fotograf — galeria sztuki
34 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
☾ 2 ☽

[akapit]

Podejmując tak radykalny krok jak przeprowadzka z centrum Londynu, który do tej pory był jego domem nie mógł pozbyć się wrażenia, że w ten sposób zgadza się z własną porażką. Wiedział, że prawdopodobnie już nie dostanie drugiej szansy - sam sobie by jej nie dał za takie okropne zachowanie jakie sobą prezentował w tamtym czasie. W tamtym czasie nie znalazł w sobie na tyle odwagi by choć postarać się o przeprosiny: gdy wytrzeźwiał na tyle i zrozumiał co zrobił jej już zwyczajnie nie było: rozpłynęła się, będąc zatem nieosiągalna dla jego oczu. Nie dziwił jej się wcale - po takich słowach sam nie chciał patrzeć na swoje odbicie w lustrze. Był rozczarowany samym sobą: tak długo zajęła mu analiza własnego zachowania, że w końcu straciło wszystko.

[akapit]

Ten wyjazd absolutnie nie dawał mu gwarancji, że cokolwiek się zmieni: praktycznie mogło być tylko gorzej: najpierw chociażby wchodziło w grę przyzwyczajenie się do odmiennej strefy czasowej, która powodowała u niego cały czas senność w pierwszych godzinach od przylotu. Wciąż czuł nieprzyjemną gulę w gardle chociażby zajmując się zwykłymi formalnościami, skoro zamierzał tutaj trochę zostać. Nie chciał przede wszystkim mieszkać już w hotelu, aby specjalnie jego portfel aż tak na tym nie ucierpiał. Australia była naprawdę piękna, ale chwilowo nie potrafił cieszyć się tym faktem, że przyszło mu tutaj zamieszkać. Prawdopodobnie wróci do Londynu - a przynajmniej dawał sobie miesiąc. Góra dwa: w końcu chciał tylko przeprosić - nie liczył wcale na jakiekolwiek wybaczenie ani ze strony jednej przyjaciółki ani drugi. Choć na chwilę tylko móc ujrzeć je ponownie razem: szczęśliwe, bez niego. Miał dużo czasu do tych wszystkich przemyśleń, gdy pierwsze dni spędzał na zwiedzaniu miasteczka. W następnych tygodniach planował wybrać się przede wszystkim do Sydney, ale na tę chwilę próbował przyzwyczaić się do życia w małym miasteczku: prawdopodobnie nie będzie musiał się aż tak bardzo starać: wizja, że nie zostanie tutaj długo powodowała, że szukał szybkiego rozwiązania. Nie potrzebował wielkiej willi - przeglądał zdjęcia z zmarszczonym czołem w laptopie w pierwszej lepszej kawiarni do jakiej zaszedł przy kubku kawy. Choć wciąż kusiło go zajrzenie do telefonu czy Pam nie wstawiła niczego nowego na instagramowy profil z zaciekłością powstrzymywał swoje śledcze zapędy. Dopiero przy drugiej kawie i zjedzonym lunchu natknął się na całkiem interesującą ofertę z czego był całkiem zadowolony - z ciekawością wysłał maila, licząc w duchu na szybką odpowiedź. Dalszą część dnia planował po prostu na zwiedzanie okolicy: musiał przyznać, że miasteczko miało jakiś urok i jednocześnie sprawiało, że potrafił jakoś przełknąć tęsknotę za Londynem, która zdążyła już wkraść się, choć musiał to uczucie chwilowo zignorować. Dopijając kawę i biorąc laptopa do torby miał zatem kilka godzin wolnego aby jeszcze się rozejrzeć po miasteczku.

[akapit]

Popołudnie minęło na zaglądaniu do przeróżnych uliczek: smaczki takie jak muzeum czy teatr zostawi sobie na później. Teraz potrzebował odrobinę się rozerwać, ale bar ominął szerokim łukiem - mimo, że kusił, to nie była jeszcze ta pora. Zmęczony po niemal całodniowym zwiedzaniu zrezygnowany miał udać się do hotelu jego telefon zabrzęczał dając mu znak o nowej wiadomości: chociaż niechętnie wyjął go z kieszeni spodni by w następnej chwili zaskoczyć się jej treścią: dostał odpowiedź na porannego maila i właściwie miał pół godziny na to aby dotrzeć do mieszkania, którym się przecież sam zainteresował. Może ten dzień jeszcze nie będzie zaliczał się do tych straconych. Po tym jak google maps podpowiedziało mu jak dostać się pod wskazany adres w końcu udało mu się dotrzeć pod odpowiednie drzwi na trzecim piętrze. Cóż, jeśli wypali, przynajmniej pierwszą część treningu będzie miał z głowy. Zadzwonił niecierpliwie dzwonkiem po czym oparł się plecami o ścianę w oczekiwaniu i kiedy drzwi w końcu skrzypnęły charakterystycznie a on obrócił się by przywitać się z właścicielką jak się okazało w jednej chwili pobladł (jakby po prostu ducha zobaczył) i zamarł w bezruchu.
-N....Nef...? C-co....ty....c-co....T-to...naprawdę...Ty? - nie potrafił wystękać ani słowa zszokowany widokiem kobiety, której przecież chciał szukać. Chciał ją odnaleźć, a teraz stał właśnie przed nią. Zamrugał kilka razy, nie mogąc uwierzyć własnym oczom i czuł jak serce mu niemal staje. -Kurwa, Nef - jęknął drżącym głosem, jednocześnie łapiąc się poręczy schodów, czując jak wzrok mu się nieprzyjemnie rozmazuje i widok jego dawnej przyjaciółki powoli zanika a jedyne co pozostało po obrazie ciemnowłosej to głos przebijający się do jego umysłu.
nef cunningham
ambitny krab
Kama
brak multikont
rysuję komiksy — i tworzę obrazki do książek dla dzieci
30 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
[ 2 ]

Coś zakuło ją nieprzyjemnie w brzuchu, kiedy o godzinie wpół do pierwszej późnym popołudniem dostała wiadomość od niejakiego Matta, kolejnej osoby zainteresowanej wspólnym wynajmem mieszkania. Imię jak każde inne, wpisujące się w kanon klasyki, która nie uwzględniała nazywania dzieci po miejscach, w których się podróżowało, egzotycznych drzewach, ani nawet ulubionym posiłku, a wszak już dwie Cookie przecięły jej drogę. Jak mała szansa była na to, że człowiek o którym próbowała zapomnieć (bezskutecznie) od dwóch lat, przemierzył tysiące kilometrów tylko po to żeby znaleźć się w niewielkim, australijskim miasteczku, w którym (jak zakładała) nie czekało na niego zupełnie nic? Otóż naprawdę niewielka. Zignorowała więc pierwszą falę alarmów bijących w jej głowie i odpisała krótkie "ok", wysyłając namiary i godzinę.
Z Rachel żyło jej się dobrze. Była cicha, starannie wybierając swoje mysie włosy z odpływu po każdej kąpieli. Przez ostatnie dwa lata zamieniły ze sobą niewiele słów, raz, czy dwa spędzając milczący wieczór przy butelce wina. Nef to odpowiadało. Nie musiała silić się na nic nie wnoszące do życia rozmowy o wszystkim i niczym. Po prostu były, tworząc równoległe wszechświaty na wystarczająco dużym metrażu, w otoczeniu zapełnionych grafikami w antyramach ścian. Choć rysowanie komiksów i ilustrowanie książek było stosunkowo intratnym zajęciem, to wciąż było to za mało żeby pozwolić sobie na wynajem całego mieszkania w Lorne Bay, dlatego na wieść o wyprowadzce współlokatorki za uprzejmym uśmiechem którym ją obdarzyła, skryła całe rozczarowanie, które w kilku sekundach przejęło władzę nad jej ciałem. Znów w milczeniu obserwowała jak kolejne kartony opuszczają Opal Moonlane, a korytarz pustoszeje, pozbawiony osobliwych bibelotów, pokrytych cienką warstwą kurzu, aż wreszcie nie pozostało nic co świadczyłoby o wcześniejszej obecności chuderlawej Rachel.
Mieszkanie wyglądało nienagannie, choć w kątach szeptały do siebie ledwie widoczne kłęby kurzu, a spod narzuty na tapczanie wyglądała plama po czerwonym winie, którą nieskutecznie próbowała wywabić od kilku dni. Cała dusza (niektórzy mogliby to nazwać bałaganem), kryła się w jej pokoju, rozrzucona po podłodze, ustawiona w stosach pod ścianami, a w ciągu dnia pokrywająca każdy, wolny centymetr jej łóżka. Ale te drzwi były zamknięte. Jakby w obawie przed ewentualnym intruzem, który mógłby naruszyć kruchą strukturę tego miejsca. To nie było jej pierwsze spotkanie z potencjalnym, nowym współlokatorem. Każdy z nich na swój sposób już w pierwszych kilku minutach stawiał na sobie krzyżyk, a Nef odliczała kolejne minuty żałosnej autoprezentacji, do momentu w którym po raz drugi w ciągu tego spotkania otworzy drzwi wejściowe, tym razem używając ich do pożegnania.
Dźwięk dzwonka odbił się echem od ścian w przedpokoju, informując równocześnie, że nadeszła kolejna tura wymuszonych uśmiechów i stłumionych ziewnięć. Nim chwyciła za zimną stal klamki, przyłożyła oko do wizjera, czując jak każdy atom w jej ciele ulega rozpadowi. Przez chwilę miała być niczym. Zwykłą próżnią pochłaniającą kilkanaście ostatnich lat celem nieudanej autodestrukcji. Nie udało się. Wciąż tam stał, chłodnym, szarym spojrzeniem przeżuwając każdy skrawek drzwi, na przeciwko których stał. Zawahała się. Spust klamki, na której trzymała dłoń, nie drgnął. Jej ciało też nie, mimo że była gotowa odwrócić się na pięcie i wyskoczyć nawet przez okno.

Jak mała szansa była na to, że człowiek o którym próbowała zapomnieć (bezskutecznie) od dwóch lat, przemierzył tysiące kilometrów tylko po to żeby znaleźć się w niewielkim, australijskim miasteczku, w którym (jak zakładała) nie czekało na niego zupełnie nic? Otóż, wystarczająco duża.

Nigdy nie przypomni sobie momentu, w którym drzwi z cichym skrzypnięciem uchyliły się, ukazując przed sobą boleśnie dobrze znaną sylwetkę. Zupełnie jakby otworzył je ktoś inny, pozbawiony ciała i kości. Jej spojrzenie zawisło za nim, przenikając przez twarz. Było puste, pozbawione emocji, choć te rozrywały ją od środka.
- Matt - głos uwiązł jej w gardle. Jego imię było obce. Nie należało do niego, ani do niej. Należało do tego Matta, który przed godziną próbował umówić się na oglądanie mieszkania, a on znalazł się tutaj tylko przez pomyłkę. Przez złośliwe zrządzenie losu, które podmieniło dwóch Mattów, próbując z niej sobie zakpić. - Pomyliłeś adres? - doskonale zdawała sobie z tego sprawę, że nie, ale w jej głosie kryła się nuta nadziei. Może teraz sobie pójdzie? Pozwoli o sobie zapomnieć, tak jak to robił przez ostatnie dwa lata? I nigdy się nie dowie, że jej się nie udało. Że nawiedzał ją w snach, obiecując, że tym razem będzie dobrze. Kłamał. Że budziła się z jego obrazem na powiekach, żałując... Nie, tego nie powie ani na głos, ani w myślach.
- To jakiś żart, Matt? Jeśli tak, to strasznie słaby - mruknęła, taksując go spojrzeniem. W całej niechęci wymalowanej na twarzy, kryło się coś jeszcze. Strach. Bała się go wpuścić znowu do swojego mieszkania życia.

Matthew Hammett
ambitny krab
nick autora
noah
fotograf — galeria sztuki
34 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Podpisując wiadomość, którą wysłał do nieznajomej właścicielki mieszkania do której miał się udać nie mógł przewidzieć, że będzie mu dane niemal od razu mierzyć się z przeszłością. Przeszłością, którą dwa lata starał się omijać szerokim łukiem błądząc wśród londyńskich uliczek i robiąc wszystko aby wyprzeć kujące w pamięci wspomnienia słów, które po dziś dzień żałuje. Oczywiście mógł podpisać się swoim jakże kreatywnym pseudonimem @vincent-vangogh ku czci słynnego malarza, ale postawił na prostotę. Absolutnie nie zakładał, kupując bilet pod wpływem emocji, że będzie to lot w jedną stronę: pragnął rozgrzeszyć swoje dawne błędy, chcąc pozałatwiać stare nierozwiązane konflikty. Dwa lata pozwoliły mu otrzeźwieć na tyle, żeby dostrzec jaką okropną wersją stał się gdy swoją rozpacz próbował wyleczyć w zastraszających ilościach alkoholu.
Nie zakładał, że będzie miał jakiekolwiek szanse na ponownie spotkanie ani z jedną ani z drugą przyjaciółką. Jakaś część jego intuicji podpowiadała mu, że nie powinien ponownie rozdrapywać tej sprawy, skoro minął spory kawał czasu. Zniknął dobrowolnie z ich życia, nie chcąc aby pochłaniały jego smutek, z którym nie potrafił sobie poradzić. Nie chciał by traciły czas na wrak człowieka, którym się stał. Próbował się otrząsnąć, szukając nowych wrażeń, wdając się w relacje które nie powinien: byleby zapomnieć te dwie twarze, które wracały do niego we snach.
Nie miał absolutnie żadnych szans na znalezienie tego czego szukał: choć ten desperacki krok na jaki się zdecydował można było uznać za próbę zwrócenia na siebie uwagi to cały czas bił się z myślami: czy miał prawo znów wchodzić swoimi buciorami w ich (być może) poukładane już życia? Był nawet świadom, że jedna jak i druga przyjaciółka przez te dwa lata mogły po prostu o nim zapomnieć. Sam najchętniej by to zrobił, najchętniej przestałby istnieć, położyłby się obok Sashy z zamkniętymi oczami. To była blizna wewnątrz jego serca była rozdarta na strzępy: chciał je posklejać. Po części terapia mu w tym pomogła, ale wiedział, że dopóki do końca nie zamknie tego rozdziału, wspomnienia wciąż będą do niego wracały.
Czy mógłby nazwać to złośliwość losu, że szukając dla siebie czterech ścian w zupełnie obcym mieście do którego ledwie chwilę temu przyjechał akurat musiał trafić na kobietę ze swojej przeszłości, dla której właśnie przemierzył tysiące kilometrów stawiając wszystko na jedną kartę? Zdecydowanie.
Z niedowierzaniem i narastającym lękiem wpatrywał się w sylwetkę dawnego wspomnienia, które cały czas pielęgnował w głowie. Dwa lata nie sprawiły, że udało mu się zapomnieć o ciemnych oczach właścicielki owego mieszkania w którym miał szansę zamieszkać. Prawdopodobnie ta szansa właśnie zniknęła w jednej chwili - czuł jak powoli przestaje oddychać a widok mu się rozmazuje. Czy był to początek końca? Choć zaczynał dopiero poszukiwania naprawdę mogło mu się udać jak ślepej kurze ziarno? - Nie sądzę, trafiłem pod właściwy adres - wydusił z siebie, wysuwając telefon w stronę kobiety na którym mogła odczytać własną wiadomość, choć zaraz cofnął rękę do siebie widząc jak gwałtownie wzdryga. Spodziewał się takiej reakcji: ale nie spodziewał się, że w środku będzie tak boleśnie to piekło.
-Nawet w najśmielszych oczekiwaniach nie sądziłem, że na ciebie trafię... - z wielkim trudem przychodziło mu wykrztuszenie z siebie jakiekolwiek słowa, wciąż pozostawiając w głębokim szoku. Zdumiony widokiem tej twarzy, której nigdy nie potrafił zapomnieć, choć przez dwa lata starał się to robić. Dla niej. -przysięgam... - dodał jeszcze na prędce, nie wiedząc czy nie kończył mu się właśnie limit czasu, którego prawdopodobnie w innych okolicznościach nie miałby absolutnie mieć na niego szansy.
nef cunningham
ambitny krab
Kama
brak multikont
rysuję komiksy — i tworzę obrazki do książek dla dzieci
30 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Biel jego twarzy, która bladła z każdą kolejną sekundą walki o następny oddech i czas którego mu zabrakło, w powolnym procesie zamieniała go w puste płótno. Stał przed nią duch, relikt zamierzchłych czasów. Wszystko to co dawało jej chęć do życia i ją odbierało, ubrane w spodnie jeansowe i sprany t-shirt opinające niespełna metr osiemdziesiąt żywego ciała. Nie było śladu po kpiącym uśmiechu, nieodłącznym elemencie jego twarzy. Zamiast niego pojawiła się sieć drobnych zmarszczek w kącikach oczu, nieśmiało sygnalizując, że w ciągu ostatnich dwóch lat działo się coś o czym nie miała pojęcia. Zaledwie nikłe przypuszczenia, blednące wraz z jego skórą, która zdawała się robić przezroczysta. Znikał, tak samo jak znikało płótno, które nieświadomie przed nią postawił, a jedynym kolorem jaki potrafiła sobie wyobrazić był całun czerni, padający na relację, którą pogrzebała w dniu, w którym postanowiła opuścić każdy deszczowy dzień spędzony w Londynie na próbie postawienia go na nogi.
Szczelina w drzwiach przez które się wychyliła, zdawała się zablokować na amen, nie poruszywszy się nawet o milimetr. Wciąż stała oparta o framugę, rozdarta na pół jak cienka kartka, wewnątrz tocząc osobistą walkę o to czy go wpuścić, czy zatrzasnąć przed nim drzwi. Ile razy w głowie przerabiała już ten scenariusz? Przez pierwszy tydzień po przeprowadzce, gorączkowo zerkała na telefon, pewna że na wyświetlaczu pojawi się jego imię. Że zawalczy choć ten jeden raz, tak jak ona to robiła codziennie, nie dając mu doprowadzić się do samounicestwienia. Po miesiącu dała za wygraną. Po dwóch, przestała się łudzić, a po roku scenariusze zaczęły się rozmazywać, wiedząc że ten dzień nie na stanie. Zrezygnował. Dlaczego więc był tutaj, stał na jej wycieraczce i patrzył w oczy spojrzeniem kogoś, kto wygrał los na loterii, równocześnie przegrywając swoje życie?
Wzdrygnęła się. Nieprzyjemny dreszcz przebiegł po jej ciele, kiedy wysuwając rękę w jej stronę, przekroczył cienką granicę, którą między nimi postawiła. Mimowolnie cofnęła się krok do tyłu, uchylając drzwi bardziej niż tego sobie życzyła. Grafiki na ścianach stały się bardziej wyraźne. Kątem oka mógł dostrzec zakurzoną ramę z jasnego drewna, która okalała plakat przedstawiający trzy postacie. Trzech muszkieterów, bohaterów starego jutra, którzy siedem lat temu stracili cel. Zapomniała już o nim. O obrazku, który wyszedł spod jej pędzla pod wpływem chwili. Patrzyła na niego codziennie tyle razy, że stał się przezroczysty. Widziała już tylko ścianę pod nim.
- Czyli to ty - rzuciła krótko, potwierdzając ów wersję zdarzeń, jakby właśnie w tej konkretnej chwili stała się rzeczywista. Jej głos był zimny. Przecinał powietrze między nimi, stężałe od emocji, które rozrywały ich ciała. - Wiedziałeś... Czy wiedziałeś, że to ja? Że to właśnie do mnie piszesz? Zrobiłeś to specjalnie? - nim zdążył się wytłumaczyć, jej oczy rozszerzyły się pytająco, a serce zaczęło bić mocniej z każdym kolejnym znakiem zapytania wypisanym na jej twarzy. Nie. Nie mogła uwierzyć, że nie wiedział. Mówił tak jakby to była prawda. Po raz pierwszy od dawna zrzucając maskę pogardy z twarzy i pokazując swój lęk. Bał się tak samo jak ona. Ale jak to było możliwe?
- Okej. Załóżmy, że ci wierzę. Załóżmy. Dlaczego w takim razie tu jesteś? Tu, w Lorne. Dlaczego nie w Londynie? Dlaczego teraz? - dlaczego teraz? Dlaczego nie pojawił się dwa lata temu? Po tygodniu, po miesiącu, po roku? Dlaczego to mu tak długo zajęło? Czy tak bardzo mało istotne były dla niego te wszystkie lata, kiedy przy nim trwała? To bolało. Bolało tak, jakby tysiące ostrzy w jednej chwili postanowiło rozerwać jej ciało. Tak łatwo było wymazać ją ze swojego życia? Czy w ogóle zasługiwał na to żeby po raz kolejny pozwoliła mu wejść?

Matthew Hammett
ambitny krab
nick autora
noah
fotograf — galeria sztuki
34 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Serce stało mu w gardle gdy wpatrywał z niedowierzaniem we właścicielkę mieszkania: była wspomnieniem, które już nigdy nie miało do niego wrócić. A teraz dzieliła go od niej raptem szczelina w drzwiach, która nie chciała się poszerzyć. Ta szczelina była jak ta przerwa, która rozłączyła ich tak jak myślał: już na zawsze. Nie przypuszczał, że jeszcze kiedykolwiek ujrzy jej twarz. Twarz, którą próbował zapomnieć ilekroć wracały wspomnienia. W tamtych dniach nie potrafił pogodzić się z tym jak wszystko wokół nich rozsypywało się jak domek z kart: wystarczyło jedno ogniwo aby z każdym kolejnym dniem było gorzej. W głowie mając blokadę na wszelką okazywaną pomoc: tak naprawdę nie chciał wciągać jeszcze bardziej w to co przeżywał wewnątrz siebie dwóch najukochańszych. Budował wokół siebie mur, który miał odseparować i nawet nie zauważał że jedna po drugiej znikała. Ale w tamtym czasie nie potrafił patrzeć na to zbolałe spojrzenie przyjaciółki, które drażniło jego każdą komórkę ciała doprowadzając do czystej złości. Długo dochodził do siebie: najpierw wewnętrzna walka z samym sobą, która dopiero po jakimś czasie dopiero uświadomiła mu, że sam sobie z tym nie poradzi. I zanim zrozumiał, jak bardzo skrzywdził swoim zachowaniem przyjaciółkę, było już za późno. A jednak nie potrafił zapomnieć o nich: choć zniknął, chciał aby one o nim zapomniały to w końcu uświadomił sobie, że nie wrócą do tego co wszyscy będąc razem mieli.
Na pierwszy rzut oka nie zmieniła się wcale: była wciąż tą samą jego Neff, którą zapamiętał gdy widział ją po raz ostatni wcale nie będąc trzeźwy. Jej oczy rozpoznałby wszędzie i nie było mowy o pomyłce: już w pierwszej chwili wiedział, że się nie mylił. Nie mógł się mylić mimo, że bardzo chciał by był to ktoś inny. Pomimo tego, że przecież właśnie po to przyleciał do Australii. Uświadomił sobie jak bardzo był w błędzie, że myślał, że był na jakąkolwiek rozmowę gotowy. Nie był. Nie zaskoczyła go absolutnie jej reakcja. Nie widzieli się długie dwa lata, podejrzewał, że mimo wszystko mogła go również nie poznać. Ale jednak od razu dostrzegła kim był. Tym idiotą, który nie potrafił wtedy wziąć się w garść i pozwolił wszystko zaprzepaścić. Wcale nie dziwił się, że nie miała najmniejszej ochoty nawet zamienić z nim słowa - jemu samemu było trudno znosić samego siebie. Chciał się wykończyć: pragnął tego, ale jednak wytrwał w najgorszym mroku. Choć ledwo się trzymał na nogach, jakimś cudem odnalazł to czego szukał.
Serce kolejny raz ścisnęło się gdy dostrzegł wiszący obraz w głębi korytarza: nie przypuszczał, że cokolwiek z nimi posiadała, a jednak to ich ujęcie przypomniało mu kim byli. Brakowało mu tamtych chwil wspólnie spędzanych razem: tych pomysłów, którymi dzielili się miedzy sobą. Tej energii jaka wypełniała ich gdy działali razem.
Ukrył twarz w dłoniach widząc, że Nef nie chce mu wierzyć w ani jedno jego słowo.
-Nawet jeśli bym wiedział, że to ty...nie zrobiłbym czegoś takiego.... - powstrzymał się w ostatniej chwili od dodania słów 'przecież mnie znasz'. Miała prawo być na niego wściekła: miała prawo być taka nieprzystępna. Miała prawo zatrzasnąć drzwi przed nim i nie zawracać sobie głowy jego spóźnionymi o dwa lata przeprosinami i miernymi tłumaczeniami. Czuł się potwornie żałośnie, że do tego wszystkiego doprowadził - to zdjęcie wiszące na tej przeklętej ścianie przypomniało mu w jednej chwili co stracił.
-Wiem, nie powinno mnie tu w ogóle być, ale....postanowiłem spróbować...chciałem spróbować odnaleźć....ciebie i Pam...- z jego gardła wydostał się gorzki śmiech, bo wciąż nie mógł wierzyć własnym oczom, że stoi przed swoją przyjaciółką. Po którą przecież tutaj przyjechał. Chcąc jeszcze raz ją ujrzeć: zobaczyć czy się trzyma. Chyba dała mu nadzieję, że nie było aż tak źle jak z nim. -Nef, naprawdę nie wiesz jak bardzo chciałem cię zobaczyć.... - wymamrotał głosem wciąż drżącym, wciąż zastanawiającym się czy to była już ta odpowiednia chwila na to słowo, które tak bardzo chciał nim to wszystko wynagrodzić. Już nie był tym samym Mattem co kiedyś: przeszedł bardzo długą drogę, która doprowadziła go aż do niej.
-...uwierz mi, chciałem dużo wcześniej do was przyjechać, ale.... - strach go powstrzymywał od tej decyzji. Bił się z myślami, wiedząc, że na pewno zdążyły swoje życie już ułożyć na nowo: a on? Tkwił cały czas w tym samym punkcie, a jednak po takim czasie dopiero odważył się wykonać ten jeden krok. Postawił na wszystko, choć tak naprawdę nie miał żadnych szans by je odzyskać. -Mogę...wejść? - zaproponował ostrożnie, przybliżając się do przyjaciółki, zastanawiając się czy ma jakiekolwiek szanse na chociażby chwilę rozmowy z Cunningham.
nef cunningham
ambitny krab
Kama
brak multikont
rysuję komiksy — i tworzę obrazki do książek dla dzieci
30 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Walczyła o niego każdego dnia.
Nim siedem lat temu rozsypał się na kawałki, byli nierozłączni. Ich troje przeciwko całemu światu. Mieszanina potu, łez i niejednostajnego śmiechu. Plamy z farbek do twarzy na koszulkach, podarte spodnie w trakcie próby ucieczki przez płot cudzej posesji, transparenty i pikiety, sznury i łańcuchy, wieczory spędzone na dołku i sikanie w krzakach pod stacją benzynową żeby zaoszczędzić dolara. Byli jednością. Nie musieli posługiwać się słowami, żeby się nawzajem zrozumieć. Wystarczyły ulotne gesty, ciche pomruki wydostające się z głębi gardła, ledwie zauważalne skinienia głową.
Potem Matt Hammett składał się już tylko z drobnych elementów, odprysków, które znajdowała na wycieraczce, lepkiej podłodze w pobliskim barze, na ławkach w Hyde Parku pod osłoną nocy i krążących w pętli londyńskiego metra. Skrupulatnie, przez następnych pięć lat składała go do kupy, mimo że za każdym razem misterna układanka rozsypywała się u jej stóp. Brakowało spoiwa, a Nef Cunningham nie miała wystarczająco mocy żeby je zastąpić. Coraz rzadziej odnajdywała w jego oczach starego przyjaciela, a ilekroć się rozpadał, tym częściej zabierał ze sobą niewielką cząsteczkę jej serca. W jej głowie nagminnie pojawiała się myśl, że co jeśli... Pewnego dnia obudzi się bez krzty ów rdzenia człowieczeństwa, bo jej serce zginie w odmętach mroku, który oplatał coraz gęściej swe sidła wokół niego?
W końcu zrozumiała.
Tego dnia, w którym bez pardonu uderzył gradem słów prosto w jej twarz, wiedziała, że nie może dłużej tkwić w zawieszeniu. On utknął między życiem, a próżnią pochłaniającą wszystko to co w nim kochała, a ona nie mogła pozwolić sobie dać się tam wciągnąć razem z nim. Pierwszy raz od dawna była wreszcie czegoś pewna. Musiała z niego zrezygnować, nawet jeśli ta decyzja bolała ją bardziej niż każda wymierzona w nią fraza, która padła z jego ust. Choć minęło wiele czasu, wreszcie pogodziła się z jego utratą. Z tym, że i on przestał walczyć, nie znajdując w ciągu ostatnich dwóch lat nawet chwili żeby wymienić z nią chociażby kilka krótkich, lakonicznych wiadomości. A teraz tu był. Stał przed nią, złożony do kupy, choć nie wszystkie fragmenty pasowały. W jego oczach zaś tlił się ledwie dostrzegalny żar, ten sam który gościł tam niespełna przed dekadą. To chyba bolało najbardziej. Żywe wspomnienie czegoś, z czego utratą się już zdążyła pogodzić.
- Kiedyś bym w to uwierzyła, teraz...? - przerwała na chwilę, dusząc w gardle wzbierający szloch. To było zbyt wiele emocji jak na jej wątłe metr sześćdziesiąt cztery. Rozrywały ją na strzępy. Czuła jak obraca się w ruinę. - Teraz nawet nie wiem czy cię znam - szepnęła chłodno, nie pozwalając, by napięcie przerwało cienką barierę którą wokół siebie wyznaczyła. Nie wiedziała czy może ufać jego słowom. Niewielka cząstka w niej, pragnęła żeby jego słowa były prawdą, ale większa część z niej pamiętała o tym co zrobił i nie umiała o tym zapomnieć.
- Wow, Matt, wow, po dwóch latach postanowiłeś nas znaleźć? Wow... - jad sączył się z jej ciała, z jej ust, jej oczu. Była niestabilną cząsteczką, granatem z którego ktoś wyciągnął zapalnik. Każda sekunda zbliżała ją do destrukcji. Nie tylko siebie, ale wszystkiego dookoła. - Co się stało, Matt? Już nie został ci nikt w Londynie, więc postanowiłeś przyjechać do Australii, poszukać opcji zapasowej? - nawet nie zdawała sobie sprawy z tego jak jej słowa były bliskie prawdzie. Nie wiedziała nic, ale żal który rósł w niej przez ostatnie dwa lata wziął za wygraną. Nie zastanawiała się nad tym co mówi, nie myślała nad konsekwencjami. Robiła dokładnie to samo co on w dniu, w którym spisała go na straty.
Przez chwilę stała w milczeniu ważąc słowa na koniuszku języka. Cierpki posmak rozchodził się po wnętrzu jej ust. Gryzł w gardło. Biała mgiełka zasnuwała jej oczy, a cichy głos w głowie nakłaniał do zamknięcia drzwi. Mogła to zrobić. Trzasnąć drzwiami, obrócić się na pięcie i zapomnieć o jego wizycie. Wymazać go ze swojego życia ze zdwojoną determinacją, ale nie potrafiła.
Przed samą sobą nie była w stanie przyznać się do tego jak bardzo potrzebowała go zobaczyć.
W końcu dała za wygraną. Z milczeniem wymalowanym na twarzy, rozchyliła drzwi i skinęła głową w stronę wnętrza.
- Wejdź - mruknęła, nie patrząc mu w oczy. Nie zaproponowała nic do picia, nic do jedzenia. Sama nie wiedziała dlaczego to zrobiła, ale coś mówiło jej, że musi go wysłuchać.

Matthew Hammett
ambitny krab
nick autora
noah
fotograf — galeria sztuki
34 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie można uciec przed samym sobą.
Próbował to robić bezustannie od dwóch długich lat: to nie był tydzień odkąd rzucił w przyjaciółkę słowa, których nigdy nie powinien wypowiadać. Nie ważne jak bardzo nie był sobą, jak bardzo nie panował nad demonem, który przejmował powoli nad nim kontrolę. Nie odezwał się po miesiącu - minął rok. To spory kawał czasu, w którym mógł chwycić za telefon i spróbować o nich zawalczyć. Ale on zdawał się żyć w jakiejś alternatywnej rzeczywistości od której po prostu odciął wszystkich, których kochał. Mając świadomość jak głębokiego dna sięga po prostu dna ze źrenicami rozszerzonymi od adrenaliny, która nie brała się tak zupełnie znikąd. Napędzał się się mieszanką różnych niebezpiecznych substancji, które koledzy mu co jakiś czas podsuwali pod nos. Skąd brał takie znajomości? - znikąd: pojawiali się i znikali, ale on był do tego przyzwyczajony. Przyzwyczajony, że każdy od niego odchodził by w końcu zostawać sam ze sobą. Przelotne znajomości w nocnych klubach, do których chętnie chadzał w niczym nie potrafiły zastąpić mu tego za czym tak naprawdę tęsknił. Nie mógł dłużej patrzeć jak Nef wypruwa przy nim wszystkie swoje siły by odzyskać dawną formę. To dlatego pozwolił jej odejść: a on zdecydował się na zniknięcie. Choć sprawiał zupełnie inne wrażenie dla świata wewnętrznego: młodego artysty prężnie rozwijającego swoją galerię sztuki, organizującego regularnie wernisaże, wdrażając siebie do pozyskiwania różnych ciekawych przedmiotów, które miały przykuć oko potencjalnego klienta. To zajmowało mu głowę na co dzień, pozwalając się tym niemal pochłonąć. Nikki była etapem chwilowym: trzymiesięczna znajomość boho artystki pozwoliła mu jeszcze bardziej odciąć się od krzyczących w nim strzępów wspomnień. To gryzące zgorzkniałe poczucie, że znalazł sobie kobietę specjalnie mającą imię zaczynające na literę N, podobnie brzmiącą i mógł nawet stwierdzić, że była łudząco podobna do utraconej przyjaciółki: to było jak szukanie upragnionej ostoi. Wiedział, że żadna kobieta nie będzie potrafiła mu zastąpić brązowowłosej. Choć kochał Nikki na swój sposób, brnął z nią w co raz to poważniejszą relację tak czara goryczy zalała ich gdy podczas to jednej z nocy powiedział ''Neff'' prosto w usta kobiety: był to koniec ich związku trwającego prawie rok.
Była kolejną osobą, której nie przeprosił. Kolejną, która zniknęła z dnia na dzień.
Nef słusznie zniknęła: nie potrafił docenić ile starań, ile łez, ile wysiłku wkładała w to aby poskładać go do kupy. Nikki tego też nie potrafiła zrobić, mimo iż planował nawet zaręczyny. Znienawidził siebie i po prostu gdyby mógł zapadły się pod ziemię. Nie miał sił na kolejny związek, pozostając w pewnym zawieszeniu, a pocieszenie znajdywał od czasu do czasu w ramionach przyjaciela, z którym nie powinien zbliżać się w ten sposób. Po co tu teraz przyjechał? Już tak długo funkcjonowali osobno, że miała prawo go nie znać: po takim czasie milczenia miała nawet prawo dać mu twarz i zostawić w spokoju. -Wiem, minęły dwa jebane lata.. - westchnął ciężko, przekręcając głowę bezradnym gestem czując jak wszystkie mięśnie w karku są napięte do granic możliwości. ale czy akurat ją interesowało to, że po prostu próbował siebie ogarnąć przez tak długi czas i nie chciał jej w ten cały syf angażować? I tak uważał, że zbyt długo przy nim była: i tak zbyt wiele widziała. Słowa, które w niego cisnęły były niczym w porównaniu z tymi, którymi on w szale wykrzyczał prosto twarz. Ból był tak samo silny i aż przymknął na chwilę powieki nie mogąc jednak sobie wyobrazić co Neff musiała czuć w tamtej chwili.
-Uwierz mi, że gdyby to się nie stało...nie przyjechałbym.... - czy jakiekolwiek słowa wyjaśnień były teraz potrzebne? Były, ale było jeszcze coś ważniejszego, co musiał kobiecie przekazać. Musiał to zrobić, zanim po raz kolejny raz stchórzy, zanim znów nie ucieknie i nie znajdzie pocieszenia w alkoholu. Zanim leki uspakajające przestaną działać. Chciał naprawić te wszystkie spartalone błędy, których się dopuścił: chciał przede wszystkim ją przeprosić, że musiała wtedy go takiego oglądać.
Wchodząc niepewnie do mieszkania dawnej przyjaciółki próbował zając czymś ręce, dlatego jedną drapał o drugą, próbując w ten sposób też się uspokoić. Próbował rozglądać się za jakimś małym barkiem, ale najwidoczniej na próżno tutaj było szukać procentów, o których tak teraz marzył. Najgorsze jest w tym wszystkim to, że jeśli zaraz powie to, co chciał prawdopodobnie znów ją to zrujnuje - tak jak poprzednio.
-Wybacz, że znów to robię....ale uznałem, że lepiej będzie, jak się dowiesz...o śmierci Sashy ode mnie... - nawet nie wiedział kiedy w końcu to z siebie wykrztusił, a każde słowo przychodziło mu z ogromnym trudem. Nawet nie wiedział czy Nef cokolwiek z tego jego bełkotu zrozumiała, ale podnosząc na nią w końcu wzrok zrozumiał, że prawdopodobnie tak. -Przepraszam Neff...tak mi przykro.... - dokończył jeszcze, z całą swoją mocą próbując powstrzymać się aby nie pozwalać sobie na wybuch, choć oczy piekły niemiłosiernie.
nef cunningham
ambitny krab
Kama
brak multikont
rysuję komiksy — i tworzę obrazki do książek dla dzieci
30 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Skąpana w półmroku blada twarz wyrażała pogardę. Dla siebie, dla niego, dla całego wszechświata, który zaprzysiągł się żeby Nef Cunningham tego dnia przeżywała katusze. Już nie tylko cieknący kran w łazience, sprawiał, że zaczynała żałować powodu, dla którego w ogóle zaczęła szukać współlokatora, a nieroztropność, która doprowadziła ją do tego momentu.
Lorne Bay nie tylko miało być punktem zwrotnym, nadającym sens na nowej drodze jej życia, ale i ucieczką w trakcie której zostawi wszystkie demony, kryjące się w czeluściach jej przesiąkniętej brudem duszy za sobą. Wyobraziła sobie to miasteczko jako czyste płótno, na którym bez pośpiechu umieści kolejne kolory barwnej historii, choć z początku brodziła wśród szarości. Teraz płótno było tylko zwykłą, podartą płachtą spisaną na straty. Nieudanym tworem spod pędzla, brzydkim szkicem, który zamiast przybrać odpowiednią postać, przeobraził się w bezkształtny bohomaz.
Po zamknięciu drzwi, zaczęła się dusić. Brakowało jej przestrzeni, choć kilkadziesiąt metrów kwadratowych całego mieszkania, ze spokojem pomieściłoby jeszcze pięć takich Nef i pięciu Mattów na całej swojej powierzchni, pozwalając na zachowanie bezpiecznej odległości. Chciała się rzucić w stronę łazienki, zatrzasnąć wymagające renowacji drzwiczki i zadzwonić do najlepszej przyjaciółki, tylko po to żeby wykrzyczeć prosto do słuchawki, że Matthew Hammett pojawił się przed kilkoma minutami na jej wycieraczce. Nic z tego. Nie mogła się ruszyć. Niespodziewany paraliż objął swymi mackami jej całe ciało, sprawiając, że zesztywniały jej nogi. Miała wrażenie, że jeśli spróbuje się poruszyć, padnie przed siebie jak kłoda. Z ciężkim sercem, postanowiła więc stać tam gdzie akurat zatrzymała się przed kilkoma sekundami, z rękami skrzyżowanymi na piersiach i niewzruszonym wyrazem twarzy, mimo strumienia emocji, przelewającego się przez otwarte rany i spękane szczeliny.
- Gratuluję, umiesz liczyć - skomentowała zgryźliwie, usta zsuwając w wąską linię. Robiła wszystko żeby głos jej nie zadrżał, a wymagało to od niej potężnych pokładów sił, które z chwili na chwilę się kurczyły, Nie było co całe dwa lata. To wystarczająco długo żeby przynajmniej zacząć godzić się ze stratą i przywyknąć do myśli, że niektóre rany zostały zabliźnione. Teraz sączyła się z nich ropa. Porozrywane, z poszarpanymi krawędziami, jątrzyły się, zadając niewyobrażalny ból.
- Gdyby nie stało się co? - teraz i brwi zmarszczyły się pod skosem, sprawiając, że wyraz jej twarzy na tle półprzezroczystej bieli skóry, przypominał jedną z aborygeńskich masek, ale pozbawionych kolorów. Ach tak. Czyli gdyby nie coś wcale by nie przyjechał. Wciąż nie pamiętałby o Nef uczepionej dwa lata temu u krańca jego rękawa. Pogrzebałby wspomnienia o tamtej nocy i słowach, które padły z jego ust i nie męczyłby jej swoją obecnością w nieudolnej próbie przeprosin, które jak się okazało wcale nie były zaplanowane, bo przyjechał tu z konkretnego powodu. Usta jej zadrżały niebezpiecznie, kiedy poczuła piekącą, słoną falę, napływającą do oczu.
- O... C-co? O...ch... - nie umiała już powiedzieć nic więcej. Nagle straciła zdolność mowy, a czucie w nogach zupełnie zanikło. Zapadała się. Nie pod ziemię. Kurczyła się w sobie. Nagle ubrania zaczęły być za duże, a jej ciało zaczęło się zmniejszać. Była taka malutka, a reszta świata pochłaniała ją swoim ogromem. Nawet nie poczuła chwili, w której zderzyła się z drewnianą podłogą, a jej policzki pokryły się łzami. Była już tylko okruchem, wspomnieniem samej siebie. Bez rąk, bez nóg. Bez możliwości poruszenia żadną kończyną. W tej chwili nienawiść do Matta tliła się w niej niczym niedogaszony pet.
- T-to niemożliwe. W-wiedziałabym o tym - resztką sił wyrzuciła z gardła zduszony szept, który zagłuszyły miarowe uderzenia zegara ściennego. Ale skoro wiedziałaby o tym, to czy była w stanie przyznać się skąd?

Matthew Hammett
ambitny krab
nick autora
noah
fotograf — galeria sztuki
34 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie mogła wyobrazić sobie ile razy próbował siebie samego przełamać by wcześniej spróbować naprawić swoje błędy. Tak naprawdę ta gonitwa myśli zaczęła się od momentu kiedy zrozumiał, że w deszczowym Londynie kiedy nie było ani jednej, ani drugiej. Przetrwanie każdego dnia mógłby porównać do wysiłku wspinaczki po najwyżej górze świata w porze zimowej bez najmniejszego doświadczenia. A to wszystko przez to, że nie potrafił przyjąć oferowanej mu pomocy: jego urażona duma spowodowała, że w końcu stracił nad sobą jakąkolwiek kontrolę. Gdyby nie malarstwo prawdopodobnie skończyłby ze sobą przy pierwszej lepszej okazji. Obrazy i rosnące nimi zainteresowanie dawały mu jeszcze siły do każdorazowego jednego wstania z łóżka i uruchomiania swojej wyobraźni jak miałby wyglądać następny. Wszak każdy z nich był w co raz to ciemniejszych barwach, a smugi białości którą gdzienigdzie zostawiał pędzlem były przedłużeniem jego niemej nadziei na lepsze jutro. Malując dawał sobie chwilę wytchnienia od rozpaczliwych przemyśleń nad swoim żałosnym postępowaniem w ostatnich latach. Każde machnięcie pędzlem pomagało mu aby zablokować wspomnienia związane z nimi. Nocne wojaże wypełnione nonowym światłem klubów pozwalały mu zagłuszać myśli, że w końcu powinien wykonać jakiś krok. Nie zastanawiał się do tej pory dlaczego tak uparcie czekał. Bo nie wiedział na co ma czekać: Dawał sobie wmawiać, że po prostu przestał dla nich istnieć, więc dlaczego miałby rujnować im po raz kolejny to co starały się budować od nowa? Przelotne znajomości, które kończyły się za każdym razem niemal tak samo w końcu doprowadziły go do spotkania ze swoją prawie przyszłą narzeczoną. Ona również była świadkiem jak bardzo nie potrafił poradzić sobie z tym, że nie potrafił zapomnieć o dwóch najważniejszych kobietach w swoim życiu. Tym bardziej, że z Nikki naprawdę wyobrażał sobie, że wreszcie będzie czuł się szczęśliwy - była jednak tylko chwilowym wytchnieniem, które spowodowało, że zrozumiał, że w tamtym czasie był zakochany w Pam (a tak sobie wmawiał, bo naprawdę jego uczucia kiełkowały w stronę Neff)
A teraz znów to robił - wzbraniał się przed tym, ale kiedy dotarło do niego, że jeśli nie dałby każdej z nich żadnego sygnału prawdopodobnie oznaczałby to kres wszystkiego. Musiał postawić wszystko na szali, chociaż wiedział, że po raz kolejny będzie to oznaczało koniec. Wcale nie chciał przylatywać do Australii - wahał się za każdym razem gdy po raz kolejny jest niczym jak zapowiedź najgorszego rozstania: wiedział, że znów to będzie powtórka. Nie był nawet w stanie przygotować się na awaryjne lądowanie i naprawdę musiał się ostro nagimnastykować aby w końcu się tutaj znaleźć. Z oporem załatwiał każdą najdrobniejszą sprawę byleby jak najdłużej przedłużyć nadchodzące tornado. Kolejne dni tylko niepotrzebnie przedłużały jego wahania, chociaż nigdy by się nie spodziewał, że to właśnie w taki sposób trafi na Neff. Z tysiąca mieszkanek, akurat ona musiała wystawić to cholerne ogłoszenie? Musiał jednak zakasać rękawy i w końcu zmierzyć się z tym co go czekało. Choć nie mógł uwierzyć oczom, że w drzwiach stanęła kobieta, o której próbował zapomnieć. Choć obraz mu się rozmazywał, jej przenikliwie zimny głos do szpiku kości był znajomy: dokładnie mówiła tym samym tonem co poprzednio kiedy on rozpętał niepotrzebną burzę, która swoją niszczycielską siłą rozkruszyła ich przyjaźń. Ukradkiem nie mógł się powstrzymać aby nie spojrzeć kolejny raz na obraz wiszący na ścianie. Robiąc ostrożnie kroki do przodu i przechodząc tuż obok niego dotknął paluszkami palców zatrzymując się nimi dokładnie na wysokości twarzy ukochanej przyjaciółki. Później przeniósł wzrok jeszcze na obejmującą ją Pam, a potem na siebie samego, który siłował się ze wspomnianym Sashą. Przełknął ślinę, zerkając na ciemnowłosą. Oh ile by dał, żeby wrócili: wszyscy razem i znów było po staremu. Przesunął sobie dłonią po twarzy, biorąc nerwowo głębokie wdechy.
-Starałem się trzymać planu - wiedziałem, że nie będziesz chciała mnie widzieć, Neff... - wiedział, że czas zaczyna mu się kurczyć i nieobłagalnie powinien już wspomnieć o Sashy. Przede wszystkim, że należało się to nie tylko jej, ale jemu. Nie wyobrażał sobie, że mogłyby o tym się nie dowiedzieć. Gorzka gula w gardle jednak sprawiała, że każde słowo wpadało w potrzask i nie chciało się wydostać. -Nie raz walczyłem z samym sobą, żeby tutaj przyjechać i spróbować naprawić swoje błędy, ale...najpierw musiałem siebie....naprawić... - choć brzmiało to śmiesznie w jego ustach, tak na dobrą sprawę nie wiedział czy udało mu się to zrobić. Wszystko się okaże w swoim czasie. Nie był gotowy, nie był gotowy na to, że po raz kolejny ukochana przyjaciółka będzie słuchała słów, których nie powinien mówić. Nie miało teraz najmniejszego znaczenia jak on się z tym wszystkim czuł: zapewne zaraz skończy zupełnie zalany w barze, nie będąc wstanie znieść widoku ciemnowłosej. Choć sam nie dowierzał, sam nie potrafił jeszcze oswoić się z tą pierdoloną myślą, która dręczyła go od tamtej chwili.
-Sam nie mogę w to uwierzyć, Nef... - jego usta skrzywiły się w widocznym grymasie gdy widział jak powoli jej wszystkie mięśnie twarzy napinają się do granic możliwości. Początkowo chciał wyjść, odwrócić się na pięcie i po prostu uciec jak zawsze to robił, ale instynktownie podbiegł do niej gdy Nef zaczęła upadać na podłogę, odruchowo łapiąc ją w swoje ramiona -Naprawdę nie chciałem tu przyjeżdżać z...taką...wi-wiadomością... - jego głos sam drżał, choć starał się jeszcze twardo przeczyć wszystkiemu, aby to co mówił było jednym wielkim kłamstwem. Tym razem nie było i szlag go trafiał, że kolejny raz przyjechał tylko po to by ją zranić. -Nie z taką...ale...to się stało tak niespodziewanie...n-nie..chciałem....z nim wtedy iść na ten przeklęty....protest...ale on...uparty dzban...poszedłem za nim.... - dukał pojedyńcze słowa, a obrazy, które tak starał się usilnie wyrzucić z głowy znów do niego wróciły z zdwojoną siłą. I sam miał wrażenie, że zaraz roztrzaska się na drobne kawałeczki, ale nie mógł. Niezależnie od tego jak Neff w tej chwili go nienawidziła, trzymał ją mocno w ramionach - i nie chciał puszczać. Nie tym razem.
nef cunningham
ambitny krab
Kama
brak multikont
rysuję komiksy — i tworzę obrazki do książek dla dzieci
30 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Czas stanął w miejscu na linii przecięcia wzroku dwóch niegdyś sobie bliskich, a teraz tonących we własnej matni osób. Być może z początku zakładała, że miniony czas przez lata poskładał go do kupy, że hektolitry wlane w niemalże sto osiemdziesiąt centymetrów żywego ciała zdążyły wyparować. Wystarczyło jedno spojrzenie żeby wiedzieć, że nic się nie zmieniło, choć w rzeczywistości świat zdążył już wykręcić piruet i stanąć na głowie.
Miała wrażenie, że odkąd widziała go po raz ostatni, minęły już długie dekady, ubrane w kurz i pył potrzaskanych marzeń i wspomnień. Równocześnie niewielka część jej ciała, czuła się tak, jakby nigdy nie opuściła go na dobre. Jakby wyszła tylko na chwilę po parującą z papierowych kubków kawę do kawiarni za rogiem, upewniwszy się wcześniej, że jej przyjaciel leży bez tchu na jej kanapie, opatulony kocem w kratę, od dłuższego czasu trzymanym w pobliżu na takie okazje. Ale to nie był już jej przyjaciel, a ona nie nie budziła się w środku nocy, zerkając niespokojnie na telefon, który od czasu do czasu sygnalizował jej, że Matt ma kłopoty. Nie wstawała już rankiem, stąpając cicho po zimnej posadzce, byle bezszelestnie dostać się do kuchni i przygotować tosty. Nie sączyła już bezgłośnie łez wieczorami w poplamioną resztkami tuszu do rzęs poduszkę, ani nie chwytała się najbardziej bolesnych, tnących słów w akcie wszechogarniającej rozpaczy, tak jak robiła to przez pierwsze dwa miesiące po przeprowadzce do Lorne Bay. Wybrała to miejsce ze zgoła zupełnie innego powodu, ale wciąż czuła na sobie mgliste jarzmo obowiązku, który nakazał jej otworzyć przed nim drzwi i wpuścić do środka.
W mieszkaniu unosił się gryzący zapach niedokładnie wywietrzonego, papierosowego dymu. Odruchowo sięgnęła dłonią do kieszeni, układając ją na wysłużonej paczce, która choć nie miała w tej chwili ujrzeć światła dziennego, dodała jej nieco otuchy. Zupełnie jakby możliwość odpalenia papierosa w każdej chwili mogła napełnić ją odwagą, która w kilka sekund ulotniła się z jej ciała, jak z balona, z którego ktoś postanowił spuścić powietrze. Nagle ogarnęła ją jakaś senność. Spod wpół przymkniętych powiek, spojrzała na niego w delikatnym letargu, przez chwilę zapominając o słowach które skierował w jej stronę.
- Tak sądziłeś? - pusty wzrok wbiła w ścianę za jego plecami, nie potrafiąc spojrzeć mu w oczy. To była nieprawda. Każdego dnia chciała go spotkać. Budziła się z nieustannym pragnieniem ujrzenia jego twarzy za drzwiami, a nawet jaśniejącej łuny telefonu, wzywającego ją do powrotu. Ale nikt nigdy nie zadzwonił. Kiedy wyjechała, nagle przestał potrzebować ratunku. Nie rozumiała dlaczego. Więc milczała. Z bijącym sercem, zatrzymując wzrok to znów na wyszczerbionych meblach i dywanie, unikając jego spojrzenia tak długo, aż zabiła w sobie potrzebę zadania mu tego pytania.
- I naprawiłeś, Matt? Udało ci się? - beze mnie... Nie umiała, a nawet nie chciała odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego zaczął się naprawiać dopiero kiedy jej zabrakło. Co nie znaczyło, że ufała mu w tej kwestii, wciąż podejrzliwie zerkając na niego, nieufna każdemu słowu, które opuszczało jego usta. Myśli odbijały się rykoszetem od jej twarzy, mącąc maskę pozornego spokoju, którą przybrała, z drżącymi ramionami obejmując się wpół. Niepokój wdzierał się przez okno wraz z chłodnym podmuchem wiatru, sprawiając, że jej białe jak pergamin ciało, zdawało się być jeszcze bardziej rachityczne niż przed kilkunastoma minutami. Nawet za duży, zmechacony sweter, nie potrafił ukryć jej przed kruchością, która obejmowała jej kości i duszę. W tej chwili nie mogła się pozbyć wrażenia, że niezależnie od tego jak bardzo będzie starała się przed tym wzbraniać, wspomnienia i tak w końcu sięgną po nią swym kościstym szponem, zdrapując resztki poczucia stabilności, które z każdą sekundą spędzoną w jego towarzystwie, zdawały się rozpadać w nicość.
Leżała na podłodze, skulona w bezpiecznej pozycji, która w żaden sposób nie potrafiła jej ochronić przed gradem kolejnych zdań. Lawina popłynęła strumieniem nie do zatrzymania, doprowadzając wszystko czego dotknęła do destrukcji. Czuła na sobie dotyk jego ramion. Dotyk przed którym powinna się wzbraniać, ale każda komórka w jej ciele pragnęła więcej. Mimowolnie ukryła twarz w zgięciu jego łokcia, pozwalając sobie na cichy szloch, który rozdzierał jej duszę.
- K-kiedy...?- tylko tyle potrafiła wydusić z siebie, wypuszczając powietrze przez zaciśnięte gardło. Nawet jeśli go nienawidziła z całego serca, w tej chwili oboje potrzebowali siebie nawzajem. Bladą, szczupłą dłonią przesunęła po jego przedramieniu, łapiąc je w pozbawionym siły uścisku. - T-tak mi przykro.... Tak strasznie mi przykro... - znała go. Wiedziała co teraz myśli. Wiedziała o czym myślał od chwili, w której na jego oczach skonał ich najlepszy przyjaciel. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jedyną osobą za którą wini jego śmierć, jest on sam.

Matthew Hammett
ambitny krab
nick autora
noah
fotograf — galeria sztuki
34 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Przecząco pokręcił głową - nie musiała nawet zadawać tego pytania. Nie zdołał zmienić nic - nie widział nawet cienia poprawy, mimo, że każdego dnia wmawiał sobie, że czuł się lepiej. Rozsypał się na drobne części kiedy dotarło do niego, że Sashy już z nimi nie było - to był cios, którego nie potrafił znieść sam na własnych barkach. Szukał ratunku. Schronienia w czyiś ramionach. Chciał, żeby ktoś mu powiedział, że to głupi żart. Koszmar, z którego zaraz się wybudzi. Był jednak uwięziony w tym trwającym koszmarze. W końcu nie wytrzymał. To dlatego się spakował. Choć dużo wcześniej pragnął uciec z deszczowych londyńskich uliczek, tak dopiero teraz odważył się na taki krok. A najgorsze w tym wszystkim było to, że to na niego zostało zrzucenie przekazanie tej widomości dziewczynom - nikt inny tego nie zrobi. Zwlekanie nie wchodziło w grę, i tak powinien dużo wcześniej ruszyć dupsko. Przez cały lot a miał sporo godzin - zastanawiał się skąd weźmie w sobie tyle sił, aby im to przekazać. Nie zastanawiał się jak je znajdzie. Szukanie ich to był najmniejszy problem, który miał tylko odwrócić jego uwagę od najgorszego. A tym bardziej znów czuł się podle: znów spieprzy wszystko, tak jak robił to do tej pory.
Nie potrafił znaleźć w sobie tyle odwagi by móc spojrzeć w oczy dawnej przyjaciółce - dobrze wiedział ile przez niego samego wycierpiała: jak bardzo zniszczył ich samych, nie mogąc przyjąć w tamtym czasie jej pomocnej dłoni. Żałował, że wtedy był aż tak uparty, że wolał odsunąć dosłownie wszystkich od siebie. Chciał by go nienawidziła: tylko na to zasługiwał, zważywszy na to, że dla niego ratunku nie było. Pierwsze co mu się cisnęło na usta gdy dotarło do niego, że stoi przed dawno nie widzianą Neff, cholernie chciał jej powiedzieć, jak bardzo za nią tęsknił. Oczywiście, że o niej myślał: przy każdej okazji gdy zaglądał do kieliszka, miał nadzieję, że przyjaciółka radzi sobie tam gdzie się wyprowadziła. Z daleka od niego. Nie przypuszczał, że to będzie aż tak daleko: potrzebowała takiej odległości, aby od niego uciec. A z drugiej strony on tak samo by postąpił: najchętniej uciekłby od samego siebie, chcąc przestać istnieć. To on powinien być na miejscu Sashy, a nie na odwrót.
-Nef, to był mój błąd - westchnął ciężko, czując, że powinien teraz wykorzystać szansę, którą mimo wszystko dostał. Zapewne niechętnie mu ją podarowała, dlatego nie chciał jej w żaden sposób nadszarpnąć. Choć każde słowo mogła brać za atak wymierzony w nią, to wcale nie chciał by w ten sposób je odbierała. Oczywiście, że wolałby zostać w Londynie i wcale tutaj nie przyjeżdżać. Zdobył się jednak na ten ostatni gest, który kosztował go niesamowicie wiele sił, które jeszcze kazały mu to zrobić. Prawdopodobnie gdyby nie upór, nie stałby tu teraz przed nią. Żałował, że nie zrobił tego wcześniej. Jednak czasu nie cofnie. -Żałuję, że wtedy tak postąpiłem...mam nadzieję...że...kiedyś mi wybaczysz... - przełknął ślinę, aby zdusić zachrypnięty głos. Pusty wzrok wbił w podłogę, jednocześnie wyginając palce, które wydawały z siebie charakterystyczny dźwięk. Czy to był dobry moment, aby wspomnieć o Sashy? Nie. Nigdy by taki nie nadszedł, ale skoro miał zaraz się wynieść z jej oczu, musiał jej jeszcze o tym wspomnieć. Po to tu głównie przyjechał, choć nie chciał jej samej zostawać. Nie tym razem. Ale czy pozwoli mu tym razem zostać? Choć poprzednio nie chciał jej pomocy, tak teraz chciał być przy niej. Nie chodziło tylko o to, że miałby wracać do Londynu - mógł zaraz kupić bilet powrotny i już więcej ani razu się nie pokazać na oczu. Wszak taki był wcześniejszy plan, którego trzymał się kurczowo dwa pieprzone lata, mimo chęci wykonania chociaż najmniejszej wiadomości.
Nagle umilkł kiedy musiał przypomnieć sobie ten najgorszy moment. Przekręcił głowę, czując jak każdy mięsień boleśnie się napina a jemu jest trudno o każdy następny oddech. Cały czas powtarzał sobie do tej pory, że to on powinien być na jego miejscu: prawdopodobnie mogłyby się z nim zgodzić, może nawet by się z tym nie kryły? Ale przywoływanie za każdym razem jego twarzy powodował dławiący ból, do którego nie zdołał się przyzwyczaić. Tym bardziej widział jaki był szczęśliwy: jak układał sobie życie z dziewczyną z którą prawdopodobnie miało być coś więcej. Jak bardzo chciał zostać ojcem. A jednocześnie kochał go. Mocno. Jak kochanka - pamiętał jak ostatni raz Sasha go pocałował: pamiętał jego usta na swoich, choć wtedy go odepchnął. I spuścił mu za to łomot, chociaż potem pragnął by znów to powtórzył. Zamknął oczy czując ciężar przyciskanej głowy brunetki do jego ramienia - ...dlatego musiałem przyjechać i wam to przekazać... - słowa co raz trudniej przechodziły mu przez dławiące gardło. Każdy oddech kuł go w klatce piersiowej i z każdą minutą robiło mu się co raz słabiej. Znów zwalał się na wątłe ramiona byłej przyjaciółki z problemami, a przecież tak długo przed tym się wzbraniał -Przepraszam, Nef...przepraszam za wszystko.... - wymamrotał błagalny szept wprost do jej ucha, mając wrażenie, że tylko to będzie wstanie go teraz podtrzymać przy własnym życiu. Już dłużej nie potrafił - nie potrafił z tym wszystkim być tak kompletnie sam. Potrzebował jej znów przy sobie. I tym razem obiecał sobie, że zrobi wszystko by mu wybaczyła.
nef cunningham
ambitny krab
Kama
brak multikont
rysuję komiksy — i tworzę obrazki do książek dla dzieci
30 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Szybka myśl rozbłysła w jej głowie i zaraz jej pożałowała. Co by było gdyby... Nie wyjechała? Czy wszystkie słowa których była świadkiem w ostatniej chwili, były konsekwencją tego, że w końcu zdecydowała się ich porzucić? Nie była wystarczająco silna żeby znosić kolejne ciosy, czy wręcz przeciwnie, to jej siła pozwoliła jej raz na zawsze uwolnić się spod jarzma w którym tkwiła? Emocje które nią targały znała aż za dobrze. To te same, które pojawiły się przed laty, pozostawiając po sobie gorycz na koniuszku języka, kiedy ustami kreśliła nieme pożegnanie, patrząc w jego niewidzące nic oczy. Potem zalała ją pustka. Ta sama która niosła za sobą suchość w ustach na trasie samolotu Londyn-Sydney. Ta sama, która wgniatała ją w siedzenie w autobusie do Lorne Bay. I wreszcie ta sama, którą wypełnił i opróżnił na nowo, w chwili w której ich spojrzenia się przecięły na linii progu jej mieszkania.
Każda cząstka w jej ciele pragnęła go teraz nienawidzić. Wypchnąć przez drzwi i trzasnąć nimi mocno, wznosząc pył i drzazgi z futryny w powietrze. Przywykła już do myśli, że prawdopodobnie więcej się nie spotkają. Zapieczętowała ostatnią stronę rozdziału, ale zbyt niedbale, pozwalając jej się uchylić przy pierwszej, nadarzającej się okazji. Dzisiaj kilka pustych stron, przed niedużym, lecz stanowczym napisem koniec, zaczęło się wypełniać na nowo. Obrazami, słowami, mieszaniną bohomazów i kreśleń, zaś wyblakłe płótno którym był pokryty, nabrało momentalnie kolorów. Nie umiała go nienawidzić. Ani teraz, ani nigdy. Potrafiła być zła. Wciąż była. Wściekłość naznaczyła jej twarz i drżące ramiona w pierwszych sekundach, w których ujrzała jego twarz. Mimo to, jakaś dawno zapomniana cząstka, cieszyła się, że się pojawił. Nawet jeśli trwało to o dwa lata za długo i niosło za sobą tylko rozpacz, bo przez cały ten czas po prostu go potrzebowała. Gdzieś głęboko przez cały ten czas czuła, że usycha, jak kwiat wystawiony na słońce bez dostępu do wody.
- Chciałabym... Kiedyś - ciche mruknięcie, które wyrwało się z jej ust było najbardziej szczerą rzeczą jaką kiedykolwiek w życiu powiedziała. Niczego bardziej nie pragnęła jak powrotu do tamtych beztroskich czasów, w których żadne z nich nie błądziło po omacku, chwytając się po drodze czegokolwiek, by tylko nie spaść ku przepaści. I choć jej i Pam się przynajmniej pozornie udało, w przypadku Matta, sprawa potoczyła się zupełnie inaczej, zamieniając wszystko co stanęło na jego drodze w zgliszcza. Nawet pewną część jej życia, która spopielała i zupełnie wyschła, zamknięta na dnie wspomnień, do których nie chciała już nigdy więcej wracać. Mimo to, gorzały w niej, jątrząc stare rany i rozrywając blizny. Było jednocześnie katharsis i aniołem apokalipsy, w jednej, krótkiej chwili wywracając jej w miarę poukładane życie do góry nogami.
Nie wiedziała czy kiedykolwiek będzie w stanie mu wybaczyć. Nawet nie chodziło już o wszystkie gorzkie słowa, które gładkim cięciem wbił jej prosto w klatkę piersiową, ale o fakt, że nie była dla niego wystarczająca i tak łatwo było mu z niej zrezygnować, kiedy jej ta decyzja rozdarła serce.
W tym jednym momencie, który zatrzymał czas i zamknął ich w bezgłośnym kokonie, w jej ustach zgromadziło się tyle słów, które chciałaby w tym momencie powiedzieć, że złapanie choć jednego i wyrzucenie go z siebie, powodowało tylko kolejny spazm szlochu, targający jej ciałem. Nie chciała już nigdy więcej opuszczać jego ramion, równocześnie pragnąc go od siebie odepchnąć. Tych parę krótkich słów, wydarło z jej duszy kawałek, którego była pewna, że już nigdy więcej nie odzyska. Ten sam, który zostanie przy Sashy, przysypany garścią ziemi, pochłaniającą wszystko to co z niego pozostało.
- Nie wiem... Czy kiedykolwiek ci to wybaczę, że nigdy nie spróbowałeś... - odzyskać tego co sam pogrzebałeś. - Ale spróbuję... Tylko... Obiecaj mi, Matt. Tym razem obiecaj, że zostaniesz, b-bo... Jeśli znowu to zepsujesz, już nigdy nie otworzę przed tobą drzwi - cichy jęk wylał się wraz ze szlochem spomiędzy sinych od zagryzania warg. Zostało ich tylko troje. Marna garstka, namiastka tego co kiedyś było. Choć żal który do niego miała przygniatał ją ze zdwojoną siłą, czuła, że jeśli spróbuje teraz wyrwać się z jego uścisku, upadnie i już nigdy nie wstanie.

Matthew Hammett
ambitny krab
nick autora
noah
ODPOWIEDZ