Prokurator Koronny — Crown Prosecutor's Office
37 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Skorumpowany prokurator, który perfekcyjnie udaje przykładnego obywatela. Rok po ślubie zamordowano mu żonę, od tego czasu Tony przybrał maskę impertynenckiego i wyniosłego człowieka. Wierzy, że jest szczęśliwy i na wszelkie sposoby ucieka przed poznaniem prawdy o samym sobie.
Chociaż przebiegł zaledwie kilka metrów, ulewny deszcz sprawił, że marynarka którą miał na sobie praktycznie przemokła. W rękach trzymał bukiet kwiatów, z którego spadały wielkie krople rozbryzgując się na szpitalnej podłodze.
- Szukam Laurissy Soriente, została przywieziona do was ambulansem kilka godzin temu - Zapracowana kobieta siedząca za wysokim kontuarem obdarowała Anthonego zmęczonym spojrzeniem, po czym ponownie wbiła je w ekran komputera.
- A pan z rodziny? Ktoś bliski? Mąż? - Zapytała obojętnie.
- A jak pani sądzi, skoro pytam o nią trzymając w dłoniach te kwiaty? Przecież nie jestem jej listonoszem - burknął, grając trochę na zwłokę, bo nie miał zamiaru się tłumaczyć.
- Przykro mi, ale info... Oj
- Co za "oj"? - fuknął poirytowany, bo zdenerwował go ton w jakim wypowiedziała to słowo rozmawiająca z nim kobieta.
- Wygląda na to, że pani Soriente wypisała się na własne życzenie dokładnie dziesięć minut temu. Nie wiem, czy jeszcze jest w szpitalu, ale jeśli tak to zapewne...
Anthony nie dosłyszał końcówki tej wypowiedzi, bo między pacjentami, a personelem szpitala nieustannie przemierzającym korytarze i główne wejście w jakim się znajdowali, dostrzegł postać Laurissy. Odszedł więc od kontuaru i pokonał dzielącą ich odległość. Prawdopodobnie dopiero w chwili, w której stanął tuż przed Francuzką, ta zanotowała jego obecność.
Widząc ją, całą i zdrową poczuł niesamowitą ulgę, bo kłamstwem byłoby stwierdzić, że nie gnębiło go poczucie winy. Właściwie to z jego powodu znalazł się w tym miejscu, przemoczony i zestresowany. Nerwowo zaciskając palce na bukiecie frezji i piwonii, o którym istnieniu zapomniał. Wszystko to było cholernie dziwne, bo Hamingway raczej nie należał do osób wykazujących się szczególną empatią. Nigdy też specjalnie nie okazywał troski, a już na pewno nie skruchy, ale w przypadku Soriente to wszystkie uczucia pojawiły się znikąd. W pierwszej chwili, gdy dowiedział się o jej zasłabnięciu starał się wmówić sobie, że to nic takiego, że australijski klimat nie służy pannie z Francji. Jednak cichy głosik nieustannie szeptał jej imię, sprawiał, że każda myśl sprowadzana była do jej osoby i ostatecznie wymuszał na Tony przeanalizowanie tego co stało się w ostatnim czasie. Przyznania przed samym sobą, że prawdopodobnie jego bycie dupkiem sprawiło, że Laurissa wylądowała w szpitalu.
- Rissa - wypowiedział i przez moment stracił możliwość dodania jakiegokolwiek słowa więcej, bo sposób w jaki Soriente na niego spojrzała i to jak zagryzła polik wywołał w Tonym lekką konsternację i zbił go z tropu. Dopiero po kilku sekundach odzyskał azymut. - Nic ci nie jest? - Spytał, przyglądając jej się baczniej, jakby zaraz sam miał wydać jakąś diagnozę. W sumie nie wyglądała tak dobrze jak zwykle. Ewidentnie była wykończona, pewnie wystraszona i skołowana. - Podobno wypisałaś się na własne żądanie. To głupota - dodał zaraz, bo zdał sobie sprawę z tego jak niejednoznaczne i niejasne jest ich obecne położenie. Nagle bukiet kwiatów zaczął mu bardziej ciążyć, a jego postawa być niewygodną, potrzebował więc powiedzieć coś, co mogłoby wybić go z tego hipnotyzującego stanu w jakim się znajdował.

Laurissa Soriente
aplikantka w prokuraturze — Crown Prosecutor's Office
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Od 5 lat wmawia sobie, że jej narzeczony wcale nie zginął, ale potrzebowała zmiany otoczenia, więc wyjechała z Francji i próbuje skupić się na karierze zawodowej.
14.

Pogoda ostatnio była straszna, lało cały czas, wiatr zacinał, nie dało się normalnie funkcjonować, a już na pewno Laurissa nie potrafiła, bo nie przywykła do podobnych sytuacji. Starała się mimo to jakoś sobie radzić, brać parasol, unikać deszczu i chronić się przed wiatrem, co nawet jej wychodziło, aż do wczoraj, gdy Hemingway znów postanowił być dupkiem. Kazał jej jechać na totalne zadupie po dokumenty, droga była nieprzejezdna, dzwoniła do niego, że nie może tam dojechać, to kazał jej iść... więc poszła, przyniosła mu teczkę, ociakajac przy tym wodą, gdy jakimś cudem po paru godzinach walki, dotarła do klimatyzowanego biura prokuratora. Nie miała nawet ochoty z nim wówczas rozmawiać, była wykończona i chciała tylko jechać do domu. Takim to sposobem z deszczu ochłodziła się klimą, potem znów na deszcz, potem ogrzewanie na fula w samochodzie i znów klimatyzowana willa jej kuzyna, gorący prysznic i znów klima, punkt do punktu i tym też sposobem wszystko się zaczęło. Obudziła się już z gorączką i bólem zatok, ale jakoś dotarła do biura. Nie chciała brać wolnego, a już na pewno po wczorajszy. Sądziła, że robi dobrze i w sumie nawet nie pamiętała w którym momencie dreszcze stały się nie do wytrzymania, a gorączką przejęła nad nią kontrolę. Pamiętała tylko, że zrobiło jej się ciemno przed oczami, a kiedy je otworzyła, była już w szpitalu... I zaklęła szpetnie, czując taki wstyd, że w dupie miała objawy choroby.
Dali jej kroplówkę na wzmocnienie i zbicie gorączki. Powiedziano jej że ma anemię i braki we krwi, co jej nie zdziwiło, bo takie wyniki miała od zawsze i prawie mówiąc nie uważała tego za problem. Za mało spala, za dużo kawy piła, by mogło być inaczej, ale no... nie była to żadna choroba, więc nie uważała tego za istotne. Póki co chciała tylko wyjść ze szpitala. Ludzie walczyli tu o zdrowie, a ona jak idiotka zasłabła tylko z powodu swojej słabej odporności i to jeszcze w pracy! Wolałaby na ulicy, gdziekolwiek. Jak mieli na nią patrzeć profesjonalnie po czymś takim? Miała paskudny humor i mimo zapewnień personelu, by została na obserwacji, wypisała się, obiecując, że zadzwoni po kogoś i odpocznie w domu. Wzięła też recepty na leki, ubrała się i planowała wyjść przed szpital, złapać jakąś taksówkę i pojechać pod biuro po samochód, żeby wrócić do Crains. Na pewno nie przypuszczała, że w tym całym planie przeszkodzi jej Anthony, które nagle wyrósł niewiadomo skąd, cały przemocOny, z bukietem kwiatów w dłoni, wołający jej imię... nie była pewna czy przypadkiem nie stworzyła sobie tego obrazu w gorączce.
- Głupotą to było uganianie się w deszczu po pańskie papiery - mruknęła nie mogąc się powstrzymać, tym bardziej, że była na niego zła. Przez niego zrobiła z siebie idiotkę przed całym biurem! Zresztą przed nim też wypadła na słabego i nieprofesjonalną, a ro coraz mocniej kaleczyło jej ego, więc bardziej chciała pokazać, że nic jej nie jest, nawet jeśli jej głos nie brzmiał najlepiej, a oczy były przekrwione, kontrastując z bladą skórą zaczerwienioną tylko na policzkach od gorączki. - Nic mi nie jest, niepotrzebne było to całe pogotowie, przepraszam, że przeze mnie tryb pracy w biurze został zaburzony - westchnęła, nie wiedząc, co innego mogłaby powiedzieć. Była zmęczona, nawet po tym ile tutaj zdążyła przespać. - W każdym razie niepotrzebnie się Pan fatygował... chyba, że to nie z mojego powodu tu pan przyjechał, wtedy nie będę już przeszkadzać- skinęła mu grzecznie głową, zamierzając go minąć i iść w swoją stronę. Nie chciała, żeby ją taką oglądał, generalnie nikt z pracy, ale on przede wszystkim. Przed nim chciała być niezłomną przyszłą panią aplikant, a nie słanoającym się na nogach słabeuszem, którego byle wiatr zwala z nóg.

Anthony Hemingway
Prokurator Koronny — Crown Prosecutor's Office
37 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Skorumpowany prokurator, który perfekcyjnie udaje przykładnego obywatela. Rok po ślubie zamordowano mu żonę, od tego czasu Tony przybrał maskę impertynenckiego i wyniosłego człowieka. Wierzy, że jest szczęśliwy i na wszelkie sposoby ucieka przed poznaniem prawdy o samym sobie.
Pewnie nie znalazłby się w tym szpitalu, gdyby nie obawa jaką poczuł dowiadując się o tym co stało się Lauirssie. Owszem wyrzuty sumienia także mu towarzyszyły (co było czymś nienaturalnym), ale też od dłuższego czasu wiele osób, w tym także i Tony, zaobserwowało niepokojące objawy złego samopoczucia u Rissy. Często miała zawroty głowy (chociażby na tym bankiecie, z którego Hemingway sam ją odwiózł), ale też w pracy zaczęły krążyć plotki o tym, że coś z Soriente jest nie w porządku. Wszystkie te fakty sprawiły, że Anthony mimowolnie zaczął spoglądać na francuzkę z pewną troską i niepokojem, bo pamiętał jak objawy choroby powoli zaczęły dawać o sobie znać w przypadku Lucille. Z początku nie wydawało się to niczym groźnym, a ostatecznie zakończyło się kilkuletnią walką z białaczką, którą pokonali, ale nie rak odebrał życie Campbell, a obca ręka.
W każdym razie to co stało się z Rissą, a co miało bezpośredni związek z tym jak Hemingway nieprzemyślanie ją naraził i kazał wykonać zadanie pomimo tego, że na zewnątrz panowały okropne warunki atmosferyczne. Bał się o nią, o to, że wcale nie doskwierało jej przeziębienie, a coś o wiele poważniejszego, co tylko dało o sobie znać ze wzmożoną siłą, gdy jej organizm nieco osłabł. Więc przyjechał do szpitala, nie tylko po to, aby odpokutować poczucie winy, ale też z przestrachu o Soriente.
- Laurisso, gdybym wiedział... Rozumiem twoje pretensje i chcę abyś wiedziała, że biorę odpowiedzialność za to co ciebie spotkało - odparł z niecodzienną dla siebie pokorą, ale mógł być draniem i dupkiem, ale nigdy nie chciałby mieć na sumieniu jej zdrowia. Może i jest nadętą panną, ale nie zasługiwała na taką karę, oczywiście co innego poniżenie w sposób emocjonalno-cielesny, bo z tym jak wiadomo Tony nie miał żadnego problemu. - Daj spokój z tym biurem. Poza tym straciłaś przytomność, a szpital nie chciał ciebie sam odesłać do domu, bo wypisałaś się na własne życzenie, a więc ambulans był konieczny - oznajmił, nie zgadzając się tym samym z Soriente. Co więcej, nim zdążyła mu odpowiedzieć, postanowił dodać jeszcze kilka słów. - I uważam, że nadal nie powinnaś opuszczać szpitala. To nie pierwszy raz, gdy poczułaś się kiepsko, a poza tym nie każdy reaguje tak gwałtownie, gdy w grę wchodzi przeziębienie, więc może lepiej będzie jak dasz się przebadać - dorzucił, ale ostatecznie i tak nie mógł jej niczego kazać.
Naturalnie, gdy chciała go wyminąć, nie pozwolił jej na to, ale najpierw na moment stracił azymut i sam spojrzał na trzymane przez siebie kwiaty. Dopiero po chwili oderwał od nich wzrok i złapał Soriente za nadgarstek, aby ta się zatrzymała.
- Oczywiście, że przyjechałem tutaj z twojego powodu - oświadczył, po czym wyciągnął drugą dłoń, aby wręczyć jej kwiaty. - Wiem, że to marna forma przeprosin, ale mam nadzieję, że ją przyjmiesz. Pozwól mi też siebie odwieść, bo na zewnątrz nadal pada i wieje, a ty nie masz auta. Zresztą i tak nie powinnaś prowadzić - dodał i dopiero po tych słowach puścił dłoń Laurissy pozwalając na to, aby się od niego odsunęła, bo nagle dystans między znacznie się zmniejszył.

Laurissa Soriente
aplikantka w prokuraturze — Crown Prosecutor's Office
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Od 5 lat wmawia sobie, że jej narzeczony wcale nie zginął, ale potrzebowała zmiany otoczenia, więc wyjechała z Francji i próbuje skupić się na karierze zawodowej.
Autentycznie zaczęła rozważać powrót na oddział, bo to co działo się przed jej oczami musiało być już wynikiem naprawdę poważnej gorączki. Nie chodziło jej nawet o to, że Anthony się tu zjawił. Miał swoje za uszami, ale czasem dbał o swój pr, więc to była w stanie zrozumieć. Chodziło bardziej o to co mówił i jak się zachowywał. Widziała w jego oczach przejęcie i widok ten nie był czymś, na co mogła być gotowa. Aż jej się w głowie kręciło, bo nie wiedziała, co on znów knuje. Ten człowiek po prostu zmieniał się, jak chorągiewką na wietrze.
- Umm... nie potrzebuję, by brał pan za to odpowiedzialność, po prostu proszę wyciągnąć z tego wnioski - ku jej niezadowoleniu, te słowa nie zabrzmiały stanowczo, tylko wyraźnie było w nich słuchać jej zagubienie i konsternację. No trudno, za bardzo kręciło jej się w głowie, by się tym przejmowała. Miała ochotę iść spaćw jakoś wygodnych ubraniach, a nie w tym, co miała aktualnie na sobie. - Nie powinien Pan posiadać danych na temat mojego wypisu - zwróciła mu uwagę tylko na to, bo zdecydowanie brakowo jej sił na kłótnię. Czuła, że wygląda, jakby nagle zamiast skóry miała papier i było jej generalnie mniej, to też chciała ograniczyć tę rozmowę do minimum, ale Anthony wciąż ją przedłużał. - Już mnie przebadali, po prostu mam kiepską odporność- rzuciła markotnie, chcąc go zbyć, ale też nie ma co ukrywać... zaskoczyło ją to, że wyłapał jej słabszy organizm, bo jednak w swoim mniemaniu całkiem nieźle to ukrywała. Teraz się bała, że wszyscy mieli ją za jakiegoś mięczaka. - W każdym razie już Pan pokazał, że jest Pan dobrym szefem, nic mi nie będzie, a kiedy pan mi tak ojcuje, mam wrażenie, że tracę rozum - miała gorączkę, więc nie szukała bardziej zawoalowanych aluzji i mówiła słowa takimi, jakimi je pomyślała. Naprawdę nie wiedziała co ma myśleć o tej najnowszej odsłonie Anthony'ego i chyba wprawiała ją ona w zaklopotanie, ale też w czujność. Miała wrażenie, że jak tylko temu zawierzy, to zaraz oberwie. Ruszyła więc przed siebie, ale nie uszła daleko. Nie wiedziała na czym się skupić, na bliskości Hemingwaya, czy kwiatach, które nagle miała w ramionach.
- Nie mam teraz sił na pańskie gry, panie Hemingway... raz jest Pan miły, a potem żnów nie... obiecuję że jeszcze w to zagramy, ale teraz chciałabym wrócić do domu - westchnęła, bo nie kłamała dając mu do zrozumienia, jak bardzo jest zmęczona. Chciała więc go wyminąć, ale się nie dało. - Chciałam jechać do biura podróży samochód... proszę mi już nie ojcować - powtórzyła prośbę, bo nie umiała sobie tego w głowie ułożyć. - Przeraza mnie Pan w takim wydaniu, zaraz będę gotowa pomyśleć, że faktycznie pan się obawia... ale tak czy inaczej dziękuję za kwiaty, są przepiękne - umiała docenić ładny bukiet, chociaż teraz Jadnak musiała sknje przysiąść na jakiś krześle I odetchnęła na moment. Miała silne dreszcze i musiała się mentalnie przygotować na wyjście na zewnątrz, jeśli faktycznie chciała to zrobić

Anthony Hemingway
Prokurator Koronny — Crown Prosecutor's Office
37 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Skorumpowany prokurator, który perfekcyjnie udaje przykładnego obywatela. Rok po ślubie zamordowano mu żonę, od tego czasu Tony przybrał maskę impertynenckiego i wyniosłego człowieka. Wierzy, że jest szczęśliwy i na wszelkie sposoby ucieka przed poznaniem prawdy o samym sobie.
Hemingway już wyciągnął całkiem sporo wniosków odnośnie zaistniałej sytuacji, a one wywołały w nim sporo obaw. Właściwie nadal nie był do końca spokojny o stan zdrowia Laurissy, bo jego zdaniem powinna zostać w szpitalu, a nie wypisywać się na własne żądanie, tym bardziej, że nie prezentowała się jak ktoś o dobrym zdrowiu.
- Szukałem ciebie przy recepcji i powiedziano mi, że właśnie się wypisałaś, stąd wiem - odpowiedział, bo wyjątkowo nie złamał prawa, ani nie na ciągnął faktów. Miał po prostu szczęście, a potem jeszcze odrobinę jego więcej, gdy wpadł na Soriente opuszczającą szpital. - Dostałaś jakąś receptę, zwolnienie? W każdym razie zrób sobie kilka dni wolnego i odpocznij - oznajmił, nim dziewczyna zdążyła mu odpowiedzieć, a gdy kazała mu nie ojcować, zmarszczył się niesympatycznie. Nie codziennie okazywał komukolwiek bezinteresowną troskę, a jak już się na nią zdobył to cały czas napotykał na niezadowolenie obdarowanej nią osoby. - Tracisz rozum? - Zdziwił się, aczkolwiek mały diabełek siedzący nieustannie na jego ramieniu zaśmiał się cicho. Właśnie o to chodziło, aby z podłego drania stać się w oczach Laurissy człowiekiem, którego tak łatwo nie potrafiła sklasyfikować. Wytrącić jej z dłoni broń, którą była etykietka gnoja jaką mu nadała i sprawić, by poczuła się winna temu, że w ogóle pozwoliła sobie o nim tak myśleć.
- Zawsze starałem się być wobec ciebie dżentelmenem i zachowywać sprawiedliwie, może nawet odrobinę z większą sympatią ostatnio traktowałem twoją osobę, ale... Ale jeśli poczułaś kiedykolwiek niechęć bijącą ode mnie to sądzę, że sama ją sobie wmówiłaś - manipulował nią dalej, a przy tym widział jak ponownie robiło jej się słabo i opadała z sił. Nie mogła więc toczyć z nim wojny, a jednocześnie udawać, że wszystko jest w porządku, więc bezczelnie to wykorzystywał. - Risso, obawiam się, że w tym najlepiej byłoby, gdybyś w ogóle stąd nie wychodziła. Język ci się plącze - oznajmił, po czym poszedł za nią, a gdy przysiadła na stojącym pod ścianą krześle, Tony przed nią kucnął. - Przerażam? Bycie zatroskanym ciebie przeraża? - Spytał z lekkim niedowierzaniem, po czym pokręcił głową na boli. - Chyba nadal masz gorączkę. Wybieraj, albo zaraz kogoś wezwę i poproszę by ponownie ciebie przebadano, albo pozwolisz mi się zawieść do domu, a po drodze wejdziemy do apteki - oznajmił, dając jej prawo wyboru, aczkolwiek dość ograniczone, bo po pierwsze naprawdę się o nią bał, a po drugie uważał, że w tej sytuacji Soriente postępowała zbyt lekkomyślnie i nie chciał pozwolić na to, aby sama zrobiła sobie krzywdę.

Laurissa Soriente
aplikantka w prokuraturze — Crown Prosecutor's Office
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Od 5 lat wmawia sobie, że jej narzeczony wcale nie zginął, ale potrzebowała zmiany otoczenia, więc wyjechała z Francji i próbuje skupić się na karierze zawodowej.
Oczywiście, Anthony Hemingway nigdy nie robił nic złego, po prostu informacje same wpadały mu do głowy, a ludzie sami chcieli wyświadczać mu przysługi. W innych okolicznościach na pewno by to skomentowała, ale aktualnie naprawdę nie czuła, że to dobry pomysł. Tym bardziej, że gardło ją bolało i każde dłuższe zdanie wywoływało niemały dyskomfort.
- Dostałam zwolnie.... i receptę - skinęła głową, powtarzając za nim, bo to przynajmniej nie wymagało myślenia. Poza tym w dłoni nadal miała kartkę o której zasadniczo rozmawiali. Jako jej szef, akurat o zwolnieniu powinien wiedzieć, a chociaż nie chciała korzystać z całego, to czuła, że jednak jutro przyda jej się jeden dzień odpoczynku, bo byłoby jej wstyd, pojawić się w takim stanie w biurze. Z resztą już teraz było jej wstyd. - Tracę... daje pan kompletnie sprzeczne sygnały... strasznie to konfu... konfiuzu... konf... merde, nieważne - jęknęła i musiała przestać na chwilę mówić, bo zaatakowała ją dość silna fala kaszlu, przez którą rozbolała ją cała klatka piersiowa. W dodatku musiała uważać na kwiaty, żeby ich nie zniszczyć podczas tego, jak ten napad narywał jej ciałem.
- Nieprawda, panie Hemingway... pan sam w to nie wierzy - zauważyła, masując to zatoki, to skronie, bo nie wiedziała już co bolało ją bardziej. Ledwo oczy umiała utrzymać otwarte, a on jej próbował tu wcisnąć takie dyrdymały. Aż tak umierająca nie była, aby nagle zapomnieć o tych sytuacjach, w których był zwykłym dupkiem, albo ludzie z biura się go bali, bo się o coś wściekł. - Czyli sugeruje pan, że mnie lubi? - zapytała z wyraźnym powątpiewaniem, dając mu do zrozumienia, że wie, że tak nie jest. Nawet jeśli jego obecność tutaj trochę temu przeczyła... tylko trochę, bo pewnie bał się, że zgłosi skargę za pracę w złych warunkach i uszczerbek na zdrowiu, czy coś. - Nie plącze, po prostu angielski nie jest moim pierwszym językiem, a teraz nie mam głowy do tego - obruszyła się delikatnie, bo jednak nie miała energii na wyraźne okazanie zniewagi. - Zatroskanym? Dlaczego miałby się pan mną przejmować? - zmarszczyła czoło, bo przerażało ją to, jak dobrze udawał w tym konkretnym przypadku. Naprawdę wydawał się być szczerze przejęty, bardziej niż wymagała tego szefowska odpowiedzialność. - Nie może pan mi grozić w ten sposób... nie jesteśmy już w biurze, a pan nie ma władzy absolutnej, panie Hemingway - przypomniała mu, prychając przy tym cicho. Mimo swoich słów jednak nie chciała robić scen... no i bardzo chciała już móc odpocząć, a do tego... zarumieniła się, kiedy przed nią klęknął i miała wrażenie, że mijający ich ludzie na nich zerkają. - Może mnie pan podwieźć pod biuro... tam mam samochód - tym razem zadbała o rzetelność przekazu. - I proszę wstać, ludzie patrzą i sobie myślą - wyjaśniła, samej się podnosząc i kierując w stronę wyjścia ze szpitala. Na zewnątrz nadal lał deszcz i wiał tak silny wiatr, że w pierwszej chwili delikatnie się zatoczyła i przez to wpadła na Anthony'ego za co natychmiast przeprosiła z zażenowaniem, a przynajmniej chciała, bo w połowie przeprosin znów przeszkodził jej kaszel.

Anthony Hemingway
Prokurator Koronny — Crown Prosecutor's Office
37 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Skorumpowany prokurator, który perfekcyjnie udaje przykładnego obywatela. Rok po ślubie zamordowano mu żonę, od tego czasu Tony przybrał maskę impertynenckiego i wyniosłego człowieka. Wierzy, że jest szczęśliwy i na wszelkie sposoby ucieka przed poznaniem prawdy o samym sobie.
Sprzeczne sygnały... - te dwa słowa wyryły się w umyśle Anthonego przynosząc mu przy tym sporą satysfakcję. Uznał bowiem, że odniósł sukces na polu urabiania Soriente, bo zaczynał od poziomu w jakim było im bliżej do czystej nienawiści, a obecnie Laurissa zapewne nie potrafiła dobrze sklasyfikować ich relacji, a ta zyskiwała na pozytywnym wydźwięku z każdą niejednoznaczną sytuacją.
- Nie chcę toczyć z tobą potyczek słownym. Nie sądzę, aby był to dobry czas i miejsce - zbył Laurissę, bo przecież miała rację, ale on nie mógł jej tego przyznać. Zaskoczyło go natomiast jej bezpośrednie pytanie. Nie miał pojęcia czy to przez gorączkę, czy po prostu nadmiar emocji i wydarzeń z tego dnia sprawiały iż Soriente nie mogła się do końca kontrolować. W każdym razie przyjemnie się odsłoniła, a on zamierzał to wykorzystać. - Nie sugeruję, a oznajmiam... Lubię cię, Laurisso - zaczął i specjalnie nie tylko potwierdził jej przypuszczenia, ale także wyznał wprost to czego dotyczyły. - Wybacz, na to chyba też nie odpowiednia pora i miejsca - dodał jeszcze, aby nadać temu wszystkiemu wydźwięku, który dopiero mógłby skonsternować Soriente. - Nie chciałem zabrzmieć niestosownie - zakończył, wyciskając z tej chwili jeszcze odrobinę, a że był naprawdę blisko Rissy i akurat spojrzał w jej oczy, to niby spłoszony lekko odwrócił wzrok.
Zaraz potem zaczęła się dyskusja o tym, że na pewno Laurissa nigdzie sama nie pojedzie, a szpital opuścić może tylko w towarzystwie Anthonego, skoro nikogo innego nie wezwała. Oczywiście stawiała opór, ale ostatecznie poddała się po tym jak Hemingway wprost powiedział, że faktycznie się nią przejmuje i może nie ma nad nią władzy absolutnej, ale może udać zatroskanego współpracownika i poprosić personel szpitala o interwencję. Małym szantażem, ostatecznie zmusił ją do tego, aby wyszła z nim na parking.
- Nie sądzę, abyś mogła prowadzić. Jesteś skołowana i masz gorączkę. Odwiozę ciebie do Lorne Bay, a samochód odbierzesz innego dnia - oznajmił z mocą. - Nie daj się prosić, Risso - dodał, specjalnie nazywając ją zdrobnieniem, którego niby zabroniła mu używać.
Wyszli na zewnątrz, a tam smagający deszcz i wiatr sprawił że Soriante szybko straciła równowagę i wpadła na Tonego. Ten natomiast zamiast pozwolić się przeprosić i kontynuować marsz do wozu, zdjął z siebie marynarkę i okrył nią Laurissę, obejmując przy tym jej ramiona i osłaniają ją odrobinę od nieprzyjemności pogodowych.
- Chodź już i przestań, przecież nic złego jeszcze nie robimy, daj spokój Soriente - zestrofował ją w ten s p e c y f i c z n y sposób, aby już nie narzekała. Zamknął za nią drzwi, gdy wsiadła do jego auta, a potem sam zajął miejsce kierowcy. Ustawił ogrzewanie i podgrzewanie fotela, a potem ruszył z parkingu, a warunki panujące na drodze ciężko było nazwać tylko ciężkimi.
- Droga do Lorne będzie koszmarem - mruknął pod nosem, a potem zerknął na Laurissę, ale ta nie odpowiedziała. Spała, wtulona w siedzenie fotela z głową opartą o szybę. Wtedy też Anthony postanowił posłuchać samego siebie i zamiast na zjazd na autostradę, pokierował się do centrum, gdzie znajdowało się jego mieszkanie.
Zajechał jeszcze do apteki, aby zrealizować receptę Laurissy, a niedługą chwilę później zatrzymał się na podziemnym parkingu w swoim apartamentowcu.
- Rissa? - Chciał ją ostrożnie wybudzić, więc wypowiadając te słowa lekko potrząsnął jej ramieniem. - Laurisso? Obudź się - powtórzył, a gdy powoli świadomość wracała do Francuzki, postanowił wyjaśnić jej gdzie się znajdują. - Wyjazd z miasta był praktycznie zablokowany, a ty i tak już zasnęłaś. Wolałem nie ryzykować, tym bardziej, że w radiu mówili o odcięciu kilku okolicznych dróg - zaczął od wyjaśnień, bo mimo wszystko nie chciał wyjść na jakiegoś napastliwego typa, aczkolwiek faktycznie podobało mu się to, że miał powód aby przywieść ją do siebie. Zakład z Tomem był nadal aktualny, a Hemingway naprawdę chciał go wygrać.

Laurissa Soriente
aplikantka w prokuraturze — Crown Prosecutor's Office
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Od 5 lat wmawia sobie, że jej narzeczony wcale nie zginął, ale potrzebowała zmiany otoczenia, więc wyjechała z Francji i próbuje skupić się na karierze zawodowej.
Sama uważała, że czas i miejsce nie były najlepsze na ich potyczki, bo zwyczajnie nie miała na to siły. Marzyła po prostu o łóżku i śnie, a nie dyskusjach z Hemingwayem na szpitalnym korytarzu. Czuła, że z tych nic dobrego nie wyniknie i miała rację, bo kiedy powiedział, że ją lubi... wcale nie poczuła się spokojniej. Wręcz przeciwnie, zestresowało ją to w dość nietypowy sposób i czuła się trochę tak, jakby tym samym zaczęła przegrywać na jakimś nieznanym sobie polu, na którym panowały abstrakcyjne zasady Anthony'ego.
- Nie, nie lubi mnie pan - pokręciła głową na boki, jakby mówiła bardziej do siebie i to siebie próbowała przekonać, że jej szef z jakiegoś niezrozumiałego powodu wmawia jej kłamstwa. Oczywiście, że jej nie lubił. Nie lubił jej, bo był podłym gnojem, który miał obsesję na punkcie władzy i wierzył, że tylko on ma rację. Nie mógł jej lubić, bo to oznaczałoby, że nie był aż taki zły, a wtedy mogłaby nawet uważać, że faktycznie przyjechał tu, bo się o nią martwił, a nie bojąc się na przykład pozwu, czy coś w ten deseń.
- Kiedy ja nie pytałam o pańskie pozwolenie - jęknęła, przecierając twarz dłonią. Naprawdę traciła energię na tę niepotrzebną dyskusję. - Wrócę do siebie swoim samochodem, a pan mnie wcale nie prosi, tylko znów próbuje kontrolować - wypomniała mu, próbując ignorować fakt, jak się do niej zwracał. Coraz trudniej było jej jednak stawiać na tą stanowczą nutę i też nienawidziła siebie za to, że kiedy wyszła na zewnątrz, a Hemingway okrył ją swoją marynarką, przyłapała siebie na wniosku, że jej ciepło było dość przyjemne, a sam zapach charakterystyczny dla prokuratora.
- Jeszcze? - drgnęła, próbując z nim teraz złapać kontakt wzrokowy, ale on jak na złość skupiony był na tym, aby zaprowadzić ich do samochodu. Wciąż rozpatrywała to jedno słowo w myślach, ale jednak... jak już znalazła się na siedzeniu pasażera... wygodnym i ciepłym, to uznała, że nie musi póki co przesłuchiwać go w sprawie tak nietrafnego doboru słów. Troszeczkę faktycznie odpływała, ale próbowała być czujna.
- To nie jest droga do biura - wypomniała mu więc, a potem pomarudziła coś niezrozumiałego pod nosem, najpewniej w języku francuskim i traktującego o tym, jaki był uparty i niereformowalny. Było z nią jednak gorzej, ta może krótka, ale jednak dość ciężka przeprawa od drzwi szpitalnych do samochodu, mocno ją ochłodziła. - Nie jest źle... to tylko korek, ale przecież się poruszamy - zauważyła jeszcze, gdy udało im się wyjechać z centrum i skierować ku Lorne Bay. Kwiaty położyła na tylne siedzenia, a może Tony to zrobił i już głowa zaczęła jej ulatywać. - Przepocę panu marynarkę - chyba nawet nie była świadoma tego, że mówi to na głos. Po prostu próbowała ściągnąć z siebie ubranie, bo faktycznie była już zgrzana i miała dreszcze, ale też w tamtym momencie traciła już kontakt z otoczeniem. Kiedy więc go ponownie odzyskała, miało to miejsce za sprawą Hemingwaya, który delikatnie nią potrząsnął, a ona zerwała się do siadu, skołowana.
- Co? - zapytała niezbyt elegancko, rozglądając się na boki, jakby próbowała ocenić, gdzie się znajdują. nic z tego nie rozumiała, bo przecież parking Remigiusa tak nie wyglądał i czemu Anthony miałby na niego wjeżdżać. Prawda była jednak taka, że ledwo trzymała oczy otwarte i ten świst powietrza przy pobudce wywołał w niej falę silnego kaszlu, przez który zgięła się w pół. - To nic... - wyjaśniła, łącząc co piąty fakt. - Wrócę taksówką - wyjaśniła, opierając głowę na tapicerce i znów przymykając oczy. - Za sekundę - obiecała, bo gorączka wcale nie chciała jej pozwolić tak szybko się obudzić. Jęknęła głośniej, jakby próbowała walczyć o to, by znów nie zasnąć. - Nienawidzę tego... tego, że mnie pan widzi w takim stanie, chcę do domu - wychrypiała, ostatnie trzy słowa już rzucając bez przemyślenia, bo nie chodziło jej o dom, a bardziej o tą niemoc, która sprawia, że człowiek chciał się znaleźć w bezpiecznym i wygodnym miejscu i w końcu zażyć prawdziwego odpoczynku.

Anthony Hemingway
Prokurator Koronny — Crown Prosecutor's Office
37 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Skorumpowany prokurator, który perfekcyjnie udaje przykładnego obywatela. Rok po ślubie zamordowano mu żonę, od tego czasu Tony przybrał maskę impertynenckiego i wyniosłego człowieka. Wierzy, że jest szczęśliwy i na wszelkie sposoby ucieka przed poznaniem prawdy o samym sobie.
Zawsze był przebiegły, a do tego nie posiadał skrupułów, więc brnął wytrwale w kierunku raz obranego celu gotów dopuścić się wielu okropieństw byleby osiągnąć to co chciał. Więc tak... Z jednej strony bezczelnie manipulował Laurissą wykorzystując każdą słabość jaką mu okazała i przekuwając ją w swoje zwycięstwo, ale z drugiej strony było by kłamstwem powiedzieć, że jej nie lubił. Jakimś cudem, przez te wszystkie perypetie jakie za sobą mieli, Tony zaczął darzyć Soriente sympatią, a może i czymś więcej, bo coraz częściej przyłapywał się na tym, że ta uparta Francuzeczka naprawdę go intryguje. Irytuje także, bo miała niewyparzony język i pozwalała sobie na komentarze, których Anthony wysłuchiwać nie chciał, ale zaczynał doceniać te ich słowne potyczki. W jego życiu nie brakowało kobiet; Makayla i Michaela gościły w jego życiu od dawna, a poza nimi i tak nie stronił od przelotnych romansów. Jednak każdą z nich traktował w podobny sposób, stawiając jasne granice i nie pozwalając na to, aby ich relacja przekształciła się w coś więcej poza przyjemnym, łóżkowym układem. Odkąd stracił Lucille, tak naprawdę z nikim nie związał się na stałe, nikogo naprawdę do siebie nie dopuścił i nikim nie interesował na tyle, by chociażby pozwolić sobie na chwilę zwątpienia i zauroczenia. I dopiero Soriente sprawiła, że nagle z panny, którą chciał zaliczyć po złości, stała się jakąś obsesyjną myślą, której nie umiał się wyzbyć. Wmawiał sobie, że zależy mu na jej sympatii, bo inaczej nie zaciągnie jej do łóżka, ale zaczynał zastanawiać się nad tym, czy nie okłamuje samego siebie. Skoro było go stać na to, aby pojawić się w tym szpitalu i z pełnym przerażeniem wypytywać o jej osobę, to na pewno to co robił i czuł nie było determinowane tylko chęcią wygrania zakładu.
- Nie zrozumiałaś mnie, Risso. Nigdzie nie wrócisz. Drogi są nieprzejezdne, a autostrady poblokowane. Nie masz jak wydostać się z Cairns. Na zewnątrz panuje chaos - wyjaśnił powoli i dobitnie, bo chyba stan Soriente nie pozwalał jej na to, aby przyswajała świadomie przekazywane jej informacje. - Risso? - Zatroskał się, gdy nagły atak kaszlu sprawił, że dziewczyna aż zgięła się w pół. Naprawdę była chora, a on winę za jej stan przypisywał sobie. Zresztą ona także. - Tony, mówiłem ci, że nie masz mi mówić na "pan" - poprawił ją, starając się chociaż tak na moment odwrócić jej uwagę od niewygodnego (pozornie) i kiepskiego (tylko dla niej) położenia w jakim się znajdowała. - Masz gorączkę i cała drżysz - burknął, po tym jak na moment przyłożył Laurissie dłoń do czoła, ale było to raczej zbędne, bo już po samym jej wyglądzie dało się wywnioskować, że nie czuje się najlepiej. - Odpoczniesz u mnie. Weźmiesz leki i poczujesz się lepiej - oznajmił z mocą, po czym po prostu wysiadł z wozu. Zabrał niezbędne rzeczy, w tym kwiaty Rissy i torbę ze zrealizowaną receptą, po czym obszedł samochód i otworzył drzwi pasażera. - Proszę, nie daj się namawiać. Będziesz u mnie bezpieczna, a rano twój kuzyn może ciebie odebrać - dorzucił, nie pozwalając się przegadać. - Przecież ledwo stoisz na nogach, co ty chcesz teraz robić? Odpuść i mnie posłuchaj - burknął nieco dobitniej, bo nie chciał też teraz przekrzykiwać się z nią na parkingu. Sam był zmęczony i zestresowany, a musiał jeszcze wyjść na zewnątrz z biednym Viego.

Laurissa Soriente
aplikantka w prokuraturze — Crown Prosecutor's Office
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Od 5 lat wmawia sobie, że jej narzeczony wcale nie zginął, ale potrzebowała zmiany otoczenia, więc wyjechała z Francji i próbuje skupić się na karierze zawodowej.
Prawdę mówiąc brakowało jej sił, aby się z nim wykłócała, więc jedynie przeciągle jęknęła, kiedy przyswoiła słowa, które próbował jej przekazać. Takie, których kompletnie nie chciała słuchać. Może nawet by mu to wyjaśniła, gdyby mięśnie się jej nie spięły od jego dotyku. Swoją drogą przyjemnie chłodnego.
- A ja mówiłam panu, że to nie byłoby odpowiednie - wyjaśniła, lekko nieprzytomnym tonem. - A już na pewno, gdybym przestała mówić do pana w ten sposób, w takich okolicznościach - dodała, idąc w zaparte. Niestety, ale czuła, że powinna trzymać się przynajmniej tych zasad, których jeszcze nie zmiażdżył Hemingway, a te z każdym dniem zdawały się wykruszać. - Merde... to jest tak bardzo nieodpowiednie, nie powinnam się na to zgadzać - przyznała, nie wiedząc chyba nawet w pełni, że wypowiada te słowa na głos. Z jednej strony były w niej opory, ale z drugiej była inteligentną kobietą i już poniekąd wiedziała, że utknęła w sytuacji bez wyjścia, a raczej w takiej z jednym wyjściem, które tożsame było z jej szefem. - Jakie leki? - przecież nawet nie była świadoma tego, że wykupił jej receptę. Nawet nie wiedziała kiedy. Teraz natomiast, gdy obszedł samochód, faktycznie widziała reklamówkę pełną opakować z medykamentami i gdyby nie pojękiwała cały czas, to pewnie znów by sobie na to pozwoliła. - Rano sama wrócę do Lorne Bay, mam tu gdzieś samochód - odpowiedziała na jego słowa, jednocześnie wcale nie będąc zadowoloną z tego, że musi zostać u niego aż do jutra. Wyszła jednak z samochodu, zastanawiając się gdzie jest jej torebka, ale potem zauważyła, że Hemingway ją trzymał wraz z innymi rzeczami. Doczłapała za nim jakoś do windy, w której oparła się o ściankę i powtarzała sobie znów, że musi zostać przytomna. Nic nie mówiła, aż drzwi się nie otworzyły, a oni nie wyszli prosto do... no właśnie.
- Co to w zasadzie za miejsce? - zapytała, chociaż bardziej, niż na wystroju, skupiona była na podtrzymywaniu się ściany. Chciała ściągnąć szpilki, ale zakręciło się jej w głowie, a Hemingway zaczął ją gdzieś prowadzić. Niby powinna zapytać dokąd i gdzie, ale nie wyszło jej to do końca. Wspięli się po jakiś schodach i korytarzem, powietrze ładnie tu pachniało, pod nogami pałętał się Viego, przez którego Rissa o mało co nie upadła, ale Tony go przegonił i potem posadził na czymś miękkim. - Nie mogę przyjmować tyle pomocy od pana - zauważyła, gdy chciał pomóc jej się pozbyć szpilek, ale zamiast mu to ułatwić, próbowała odsunąć nogi. Nie wychodziło jej to najlepiej, ale koniec końców buty znalazły się na ziemi, a ona pod jakąś kołdrą o świeżym zapachu. Wydawało jej się, że tylko mrugnęła, ale musiała stracić kontakt, bo poczuła że ktoś siada na materacu i potem znów ta dłoń.
- Spoufl... spoflamy się za bardzo - wymruczała, unosząc powieki. - Przebrał się pan - zauważyła, ledwo trzymając otwarte oczy. Widziała jakieś leki, które przyniósł. Tabletki i coś, co śmierdziało syntetyczną cytryną. Nawet w tym stanie skrzywiła się nieładnie. - Wezmę pastylki... z tego żółtego zrezygnuję - wydukała, próbując podnieść się na tyle, by mogła faktycznie coś połknąć i nie zakrztusić się przy okazji. Przepociła zdecydowanie eleganckie ubrania, które miała na sobie, a chociaż chciałaby to ignorować, to jednak budziło w niej to dyskomfort podobny, do obcowania z musującym lekarstwem.

Anthony Hemingway
Prokurator Koronny — Crown Prosecutor's Office
37 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Skorumpowany prokurator, który perfekcyjnie udaje przykładnego obywatela. Rok po ślubie zamordowano mu żonę, od tego czasu Tony przybrał maskę impertynenckiego i wyniosłego człowieka. Wierzy, że jest szczęśliwy i na wszelkie sposoby ucieka przed poznaniem prawdy o samym sobie.
Ku niezadowoleniu Laurissy, żadne jej skargi nie robiły wrażenia na Anthonym. Po pierwsze nie mógł jej pozwolić na to, aby w takim stanie wracała na własną rękę do Lorne Bay. Pozostawienie jej bez opieki byłoby dalece nie odpowiedzialne, a po drugie w ogóle nie podobało mu się to, że opuściła szpital. Powinna w nim pozostać na obserwacji, ale skoro było za późno, aby to odwołać, Tony sam podjął się odpowiedzialności by zapewnić Rissie opiekę. Swoją drogą nadal czuł się winnym tego w jak kiepskim stanie była Francuzka, ale jednocześnie skoro zgrywał bohatera to nie miałby nic przeciwko, aby zyskać kilka plusów w oczach Soriente i coraz bardziej nakierowywać jej myśli w stronę, w którą i jego od pewnego czasu nieustannie uciekały. Owszem, sprawa zakładu nadal była aktualna, ale obecnie Hemingway coraz częściej łapał się na przekonaniu, że i bez potyczki z Tomem zechciałby poznać Laurissę bliżej.
- Moje mieszkanie; przebywam tutaj przez większość tygodnia ze względu na oszczędność czasu - odparł, aczkolwiek nie miał pojęcia ile z jego odpowiedzi Soriente zdążyła zanotować. Ewidentnie było z nią coraz gorzej, a gorączka wciąż się nasilała. Dlatego Tony czym prędzej poprowadził dziewczynę, w asyście Viego, do gościnnej sypialni. - Możesz i musisz - burknął, gdy starał się zdjąć z Rissy szpilki, a ona jak dziecko próbowała mu to uniemożliwić. - Przecież to jakiś absurd, przestań już - fuknął, łapiąc ją w końcu za szczupłą kostkę i przytrzymując na tyle, aby wreszcie obuwie Soriente wylądowało na podłodze. - Połóż się - dodał, aczkolwiek chyba nie musiał, bo dziewczyna sama opadła na poduszki i po chwili odpłynęła zmęczona swoim kiepskim stanem. Przez kilka sekund Hemingway obserwował ją i nie mógł pozbyć się natrętnej myśli o tym, że wyglądała całkiem uroczo, aczkolwiek jednocześnie widok ten od razu przywołał w pamięci wspomnienia Lucille. Te wszystkie dni i noce, gdy opiekował się nią podczas choroby i nieustannie czuwał, by jej stan się nie pogorszył. Stojąc tak nad śpiącą Rissą na moment wróciły do niego te emocje i były naprawdę dziwną mieszanką, która wzbudziła w nim ambiwalentne uczucia.
Wrócił do Soriente jakiś czas później; zdarzył zamienić elegancki garnitur na kaszmirowy sweter i wygodne spodnie, a Viego po spacerze i nakarmieniu stał się spokojniejszy i nie narzucał się tak ze swoją obecnością.
- Chciałbym, aby te słowa były prawdą - rzucił, pozwalając sobie na tę bezczelną szczerość, która miała na celu ponownie zmusić Rissę do analizowania wszystkiego co działo się między nimi. - Owszem, spałaś prawię godzinę, ale musiałem ciebie wybudzić - oznajmił po czym podał jej leki. - Weź to proszę, a potem może postarasz się coś zjeść? - Dopytał, bo może mistrzem gotowania nie był, ale posiadał całkiem smaczny catering i trochę świeżych warzyw, więc mógłby przygotować dla niej jakiś pożywny posiłek. - To żółte też musisz wypić - oświadczył, nie odpuszczając i ponownie wcisnął w dłonie Rissy szklankę, a gdy ją zabrała, jego ręka znów znalazła się na jej czole [/b] - Nadal jesteś rozpalona. Mam nadzieję, że te leki pomogą [/b] - dodał, a sekundę później usłyszał cichy dźwięk oznajmiający, że ktoś stara się uzyskać dostęp do apartamentowca.- Cholera... - Syknął pod nosem, bo kompletnie zapomniał o tym, że Celestine miała do niego przyjść. Z jednej strony miał w nosie co pomyśli sobie siostra, a z drugiej nie miał ochoty jakkolwiek tłumaczyć się z sytuacji w jakiej się znalazł. - Zaraz wrócę, wypij to - dodał, po czym jeszcze raz zerknął na Laurissę. - Pilnuj jej - rzucił do Viego i wreszcie wyszedł kierując się do panelu przy frontowych drzwiach.

Laurissa Soriente
aplikantka w prokuraturze — Crown Prosecutor's Office
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Od 5 lat wmawia sobie, że jej narzeczony wcale nie zginął, ale potrzebowała zmiany otoczenia, więc wyjechała z Francji i próbuje skupić się na karierze zawodowej.
Rzadko kiedy ktoś na nią podnosił głos i tak fukał, więc nawet pomimo jej stanu, opamiętała się, a raczej zaszokowała na tyle, by przestać ruszać na moment nogami. Dość dziwnie czuła się z tym, że Hemingway nią rozporządzał i dawał jej polecenia. Normalnie by mu powiedziała, żeby sobie nie pozwalał i przypomniała, że nie ma prawa zgrywać tutaj szefa szefów, ale cóż... jej stan sprawił, że sama marzyła tylko o tym, by się położyć i w zasadzie powoli też znaczenie przestawał mieć fakt, że miała się położyć w mieszkaniu swojego szefa.
- Proszę? Chyba coś nie... zrozumiałam - zmieszała się, kiedy już ją obudził po pierwszej drzemce. Zaczęła się też głowić nad tym, czy na pewno nie pomyliła słowa spoufalać z jakimś innym. Próbowała się na tym skupić, ale jednocześnie wolałaby kontynuować spadnie, niż rozmowę. Mnogość bodźców mieszała jej teraz w głowie bardziej, niż zwykle. - Nie chcę wybudzania - mruknęła, nie myśląc o tym, że podobał jej się jego sweter. Miała ochotę dotknąć materiału, ale jednak nie odważyłaby się na coś takiego. - Wolałabym po prostu spać - przyznała, kiedy zaproponował jedzenie, bo gardło ją bolało i absolutnie nie miała apetytu. Było jej też niewygodnie i czuła, że jej ubrania mocno owijają się o wilgotne od potu ciało. Nie był to stan, w jakim chciała rozmawiać ze swoim szefem i nawet już teraz czuła zażenowanie. - Nie lubię żół... hej - zaczęła odmawiać musującego napoju, kiedy poczuła, jak serce zabiło jej mocniej, bo Hemingway bez pardonu przyłożył dłoń do jej czoła. Rozchyliła usta nie wiedząc co powiedzieć, jednak nie musiała nic najwyraźniej, skoro przerwało czyjeś przybycie.
- Nie potrzebuję opiekunki - powiedziała sama do siebie, a może bardziej do psa, ale skoro tak na nią spoglądał, to poklepała materac i zachęciła go by na niego wszedł. - Srypij - mruknęła jeszcze krzywiąc się na widok napoju, ale ostatecznie... zamiast odłożyć go na szafkę, resztkami sił sięgnęła po torebkę, w której miała swój pusty kubek termiczny po porannej kawie. Chociaż dwoiło się jej w oczach, przelała szklankę do kubka termicznego, a potem odłożyła go i położyła się z powrotem, czując, że nie doczeka powrotu Hemingwaya... ale nawet nie zdążyła oczu zamknąć, a usłyszała, że ktoś jest w pomieszczeniu. Mimo to ignorowała przybysza, po jej stan zdrowia dopraszał się o uwagę. Odpływała więc ponownie, gdy ktoś usiadł na materacu i delikatnie ją szturchał.
- Hej Laurisso, nazywam się Celest, jestem siostrą Tony'ego - choćby jego matka teraz nad nią siedziała, nie miała siły się tym ekscytować, ani tego roztrząsać. - Uuua, naprawdę jesteś chora... jakbym gadała ze zwłokami - kontynuował głos, przez co Laurissa się nieco skrzywiła. - Pomogę Ci się przebrać, dobra? Będzie ci lepiej, ale potrzebuję chociaż minimum twojej współpracy - przebranie się brzmiało jak dobry pomysł. Na tyle dobry, aby zmusić Laurissę do otwarcia oczu, a raczej lekkiego ich rozchylenia. Siedziała nad nią blondynka z tęczówkami o podobnej barwie, jak te jej brata i chyba żuła gumę.
- W co mnie przebierzesz? - to było ważne, ale ledwo kojarzyła dlaczego.
- W porządny bawełniany T-shirt, chociaż też byłam zaskoczona tym, że Tony nie ma całej kolekcji piżam dla koleżanek - wyjaśniła dziewczyna, z której biła podoba pewność siebie do tej Hemingweyowskiej. Musieli być spokrewnieni.
- Nie jestem jego koleżanką - musiała o tym wspomnieć, ale mimo to pozwoliła nieznajomej dziewczynie pozbyć siebie ubrań. Skłamałaby mówiąc, że nie poczuła ulgi, gdy przyjemny i czysty t-shirt dotknął jej zgrzanej skóry. Wystarczyło to, by przykryć uczucie zażenowania. Musiała znów odpłynąć, pamiętała tylko, że Celestine mówiła do Viego, żeby został. Na pewno został, bo był dobrym źródłem ciepła dla Laurissy, gdy ponownie odpłynęła.
Celestine
Miała podjechać do Anthony'ego, odebrać od niego dwie książki, które przydadzą jej się na studia. Weszła więc, jak do siebie, nie spodziewając się, że w czymkolwiek przeszkadza. Przywitała się, jak gdyby nigdy nic, a potem... usłyszała o tym, że ma u góry chorą kobietę, w pokoju gościnnym i to nie tak, jak ona myśli.
- Chyba nie muszę Ci mówić, jak tragicznie to brzmi - wyszczerzyła się głupio, jednak od słowa do słowa, skoro już tu była, została poproszona o to, by pomogła tajemniczej Laurissie przebrać się w coś wygodniejszego. Jako, że ugrała na tym nocleg w hotelu na koszt brata i jutro powrót z jego kierowcą do Lorne Bay... cóż, głupi by nie skorzystał, więc poszła na górę, być pielęgniarką. Przechodząc obok drzwi, dostrzegła, jak Francuska przelewa leki do kubka termicznego, ale najpierw skierowała się do sypialni brata po bluzkę, a dopiero potem do jego gościa. Poszło względnie sprawnie, chociaż nic nie rozumiała z całej tej sytuacji... i nie byłaby sobą, gdy nie pograła Anthony'emu na nosie.
- Twój gość już jest przebrany - oznajmiła, schodząc z pięta do salonu położonego niżej, w którym jej brat sobie dreptał. Jako, że niosła do prania ubrania Laurissy, jak przystało na bardzo opanowaną i poprawną dziewczynę, bezczelnie rzuciła kremowym biustonoszem z koronki, bogu ducha winnej i nieświadomej Francuski, w twarz brata. - Chociaż dziwi mnie, że to ja oglądałam jej cycki, a nie ty... starzejesz się - wyszczerzyła się podle. - No, a muszę ci powiedzieć... że było na czym oko zawiesić. Tak tylko wspominam, gdybyś w tej swojej altruistycznej misji chciał w środku nocy porobić jej za kompres - kontynuowała, nie przejmując się niczym. Już nie odbierała od niego rzuconego elementu bielizny, tylko otworzyła pomieszczenie gospodarcze i tam zostawiła ubrania, pewna, że ktoś ogarnie pranie. Wróciła do brata głównie po to, by usiąść i zacząć zakładać buty, przyjemnie z nim tutaj było, ale jak myślała o przepysznym jedzeniu w hotelu, za które on zapłaci... hotel jednak wygrywał.
- A tak serio, to nie wiem jakim cudem ktoś tak chory wylądował u ciebie. Zmniejszyłam trochę temperaturę w jej sypialni - wyjaśniła, zakładając torbę na ramię. - Ach! No i ten... przelała te musujące leki do kubka po kawie, który miała w torebce. Spryciula... Już działa za twoimi plecami - wyszczerzyła się, bo niby nie musiałaby zdradzać tego bratu, ale jednak... ostatecznie nie znała kobiety leżącej w gościnnym pokoju. Nie pałała do niej żadną sympatią i na tym etapie jeszcze sądziła, że to po prostu jakiś przypadkowy człowiek.

Anthony Hemingway
ODPOWIEDZ
cron