malarka — gdzie wena poniesie
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
1.

Cholera.
Słowo - choć wciąż należące do grupy tych bardziej niecenzuralnych - nadal pozostawało jednym z delikatniejszych określeń, na jakie pokusiła się Leighton Wyatt od chwili zorientowania się, że odbywana właśnie autokarem podróż nie miała być końcem dzisiejszych przygód. O ile podróż z Włoch do Australii upłynęła bez większych niedogodności, o tyle już pierwszy krok postawiony na terytorium ojczyzny wystarczył do sprowokowania ciągu kolejnych niekoniecznie przyjemnych zdarzeń - od zagubionego bagażu, poprzez opóźnienie autokaru mającego zawieźć ją do domu aż do informacji o tym, że Lorne Bay wcale nie było głównym celem pozbawionej klimatyzacji i wygód puszki, w której przyszło jej spędzić kilkadziesiąt minut. Nie do końca tak wyobrażała sobie powrót do rodzinnej okolicy, a pasmo niekończących się nieszczęść postanowiła skwitować jeszcze jednym przekleństwem, tym razem jednak skierowanym do samej siebie, tuż po tym, jak kierowca autobusu pomógł jej ze wszystkimi walizkami, by ostatecznie pozostawić ją samą sobą pośrodku niczego; nawet jeśli była to jej własna (być może podjęta pod wpływem narastającej irytacji) decyzja, to zażenowanie własną bezmyślnością dopadło ją dokładnie w momencie, w którym bus zniknął z zasięgu jej wzroku.
Leighton westchnęła, rozglądając się dookoła. Wśród licznych wspomnień związanych z dość szczęśliwym, spokojnym dzieciństwem nie była w stanie odnaleźć informacji dotyczącej tego, jak powinna była dostać się do miasteczka, które kiedyś, dawno temu znała niczym własną kieszeń. Brak możliwości uzyskania jakiejkolwiek pomocy również skutecznie podjudził złość na samą siebie. Choć artystyczna dusza kobiety przyzwyczajona była do spontanicznych decyzji i nie zawsze przemyślanych pomysłów, których realizacja przypadała na już, to jednak przedsięwzięcia tak istotne jak podróż wolała mieć zaplanowane od samego początku do końca. Nieprzewidziane sytuacje sprawiały, że traciła pewność siebie, a co za tym szło - również przekonanie o słuszności podejmowanych kroków.
Tak było tego dnia, gdy po pokonaniu zdecydowanie zbyt dużej jak na założone dziś buty odległości Wyatt podjęła niekoniecznie zgodną ze swoimi pragnieniami decyzję. Przystając na skraju drogi, najpierw zrobiła sporego łyka za ciepłej jak na przyjęte przez nią standardy wody, by potem przysiąść na jednej z walizek i otworzyć drugą w celu poszukiwania obuwia wygodniejszego niż eleganckie, acz wciąż nieco niewygodne szpilki. Plan, by pokazać się rodzinie w modnej, szykownej wersji, przestał mieć znaczenie, gdy doszło do konfrontacji ze zmęczeniem, z kolei gorączkowe odkopywanie pary trampek zaabsorbowało kobiecą uwagę na tyle, że dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, że nie była na drodze sama.
Szukasz dziewczyny, kotku? – zagaiła, celowo sięgając po cytat z kultowego już filmu z Julią Roberts, u boku której pojawił się Richard Gere. I choć gołym okiem widać było, że daleko jej było do pani do towarzystwa, a on niekoniecznie pasował jej - na pierwszy rzut oka - do roli ekscentrycznego milionera, to jednak tego dnia uszczypliwe poczucie humoru wygrało z przekonaniem, że zwyczajnie nie wypadało zagadywać w ten sposób zupełnie nieznajomej osoby - zwłaszcza mężczyzny siedzącego w samochodzie, na środku drogi, gdzieś, gdzie w razie niebezpieczeństwa sprowokowanego własną lekkomyślnością nikt nie byłby w stanie ani usłyszeć jej krzyków, ani ruszyć na pomoc.
Wyatt sięgnęła do spoczywających na czubku jej nosa okularów i odsunęła je do góry, niejako tworząc z nich prowizoryczną opaskę dla znajdujących się w artystycznym nieładzie włosów. Docierająca do oczu jasność na krótki moment odebrała jej ostrość widzenia, a jej odzyskanie sprawiło, że dopiero wtedy zwróciła uwagę na towarzyszącego mężczyźnie psa.
Może się nie znam, ale chyba nie tak wyprowadza się zwierzęta – dodała, unosząc brew w ewidentnym zaciekawieniu, spod którego przebijało się również zniecierpliwienie względem odpowiedzi.
To był długi dzień.

Ephraim Burnett
przyjazna koala
grażynko
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
forty eight
leighton & ephraim
Przyjazd Abrahama do Lorne Bay chociaż niespodziewany, nie sprawił, że kapitan trzymał jakąkolwiek zadrę w stosunku do przyjaciela. Wręcz przeciwnie — cieszył się jego obecnością i chociaż przyszło im się spotkać w niezbyt wesołych czasach, nie oznaczało to, że mieli tylko na tym jednym aspekcie się skupiać. Naprawa łodzi, którą odziedziczył Becky, przez ostatnie parę dni pochłaniała zarówno Burnetta, jak i lekarza. Co prawda ten pierwszy miał większe doświadczenie z technicznymi stronami i zajmował się znacznie obszerniejszą częścią reparacji, Goldschlag był niezawodnym towarzyszem. Do tego ich dwa psy dogadywały się jak nigdy i wspólnie ze swoimi właścicielami spędzały dnie na plaży. Żeby tego było mało, dzieci Ephraima dołączały do tej gromadki każdego poranka przywiezione przez Pamelę do Lorne Bay — patrząc na ten niezwykle żywy obrazek, mogłoby się wydawać, że nie kryje się za nim nic złego. Nic przykrego. Nic rozpadającego się.
Tego jednego dnia, gdy Abraham zdecydował się na wyjazd do rodziców do Sydney, Ephraim również nie zamierzał siedzieć w domu. Po spędzeniu praktycznie całego dnia z Liberty, zawiezieniu Jace’a na terapię do Priscilli oraz przeczekaniu wizyty na korytarzu, kapitan odstawił dzieci do żony i skierował się w drogę powrotną do swojej dzielnicy. I chociaż była to krótka podróż, umysł mężczyzny nie wyciszał się ani na moment. Ucieczka chłopca, ta, która miała miejsce ponad miesiąc wcześniej, wciąż odbijała się silnie w Burnetcie i wcale nie czuł się swobodnie z faktem, że dwójka maluchów pozostawała w miejscu, gdzie nie przykładano do nich odpowiednio uwagi. I absolutnie nie miał na myśl Pameli, ale jej ojca. To w końcu pod okiem teścia chłopiec zdecydował, że po prostu sobie pójdzie. Sześciolatek... I najgorsze było, że to zrobił. Co prawda dotarł bezpiecznie do domu swojej koleżanki, ale równocześnie wszystko mogło się zdarzyć po drodze… Strach, jaki wówczas czuł w sobie Ephraim, był nie do opisania i nigdy nie chciał znów go przeżywać. Mógł zrobić wszystko — znów dać się ostrzeliwać po zamachu, czuć oddech bliskiego końca na ramieniu, ale Chryste... Nigdy więcej strachu o bezpieczeństwo własnego dziecka! Najgorsze było to, że miał pełną świadomość nawrotu podobnego odczucia — jeśli nie teraz, to w przyszłości i mdliło go na samą myśl... Mdliło i znów zaczynał czuć, jak lęk wkradał się w jego ciało.
Dlatego też cieszył się, że miał przy sobie Hotdoga. Pies działał zdecydowanie uspokajająco i pocieszająco na wymęczonego psychicznie mężczyznę. Jego obecność łagodziła objawy pojawiającej się paniki — szybkie bicie serca prędzej odchodziło, oddech wyrównywał się, drżące mięśnie zaś rozluźniały się. Dlatego, gdy tylko dotarł do domu, kapitan zadecydował, że weźmie swojego doga na spacer. Potrzebowali czasu dla siebie. Odpoczynku dla Ephraima i wybiegania się dla Hotdoga. Z daleka od wszystkich. Z daleka od Lorne Bay. Wylądowali gdzieś na dzikich plażach za Cairns, gdzie nikt nie zaglądał, ale było to połączenie idealne dla obu towarzyszy niedoli — otwarta przestrzeń dla pełnego energii psiska i sięgające po horyzont morze dla złaknionego rytmu fal marynarza. Tam potrafił ochłonąć. Skupić się jedynie na tym, co przed nim. I chociaż i tak aktualnie nie było to możliwe, woda niezwykle uspokajała kotłujące się wnętrze. Przynajmniej w większym stopniu, gdzie w końcu odczuwał ulgę... Po solidnych dwóch godzinach czworonóg wyglądał na wymęczonego i chociaż zapewne, gdyby właściciel poszedł dalej, wierne psisko mimo zmęczenia ruszyłoby za nim, lecz Ephraim nie podjął takiej decyzji. Zamiast tego wpakował psiaka do samochodu, pozwalając mu usadowić się tam, gdzie było jego miejsce — w drugim rzędzie pośrodku. Dokładnie pomiędzy pustymi aktualnie fotelikami Jace’a i Liberty.
I ciężko było przewidzieć to, co spotkało go kawałek za Cairns. Lub właściwie kto. I w jakich okolicznościach. Otwarta na poboczu walizka i grzebiąca w niej, elegancko ubrana kobieta zdecydowanie nie pasowały do obrazka dzikich terenów Kurandy. Dlatego też Burnett zdjął nogę z gazu i powoli zjechał na pobocze, nie chcąc wystraszyć nieznajomej. Otworzył okno od strony pasażera, prawą dłonią przesuwając pysk psa nieco do tyłu, by wyłapać spojrzeniem damską sylwetkę. Nie zdążył się odezwać, gdy usłyszał coś, co go nieco zbiło z tropu. - Słucham? - Zdawało mu się, że się przesłyszał, ale nie zdążył powiedzieć nic więcej, gdy Hotdog kolejny raz chciał wejść na pierwszy plan, a kobieta odezwała się ponownie tym razem à propos wielkiego, nieustępliwego doga. - Pomóc? - spytał jedynie, nie chcąc wnikać w słowa, które padły z ust wędrowczyni. Nie wysiadł jeszcze, czekając na odpowiedź. W końcu do następnego przystanku było jeszcze daleko. Mógł ją podrzucić, jeśli chciała, ale nie zamierzał być kimś, kto w jakikolwiek ingerował w jej przestrzeń. Oraz poczucie bezpieczeństwa.
Leighton Wyatt
easter bunny
chubby dumpling
malarka — gdzie wena poniesie
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Niespokojne pozostawały również myśli Leighton. Powrót w rodzinne strony był w jej przypadku decyzją podjętą spontanicznie, nawet jeżeli ktoś złośliwy mógłby zasugerować, że chodziło o często powtarzające się plotki o wypaleniu i braku nowych, świeżych pomysłów. Ostatnie wystawy nie cieszyły się tak ogromną popularnością jak ta, do której panna Wyatt zdołała się przyzwyczaić, ale wyniki wciąż nie były na tak tragicznym poziomie, by pokusiła się o szaleństwo w postaci zaszycia się w małym miasteczku w Australii. W jej przypadku nie można było mówić o sentymentalnej tęsknocie, wszak w Lorne Bay nie wydarzyło się nic, do czego mogłaby wracać wspomnieniami czy w snach. Traktowała to miejsce trochę po macoszemu, ale wciąż w raczej obojętnym tonie, mimo iż dzieciństwo i lata wczesnej młodości nie były fatalne, a ona nie miała powodów, by do tej okolicy żywić jakiekolwiek urazy. Prawdą było jednak, że wszystko to, co w jej życiu było dobre i to, co okazało się złe, wydarzyło się daleko od domu; słoneczne Włochy stały się szansą na naukę, rozwój i wielką karierę, ale wszystkie te aspekty wymagały poświęcenia w postaci zrzucenia na minimalnie potrzebny margines spraw typowo prywatnych, które w ogólnym rozrachunku nie istniały, a co za tym szło - nie mogły jej nigdzie zatrzymać.
Być może również ta myśl była czynnikiem prowokującym dodatkowy stres. Konfrontacja z rodziną nie zapowiadała katastrofy, bo przecież państwo Wyatt i całe rodzeństwo zawsze bardzo wyrozumiale i z odpowiednią dozą wsparcia podchodzili do jej artystycznych planów na siebie oraz całe swoje życie. Ich kontakt w ostatnich latach w dużej mierze ograniczał się wprawdzie do rozmów poprzez komunikatory oraz internetowe aplikacje, ale wciąż istniało między nimi zżycie. Na koniec dnia jednak Leighton wracała do miejsca, w którym nie miała wiele, a obecnie zmieniony pozostawał jedynie stan jej konta i możliwość pozwolenia sobie na więcej, niż w latach wcześniejszych.
A jednak wciąż znajdowała się pośród bujnej roślinności, przy drodze pośrodku niczego, gdzieś między głównym celem swojej podróży a miejscem, do którego mogłaby wrócić, gdyby postanowiła się wycofać i kontynuować prowadzenie swojego życia w sposób podobny do dotychczasowego. Obok wciąż znajdował się nieznany samochód, z (nie)znajomym mężczyzną w środku, z psem, którego ciekawskie, acz uważne spojrzenie raz za razem skierowane było na jej osobę.
Pretty Woman? – rzuciła jak gdyby nigdy nic; jak gdyby rozmawiali o oczywistości wiadomej dla całego świata. Leighton trudno było uwierzyć w to, że istniał na świecie ktoś, kto przynajmniej jeden raz nie widziałby tego filmu, ale jednocześnie nie byłaby zaskoczona, gdyby wpatrujący się w nią mężczyzna okazał się oderwany od rzeczywistości. – Nie słyszałeś o najsłynniejszej prostytutce świata? – dopytała po krótkiej pauzie, raz jeszcze unosząc brew w pełnym zaciekawienia geście. Z jednej strony wydawała się szczerze zaintrygowana tym konkretnym tematem z drugiej zaś podejmowała się chyba dość żałosnej próby odwrócenia męskiej uwagi od swojego zdenerwowania, wszak z tyłu kobiecej głowy wciąż utrzymywała się myśl, że znajdowała się na cholernie niewygodnej pozycji - siedząc na walizce, grzebiąc w drugiej z nich, ze zmęczeniem odmalowanym na twarzy i znajdującymi się na niej resztkami makijażu, zaczepiając gościa, który szybko okazał się szansą na skrócenie męki, jaką była ta podróż.
Pomóc. – Sama Wyatt nie była przekonana, czy było to pytanie postawione w celu upewnienia się, jakie dokładnie były intencje mężczyzny, czy może stwierdzenie mające dać mu do zrozumienia, że była skłonna wziąć go za swojego bohatera w niedoli, jaką był powrót do domu.
Odchrząknąwszy znacząco, wyprostowała się na walizce, raz jeszcze mierząc spojrzeniem samochód.
To zależy, czy twoja podróż uwzględnia przystanek w Lorne Bay – zakomunikowała krótko, uznając to za konieczność, z której wcale nie była zadowolona. I bez tego czuła się niepewnie, a zdradzenie przyszłego miejsca swojego pobytu brzmiało jak lekkomyślność, na którą nigdy nie chciała się pokusić. – Nie chciałabym robić ci kłopotu – dodała w ramach wyjaśnienia, które niejako miało stać się przykrywką dla niepokoju, jaki odczuwała na myśl o podróży z obcym i jego psem.
Leighton nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że im więcej mówiła, w tym gorszym położeniu stawiała samą siebie, dlatego celowo zamilkła, po raz kolejny pochylając się nad walizką, mimo iż już zdążyła znaleźć to, czego tak gorączkowo szukała, a co mogło okazać się zupełnie nieprzydatne, skoro zamiast zmiany butów, miała szansę na skierowanie swoich kroków do wygodnego samochodu.
I wkurzyć twojego psa – rzuciła nieco donośniej, bo o ile zwierzęta postrzegała jako coś, co niosło ogromną radość, to jednak względem tych nieznanych wolała zachować daleko idącą ostrożność.
przyjazna koala
grażynko
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Plotki były niestety lwią częścią Lorne Bay. Ephraim wiedział o tym lepiej niż ktokolwiek. Sytuacje, w których brał udział, były przekręcane, niezrozumiane, stanowiły pożywkę podsycającą tlący się ogienek złośliwości. Szczególnie że od początku stanowił ciekawą figurę z niepasującą żoną, wysokim stanowiskiem, teraz najwyższym odznaczeniem w Australii oraz rozpadającą się rodziną. Stanowił dobrą pożywkę dla znudzonych własnym życiem mieszkańców małej miejscowości, gdzie nie działo się nic wybitnie interesującego. Ile razy już słyszał szept za plecami i wybrzmiewającego jego imię tudzież Pameli? Parę miesięcy temu także Larabel? Nigdy jednak tego nie rozumiał — łaknienia do zajmowania się życiem innych. Kto miał na to ochotę? Czas? Po co? Dlaczego? Jaki był sens? By samemu poczuć się lepiej, czy może mieć o czym porozmawiać z kimś siedzącym obok? Nie znosił tego na samym początku, gdy tylko się tu sprowadzili i nie znosił tego również i teraz. A biorąc pod uwagę, że Lorne Bay przestało być dla niego domem, podobne sytuacje irytowały mężczyznę jeszcze bardziej. Nie mógł jednak wyjechać, odciąć się, zapomnieć. Wszystko, co się dla niego liczyło, znajdowało się w granicach znienawidzonego miejsca. A przecież dla dzieci zrobiłby wszystko.
Nie zareagował, gdy kobieta powiedziała mu o filmie z Julią Roberts. Owszem, słyszał tytuł, wiedział, o czym była mowa w fabule, lecz nigdy takowa historia nie zaintrygowała go na tyle, aby poświęcić jej swój czas. Szczególnie że mało było popularnych filmów, które wyjątkowo zachwycały Ephraima, dlatego też nie czuł, że cokolwiek traci. Zaraz jednak skupił się na słowach padających z damskich ust. A więc potrzebowała pomocy i to z dostaniem się do Lorne Bay. Czego ciekawego mogła tam szukać? - Uwzględnia, ale jak chcesz, mogę cię podrzucić na następny przystanek. - Nie zakładał, że chciała z nim przejechać całą drogę, jeżeli nie czuła się tego pewna. Tylko jaka była różnica, skoro i tak miała już wsiąść do samochodu? - Nic nie zrobi - skomentował słowa związane z Hotdogiem, bo chociaż dog niemiecki zdecydowane potrafił się prezentować, miał w sobie wciąż tak wiele ze szczeniaka. W końcu minęły dopiero cztery lata, odkąd Ephraim przywiózł małe ciałko do domu Burnettów. Dlatego też zawsze, gdy patrzył na czworonoga, słyszał w głosie niezwykle głośny, lecz także niezwykle piękny śmiech synka, gdy dwulatek poznał swojego nowego przyjaciela. Piszczał z radości jak to dwulatki potrafiły, zachwycając się małym, nieporadnym jeszcze istnieniem. Tak samo nieporadnym, jak on sam. - Zostań - rozkazał psu, tuż przed tym, jak wysiadł z samochodu. Burnett był pewien, że zwierzak nie zamierzał w żaden sposób wchodzić w konflikt ze swoim panem. I tak był nie tylko wymęczony, ale także zaintrygowany osobą siedzącą na walizkach. Wlepiał ciemne ślepia w kobietę, jakby próbował rozgryźć czy gdzieś wśród tych wszystkich bibelotów nie posiadała czegoś, czym mógłby się pobawić. Lub co mógłby zjeść.
Tymczasem Ephraim obszedł BMW i otworzył bagażnik na torby kobiety. Czekając równocześnie na automatyczną reakcję mechanizmów samochodu, przejechał dłonią przez przydługawe już włosy. Nie były specjalnie długie, ale zdecydowanie różniły się od tego, jak prezentował się, gdy wchodził za każdym razem na pokład statku. Sztywne zasady obowiązywały każdego, a kapitan był postacią, która miała dawać przykład. Poza morzem mógł jednak robić co, tylko chciał, dlatego też zarost, a nawet broda pojawiały się często na twarzy mężczyzny. I dopiero gdy klapa bagażnika otworzyła się całkowicie, podszedł do nieznajomej, pokazując się w całej krasie. I widząc także ją samą... - Obojętnie? - rzucił, wskazując na walizki. Niektórzy uznaliby to pytanie za pozbawione sensu, ale jeśli kobieta szukała właśnie czegoś w swoich rzeczach, niczym dziwnym byłoby, gdyby zamierzała przejrzeć jeszcze pozostałe. Gdy jednak ciemnowłosa finalnie na niego spojrzała, Ephraim na chwilę zamarł. Przez jego umysł, a później też ciało przebiegło dziwne wrażenie, że przecież gdzieś już widział te oczy. Rozpoznawał te rysy. Zganił się mimo to w myślach i milczał, zamiast zapytać, czy skądś się nie znali. Skoro dziewczyna jechała do Lorne Bay, bardzo możliwe, że widywał ją właśnie tam i stamtąd kojarzył jej rysy. Myśli kapitana były jednak w nieuleczalnym chaosie od dłuższego czasu, dlatego naprawdę ciężko było mu złapać odpowiednie wspomnienie czy przypisać sylwetkę kobiety do określonego miejsca. Szczególnie że w jakiś sposób miasteczko nie było pierwszym, co przychodziło mu na myśl w momencie, gdy zobaczył twarz kobiety... Bo przecież niespodziewanie poczuł dziwnego rodzaju... Spokój?
Leighton Wyatt
easter bunny
chubby dumpling
malarka — gdzie wena poniesie
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Cień uśmiechu raz jeszcze przyozdobił kobiece wargi, choć z dzielącej ich odległości mogła to być reakcja zwyczajnie dla mężczyzny niezauważalna. Jego ubogie w słowach oraz gestach zachowanie niosło ze sobą bliżej nieokreślony urok, który zdawał się przypaść Leighton do gustu, nawet jeżeli jej aktualne zamiary wydawały się lawirować na pograniczu szaleństwa. O ile bowiem perspektywa znalezienia się w obcym samochodzie z zupełnie nieznajomym mężczyzną i jego niekoniecznie przyjaźnie prezentującym się psem sama w sobie wydawała się być ryzykiem zdecydowanie za dużym jak na dzisiejsze standardy, o tyle myśl o możliwości bycia zamordowaną czy to w samym Lorne Bay, czy w połowie drogi do miasteczka, nie robiła już zbyt dużej różnicy. Martwi przecież i tak nie mieli głosu.
To chyba bez znaczenia, czy zabijesz mnie na przystanku pośrodku niczego, czy już po dojeździe do miasta, nie sądzisz? – zagaiła nieco bardziej zaczepnie, świadomie dzieląc się z mężczyzną swoimi przemyśleniami na temat potencjalnej podróży. Kłamstwem byłoby jednak stwierdzenie, że był to swego rodzaju test na to, jak mocno psychopatyczne mogłyby okazać się jego myśli. Leighton - dość frywolnie - raz jeszcze pozwoliła sobie na wystosowany w kierunku nieznajomego żart, nawet jeżeli należał on do grona tekstów pokroju tego będącego cytatem z filmu - zdecydowanie nieprzeznaczonego dla uszu kogoś, kogo się nie znało.
P o z o r n i e.
Aha. Nie brzmi to wiarygodnie, kiedy na niego patrzę – wyjaśniła, raz jeszcze skupiając swoje spojrzenie na czworonogu, który wciąż tak samo ciekawsko rozglądał się po okolicy, ostatecznie również swój psi wzrok zatrzymując na Leighton. Mogło się jej wydawać, a może naprawdę dostrzegła w tych ogromnych, ciemnych ślepiach wyrzut związany z tym, że jej osoba nie tylko przerwała podróż do domu, ale również zagadywała jego właściciela. – Jak się wabi? – Wątpiła, że zwrócenie się do psa po imieniu mogłoby jakkolwiek przełamać pierwsze lody, ale skoro miała zająć miejsce w samochodzie, to wolała sięgnąć po różnorakie dostępne środki na to, by zdobyć psią przychylność i to pomimo świadomości, że wcale nie musieli spotkać się ponownie. Lorne Bay nie było wprawdzie metropolią, a natknięcie się na kogoś znajomego było niezwykle prawdopodobne zarówno podczas niedzielnego nabożeństwa, jak i przy okazji zwyczajnych zakupów w supermarkecie, ale topografia miasteczka dawała wiele możliwości ku temu, by uniknąć spotkania z osobami, których wcale widywać się nie chciało.
Przez krótki moment wydawało się jej, że pies wcale nie musiał posłuchać swojego pana, a komenda zostań brzmiała dla niego jak niemożliwa do zrealizowania abstrakcja. Wyatt spięła się zatem wyraźnie, nie mając pojęcia, czy zwierzę nie było zdolne do nieprzewidywalności pokroju wyskoczenia przez otworzone w aucie okno. Odetchnęła jednak, gdy to się nie wydarzyło, a wzrokiem przesunęła po sylwetce swojego dzisiejszego wybawiciela.
Z perspektywy tych kilku metrów prezentował się niezwykle ciekawie, a Leighton była niemal pewna, że jego głowę zakrzątało coś, od czego nawet zwyczajne spotkanie z nieznajomą na środku drogi mogło okazać się wygodną ucieczką - przynajmniej na krótką, ulotną chwilę.
Niewiele więcej czasu sama brunetka poświęciła zawartości walizki, ostatecznie porzucając zamiar zmienienia obuwia na nieco wygodniejsze. Zamknąwszy wieko bagażu, zadarła głowę, nie spodziewając się przy tym, że dystans między nią a mężczyzną mógłby ulec tak niespodziewanemu, drastycznemu zmniejszeniu.
Mhm. Teraz już mogę zostać w...szpilkach. Nie dokończyła. To przecież nie miało żadnego znaczenia.
Przeciągłe westchnięcie kryło w sobie wiele skrajnych emocji; od szczerego zaskoczenia, poprzez narastającą złość aż po nieuzasadnioną tęsknotę za czymś, co niegdyś teoretycznie miała w swoich dłoniach, a co w praktyce bardzo szybko okazało się być niczyje; w każdym razie na pewno nie jej.
Mniejsza odległość, odpowiednio rzucony na profil twarzy blask powoli skrywającego się za horyzontem słońca, brak przeszkody w postaci okularów - tych kilka pozornie niewiele wnoszących do kobiecego życia czynników wystarczyło, by serce zabiło mocniej.
Patrząc mu w oczy, gorączkowo analizowała to, co widziała. Iskrzący się w tęczówkach błysk sprawiał wrażenie boleśnie znajomego, ale jakby przygaszonego czymś, o istnieniu czego nie mogła mieć pojęcia. Tak samo zresztą jak nie wiedziała, co takiego się wtedy wydarzyło i co było powodem niespodziewanego milczenia, które przez długi czas rozrywało jej serce, nawet jeżeli nigdy nie było wypełnione ono jakimikolwiek obietnicami.
On nigdy niczego jej nie obiecywał.
A jednak - mimo upływającego nieustannie czasu - raz jeszcze poczuła się jak tamta młoda studentka; ufna dziewczyna, która, skąpana w gorącym, włoskim słońcu, spacerowała po zabytkowych miasteczkach z mężczyzną, który pojawił się znikąd i z dnia na dzień stał się osobą, do której chciała wracać po każdych zajęciach, której zawierzała swoje plany i marzenia, której twarz miała przed oczami, ilekroć tylko zasiadała przed płótnem w celu stworzenia kolejnego dzieła.
Również teraz skrupulatnie, być może nieco zbyt nachalnie analizowała rysy jego twarzy, szukając podobieństw do chłopaka, którego znała i różnic spowodowanych tym, że stał się zupełnie dorosłym już mężczyzną. I choć kilka zmarszczek niewątpliwie zdążyło przyozdobić jego czoło czy okolicę oczu, to jednak wciąż był dla niej tak samo interesujący.
Bzdura.
To nie może być on.

Skarciwszy się w myślach, potrząsnęła głową.
Ja – podjęła cicho, podnosząc się z walizki, której uchwyt złapała – naprawdę nie chcę sprawiać ci kłopotu.
przyjazna koala
grażynko
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Zawsze był taki. Milczący, wyjątkowo zdystansowany, z wyprostowanymi jak od liniału plecami, które dodawały mu powagi. Kiedyś w porządnych garniturach od ojcowskiego szewca, później w białym, marynarskim mundurze. Poprzez to, jak się prezentował, jak się ubierał w dzieciństwie i wczesnej młodości zawsze brano go za starszego, niż był w rzeczywistości. I nawet wśród innych kadetów czy młodych oficerów był tą niezmąconą przez nikogo i nic wodą. Spokojem, który wykonał każde zadanie. Nawet te najgorsze, najtrudniejsze. By pozostawał w odpowiednim stanie umysłu. Od samego wszak początku pilnowano, aby wszelkie sytuacje stresogenne namnażały się, aby wywoływać na doskonalących się marynarzach presję. Obserwowano ich reakcje, wymuszano na nich, aby nie ulegali instynktom. Aby nie uciekali od ognia, chociaż instynkt mówił coś całkowicie innego. Musieli opanować własny strach i nauczyć się oszukiwać zmysły. Do tego szkolenia, jakie prowadziła marynarka wojenna, nie należały do prostych i uczono ich radzenia sobie z dyskomfortem. Zawsze wszak pamiętać miał słowa swojego przełożonego, gdy znajdowali się z plutonem w lodowatej wodzie, próbując nie rozerwać łańcucha, który wykonywali ze swoich ramion. Morskie fale obijały się o ich plecy, przelewały za kołnierz, wdzierały między mocno zawiązane buty. Od teraz wasze życie to dyskomfort. Przyzwyczajcie się do niego, bo nigdy nie ustąpi. Miał rację — czy to na lądzie, czy to na wodzie. Czy to w walce, czy w życiu prywatnym… Zawsze. Na zawsze.
Jeszcze nigdy się nie poddał. Nie upadł podczas żadnego zadania. Bo wiedział, co robił i z jakiego powodu — z celem przed sobą, wszystko było prostsze. Wyrzeźbione z marmuru ciało, zahartowane w lodzie i ogniu miało jednak swoją cenę i nie bólu, lecz zwykłej normalności. Skupiony na własnej ścieżce Ephraim z tego też powodu z wielką trudnością zawierał nowe znajomości — szczególnie gdy tyczyły się płci przeciwnej. Bo chociaż lubił obserwować, trzymał się z dala. Nastawiony na konkretną kwestię swojego życia, nie skupiał się na pogłębianiu relacji damsko-męskich, doskonale wiedząc, że przecież nie mógł być odpowiednim kandydatem na partnera. Nie, gdy morze zabierało go i oddawało, gdy tylko chciało. Długie miesiące poza domem, nieregularność i ciągła niewiadoma przy wykonywanych misjach nie świadczyły pozytywnie na jego korzyść, gdy w grę wchodziły czyjeś uczucia lub zwyczajny czas. Nie mógł i nie chciał wymagać podobnego poświęcenia. I chociaż wyłapywał parę razy kobiece spojrzenie, nie miał odwagi, aby zrobić ten krok dalej. Nie był jednak w stanie cieszyć się czymś krótkim i przelotnym, bezznaczeniowym, jak jego współbracia. Pracował więc więcej, silniej, mocniej do czasu, aż go nie zatrzymano. Aż nie zatrzymała go kobieta, która aktualnie była jego żoną. I jak to się skończyło...
Słysząc lżejszy i bardziej zaczepny ton kobiety, spróbował nieco dokładniej ogarnąć przynajmniej jej twarz spojrzeniem. Głos nie wydawał się być powątpiewający czy niepewny — wręcz przeciwnie. Wielki łeb Hotdoga jednak skutecznie blokował jakikolwiek widok, ale nie znaczyło to, że zmęczony minionym dniem Ephraim, nie mógł wykrzesać z siebie odrobinę swobody. - W Lorne Bay nic się nie ukryje - odpowiedział jedynie, pozwalając sobie samemu na delikatny uśmiech. I chociaż jego słowa były po raz kolejny dość zsyntezowane, nie dało się w nich nie wyłapać szczypty rozbawienia. Ale też czarnego humoru — w końcu, jeśli tylko znało się lokalną społeczność, wiedziało się, iż Lorne Bay było wylęgarnią plotek. Dla Burnetta niosło to w sobie jeszcze kolejne dno — ironiczne. Bo czy miasteczko nie utrzymywało sekretu o jego żonie? Tak bardzo był on widoczny, iż ginął wśród pięknych plaż oraz krzyku mew. - Jeśli wolisz, mogę go przerzucić do bagażnika - wyjaśnił, gdy kobieta wyraziła swoją niepewność względem psa. Dog, podobnie jak właściciel, był niczym zrobiony ze stali, ale nigdy nie zaatakowałby bez powodu. Ephraim miał jednak świadomość, że czworonóg robił wrażenie i jeśli nieznajoma miała się lepiej z tym poczuć, mógł mu kazać zmienić miejsce. Nie znaczyło, że tego chciał, ale nie wiedział, jakie miała doświadczenia z tym konkretnym gatunkiem. - Hotdog - przedstawił psa. - Mój syn nie chciał dla niego innego imienia - dodał jeszcze, chociaż wcale go o to nie prosiła. To wspomnienie jednak rozlało się przyjemnym ciepłem po ciele mężczyzny. Bo to były naprawdę dobre wspomnienia...
Później jednak mały Jace rozpłynął się w eterze, a zastąpiła go kobieca twarz, wpatrująca się w niego z rozszerzonymi z zaskoczenia oczami. Która badała jego rysy tak samo, jak on badał te należące do niej. Szersze kości żuchwy, ale delikatnie zarysowany podbródek. Gęste brwi i jasne oczy przetykane szarością. Charakterystyczny nos. Tak dobrze wszystko było mu znane, równocześnie pozostając jakby za nieprzyjemną mgłą, przez którą nie mógł się przedrzeć, by odnaleźć ich znaczenie. Zawieszony w momencie, czuł, że serce uderzyło mu silniej o żebra z tej niewiedzy. - Wszystko dobrze? - spytał, trochę nie wiedząc, co miał zrobić. Podejść bliżej czy wręcz przeciwnie — cofnąć się? Szczególnie że dostrzegł, jak dłonie kobiety zacisnęły się na trzymanych przez nią akurat rzeczach, co było więcej niż potwierdzeniem wyjątkowego stresu. Finalnie cofnął się o krok, zwiększając dystans między sobą a zagadkową podróżniczką.
Naprawdę nie chcę sprawiać ci kłopotu.
Odchrząknął, ciesząc się, że słońce chyliło się ku zachodowi, bo dziwne zawstydzenie sytuacją wypłynęło na jego policzki. Prawa dłoń automatycznie odnalazła drogę ku gęstym włosom, jak zawsze, gdy czuł się niepewnie. - Nie przejmuj się. I tak wracam do domu - powiedział krótko, ale dając jej jeszcze przestrzeń do finalnej decyzji. Podróż z nieznajomymi nie była czymś, co polecałby komukolwiek, a mając świadomość, że kobieta przed nim była czyją córką, może czyjąś siostrą albo żoną sprawiała, że zupełnie inaczej na to patrzył. W końcu, gdyby chodziło w przyszłości o jego małą Liberty i nieznajomą twarz w nieznanym samochodzie, wolałby, żeby przede wszystkim zadzwoniła do swojego ojca. I nie wsiadała do aut ludzi, których nie znała. Ale czy naprawdę kobieta przed nim była mu taka nieznana?
Stał tak pewną chwilę, czując się nieco dziwnie. Nie proponował niczego dalej, bo sam już nie wiedział, czego osoba przed nim oczekiwała. Czy chciała jechać, czy też nie. A pora dnia wcale im nie sprzyjała.
Leighton Wyatt
easter bunny
chubby dumpling
malarka — gdzie wena poniesie
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Z trudem powstrzymała się przed krótkim, acz nieco bardziej ironicznym parsknięciem śmiechem. Chyba nikt nigdy nie podsumował jej rodzinnego miasteczka w sposób tak trafny i boleśnie bliski prawdzie. Doskonale pamiętała te wszystkie rodzinne spotkania, gdy nad pieczenią i sałatką głównym tematem zawsze było to, co akurat działo się u sąsiadów - kto się rozwiódł, kto spodziewał się dziecka, kto trafił do szpitala i kto jaką sumę wydał na trumnę zmarłego ojca, dziadka, kuzyna. Pozornie przyjemne, przytulne domki z idealnie przystrzyżonymi krzewami były doskonałymi miejscami do skrywania tajemnic, które pragnęła poznać cała dzielnica. I choć sama Leighton lubiła orientować się w tym, co działo się dookoła, to jednak pewnych granic wolała nie przekraczać nigdy.
Czyli nic się nie zmieniło – mruknęła, niejako wyznając miejsce swojego pochodzenia i wiedzę na temat tego, jak funkcjonowało to konkretne miasteczko. Chociaż nie było jej zaledwie kilka lat, to jednak miała wrażenie, że minęło dużo więcej czasu. Być może właśnie świadomość zachodzących w Lorne Bay zmian była powodem tlących się w kobiecym sercu obaw. Nie mogła przecież być pewna, że na nowo odnalazłaby się w pozornie znajomym otoczeniu oraz małomiasteczkowej rzeczywistości, gdzie prym wiodły znajome twarze mijane podczas każdego wyjścia z domu, wrażenie ścisku i znajdowania się pod obserwacją na każdym kroku. Przyzwyczaiła się do wielkich przestrzeni, wysokich budynków, anonimowości, jaką zapewniały metropolie. Decydując się na powrót, po cichu liczyła chyba na odzyskanie spokoju, na nieznaczne spowolnienie tempa życia, na poukładanie w głowie wszystkich myśli. Teraz, znajdując się niedaleko wjazdu do miasta, żałowała, że przez myśl nie przeszła jej konieczność skonfrontowania się również ze wścibskimi sąsiadami, którzy z ostatnich lat życia byliby w stanie przepytać ją dokładniej niż własna rodzina.
Do bagażnika? – powtórzyła za nim, chcąc upewnić się, że na pewno się nie przesłyszała; że naprawdę był gotowy wepchnąć swojego ogromnego psa do bagażnika, wraz z jej bagażami. – Myślę, że nigdy by mi tego nie wybaczył – dodała po zaledwie kilku sekundach, wszak ta konkretna kwestia nie wymagała dłuższej analizy. Nawet jeśli przed zupełnie obcymi zwierzętami odczuwała w pełni uzasadniony lęk, to nie pozwoliłaby na podróż psa w takich właśnie warunkach. I choć nie brała pod uwagę opcji kontynuowania tej akurat znajomości - bo już na pierwszy rzut oka widać było, że ona i jej wybawiciel pochodzili z zupełnie różnych światów - to jednak wolałaby, aby, jak się okazało, Hotdog nie kojarzył jej w tak negatywny sposób i by jej osoba - spotkana nawet przypadkowo w parku - nie budziła wspomnień o podróży w tak kiepskich okolicznościach.
Nie to jednak stanowiło główne źródło jej aktualnych zmartwień. Gonitwa myśli, którą mężczyzna sprowokował swoją obecnością i tak niewielką odległością, przysłoniła Leighton zdolność obiektywnej oceny sytuacji i poczucia, że rzeczywistość była istotniejsza niż tak odległa, niemal zapomniana już przeszłość. Problem stanowiło jedynie to, że ona nie zapomniała.
Pamiętała.
Pamiętała w s z y s t k o.
Z jednej strony zatem wciąż znajdowała się przy drodze pośrodku niczego, stojąc przy ogromnych, ciężkich walizkach, z obolałymi stopami i zmęczeniem związanym z długą podróżą, w towarzystwie osoby, która jako jedyna pojawiła się na horyzoncie i zdecydowała się zatrzymać w celu udzielenia jej wszelkiej potrzebnej pomocy. Z drugiej zaś raz jeszcze przebywała w otulonych ciepłym, jaskrawym słońcem Włoszech, w niewielkim miasteczku gdzieś w Toskanii, gdzie zabawa trwała nieustannie, a piękne krajobrazy zapierały dech w piersi. Znów miała zaledwie dwadzieścia kilka lat, dopiero wchodząc w dorosłe życie, ucząc się tego, co pragnęła robić niemal od zawsze i starając się odnaleźć siebie. Po raz kolejny siedziała przy stoliku przed ulubioną kawiarnią, popijając ukochaną kawę, racząc się najsmaczniejszym na świecie deserem, którego połowę była zawsze chętna oddać właścicielowi wpatrując się w nią z zaciekawieniem oczu. Z odmętach wspomnień odnajdowała poruszone w toku rozmowy tematy, poddawane dyskusji kwestie, wszystkie wątpliwości, pojawiające się pytania, nieśmiałe marzenia względem przyszłości, która mogła przecież wyglądać zupełnie inaczej, a która układała się w tu i teraz tak różne od tego, które zdążyła wtedy stworzyć w swojej młodej, naiwnej i głupiej głowie.
Nie było w niej jednak miejsca dla dziecka, toteż Leighton popadła w jeszcze głębszą otchłań dezorientacji, wszak osoba, którą zwykła znać wtedy, nigdy nie była w jej oczach kimś, kto byłby skłonny założyć rodzinę.
To nie mógł być on.
Tt...tak – przytaknęła krótko, choć fałszywa nuta była zdecydowanie za mocno słyszalna. Nawet jeśli stojący przed nią mężczyzna do złudzenia przypominał widmo słodko-gorzkiej przeszłości, to zyskanie stuprocentowej pewności było pobożnym życzeniem, którego Leighton nie odważyła się zrealizować. – Wszystko dobrze.
To nie mógł być on.
Nie mógł.
W porządku. – Nie brzmiała na w pełni przekonaną, jednak trudy tego dnia były silniejsze niż zdrowy rozsądek czy chęć podtrzymania chociażby pozorów tak uwielbianej przez Wyatt niezależności, dlatego żarliwie pragnęła uwierzyć, że obecność jej osoby naprawdę nie stanowiła problemu - nawet jeżeli od kilku minut zachowywała się co najmniej dziwnie, czego była boleśnie świadoma i co bardzo chciała zniwelować, mimo iż było to dla niej co najmniej dziwne i w jej wykonaniu niemalże sztuczne. Nie trzeba jednak było posiadać ponadprzeciętnego IQ, by zorientować się, że Leighton nieco ucichła; w stronę auta szła kilka kroków za nieznajomym, zabrakło odważnych, nieco zaczepnych komentarzy w stylu tego, którym uraczyła go na samym początku spotkania, a miejsce pasażera zajęła bardzo ostrożnie, w równie spokojny sposób zamykając za sobą drzwi samochodu, którego wnętrze obrzuciła krótkim, acz zaciekawionym spojrzeniem, niemal od razu rejestrując dziecięce foteliki i kilka psich zabawek, ale przede wszystkim - samego Hotdoga, który wychylił łeb w stronę przednich siedzeń, prowokując mięśnie Leighton do niekontrolowanego napięcia, które zelżało dopiero w momencie, w którym za kierownicą pojawił się nieznajomy.
Ponowne zerknięcie na jego profil trwało niezwykle krótko, a Wyatt ostatecznie skupiła wzrok na drodze malującej się przed nimi, raz jeszcze podejmując się próby wyrzucenia z głowy tego absurdalnego pomysłu.
To nie mógł być on.
przyjazna koala
grażynko
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Wspomnienia dawnych dni potrafiły nabrać zupełnie innych barw poprzez aktualne zdarzenia. Wystarczyło wszak dowiedzieć się, że coś pięknego, w co wierzyło się bezapelacyjnie, było oparte na kłamstwie i cała reszta zachodziła goryczą. Tam, gdzie była niegdyś radość, znajdowała się ciemna kotara gorzkiego posmaku na języku i gdzie nie dostrzegało się cieni, zaczęły one wyglądać z każdego kąta. I to dosłownie. W końcu dopiero co Ephraim wpadł w szpitalu na kochanka żony i... Ojca Jonathana. Nieważne, jak to brzmiało, nigdy nie miało nabrać normalności czy to w myślach mężczyzny, czy w wypowiedziach. To zwyczajnie było zbyt surrealistyczne, aby był w stanie przyznać się do tego na głos. To w końcu nie miało żadnego sensu. Ani teraz, ani wcześniej... Bo dlaczego więc Pamela wzięła z nim ślub? Z nim, a nie z tym drugim? Skoro i tak dopuściła się zdrady w przeddzień wesela. Jaką wartość niosło to, co mieli? Jakie brzemię spoczywało równocześnie na ich dzieciach? W końcu teraz były świadome krzywdzących ich zmian, nie wiedział tylko dlaczego, ale to dlaczego nie miało być na zawsze niewiadome. Nieodgadnione. Ephraim nie widział siebie w roli ojca, który ukrywałby przed własnymi dziećmi prawdę. Nie mógłby. Nie chciałby zresztą. Już i tak zżerało go to, co się aktualnie działo, a miałby do tego dokładać sekrety tam, gdzie nie powinno ich być... Nie. Nieważne, jak bardzo to bolało, w odpowiednim momencie prawda miała wyjść na jaw. On miał tylko kontrolę nad faktem, kiedy miało to nastąpić. O ile coś innego nie miało wpaść niespodziewanie w tę dotkliwą materię... A wiedząc to, co miało miejsce w życiu Burnettów, kapitan nie mógł być tego stuprocentowo pewny. W końcu Lorne Bay było pełne... Niespodzianek.
Jak chociażby ta, która miała miejsce tuż przed nim. Nie mógłby sobie teraz przypomnieć, że dziewczyna, którą akurat spotkał, była tą samą, którą poznał we Włoszech podczas manewrów marynarki na Morzu Tyrreńskim. Którą widział wśród grupki studentek, gdy razem z Williamem odwiedzili uniwersytet, gdzie uczyła się narzeczona drugiego z marynarzy. Z którą nawiązał krótką rozmowę podczas spędu organizowanego przez Williama i jego partnerkę. Którą odprowadził pod akademik, nie odzywając się przesadnie często. Z którą zaczął spędzać więcej czasu w meandrach starych uliczek, wśród wystaw galerii, pomiędzy jednym muzeum a drugim. Gdyby skojarzył ten moment, wszystko stałoby się jasne. Wszystko wróciłoby na swoje miejsce. Tamto pierwsze, niewinne, oddalone o praktycznie dekadę spotkanie różniło się jednak diametralnie od tego, które działo się na uboczu drogi, że nie mogło mieć wspólnego mianownika. Jej słowa, jej zachowanie, ich miejsca w życiu — wszystko było niczym kontrast. Nie mogło to wyciągnąć z Ephraima i meandrów jego skołtunionego cierpieniem umysłu odpowiedzi na pytanie, kim była dziewczyna, którą właśnie wiózł w stronę Lorne Bay. Czy była tylko twarzą w tłumie związaną z nadmorską miejscowością? Ale skoro tak było, dlaczego czuł całkowicie wewnętrzny opór? Dlaczego nie mógł uplasować jej w miejscu, dokąd zmierzali?
A zmierzali w dziwnym nastroju. Zdecydowanie za ciężkim, jak na przypadkowe spotkanie nieznajomych...
- Jadę do Pearl Lagune - przerwał panującą w aucie ciszę, której towarzyszyły jedynie nieprzerwane sapanie Hotdoga oraz odgłosy lecących w tle Dire Straits, które i tak w jakiś sposób przestały być dla mężczyzny słyszalne. Jego słowa nie były bezpodstawne, jak mogło się wydawać na pierwszy rzut oka. Nie zamierzał pytać wszak siedzącej obok niego kobiety o konkretny adres, bo jeśli chciała mu wyznać, gdzie dokładnie jechali, mogła to uczynić. A mogła uznać, że zwykłe, krótkie hasło ze znanym wszystkich miejscem wystarczy. - Długo cię nie było? - spytał, chcąc nie tyle, co zagaić rozmowę, co zwyczajnie przerwać tę — wyjątkowo dziwną — ciszę. W normalnych warunkach wcale by mu to nie przeszkadzało. Ba! Byłby całkiem zadowolony, ale nie w tym przypadku. Teraz, tutaj, z nią… Coś było mocno nie w porządku z sytuacją, w jakiej przyszło się mu im znaleźć. - W Lorne Bay w sensie - dodał, jakby nie było to jeszcze oczywiste, ale zaraz tego pożałował. Skrzywił się sam do siebie. Przez to okropne wrażenie kojarzenia wszystko zdawało się jakby trudniejsze w interakcjach. Bardziej toporne. Nie znosił niewiedzy i niepewności, a ta aktualna ewidentnie wbijała się w jego umysł. Do tego nie był zbyt dobry w pogaduszki... Które notabene były dla kapitana czymś przerażającym...
Leighton Wyatt
easter bunny
chubby dumpling
malarka — gdzie wena poniesie
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Dziwność utworzonej w ten dość niespodziewany, zupełnie niezamierzony sposób atmosfery dawała się we znaki również Leighton. Choć bardzo doceniała zaoferowaną przez nieznajomego pomoc, to jednak nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że - poza niezręcznością charakterystyczną dla spotkań tego typu - towarzyszyło im również coś jeszcze; coś, czego nie umiała jednoznacznie nazwać, a co na stałe wryło się w jej serce oraz umysł, wpędzając ją w stan niepewności i bliżej nieokreślonego... smutku.
Nawet jeśli usilnie próbowała przekonać samą siebie, że siedzący obok niej mężczyzna nie był tym, którego twarz miała przed oczami nawet po tych kilku latach rozłąki, to jednak nerwowe zerkanie w jego stronę wydawało się reakcją zupełnie naturalną - zupełnie tak, jak gdyby chciała mieć sto procent pewności, że zmysły nie płatały jej figli, a wspomnienia nie przeplatały się z rzeczywistością jedynie pod wpływem mętnych wspomnień oraz marzeń o tym, czym mogli się stać, gdyby nie jego nagły wyjazd i urwany po wymianie zaledwie kilku listów kontakt. Wielokrotnie pozwalała sobie na nieco bardziej rozwinięte formy marzeń, w których kilka wyjść do teatrów czy muzeów było zaledwie początkiem relacji mogącej mieć dłuższy, dużo większy wpływ na przyszłość. Nawet jeśli dzieliło ich wiele aspektów - począwszy od różnicy wieku, na zupełnie odmiennych charakterach kończąc - to na koniec dnia czuli się w swoim towarzystwie dobrze, niejako uzupełniając się w balansujący sposób: on milczał, gdy ona mówiła zbyt wiele; on zachowywał powagę, kiedy ona chichotała w najlepsze; on wycofywał się w chwilach, w których ona pragnęła błyszczeć. Było w tym coś słodko-gorzkiego; słodycz miała związek z nastoletnimi czasami, momentem w życiu, gdy wszystko wydawało się nieskomplikowane. Gorycz kojarzyła się z porażką, jaką była ta krótka, niezbyt intensywna pod względem doznań znajomość, o której raz jeszcze Wyatt zaczęła rozmyślać i to w kategoriach innych niż przeszłość.
Co, jeśli to naprawdę on?
Ocknąwszy się ze sfery marzeń, Leighton oderwała spojrzenie od drogi przed nimi i raz jeszcze pozwoliła sobie na to, by zerknąć na kierowcę. Nie miała pojęcia, czy padające słowa były ogólną informacją, czy jednak próbą zorientowania się, gdzie znajdował się jej własny adres docelowy. Nawet jeżeli było już za późno na zachowanie daleko idącej ostrożności, biorąc pod uwagę, że auto ruszyło, a ona wraz z nim będąc w środku, to jednak resztki zdrowego rozsądku podpowiadały, że zdradzenie zbyt wielu szczegółów mogło mieć różnorakie skutki.
Ja do Opal Moonlane – wyznała w końcu, uznając to za odpowiednią ilość informacji. W głowie nie potrafiła jednak ani odnaleźć, ani na nowo stworzyć mapy miasta, dlatego odległość tych dwóch dzielnic pozostawała dla niej nierozwikłaną zagadką. I to wcale nie tak, że oczekiwała podwózki pod same drzwi. Przeciwnie - gdyby jej obecność miała jakkolwiek utrudnić bądź wydłużyć powrót mężczyzny do domu, byłaby skłonna wysiąść tuż przy znaku witającym przyjezdnych w Lorne Bay. Nigdy bowiem nie lubiła być przyczyną jakiegokolwiek problemu, a wiedziała, że sam fakt rozsiadania się na walizkach przy poboczu drogi gdzieś w szczerym polu mogło wzbudzić zainteresowanie wśród osób bardziej empatycznych i wyczulonych na ludzką krzywdę. Lub może zwyczajnie ciekawskich, wszak taki widok był dość niecodzienny. Leighton nie umiała jedynie ustalić, do której grupy należał siedzący obok facet.
Kilka lat. Od czasu do czasu odwiedzałam rodzinę – odpowiedziała ze spokojem, ponownie skupiając wzrok na mijanych za oknem krajobrazach. Chociaż dookoła nie działo się nic istotnego, a ją i tak najmocniej interesowały wydarzenia wewnątrz samochodu, to jednak wciąż pragnęła zachować zdrowy dystans i nie popaść w zbyt skrajne odczucia względem tego, czego wcale nie mogła być pewna. – Studiowałam. Zwiedzałam Europę – dodała, nie kryjąc zaskoczenia związanego z tym, z jaką łatwością przyszło jej podzielenie się dalszymi szczegółami z życia. Nie były to może detale sugerujące jakikolwiek obraz jej osoby, ale niewątpliwie stanowiły dobry początek. – Teraz wróciłam na dłużej. – Przynajmniej taką miała nadzieję, ale tę obawę wolała zachować dla siebie. Wciąż zastanawiała się, czy powrót był dobrym pomysłem i czy mogłaby liczyć na wsparcie osób, które niegdyś były jej bliskie. Zmieniło się przecież naprawdę wiele, prawdopodobnie zmienili się również oni.
Nieznaczny uśmiech przyozdobił jej usta na krótko przed tym, jak spomiędzy nich zdołała wydostać się jeszcze jedna informacja:
Leighton.
przyjazna koala
grażynko
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Czasami przewrotny los pchał się sam z powrotem do życia ludzi, którzy wcale go nie szukali. Wcale się o niego nie prosili. Wcale nie wypatrywali powrotu dawnych dni, aby ponownie się w nich zanurzyć i przeżywać je wciąż na nowo. Niektórzy nieśli na swoich barkach już wystarczająco wiele i przypomnienie błędów przeszłości nie miało pomóc, a jedynie utrudnić już i tak ciężką egzystencję. I to nie tak, że w stosunku do Leighton Ephraim posiadał jakikolwiek żal. Ich wspólnie spędzony czas miał w sobie wiele uroku i gdyby mieli go jeszcze więcej, może wszystko potoczyłoby się inaczej. W końcu towarzystwo kogoś delikatniejszego, bardziej czułego niż banda rozkrzyczanych marynarzy była dla niego wyjątkowym darem, bo tego też potrzebował. Pewnego rodzaju innej normalności, którą na lądzie ukazywała mu młoda studentka malarstwa. Nigdy też nie uważał, że mógł to odczuwać z każdą napotkaną dziewczyną. Że wyjścia do kawiarni, muzeum czy po prostu spacer wśród starych alejek mogłyby cieszyć tak samo bez względu na towarzystwo. Pomimo że mówiła więcej od niego i była bardziej ekspresywna, lubił jej obecność. Większość osób, które Ephraim spotykał w swoim życiu, były bardziej od niego, więc w żaden sposób go to nie odrzucało. I też właśnie z tego też powodu czuł się winny. Za to, jak to wszystko się skończyło. A przecież to nie tak, że tego nie lubił — kontynuacji ich znajomości również i po jego wyjeździe. Uwielbiał zapominać o bożym świecie, nie zwracać uwagi na hałasujących wokół marynarzy — na ich śmiechy, rozmowy, docinki — i pochylać się nad lekturą wiadomości spisaną delikatną dłonią. Opisującą kolejny dzień na uczelni, zaliczony egzamin, wyjątkowość zachwytu nad naturą. To było dobre. I wiedział, że było to skierowane tylko do niego. Wiązało go ze światem, jaki współegzystował z tym, który znał on sam. W odpowiedziach starał się zawierać to, co mogło wydawać Wyatt interesujące, chociaż większość dni wyglądała niezwykle podobnie. Starał się jednak opisywać jej jak najlepiej wschody słońca na otwartym oceanie lub burzliwość sztormu. Nie wszystko jednak mógł w tych listach zawrzeć. Nie inaczej było w momencie, w którym postanowił przestać.
Nigdy nie miał zapomnieć tamtego dnia. Lot do Zatoki Omańskiej trwał prawie trzy godziny, podczas których wielokrotnie sprawdzali sprzęt. Wszystko zdawało się iść po ich myśli — przecięli Cieśninę Ormuz od południa, trzymając się z daleka od międzynarodowej trasy, którą pływały ogromne tankowce z ropą i gazem ziemnym do doków w Zatoce Irańskiej. To była podstawa — by znać teren, na który zmierzali, a w tym konkretnym rejonie musieli uważać bardziej niż zwykle. Znajdowali się wszak w miejscu ćwiczeń marynarki irańskiej, działającej w pobliżu swojej głównej bazy w Bandar Abbas i dalej, w głąb zatoki wokół baz łodzi podwodnych. Gdyby byli nieostrożni, mogliby zostać zestrzeleni jednym z wrogich pocisków. Pomimo iż w rząd australijski prowadził politykę zdecydowanego odwetu za każdą, najmniejszą próbę ataku na rodzimy transport cywilny czy wojskowy, ryzyko nieprzerwanie istniało i nikt nie chciał się narażać. Zagrożenie było zawsze gdzieś blisko, nawet w krajach zwykle uważanych za przyjazne sojuszowi.
Coś poszło nie tak. Coś cholernie poszło nie tak. Wciąż czuł, jak drżały mu dłonie, a palce kleiły się od krwi Canberry, którą wspólnie z Lewisem starali się zatamować. Czuł walące szybko serce i pamiętał twarze siedzących wokół niego ludzi, gdy wracali do bazy. I tę przejmującą ciszę, która zapadła, mimo że hałas śmigła helikoptera mógł zagłuszać nawet własne myśli. To nie istniało. Nie w tamtym momencie. Tamtego dnia stwierdził, że to było nie w porządku. Że nie wiedział, kiedy miał wracać. Że nie wiedział, co miało się wydarzyć. Że świat, który miała Leighton, nie współgrał z tym, który miał on. Że nie mógł wprowadzać w tę niewinność siebie… Właśnie takiego, jakim był. Więc nie odpisał. Pozostawił listy w torbie z własnym nazwiskiem, lecz nigdy już do nich nie zajrzał.
Leighton.
Na szczęście o tej porze droga była opustoszała. Na szczęście i tak podjeżdżali wolno do skrzyżowania. Na szczęście nie wydarzyło się nic złego, gdy samochód zatrzymał się na jezdni. Niebieskie oczy szybko oderwały się od czerni asfaltu i już jedynie wpatrywały się w siedzącą obok sylwetkę. Bo pamiętały tak, jak pamiętała ona. Pamiętał wszystko. Fala gorąca zalała męskie ciało, by zaraz poczuć chłodny dreszcz, który przebiegł wzdłuż jego kręgosłupa. - Chryste… - sapnął, nie wiedząc, co powinien był zrobić ani jak dokładnie się zachować. - Przepraszam cię… Ja… - Nie powiedział więc już nic więcej, tylko oparł łokcie o kierownicę i ukrył twarz w dłoniach. Ze wstydu chciał zapaść się pod ziemię, podobnie zresztą z tego, co aktualnie zajmowało jego umysł. Wspomnienia z tamtych wspólnie spędzonych dni. Z listów. Z ciszy. Z obrazów, które regularnie kupował. Ze zmian. Nie wiedział, ile to trwało, zanim w końcu wyprostował się, pozwalając, by palce zaplątały się w gęstych włosach, a jego spojrzenie znów spoczęło na sylwetce siedzącej na miejscu pasażera kobiety. - Pieprzone Lorne Bay, hm? - rzucił, pozwalając sobie na lekkie zdenerwowane rozbawienie, chociaż tak naprawdę nie wiedział już, jak powinien był reagować. To było więcej niż surrealistyczne, by tak wiele osób z jego przeszłości wiązało się z tym małym, koszmarnym miasteczkiem. Z miejscem, które aż krzyczało, że powinien był wyjeżdżać jak najszybciej. W takich momentach żałował jeszcze silniej, że nigdy nie zostali z Pamelą i dzieci na stałe w Anglii. Że w ogóle się z nią związał. Że w ogóle osiadł. Że w ogóle... Był.
Leighton Wyatt
easter bunny
chubby dumpling
malarka — gdzie wena poniesie
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Choć cały ten dzień opiewał w niespodzianki różnego sortu, to jednak niewątpliwy prym wiodło pasmo nieszczęść związanych z trudami podróży, której Leighton podjęła się bez konkretnego planu, bez podstaw ku temu, by zacząć od nowa i to - paradoksalnie - w miejscu, z którego niegdyś uciekła.
Nie istniał żaden powód, by wrócić, a jednak; była. W aucie nieznajomego mężczyzny, który miał zawieźć ją do doskonale znanego miasteczka - do Lorne Bay, które niegdyś nazywała domem, a które obecnie było bardzo odległym wspomnieniem, które z przyczyn nieznanych nawet sobie, pragnęła skonfrontować z rzeczywistością, jaką zdołała wykreować. Niegdyś była przecież ciekawą świata i ludzi młodziutką dziewczyną, dla której nie liczyło się nic poza marzeniami i nieograniczonymi możliwościami, jakie dawały talent połączony z ciężką pracą. Dziś pozostawała nieco zgorzkniałą, posiadającą specyficzne poczucie humoru trzydziestoletnią artystką, którą po latach licznych sukcesów dopadł pierwszy tak poważny kryzys twórczy. Była boleśnie świadoma tego, że zatrzymała się dawno temu i że wciąż stała w miejscu.
W miejscu stanął również samochód i choć moment ten nie był zbyt gwałtowny, to jednak zupełnie niekontrolowanie wsparła się jedną z dłoni o deskę rozdzielczą, jak gdyby w ten sposób pragnęła obronić się przed bolesnym spotkaniem z tym, co znajdowało się przed nią, jednocześnie na krótką chwilę zapominając, że największe niebezpieczeństwo czaiło się w osobie mężczyzny, na profilu którego raz jeszcze skupiła pełne dezorientacji spojrzenie.
Nic się nie...– podjęła, choć urwanie wypowiedzi w połowie nie było jej planem. Tego dnia działo się wiele nieoczekiwanych rzeczy, a ich lista wydłużała się wraz z każdą upływającą sekundą, w efekcie czego oczekiwanie przepełniało się zniecierpliwieniem, a w kobiecym wzroku mężczyzna mógł dostrzec nieme ponaglenie względem wyjaśnień, jakich oczekiwała w związku z jego niecodziennym zachowaniem.
Lub może była to tylko wymówka?
Wygodny pretekst, dzięki któremu miała uniknąć tego, co wiedziała od dawna?
Dokładnie od chwili, w której zadarła głowę, a ich spojrzenia spotkały się zupełnym przypadkiem - jak wtedy, gdy w tłumie wspólnych znajomych dostrzegli się po raz pierwszy, a rozmowa - choć uboga w słowa i wyznania - toczyła się własnym, niepowtarzalnym rytmem, który Leighton wielokrotnie powtarzała w swojej własnej głowie.
Chyba nie rozumiem? – mruknęła, raz jeszcze chwytając się ostatniej deski ratunku, nawet jeżeli rola idiotki nie była taką, o którą Wyatt kiedykolwiek by się pokusiła.
Wspomnienie wciąż żywej niegdyś żywionej do niego sympatii przeplatała się z nieopisaną chęcią podarowania upustu furii, jaka wzbierała się w jej drobnym ciele, ilekroć analizowała tych kilka spotkań i wszystko to, co nastąpiło tuż po nich - dużo bardziej rozwinięte niż wymiana słów listy, rozkoszne oczekiwanie na kolejną odpowiedź, ekscytacja związana z opisywaniem szczegółów kolejnego dnia. Choć nie znali się długo, a ich relacja nie zyskała żadnego konkretnego charakteru, trudno jej było wyobrazić sobie codzienność po jego wyjeździe, nawet jeżeli była go świadoma od samego początku i który zbliżał się nieubłaganie wielkimi krokami od pierwszego wymienionego dzień dobry. Radość tańczyła ze smutkiem, a euforia ustępowała żalowi, że wszystko trwało zaledwie kilka ulotnych sekund.
Zupełnie jak dzisiaj.
Długa, niekończąca się droga i on, siedzący w ciszy tuż obok niej, pokonując odległość koszmaru, jakim był nieprzyjemny ucisk w żołądku i coraz szybciej bijące serce, pod którego wpływem oddech niebezpiecznie się spłycił, a oczy zaszły mgłą, która rozmywała doskonale znany obraz. Chowając w sobie chłód i szok, zacisnęła dłonie w drobne pięści.
Więc to nie mój wymysł. – Raz jeszcze zabrzmiała jak oderwana od rzeczywistości wariatka, ale tym razem w tonie jej głosu na próżno było doszukiwać się słodkiego tonu żartu czy uroczej zaczepki. Brzmiała poważnie, czego najdosadniejszym podkreśleniem była drżąca w emocjach warga i coraz intensywniej pracująca klatka piersiowa. Nagle wnętrze samochodu wydawało się bardzo ciasne, niemal klaustrofobiczne, a temperatura podskoczyła o kilka stopni, prowokując na kobiecych policzkach mocny rumieniec - złości, wstydu. – To ty, prawda? – dodała, tak naprawdę nie oczekując odpowiedzi, gdy ta rozbrzmiała w ciszy przerwanej jednym, dość żałosnym jękiem.
Tuż po nim pojawiło się kilka kolejnych, choć tym razem związanych bezpośrednio z walką, jaką Leighton rozpoczęła, gdy poważnym przeciwnikiem okazały się drzwi auta. Kilka mocniejszych szarpnięć - lub może uprzejmość Ephraima? - sprawiło, że te ustąpiły, pozwalając Wyatt wydostać się na zewnątrz i spotkać z niosącym ukojenie wieczornym, nieco chłodniejszym powietrzem.
Tłamszone kurwa było ostatnim, co mógł usłyszeć, nim drzwi jego samochodu zamknęły się z impetem (przypadkiem, biorąc pod uwagę jej stan? albo celowo, znając słabość płci brzydkiej do swoich zabawek?), a Leighton obeszła pojazd, nie przywiązując zbyt dużej wagi do miejsca i okoliczności, w jakich się znajdowali - blisko środka skrzyżowania, pośrodku niczego, w ciemności, która spowijała najbliższą okolicę, pozwalając rozproszyć się jedynie reflektorom pojazdu, o którego maskę brunetka wsparła się pośladkami.
Zerknąwszy przez ramię, obdarzyła mężczyznę krótkim, pełnym wyrzutu spojrzeniem, ostatecznie jednak skupiając wzrok na okraszonym kilkoma zaledwie gwiazdami.
przyjazna koala
grażynko
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Jeszcze kilka lat temu wspomnienia z jego pobytu we Włoszech nie przewinęłyby się w jego życiu z wyraźnym impaktem. Pozostawały w jego świadomości, lecz nigdy nie odciskały piętna; nie wywoływałby żalu czy nie wyznaczałyby silnej ścieżki istotnych wydarzeń z doświadczeń kapitana. W końcu dwa lata temu był naprawdę szczęśliwy i nie widział niczego złego w podjętych przez siebie krokach. Wszak zaprowadziły go ku Pameli, zaprowadziły go do ich dzieci, które stały się centrum jego całej egzystencji. Zaprowadziły go do ich rodziny. Do szczęścia, w które niezaprzeczalnie wierzył i które pozwalało mu oddychać. Spełniał się w związku oraz roli, jaką pełnił i chociaż wiedział, iż długie nieobecności były męczące nie tylko dla niego, ale także jego bliskich, ufał żonie. Ufał jej, gdy mówiła, że zawsze będzie czekać. Ufał, gdy w każdą noc przed jego wypłynięciem, spędzali razem, ciesząc się intymnością. Ufał, gdy wypowiadała swoje zapewnienia o uczuciach, jakimi go darzyła. No, właśnie… Ufał… Wiara, którą pokładał w kobiecie, wyparowała i jedyne co zostało, to wątpliwości. Wyjątkowa ostrożność zastąpiła czułość oraz wyrozumiałość, a dłonie, które niegdyś tak bardzo pragnęły bliskości, odsuwały się. Bo Ephraim nie mógł znieść tego, co miało miejsce. Świadomość, że w to, co wierzył, to, co kochał, było oparte na kłamstwie i manipulacji. Na seriach zdrad, dla których nie znajdował uzasadnienia i dla których nie chciał wyjaśnienia. I chociaż ani Jace, ani też Liberty nie miały utracić ojcowskiej miłości, więzi oraz oddania, ich rodzina rozpadła się i nigdy nie miała sformułować się na nowo. Miała już zawsze pozostać niczym złożone z roztrzaskanych fragmentów lustro — pełna ostrych krawędzi i rys. Nieprzyjemna i pokrzywdzona. Tak, jak pokrzywdzeni byli oni wszyscy.
Nic więc dziwnego, że wraz z dalszym rozwojem sytuacji, męski umysł wbrew niemu samemu kierował się ku rozmyślaniu o tym, co by było, gdyby… Gdyby nie podjął tych kroków, nie wyjechał, nie dał nad sobą zapanować niziutkiej wolności o ciemnych oczach. Tych samych, które zdawały się mieć być zawsze i już na zawsze. Nowa rzeczywistość uświadamiała o tym, że nieważne co robił, nieważne jak okrutne były nieprzyjazne tereny i wrogie akweny, to w domu legły się najprawdziwsze potwory. Te, które w opowieściach dla dzieci wyglądały spod łóżek, z tą jednak okrutną przewrotnością, że zamiast wykrzywionych masek nosiły znajome twarze. Te z przeszłości zdawały się więc być bardziej przyjazne. Niosące w sobie więcej prawdy. Niewystrojone w fałszywe uśmiechy ani czcze słowa. Nie były całkowicie niewinne ani pozbawione bólu, jednak nie niosły na sobie naleciałości gorzkiej prawdy. Bo zawsze po prostu były. Transparentne w nawet najokrutniejszych wspomnieniach.
To ty, prawda?
Mocne szarpnięcie za samochodową klamkę, a później gwałtowne uderzenie drzwi były aż nad wyraz oczywistymi sygnałami o tym, co miało właśnie miejsce. O tym, że przeszłość, nieważne jak odległa, żyła. Tliła się w nawet najsłabiej dotlenionych miejscach, by w końcu przesycić się i wybuchnąć. Obserwując Leighton, wyraźnie wściekłą, Ephraim wiedział, że to jeszcze nie był koniec. Że początek powoli podsycał pierwszą iskrę... Nie wiedział, co zamierzała — gdy niemalże wyskoczyła z auta, sądził, że pójdzie po prostu wzdłuż jezdni, karząc za sobą jechać, ale tak się nie stało. Dopiero gdy jej pośladki delikatnie uderzyły o maskę, Burnett zdał sobie sprawę, że wstrzymywał oddech, a spięcie — wywołane przez szarpaninę z drzwiami — opuściło powoli jego barki. Odkąd kobieta opuściła jego pojazd, do finalnego jej celu, minęło kilka sekund, jednak w umyśle mężczyzny zdecydowanie dłużej. Odetchnął też głęboko, widząc wyraźnie rzucone przez ramię spojrzenie swojej pasażerki. Kobiety były okrutnie skomplikowane i jak widać ta obecna, wcale nie różniła się od innych pod tym względem… Włączył awaryjne — bądź co bądź wciąż stali na skrzyżowaniu — i kątem oka zerknął na doga, który nie miał bladego pojęcia, co się właśnie działo. - Dobry pies - mruknął cicho do Hotdoga, drapiąc go delikatnie po obwisłej skórze pyska i dopiero po dłuższej chwili otworzył drzwi samochodu. Wiedząc, że to, co czekało na niego po drugiej stronie, nie miało być przyjemne...
Wieczór powoli obniżał temperaturę, która wzrosła w ciągu dnia, jednak wciąż było gorąco i Ephraim trochę żałował, że nie mógł poczuć ulgi chociażby w orzeźwiającym powietrzu. Typowa dla tego rejonu duchota nie sprzyjała uśmierzaniu emocji czy bardziej skomplikowanych, poważniejszych rozmów. Mimo to wyszedł ku Wyatt. Jej drobne ciało buńczucznie zagradzało dalszą drogę i wyraźna postawa mówiła o tym, że nie miało być to polubowne spotkanie dawnych znajomych. Z dłońmi w kieszeniach skórzanej kurtki powoli podszedł i przystanął obok niej, by oprzeć się o samochód w ten sam sposób i po prostu spojrzeć na drogę przed sobą. Milczał, nie wiedząc tak naprawdę, co miał powiedzieć. Co chciałaby usłyszeć Leighton. Zresztą… To było tak dawno temu. Ich życia były — powinny być? - na innym etapie. Nie powinien pozostawać w nich żal przeszłości. Ale może się mylił? Najwyraźniej się mylił, biorąc pod uwagę aktualną sytuację, gdzie w milczącej przestrzeni jawiło się niewypowiedziane pytanie. I co teraz?
Leighton Wyatt
easter bunny
chubby dumpling
ODPOWIEDZ