pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Aziraphale nie powiedziałby, że wybór był prosty. To zdecydowanie nie było to słowo. W momencie, w którym Crowley go pocałował, coś dla niego się skończyło. Poczuł się tak, jakby zerwały się wszystkie łańcuchy, które do tej pory trzymały go na uwięzi. Tak, jakby nareszcie ktoś uwolnił go od jakiejś klątwy, która była zbyt silna i zbyt przerażająca, żeby poradził sobie z nią sam. Klątwa zniknęła dosłownie w ułamku sekundy, w momencie, w którym jego wargi zetknęły się z ustami Crowleya. Wtedy skończyło się coś, co było dla niego stałe. Coś, co wydawało się być słuszną i jedyną drogą. Czy zbłądził? Czy wybrał złą ścieżkę zamiast tej, która była mu pisana? Być może, ale to nie miało znaczenia. Wybrał właściwie i tego był absolutnie pewien.

Niebo dość szybko dowiedziało się o tym, że dzień po rozmowie z Metatronem wrócił na Ziemię. Pojawił się w swojej księgarni, bo było to jedyne miejsce, w którym był pewien, że go znajdzie. Znajdzie to, po co od wieków wstawał z łóżka - nawet jeśli była to tylko przenośnia. To, czego zawsze szukał i zawsze pragnął. Nie, nie uprzedmiotawiał Crowleya, w żadnym razie nie o to chodziło. Po prostu... w tym momencie jeszcze wydawało mu się to zbyt trudne, żeby jakoś racjonalnie to przedstawić. Wiedział jednak, że musi wrócić na Ziemię, że musi znów spojrzeć w te żółte, wężowe ślepia i... być może wtedy wszystko będzie dobrze. Może znów poczuje się na miejscu?

To nie tak, że Crowley nie miał do niego żalu. Zira jeszcze nigdy nie widział tak wielkiego smutku w oczach tego, którego uważał za swojego przyjaciela (a co też nie przeszło mu z łatwością przez gardło). Nie chciał sprawiać mu przykrości, nie chciał go krzywdzić. Nigdy nie chciał sprawić, by ten cierpiał. Po prostu go przytulił, bez słowa, mocno. Zamknął go w swoim uścisku i nie chciał puścić, niezależnie od tego jak bardzo demon się wyrywał. Niezależnie od tego co robił, co mówił, co krzyczał.

Jego pościel pachniała Crowleyem. Lubił jego zapach, zawsze kojarzył mu się z domem, z bezpieczeństwem, z ciepłem. Miał w sobie nutkę goryczy i rozpaczy, ale w żadnym razie mu to nie przeszkadzało. Promienie słońca usilnie wdzierały się przez nie do końca zasłonięte okna, co doprowadzało go do tak silnej irytacji, że w końcu otworzył oczy, mrucząc coś niezrozumiale pod nosem. Poczuł na swojej klatce piersiowej znajomy ciężar; zdążył się już do niego przyzwyczaić przez te kilka dni (a może tygodni?) które minęły odkąd porzucił dla niego Niebo. Nie odebrali mu skrzydeł, nie odebrali mu mocy, ale stracił pozycję Najwyższego Archanioła i raczej był osobą, której niekoniecznie życzyli sobie w Niebie. A Zira nie tęsknił, bo to właśnie tutaj, w swojej księgarni, w mieszkanku znajdującym się tuż nad nią, miał to, czego potrzebował. I wcale nie chodziło o książki.

Przeczesał palcami czerwone włosy mężczyzny leżącego na jego piersi i uśmiechnął się pod nosem. Nie do końca rozumiał jakim sposobem znaleźli się w tej sytuacji - dlaczego akurat teraz, dlaczego DOPIERO teraz - ale akceptował to takim, jakim było. Przymknął oczy, na moment zanurzając nos w jego włosach, po czym niechętnie wyplątał się z objęć długich kończyn demona. Zawsze gdy się budził miał ochotę na kakao i tak było też tym razem, w końcu ten dzień nie różnił się niczym od tych ostatnich, które spędzali w podobny sposób. Dużo rozmawiali, dużo się przytulali. Zira często jadł słodkości, bo kochał słodkości i nie mógł bez nich żyć. Ale tak poza tym, to właściwie wiedli w miarę normalne, spokojne życie, nie wadząc nikomu... Przynajmniej przez krótką chwilę.

Otulił się szlafrokiem, bo nie chciało mu się ubierać z samego rana i udał się do części kuchennej. Jego mieszkanko nie było duże, ale jakoś się tutaj obaj mieścili. Nie potrzebowali dużo miejsca dla siebie, lubili dzielić miejsce we dwóch. Potrzebował zrobić sobie kakao, przynajmniej póki Crowley jeszcze spał. Potem będzie się włóczył, zarzucając tymi swoimi biodrami i skupiając na sobie uwagę anioła, a wtedy już nie będzie w stanie spokojnie wypić kakao. Musiał korzystać teraz. Przy okazji zamierzał też zrobić kawę Anthony'emu, ostatecznie ten zawsze pił kawę, zanim cokolwiek innego zrobił, bo inaczej bywał strasznie marudny...
I zapewne wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że szybko odkrył, że lejąca się z kranu do czajnika woda jest...

- Czerwona? - wymamrotał do siebie, właściwie nie licząc przesadnie na jakąkolwiek odpowiedź. Ostatecznie demon jeszcze spał, więc póki nie otworzy swoich żółtych ślepi, to Zira będzie z tym sam. Całkiem sam... Czerwona woda. Czerwona woda.

- CROWLEY! - zawołał chwilę później, kompletnie spanikowany. Czajnik, który trzymał jeszcze chwilę wcześniej, wypadł mu z rąk i uderzył z hukiem o zlew, robiąc trochę hałasu. Dookoła niego lała się woda, której jeszcze nie zakręcił; faktycznie czerwona, bez żadnych złudzeń. Czerwona woda. Nie był w stanie się ruszyć, więc po prostu stał w pobliżu zlewu, gapiąc się na płynący z kranu czerwony strumień.

Ręce mu drżały, ale w tej chwili nie miało to większego znaczenia, bo i tak po nic nie sięgał. Nie był w stanie się poruszyć, czując, że czas się dla niego w tym momencie zatrzymał. Nie był w stanie oddychać, nie umiał wziąć choćby jednego oddechu. Nie będzie w stanie tego zrobić bez niego.

Samuel Monroe

spiker radiowy, pisarz — lokalne radio
45 yo — 181 cm
Awatar użytkownika
about
Pisarz, spiker radiowy i wielki fan motywu venitas zarówno w literaturze, jak i sztuce. Powraca do formy po załamaniu nerwowym i odzyskuje kontrolę nad życiem.

Byli jak przysłowiowy anioł i diabeł, siedzący na ramionach ludzi, po przeciwległej stronie i szepczący do ucha dobre i złe rady. Anioł i diabeł, którzy w trakcie swojego doradzania, czy też kuszenia, zaczynają się między sobą sprzeczać. Zaczyna się od jakiegoś drobiazgu i wymiana zdań eskaluje w pewnym momencie do kłótni, aż w końcu ich kto ma rację, jest ważniejsze od zajmowania się człowiekiem i ten ostatecznie musi sobie radzić sam.

Znali się od dawna, od czasów, których ludzie nie mogłoby pojąć rozumem, tak jak nie zrozumieliby jak bardzo ta dwójka za sobą szalała. Jak intensywna, a jednocześnie niesamowicie spokojna relacja ich ze sobą łączyła. Dwie istoty tak bliskie, a jednocześnie tak dalekie, ta bardzo się od siebie różniące, a jednak tak podobne. Gdyby głębiej się zastanowić, to ich relacja przeczyła prawom, przeczyła wyobrażeniom i wszystkiemu co znane i nieznane. A jednak zawsze się odnajdywali, zawsze do siebie lgnęli i nic nie było im straszne. Aż do pewnego momentu.


Wybaczam ci.


W y b a c z a m.


Anthony J. Crowley stał i patrzył zza ciemnych szkieł okularów na tę jedną istotę, tę najważniejszą istotę, najdroższą, najbliższą, i czuł zawód. To nie Aziraphale był jego źródłem tylko on sam. On sam, bo jego błędny osąd, jego złudne nadzieje, doprowadziły go do tego właśnie momentu, gdzie wszystko zawiodło, gdzie zawiódł on sam.

Wycofał się, pokonany, osowiały i zmęczony. Wrócił do swojego mieszkania, do roślin, wiernych, chociaż niesfornych, zielonych towarzyszy. Wrócił na swój tron, na martwy, bezimienny mebel, na którym zasiadł, chociaż nie czuł się jak król. Czuł się jak błazen.

Leć do swojego nieba, aniele. Leć do królestwa niebieskiego 一 mruknął, zaciskając palce na kieliszku czerwonego wina, którego smak osiadł mu na języku i wargach. 一 Leć do tych pieprzonych głupców. Do tych zakłamanych, małych, pierzastych skurwieli 一 warknął, machnąwszy dłonią, przez co rozchlapał część zawartości kieliszka, ozdabiając bordowymi kroplami podłogę pod swoimi stopami. W tej jednej sekundzie w niego zwątpił i niemalże w tym samym momencie poczuł, że tego pożałuje i będzie żałował do końca istnienia, poprzez wieczność być może. To był główny powód, dla którego ostatecznie wrócił do księgarni, bo tam czuł go najwyraźniej. Tam widział go niemalże kątem oka, słyszał echo jego szczerego śmiechu, a patrząc na swoje odbicie w lustrze, dostrzegał uśmiechniętą, pogodną twarz i pukle jasnych loków gdzieś wewnątrz własnego odbicia, jakby jedno naniesione było na drugie.

Nie był pewien ile czasu minęło: może godziny, może dnie, tygodnie lub miesiące. Nadszedł jednak moment, kiedy promienie słońca wdzierały się przez okna, kiedy widział tańczący w nich kurz i usłyszał śpiew słowika.

Śpiew był subtelny, bardzo cichy, jakby jednocześnie nierealny i rzeczywisty, wyraźny, ale jednak zbyt cichy, by ktokolwiek poza nim go usłyszał. Chwilę później w drzwiach stanął Aziraphale, a Crowly szybkim ruchem zdjął z twarzy okulary, chcąc upewnić się, że dobrze widzi. Nie zdążył nawet westchnąć zaskoczony, bo anioł dopadł go i zamknął w mocny uścisku.


Wybaczam ci.


Minął jakiś czas, może nawet kilka kolejnych tygodni, które spędzili na odkrywaniu się na nowo, w sposób, w który nigdy wcześniej się nie odważyli, nie licząc zainicjowanego przez Crowleya, krótkiego pocałunku. Podobało mu się to, sam diabeł wiedział jak bardzo. Był podekscytowany, niczym małe dziecko rozpakowujące swój pierwszy prezent na gwiazdkę. Miał gdzieś Niebo i Piekło. Miał gdzieś ludzi i ich nieistotne problemy. Całkowicie samolubnie liczył się dla niego tylko on. Obejmował go bezwstydnie, całował bez umiaru i kochał się z nim co noc, sprawiając że to miasto nigdy wcześnie nie doświadczyło takich nieoczekiwanych zmian pogodowych, jak w ostatnim miesiącu. Z nutą rozbawienia słuchał doniesień o niecodziennych anomaliach pogodowych, który wiedział że byli źródłem.

Tego dnia nic nie wskazywało na to, aby ich sielanka miała zostać przerwana, chociaż Anthony od jakiegoś czasu czuł pod skórą, że co się szykuje, chociaż nieodpowiedzialnie to negował. Zasnął, obejmując anioła, a podczas kolejnych kilku godzin pięćdziesiąt cztery razy zmienił pozycje podczas snu, ostatecznie wsuwając się połowicznie na Zirę i przerzucając rękę przez jego klatkę piersiową, nogę przez uda, a głowę odchylając, by umieścić ją wygodnie na poduszce, tuż obok ramienia anioła. Rankiem blondyn nie obudził go, wstając jako pierwszy. Dopiero krzyk sprawił, że Crowly się ocknął. Otworzył szeroko żółte ślepia i zmrużył oczy, kierując spojrzenie w stronę drzwi od sypialni. Doskonale wiedział, że gdyby to nie było nic ważnego, to Aziraphale nie wołałby go tak głośno, z dużych liter.

Usiadł na łóżku, węsząc, po czym przeciągnął się, wyciągają nagie ramiona w górę i wyginając plecy. Dotarła do niego znajoma woń, słodka i mdła. Poderwał się z łóżka, stawiając stopy na podłodze i ruszył pewnym krokiem do kuchni. Był niczym dziki zwierz, polujący na niczego nieświadomą ofiarę. Najpierw spojrzał na anioła, stając przy nim ze zmarszczonym czołem. Obudził go w końcu w nieokreślonej porze dnia lub nocy, wyrywając z całkiem przyjemnego snu, w którym wpełzał właśnie w wężowej postaci po kostce anioła, owijając się wokół jego nogi, sunąc po odsłoniętym udzie i…

Jego nagie pośladki odbijały się w szybie jednego z okien, przez które wpadały promienie słoneczne, a on powoli przeniósł spojrzenie z profilu Ziry na tryskający krwią kran, dalej krzywiąc się, jakby właśnie zjadł pół cytryny.

To nie ja zrobiłem 一 warknął z wyrzutem, jakby anioł właśnie oskarżył go o zmianę wody w czerwoną posokę. W jego głosie zabrzmiała jednak nuta niepewności. A może jednak to on? Niechcący?

Zbliżył się do zlewu i wsunął palec w czerwony strumień, po czym uniósł go do ust i wsunął między wargi, zlizując ciecz. Cmoknął cicho, unosząc spojrzenie w górę, w głębokim zastanowieniu.

Świeża, ludzka, zero RH+ 一 stwierdził absolutnie pewien swojej oceny. Nie miał jednak zielonego pojęcia co to oznaczało i zdawał sobie sprawę, że jego ukochany również nie ma pojęcia co się tu święci, czy być może właśnie nie święci. 一 Myślisz, że to chłopcy z dołu? 一 zapytał, po czym ponownie oblizał palec i przesunął się w stronę okna, wyglądając zza firanki na ulicę. Okazało się, że na zewnątrz panował chaos, a ludzie biegali w panice, wyraźnie przerażeni.


Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Ich relacja na pewno nie była łatwa i jednoznaczna. Była nieopisana, n i e w y p o w i e d z i a n a, niewysłowiona przez te wszystkie lata, sześć tysięcy lat konkretnie, choć największy poziom jej intensywności przypadał na ostatnie dziesiątki lat. Aziraphale i Crowley spotykali się tak często i w tak wielu różnych, niejednokrotnie absurdalnych sytuacjach, ich życiowe ścieżki tak mocno się ze sobą krzyżowały, że skutkowało to prędzej czy później przywiązaniem do tego drugiego, myśleniem o nim i zastanawianiem się co takiego może robić Crowley w ten piękny, ciepły wieczór. Myślał o nim często, choć nie przyznałby się do tego jeszcze jakiś czas temu. Często zawieszał się czytając książkę, wpatrując się w jakieś konkretne zdanie i mimowolnie przed oczami stawał mu Anthony z tym swoim krzywym uśmieszkiem, uniesionymi brwiami i burzą rudych włosów. Rozpraszało go to, ale nie był w stanie nic na to poradzić. Przez dłuższy czas zrzucał to na karb niechęci do demona, ale z czasem zaczął rozumieć, że to wcale nie o niechęć chodzi. Chodziło o troskę, o to, że się martwił, o chęć dowiedzenia się co u niego, o potrzebę tego, żeby był bliżej. Żeby był w zasięgu jego wzroku, w zasięgu dotyku. Żeby Zira zawsze mógł wiedzieć co z nim i czy na pewno jest bezpieczny.

Z czasem zrozumiał, że jego myślenie o Crowleyu jest niezdrowe i zakrawa lekko o obsesję (lekko...), ale Bóg mu świadkiem, że nie chciał zmieniać tego stanu rzeczy. W końcu odkrył także, że Crowley i ludzie liczą się dla niego bardziej niż Niebo, Bóg i jego plany, a to był chyba moment przełomowy w ich relacji. Wtedy sporo sobie w głowie poukładał i być może gdyby nie Metatron, to udałoby im się dojść do porozumienia nieco wcześniej. Ale czy Zira miałby odwagę, żeby pocałować go jako pierwszy? Tego nie był pewien. Na pewno miał odwagę poprosić go do tańca i do dziś pamiętał przyjemne iskierki rozchodzące się od jego palców po całym ciele - od miejsc, w których jego dłoń zetknęła się z dłonią przyjaciela. Było to jedno z bardziej niesamowitych doświadczeń jego dotychczasowego życia. A potem... potem, gdy już się pogodzili, Crowley pokazał mu ich całą gamę. Całą gamę elektryzującego dotyku, symfonię pocałunków i to jak niesamowity był seks, którego Zira nigdy wcześniej nie próbował. Nie miał potrzeby, nie miał odpowiedniej osoby, nie w głowie mu były takie rzeczy. Był przecież aniołem, dlaczego więc miałby uprawiać seks?

Dlaczego uprawiał go teraz? Dlatego, że chciał. Dlatego, że potrzebował mieć go blisko. Dlatego, że zasmakował w bliskości Crowleya i nie wyobrażał sobie, żeby kiedykolwiek mógł to stracić. Chciał poznawać go coraz bardziej, coraz głębiej, chciał znakować jego ciało pocałunkami, pragnął zostawiać na nim tyle swoich śladów, tyle odcisków swojego jestestwa, żeby Crowley już nigdy nie mógł należeć do nikogo innego. Miał być tylko jego, do końca świata i o jeden dzień dłużej. I gdyby tylko Zira wiedział jak blisko końca świata znajdowali się aktualnie, to być może powiedzonko "do końca świata" zastąpiłby czymś zgoła innym, bardziej trwałym, mniej kruchym i mniej... bliskim.

Czerwona woda lejąca się z kuchennego kranu zdecydowanie nie była czymś, co przydarzało się często. Aziraphale domyślił się czym jest czerwona posoka, jeszcze zanim Crowley przyszedł i jej skosztował, ale nie dopuszczał do siebie tej opcji. To nie mogło być to, o czym pomyślał. Z jego zlewu wcale nie leciała krew. Nie mogła.

Podniósł wzrok znad zlewu słysząc kroki Crowleya i popatrzył na zbliżającego się do niego mężczyznę. Zaczerwienił się lekko i uciekł wzrokiem w bliżej nieokreślonym kierunku; wciąż jeszcze tak reagował na jego nagość, nie mogąc się do końca przyzwyczaić, choć uważał, że Anthony ma wyjątkowo piękne ciało i najchętniej patrzyłby na nie bez końca. Prawdopodobnie kiedyś się przyzwyczai do tego, że demon czasem paradował po mieszkaniu kompletnie nagi, ale jeszcze nie był to ten moment, zdecydowanie.

- Nie powiedziałem, że ty to zrobiłeś - popatrzył na niego z wyrzutem, gdy usłyszał warknięcie. Był teraz w takim stanie, że ostatnie czego potrzebował to kłótnia. Objął się ramionami, próbując dodać sobie w ten sposób otuchy i pociągnął krótko nosem. Obserwował Crowleya, gdy ten podszedł do zlewu i skrzywił się lekko, widząc, że ten sięga w stronę czerwonej cieczy i jakby nigdy nic pakuje palec do buzi. Stwierdzenie, że mają do czynienia z krwią, z jednej strony było tym czego się spodziewał, a z drugiej tym, czego kompletnie nie chciał usłyszeć. Czyli jednak mieli do czynienia z ludzką krwią. Pięknie.

- Nie wiem, Crowley - odpowiedział cicho, zrezygnowany, opierając się biodrami o jedną z kuchennych szafek, wciąż objęty własnymi ramionami, spojrzenie jasnych oczu wlepiając w zlew. Wyglądał trochę tak, jakby nie był w stanie oderwać wzroku od zlewu, od tej czerwonej cieczy, natomiast był już nieco spokojniejszy niż jeszcze chwilę wcześniej. Sama obecność Anthony'ego mu pomagała, nawet jeśli ten rozpoczynał dzień od warczenia na niego. - Może, tak, ale po co? Co chcą osiągnąć? - widział ruch za oknem, więc obrócił się bardziej w stronę widoku i przyjrzał się biegającym w popłochu ludziom. Westchnął ciężko, jeszcze bardziej zrezygnowany, jeszcze bardziej zagubiony. Wyglądał teraz tak, jakby zaraz miał machnąć skrzydłami i zniknąć; uciec, gdziekolwiek, oby jak najdalej od tego całego zamieszania. - Czyli to nie tylko u nas, u wszystkich jest to samo. W takim razie... tak, może to twoi ludzie - nie mógł odzwyczaić się od tego nazewnictwa, choć bardzo się starał. - Sprawdzisz to? - dopiero teraz przeniósł na niego spojrzenie, patrząc na twarz mężczyzny i próbując odnaleźć spojrzenie jego wężowych oczu.

Samuel Monroe

spiker radiowy, pisarz — lokalne radio
45 yo — 181 cm
Awatar użytkownika
about
Pisarz, spiker radiowy i wielki fan motywu venitas zarówno w literaturze, jak i sztuce. Powraca do formy po załamaniu nerwowym i odzyskuje kontrolę nad życiem.

Był niecierpliwy, jak zawsze. Był kusicielem, chciał sprawić by inni mówili i robili rzeczy które im podyktował. Miał być złem, miał być zagładą, ale z biegiem lat odkrył coś, co zmieniło jego pogląd na cały wszechświat, zmieniło jego podejście do nieba, jak i do piekła. Zmieniło jego podejście do samego siebie. Wszystko za sprawą jednej istoty, która towarzyszyła mu jeszcze zanim upadł, jeszcze zanim powstał świat. Zira był wyjątkowy, co do tego Crowley nigdy nie miał wątpliwości. Ich przyjaźń tworzyła się powoli, mały krok po kroku, drobny gest za drobnym gestem i być może dlatego ich relacja była teraz tak trwała.

Udaremnili już jeden koniec świata, ale jak widać ktoś się nie poddawał. Od dłuższego czasu nie interesowali sią ani planem nieba, ani tym piekielnym, o ile jakieś plany w ogóle powstały i były właśnie realizowane. Tutaj było im dobrze. Uwili sobie gniazdko i nie chcieli nic zmieniać, chociaż jak długo mogli się łudzić, że reszta nic przez ten czas nie wymyśli i będą dalej siedzieć bezczynnie, zatruwając powietrze? Mógł tylko podejrzewać jakie zamieszanie wywołał powrót anioła na ziemię i jego zmiana zdania. Tylko czy to mogła być zemsta? Widział już wiele, ale czegoś takiego jeszcze nie. To nie było podobne do nieba, wydawało mu się że mieli jednak nieco lepszy gust. Krew z kranu? To nie było zbyt eleganckie.

Odwrócił spojrzenie od okna i przekręcił głowę, kierując żółte ślepia na Aziraphala. Przyglądał mu się przez chwilę, analizując jego samopoczucie. Nie chciał wprawiać go w dyskomfort i nie chciał, aby ktokolwiek inny się do tego przyczyniał. Zauważył w zachowaniu anioła, że ten nieco się spiął, że dosięgły go troski, że nie czuje się z tym wszystkim najlepiej. Anthony mógł być chaosem, mógł być nadpobudliwym gnojkiem, aroganckim, samolubnym pomiotem, któremu czasem brak manier, chociaż potrafi być bardziej dystyngowany, niż niejeden król, któremu przyszło rządzić jakimś pożal się boże krajem na przestrzeni wieków. Nigdy więcej nie chciał się jednak czuć tak, jak wtedy kiedy Zira zostawił go dla nieba. Nigdy. Nie mógł dopuścić do tego, aby kiedykolwiek anioł wybrał kogoś lub coś innego.

Moi ludzie? 一 zapytał, unosząc lekko brwi i już miał ciętą ripostę na końcu wężowego języka, kiedy przypomniał sobie zaraz o czym właśnie rozmyślał i westchnął ciężko, ruszając w pewnym momencie w kierunku ukochanego. Ułożył dłonie na jego zatroskanej twarzy, a na wygiętych lekko, pełnych ustach, złożył krótki, czuły pocałunek. Pochylił się nieco, odnajdując zaraz jego spojrzenie.

Spokojnie, dobrze? Skoczę na dół i jeżeli to oni, to urwę wszystkim jaja 一 zapewnił, gładząc policzki anioła kciukami. W końcu wycofał się o krok, uniósł prawą dłoń i pstryknął palcami, przenosząc się w przestrzeni i czasie prosto do piekła.

Po drodze naturalnie się ubrał, stylowo i na czarno. Nie miał ochoty rozmawiać z tymi szatańskimi ochłapami, które chyba nie słyszały nigdy co to higiena i dobre maniery, bo śmierdziało tu ostatnio jak w oborze. Przynajmniej nie było już tylu much, od kiedy archanioł Gabriel i Beelzebub postanowili się ulotnić. Oczywiście to też zatrzęsło podstawami nieba i piekła, wprowadzając tylko większy chaos. Jednym było to na rękę, a dla innych to totalna katastrofa. Crowley zobaczył w tym swoja szansę i ją wykorzystał. W piekle nie był odkąd na jaw wyszła relacja archanioła i przywódcy demonów, więc dopiero teraz mógł podziwiać, lub brzydzić się, tym co tutaj zastał.

Zapanował istny chaos. Część demonów leżała na ziemi, wijąc się w agonii i szaleństwie i to zapewne oni wydzielali tak silny odór. Inni snuli się bez sensu w depresji. W pewnym momencie zauważył wśród tych zombie znajomą mordę.

Furfur? 一 zapytał, marszcząc brwi i podchodząc bliżej. 一 Co tu się dzieje, tylko nie kłam, bo cię zmienię w to… coś 一 dodał, wskazując na gnijącego demona, leżącego pod ścianą jak wór kartofli. Blefował. Nie miał pojęcia czemu niektóre demony walały się po glebie i nie chciał wiedzieć. Potrzebował wiedzy na temat krwi lecącej z kranów i tyle. Dowie się co to za problem, rozwiąże go i wróci do swojego anioła, żeby go przytulić i uspokoić. To brzmiało jak plan i to taki bardzo dobry.

Furfur spojrzał na niego wzrokiem pustym, jak pusty był jego łeb, wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk i poszedł dalej. Crowley zamrugał zdziwiony i rozchylił lekko usta, po czym ruszył pospiesznie za nim, złapał go za ramię i gwałtownie odwrócił do siebie przodem.

Głuchy jesteś? Co z tobą? 一 zapytał, cofając dłoń i wycierając ją ostentacyjnie o swoją sportową marynarkę.

To koniec. To koniec. To koniec. Mieszacie się. Wszystko się nam pomieszało. Wszystko się wam pomieszało. To koniec 一 wybełkotał demon, zaśmiał się histerycznie, wyminął go i ruszył w przeciwnym kierunku, w kółko wypowiadając te same słowa i od czasu do czasu śmiejąc się krótko. Upadły odwrócił się za nim powoli, lekko się krzywiąc, chociaż bardziej w zdziwieniu, niż zniesmaczeniu czy czystej nienawiści.

Popierdoliło ich 一 mruknął, kręcąc powoli głową. Oparł dłonie na chudych biodrach i przez chwilę się zastanawiał. W końcu ruszył dalej, chcąc odszukać Shaxa, ale po drodze natknął się na demona, zamkniętego w niewielkiej klatce. Musiał się w niej kulić, bo była za mała, aby mógł się wyprostować. Wyglądał o dziwo najlepiej spośród pozostałych i jego wzrok skrywał ostatki inteligencji. Crowley wskoczył na pręty i kucnął, spoglądając na istotę z góry. Pogadali chwilę, a za informacje Anthony obiecał go wypuścić. O dziwo demon nie chciał wychodzić z więzienia, ale i tak powiedział, co wiedział i Crowley po chwili zmaterializował się w księgarni i opadł na fotel, wyraźnie naburmuszony.


pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Zira nie czuł się najlepiej, ale jak mógłby się czuć dobrze, kiedy nie wiedział co się dzieje? Ba, miał przeczucie, że dzieje się coś niedobrego, bo lejąca się z kranu krew stanowczo nie była czymś, co działo się na porządku dziennym. Nie potrafił się tym nie przejmować, bo najzwyczajniej w świecie nie lubił czuć się... zagubiony. A teraz czuł się zagubiony. Czuł, że nie panuje nad sytuacją, a brak kontroli również był czymś, co go przerażało. Faktycznie nie wyglądał teraz najlepiej, widać było, że jest zatroskany i smutny, widać było rosnącą panikę w jego oczach, a jego dłonie wciąż lekko drżały, choć i tak w obecności Crowleya czuł się lepiej, niż przez ten moment, kiedy stał w kuchni sam, gdy demon jeszcze spał w najlepsze.

- Moi ludzie?

Uniósł na niego swoje niebieskie oczy, spodziewając się ataku, kłótni, czegokolwiek negatywnego; znał go na tyle, że wiedział co znaczyły te uniesione brwi i lekkie zmarszczki na czole. Nic takiego jednak się nie stało, Anthony po prostu do niego podszedł, ujmując jego twarz w dłonie i całując go delikatnie, co sprawiło, że z ust anioła wyrwało się krótkie westchnienie ulgi. Naprawdę nie chciał się z nim kłócić. Sprzeczali się dość często przez te tysiąclecia znajomości, ale rzadko kiedy były to prawdziwe, wielkie kłótnie. Od momentu, kiedy związali się ze sobą (chyba można to tak określić?), ich relacja była dość spokojna. Prawdopodobnie zdarzały im się jakieś sprzeczki o głupoty, bo jednak ich charaktery pochodziły z różnych biegunów, ale na szczęście nie było to coś, po czym jeden z nich wychodziłby z domu trzaskając drzwiami. No, chyba że Crowley, bo on trzaskał drzwiami nawet bez większego powodu...

- Staram się być spokojny - odpowiedział po chwili cicho, pozwalając mu zajrzeć w swoje oczy i westchnął cicho. W takich momentach, gdy Anthony był blisko i patrzył w jego ślepia, czuł się tak, jakby te wężowe tęczówki zaglądały prosto do jego duszy. Być może po części tak właśnie było, bo znali się od naprawdę wielu lat i często czytali z siebie nawzajem jak z otwartej księgi.

- Wróć niedługo, dobrze? - położył dłoń na boku jego szyi i przytulił się do niego na chwilę, zanim Crowley zniknął.

Zira rozejrzał się nieco bezradnie po kuchni, po czym faktycznie zrobił sobie kakao - ono zawsze działało na niego uspokajająco - a w międzyczasie, gdy mleko się jeszcze gotowało (wolał tradycyjne sposoby przyrządzania kakao, bardziej ludzkie, a nie pstryknięcie palcami), poszedł do sypialni się ubrać. Założył na siebie - swoim zwyczajem - jasne ubrania, beżowo-kremowe, a potem z kubkiem kakao w ręce stanął w oknie swojej księgarni, z którego miał najlepszy widok na ulicę. Przyjrzał się budynkowi na przeciwko, kawiarni należącej do Niny i westchnął cicho; miał ochotę przejść się do niej i zapytać jak się czuje, czy wszystko w porządku, ale przez swoje okulary z daleka był w stanie dojrzeć kartkę na drzwiach z napisem "zamknięte". Napełniło go to niepokojem, bo Nina była punktualna i zawsze otwierała rano, a on mógł tam pójść i zamówić swoje ulubione ciasteczka...

W końcu zgarnął z wieszaka swój ulubiony płaszcz, zarzucił go na ramiona i wyszedł na zewnątrz. Podszedł najpierw do kawiarni Niny, żeby upewnić się, że faktycznie nie ma jej w środku, a później ruszył w stronę sklepu z płytami Maggie. Ten również był zamknięty, więc Aziraphale jedynie nacisnął klamkę, upewniając się, że faktycznie nie zostanie wpuszczony do środka i wrócił do księgarni, mamrocząc coś pod nosem.

Po przybyciu na miejsce zastał Crowleya w jego ulubionym fotelu, na którym rozsiadał się od dziesięcioleci. Przyjrzał mu się zatroskany, odwiesił płaszcz na wieszak i podszedł do niego, ostatecznie przysiadając na poręczy i obejmując demona za ramiona.

- No i? Dowiedziałeś się czegoś? - odgarnął mu wolną dłonią kosmyk włosów z czoła, po czym dodał, nie czekając na odpowiedź. - Byłem u Niny i Maggie, ale lokale są zamknięte. Jak myślisz, dzwonić do nich...? Czy nic im nie jest...? To nie w ich stylu, żeby nie przychodziły do pracy.

Jego usta wygięły się w podkówkę w charakterystyczny dla niego sposób, a chwilę później zsunął się z poręczy na kolana Crowleya i przyjrzał się jego twarzy uważnie, dostrzegając na niej zmartwienie i... chyba zdenerwowanie. Cmoknął krótko, niezadowolony, bo nie lubił gdy demonem targały negatywne emocje, po czym objął obiema rękami jego szyję i przechylił głowę na ramię, wciąż wpatrując się w niego z troską.

- No dobra, mów, co tam w piekle?

Samuel Monroe

ODPOWIEDZ