aplikantka w prokuraturze — Crown Prosecutor's Office
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Od 5 lat wmawia sobie, że jej narzeczony wcale nie zginął, ale potrzebowała zmiany otoczenia, więc wyjechała z Francji i próbuje skupić się na karierze zawodowej.
1.

Wciąż była w biurze nowa, ale już nie na tyle, by nie znać innych z imienia i nie wiedzieć kogo unikać. Przede wszystkim szefa, bo ten nie zrobił na niej najlepszego wrażenia, ale przecież innych pracowników nie brakowało, więc skupiła się na tym, by znaleźć sobie mentora, z którym zawiązałaby korzystną współpracę. Przywykła już do tego, że wytyka się jej inny akcent, a panowie patrzą na nią, jakby pomyliła zawody, polecano jej zostanie prawniczką, może nawet kiedyś o tym myślała, ale chyba właśnie po to, by coś udowodnić, zdecydowała się na prokuraturę. Co prawda liczyła na to, że prokurator koronny będzie kimś, kogo mogłaby podziwiać, a nie nadętym i nieprzyjemnym bucem, ale cóż... nie można mieć wszystkiego. Tak sobie mówiła, a ten dzień chciał mocno ją zniechęcić. Rano rozdzielano sprawy i zadania, którymi każdy miał się zająć, a to wiązało się z przydzieleniem jakiegoś zwierzchnika. Kilkoro aplikantów losowało teczki i na nieszczęście Laurissy, to jej przypadł Hemnigway. W dodatku miała wrażenie, że kilka osób ma o to do niej żal, jakby wyrywała im z ręki ten konkretny przydział. Miała już tego dość, więc postanowiła poruszyć temat z Maxem, jej równolatkiem, który był chyba najbardziej otwartą osobą w tym miejscu i podobnie, jak ona, zajmował te same stanowisko.
- Wiesz... praca u boku szefa, to jednak to, po co tutaj przyszliśmy, nie przejmuj się resztą, syczą, bo zazdroszczą - wyjaśnił, wkładając filiżankę do ekspresu, a Laurissa pozwoliła sobie zawiesić wzrok, oparta barkiem o ścianę.
- Kiedy ja chętnie poszłabym do kogoś innego. Millera na przykład, uważam go za świetny autorytet - oznajmiła, powołując się na nazwisko zwierzchnika, który przypadł Maxowi. - Jeśli chcesz mogę się wymienić - dodała nawet i wyciągnęła przed siebie swoją teczkę, na którą mężczyzna spojrzał, jak na pokusę, ale i odpowiedzialność.
- Wiesz... nie jestem pewien czy możemy - mruknął, a Laurissa przewróciła oczami.
- A dlaczego niby mielibyśmy nie móc? Wątpię, żeby tak naprawdę interesowało ich, z kim będą pracować - odpowiedziała spokojnie i zachęcająco zatrząsała swoją teczką. - No dalej Max, ja i tak nie dogadam się z Hemingwayem, wszyscy na tym skorzystamy - miała wrażenie, że już pękał. Tak przynajmniej sądziła, aż nagle się cofnął z wyraźną obawą, przez którą Rissa przekręciła głowę do boku. Czyżby sam zrozumiał, jak nieciekawa jest perspektywa pracy z ich szefem?

Anthony Hemingway
Prokurator Koronny — Crown Prosecutor's Office
37 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Skorumpowany prokurator, który perfekcyjnie udaje przykładnego obywatela. Rok po ślubie zamordowano mu żonę, od tego czasu Tony przybrał maskę impertynenckiego i wyniosłego człowieka. Wierzy, że jest szczęśliwy i na wszelkie sposoby ucieka przed poznaniem prawdy o samym sobie.
Nawet nie starał się być mentorem, którego aplikanci mogliby polubić. Sam przeszedł przez niemałe piekło, gdy był na ich stanowiskach, więc nie był pobłażliwy w żaden sposób wobec przyszłych prokuratorów. Właściwie to nawet nie przepadał za prowadzeniem z nimi spraw, ale z drugiej strony dzięki ich mrówczej pracy odpadała mu masa papierkowej roboty, której nie lubił jeszcze bardziej. Obrał też swego rodzaju taktykę i to właściwie nie z nim, a jego sekretarką głównie kontaktowali się aplikanci. Zostawiał jej informację o tym co i na kiedy mają zrobić, oczekując, że większość z nich nie będzie mu zawracać głowy i poradzi sobie z obowiązkami jakie zostały im wydzielone. Raz, na jakiś czas spotykał się by obmówić rezultaty ich pracy i na tym w zasadzie był koniec, bo tylko raz w jego karierze towarzyszący mu aplikant mógł zasiąść nim w jednej ławie przed sądem podczas rozprawy. Większość musiała zadowolić się obserwowaniem wszystkiego z widowni, licząc na to, że inny prokurator zezwoli im na asystowanie. Nie czyniło go to jednak kiepskim nauczycielem, bo posiadał umiejętności, wiedzę i zdolności oratorskie, które potrafił przekazać, o ile osoba mu podwładna umiała nauczyć się słuchać z pokorą, ucząc na swoich błędach i nie zgrywając bóg wie kogo, bo dostała się na wymarzoną posadę. Anthony był uczulony na puszących się dupków z uczelni wyższych, chociaż kiedyś sam do nich należał, a puszenie się miał zapisane we krwi. Jednak uważał, że jego doświadczenie i lata spędzona na salo sądowej pozwalają mu na odgrywanie roli impertynenta, w porównaniu do nowych aplikantów.
Laurissa Soriente od początku była osobą, która nie zaskarbiła sobie ani krzty sympatii Hemingwaya. Chociaż o sympatię w jego wykonaniu było ciężko, aczkolwiek wiele osób tolerował. Jej nie. Nie dość, że podpadła mu pierwszego dnia to na dodatek uważał, że nie zdolności (chociaż ukończyła Sorbonę z wyróżnieniem), a znajomości ojca pozwoliły jej znaleźć pracę w prokuraturze. Miała ładną buźkę, dobre nazwisko i papierki, które przekonały kilka osób do tego, aby trafić właśnie tu. Tony musiał to tylko przyklepać, bo przecież "wyjdzie ci to na dobre, Hemingway"
Zwykle nie umiał samemu parzyć sobie kawy, ale była pora lunchu, jego sekretarka gdzieś zniknęła, a on miał nawał pracy i nie mógł opuścić biura. Był więc już średnio zadowolony z wycieczki, którą musiał odbyć, ale ten stan uległ jeszcze większemu pogorszeniu, gdy po skręceniu w odpowiedni korytarz dosłyszał słowa młodej francuski. Stanął za nią, czując na sobie wzrok towarzyszącego jej aplikanta, ale dopiero w chwili, w której także Laurissa odwróciła się ku niemu, postanowił się odezwać.
- Co za godne pożałowania zachowanie - prychnął, mierząc wzrokiem Soriente. - Nie spodziewałem się po tobie wysokiej etyki pracy, ale ten poziom jest kompromitująco niski - dodał dłuższą chwilę przyglądając się teczce znajdującej się w dłoni dziewczyny. - Chociaż w jednym muszę przyznać ci rację. Nie dogadamy się - wyjaśnił, a potem jego spojrzenie przesunęło się na Maxa. Mężczyzna wydawał się być zmieszany i raczej nie chciał brać udziału w tym co właśnie miało miejsce. Z drugiej strony Hemingway nie przyłapał go na przyjmowaniu oferty aroganckiej francuski. - Odjedź zanim oberwiesz rykoszetem, a Miller dowie się o tym, że dajesz się wciągać w intrygi Soriente - rzucił surowym tonem, mierząc nieprzyjemnie młodego aplikanta.

Laurissa Soriente
aplikantka w prokuraturze — Crown Prosecutor's Office
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Od 5 lat wmawia sobie, że jej narzeczony wcale nie zginął, ale potrzebowała zmiany otoczenia, więc wyjechała z Francji i próbuje skupić się na karierze zawodowej.
Coś ewidentnie nie grało i kiedy zrozumiała, że Max zerka gdzieś ponad jej ramieniem, sama postanowiła się obrócić, a wtedy... przeklęła w myślach szpetnie po francusku. Nawet nie zdążyła się odezwać, a chłodny ton Hemingwaya wypełnił kuchnię, niosąc ze sobą naganę, która w odczuciu Laurissy była dalece przesadzona. Nie była już od ładnych paru lat dzieckiem, a w tej chwili właśnie tak się czuła, w dodatku jak jedno z tych krnąbrnych, które trzeba stale strofować. Owszem nie chciała z nim pracować i nadal nie chce, teraz tylko dochodziły jej powody, ale to nie powód, by zrównał ją z ziemią, jakby popełniła niedopuszczalne wykroczenie. W dodatku zrobił to przy innym pracowniku. Chciała się wytłumaczyć z miejsca, mieć kogoś na świadka, ale jej świadek zmył się przy pierwszej danej mu przez prokuratora okazji. Pokręciła więc głową ze zrezygnowaniem i niedowierzaniem, a następnie wymierzyła spojrzenie prosto w Hemingway'a. Było w nim coś strasznego, ale co mógł jej zrobić? Poza podłymi słowami, niewiele, a ona nie była trzciną, by się uginać pod jego dyktando.
- Dzień dobry panie Hemingway - zaczęła od tego, jakby chciała go upomnieć o manierach wymagających rozpoczęcie rozmowy od powitania, nie pretensji. - Nie zniżam się do knucia żadnych intryg, moje działania są transparentne i wolałabym, aby nie sugerował pan niesłusznie, że jest inaczej - dodała profesjonalnie, chłodno, ale i ze zdecydowaniem. Jakby chciała swoją postawą pokazać, że potrzeba znacznie więcej, by zmiażdżyć jej pewność siebie. Wiedziała po co tu jest, aby rozwijać się i kształcić, przyjaźń z tym człowiekiem nie była potrzebna do osiągnięcia tego celu. Fakt był taki, że rzeczywiście wolała, aby nie był świadkiem jej rozmowy z Maxem, ale skoro już los musiał rzucić jej kłodę pod nogi, to zamierzała zgrabnie się po niej wspiąć, udając, że ta wcale nie była wymagająca. Miała wrażenie, że tym o wiele bardziej go zdenerwuje, niż jakimś niepotrzebnym wybuchem, czy bronieniem się na siłę lub innym tłumaczeniem. Poprawiła więc teczkę, dociskając ją do ciała, bezwiednie przyjmując dość zamkniętą pozę, ale to raczej nie powinno być dziwne.
- Zabawne, że wypomina mi pan braki wysokiej etyki pracy, a nawet nie zadał pan sobie trudu, by to sprawdzić. Tak działa australijska prokuratura? Bazuje na domysłach i uprzedzeniach? - zapytała, a wiedząc, że idąc o krok za daleko, przesadziłaby, nie kontynuowała już w tym tonie. Zamiast tego przywdziała na twarz profesjonalny uśmiech. - Pytam, bo pragnę się jak najwięcej od pana nauczyć - wyjaśniła, skinąwszy mu głową. - W końcu będziemy razem współpracować - dodała jeszcze i tym razem spojrzała sugestywnie na teczkę. Skoro uniemożliwił jej wymianę, to rozumiała, że jej szansa zyskania innego mentora, raczej przepadła. Tylko, że on sam nie chciał się z nią dogadywać, o czym wspomniał... więc robił jej na złość kosztem własnej osoby... nie rozumiała, jak ktoś taki może być jednocześnie szanowanym prokuratorem.

Anthony Hemingway
Prokurator Koronny — Crown Prosecutor's Office
37 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Skorumpowany prokurator, który perfekcyjnie udaje przykładnego obywatela. Rok po ślubie zamordowano mu żonę, od tego czasu Tony przybrał maskę impertynenckiego i wyniosłego człowieka. Wierzy, że jest szczęśliwy i na wszelkie sposoby ucieka przed poznaniem prawdy o samym sobie.
Oczywiście, że jego reakcja była przesadzona, ale nie od czuwał z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Francuska nie zaskarbiła sobie ani krzty jego uznania, co więcej na każdym możliwym kroku traciła w jego oczach, właściwie odkąd pierwszy raz o niej usłyszał. Chętnie wchodził w układy i dogadywał się z odpowiednio ustawionymi osobami, ale nie widział niczego intratnego w zatrudnieniu Soriente. Zrobił to ze względu na dawne znajomości ojca i niekoniecznie było mu to na rękę, bo najzwyczajniej w świecie chciał już się uwolnić spod jarzma wpływowego sędziego.
Na jej dzień dobry, poruszył delikatnie głową, skrzywiając ją do boku, jakby chciał tym gestem powiedzieć Laurissie, że doskonale wie co chciała mu przekazać tym powitaniem. Nie obeszło go to.
- Twoje działania byłyby transparentne, gdybyś przyszła ze swoją ofertą do głównych zainteresowanych, a nie podpuszczała współpracownika, bo sama czujesz się nie na siłach by sprostać postawionemu przed tobą zadaniu - wyrzucił jednym tchem, nie dając się podejść wyszczekanej dziewczynie. Z drugiej strony całkiem zaimponowała mu tą swoją odwagą, bo większość aplikantów pokornie opuściłaby głowę przepraszając i szukając jakiejś wymówki w swojej nieudolności i strachu. Soriente zaś stałą dumnie, może nazbyt dumnie, jakby pozycjonowała siebie i Tonego w roli równych sobie przeciwników. - Skoro szydzisz z australijskiej prokuratury to dlaczego zdecydowałaś się na pracę tutaj? - odpowiedział mierząc ją wzrokiem. Jej bezczelność irytowała go jeszcze bardziej niż odwaga, a co za tym idzie mowy nie było, aby ich współpraca przebiegała harmonijnie. Jemu to w zasadzie nie przeszkadzało, bo już założył, że obdaruje ją toną papierkowej roboty, nawet nie dopuszczając do sedna sprawy, byleby poczuła jak cholernie mało znaczy w tym miejscu. Jej śliczna buźka i sławni krewni niestety nie mieli aż tak wielkiej siły przebicia, by pomóc jej i na tym polu. - Pierwszego dnia pokazałaś mi jak nieodpowiednim zachowaniem potrafi popisać się absolwentka Sorbony, stąd mój osąd odnośnie etyki pracy, panno Soriente - podjął ponownie, używając równie miłego tonu co Laurissa. Czyli brzmiał w sposób jednoznacznie świadczący o tym, że nie jest mu na rękę spędzanie w towarzystwie francuski ani chwili więcej.
Przez moment przyglądał się jej z zainteresowaniem, bo chociaż z charakteru wydawała mu się paskudną damulką to nie był ślepcem. Posiadała niespotykaną urodę i chyba tylko to było ostatnią deską ratunku, łagodzącą jej niepoprawny obraz w jego oczach. Lubił piękne kobiety, Soriente do takich należała.
- Cieszę się na naszą współpracę równie mocno jak ty - wyznał, przybierając na twarzy uśmiech niewiele mający wspólnego z zadowoleniem. - A teraz nauczę ciebie pierwszej rzeczy - dodał, po czym złapał za trzymaną przez Laurissę teczkę. - Piję kawę z sojowym mlekiem bez cukru. Zapamiętaj - oznajmił, zabierając dokumenty aplikantce, bo przecież potrzebowała wolnych rąk, a on kofeiny. Skoro była taka cwana to Tony nie miał zamiaru pogrywać z nią pobłażliwie. Bezczelnie zabrał papiery, aby zmusić ją do przyjścia do siebie, bo przecież bez nich, nawet jakby chciała niczego się nie nauczy. - Przynieś ją do mojego biura, a potem pogadamy o tym - dopowiedział po tym jak bezceremonialnie obrócił się na pięcie i odchodząc zamachał teczką w powietrzu.

Laurissa Soriente
aplikantka w prokuraturze — Crown Prosecutor's Office
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Od 5 lat wmawia sobie, że jej narzeczony wcale nie zginął, ale potrzebowała zmiany otoczenia, więc wyjechała z Francji i próbuje skupić się na karierze zawodowej.
To nie tak, że brakowało jej pokory, nie przeszłaby przez studia, gdyby tak było, ale na pewno nie potrafiła znieść niesprawiedliwości i bezpodstawnego podkopywania drugiej strony, a miała wrażenie, że i w jednym i w drugim ten człowiek osiągnął mistrzostwo. Nie znała go zbyt dobrze, ale z każdym kolejnym spotkaniem tylko utwierdzała się w takim przekonaniu. Teraz nie miało być inaczej, bo wprost nie wierzyła w to, co słyszała.
- Podpuszczała współpracownika? - zdumienie rozbrzmiało w jej głosie, gdy powtórzyła jego własne słowa. - Przedstawia to pan tak, jakbym szykowała rebelię - zauważyła, kręcąc głową na boki. Nawet nie chciała źle i miała wrażenie, że on sam by na tym skorzystał, bo ewidentnie miał z nią jakiś problem. Nie rozumiała do końca jaki, ale nawet nie chciała tego rozwiązywać. Po prostu czułaby się lepiej, gdyby nie mieli ze sobą zbyt wiele wspólnego. - Zapewniam, że czuję się bardzo na siłach - wtrąciła jeszcze, ale nie szła za daleko, w tłumaczeniu, że to nie zadanie ją przerastało, a wizja pracy z kimś tak odpychającym. Moralnie odpychającym rzecz jasna. Chociaż jego powierzchowność była przyjemna dla oka, to już coś w samym jego spojrzeniu zdradzało, że lepiej nie podchodzić za blisko i nie liczyć na przyjaźń. Był dokładnym przeciwieństwem tego, co jej wpajano. Jakby przemierzał wzrokiem pomieszczenie i kategoryzował ludzi na gorszych i lepszych. - Nie szydzę, ale wyobrażałam ją sobie nieco inaczej. Całe szczęście wierzę, że wprowadzę tutaj nieco świeżości - pogłębiła uśmiech, przez co ten stał się jeszcze bardziej wymuszony i nieszczery. Miała tego świadomość, jak i była pewna, że jemu także to nie umknęło. Z resztą nie próbowała tego ukrywać, chociaż po chwili dość nieoczekiwanie parsknęła krótkich śmiechem, wprost nie wierząc w jego impertynencję. - Ja panu pokazałam? Proszę mi wybaczyć, ale odnoszę wrażenie, że uczestniczył pan w całkiem innym zdarzeniu - pamiętała doskonale, jak na nią wpadł, rozmawiając przez telefon i wytrącił z jej rąk dokumenty. Nie wiedziała wówczas kim był, ale to nie miało znaczenia, bo dość jednoznacznie wytknęła mu brak kultury i fakt,, botem odczuła stres, gdy poznała jego rolę w tym miejscu, ale nie uważała, aby postąpiła źle. Może ją poniosło, ale w najlepszym rozrachunku oboje się nie popisali. Byłaby nawet gotowa mu to wyłożyć, ale nie zdążyła, bo zapał jej oklapł. Spodziewała się jakiegoś wykładu, a tym czasem... miała robić za sekretarkę. Nie uwłaczało jej to, chętnie przynosiłaby mu kawę codziennie, gdyby nie był nadętym dupkiem.
- Pour que tu t'étouffes avec elle... - mruknęła, gdy była już pewna, że nikogo dookoła jej nie ma i sięgnęła po filiżankę. Nie zamierzała zignorować tego plecenia i dać mu powody, by faktycznie zarzucił jej jakieś złe zachowanie. Choćby miała mu gabinet odkurzać i parkować samochód, nie da mu tej satysfakcji. Dlatego też po kilku minutach ruszyła do odpowiednich drzwi, zapukała do nich, a kiedy ją wpuszczono, weszła, nawet się nie rozglądając.
- Pańska kawa - rzuciła obojętnie, odkładając napój na blat biurka, na którym znalazła też swoją teczkę. Kusiło ją przez moment, by po prostu ją zabrać, ale uznała to zachowanie za dziecinne i lekko uwłaczające. Dlatego też wyprostowała się i spojrzała na niego spokojnie, jakby to całe przedstawienie z kawą nie miało miejsca. - Odda mi pan teraz moją własność? Chciałabym zająć się swoimi obowiązkami - tych ostatnich słów nie mogła sobie darować, bo niezbyt nachalnie chciała zaznaczyć, że noszenie mu kawy niekoniecznie do nich należało.

Anthony Hemingway
Prokurator Koronny — Crown Prosecutor's Office
37 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Skorumpowany prokurator, który perfekcyjnie udaje przykładnego obywatela. Rok po ślubie zamordowano mu żonę, od tego czasu Tony przybrał maskę impertynenckiego i wyniosłego człowieka. Wierzy, że jest szczęśliwy i na wszelkie sposoby ucieka przed poznaniem prawdy o samym sobie.
Ich pierwsze, niefortunne i nieprzyjemne spotkanie rzuciło cień na relację, którą w zasadzie mieli dopiero stworzyć. Jednak ani Tony nie przepadał za młodą, wyszczekaną i zbyt pewną siebie francuską, ani ona nie wydawała się być w żaden sposób skruszona, czy chętna do poprawienia kontaktów z szefem. Z jednej strony jej buńczuczna postawa była godna podziwu, ale z drugiej Hemingway zaczął zdawać sobie sprawę, że prawdopodobnie ma przed sobą ten rodzaj "aplikanta", który nie potrafił w odpowiednim czasie zamknąć ust i zachować swoich uwag dla siebie.
-Przedstawiam fakty. To ty dramatyzujesz i wyolbrzymiasz zamiast pokornie przeprosić za niesubordynację - wytknął jej, specjalnie pozwalając sobie na użycie tych dwóch, wymownych czasowników, co by podrażnić odrobinę kobiecego ducha Soriente. Nie pierwszy raz stanął na przeciwko wyszczekanej panny w szpilkach i stylowym żakiecie, która sądziła, że swoją elokwentną paplaniną mu zaimponuje. Miała swoje pięć minut, ale nie powinna przesadzać, bo jej zgrabny tyłek może się boleśnie obić, gdy się na niego spektakularnie wypieprzy już na początku kariery. - Zobaczymy - mruknął pod nosem, doskonale wiedząc, że taką odpowiedzią dolewa tylko oliwy do ognia.
Poniekąd w przemyśleniach Laurissy skrywało się sporo prawdy, bo Anthony często szufladkował ludzi, a ci, którym przypisał negatywną etykietę, zwykle nie mieli szans na to, aby poprawić swój wizerunek w jego oczach. Zresztą nawet mu na tym nie zależało, bo większość osób, które znał traktował jak pionki, które potrzebne były mu w pracy. Stronił od nawiązywania bliższych relacji, zadawalając się tymi, które istniały w jego życiu od lat.
- Inaczej... - Powtórzył, a jego twarz ubarwiła się cynicznym uśmiechem. Zapamiętał, aby dopytać o to słowo w swoim czasie, bo ewidentnie wyczuł w nim personalny przytyk. - Też na to liczyłem, ale póki co spotyka mnie tylko rozczarowanie - odniósł się do tej "świeżości", którą Laurissa miałaby wprowadzić w szeregi prokuratury, a której Hemingway absolutnie nie chciał doświadczać. W zasadzie sama obecność francuski była mu już nie na rękę i żałował, że dał się namówić na przyjęcie jej do pracy. Było już jednak za późno, a on nie chciał zrywać danego słowa, co nie znaczyło, że sama zainteresowana nie mogłaby jednak zrezygnować. - Niewiedza i ignorancja nie usprawiedliwia twoich słów. Następnym razem wykaż chociaż odrobinę szacunku i dowiedz się z kim i pod kim pracujesz zanim tę osobę znieważysz, Soriente - wyjaśnił prostując się i posiłkując nieco dosadniejszym i surowym tonem, bo może pozwolił jej na chwilę dyskusji ze sobą, ale jej nazwisko w tych murach znaczyło tyle co nic i chyba o tym zapominała.
Kawa, którą miała mu przynieść była więc swego rodzaju subtelnym przypomnieniem Lauirssie jak niewiele znaczyła. Póki co nie wykazała się niczym, za co Tony mógłby ją osobiście docenić, bo stojące za jej plecami tytuły, nazwiska i osiągnięcia były tylko reklamą, niekoniecznie prawdziwą. Hemingway potrzebował dowodów na to, że jednak nie dał się wmanewrować w jakieś gówno i nie zatrudnił pyskatej bogaczki bez talentu.
- Proszę - rzucił, po tym jak usłyszał pukanie. Jego sekretarka nadal miała przerwę, więc spodziewał się, że to Soriente musiała stać za drzwiami. Nawet nie uniósł na nią wzroku, którym wciąż śledził czytany przez siebie dokument. - Dziękuje - dopiero jak skończył, zdjął okulary, które zwykł zakładać do pracy i zerknął na aplikantkę. Nadal wyglądała na nastroszoną i sfoszoną. - Twoją własność? - Prychnął, odchylając się w swoim fotelu i przyglądając dziewczynie z zaciekawieniem. - Jeszcze chwilę temu chciałaś ją oddać komuś innemu - wytknął jej, po czym wstał zapinając odruchowo guzik marynarki i zabierając ze sobą zarówno teczkę Laurissy jak i okulary. Przeszedł obok biurka do długiego stołu, który obecnie zawalony był pudłami, teczkami i papierami. - Linia obrony będzie posiłkowała się zeznaniem funkcjonariusza, który odszedł ze służby. Podobno znaleźli jakieś niedociągnięcia podczas zabezpieczania miejsca zbrodni i tym chcą nas zaskoczyć. Chcę wiedzieć co mają - zaczął wyrzucać z siebie informacje, nie pytając o nic Soriente, ani nawet na nią nie patrząc, bo spoglądał na stosu papierów. - Masz przejrzeć cały raport, porównać wszystkie dowody, obejrzeć każde zdjęcie, znaleźć mi to, co oni znaleźli - mówił dalej po czym zaczął wskazywać na konkretne teczki, dokumenty i zapisy, recytując z pamięci paragrafy do których się odwołują i podpowiadając Laurissie czego powinna się doszukiwać.
- To są twoje obowiązki. Mam nadzieję, że nie masz planów na wieczór - zakończył wywód i powrócił wzrokiem do Laurissy, którą od kilku minut traktował jak element otoczenia, chociaż mówił tylko do niej.
Wkurwiła go swoim przytykiem, tym jak na niego patrzyła i jak bezczelnie mu odpowiadała. Chciał więc nie tylko ją udupić natłokiem pracy, ale także udowodnić, że on swojej posady samym nazwiskiem nie zdobył. Inną kwestią było to, że wiedział co powinna znaleźć Soriente. Z czystej ciekawości (marnując trochę jej czas, ale w dobrej wierze by czegoś się nauczyła), chciał się przekonać, czy panna z Sorbony podoła zadaniu, czy będzie musiał prowadzić ją za rączkę.

Laurissa Soriente
aplikantka w prokuraturze — Crown Prosecutor's Office
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Od 5 lat wmawia sobie, że jej narzeczony wcale nie zginął, ale potrzebowała zmiany otoczenia, więc wyjechała z Francji i próbuje skupić się na karierze zawodowej.
Naprawdę nie lubiła tego człowieka. Nie chodziło już nawet o pierwsze wrażenie, tylko wszystko, co sobą dotychczas reprezentował. Ona miała wykazywać odrobinę szacunku? Względem kogoś, kto zdawał się nie znać tego pojęcia? Doprawdy wyborny żart, z którego jednak zdecydowała się nie śmiać, bo mimo wszystko robienie sobie wrogów w tym miejscu wcale nie było jej priorytetem. Mało tego, uważała się za osobę, z którą można się dogadać, ale najwyraźniej nie w tym przypadku. Dlatego też po tym, jak zaniosła mu kawę, chciała się możliwie jak najszybciej ulotnić, zabierając swoją teczkę, ale już po jego prychnięciu była pewna, że nic z tych rzeczy. Jakby robienie jej pod górę nagle stało się jego hobby.
- Jedynie rozważałam możliwość intratnej wymiany. Sam pan przyznał, że nie dogada się ze mną, więc może Max byłby lepszym towarzyszem, niż ja - zauważyła spokojnie, obiecując sobie w głowie, że nie da wytrącić mu się z równowagi. Miała wrażenie, że tylko na to czaka. Odwróciła się więc spokojnie, odprowadzając go wzrokiem do stołu, chociaż sama stała nadal w tym samym miejscu. Słuchała uważnie, ciesząc się w zasadzie, że w końcu przestał grać i przeszedł do kwestii zawodowych. Tak przynajmniej sądziła, bo gdy usłyszała na czym będzie polegało jej zadanie.... brzmiało to jak jakiś obłęd. Zamrugała kilka razy, patrząc na pudła i dokumenty.
- Na wieczór..? Na kiedy chce pan mieć te informacje? - zapytała i mimochodem postąpiła jeden krok w jego kierunku. - Jeszcze nawet nie znam tej sprawy, nie wiem do końca o czym pan mówi i gdzie miał... - zamilkła w jednej chwili. On na to czekał. Czekał na to, by dostał od niej dowody na brak jej przydatności. Oczywiście, że tak. Zacisnęła dłoń w pięść, czując jak paznokcie ze starannym manicure wbijają jej się w skórę. Wyprostowała się, ochłonęła, spojrzała już na niego spokojniej. - Mogę stąd wziąć te dokumenty? To znaczy do domu, domyślam się, że w swoim gabinecie mnie pan nie chce - wyjaśniła, szybko doprecyzowując, by w razie czego nie miał przestrzeni na kolejny afront w jej kierunku. Prawdę mówiąc była zestresowana, ale i zdeterminowana. Nie chciała mocno zawieść, jej ambicja jej na to nie pozwalała, a teraz dochodziła jeszcze potrzeba udowodnienia czegoś temu człowiekowi, którego tak naprawdę ledwo znała. Nieistotne. - Znamy tożsamość tego funkcjonariusza? - dodała jeszcze ściśle techniczne pytanie, by skupić się na zadaniu, a nie rosnącej niechęci. Mimo wszystko, przynajmniej dopuścił ją do sprawy, a nie wysłał po rogalika do najbliższej kawiarni. To był już jakiś postęp. - Jeśli tego pan ode mnie oczekuje, zajmę się tym - podeszła w końcu bliżej i wyciągnęła w jego kierunku rękę, naturalnie po to, by w końcu odzyskać teczkę chociaż wychodzi na to, że ona jedna nie będzie źródłem jej wiedzy. Chwilę się wahała, ale... ale chciała być cholerną profesjonalistką. Dlatego skrzyżowała z nim ostatecznie spojrzenie. - Panie Hemingway, nie musi mnie pan lubić, ale liczę, że nasza współpraca będzie owocna, nie przyjechałam tu bez powodu - zapowiedziała już bardzo formalnie, mając nadzieję, że jakimś cudem zaczną z tego miejsca, a przynajmniej skupią się w swojej relacji jedynie na prowadzonych wspólnie sprawach, nie różnicach charakteru.

Anthony Hemingway
Prokurator Koronny — Crown Prosecutor's Office
37 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Skorumpowany prokurator, który perfekcyjnie udaje przykładnego obywatela. Rok po ślubie zamordowano mu żonę, od tego czasu Tony przybrał maskę impertynenckiego i wyniosłego człowieka. Wierzy, że jest szczęśliwy i na wszelkie sposoby ucieka przed poznaniem prawdy o samym sobie.
Właściwie to miał w nosie z kim przyszłoby mu pracować. Nawet uraza jaką nosił wobec Soriente nie miała na tym polu większego znaczenia, bo nie zakładał od razu, że dogadanie się z nią na polu zawodowym będzie równie trudne jak na tym prywatnym. Wkurwiła go jednak swoją postawą i chęcią oddania sprawy komu innemu, gdy większość aplikantów byłaby zachwycona pracą z nią. Tak, gdzieś tam ubodło go to i poirytowało jego ego nadmuchane ego, ale nie chciał przyznawać się do tego przed samym sobą, woląc obrócić sprawę tak, by to bezczelność i bojaźliwość Laurissy były winne wszystkiemu.
- Powiedziałem to po tym jak twoje zachowanie wydało mi się dziecinne i tchórzliwe. Nie lubię pracować z ludźmi, którzy boją się wyzwań - odpowiedział przekornie obracając wszystko tak, aby dopiec Soriente. - Sama zapracowałaś sobie na takie słowa. Z początku niczego podobnego nie zakładałem - dodał zaraz, co wcale nie mijało się wielce z prawdą, a przy okazji miało na celu wbić jeszcze jedną, maleńką szpilkę.
Potem przeszedł w tryb pracy, więc wyłożył aplikantce wszystko to czego oczekiwał i co powinna dla niego zrobić. Chciał wiedzieć, czy w ogóle podejmie się zadania, czy faktycznie dalej będzie próbowała jakoś wyswobodzić się z "opresji" i może wciąż naciskać na to, aby ktoś inny przejął jej sprawę. W zasadzie pierwsze słowa jakie ku niemu skierowała, poniekąd właśnie na to mogłyby wskazywać, ale szybko się zreflektowała... I było to cholernie dziwne, w sensie nie jej zachowanie, a przemyślenia Tonego, bo ni stąd ni zowąd przed oczami stanęła mu Lucille. Pamiętał jak niejednokrotnie narzekała na swojego szefa, jak miała dość, aby po kilku słowach skargi, nagle zmienić postawę, wpaść na jakiś pomysł i z miejsca wziąć się za pracę pozostawiając Anthonego w samym środku dyskusji bez odpowiedzi. Głupie, że przypomniała mu się akurat podczas potyczki słownej z jakąś mało znaczącą aplikantką.
- Do końca jutrzejszego dnia, ewentualnie poranek pojutrze. Jak nie znajdziesz niczego konkretnego przynajmniej przedstaw jakieś tropy, cokolwiek... Zresztą chyba wiesz czego się od ciebie oczekuje - odpowiedział, nie odnosząc się do tej chwili zwątpienia. Nie musiał na każdym kroku wykorzystywać potknięć Laurissy. I bez nich nie miał problemu, aby do czegoś się przyczepić. Niestety, ale podpadła mu, a więc nie miała lekko, a szkoda... Jej śliczna buźka prosiła się o sympatię, smutno było jej tak po prostu nie lubić. - Jak uważasz, że masz na tyle sił i czasu, by część energii poświęcić na tak bezsensowną pracę, to śmiało - wzruszył ramionami. - Chociaż lepiej, abyś znalazła sobie miejsce w gdzieś biurze, a nie zabierała te dokumenty poza budynek - dodał zaraz, bo jakoś nie ufał dziewczynie na tyle, by móc znieść myśl, że stosy tych papierów będę całkowicie bezpieczne w jej rękach. - Znamy. Znajdziesz wszystko w teczkach - odpowiedział, nie udzielając jej żadnej informacji, bo nie był tutaj od tego, aby odpowiadać na tak durne pytania. Z tym powinna poradzić sobie sama jak już zacznie pracować. - Przepraszam, ale wydawało mi się, że wyraziłem się jasno w języku, który jak zakładam, obydwoje doskonale znamy i rozumiemy. Więc nie rozumiem skąd to stwierdzenie - obruszył się, gdy wspomniała, że podejmie się postawionego przed nią zadania, skoro on od niej tego oczekiwał. - Nie robisz mi łaski, Soriente. Masz zrobić to co do ciebie należy, rozumiesz? - Dodał, zaraz bo jej ignorancja coraz bardziej działała mu na nerwy. - Och dziękuję za tę możliwość - zakpił uśmiechając się do niej w uprzejmy sposób, który z byciem miłym miał tak naprawdę niewiele wspólnego. - Bałem się, że jak nie będziemy najlepszymi przyjaciółmi to jednak nie dasz rady pracować i będę musiał cofnąć swoją decyzję o zatrudnieniu ciebie - kontynuował, poprawiając przy tym okulary. - Skoro nie przyjechałaś bez powodu, a po to, aby rzucić nieco świeżości na naszą australijską prokuraturę to proszę bardzo, wykaż się - dokończył, pogłębiając uśmiech i dla podkreślenia swoich słów, odsuwając się delikatnie na bok, aby zrobić przejście dla Laurissy.

Laurissa Soriente
aplikantka w prokuraturze — Crown Prosecutor's Office
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Od 5 lat wmawia sobie, że jej narzeczony wcale nie zginął, ale potrzebowała zmiany otoczenia, więc wyjechała z Francji i próbuje skupić się na karierze zawodowej.
Dostawała przez tego człowieka migreny. Jakby każdą jej wypowiedź, dosłownie każda, analizował naprędce i odpierał tak, by wykorzystać przeciw niej każde, nawet najmniejsze słówko. Praca z nim zdecydowanie nie miała być zbyt zdrowa, ale nie chciała się poddawać, nie chciała też martwić ojca, ani Remigiusa i przede wszystkim, nie chciała, żeby ktokolwiek widział w niej słabą kobietę. Nie była taką i zamierzała to udowodnić, nawet jeśli droga nie miała być łatwa i przyjemna.
- Rozumiem - prawdę mówiąc była przerażona. Jeden dzień... w porywach dzień i kawałek. Wprost cudownie. Oczywiście, że bała się, że zawali, ale nie chciała tego przed nim okazywać. - Zostanę w biurze - odparła jeszcze, walcząc z sobą, by nie dać się sprowokować do kolejnej wymiany zdań. Przede wszystkim nie miała na to czasu i nie chciała też dawać mu pożywki do tego, by ją gnębił swoimi słowami. - Rozumiem - powtórzyła więc, w myślach wysyłając wiązankę w swym rodzimym języku pod adresem tego człowieka i jego rodziców, którzy najwyraźniej zapomnieli, że dziecko należy też wychować, a nie jedynie spłodzić. - Bardzo jasno... zapamiętam, by uważniej cedzić słowa w pańskim towarzystwie, bo jak widać, mam talent do nie trafiania z nimi w naszych rozmowach - chociaż zrobiła, co w jej mocy, by w głosie nie pobrzmiewało zirytowanie, to przecież oboje doskonale wiedzieli, ze te jej doskwiera. Mógłby już się zamknąć, ale nie! Gdzie tam! Niemalże czuła, jak ciśnienie jej wzrasta. - Naprawdę musi pan się tak zachowywać? Starałam się jakoś naprostować naszą sytuację, ale najwyraźniej panu kompletnie na tym nie zależy - no niestety nie wytrzymała. Obiecała też sobie, że ostatni raz przy tym człowieku próbuje się postarać i zaskarbić sobie chociaż cień szczątkowej sympatii, która pomogłaby im oczyścić atmosferę. - Postaram się pana nie zawieść i od razu wezmę się do pracy - zadeklarowała i podeszła do stolika. Na jednym z pudeł położyła teczkę i uniosła je, udając, że te wcale nie sprawia jej problemu. - Dziękuję za okazany czas, pozwolę sobie niebawem przyjść po resztę - zakomunikowała i kiedy miała pewność, że może, opuściła jego gabinet, mając raczej kiepski humor. Schodziła po schodach, kiedy nagle poczuła, że pudło robi się lżejsze.
- Ostrożnie - dopiero po chwili zobaczyła mężczyznę, do którego należał głos.
- Przepraszam, uderzyłam pana? - nic takiego nie poczuła, ale była dość skołowana. W dodatku mężczyzna odpowiedział jej śmiechem.
- Ależ skąd, po prostu nie mogę patrzeć, jak sama niesiesz ten karton. Tom Reeves, miło mi - znała jego twarz i nazwisko. Zajmował wysokie stanowisko w biurze prokuratury i był jedną z osób, z którymi pracowali aplikanci... ci bardziej szczęśliwi od Laurissy.
- Laurissa Soriente, miło mi - mimo to przedstawiła się grzecznie. Zeszła razem z nim do swojego biura, a chociaż nie chciała się skarżyć, to trochę pociągnął ją za język i mimo odmowy, postanowił pomóc z przeniesieniem reszty rzeczy.
- Spotkałem twoją aplikantkę na schodach, Tony... wiesz, że za skręcenie kostki mogłaby nas pozwać - zażartował, zdradzając przyjacielską relację z prokuratorem, ale ta Laurissie zdawała się ciążyć, więc nie przysłuchując się im, złapała swój karton i ruszyła do siebie. Podziękowała Tomowi za wszystko, a potem... zaczęło się celebrowanie jej uzależnienia od kofeiny. Jedna godzina, druga... ledwo przejrzała pierwszy karton, a gdzie tu coś powiązać, coś wychwycić? Wszyscy wychodzili już do domów, ale była uparta. W końcu biuro opustoszało, ale nie chciała dać za wygraną. Nie mogła po prostu. Nie byłaby sobą, gdyby odpuściła i miało się to opłacić. Co prawda wróciła do willi kuzyna w środku nocy, a gdy rano wstała była nieprzytomna i jeszcze musiała zamienić parę zdań z dziewczyną Remigiusa, której nie prosiła o uwagę na temat tego, jak niezdrowa była kawa. Chętnie wypiła dwie i trzecią wzięła do kubka termicznego, a chociaż wszystko ją bolało, planowała pokazać Hemingwayowi co jest warta. Jeden ze strażników zamieszał w zeznaniach, podważył niby szczegół tego, co zeznali inni, drobny niuans, ale nieistotne. Jeśli chcieli wiedzieć, co miała obrona, musieli się spotkać z Arnoldem Walkerem... jakie więc było jej zaskoczenie, kiedy wchodząc do biura, właśnie taki mężczyzna się wymeldowywał na recepcji. Patrzyła na to wszystko, była w niemałym szoku, dla pewności pogadała jeszcze z recepcjonistką... i poczuła, jak krew ją za lewa. Z miejsca ruszyła na najwyższe piętro, a jej długa spódnica z wysokim stanem powiewała złowrogo, od pędu jej kroków. Zapukała, poczekała na proszę, a kiedy dostała pozwolenie...
- Spotkał się pan z Arnoldem Walkerem! - wyrzuciła na dzień dobry, patrząc na niego z niedowierzaniem. Spała dwie godziny! - Po co kazał mi pan szukać czegoś, co już sam pan wiedział? - po prostu nie rozumiała. Chciała mu zaimponować, pokazać, że jest coś warta, a tym czasem on ponownie sobie z niej zakpił. Gdyby nie był jej szefem, gdyby nie etyka pracy... to wzięłaby zabytkowy kodeks leżący na komodzie w ramach ozdoby i cisnęła nim w niego. Musiała jednak zadowolić się pełnym niedowierzania spojrzeniem i perspektywą tego, że praca z nim będzie po prostu piekłem.

Anthony Hemingway
Prokurator Koronny — Crown Prosecutor's Office
37 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Skorumpowany prokurator, który perfekcyjnie udaje przykładnego obywatela. Rok po ślubie zamordowano mu żonę, od tego czasu Tony przybrał maskę impertynenckiego i wyniosłego człowieka. Wierzy, że jest szczęśliwy i na wszelkie sposoby ucieka przed poznaniem prawdy o samym sobie.
Osiągnął to co chciał. Nim Laurissa opuściła jego biuro, zabierając ze sobą pierwszy karton papierów, okazała rozsądek i spuściła z tonu. Tylko, że Anthony doskonale wiedział, że nie powinien świętować zwycięstwa, bo nawet jeśli Soriente poniekąd przestała się mu stawiać (chociaż i tak jeszcze musieli wymienić się kilkoma uwagami), to wcale nie była skruszona, a wyłącznie wybrnęło z tej mało przyjemnej sytuacji. Jasno dało się wywnioskować z jej zachowania, że szczerość nie stoi za jej słowami, ale miała w sobie na tyle zdrowego rozsądku, aby nie dzielić się nią z Hemingway'em.
- Więcej wiary, Tom... Jestem pewny, że panna Soriente doskonale sobie poradzi... sama. - Po tym jak Reevers wparował mu do biura zaraz za Laurissą, Tony zaprzestał na moment pracy. Zdjął okulary i posyłając w stronę francuski przeciągłe spojrzenie odpowiedział kumplowi. Obydwoje poczekali aż kobieta opuści pomieszczenie, a wtedy...
- Niezła jest... Ustawiłeś ją sobie? - Padło nieprzyzwoite pytanie, które absolutnie nie zaskoczyło Tonego. Zbyt wiele lat przyjaźnił się z Tomem, aby takie rozmowy robiły na nim jakiekolwiek wrażenie.
- Nie, bo to ten typ córeczki tatusia, która przekonana jest o swojej wyjątkowości i cudowności. Pewnie całe studia ojciec udzielał się charytatywnie sponsorując uczelnie - wyrzucił na wydechu, bo przynajmniej w taki sposób mógł podzielić się nagromadzoną w sobie irytacją.
-Zaszła ci za skórę? Już? - Prychnął, kręcąc głową na boki.
- Powiedzmy...
-Ale tyłek ma niezły
- I to ją ratuje...
Ambitna rozmowa dwóch prokuratorów wysokiego szczebla trwała jeszcze jakiś czas, po czym wrócili do swoich obowiązków godnie reprezentując stronę prawa. Następnego dnia, Anthony od samego rana zajęty był przygotowywaniem się do rozprawy, a świadek w postaci Arnolda Walkera był kluczowy, więc od spotkania z tym człowiekiem zaczął swój dzień. Nie spodziewał się jednak, że jeszcze przed drugą kawą przyjdzie mu ponownie spotkać się z Soriente. Sądził, że póki nie wpadnie na cokolwiek, nie będzie chciała wchodzić mu w drogę, więc gdy sekretarka zaanonsowała jej przybycie, był nieprzyjemnie zaskoczony.
- Dzień dobry, Laurisso - tym razem to on rozpoczął rozmowę od powitania, właśnie po to, aby utrzeć dziewczynie nosa, ale też... Chciał, aby nie dostrzegła konsternacji, której doświadczył, gdy tak bezceremonialnie wytknęła mu czego się dopuścił. Przekonany był o tym, że nawet jeśli na coś wpadnie to wskazanie konkretnie na Walkera, będzie poza jej zasięgiem, a jednak... Tym razem rozczarował się przyjemnie. - Proszę usiądź - dodał zaraz, nadal ignorując jej pretensjonalny ton i postawę, która jasno wskazywała na to, że nie była zadowolona.
Zlustrował ją wzrokiem, po tym jak odłożył na bok okulary i rozsiadł wygodniej w fotelu, jedną dłonią wystukując bliżej nieokreślony rytm na podłokietniku. Soriente prezentowała się nieskazitelnie, chociaż na jej uroczej twarzy dostrzec można było oznaki zmęczenia. Szkoda, że jej charakter nie mógł być równie przyjemny jak wygląd, wtedy byłaby idealną aplikantką.
- Miałem swoje powody - odpowiedział wreszcie na postawione przez niż pytanie, oczywiście nie mając zamiaru z niczego się tłumaczyć. - No, ale skoro sama wiesz czego potrzebujemy, aby pozbyć wiarygodności światka obrony, przejdźmy dalej - dodał zaraz. Nie miał zamiaru jej chwalić, a przynajmniej nie wprost. Postanowił inaczej docenić jej starania, bo jednak nie był idiotą. Miał trudny charakter, bywał bucem, ale potrafił docenić kawał dobrej roboty i bystrość, a Laurissa zdecydowanie się nią wykazała. - Walker przyjdzie ponownie jutro. Musimy przygotować go do przesłuchania - kontynuował, wstając zza biurka i zapinając guzik marynarki. - Przygotujesz go, a przynajmniej spróbujesz... Masz czas do jutra, aby spisać pytania, przewidzieć scenariusz i odpowiedzi - wyjaśnił, przechadzając się wzdłuż ściany przyozdobionej wysokimi okiennicami, aż do regału, z którego zdjął jeden z segregatorów. - To ci może pomóc - mruknął, wyciągając dokumenty w stronę Soriente. - Spokojnie, nie będziesz go przesłuchiwać na sali sądowej, a jutro spotkamy się w trójkę, ale... masz swoją szansę - dokończył, mając nadzieję, że ta forma nagrody zadowoli tę ambitną i nazbyt wyszczekaną Francuzkę.

Laurissa Soriente
aplikantka w prokuraturze — Crown Prosecutor's Office
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Od 5 lat wmawia sobie, że jej narzeczony wcale nie zginął, ale potrzebowała zmiany otoczenia, więc wyjechała z Francji i próbuje skupić się na karierze zawodowej.
Skrzywiła się nieznacznie słysząc powitanie, ale jedynie skinęła głową, czekając wciąż na jakieś wyjaśnienia. Niekoniecznie chciała siadać, ale czuła, że bez tego się nie obejdzie, więc ruszyła do kanapy i zajęła miejsce, nawet jeśli energia aktualnie ją rozpierała. Wprost nie mogła uwierzyć w to, że siedziała nad czymś całą noc, tylko po to, by zdobyta wiedza nie była niczemu przydatna. Może Anthony'ego bawiło marnowanie jej czasu, ale ją niekoniecznie i bynajmniej kupowała to, że miał swoje powody. Zacisnęła jedynie mocniej pięści, gdy tak po prostu chciał przejść dalej... kawał buca. Chętnie by mu wygarnęła, ale wiedziała, że tym samym załatwiłaby sobie wilczy bilet do domu. Uniosła wyżej brwi, gdy wspomniał, że muszą się przygotować. Okay, to było miłe, to, że i ją w tym wszystkim w końcu zaczął uwzględniać, ale nie należała do kobiet, które za jedne przychylne słowo zapominały o potoku nieprzychylnych. Nie było więc to dla niej dowodem uznania, a czymś, co za jej pracę po prostu jej się należało.
- Dziękuję - odpowiedziała po prostu i zabrała segregator z dłoni mężczyzny. Prawdę mówiąc nie chciała z nim kompletnie rozmawiać, wolała już wyjść i skupić się na swoim zadaniu. - W takim razie od razu wezmę się do pracy - podniosła się z miejsca, przyciskając segregator do ciała. - Coś jeszcze? - kiedy powiadomił ją, że na tym skończył, ponownie skinęła mu głową i wyszła, dopiero po opuszczeniu jego gabinetu pozwalając sobie na to, aby niezadowolenie wykwitło na jej twarzy. Z taką też miną poszła po czwartą kawę tego dnia, w kuchni pracowniczej przeglądając już segregator.
- Dzień dobry - Tom wszedł do pomieszczenia z jakąś kobietą, która także się przywitała, a po tym, jak Reeves podpisał jej jakiś dokument, oznajmiła, że puści go faksem i wyszła. - Wciąż pracujesz nad tym zadaniem z wczoraj? - zagadnął pochylając się nad stołem.
- I tak i nie, wczorajsze rozwiązałam, dostałam nowe.... mam przygotować świadka do przesłuchania, ale nie wiem, czy jak to zrobię, nie okaże się przypadkiem, że ten już został przesłuchany - nie mogła powstrzymać się od tej kąśliwej uwagi, na którą Reeves po chwili konsternacji po prostu parsknął.
- Tony ma osobliwe metody nauczania - podsumował z pobłażliwym uśmiechem, a Rissa szczerze żałowała, że nie wylądowała pod jego skrzydłami. Nie zabierała mu już jednak czasu, skupiając się na swoim zadaniu, by późnym popołudniem, zanim kończył się dzień pracy Hemingwaya, zapukać do jego biura z gotowym zarysem. Mimo wszystko dzisiaj chciała wrócić do Lorne Bay nieco wcześniej. Na całe szczęście prokurator nie zdążył jeszcze opuścić budynku.
- Przygotowałam zarys, może pan zerknąć? - podeszła do jego biurka i podała mu dokument. - O której godzinie mamy jutrzejsze spotkanie? - dopytała zaraz, bo denerwowało ją to, że sama musiała dopraszać się o jakieś informacje. Generalnie wszystko w tej ich współpracy było mocno utrudnione i mocno liczyła na jakąś rychłą zmianę w tym temacie.

Anthony Hemingway
Prokurator Koronny — Crown Prosecutor's Office
37 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Skorumpowany prokurator, który perfekcyjnie udaje przykładnego obywatela. Rok po ślubie zamordowano mu żonę, od tego czasu Tony przybrał maskę impertynenckiego i wyniosłego człowieka. Wierzy, że jest szczęśliwy i na wszelkie sposoby ucieka przed poznaniem prawdy o samym sobie.
Nie czuł wyrzutów sumienia z powodu czasu i energii, którą niepotrzebnie zmarnowała Laurissa na znalezienie czegoś, o czym on doskonale wiedział. Co więcej, przekonał się, że Soriente naprawdę coś tam potrafiła, ale nie chciał, aby zbyt wcześnie osiadła na laurach. Nie skomentował więc w żaden sposób jej śledztwa, nie skomplementował go, ani nie pochwalił. Nagrodą miała być możliwość przygotowania świadka, co było dość ryzykowne, aczkolwiek miał przecież mieć nad wszystkim kontrolę.
Cieszył się więc, gdy Laurissa nie podniosła dalszej dyskusji. Może nawet był tym lekko zaskoczony, bo zdążył dostrzec jej buńczuczną naturę, którą teraz zamieniła na chłodną maskę profesjonalizmu. Sam nie wiedział co go bardziej w niej zaczynało denerwować ta fałszywa uległość, czy krnąbrność, którą dostrzegał w jej spojrzeniu.
- To wszystko, możesz odejść - mruknął, pozwalając odprowadzić ją sobie wzrokiem, gdy opuszczała jego gabinet.
Nie spodziewał się, że przyjdzie do niego ponownie tego samego dnia. W zasadzie właśnie przegrał zakład z Tomem o to, że Soriente nie skonsultuje z nim niczego przed przesłuchaniem. Zagrał więc lekko wargę, żegnając się z pięćdziesięcioma dolarami, gdy dziewczyna ponownie znalazła się w jego biurze. Trudno, odkuje się w kolejnym zakładzie, bo odkąd pamiętał on i Tom nieustannie jakieś prowadzili, co jak na prokuratorów nie było powodem do dumy.
- Usiądź - wskazał na jeden z foteli stojących przed jego biurkiem, po tym jak odebrał od Soriente teczkę. Sięgnął po okulary, po czym otworzył dokumenty przyglądając się im z nieodgadnioną miną. - Pan Walker przyjdzie o dziesiątej - odpowiedział, nawet nie spoglądając w stronę Lauirssy.
To co widział nie było wcale takie kiepskie jakby sobie życzył. To także go wkurzało, bo sądził, że przyjdzie mu szybciej udupić Francuzkę, a przynajmniej z łatwością znajdzie coś, co mógłby skrytykować. Ulżyło mu więc, gdy dostrzegł niezbyt trafne sformułowanie, a potem kolejne pytanie, jakie niekoniecznie powinno zostać postawione przed akurat tym świadkiem. Mimo wszystko nie było to rażące błędy, a gdyby odpowiednio pozmieniać kolejność przesłuchanie Walkera przez Laurisse mogłoby wypaść całkiem dobrze. Chociaż wiele także zależało od jej własnych umiejętności, a nie tylko tego co napisała na kawałku papieru.
- Spieszy ci się gdzieś? - Zapytał sięgając po długopis, aby zacząć na nosić zmiany i uwagi. Przy czym wcale nie było to pytanie, na które Laurissa mogłaby odpowiedzieć twierdząco, bo Tony już wszedł w stan mentora, więc dla własnego dobra powinna siedzieć na tyłku i słuchać, póki miał ochotę dzielić się z nią swoją wiedzą. - To pytanie kompletnie skopałaś, nie możemy podejść go od tej strony, bo... - Nachylił się wskazując dziewczynie konkretne słowa, po czym rozpoczął długi wykład o tym co powinna zmienić, co zastąpić, a z czego zrezygnować. Ogólnie przez większość swojej wypowiedzi głównie krytykował to co napisała, aż dotarli do końca. Za oknem robiło się już ciemno, a godziny ich pracy były dawno zakończone. - Popracuj nad tym, a może wyjdzie dobrze - rzucił, zdejmując wreszcie okulary i odchylając się wygodniej w swoim fotelu. Gdyby nie ten imponujący czas w jakim udało jej się dotrzeć do Walkera i fakt, że przyszła się go poradzić zapewne w życiu nie poświęciłby własnego czasu na ślęczenie nad jej wypocinami. Uznał jednak, że może pod tą elegancką francuską powłoką cynizmu i samozachwytu znajduje się odrobina talentu, który warto chociażby poznać.

Laurissa Soriente
ODPOWIEDZ