uczennica / taksydermistka — liceum / szopa za domem
17 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
undeniably frightening and undeniably cool
trigger warning
zaburzenia odżywiania

merry crisis
[outfit]
Viper nigdy nie przepadała za świętami. Wszystko - zaczynając od tej sztucznej serdeczności, poprzez najebanego ojca śpiewającego kolędy i kończywszy na durnych dzieciakach ze szkoły, które szczyciły się tym, jakie podostawały prezenty - sprawiało, że miała ochotę strzelać w ludzi laserami z oczu. Miała wrażenie, że w ich domu to wszystko urastało do rangi absurdu, bo chociaż - owszem - stary starał się wybitnie, żeby nikomu w ten dzień czy dwa nie przywalić, to cała reszta pozostawała tak samo ponura jak każdego innego dnia. Matka mogła gimnastykować się w kuchni do woli, a i tak wszystko, co wychodziło spod jej palców było bez smaku, suche i zwyczajnie obrzydliwe - Viper dużo bardziej już wolała te święta, w które zwyczajnie nie było ich stać na to głupie pajacowanie, opychali się tylko sałatką jarzynową, szli do kościoła i do spania. Nie było też prezentów - bo przecież w świętach nie o to chodzi, jak zapierała się Grace, choć wszyscy doskonale wiedzieli, że prawdziwą przyczyną pustek przy choince był ten dwunastopak browarów przytargany do domu przez ojca. Przy okazji, przy świątecznym stole zawsze nadarzały się idealnie okazje do tego, żeby wytknąć jej jej braki i niedociągnięcia, czego realnie nie potrafiła znieść, bo przecież zupełnie nie radziła sobie z krytyką. Tak, zdecydowanie nienawidziła świąt.
A w tym roku nienawidziła ich jeszcze bardziej, bo miały być inne[ niż dotychczas - a wszystko co nowe, wiązało się przecież z jakimiś ryzykiem i niepewnością, na które Viper nie była przygotowana. Poza tym, wywołujący u niej mdłości zapach obficie przygotowywanego jedzenia, który rozchodził się po domu już od godzin porannych, uświadamiał jej, że to będzie jeden wielki festiwal pokus i żądzy - zwłaszcza, że surowo trzymała się głodówki już od trzech dni, po tym jak pękła ostatnio, opychając się dwoma tabliczkami czekolady, których potem musiała pozbyć się ze swojego organizmu. Nie wymyśliła jeszcze żadnej taktyki na to żałosne wydarzenie i na razie zdawało się, że miała zamiar po prostu grać głupa i pić wodę cały wieczór, licząc na najlepsze - to znaczy koniec tego cyrku bez żadnego odejścia od własnych zasad.
Z pewnością byłoby jej łatwiej, gdyby w najbliższej okolicy szwendał się gdzieś Felix, ale ostatnio skrzyżowanie z nim dróg przynosiło jej problemów co nie miara. A tego przeklętego dnia, w którym cała rodzina szykowała się do błazenady, w ogóle musiał wyłączyć lokalizację w telefonie, co Viper postrzegała w kategorii zdrady, bo przecież mieli jasną umowę dotyczącą tej kwestii. Udostępniali sobie nawzajem swoje położenie w trybie dwudziestoczterogodzinnym, żeby w wypadku kryzysu zawsze wiedzieć, gdzie się szukać, a teraz przecież właśnie to się działo - moment kryzysu - a ona zupełnie nie mogła się z nim skontaktować. Kierując się ostatkiem nadziei, zeszła więc w końcu na dół, na minuty przez wybiciem godziny zero, celem namierzenia Samuela albo Arthura. Odnalazła ich nakrywających do stołu w jadalni, razem z Fabianem.
- Widzieliście Felixa? - spytała nieco bez przekonania, krzyżując ramiona na klatce piersiowej, bo doprawdy - skoro ona nie miała pojęcia, gdzie go znaleźć, to jakie były szanse na to, że któryś z tych kretynów będzie wiedział, gdzie podział się jej brat? Omiotła spojrzeniem zapełniający się powoli stół i poczuła, jak kurczy jej się żołądek. Przez chwilę po prostu sterczała tak, obserwując jak brat i jego fagas się gimnastykują, aż w końcu przewróciła oczami i niemal wyrwała Samuelowi z rąk kilka talerzy. Bez słowa zaczęła rozstawiać je na blacie, żeby unaocznić im właśnie jakiś świąteczny cud, a przy okazji stworzyć sobie poduszkę powietrzną do tego, żeby ulotnić się z tej imprezy jak najszybciej bez głupich tekstów - skoro jakoś tam niby nawet pomogła.

Samuel Monroe Arthur C. Fell adam monroe Saul Monroe Oliver Monroe Zahariel Monroe Amalia e. Monroe felix monroe Isaac Monroe
zamiast pracować — zdziera kasę z bogatych facetów
24 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
You're not iconic
You are just like them all
Don't act like you don't know
Początkowo miał wątpliwości, czy powinien psuć rodzinie święta swoją obecnością, ale po kilku głębszych i całej nocy intensywnych rozmyślań doszedł do wniosku, że powinien się tam pojawić, bo przecież właśnie dlatego wciąż nie wyjechał z Lorne - żeby odnowić kontakt z rodzeństwem i być może na nowo stać się członkiem rodziny, którą olał lata temu, po pamiętnej dramie z ojcem. Okazja była tym lepsza, że pewnie nieprędko znowu się zdarzy, żeby wszyscy zebrali się w jednym miejscu o jednym czasie, bo przy takiej ilości ludzi ciężko było zgrać się tak, żeby każdemu pasowało.
Totalnie nie wiedział, w co powinien się ubrać. Wszystkie slutty ubrania w których zwykle paradował po Shadow definitywnie odpadały - potrafił wyobrazić sobie oceniające spojrzenia co najmniej kilku z braci, dlatego zdecydował się postawić na coś bardziej stonowanego. Ostatecznie stanęło na ciemnej koszuli (chyba jedynej, jaką posiadał) odkopanej na dnie szafy, obcisłych spodniach i nieco zmęczonych życiem trampkach. Całość dopełniało kilka srebrnych łańcuszków na szyi oraz pomalowane czarnym lakierem paznokcie - bo przecież nie mógł wyglądać jak jakaś basic straight bitch (taki nienaganny, elegancki wygląd kojarzył mu się z coniedzielnymi wizytami w kościele i bynajmniej nie było to pozytywne skojarzenie). Prezentowałby się całkiem dobrze, gdyby nie fakt, że koszula była kompletnie wygnieciona a na spodniach, w okolicach uda, dopatrzeć się można było białej plamy, której Zahariel w swoim roztargnieniu nie zauważył, a której pochodzenia nie trudno się było domyślić. To by chyba było na tyle w kwestii robienia dobrego wrażenia... zwłaszcza, że przed wyjściem dopił wódkę, która została mu z wczoraj, więc nie dość, że wyglądał niechlujnie, to jeszcze był nietrzeźwy.
Przynajmniej pojawił się w domu Sama na czas. Punktualność z całą pewnością nie była jego mocną stroną, ale dzisiaj, wyjątkowo, udało mu się nie spóźnić. W dodatku nie szedł z pustymi rękami - za ostatnie pieniądze wygrzebane z czeluści portfela kupił wino, oczywiście takie najtańsze, bo spłacił wreszcie zaległy czynsz, przez co na nic innego nie było go już stać. Przez chwilę kusiło go, żeby wejść sobie jak do siebie, ale ostatecznie zrezygnował, zadzwonił i grzecznie czekał, aż Sam otworzy mu drzwi i wpuścić go do środka.
Cześć wszystkim! 一 zawołał w eter, jeszcze nieświadomy, że zjawił się tu jako pierwszy. 一 Zdrowych, spokojnych i takie tam... 一 Nigdy nie potrafił w życzenia, były dla niego chyba najbardziej niezręczną częścią każdych świąt, więc z reguły po prostu raczył wszystkich mało oryginalnym "nawzajem". Wręczył Samuelowi wino, mając nadzieję, że otworzą je później do kolacji, zdjął buty i przeszedł do jadalni, zastając tam iście niecodzienny widok w postaci Viper, nakrywającej do stołu.
Viper! Wyglądasz......dużo lepiej niż ostatnio....dobrze. 一 Poprawił się niemal w ostatniej chwili, bo nie był pewien, czy wypada wracać do ich ostatniego spotkania. Viper, krótko po wyjściu ze szpitala nie była zapewne najlepszą wersją siebie i na jej miejscu też wolałby o tym nie rozmawiać, więc wybrnął najbardziej zręcznie, jak tylko potrafił w stanie nietrzeźwości. Może to źle, że wypił przed wyjściem z domu? Gdyby trochę spasował z tą wódką, prawdopodobnie bardziej kontrolowałby swoje słowa i może nawet czasami pomyślał zanim coś powie. Z drugiej strony, gdyby przyszedł trzeźwy, ktoś z całą pewnością szybko by zauważył, że dzieje się z nim coś złego.
Przychodzenie tutaj chyba jednak od samego początku było błędem.

Samuel Monroe Arthur C. Fell adam monroe Saul Monroe Oliver Monroe Amalia e. Monroe viper monroe felix monroe Isaac Monroe
weteran / właściciel sklepu — petbarn cairns
42 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
You go down just like Holy Mary
Mary on a, Mary on a cross
Not just another Bloody Mary
Mary on a, Mary on a cross

Święta Bożego Narodzenia były dla Adama czasem szczególnym – pełnym zadumy oraz pogody ducha, bowiem nauki kościoła jasno mówiły o wybaczaniu bliskim wszelkich grzechów [nawet tych ciężkich] i radości ze świętowania pojawienia się na świecie Jezusa Chrystusa. Jako jedyny w rodzinie traktował świąteczny klimat poważnie, zamiast skupiania się na chciwości względem przygotowywanych potraw, które najprawdopodobniej niewiele będą miały wspólnego z postem. Parę dni przed Wigilią pojawił się na mszy, poszedł do spowiedzi, a po odprawieniu otrzymanej pokuty zajął się przygotowywaniem prezentów dla tej patologii. Był hojny, biorąc pod uwagę jak wiele cierpień i niedogodności spotkało tę zgraję przez ostatnie miesiące. Podarunki nie były jakoś szczególnie personalne, bo Adam przyznając się bez bicia mógł stwierdzić, że zazwyczaj nie interesował się upodobaniami młodszego rodzeństwa (i Samuela), ale należały do tych przydatnych, codziennych.

Do załatwienia została jeszcze jedna kwestia. Po zapakowaniu na pickupa wszystkich paczek oraz dwóch dojrzewających szczeniaków, pojechał prosto na wysypisko przyczep.
Do Ewy.

Jej stan martwił go najbardziej, dlatego nie mógł pozwolić, aby zakopała się pod stertą brudnych kołder i koców, spędzając samotnie ten świąteczny czas. Ubrany w czerwone, bardzo mikołajkowe dresy oraz biały podkoszulek wyważył drzwi jej zapyziałego lokum, na oczach sąsiadów wchodząc do środka niczym średniowieczny taran. Sprzeciw? Krzyki? Oczywiście, że z perspektywy trzeciej osoby wyglądało to jak porwanie, ale kto odważyłby się podejść do prawie dwumetrowego Świętego Mikołaja? Jeden z sąsiadów krzyknął coś ostrzegawczego, mierząc do starszego Monroe z bliżej nieokreślonej broni palnej, ale widząc w jego dłoni zabawkę posiadającą kaliber magnum 44 zamiast śrutu, zrezygnował.

Po zaciągnięciu dziewczyny do samochodu i przypięciu pasami zapalił papierosa, poprawiając czapkę z białym pomponem. Prawie pełną paczkę rzucił jej na kolana, gdy zwierzęta usadowione na tylnych siedzeniach próbowały dostać się do niej i wylizać zapłakaną gębę.

Do domu Samuela jechali w ciszy zagłuszonej jedynie kolędami lecącymi z telefonu mężczyzny. Nie pytał o jej samopoczucie, nie przesadzał z czułościami, zaledwie parę razy głaszcząc ją opiekuńczo po głowie. Gdy dotarli na miejsce, nie otworzył jej drzwi jak księżniczce i nie czekał, aż łaskawie wyjdzie z pojazdu. Wyciągnął dziewczynę tak, jak wrzucił i przerzucił przez lewe ramię pilnując, aby na pewno dotarła do mieszkania. Wolną ręką poprawił ciemne, materiałowe szelki wbijające się w skórę i nucąc kolejną kolędę zapukał do drzwi, czekając aż jeden z gospodarzy raczy otworzyć.

— Spójrz na to z innej strony, Ewka. Zjesz coś ciepłego, dostaniesz prezenty, może w tym roku nikt niczego nie odpierdoli — powiedział, żeby dodać jej otuchy, choć sam nie wierzył we własne słowa. Na spotkaniach rodzinnych musiała wydarzyć się przynajmniej jedna katastrofa, poprzedzona zrzuceniem bomby nuklearnej.

ambitny krab
Lumberjack
brak multikont
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Wiadomość od Samuela spłynęła po niej. Nie miała zamiaru pokazywać się na kolejnej imprezie rodzinnej, zwłaszcza, że doskonale pamiętała co się wydarzyło na grillu. Kłótnie z Jane, ćpanie z Saulem i inne rzeczy, których teraz być może nawet żałowała. Nie miała przestrzeni psychicznej na odwiedzenie Samuela i reszty i jakkolwiek by się Arthur nie postarał to wiedziała, że nie wyjdzie z przyczepy z własnej woli.
Znała jednak swoje rodzeństwo, aż za dobrze. Wiedziała, że jeśli nie pojawi się tam sama z siebie, to ktoś, nie wiedziała tylko kto tym razem, przyjdzie tu ją do tego namawiać. Zbliżała się godzina rozpoczęcia rodzinnej wigilii, a Eva była coraz bardziej pewna swoich przypuszczeń. Resztkami siły zmusiła się do wzięcia prysznicu i spłukania z siebie potu, brudu, a być może nawet i smutku. W jej przyczepie nadal panowała ciemność i zaduch, a wiedziała, że jeśli ktokolwiek postanowi tutaj wparować, to wypadałoby przynajmniej nie śmierdzieć. Pierwszy raz od tygodnia ubierała się w coś innego niż rozciągnięte dresy, które nosiła, gdy nikt nie patrzył. Chcąc oszczędzić sobie komentarzy założyła czarną sukienkę do kostek, która wisiała przewieszona przez krzesło od czasu pogrzebu. Nietypowy ubiór jak na jej standardy, który mógł zwrócić uwagę tej części rodziny, która nie wiedziała o tym co się wydarzyło. Usiadła z powrotem na podłodze w duchu licząc, że żaden z jej braci się nie zjawi u progu jej drzwi. Mogłaby nie otwierać, ale doskonale pamiętała lufy wymierzone w Saula czy Gaię, która drzwi praktycznie wyłamała by dostać się do środka. Do tej pory zamek ledwo działał, więc tym bardziej nie stanowiły one przeszkody.
Długo nie czekała. Adam wyważył jej drzwi praktycznie wyłamując je z zawiasów. Problem, którym raczej nigdy się nie zajmie. Był ubrany kuriozalnie, aż nie mogła uwierzyć, że to jest jej starszy brat. Był ostatnim kogo by podejrzewała o dbanie o świąteczny klimat, co tylko udowadniało jak niewiele o nim wiedziała. Zanim zdążyła powiedzieć by wyszedł, zostawił ją w spokoju, on przerzucił ją sobie przez ramię niczym szmacianą lalkę. Nie miała siły oponować. Była przygotowana na taką ewentualność. Jakby już i tak nie spędzała ostatnio dostatecznie dużo czasu z rodziną. Adam, Saul, Oliver, Zahariel, Viper, czy naprawdę musiała odhaczyć jeszcze Samuela, Felixa i Isaaca? Zwiesiła głowę w dół pozwalając się przenieść do auta.
Wbiła wzrok w zmieniający się krajobraz i jedynie w duchu modliła się by Adam wyłączył te cholerne kolędy. Nie była w nastroju na świętowanie, a co dopiero na te jazgoty dobiegające z jego telefonu. Nie spodziewała się jednak, że w drodze z auta również zostanie przeniesiona niczym worek ziemniaków.
-Drogę do drzwi w ten sposób już mogłeś sobie odpuścić, serio- rzuciła niskim, gardłowym, zmęczonym głosem nie mając zamiaru komentować żadnych prezentów, które nie były jej potrzebne czy jedzenia, którego nie miała w żołądku już od dawna. Nikt niczego nie odpierdoli? Adam faktycznie był człowiekiem wielkiej wiary.


Samuel Monroe Arthur C. Fell adam monroe Saul Monroe Oliver Monroe Zahariel Monroe viper monroe Isaac Monroe felix monroe
amalia
lachmaniara
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
stylóweczka

Saul nie był pewien, czy lubi święta - nie kojarzyły mu się dobrze. Ponura szara rzeczywistość, okraszona wyleniałym drzewkiem, ukradzionym z lasu i ozdobionym jakimiś własnoręcznie robionymi przez dzieciaki ozdobami: on trochę z nich zrobił, przystrajał choinkę, żeby było choć trochę normalnie. Nie był pewien, czy reszta rodzeństwa jakkolwiek się w to angażowała, ale chyba nie. On sam oglądał co roku te wszystkie pozytywne obrazki, czytał historyjki, oglądał filmy o śnieżnych, wesołych świętach i marzył o tym, żeby w jego rodzinie też tak było: ciepło, miło, rodzinnie, bez kłótni, bez nachlanego ojca, ze wspaniałymi prezentami, z suto zastawionym stołem. Nie znosił, kiedy dzieciaki w szkole później opowiadały sobie o tym, co dostały pod choinkę, a niektóre śmiały się z niego, że nie dostawał tak drogich i super prezentów (czasem nie dostawał nic); nienawidził nabożnej czci oddawanej religii przez matkę i ojca. Bycia ciągniętym do kościoła na siłę, tej cholernej pasterki o północy, kiedy jako małe dziecko nie miał na nią siły, chciał spać, ale nie: musiał sterczeć w tym cholernym kościele, na kazaniu i gapić się na niezrozumiałe dla siebie obrzędy. Nie był w stanie słuchać księdza, gadającego o rzeczach, które go nie interesowały. Jako starszy chłopak buntował się przeciw tym obyczajom, kłócił z rodzicami o to, że święta to dla niego czas dla rodziny, a nie jakieś obrządki religijne. Czasem dla rodziny jednak też nie były, skoro w domu wszyscy byli wiecznie skłóceni i należało unikać ojca, żeby przypadkiem go niczym nie wkurzyć.
Mimo to święta jako takie mu się podobały i miał nadzieję, że może jeszcze kiedyś doświadczy ich w wydaniu jak z obrazka - być może w innej rodzinie, do której dołączy jako czyjś partner...? Po wizycie w Monachium stracił te nadzieje, ale zyskał inne: że być może uda mu się stworzyć "obrazkową" atmosferę razem z Klausem, chociażby tylko dla nich dwóch... i dla córeczki, o której istnieniu niedawno się dowiedział, a która zdążyła już przewrócić jego życie do góry nogami. Była w jego domu dopiero od paru tygodni, a Saul czuł się, jakby minęło już co najmniej kilka miesięcy: był niewyspany, zestresowany, przerażony i skupiony głównie na małej. Prawdę mówiąc, trochę nawet zapomniał o zbliżających się świętach, które uderzyły w niego chwilę przed swoim nadejściem, dlatego prezenty kupił na szybko (co nie zmieniało faktu, że starał się dobrać je tak, by odpowiadały ich adresatom) - zamierzał je wysłać pocztą albo wręczyć rodzinie przy okazji, ale Sam zaprosił wszystkich na świąteczny obiad. To z kolei zdawało się być doskonałą okazją do przedstawienia rodzinie swojego partnera, którego teraz traktował już bardzo poważnie i miał względem niego plany, o których co prawda na razie z nim nie rozmawiał, ale miał nadzieję, że się spełnią: w końcu skoro już doszło do przedstawienia Saula ojcu w Monachium, do opowiedzenia mu o swoich grzechach z przeszłości, to o czymś to świadczyło, prawda?
Postanowił też ubrać się mniej "męsko", niż zwykł pokazywać się między ludźmi - nie był pewien, czy zniesie ewentualne komentarze reszty rodzeństwa, ale skoro już otwierał się przed nimi ze swoja orientacją, to można również pokazać im, że ma w szafie rzeczy nieco bardziej unisex, że nie zawsze chce być samczym samcem. Był zestresowany całym tym spotkaniem rodzinnym, ale miał nadzieję, że nie skończy się to tak, jak do tej pory: wojnami i unikaniem siebie nawzajem.
- Wiesz, tylko nie przejmuj się, jeśli ktoś wyskoczy z czymś nieprzyjemnym - powiedział w samochodzie, wioząc Klausa i przypiętą do fotelika Islę na miejsce - Viper i Felix są... hm... No, nie wyrośli z okresu buntu i myślą, że są fajni, kiedy są chamscy, poczytują sobie za szczyt inteligencji jeżdżenie po wszystkich innych. Amalia ma ostatnio dużo problemów, nie wiem, czy w ogóle się pojawi, ale może tak. Nie zdziwię się, jeśli coś jej się wyrwie. Ale liczę, że generalnie dobrze cię przyjmą, bo dlaczego nie? - chyba, że sypiałeś też z kimś innym z mojego rodzeństwa, nie tylko z Oliverem - dopowiedział w myślach, zerkając krótko na Klausa, ale nie wyraził tego na głos. Miał nadzieję, że Ollie był jedynym z jego rodzeństwa, którego Klaus zaliczył.
- Dobra, jesteśmy na miejscu. Weźmiesz prezenty i wino? - zapytał, wyciągając Islę z samochodu. Chwilę później wszyscy troje byli już w środku.
- Cześć wszystkim - przywitał się wchodząc do jadalni - Słuchajcie, to jest Klaus, mój chłopak. A to Isla - wskazał z uśmiechem swoją córeczkę - Klaus, poznaj moje rodzeństwo. Widzę, że jeszcze nie wszyscy są.
Z pewnym zaskoczeniem zauważył, że Viper ubrała się w sukienkę i nie mógł powstrzymać zdziwienia, które odmalowało się na jego twarzy: czyżby to był jej sposób na coming out przed całą rodziną? Czy raczej to był kwestia tego, że skoro Adam postanowił ją wyoutować wszystkim kiedyś na rodzinnym czacie, to ona uznała, że nie ma co się kryć?
- Pięknie wyglądasz - skomentował szczerze i uśmiechnął się do niej.
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
016.
To wszystko zaczęło wyglądać dużo inaczej, odkąd wrócili z Monachium i nagle wyczerpały się wszystkie okazje do spędzania czasu tylko we dwóch. Choć wszelkimi siłami starał się wdusić w siebie chociaż część tego entuzjazmu, który nosił w sobie Saul - kiedy akurat nie był sfrustrowany i zmęczony - nie mógł wypędzić z głowy myśli o tym, że właściwie to już nigdy nie będzie tak jak miesiąc wcześniej. Jasne, wciąż odwiedzał Monroe’a zawsze pełen nadziei i pozytywnych emocji, ale te zdawały się opadać lekko za każdym razem, kiedy Saul otwierał mu z małą na rękach, bo to były momenty, w których Klaus uświadamiał sobie, że przez najbliższe dwie godziny będą starali się zająć czymś Islę, a potem przez kolejne pół położyć ją do spania tylko po to, żeby Werner i tak czuł się dziwnie pozbywając się ubrań, ze świadomością, że za ścianą spało dziecko - a potem budziło się i płakało w najmniej odpowiednich momentach. Jasne, były w tym wszystkim sytuacje, które go rozczulały - jak na przykład wtedy, kiedy młoda pierwszy raz pozwoliła mu wziąć się na ręce, nie drąc się w niebogłosy, jakby ją oskórowywano - ale to wciąż wydawało mu się za mało i cierpiał na chroniczne wyrzuty sumienia z powodu żalu, który odczuwał od pojawienia się córki w życiu Saula.
- Och, Isla jedzie z nami? Cudownie - wysilał się bardzo, żeby brzmiało to choć trochę przekonująco, kiedy stał w progu domu Monroe’a, obserwując jak mężczyzna zbiera wszystkie potrzebne rzeczy, żeby zanieść je do auta. No tak, co on w zasadzie sobie myślał? Oczywiście, że Isla musiała pojawić się na rodzinnych świętach - jeśli kogoś już mogło tam nie być, to przecież właśnie Klausa. Wziął ją na ręce ledwie na parę minut, żeby Saul mógł ułożyć wszystko odpowiednio w samochodzie, a już zdążył dostać od niej z pięści po twarzy i poczuć palec w oku. Piękna to sprawa, te bobasy. Rzucił do niej tylko coś w stylu: to nie jest właściwe zachowanie w tych okolicznościach, ale młoda tylko roześmiała się na te słowa, zupełnie jakby kpiła z niego otwarcie. Boże, to był jakiś istny dramat.
W końcu jednak zapakowali się do samochodu i do Klausa wtedy dopiero dotarło, że niańczenie Isli nie było wcale głównym wątkiem tego ich spotkania, więc dla odmiany od stresowania się, żeby nie dać po sobie poznać, jak bardzo nie na rękę było mu to całe saulowe ojcostwo, postanowił martwić się tym, jak odbierze go rodzina Monroe’a.
- Spokojnie, jestem zahartowany. Na pewno będzie świetnie - odparł tylko, choć w głowie miał już przecież całą masę teorii na temat, dlaczego nie. Chciał chyba dodać coś jeszcze, ale w tym momencie Isla cisnęła smoczkiem prosto na podłogę i zaczęła od razu się krzywić, więc Klaus westchnął tylko ciężko, wyginając się zaraz, żeby podnieść ten najważniejszy przedmiot w życiu każdego bobasa, zanim zrobi im w aucie istny armagedon. - Czemu ona tym rzuca, a potem płacze? Nie rozumiem, tak trudno utrzymać smoczek w buzi? - to pytanie zadał już patrząc wprost na Islę, w międzyczasie szukając gdzieś w dziecięcych bibelotach mokrej chusteczki, żeby przetrzeć ten artefakt po spotkaniu z podłogą.
Atencjuszka.
Tak szczerze mówiąc, to Klaus - po opowieściach Saula - spodziewał się raczej obiadu świątecznego w jakiejś stodole, dlatego dość długo zastanawiał się czy białe spodnie to na pewno dobry wybór. Jakoś dopiero, kiedy podawał Monroe’owi torbę z rzeczami Isli, samemu wychylając się po prezenty i zezując przy okazji na dom, pod który podjechali, uświadomił sobie, że przecież Saul od początku mówił o świętach u jego brata, a nie w rodzinnym domu, co miało całkiem dużo sensu. W mig uświadomił sobie, że chyba zbędnym okazało się wczorajsze wyczytywanie o tegorocznych plonach, które uskuteczniał do późnych godzin wieczornych. Chociaż... kto wie, może niektórzy jednak parali się rolnictwem? Pocieszył się w myślach tym, że jeśli ten temat padnie, to przynajmniej będzie jakkolwiek przygotowany. Nauczył się nawet odróżniać pszenicę od żyta! (Zrobił test na buzzfeedzie „jakim zbożem jesteś?” i dalej jakoś to już poszło.)
Kiedy wchodził do jadalni, gdzie już zebrała się część osób, pomyślał sobie, że to w gruncie rzeczy nie różniło się wiele od tych wszystkich biznesowych bankietów, po jakich ciągał go ojciec. Zarówno tutaj, jak i tam, trzeba było odgrywać jakąś rolę, uśmiechać się i być serdecznym - w zasadzie nic, czego do tej pory nie robił. Z pewną ulgą zauważył, że na miejscu nie było Olivera - zadręczał się w kółko tym, że to byłoby naprawdę dziwne: siedzieć z nim przy jednym stole, po tym wszystkim, co razem robili, a na dodatek po ostatniej sytuacji, w której brat Saula mu pomógł. Kiedy jednak - z uśmiechem na ustach, żeby zrobić jakieś pozytywne dobre wrażenie - przeskanował wzrokiem pozostałe zgromadzone osoby, poczuł nagle jak do gardła podchodzi mu gula i na ułamek sekundy na jego twarzy musiało wymalować się prawdziwe przerażenie.
Tak, znał tego gościa - partnera Samuela. I tak, znał jeszcze Zahariela, któremu zdążył zrobić akcję o bycie kochankiem. I tak, znał jeszcze jednego typa - najpewniej któregoś z braci Saula - którego widok zamurował go najbardziej, bo przed oczami gwałtownie stanęło mu wspomnienie przygody w konfesjonale. Nie, to na pewno tylko podobieństwo. Cholera, chyba jednak nie. Nie wiedział nawet, jak w zasadzie miałby się o tym upewnić, bo nie spytał go nawet o imię, żeby teraz je porównać. Jeśli jednak Klaus Amadeus Werner był w czymkolwiek dobry, to było to robienie dobrej miny do złej gry, więc postarał się przełknąć to poczucie wstydu i zrobić zwyczajową rundkę po wszystkich zgromadzonych, do których wyciągnął rękę, żeby się przedstawić. Nie wyszło to do końca tak, jak planował, bo osoba, którą Saul przed chwilą skomplementował, spojrzała na niego tylko surowo, ze skrzyżowanymi ramionami. No dobrze, nie jest źle. Przy ściskaniu dłoni człowieka, którego znał z kościoła, spojrzał mu w oczy tylko pobieżnie, starając się zachować spokój. Podobnie zachował się wobec Arthura, choć przy nim miał nieco więcej śmiałości - w końcu nie zaszło to aż tak daleko. Przy mężczyźnie, którego wziął za Samuela, zatrzymał się na dłużej.
- Bardzo dziękuję za zaproszenie - dodał z uśmiechem do przedstawienia się i zaraz cofnął się z powrotem do swojego chłopaka i prezentów, które zostawił gdzieś z boku, decydując się przenieść je pod choinkę.
- Rozłożyć matę czy chcesz ją trzymać? - spytał tylko Saula, wskazując podbródkiem na Islę, rozglądającą się ciekawsko po zgromadzonych. Widać było po nim, że był odrobinę skrępowany, ale to przecież łatwo można było zrzucić na zwykły stres, związany z poznaniem rodziny partnera.

Samuel Monroe Arthur C. Fell adam monroe Saul Monroe Zahariel Monroe Amalia e. Monroe
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.
[outfit]

Czy Arthur lubił święta...? Ogólnie tak. Nie kojarzyły mu się z niczym negatywnym; nie odbierał ich jako momentu, w którym wszyscy jedynie udają serdeczność, być może dlatego, że on sam był raczej serdecznym człowiekiem i nie musiał mieć żadnych świąt czy innych okazji, żeby zachowywać się wobec innych ludzi w serdeczny i ciepły sposób. Ostatnie święta nie kojarzyły mu się przesadnie dobrze, bo były to święta, które nastąpiły tuż po śmierci jego drugiej żony, a to wydarzenie dość mocno go przybiło. Kochał ją, w końcu była jego żoną i gdyby jej nie kochał, to nie brałby z nią ślubu, więc jej śmierć mocno go trafiła. To były święta, podczas których Arthur miał ochotę siedzieć pod kocem i płakać zapijając smutek wielkimi ilościami wódki, której normalnie raczej nie ruszał. Gdyby nie Samuel to właściwie nie wiedział jak poradziłby sobie z tym wszystkim...

Gdyby nie Samuel, właśnie. To miały być pierwsze ich wspólne święta, pierwsze takie, które spędzą razem i to w dodatku nie jako przyjaciele, a jako para. Jako narzeczeństwo. Prawdopodobnie spędzaliby je już jako małżeństwo, gdyby nie to, że ostatnio znów dużo się działo - tym razem najbardziej przez ucieczkę Isaaca i późniejsze "zamknięcie go" w ośrodku. Arthur dość mocno to wszystko przeżywał, mimo że nie był spokrewniony z Monroe'ami, ale jednak w ich życiu był obecny zawsze. Zawsze był dla Isaaca wujkiem, który grał z nim w piłkę i który robił mu hektolitry kakao. Ciężko mu było więc teraz przejść do porządku dziennego z tym, że Isaaca nie będzie na świętach, które Samuel dość spontanicznie zapragnął wyprawić dla całej rodziny.

- Robimy zakład o to kto pierwszy wyjdzie stąd obrażony? - zapytał Samuela chwilę przed pojawieniem się Viper, jeszcze w kuchni, gdy przygotowywali potrawy, które wcześniej Arthur upichcił przy pomocy pani Ani, bo przepraszam bardzo, ale nie zamierzał sterczeć przy garach nie wiadomo jak długo tylko dlatego, że Samowi się zachciało sprosić całą ferajnę na obiad wigilijny. Zerknął na niego kątem oka i skrzywił się, cmokając z niezadowoleniem, po czym odłożył na razie sztućce na blat i podszedł do mężczyzny, rozwiązując jego krawat i zawiązując go jeszcze raz, po swojemu, tym razem poprawnie. Czasem nie mógł patrzeć na to jego wiązanie krawata, doprawdy. Popatrzył mu w oczy gdy już skończył i uśmiechnął się uroczo, składając nawet krótki pocałunek na jego wargach. - Ja obstawiam Viper. - wytknął język, po czym śmiejąc się zabrał talerze do jadalni, po drodze wręczając jeszcze część z nich Fabianowi, który uparł się, że chce pomóc. No dobrze, skoro chce, to niech pomaga.

Pojawienie się odstrojonej Viper nieco wybiło go z rytmu. Zastygł na chwilę z talerzem nad stołem, wlepiając ślepia w dziewczynę, po czym wreszcie ogarnął się na tyle, żeby odstawić talerz na miejsce i wyprostował się, lustrując ją wciąż uważnie wzrokiem.

- A czy kiedyś wiedzieliśmy gdzie jest Felix? - zapytał może nieco ironicznie, ale wciąż z uśmiechem na ustach, zerkając przy okazji na Fabiana, który również zapatrzył się na Viper. - Pięknie wyglądasz, tak swoją drogą. Powinnaś częściej się tak ubierać. - posłał rozbawione spojrzenie w stronę narzeczonego. - Zupełnie jakbym widział siebie na studiach... chociaż ja nie nosiłem sukienek, no. - zaśmiał się.

Grzecznie przywitał się z Zaharielem, którego właściwie nie znał zbyt dobrze, ale też nie miał powodu, żeby być dla niego niemiły czy coś, po czym wpuścił do środka Adama i wiszącą na jego ramieniu Amalię, obrzucając ich zaskoczonym spojrzeniem.

- Ładnie ci w stroju Mikołaja - rzucił, wciąż rozbawiony, gdy już weszli do środka. - Powinieneś tak częściej chodzić. Właściwie to nawet sexy... - ach, rozbawiony Artek i jego poczucie humoru.

Późniejsze przybycie Saula w towarzystwie Klausa było dla niego nieco dziwnym doświadczeniem. Jasne, domyślił się, że Saul go przyprowadzi, ale jednak mimo wszystko nieco dziwnie się czuł ściskając jego dłoń. Wróciły do niego wspomnienia z biblioteki... ale wolał tego nie rozpamiętywać. To na pewno nie był dobry moment na takie wspominki.

- A kto jest moją śliczną księżniczką? - zaćwiergotał jeszcze chwilę później, biorąc Islę na ręce. Zakochał się w niej od razu, odkąd tylko dowiedział się, że Saul ma dziecko - jeszcze tego samego dnia wieczorem poleciał do niego z masą prezentów przydatnych w opiece nad dzieckiem, kupno których konsultował jeszcze z miłą ekspedientką w dzieciaczkowym sklepie. Nie pytajcie nawet ile na to wydał. - Wcale nie kupiłem ci wielkiego misia pod choinkię, wcale... - kontynuował, siadając na krześle i przytulając do siebie małą, która trochę gaworząc bawiła się teraz jego lokami.

weteran / właściciel sklepu — petbarn cairns
42 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
You go down just like Holy Mary
Mary on a, Mary on a cross
Not just another Bloody Mary
Mary on a, Mary on a cross

Po wejściu do środka odstawił Evę na najbliższą kanapę – lub fotel – i upewniając się, że nie ucieknie przez okno, poszedł przygotować dla niej napój w jakimś obrzydliwym, świątecznym kubku znalezionym w szafce starszego brata. Gorzko przełknął komentarz jego partnera, który nie wiedzieć czemu postanowił wprawić starego żołnierza w dyskomfort bardzo otwartym spostrzeżeniem. Monroe uśmiechnął się w odpowiedzi, jednocześnie zagryzając wewnętrzną stronę policzka. Czuł ten dziwny dreszcz przechodzący przez cały kręgosłup, gdy siłował się z bliżej nieokreśloną potrzebą podkreślenia swojej - nieistniejącej - heteroseksualności. Były święta, tak? Rozpoczynanie kłótni w domu gospodarza byłoby co najmniej nietaktowne. A Arthura od zawsze uważał za bardzo...specyficznego, starszego pana.

Australijskie święta co prawda odbiegały klimatem od tego stereotypowego, pełnego białego puchu, ale liczyły się szczegóły. Prezenty pod pięknie przystrojoną choinką, kiczowate stroje, kolędy puszczane całodzienne z radia. To wszystko sprawiało, że nawet fanatycy kangurów potrafili wczuć się w grudniową, zimową aurę. Jedyny okres w roku, kiedy Adam cieszył się z chaotycznego spotkania wśród męczącej rodziny. Przygotował dla nich podarunki, które wciąż czekały na tyłach pickupa, a to w jego przypadku nie lada wyczyn – bezinteresowność. Sam spodziewał się pudła z węglem albo rózgi, bo znając swoje przewinienia nie zasługiwał na cokolwiek przyjemnego.

Zdecydował się na sok jabłkowy dla siostry, sobie przygotowując szklankę mocniejszego trunku, który wygrzebał spomiędzy kolekcji win starszego brata. Nie rozumiał tej pasji do fermentowanych winogron, które Samuel pochłaniał hektolitrami co roku, ale nie komentował tego na głos. Jako fan drapiącej w gardło, torfowej whisky przyzwyczajał się do napojów cierpkich, pozbawionych sensownej ilości zapachowo przyjemnych elementów. Jednakże! Z okazji świąt zaszalał, dodając do zdobionego lodem szkła słodkiego, gęstego soku znalezionego pomiędzy kawą a pudełkiem pełnym saszetek z różnymi herbatami. Trzymając w dłoniach oba kubki wrócił do Amalii, która wydawała się odbywać podróż do innego świata. Ostatnimi czasy bardzo ciężko było utrzymać z nią kontakt telefoniczny, ale transcendencja do innej galaktyki na trzeźwo była do niej niepodobna. Martwił się o nią przez tygodnie od śmierci Orchid, ale niewiele mógł zrobić w przypadku żałoby. Dziewczyna musiała przez nią przebrnąć sama, prosząc o pomoc w odpowiednim momencie.

— Pij. Tylko nie rozlej — powiedział, wciskając kubek w jej chłodne, wychudzone dłonie. Sam od razu pociągnął spory łyk swojej drinkowej abominacji akurat w momencie, gdy Saul wchodził do środka. Adam posiadał pewne granice cierpliwości, które były wystawiane na próbę przez młodsze rodzeństwo. Ucieczki, kłótnie, znosił naprawdę wiele zważając na wspólną historię usłaną niepowodzeniami wychowawczymi rodziców, ale nie sądził, że ktoś postanowi rozpierdolić jego świąteczny nastrój samym pojawieniem się w progu.

Klaus.

Mężczyzna na widok znajomej twarzy zakrztusił się napojem, potrzebując chwili na odkaszlnięcie. Nie wierzył własnym oczom. Nie przypuszczał, że kiedykolwiek zobaczy tę osobę w rodzinnym domu. U boku brata-ćpuna, co w ogólnym rozrachunku nieszczególnie go dziwiło. Był przerażony i zdenerwowany, bowiem grzech z konfesjonału nie powinien nigdy zaznać światła dziennego. Co, jeśli Saul wiedział? Co, jeśli reszta rodziny też miała się dowiedzieć? Chwila słabości, poddanie się woli silniejszej psychicznie jednostki, cholerne frustracje, które targały tamtego dnia jego umysłem. A teraz? Wąż wślizgiwał się do bezpiecznej strefy rodzinnej, gotowy siać chaos. Tak właśnie wyglądał diabeł w ludzkiej skórze, gotowy rozpętać piekło na ziemi. Adam był obrzydzony jego obecnością. Nie wspominając o dodatku w postaci niewinnego dziecka, które uzupełniało patologiczny obraz pseudo-rodziny, którą jego młodszy brat wymyślił w jakimś kokainowym ciągu. Nikt o zdrowych zmysłach i możliwościach nie powierzyłby małej istoty komuś, kto jeszcze parę miesięcy wcześniej bielił nos częściej od zawodowych mimów.

Nie uścisnął dłoni Klausowi. Spojrzał na niego chłodno, powoli przenosząc wzrok na wyciągniętą rękę, a następnie wyminął jego kruchą sylwetkę, czując jak gardło zaciska się w nerwach. Wypił duszkiem resztę przygotowanego trunku, odstawiając szklankę na stolik z niemałą siłą. To musiał być żart. Innej opcji nie widział. Jakaś farsa, której nie rozumiał nikt, poza tą karykaturalną parą.

— Saul, braciszku! — przywitał mężczyznę głośno, rozpościerając ramiona w przyjaznym geście. Nie miał zamiaru go przytulać, jeszcze tak nisko nie upadł, ale podszedł parę kroków bliżej z obrzydliwie szerokim uśmiechem na ustach.

— Nie wiedziałem, że miejskie kurwy dorabiają na święta jako nianie! Nie musiałeś go opłacać, przecież chłopaki zajęliby się tym bękartem bezinteresownie — poklepał młodszego brata po ramieniu, wzdychając z udawanym wzruszeniem, na które wykorzystał ostatnie tchnienia świątecznego ducha. — Jesteś jebanym żartem, Saul. Tak jak ten twój chłoptaś i wymyślony instynkt rodzicielski — powiedział, a jego mimika spoważniała. Rzucił jeszcze krótko okiem na dziecko trzymane przez Arthura, a następnie wyszedł przed dom trzaskając drzwiami. Trząsł się z nerwów, czując jak mięsień za mięśniem spinają się w gromadzonym stresie. Drżącymi palcami wyjął z tylnej kieszeni czerwonych spodni papierosy i metalową zapalniczkę, od razu po odpaleniu zaciągając się dawką duszącego dymu.


...Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota...
ambitny krab
Lumberjack
brak multikont
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Trzeba było przyznać, że nie spodziewał się, że to potoczy się w ten sposób i to tak szybko. Kiedy Adam odmówił podania mu ręki, spiął się wprawdzie, ale uważał, że całkiem nieźle szło mu udawanie, że zupełnie go to nie obeszło - zwyczaje przemknął dalej, żeby przedstawić się Samuelowi, uznając, że mężczyzna, którego pamiętał z konfesjonału, z pewnością nie będzie chciał w żaden sposób dawać po sobie poznać, że skądś go kojarzył. Potem już starał się nawet na niego nie zerkać, w obawie przed tym, jaki przekaz miałby odczytać z jego spojrzenia, zająwszy się tym przenoszeniem prezentów pod choinkę.
Ale potem, kiedy tylko chwycił się za rzeczy Isli, żeby wyjąć najbardziej potrzebne akcesoria, usłyszał, że Adam zwrócił się do Saula i udawanie, że wcale nie słucha, okazało się o stokroć trudniejsze niż jeszcze chwilę temu. Mimo to, kucnąwszy przy podłodze, starał się pozostać skoncentrowany na nadanym sobie samemu zadaniu, ale kiedy do jego uszu dotarły dalsze słowa mężczyzny, musiał zastygnąć w bezruchu, bo nagle zrobiło mu się strasznie niedobrze i poczuł jak krew odpływa mu z twarzy, a potem wraca do niej, wyrażając się wstąpieniem na policzki gwałtownej czerwieni. Na krótki moment musiał zapomnieć o oddychaniu, choć to przecież nie był wcale pierwszy raz, kiedy ktoś, z kim zdarzyło mu się przespać, wypowiadał się o nim w taki sposób. Prawdą było, że zazwyczaj reagował na to pozornie obojętnie, uśmiechając się płytko i fałszywie, a potem odkładając te epitety do kolekcji przyrosłych do niego przez lata określeń, aby móc się sięgać do nich w złych momentach i wypluwać je sobie w twarz - ale zdawał się odbierać je inaczej, kiedy miał okazję przysłuchiwać się im także Saul. Wtedy, kiedy wypowiadał je Patrick i teraz - gdy ich autorem był jego brat, a odbiorcami: cała reszta jego rodziny. Tej samej rodziny, na której miał przecież zrobić dobre wrażenie.
Nic więc dziwnego, że w obliczu tych słów poczuł zaraz jak do oczu cisną mu się łzy, które z trudem powstrzymywał od wypłynięcia; trochę dlatego, że wyczuwał jakąś prawdę w tym, co powiedział Adam, bo ostatnio często czuł się nianią, a kurwą jeszcze częściej - nie tylko ostatnio. I pomimo tego, że Saul też przecież znał go od tej strony, Klaus zawsze obawiał się, że w obliczu podobnych stwierdzeń dotyczących jego natury, w jakiś sposób przejrzy na oczy i uzna natychmiast, że faktycznie to nie miało żadnego sensu; że Werner nie miał żadnego sensu. Wciąż kucając pomiędzy wyciąganymi rzeczami Isli, procesował nadal te słowa, kiedy dotarło do niego, że brat Saula nazwał właśnie dziewczynkę bękartem i nagle poczuł coś zupełnie innego. Coś, co zakrawało bardziej na złość, a mniej na zwykły fakt, że było mu przykro. I nagle zapragnął odpowiedzieć głośno, że to ciekawe, że nazywał go kurwą, skoro podczas ostatniego spotkania Adam wcale nie musiał płacić mu za to, co robili - ale to przecież nie było w jego stylu. Nie teraz, nie tutaj - gdzie przysłuchiwać mu się mogło zacne grono Monroe’ów. Na osobności - może tak. Ale teraz nie taka była jego rola.
Głównie dlatego, że uświadomił sobie natychmiast, że skoro on słysząc to określenie na Islę poczuł coś na kształt złości, to Saul musiał nią aż kipieć. A wiedział już dobrze, jak się to kończyło - pamiętał przecież stan, do którego jego chłopak doprowadził Patricka, z odrobinę tylko niewyparzoną gębą, w halloween. Ten krótki moment realizacji wystarczył, żeby wytrącić go zupełnie z tego otępienia i ledwie Adam zakończył swój moment popisówy, odsuwając się od swojego brata, Klaus był już przy Saulu, pochwyciwszy jego twarz w swoje dłonie.
- Hej, wszystko jest w porządku - powiedział cicho, nie czując potrzeby, żeby ich rozmowa dotarła aż do przeciwnego końca pomieszczenia. Wcale nie było w porządku, on nie czuł się w porządku, ale nie miał zamiaru teraz podnosić tej kwestii. Jego zadaniem było uspokojenie Monroe’a, żeby nie doszło do żadnej eskalacji, a nie podjudzanie jego złości. - Na pewno nie chciał... - zaczął, ale przerwał zaraz, bo tłumaczenie, które automatycznie wyświetliło się w jego głowie, nie miało żadnego sensu. Nie chciał ich obrazić? Nie chciał, żeby poczuli się źle? Klaus chyba nie był aż tak naiwny, żeby naprawdę w to wierzyć. - Jest dobrze, chodź - zmienił tor myślowy i chwyciwszy go za rękę, podszedł z nim do stołu, żeby zaraz odsunąć mu krzesło i zachęcić go, żeby usiadł.
Ale on sam nie czuł się na tyle pewnie, żeby również usiąść. Czując wciąż na sobie ciężar spojrzeń zgromadzonych - realny albo urojony - pogłaskał go jeszcze po ramieniu i wrócił zaraz do tych wszystkich paciorków Isli, rozłożonych nadal bez kontekstu na podłodze, żeby wreszcie skończyć je uporządkowywać. Tak naprawdę miał ochotę wyjść. Chociaż na chwilę, żeby jakoś się uspokoić (rozkładając matę zauważył, że trzęsły mu się ręce). Przeszło mu przez myśl, że mógł wymówić się dziewczynką i pełną pieluchą i zabrać ją do jakiegoś innego pomieszczenia, żeby ją przewinąć - ale bał się, że wtedy zwróciłby uwagę Saula na to, że poczuł się źle, a przecież nie o to mu chodziło, żeby teraz wychodzili stąd dlatego tylko, że ktoś zdecydował się powiedzieć o nim prawdę.
Pozostał więc przy tych bibelotach, z każdym obchodząc się co najmniej trzy razy wolniej niż normalnie, aby kupić sobie odrobinę czasu, zanim będzie musiał usiąść przy tym stole i spojrzeć w oczy wszystkim tym ludziom, którzy byli przed chwilą zmuszeni tego wszystkiego słuchać. Chyba, że nie będą go tam chcieli i wprost dadzą mu do zrozumienia, że powinien jednak wyjść. Zrozumiałby to z pewnością - w końcu to miały być rodzinne święta. A nie święta spędzane z jakąś kurwą.
uczennica / taksydermistka — liceum / szopa za domem
17 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
undeniably frightening and undeniably cool
Gdyby Viper miała okazję dowiedzieć się o tym całym „zakładzie”, to pewnie powzięłaby postanowienie, aby sprawić, że to Arthur-przemądrzalec jednak obrazi się pierwszy, a skoro poprzez wspólne życie zdążyła już odkryć, że nie miał do niej ani odrobiny cierpliwości, osiągnięcie tego celu byłoby z pewnością szybkie i przyjemne. Skoro jednak pomimo wszystko uważała chłopa Samuela za mniej więcej dojrzałą osobę, toteż nie podejrzewałaby go raczej o podobne teksty (widać jeszcze wiele musiała odkryć), postanowiła tego wieczora również zachować się dojrzale - począwszy od tego, że w ogóle zeszła na dół, poprzez fakt, że zdecydowała się pomóc rozkładać talerze, a zakończywszy (miejmy nadzieję) tym, że nie da się tej grupie bałwanów w żaden sposób sprowokować do bycia chamską, co też zdawali się uwielbiać robić.
Kiedy Fell ją skomplementował, skrzywiła się lekko, co było jej typową reakcją na pochlebstwa i - w imię tej całej świątecznej farsy oraz postanowienia, że postara się nie robić scen - przełknęła odpowiedź (jak tak mówisz, to już nigdy więcej się tak nie ubiorę), która cisnęła jej się na usta. Poprzestając zatem na zgromieniu go niezbyt czułym spojrzeniem, zasiadła przy tym stole jako pierwsza (po Fabianie, który równie szybko, co przy blacie, znalazł się pod nim i Viper musiała powstrzymywać się solidnie, żeby go nie kopnąć przypadkiem).
Nie minęła dłuższa chwila, a w domu zjawił się Zahariel, człowiek-widmo. Usłyszawszy jego słowa, spięła się lekko. Dobrze? Co to niby miało znaczyć? Dobrze mogło oznaczać, że grubo - albo być komplementem dla tego, że schudła. Jej mózg jednak niemal automatycznie odczytał to w pierwszym znaczeniu, zatem jego również poczęstowała torpedującym spojrzeniem.
- Tak, ty też wyglądasz dobrze - mruknęła w odpowiedzi, kładąc nacisk na ostatnie słowo, zupełnie jakby chciała podkreślić fakt, że rozumiała je ironicznie. Zwłaszcza, że Zah wcale dobrze nie wyglądał - jakby miała robić zakłady, to postawiłaby na to, że zdążył wstawić się przed tym pseudo-rodzinnym obiadkiem, ale tego już decydowała się nie komentować. Miała być miła, tak? Czy tam milsza niż zwykle.
Ledwie Zahariel dupę posadził gdzieś przy stole, rozległo się pukanie do drzwi. Widząc, że Arthur i Samuel coś szczebiotają sobie nawzajem na ucho, przewróciła oczami i podniosła się z miejsca, żeby otworzyć. Ledwie to zrobiła i już pożałowała, bo oto w progu stał Adam z Amalią przewieszoną przez ramię. Przez dłuższą chwilę nie odsuwała się nawet, żeby ich w puścić, tylko stała tak nieruchomo, prawie nie mrugając, z miną niewyrażającą absolutnie żadnych emocji i palcami zaciśniętymi na klamce, rozważając czy nie ma ochoty np. tych drzwi zatrzasnąć im przed twarzą.
- Nie, nie mam pytań - zadecydowała w końcu, odsuwając się, żeby ta osobliwa parka mogła wślizgnąć się do środka. Komentarz Arthura, na temat wyglądu jej brata, dotarł do niej, kiedy jeszcze wlokła się z korytarza - i całe szczęście, bo chyba by się zrzygała na niego prosto, a tak po prostu mogła dostać krótkiej serii konwulsji na osobności i nie doszło do żadnego wymiotowania.
Jeszcze nie zdążyła usiąść porządnie, a drzwi otworzyły się znowu, tym razem - na szczęście - nie oczekując na otwarcie (serio, po co ten Adam im dupę zawracał, zamiast wejść jak do siebie; ten dom i tak przypominał stację metra, przez którą co chwilę ktoś się przewijał). Wkrótce do jadalni wkroczył Saul z jakimś randomem i dzieckiem, na co przewróciła oczami, bo już zdążyła zapomnieć, że temu też się zachciało rozmnażać na starość. Miała nadzieję tylko, że ten drugi to nie był jego syn, bo by go chyba wyśmiała i tyle z udawania miłej.
Chłopak? No dobra, co ją to obchodziło w sumie. Słysząc jego komplement, przewróciła oczami.
- Wiszę wam jakieś pieniądze czy o co wam chodzi dzisiaj? - nie wytrzymała w końcu, bo ani trochę nie wierzyła w szczerość tych zapewnień, nawet jeśli faktycznie czuła się tego dnia stosunkowo ł a d n i e, co zawdzięczać mogła z pewnością sukience i ciemnej szmince, którą nałożyła po chwili dłuższego wahania przed lustrem. Chyba szykując się na tą farsę wyszła z założenia, że to był idealny dzień na wprawienie niektórych (Adama) w dyskomfort swoim wyglądem - taka mała iskierka satysfakcji - a ci zamiast się oburzać, prawili jej komplementy. Dramat.
Temu śmiesznemu z dziwnym imieniem (ok, Viper) nie podała nawet ręki, tylko przewróciła oczami, bo bycie miłą też miało jakieś swoje limity, po czym sięgnęła po dzbanek wody, żeby zafundować sobie swój dzisiejszy posiłek, ale wtedy Adam odjebał tak, że aż rozlała prawie swój napitek. Zastygnąwszy z tą szklanką w dłoni, wpatrywała się w brata, który jakąś farsę urządzał właśnie i bardzo starała się nie uśmiechać coraz szerzej z każdym jego słowem, ale w końcu nie wytrzymała i parsknęła krótko, żeby zaraz odwrócić się do Amalii, która była najbliżej.
- Zawsze jak się spotykamy, to jest jakaś drama. Jak ty z tą rudą na grillu. Normalnie chyba zacznę lubić rodzinne spędy - rzuciła zachwycona, znowu powracając spojrzeniem do rozgrywającej się sceny, ale Adam (niestety) zdecydował się wyjść i nie dane im było śledzić ciągu dalszego tej inby. A co za szkoda, dopiero zaczynało robić się ciekawie!

Samuel Monroe Arthur C. Fell adam monroe Saul Monroe Zahariel Monroe Amalia e. Monroe
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Czuła się jak szmaciana lalka przenoszona z kąta w kąt, tym razem przynajmniej nie na barku Adama. Stała jak słup soli w miejscu, w którym ją postawiono, aż do jej nozdrzy dopadł zapach jedzenia z kuchni, żołądek nieprzyjemnie się skurczył dając znać, że ostatnio kiedy coś jadła to było gdy Gaia do niej przyszła, momentalnie zrobiło jej się słabo i usiadła na fotelu stojącym za nią. Adam wcisnął w jej ręce szklankę soku nie zważając na to czy miała ochotę cokolwiek pić, ale mógł podejrzewać, że napoi nie widziała równie dawno co jedzenia, jego uporczywie wbity w nią wzrok zmotywował ją do wypicia kilku łyków, tylko po to by zajął się czymś innym. Słodycz jabłek rozlała się po jej przełyku zostawiając ten dziwny posmak w ustach, którego tak dawno nie czuła. Skrzyżowała nogi, oparła się o fotel i powolnymi łykami popijała sok licząc, że każdy zostawi ją w tym świętym spokoju, że nie będzie musiała nawiązywać zbyt wielu konwersacji z rodziną, w najlepszym wypadku żadnej, że nikt nie dopyta czemu wygląda tak marnie i dlaczego właściwie jest w sukni żałobnej. Póki co nikt za bardzo nie interesował się jej obecnością i jej to odpowiadało.
Cała uwaga rodziny spoczęła na widoku, który pewnie nie tylko dla niej był szokujący. Saul u boku z jakimś chłopem, który na oko wydawał się w wieku Evy, a przy sobie mieli jeszcze dzieciaka. Zmarszczyła brwi zdziwiona tym połączeniem. Dzieciak? Na litość boską, żaden z Monroe nie powinien się nigdy rozmnażać, czy oni nie byli tego świadomi? Ich geny niosły za sobą spustoszenie, nienawiść, tendencję do zaburzeń psychicznych i uzależnień. Ludzie ich pokroju nie powinni spładzać dzieci, ani nawet się żadnym opiekować. Monroe nie zostali wychowani na dobrych rodziców. Zwłaszcza w momencie, w którym Eva miała jako taką świadomość o przeszłości Saula. Nie wiedziała czy rzucił narkotyki i sprzedawanie się, ale jeśli nie... To czy naprawdę był dobrym materiałem na ojca?
Wodziła wzrokiem od jednego do drugiego, gdzieś koło niej przeleciało imię tego chłoptasia, ale nawet nie przykuła do niego większej wagi. Nie do końca pojmowała to na co patrzyła. Bawili się w rodzinę? I kim właściwie jest ten chłopak? I ile jest młodszy od Saula? Skronie zaczęły jej pulsować zwiastując nadchodzący ból głowy, więc w mig przestała się przejmować tym sądząc, że to właśnie próba analizy miała sprawić jej migrenę.
W chwilę później Adam uraczył nowoprzybyłych wiązanką, przez którą Amalia zakrztusiła się sokiem, który właśnie popijała. To było w stylu Adama. Sama pamiętała jakie gorzkie słowa jej prawił, gdy pojawiła się w jego domu po wypłatę Orchid. Nigdy nie przebierał w słowach, ale teraz wydawało jej się, że pod tą całą wiązanką przykrych słów kryło się drugie dno. Skąd mógł wiedzieć, że ten chłopak był dziwką? Znał go? Skąd? I czy właściwie ją to obchodziło? Same zażyłości między nimi niekoniecznie, ale drama, która się tutaj działa już bardziej.
-Ja przynajmniej poczekałam trochę dłużej. Tutaj mamy dramę na dzień dobry. - odpowiedziała Viperowi już mniej zachrypniętym głosem niż ten, który mógł pamiętać z przyczepy. Nachyliła się w kierunku siostry i już cichszym tonem dodała:-Myślisz, że skąd Adam zna tego typa? I skąd wie, że się puszcza? Myślisz, że było ruchane między nimi czy o chuj chodzi?- dawno nie miała takich rozrywek, dawno cokolwiek nie wzbudziło jej ciekawości i nie wywołało chociaż drobnego uśmiechu na twarzy, więc nie mogła się powstrzymać od lekkich plotek, zwłaszcza, że Viper wyjątkowo nie wydawała się być na nią wkurwiona. A takie momenty powinno się celebrować.

viper monroe adam monroe Arthur C. Fell Zahariel Monroe Saul Monroe Samuel Monroe
amalia
lachmaniara
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Saul spodziewał się, że na rodzinnej wigilii mogą wyniknąć różne konflikty, spodziewał się niemiłych komentarzy pod adresem swoim lub Klausa: ostatecznie chłopak był od niego młodszy, poza tym nagle okazało się, że Saul miał dziecko, co wyraźnie nie spodobało się Adamowi, sądząc po jego smsie (komentarz Viper był niemiły jak zawsze, więc tym w zasadzie nie należało się przejmować). Nie sądził jednak, że wszystko potoczy się aż tak szybko i tak ostro.
Jedynym powodem, dla którego Adam mógł sobie pójść, zamiast natychmiastowo oberwać w mordę był fakt, że Klaus magicznie pojawił się przy Saulu zanim jeszcze słowa jego brata na dobre rozgościły się w jego głowie i zanim minął pierwszy szok. Niemiłe komentarze to jedno, ale Adam pojechał po bandzie, w dodatku z zupełnie niezrozumiałych dla Saula przyczyn. Był o coś zazdrosny?
Odprowadził mężczyznę wzrokiem do drzwi i dopiero wtedy spojrzał na swojego chłopaka, który trzymał go za twarz i próbował uspokoić. Oczy Saula płonęły wściekłością, a pięści i zęby miał zaciśnięte. Miał wielką ochotę rzucić się na brata i sprać go na kwaśne jabłko - zrobiłby to, gdyby nie Klaus, a później żałowałby, że tak właśnie się zachował, bo przecież miał udowadniać Samowi, że dojrzewa i jest godny zaufania. Pomyślawszy o tym pozwolił się usadzić przy stole: opadł ciężko na krzesło i bezmyślnie chwycił nóż, który ścisnął w dłoni, opierając pięść o blat. Miał ochotę wyjść stąd, zabierając rodzinę - tę prawdziwą, w osobach Klausa i Isli - i nie pokazywać się nigdy więcej na spędach swojego rodzeństwa, gdzie najwyraźniej nie był mile widziany. Być może nie przez wszystkich, bo Arthur go lubił, Sam chyba też, ale do reszty tracił już resztki cierpliwości. Jeszcze przez chwilę wbijał piorunujące spojrzenie w drzwi, za którymi zniknął Adam, po czym powiódł wzrokiem po reszcie zgromadzonych, mając w oczach pytanie "ktoś jeszcze ma coś mądrego do powiedzenia?" Zauważył przy tym, że Zah nie był trzeźwy: nie zwrócił na to uwagi od wejścia, ale teraz rzuciło mu się w oczy, że jego wzrok był nieco zamglony. Kiedy ostatnio widział go trzeźwego...? Gdyby nie był teraz wyprowadzony z równowagi, zmartwiłby się i zaczął żywo zastanawiać, jak go wyciągnąć z tego cholernego cugu, w który ewidentnie wpadł, jak mu pomóc - teraz jednak ten widok rozzłościł go jeszcze bardziej, a przez głowę przemknęło pytanie, czy nie można było się, do cholery, ten jeden raz powstrzymać od chlania przed przyjściem w gości.
Jego spojrzenie przetoczyło się również przez Viper, mamroczącą coś do Amalii - na szczęście nie dosłyszał, o czym rozmawiają, ale podejrzewał, że nie są to miłe rzeczy. Na szczęście też nie mógł wniknąć w głowę starszej siostry, bo wtedy dowiedziałby się, że nie tylko on uważa, że nie nadaje się na ojca i nigdy nie powinien nim zostać, a to by go jeszcze bardziej załamało - już i tak ledwo się trzymał ze swoi strachem o to, że stanie się Bartem Monroe, że nie da sobie rady, że lepiej by Isli było nie z biologicznym ojcem, tylko z jakąś rodziną zastępczą. Nie umiał w pełni ogarnąć nawet siebie, nie potrafił pomóc rodzeństwu, więc jak ma sobie poradzić z dzieckiem? Starał się jednak ze wszystkich sił dać małej to, co najlepsze i wmawiał sobie, że da radę, że po prostu musi.
Zerknął na trzymającego Islę Arthura, którego mała właśnie ciągnęła radośnie za brodę, śmiejąc się przy tym, a po chwili wtuliła się w niego, uderzając łapką w jego pierś, co było jej nieporadną jeszcze formą głaskania. "Z nim byłoby jej znacznie lepiej" - pomyślał, a przez jego głowę ponownie przetoczyły się słowa Adama o wymyślonym instynkcie rodzicielskim, o tym, że jest jebanym żartem. Nie był pewien, co go bardziej bolało: to, czy nazwanie jego chłopaka kurwą i danie mu w ten sposób znać, że też spał z Klausem. Sal zwrócił uwagę na ich miny, kiedy zobaczyli siebie nawzajem, ale wtedy jeszcze nie przyszło mu do głowy, że to o to chodziło; dopiero kiedy Adam postanowił obrazić Klausa w ten sposób, Saul zrozumiał, że nie tylko Oliver z jego rodzeństwa uprawiał seks z Wernerem. Uznał jednak, że to przeszłość, więc ma to właściwie gdzieś: nie od dzisiaj wiedział, że Klaus sypiał z ogromną liczbą facetów. Miał do tego prawo, to jego życie; obecnie też tego już nie robił, więc nie ma problemu. Nie uważał też, żeby uprawianie seksu z wieloma partnerami było czymś złym - to w kulturze, w której się wychowali, było tak przyjęte, ale to głupie. Seks to seks: jedna z funkcji życiowych, nie ma w niej nic złego, a uznanie go za obrzydliwe i niemoralne musiało zostać wymyślone przez sfrustrowanych księży, którym nakazuje się celibat, a potem rozprzestrzenione przez stare kościółkowe prukwy, do których należał też ten świętojebliwy Adam.
- Albo on, albo ja - rzucił wreszcie w stronę Sama i Arthura. Nie wytrzymałby przy jednym stole z tym skurwielem, więc jeśli mężczyźni nie postanowią go wyprosić, to Saul zamierzał naprawdę zabrać córkę i partnera, i wynieść się stąd.

Samuel Monroe Arthur C. Fell Amalia e. Monroe adam monroe viper monroe Zahariel Monroe
ODPOWIEDZ