lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Isaac, Viper, Felix, Zahariel, Oliver, Saul, Adam, Samuel.
Powtarzała w głowie wyliczankę złożoną z imion braci, których miała opuścić. Braci, których zawiodła. Braci, których porzuciła już raz i miała zamiar uczynić to ponownie. Braci, których naraziła na straty psychiczne przez swoje zachowania, przez swoje kradzieże, przez swoje problemy. Braci, którzy teraz stanowili najbliższe jej osoby, a którzy nadal byli niewystarczającym źródłem miłości by utrzymała się na powierzchni fal ciemności, które ją zatapiały każdego dnia coraz bardziej i bardziej. W jej głowie ich imiona i twarze mieszały się z tymi należącymi do jej aktualnych jak i nieaktualnych przyjaciół. Każdą z tych osób zawiodła, każdą w inny sposób. Na każdym odcisnęła piętno, niekoniecznie takie jakie chciała.
Miała poczucie, że jedyne co pomoże jej się uchronić przed całkowitym rozpadnięciem się na milion kawałków było pojednanie się z Orchid, która czekała na nią za mostem. Cierpliwie stała po drugiej stronie oczekując momenty, gdy Eva podejmie decyzję i kupi bilety, które z uporem maniaka wpatrywały się w nią z monitora laptopa położonego na podłodze obok niej. Tylko, że to co miało ją uchronić jednocześnie miało ją zabić.
Jej telefon zabrzęczał, a dźwięk powiadomienia wbił się w jej umysł z bolesnym ukłuciem. Ciało zmęczone niejedzeniem i niepiciem od długiego czasu odpowiadało przeraźliwym bólem głowy. Sięgnęła po telefon, którego jasność wyświetlacza zraniła jej napuchnięte od płaczu oczy. Wiadomość od Gai. Jedna, druga, może nawet i trzecia. Nie przeczytała jej. Odłożyła telefon na bok wiedząc, że jedyna osoba, z którą miała teraz siłę rozmawiać to potencjalny dealer, którym Gaia niestety nie była. A Dick, do którego napisała, nie chciał jej nic dać. Mogła polegać jedynie na łasce Saula, który po informacji o wyjeździe do Indonezji nie był skory do oddania jej choćby grama kokainy.
Nie pamiętała już jakie to było dokładnie uczucie być naćpaną, spędziła długie miesiące w trzeźwości, z której była ogromnie dumna. Teraz jednak chowała dumę w kieszeń wiedząc, że nie ma niczego co sprawi, że poczuje znowu czyste szczęście. Nawet jeśli miało być sfabrykowane.
Nie chciała ignorować Gai, ale nie miała siły by jej cokolwiek odpisać. Wpatrywanie się w ekran telefonu odbierało jej jakąkolwiek moc, nie wspominając o włożeniu wysiłku w naciśnięcie poszczególnych klawiszy. Tęskniła za przyjaciółką, ale nawet nie wiedziała jak miała jej powiedzieć co się stało. Ledwo przeszło jej przez gardło przyznanie się do wszystkiego Saulowi i Oliverowi, a to i tak było z niej wręcz wymuszone. Miała w zamiarze poinformować ją o wszystkim, gdy doleci do Indonezji, jednak ciągle nie potrafiła zmusić się do kupienia biletów. Jej główną przeszkodą był zbyt biedny portfel, miała wciąż pieniądze, które ukradła oprawcom Orchid, ale nie potrafiła się zmusić do zabrania choćby grosza z własności ex-narzeczonej. To była jej ciężko wywalczona własność okropiona łzami i krwią. Nie mogła ich sobie przywłaszczyć. Nie potrafiła.
Oparła głowę o własne kolana próbując poskładać myśli w całość. Przymknęła oczy zatapiając się w mroku, choć taki panował również w przyczepie z pozasłanianymi wszystkimi oknami. Zaduch pomieszczenia przyprawiał ją o jeszcze silniejszy ból głowy, ale nie była gotowa wpuścić świeżego powietrza do pokoju.
Miała ochotę zapalić, ale jedyne papierosy w przyczepie należały do Orchid, a ona bardzo nie chciała swojej przestrzeni opuszczać. Nie potrafiła nawet zrobić tego- sięgnąć po fajkę, która niegdyś należała do Niej.
Przerastało ją wszystko, a ostatnie czego potrzebowała to kolejna osoba, która przyjdzie z misją wybawczą. Pozwoliła kolejnym łzom spłynąć w dół po jej policzkach dziwiąc się, że jeszcze jej organizm produkował łzy.
Ile to jeszcze będzie się ciągnęło?

gaia zimmerman
amalia
lachmaniara
animatorka — Dom spokojnej starości
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
when you crave something, crave me
022.
Where are you,
how are you , and do you love me-
{outfit}

Gaia starała się być naprawdę wyrozumiałą osobą. Zdawała sobie sprawę z tego, że była dorosłą osobą i że jej znajomi i przyjaciele też byli dorosłymi ludźmi. Każdy z nich miał obowiązki i swoje życie poza przyjaźnią. Nie musieli wiecznie ze sobą pisać czy wisieć na telefonie czy nawet się widywać, żeby utrzymywać ze sobą zdrowe relacje. Nie potrzebowała tego. Sporadyczny kontakt jej wystarczał. Były jednak osoby, od których Gaia wymagała tego, żeby kontakt był regularny. A przynajmniej oczekiwała odpowiedzi na swoje wiadomości. Do takich osób zaliczał się Bruno, jej brat bliźniak, Luna, przyjaciółka, z którą obecnie mieszkała, liczyła na to, że Zoey będzie taką osobą, ale niestety Zoey postanowiła hajtnąć się z jakimś randomowym typem, no i była też Amalia. Amalia, która ostatnimi czasy Gaię olewała. I to tak solidnie, że nawet nie napisała niczego co sugerowałoby, że Monroe po prostu nie ma teraz czasu czy ochoty na kontakt z drugą osobą. Zimmerman zdawała sobie sprawę z tego, że jej pozytywne podejście do życia mogło być czasami męczące. Wiedziała, że nie wszyscy mieli energię na to, żeby przebywać w jej towarzystwie. Ale tak jak wspomniałam wyżej, była garstka osób, od których Gaia wymagała jakiekolwiek kontaktu.
Próbowała się dobić do przyjaciółki już od kilku dni. Teraz siedziała w restauracji, jadła samotny posiłek i pisała smsy. Zakładała, że nie dostanie na nie odpowiedzi, ale i tak próbowała. Wiedziała, że Amalia żyła, bo ktoś musiał jej telefon ładować. Współczesne smartfony wcale nie mają jakiś wytrzymałych baterii. A biorąc pod uwagę to jak Gaia męczyła telefon przyjaciółki, to ten pewnie marzył o tym, żeby się rozładować. Nie chciała tego robić, ale zdecydowała, że musi podjąć decyzję o złożeniu Monroe niezapowiedzianej wizyty. Poprosiła obsługę o przyrządzenie jeszcze jednej porcji i zapakowania jej resztek do pojemnika na wynos. Nie przepadała za marnowaniem żywności. Po otrzymaniu zamówienia zapłaciła za wszystko i wsiadła do swojego Jaguara. Wprowadziła w nawigację adres przyczepy Amalii i ruszyła w drogę. Oczywiście w międzyczasie nadal próbowała do niej dzwonić. W ostatniej wiadomości wysłała nawet smsa, że do niej jedzie. Mogła w sumie jej nie ostrzegać, ale naprawdę nie przepadała za pojawianiem się gdzieś bez wcześniejszej zapowiedzi. Tym bardziej, że sama by nie chciała czegoś takiego.
W końcu zajechała pod odpowiedni adres. Nie przepadała za przyjeżdżaniem tutaj Jaguarem. Miał za niskie podwozie, żeby mogła bez skrępowania tutaj przyjeżdżać. Niestety wyjechała nim na miasto i nie było sensu w wracaniu do domu rodziców i pożyczania wyższego auta. Wysiadła z auta nie zabierając na razie ze sobą jedzenia, które przywiozła. Nie będzie targać się z reklamówkami w razie gdyby się okazało, że Amalii tu nie ma.
- Lepiej dla ciebie, żebyś tutaj była! – Krzyknęła oznajmiając swoje nadejście. Zapukała w drzwi i przez kilka chwil nawet grzecznie czekała. Nie doczekała się jednak żadnego odzewu. Nikt nie otworzył drzwi, niczego nie słyszała. Postanowiła pozaglądać po oknach jak prawdziwa przyjaciółka. Niestety niczego nie widziała, bo okna były pozasłaniane. Jeszcze raz sięgnęła po telefon i napisała kolejne smsy, zaraz też postanowiła zadzwonić. I jak już zadzwoniła to usłyszała dźwięk telefonu dochodzący z wnętrza przyczepy. Okej. Amalia mogła zostawić telefon w domu, ale to by miało sens gdyby nie fakt, że nie odpisywała na wiadomości od kilku dni. – Obyś była martwa, bo niczego innego nie wybaczę. – Syknęła do siebie i podeszła do drzwi. Te były jednak zamknięte. Gaia jednak zauważyła, że jak szarpnie mocniej to z pewnością je otworzy. Najwyżej połamie sobie kilka paznokci. Zdjęła z nóg buty, bo zdecydowanie Versace na wysokim obcasie nie mogły być wygodne. Odrzuciła je do tyłu i zaczęła szarpać się z drzwiami, które rzeczywiście po kilku mocniejszych szarpnięciach się otworzyły. Warto było chodzić na siłownię cztery razy w tygodniu.
Pierwsze co ją powitało to okropny zaduch. Temperatura na zewnątrz nie rozpieszczała nikogo, ale ta przyczepa jednak stała na słońcu i nagrzewała się 24/7. Gaia otarła pot z czoła i krzywiąc się weszła do środka. – Amalia? – Odezwała się wchodząc głębiej i bardzo szybko zlokalizowała przyjaciółkę. – Co jest do cholery? – Od razu podeszła do Amalii i padła przy niej na kolana. – Co się dzieje? – Zapytała chwytając jej twarz w dłonie.
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Telefon dzwonił do chwila. Gdyby tylko znalazła w sobie siłę i chęci rozbiłaby go o ścianę. Nie był jej do niczego potrzebny, nie chciała się do nikogo odzywać, a kontakty do dealerów wykruszyły się im dłużej trwał jej epizod trzeźwości. Za to wszyscy z uporem maniaka odzywali się do niej. Bracia, Gaia, przyjaciele dalsi i bliżsi. A zniknęła przecież na tak krótko dla świata zewnętrznego, w jej przekonaniu były to lata. Nie potrafiła zebrać się do kupy, ledwo co wstawała by się obmyć lodowatą wodą, która przypominała jej, że jeszcze żyje, choć życiem ciężko było to nazwać. Bliżej było jej do czystej wegetacji, do zamieniania się w warzywo. Wiedziała, że jeśli nie kupi biletów, które wpatrywały się w nią z ekranu laptopa, to umrze w przeciągu kilku kolejnych tygodni z wygłodzenia i odwodnienia.
Zawsze była szczupła, a od kiedy została kokainistką jeszcze szczuplejsza, jednak teraz była chorobliwie chuda. Z łatwością dało się nią szarpnąć, przypominała szmacianą lalkę. Jej naturalnie jasna cera przypominała teraz tę trupio bladą. Pod oczami rozciągały się sińce od braku snu, które przypominały te, które niegdyś zadawał jej ojciec, kiedy jeszcze miała odwagę z nim mieszkać. Była złudzeniem człowieka.
Kiedy usłyszała pukanie do drzwi i znajomi głos jej ciałem wstrząsnął dreszcz.
Odejdź, Gaia, proszę, wróć do siebie.
Uwielbiała ją, ale nie była w stanie znieść teraz niczyjej obecności. Nie była w stanie stawić czoła kolejnej misji wybawczej, która miała skończyć się niepowodzeniem. Wierzyła, że łatwiej będzie bliskim znieść informację o wyjeździe Amalii niż oglądanie ją w tym stanie. Z początku pewnie uznają, że znowu wyjechała bez słowa za granicę by dopiero z czasem uzyskać informację o planowanym pogrzebie. Tak było łatwiej dla niej i dla każdego innego.
Szarpnięcie drzwiami. Jedno, drugie, trzecie Kurwa. Wiedziała już od dawna, że te cholerne drzwi wypadałoby naprawić. Jednak odwlekała to w czasie, potem Orchid obiecała się tym zająć, a potem... było już za późno by ktokolwiek się tym przejmował. Zanim zdążyła podnieść głowę ze swoich kolan usłyszała jak do środka wpada Gaia, a razem za nią światło słoneczne, którego od tygodnia unikała. Zmrużyła oczy nieprzyzwyczajona do blasku.
-Zamknij te jebane drzwi-wycharczała przez zaciśnięte gardło. W jej głosie czaiła się pustka i oznaki niedawnego płaczu. Zanim zdążyła jakkolwiek zareagować, choćby odsunąć się, Gaia była już przy niej chwytając jej twarz w swoje dłonie. Amalia błądziła wzrokiem skrzętnie omijając jej twarz. Nie potrafiła jej spojrzeć w oczy, nie potrafiła zmusić się do przyznania się (po raz kolejny) do tego co się stało. -Ja...- zaczęła jednak głos ugrzązł jej w gardle. Nadal mrużyła oczy nie mogąc się skupić na niczym przez wpadające do środka światło.
Przełknęła ślinę próbując się zebrać na kolejne słowa by w końcu z siebie wydusić:
-Chyba wyjeżdżam.
Zupełnie tak jakby decyzja nie była już dawno podjęta, jakby już nie znalazła biletów, które wystarczyło tylko opłacić. Trzeba było tylko znaleźć źródło samobójczych pieniędzy. A od kiedy Adam powiedział, że nie dołoży się do jej ostatniej drogi sprawa zaczynała się komplikować. Mogła prosić Saula czy Olivera, ale oni wiedzieli o jej planach. Pozostawało spróbować okraść kogoś innego. Kogoś kto miał mniej chronione pieniądze niż Adam. Nie miała jednak pomysłu kim mogłaby być ta osoba, a wiedziała, że nie ma siły by napaść na jakiś sklep.
Południk, jej wysłużony plecak turystyczny z naszywkami z każdego z krajów Ameryki Południowej, leżał gdzieś na podłodze oczekując na moment spakowania. Mimo że na tę drogę niewiele potrzebowała. Równie dobrze mogłaby polecieć z małym plecaczkiem, ale chciała w ten sposób oddać hołd Południkowi i każdemu kilometrowi, który razem z nim przemierzyła.
Złapała za dłonie Gai próbując je odciągnąć od swojej twarzy. Czuła jakby jej dotyk ją palił, przenikał do wnętrza jej ciała. Nie była gotowa na to uczucie, nie była gotowa na przekroczenie jej nienaruszalnej twierdzy, którą budowała w koło siebie przez ostatnie dni.

gaia zimmerman
amalia
lachmaniara
animatorka — Dom spokojnej starości
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
when you crave something, crave me
Oczywiście nie było opcji, żeby Gaia spełniła żądanie Amalii. W przyczepie panował zbyt wielki zaduch. Może i Amalia się do tego przyzwyczaiła, ale Gaia potrzebowała by kilku długich chwil, żeby zacząć swobodnie tutaj oddychać. Już i tak oczy zachodziły jej łzami. Upał był nie do zniesienia na zewnątrz, a jak dołączysz do tego zamkniętą puszkę to już w ogóle. Gaia i tak była w szoku, że Amalia miała w ogóle siłę jej odpowiedzieć. Wyglądała fatalnie. Przynajmniej nie dostała tutaj jakiegoś udaru cieplnego.
- Nie ma takiej opcji. – Powiedziała tylko i wyłącznie po to, żeby nie wyjść na chama, który jednak się rządzi w jej domu. Zimmerman nie chciałaby, żeby ktoś wpadł do niej i zaczął się tak rządzić. Jednak na tym etapie była pewna, że Amalia była na granicy śmierci. Nie wiedziała jeszcze tylko z jakiego powodu. Nie zapowiadało to jednak niczego dobrego.
Na razie jednak zamiast interweniować, robić cokolwiek postanowiła ją wysłuchać. Na jej odpowiedź miała okazję się zaśmiać. Nie, żeby wyśmiać dziewczynę, albo z niej zakpić. Po prostu… gdzie ona chciała wyjechać w takim stanie? Gaia naturalnie uznała, że to jest jakaś próba żartu w naprawdę dupnej sytuacji. Ludzie tak czasami reagowali na stres i niecodzienne sytuacje. Ona tak reagowała. Może Amalia miała to samo.
- Wyjeżdżasz? – Zapytała i teraz to ona próbowała się uśmiechnąć i nadać tej sytuacji jakiś luźniejszy ton. – Nie jesteś nawet w stanie podnieść telefonu, albo podejść do drzwi. – Teraz to już jednak zrezygnowała z uśmiechu. Postawiła na zatroskany ton głosu. Gładziła Amalię po twarzy, odgarnęła jej z czoła spocone włosy. – Gdzie wyjeżdżasz? – Zapytała próbując zagadać przyjaciółkę, a w międzyczasie zaczęła się rozglądać po pomieszczeniu próbując znaleźć jakąś podpowiedź, co mogło spowodować ten stan. Dawno nie widziała Amalii w tak tragicznym stanie, a ta jakby nie była zainteresowana daniem szczerej odpowiedzi.
Nie zamierzała walczyć z Monroe. Kiedy ta odciągnęła jej dłonie ze swojej twarzy, po prostu jej na to pozwoliła. Ostatnimi czasy zaznawała tylko odrzucenia, więc nie było to dla niej nic nowego. Postanowiła, że tym razem postara się nie brać tego do siebie. Nie chodziło teraz o nią. A przynajmniej miała nadzieję, że nie została odtrącona tylko i wyłącznie dlatego, że była sobą.
- Co się dzieje? – Zapytała układając dłonie na swoich kolanach. Przynajmniej miała się czego złapać, a jej dłonie nie domagałby się jakiegokolwiek kontaktu z przyjaciółką.
- Jesteś rozgrzana. Może wejdziemy pod prysznic? – Zaproponowała oczywiście nie mając na myśli tego, że wejdzie tam z Amalią. Po prostu zakładała, że ta jest osłabiona z powodu swojego stanu, upału i bycia zamkniętą w nagrzanej puszce. Zimmerman poszłaby z nią, żeby dopilnować, że nic by się z nią nie stało. Potrzebowała nieco ochłodzić organizm zanim dojdzie do tragedii. Gaia nie wybaczyłaby sobie gdyby coś jej się stało.
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Męczyli ją wybawcy. Nie rozumiała czemu zazwyczaj jej telefon milczał, a od kiedy sama postanowiła się od wszystkich odciąć to wszyscy lecieli do jej domu niczym ćmy do światła. Zahariel z wódką, Saul i Oliver z misją wybawczą, Viper z mąką, a teraz jeszcze Gaia z... Los jeden wiedział czym. Nie potrzebowała więcej zatroskanych twarzy, które doszukiwały się powodu jej stanu, nie chciała tłumaczyć, mówić, wyjaśniać, a przede wszystkim nie chciała przyznać sama przed sobą co się właściwie wydarzyło. Już raz powiedziała to na głos i był to cios, który nieomal ją zabił. Szczerość bolała, wolała żyć w słodkim kłamstwie, w którym wierzyła, że lada moment Orchid przejdzie przez drzwi przyczepy, przywita ją, ucałuje w czoło i zrobi kolejny kubek tej mocnej, kolumbijskiej kawy. Nie mogła się pogodzić ze świadomością, że to się już nigdy nie wydarzy.
Mrużyła uparcie oczy oślepiona blaskiem dnia. Widywała słońce tylko w momentach, w których ktoś wparowywał do jej przyczepy, co najmniej jakby ktokolwiek był zaproszony. Jedyne na czym był w stanie teraz skupić się jej mózg to było zamknięcie tych cholernych drzwi. Jeśli tylko byłaby w stanie to ruszyłaby się z podłogi by to zrobić samodzielnie, ale wykraczało to poza jej siły. Położyła dłonie na swojej twarzy tak by osłonić oczy przed światłem. Po jej policzkach spłynęły pojedyncze łzy zmieszane z kroplami potu, które szybko odgarnęła. Nie chciała wyglądać jak ofiara, nie chciała wyglądać jak człowiek, który się sypał, mimo że się sypała do granic możliwości. Nie wiedziała nawet czemu i przed kim próbowała udawać, kiedy wystarczyło na nią spojrzeć by się połapać w sytuacji.
Śmiech Gai wkradł się w impetem do jej głowy powodując ból zbyt silny by był jakkolwiek znośny. Przymrużyła znowu oczy, a dłonie przekierowała na skronie próbując je rozmasować licząc, że ukoi to kłucie w głowie. Nie rozumiała dlaczego się śmiała bo ciężko było jej pojąć, że nie wygląda jak w pełni sił podróżniczka autostopowiczka gotowa zwojować kolejny kraj.
-Wyjeżdżam-powtórzyła zupełnie tak jakby to była najprostsza do zrozumienia rzecz na świecie, mówiła z wyraźnym zdziwieniem w głosie na podejście do tego tematu Gai. Spojrzała jej, w końcu, prosto w oczy dodając z pełnym przekonaniem:-Do Indonezji. Ostatnia podróż.
Być może to był pierwszy raz od początku jej upadku, kiedy otwarcie przyznała się do swoich zamiarów samobójczych. Braciom wysłała jedynie wiadomość po indonezyjsku wiedząc, że ten kto miał, ten się domyślił. Teraz mówiła wprost, o ile Gaia tylko była w stanie zrozumieć przekaz.
Nie odpychała jej ze względu na to, że Gaia zrobiła coś źle, odpychała ją bo nie była w stanie znieść czyjegokolwiek dotyku. Potrzebowała być sama, zapaść się w swoim mroku i nie wychylać się z niego aż do czasu wylotu. To nie był moment ani czas.
-Nie mam siły, nie chce-odpowiedziała strategicznie omijając kwestie pytania o to co się właściwie dzieje.
To było nie fair. Rozumiała to bardziej niż chciała to rozumieć. Powinna powiedzieć prawdę, ale jak to zrobić, kiedy to tak cholernie bolało? Jak się przemóc by spojrzeć temu wszystkiemu w twarz, by pogodzić się z Jej stratą?
-Chodzi o Orchid, Gaia. Ona...-nie żyje. Gaia mogła podejrzewać, że się nie rozstały, przyczepa była pełna ubrań należących do kolumbijki, mogła się domyślać, że chodzi tutaj o coś o wiele głębszego, o coś dużo bardziej rozrywającego serce niż zwykłe rozstanie.

gaia zimmerman
amalia
lachmaniara
animatorka — Dom spokojnej starości
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
when you crave something, crave me
Gaia z pewnością nie nazwałaby się w tym przypadku żadnym wybawcą. Była po prostu przyjaciółką, która się martwiła. Tak zachowałby się każdy normalny człowiek, gdyby nagle utracił kontakt z kimś kogo kochał. A Amalię Gaia kochała. Często bardziej i nie tak jak powinna, ale kochała. Nic więc dziwnego, że w końcu musiała złożyć jej wizytę. I tak starała się być w tym wszystkim jak najbardziej fair i informowała o każdym kroku przyjaciółkę. Sama nie lubiła niezapowiedzianych wizyt, więc informowała Monroe o swoich zamiarach. Gdyby Amalia nie chciała się z nią widzieć, to Gaia dawała jej niejednokrotnie szansę na ucieczkę. Poza tym, Amalia zawsze mogła po prostu wysłać smsa, że na chwilę obecną jest nieosiągalna, albo nie ma ochoty z nikim się widzieć. Wtedy Gaia byłaby bardziej wyrozumiała. Dałaby przyjaciółce przestrzeni, o którą ta ewidentnie prosiła. Starałaby się też zrozumieć, chociaż byłoby jej ciężko. W końcu nie tak Gaia wyobrażała sobie przyjaźń z ludźmi, których do siebie dopuszczała. Z przyjaciółmi chciała się widywać. Obecnie dostawała tylko bycie olewaną i zapomnianą. A nie chciała, żeby tak było, bo jakby tak miało być to musiałaby przeprowadzić poważne porządki wśród swoich przyjaciół.
- Wyjeżdżasz. – Powtórzyła za Amalią i naprawdę próbowała zrozumieć jak ta podróż miałaby wyglądać. Przyjaciółka naprawdę nie wyglądała teraz na kogoś kto byłby w stanie wstać i samodzielnie zamknąć drzwi do przyczepy. Nie było opcji, że byłaby w stanie dotrzeć nawet na lotnisko. Wydawała się wyczerpana, odwodniona, być może pod wpływem jakiś substancji. Albo może cierpiała z powodu ich braku. Nie chciała niczego zakładać, nie chciała oceniać. Po prostu Amalia nie sprawiała wrażenia kogoś kto jest w stanie nawet decydować o samej sobie. – Ostatnia podróż? – Uniosła brwi. Dłonie nadal trzymała na swoich kolanach, chociaż korciło ją, żeby potrząsnąć Monroe. Żeby się ogarnęła i powiedziała co się dzieje. Wiedziała jednak, że nie byłoby to odpowiednie podejście. – Wyprowadzasz się do Indonezji? – Nie byłoby w tym nic szokującego. W końcu Amalia żyła już poza granicami Australii. Jasne, serce Gai by pękło wiedząc, że traci przyjaciółkę na rzecz obcego kraju, ale jednocześnie potrafiła zrozumieć to, że czasami trzeba pozwolić komuś odejść, żeby mogli być szczęśliwymi gdzie indziej. Nie byłby to dla niej pierwszy raz. Przynajmniej Indonezja nie była tak daleko. Naturalnie Zimmerman nie przeszło przez myśl, że nie to Amalia miała na myśli twierdząc, że podróż do Indonezji będzie jej ostatnią podróżą.
- Okej. W takim razie po prostu ci pomogę. Nie musisz mieć siły. – Widziała, że Monroe jest w opłakanym stanie. Gaia nawet wstała i znowu próbowała rozkminić jak do tego podejść. Nie chciała szarpać przyjaciółką i zmuszać ją siłą do tego, żeby wstała. Wydawała się taka drobniutka, krucha, malutka.
- Co z nią? – Zapytała i tym razem kucnęła przy przyjaciółce chwytając ją za dłoń. Nie dostając odpowiedzi zaczęła się rozglądać po przyczepie. Tym razem próbowała znaleźć odpowiedź zamiast skupiać się na panującym wokół bałaganie. Zaczęła dostrzegać ubrania, które nie należały do Amalii, ale które z pewnością widziała na Orchid. – Czy coś się jej stało? – Zapytała ostrożnie. Była naprawdę mała szansa, żeby przy zerwaniu Orchid postanowiła nie zabrać ze sobą swoich rzeczy. Przestała się rozglądać po pomieszczeniu i chwyciła drugą dłoń Monroe. – Gdzie jest Orchid? – Zapytała wprost obawiając się tego, że już znała odpowiedź.
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Nigdy nie była w takim stanie. W żadnym momencie swojej desperacji, nawet w epizodzie bezdomności, nie czuła się tak pozbawiona chęci do ruszenia się z podłogi. Żyło jej się lepiej na plaży, zimą, w namiocie, a później pomieszkując u Julii, niż teraz, kiedy jeszcze miała swój kąt. Nie chciała w nim przebywać, nie chciała patrzeć na te same ściany, na obrazy z podróży, na mapy, magnesy, przypinki, na ubrania Orchid, na plecaki turystyczne smętnie stojące w kącie i czekające na swój czas, na nieumyte kubki po kawie, na rozkopaną przez Orchid kołdrę, której Amalia nie ruszyła od momentu jej odejścia. Nie potrafiła nawet znieść dźwięku swojego imienia bo wiedziała, że nadała jej to imię Orchid, że to ona przechrzciła ją z Evy na Amalię pośród pól koki w wielostopniowym upale gdzieś w Bogocie.
Nie była już Evą. Eva umarła z momentem jej wejścia na pokład samolotu, kiedy to odwróciła się plecami od rodziny i przyjaciół, porzuciła wszystko co znała by zmierzyć się z tym co pozostawało jeszcze skryte tajemnicą. Eva była nastolatką żyjącą marzeniami, głodną życia, spragnioną Drogi, niezatrzymaną, wiecznie w ruchu. Eva była buńczuczna i zdecydowana.
Nie była też Amalią, bo nie potrafiła już tego imienia wymówić. Amalia była tym dla kogo Droga była już stylem życia, a nie nieuchwytnym marzeniem. Była bezdomną z wyboru, dziewczyną łapiącą się każdej pracy byleby mieć na kolejną podróż, była tą, która wspinała się na szczyty górskie, tą, która pierwszy raz spróbowała kokainy, tą, która tańczyła na deszczu ciesząc się życiem.
Teraz już nie wiedziała kim była.
Była Monroe.
Po prostu.
Niosła za sobą każdą skazę, którą okryte było to nazwisko. Była upadkiem ludzkim, była przykładem tego, czego nie powinno uczynić się ze swoim życiem.
-To nie wyprowadzka. To pożegnanie, Gaia-uniosła twarz, odsłoniła oczy i spojrzała dobitnie w oczy przyjaciółki. Czy była jedną z tych osób, które mówiły o swoim samobójstwie dla atencji by ostatecznie nic w tym kierunku nie robić? Może kiedyś, teraz była całkiem pewna swoich planów. Potrzebowała tylko zdobyć pieniądze na bilet, spakować Południka i znaleźć jakąś piękną indonezyjską plażę, na której przyjdzie jej połączyć się z utraconą miłością. Była zaburzona, zdesperowana, nie potrafiła znaleźć niczego co mogłoby nadać sens jej aktualnemu życiu.
Potrzebowała kąpieli, wiedziała o tym doskonale. Gai chęć pomocy w tej kwestii odrobinę zmiękczyła jej serce. Wiedziała, że od niej otrzyma troskę, w przeciwieństwie do braci, którzy mogli ją co najwyżej wrzucić pod prysznic i oblać lodowatą wodą. Zwłaszcza Viper, który ze wszystkich miał chyba do niej największy żal. To on uratował ją od przedawkowania rok temu i to on teraz dostał wiadomość o tym, że chce wrócić do ćpania. Nie zasługiwał na to. W żaden sposób. Pokiwała powolnie głową zgadzając się na wejście pod prysznic z asekuracją i pomocą Gai. Nie przeszkadzała jej nagość przy przyjaciółce, bardziej było jej wstyd, że w tak przyziemnych czynnościach potrzebuje wsparcia.
Pozwoliła Gai pochwycić obie jej dłonie, tym razem jej nie odtrąciła bo mimowolnie wiedziała, że tej bliskości potrzebowała. Dasz radę, powiedziałaś to Saulowi, powiedziałaś Viperowi. Teraz też dasz radę. Spuściła wzrok unikając oczu Gai i z widocznym bólem na twarzy wyszeptała ledwo słyszalnie:
-Ona nie żyje, Gaia. Miała wypadek samochodowy. Tydzień temu był pogrzeb.-mówiąc o pogrzebie mimowolnie spojrzała na długą, czarną sukienkę zwisającą z krzesła nieopodal. Nosiła ją teraz na zmianę z dresami, w których właśnie była. Po jej policzkach spłynęły kolejne łzy zostawiając na twarzy ślady w pocie, który do tej pory się tam zebrał. -Możemy iść pod prysznic?- zapytała ponownie nawiązując kontakt wzrokowy z przyjaciółką czując, że może chłód wody przywróci jej choć odrobinę utraconej równowagi.

gaia zimmerman
amalia
lachmaniara
animatorka — Dom spokojnej starości
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
when you crave something, crave me
Zimmerman nie chciała chyba przyznać tego na głos, ale powoli zaczynała domyślać się o co chodzi. Zaczynała rozumieć jaką naturę miało pożegnanie, o którym mówiła Amalia. Nie chodziło o żaden wyjazd. Właściwie to mogło to być nadal wyjazdem, z tym, że zapewne miałby to być wyjazd z biletem w jedną stronę. Pożegnanie, którego Gaia miała właśnie doświadczyć było typem pożegnania, którego nikt nie chciał. Oczywiście zawsze lepiej mieć możliwość pożegnania się niż później żałować, że nie miało się okazji powiedzieć tylko kilku słów, ale Gaia po prostu tego nie chciała. Nie miała zamiar żegnać się z Amalią. Nie miała zamiaru pozwalać jej nigdzie odejść. Zwłaszcza jeśli ta traktowała to jako ostatnia rzecz jaką wspólnie zrobią w życiu.
- Amalia… – Zaczęła, ale jednocześnie nie wiedziała jak powinna kontynuować to co chciała powiedzieć. W końcu po tylu latach była gotowa wyznać prawdę, że właściwie od zawsze Amalię kochała. Tak jak przyjaciółkę, ale również tak jak przyjaciółki kochać się nie powinno. Nie miało dla niej znaczenia to, że teraz zaczynała spotykać się z Zoey i powoli się w niej zakochiwała. Może właśnie o to chodziło? Może można było kochać dwie osoby jednocześnie? Teraz jednak nie chciała słuchać o tym jak osoba, którą kochała ponad wszystko chciała zakończyć swoje życie. Może gdyby Gaia powiedziała jej wcześniej, może gdyby Amalia wiedziała, że ma po co żyć, to teraz nie rozważałaby tego, żeby się z Gaią żegnać raz na zawsze? Słowa jednak utknęły jej w gardle. Gaia Zimmerman, odważna dziewucha, która nie bała się naprawdę niczego, nagle nie potrafiła powiedzieć tego co czuje. Nagle obleciał ją strach. Sama nie wiedziała czy przed tym, że Amalia może ją odrzucić czy przed tym, że wyznanie uczuć Amalii będzie jednocześnie podjęciem decyzji w temacie „Amalia czy Zoey?”. Może nie była jeszcze gotowa na tą decyzję? Mogła kochać je obie na raz, ale mogła być tylko z jedną z nich.
Ostrożnie pomogła Amalii wstać. Porzuciła myśl o tym, żeby teraz wylać jej swoje serce. Teraz ważniejsze było to, żeby przywrócić Monroe do porządku. Nie miała problemu z tym, żeby jej pomóc. Miała doświadczenie. Bezsilny człowiek niewiele się różnił od osoby z domu spokojnej starości, która potrzebowała pomocy w wielu podstawowych czynnościach. Nie puszczając dłoni przyjaciółki upewniła się, że ta stoi stabilnie zanim pokierowała ją pod prysznic.
- Co? – Ledwo co wyszeptała swoje pytanie. – Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? – Nie kojarzyła, żeby miała nieodebrane telefony od Amalii. Nie kojarzyła smsów z informacją o śmierci Orchid. Ona też ją znała. Też powinna mieć szansę na to, żeby uczestniczyć w jej pogrzebie. – Dlaczego mi nie powiedziałaś? – Teraz to już nieco głos jej się załamał, bo dosłownie umierała na myśl o tym, że Amalia przechodziła przez to sama. – Pomogłabym ci. Wiem jak to jest. – Skrzywiła się i na chwilę spuściła wzrok. Oczywiście, że w tym samym momencie uderzyły wspomnienia o Noah. Nagle pamiętała dokładnie telefon, który otrzymała z informacją, że miłość jej życia właśnie zginęła w wypadku samochodowym. – Pomogłabym ci. – Rzuciła cicho i na kolejne pytanie Amalii skinęła głową. Pokierowała ją pod prysznic chociaż teraz jedyne o czym myślała to to, żeby wyjść z przyczepy i się rozpłakać. Nie mogła. Nie mogła się załamywać przy Monroe, która była w rozsypce. – Rozbierz się proszę. – Rzuciła, a sama zajęła się przygotowaniem wody. Nie rzuciłaby Amalii pod niesamowicie zimną wodę, nie chciała, żeby ta doznała jakiegoś szoku. Upewniła się, że leci letnia woda, a później sama podeszła do przyjaciółki i zaczęła jej pomagać ze zdejmowaniem ubrań.
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Nie wiedziała. Nie miała pojęcia jakie uczucie skrywała Gaia i czy była gotowa na tego typu wyznania, czy będzie w stanie odwzajemnić wszystkie te uczucia, kiedy nawet nie wiedziała czy jest w stanie powiedzieć, że kocha samą siebie. Ciężko o pozytywne uczucia względem samej siebie, gdy jeszcze dzień wcześniej wraz z Viper wiązały swoje sznury samobójcze by finalnie spaść z karnisza. Jak mogła być w stanie pokochać kogoś innego? Jak mogła być gotowa przenieść swoje emocje z nieżywej Orchid na żywą Gaię? A może...Tylko może... To było właśnie to czego potrzebowała? Spokój, wsparcie, empatia, ciepło? Coś co pozwoli jej finalnie stanąć na nogi i przestać wyglądać jak siedem nieszczęść, a czuć się jeszcze gorzej. Gdzieś w środku samej siebie wiedziała, że jeśli ktokolwiek miał ją postawić na nogi to była to właśnie Gaia. Nie słodkie słowa Saula i Olivera, nie wódka Zahariela, nie sznur samobójczy Vipera. To Gaia miała tę siłę przebicia, której Amalia potrzebowała by ktokolwiek wkradł się do jej umysłu.
Spojrzała ciemnymi, zapłakanymi oczami na przyjaciółkę, gdy ta wywołała jej imię. Jednak potem nie nastąpiły żadne kolejne słowa. Mimo to Eva przypatrywała się Gai szukając w niej wsparcia, którego mimowolnie tak bardzo potrzebowała.
-Tak?-dopytała przecierając twarz z łez i potu, odgarniając włosy lecące na czoło. Chciała by Zimmerman dokończyła bo gdy słyszała jej głos w jej serce wstępowała jakaś dziwna ulga. Potrzebowała kogoś kto nie widział winy tylko w niej, kto nie miał jej za zwykłą dziwkę i ćpunkę. W końcu była kimś więcej niż tylko to.
Złapała za rękę Gai próbując podnieść się z podłogi i pokonać dystans dzielący ją od łazienki, nawet jeśli teraz wydawał się zatrważająco duży. Wiedziała, że Gaia znała Orchid, tak samo jak znało ją rodzeństwo Amalii. Zasłużyli by być na pogrzebie, ale Monroe nie byłaby w stanie znieść widoku smutnych twarzy i składanych kondolencji. Ledwo przeżyła ostatnie pożegnanie samo w sobie i nie była w stanie dokładać sobie więcej obciążeń. Na całej ceremonii była tylko ona i Adam, który ją opłacił, choć przecież Orchid znała dużo więcej ludzi, którzy ją uwielbiali. Do dziś Eva sobie wypominała, że nie była w stanie podarować jej pożegnania, na które zasłużyła bo musiała zadbać o swój umysł.
-Przepraszam, ja nie byłam w stanie.-tym razem już nie patrzyła Gai w twarz a bezmyślnie przeszła do łazienki. -Nikogo nie było na pogrzebie poza mną i Adamem, a to tylko dlatego, że Adam za wszystko zapłacił...-czuła się z tym paskudnie, ale nie wiedziała gdzie Orchid schowała pieniądze z porwania, nie miała zbyt wiele swoich bo nie była w stanie pracować, a o jakiejkolwiek zdolności kredytowej nie była w stanie nawet myśleć. Była spłukana i ratowało ją jedynie to, że Adam uparcie opłacał jej rachunki i zamawiał jej zakupy. -Nie byłam w stanie z nikim rozmawiać. To mnie za bardzo rozjebało.- tłumaczyła się, choć przecież nawet nie wiedziała dlaczego odcięła się od każdego kogo znała. Nie była w stanie znieść niczyjej obecności mając świadomość, że to nigdy nie będzie już j e j obecność.
Podciągnęła pod głowę przepocony podkoszulek, który odrzuciła gdzieś na pralkę po czym zsunęła z siebie dresy. Pozwoliła przyjaciółce pomóc sobie w pozbyciu się zbędnych ubrań. Nie zakrywała się. Nigdy nie wstydziła się swojej nagości, swojego ciała, nawet jeśli było poranione, zasiniaczone, zmaltretowane. Teraz na próżno było szukać jakichkolwiek ran po samookaleczaniu, nawet po tej nieudolnej próbie z Viperem nie pozostał nawet ślad na szyi. Jedyne co alarmowało to wystające żebra, kości miednicze, obojczyki. Była chudziutka niczym przecinek. Zobaczyła swoje odbicie w lustrze łazienkowym i automatycznie odwróciła wzrok.
-Już nawet nie wyglądam jak człowiek.

gaia zimmerman
amalia
lachmaniara
animatorka — Dom spokojnej starości
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
when you crave something, crave me
Gaia milion razy mówiła Amalii o swoich uczuciach. Milion razy rozgrywała w głowie scenariusze jak jej to mówi. Była przygotowana na każde możliwe rozwiązanie. Przemowę, którą miała przedstawić Monroe, miała przygotowaną już od bardzo dawna. Nigdy jednak z tego nie skorzystała, bo wiedziała, że są sytuacje kiedy człowiek musi odłożyć swoje uczucia na bok. Widziała, że Amalia jest szczęśliwa z Orchid. Widziała to i nie chciała tego rujnować. A wiedziała, że by to zrujnowała. Nikt nie chciał wiedzieć o czymś takim będąc w szczęśliwym związku. Teraz Zimmerman na chwilę poczuła, że to jest odpowiedni moment, żeby zrzucić ze swojej klatki ten ciężar. Nie chciała oczywiście przyjaciółce dokładać dodatkowych zmartwień. Po prostu Gaia była miłośniczką miłości. Wierzyła w to, że miłość jest w stanie wybaczyć i wyleczyć wiele rzeczy. Przez ten ułamek sekundy myślała o tym, że jak w końcu powie Amalii o tym co czuje, to świat będzie lepszy. To może Amalia nie będzie taka załamana. Może Amalia by się ogarnęła i zrozumiała, że poza Orchid jest jeszcze ktoś inny kto ją kocha i dla kogo warto żyć. Gaia chciałaby być kimś takim. Kimś dla kogo warto było żyć. Kimś kto miłością byłby w stanie ocalić drugiego człowieka.
- Nic. Nic ważnego. – Odpowiedziała po chwili milczenia. Posłała też przyjaciółce delikatny, przepraszający uśmiech. Odpowiednia chwila minęła. Nie było sensu do tego wracać. Nie powinna nawet myśleć o tym, żeby powiedzieć coś takiego w takiej sytuacji. Nie zrzuca się na kogoś bomby, jak jest w takim stanie. Równało się to z kopaniem leżącego, a przecież nie to Gaia chciała osiągnąć. Była egoistką myśląc, że to dobry moment na to, żeby obarczyć Amalię takim wyznaniem.
Westchnęła ciężko i pokręciła głową. Próbowała zrozumieć motywację Monroe. Nie musiała się wczuwać w rolę kogoś kto cierpiał po stracie ukochanej osoby. Przechodziła dokładnie przez coś takiego samego. Ona też opłakiwała Noah. Ona też nie mogła znieść myśli o przyjmowaniu kondolencji. Ona też ubolewała, że nie zdążyła się z nim należycie pożegnać. Nie potrafiła być jednak egoistką w takim momencie. Wiedziała, że Noah był uwielbiany przez wielu ludzi. Wiedziała, że wszyscy, równie mocno jak ona, chcieli się z nim pożegnać, chcieli uczestniczyć w jego pogrzebie. – Czyli rozumiem, że żeby zostać zaproszonym trzeba było zapłacić? – Zapytała starając się nie brzmieć zbyt chamsko. Ona też mogła w takim razie kupić sobie bilet na pogrzeb Orchid. Miała pieniądze. Mogłaby nawet kupić cały zakład pogrzebowy, żeby się upewnić, że nigdy więcej nie ominie jej wiadomość o tym, że ktoś ze znajomych umarł. – Nie powinnaś tak robić. To nie była twoja decyzja. Nie powinnaś odbierać innym możliwości pożegnania Orchid. – Tym bardziej, że była to nagła i niespodziewana śmierć. To nie tak, że Orchid zmarła po długiej chorobie i każdy miał czas na to, żeby się z nią pożegnać. Gaia wiedziała, że nie powinna teraz mieć pretensji do Monroe. Mogła się domyślać, że ta nie chciała przyjmować kondolencji i słów pocieszenia. Mimo wszystko była to dosyć egoistyczna decyzja. – Gdybyś mi to powiedziała to nie rozmawiałabym z tobą. Po prostu bym przy tobie była i upewniałabym się, że żyjesz. – Zamiast tego miała masę wysłanych wiadomości, na które nigdy nie dostała odpowiedzi i tysiące nieodebranych połączeń.
- Nie wyglądasz. – Potwierdziła z bólem w głosie. Nie chciała się gapić, nie chciała się wpatrywać w jej ciało. Spuściła więc wzrok i wróciła do prysznica, żeby sprawdzić czy woda jest odpowiednia. Nie chciała, żeby Monroe doznała jakiegoś szoku. – Wchodź. Tylko powoli. – Sama stanęła przy prysznicu, żeby w razie co Amalię asekurować. Gaia nie miała problemu z jej nagością. Oczywiście wolałaby ją oglądać w lepszych okolicznościach, ze zdrowszym ciałem. Teraz jednak nie miało to znaczenia. Musiała patrzeć na Amalię jak na kogoś na kim jej zależało. Wszystkie inne uczucia musiała odłożyć na bok.
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Czy gdyby Amalia wiedziała o uczuciach Gai to było by inaczej? Być może. Być może dałoby jej to siłę do wstawania każdego dnia, do znalezienia w sobie energii by chociaż rozpakować zakupy od Adama, a w przyszłości nawet coś ugotować? Może w końcu zaścieliłaby łóżko, które Orchid zostawiła rozkopane, może w końcu posprzątałaby przyczepę, może naprawiłaby zerwany karnisz po jej nieudolnej próbie na spółę z Viper, może doprowadziłaby się do porządku, może tak usilnie nie błagałaby wszystkich o kokainę, od której przecież tak długo była czysta. Może to faktycznie by wszystko odmieniło.
Ale teraz Amalia pozostawała w niewiedzy, pozostawała w świecie, w którym wszystko było szare i zamglone, w świecie, w którym uczucia innych ludzi do niej nie nadawały jej siły by przetrwać kolejny dzień, nie nadawały jej energii do wyjścia z tej zapyziałej przyczepy. W świecie, w którym nie była w stanie zadbać o samą siebie. Potrzebowała pomocy, której tak bardzo nienawidziła przyjmować. Żyła przekonaniem, że jej największym osiągnięciem jest samodzielność, a teraz potrzebowała wsparcia w wejściu pod prysznic. Upadek. Traktowała to jako swoją osobistą porażkę nie pozwalając sobie zrozumieć, że ma prawo do ciężkich emocji, że ma prawo sobie nie radzić i nie rozumieć. Nie potrafiła sobie na to pozwolić jednocześnie nie umiejąc nic z tym zrobić.
Słowa Gai wywołały zmarszczenie brwi Evy. Wiedziała, że niezaproszenie nikogo na pogrzeb nie było najlepszą z możliwych decyzji, ale uważała, że miała do tego prawo. Tak samo jak uważała, że ma prawo do tego by pożegnać się ze światem ignorując miłość innych ludzi do niej. Samolubna. Od zawsze była samolubną egoistką. Zawsze kierowała się tym czego sama potrzebowała, a nie tym co było odpowiednie. Wyjazd do Kolumbii był jej misją życiową, w której nie myślała o nikim poza sobą. Dużo w niej zostało z tamtego okresu. Nie potrafiła się zmienić. Nie potrafiła być dobrą osobą. Dobra część jej osobowości prawdopodobnie umarła już z przedawkowania kokainy. Zostały tylko po niej popłuczyny.
-Nie o to chodzi.-pokręciła głową. Nie chciała by to brzmiało jakby zaproszenie było odpłatne. Nawet jeśli ktoś by chciał zapłacić to by go nie wpuściła, tego była pewna. -Nie było mnie stać na pogrzeb, a Adam pracował razem z Orchid od kiedy wróciła do Lorne Bay. Postanowił zapłacić za wszystko i nie przyjmował odpowiedzi, że ma nie przychodzić. Wszystkie pieniądze jakie miałam należały do Orchid, a ona schowała je chuj wie gdzie, więc nie miałam z czego opłacić nawet urny. Z resztą nie mam nawet na opłacenie tej przyczepy bo nie byłam w pracy od kiedy to wszystko się wydarzyło. Adam opłaca mi ten kurwidołek bo nie da mi pieniędzy do ręki, myśli, że od razu kupiłabym bilety do Indonezji.- wzruszyła ramionami, poniekąd jej brat miał rację. Prawdopodobnie właśnie to by zrobiła jeśli dostałaby do ręki jakąkolwiek gotówkę. Już dawno by jej tutaj nie było. -Poza nim prawie żaden z moich braci nie wie co się stało. Tylko Saul i Oliver bo wparowali tu z misją wybawczą i Viper bo...Bo to poniekąd na mnie wywarł. Poza nimi... Wiedzą tylko ludzie, którym mógł powiedzieć Adam. Nie byłam w stanie wydusić prawdy z siebie, nie chciałam tego mówić na głos, rozumiesz? Wypowiedziane nabiera prawdziwości, a ja tak bardzo chciałam udawać, że to tylko sen.- po jej policzkach spłynęły kolejne łzy, które szybko starła. Nienawidziła płakania przy ludziach, nienawidziła okazywania słabości. Surową ręką ojca została wychowana tak by ze wszystkim radzić sobie samodzielnie.
Godne pożałowania jest twoje zachowanie, Evo.
Tak by powiedział na sekundy przed wymierzeniem kolejnego ciosu, była tego pewna.
-Ja po prostu nie potrafiłam, Gaia. Świat odebrał mi moje słońce i pogrążył mnie w ciemności. Boję się, że nie dam rady z niej wyjść już nigdy.- nawiązała kontakt wzrokowy z Gaią, a w jej oczach czaił się ból, który łatwo mogła zinterpretować jako szczerość.
Chwyciła za rękę Gai i powoli przekroczyła próg prysznica. Nie wierzyła, że musiała być przez kogoś kąpana bo sama nie była w stanie. Jak nisko jeszcze mogła upaść?
-Przepraszam, Gaia, tak bardzo przepraszam.

gaia zimmerman
amalia
lachmaniara
animatorka — Dom spokojnej starości
25 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
when you crave something, crave me
Gaia była w stanie wyszukać milion sytuacji, w których wyznanie swoich uczuć Amalii byłoby odpowiednim momentem. To niestety nie był ten moment. Obawiałaby się tego, że Amalia na chwilę obecną nie jest świadoma tego co się w ogóle dzieje. Wydawała się odwodniona, wygłodzona i jakby była na głodzie narkotykowym. To ostatnie było tylko i wyłącznie podejrzeniem Gai. Nie miała zielonego pojęcia jak coś takiego rozpoznać. Nie chciałaby nawet czegoś takiego rozpoznać. A to tylko sprawiało, że jej uczucia i wyznanie swoich uczuć Amalii, schodziło na dalszy plan. Na bardzo daleki plan. Jak już to powie, to będzie chciała, żeby Monroe o tym wiedziała. Żeby była świadoma tego co się dzieje. I żeby przede wszystkim była pewna tego, że słowa Gai płyną z serca i są szczere. A nie, że są czymś, co ma tylko z jakiegoś powodu utrzymać dziewczynę przy życiu.
Gaia w tym momencie nie oceniała Amalii. Wiedziała, że każdy żałobę przeżywał na swój własny sposób. Parę lat temu była w dokładnie takiej samej sytuacji, kiedy to Noah zginął w wypadku samochodowym. Do dzisiaj pamiętała jak cierpiała i jak nie mogła się pogodzić z tym, że ktoś kogo kochała w przeciągu kilku minut przestał istnieć. Przechodziła przez załamanie, przechodziła przez nienawiść do świata i obwinianie wszystkich o to co się stało. Oczywiście najbardziej obwiniała przyjaciela Noah, który prowadził auto, a który ostatecznie przeżył. Nigdy jednak nie dopuściła do tego, żeby znaleźć się w takim dołku w jakim teraz była Monroe. Nie mogła zaniechać swojego życia, bo czyjeś się skończyło. Nie na tym to wszystko polegało. Wiedziała, że jest ciężko i wiedziała, że będzie ciężko jeszcze przez długi czas, ale śmierć nie była rozwiązaniem.
Pokiwała tylko głową, ale nie udało jej się ukryć złości oraz smutku związanego z tym, że odmówiono jej bycia na pogrzebie Orchid. Nawet nie odmówiono, najzwyczajniej na świecie jej nie zaproszono. Gdyby nie to, że martwiła się o przyjaciółkę to pewnie nawet nie wiedziałaby o tym, że Orchid nie żyje. – Jasne, Amalia. Nieważne. – Dotarło do niej właśnie to, że ona uważała Amalię za przyjaciółkę, ale czy Amalia myślała tak o niej? Czy tak się traktowało przyjaciół? Nie mówiło im się o ważnych, tragicznych wydarzeniach z życia? – Ważne, że nie zostałaś sama z długami. – Dodała, żeby nie było, że jest chamska. Chociaż nie da się ukryć, że była zażenowana poziomem „pomocy” Adama. Pieniądze mógłby dać każdy, każdy mógłby opłacić pogrzeb czy rachunki. Teraz Amalia siedziała sama jak rzeczywiście potrzebowała czyjejś pomocy i wsparcia. A przynajmniej tak zakładała Gaia. A wychodzi na to, że zakładanie czegokolwiek było jej jedyną opcją skoro o niczym nie była informowana.
Ze zrozumieniem pokiwała tylko głową, ale wzrastała w niej frustracja. Wiedziała, że nie powinna się irytować i być bardziej wyrozumiała, ale wychodzi na to, że o wszystkim wiedziała garść osób. I ładna misja wybawcza skoro Amalia nadal była sama w opłakanym stanie. – Nie rozumiem. Ale może z czasem zrozumiem. – To jedyne co mogła na chwilę obecną powiedzieć Amalii. Bolało ją to, że kochała kogoś kto nie był zainteresowany dzieleniem się takimi szczegółami ze swojego życia. Po raz kolejny miała potwierdzenie tego, że fatalnie dobierała sobie przyjaciół, a już na pewno była mistrzynią w zakochiwaniu się w nieodpowiednich osobach. Może to i dobrze, że ostatecznie nigdy niczego Amalii nie powiedziała?
- Świat nie odebrał ci słońca, Amaliia. To tylko… przejściowe zaćmienie. Wszyscy przez to przechodziliśmy i wielu dało radę. Musimy zaznać ciemności, żeby na nowo docenić światło. – Upewniła się, że Amalia bezpiecznie stoi pod prysznicem. – Usiądź. – Poinstruowała dziewczynę. Widziała, że Amalia była osłabiona, ostatnie czego potrzebowała to tego, żeby straciła równowagę i rozwaliła szybę. Gdyby wiedziała, że będzie odwalała takie akcje, to ubrałaby jakiś wygodniejszy strój. Zdecydowanie liczyła na wygodne siedzenie w słońcu przed przyczepą Monroe. Nie coś takiego.
- Przestań. Nie masz za co przepraszać. – Wręczyła dziewczynie słuchawkę prysznicową. – Trzymaj to i polewaj się wodą. Zaraz wrócę. – Oczywiście, że miała zamiar wykorzystać ten moment, żeby pootwierać w przyczepie każde możliwe okno. Musiała wywietrzyć ten zaduch chociaż upał na zewnątrz nie był lepszy. Zaraz wróciła do Amalii, chwyciła gąbkę i wlała na nią trochę żelu. – Dasz radę się umyć czy mam ci pomóc? – Zapytała wiedząc, że dla Amalii może to nie być zbyt komfortowe doświadczenie.
ODPOWIEDZ