strażak — lorne bay fire station
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Strażak z rodziny z tradycjami, który wraca do żywych po poważnym wypadku w pracy. Próbuje ogarnąć wszystkie relacje na nowo - choć do Rosie, swojej żony wrócił tej samej.
[3] + Rosie Shaughnessy

Od kiedy przeprowadził się do Cairns, nie obchodził Świąt. Przyjeżdżał do domu rodziców na dosłownie chwilę, złożył wszystkim życzenia, wręczył prezenty dzieciakom, skubnął cokolwiek jedzenia i wracał do siebie. W ogóle jakoś mu zbrzydły wszelkie rodzinne okazje. Każdy zaczynał patrzeć na niego z politowaniem, przecież jak to wrócić do żywych po takim wypadku, jak to tak jak cię żona zostawi, czemu się tyle czasu nie odzywałeś... Rzygać mu się co najwyżej chciało od tego wszystkiego. Więc wracał do zupełnie pustego mieszkania i po prostu szedł spać. Albo oglądał pierdoły na Discovery do samego rana. Dziś rano zrobił dokładnie to samo. Bo może i wciągnął na dupę czarne spodnie, a na plecy białą koszulę, ba - nawet pasujący krawat czarny znalazł i zawiązał, ale pojechał do rodziców tylko na moment. Wpadł jak poparzony (hehehe, chujowy żart), obcałował wszystkich, wysłuchał nieszczerych życzeń, dał dzieciakom prezenty i nawet pomógł kilka odpakować, po czym znalazł matkę i chciał się żegnać.
- Znowu tak uciekasz, jakbyś nie był u siebie... Może chociaż jedzenia ci włożę, zjesz później? No nie można tak z pustymi rękami przecież - zaczęła standardowo lamentować pani Shaughnessy. No bo jak to tak kolejne Boże Narodzenie bez syneczka.
- Mamo, dziękuję, naprawdę sobie radzę - chuja tam a nie sobie radzisz, Carter. I jakby jeszcze tego było mało, w głowie zaświtał mu właśnie pewien pomysł. - Albo włóż! OK! Wezmę. Pomóc ci? - i cyk, obrót o 180 stopni. Matka wyraźnie się rozpromieniła i nawet nic nie odpowiedziała a zaczęła szykować wałówkę, którą obczęstować można by było połowę pułku wojska. Po grubości albo wcale.

Plan Cartera tego nie zakładał, ale złapał się na tym, że nie wypada się przecież pojawiać u kogoś w Święta bez prezentu. Tak na krzywy ryj. Ale przecież nie znajdzie dziś żadnego otwartego sklepu. Kręcił się tym swoim Audi po prawie pustych ulicach Lorne Bay dobrą chwilę. Wszystko było pozamykane. No kurwa, normalnie wojna. Przecież to tylko święta. Każdemu ma prawo zabraknąć majonezu. Zmuszony został do zakupów na lokalnej stacji paliw. Sklep tutaj nie był specjalnie duży, a i wyjątkowo słabo wyposażony, ale cóż - jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Zaparkował przy jednym z dystrybutorów i by nie robić z siebie ostatniego łosia, co to jakiegoś zmęczonego życiem Zbyszka zmusza do pracy w święta, dolał do baku trochę paliwa. Pilnie gdzieś daleko musi jechać, i chuj. Nieważne, że to daleko to dwie ulice dalej. Już w środku wyraźnie znudzony - albo rozłożony potężnym skrętem - kasjer podał mu kwotę do zapłacenia za paliwo.
- Macie jakieś wino? - zapytał, bo a nóż widelec chłopina mu wyciągnie spod laty cokolwiek porządnego.
- Taaaaaa, tylko to co widać. Ale jest chujowe. Nie żeby coś - Carter wyjątkowo doceniał szczerość młodego człowieka. Nawet to wzruszenie ramionami, takie na pełnej petardzie, z zupełną wyjebką, doceniał. Shaughnessy zrobił minę pełną uznania, taką głęboką podkówkę w typie popisowej miny Roberta de Niro. Dogadamy się, typie.
- Chujowe panie, to jest moje życie. Dolicz pan - męska decyzja. Rozejrzał się jeszcze po wnętrzu, w poszukiwaniu czegokolwiek co mogło dziś być prezentem dla Rosie. Carter S. mistrz nad mistrzami romantyzmu - prezent świąteczny dla żony prosto z cpnu. Nic niestety nie znalazł, może nawet i całkiem szczęśliwie. Zapłacił więc i ruszył do - kiedyś - swojego domu.

Zaparkował na pustym podjeździe i jeszcze nie wyciągając nic z samochodu, ruszył do drzwi. Tak właściwie to nawet się jej nie zapowiadał, mogło jej nie być, mogła mieć gościa, może gości... Przecież wtedy by się nie narzucał, nie? Zadzwonił więc tylko do drzwi i czekał, aż żona - bo jakby nie patrzeć, jeszcze nią była - mu otworzy.
misio
ładnie
:*
lorne bay — lorne bay
34 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
#4


To były drugie święta, których Rosie nie świętowała. Nie miała z kim. Wcześniej bywała u teściów, gdzie ludzi było tyle, ile dzieci w przedszkolu, w którym pracowała. Krzątanina, krzyki, gotowanie i śmiechy, to było coś, co wręcz krzyczało atmosferą świąt pokazywaną w filmach, internetach i tak dalej. Nie znała tego w przeszłości, było to dla niej wręcz bajkowe. Od dziecka, właściwie nastoletnich lat życia rodzina Shaughnessy'ch jej imponowała. Wydawała się być idealna, choć miała swoje wady. Jednocześnie czuła się tam zaopiekowana i zaakceptowana.
Jednak to wiązało się z postacią Cartera.
Poprzednie święta spędziła sama. Nawet nie czuła świątecznej atmosfery, nie miała ochoty. Noemi była nie wiadomo gdzie, nie wiadomo z kim... Carter był pewnie w szpitalu, lub już z niego wyszedł... A ona już nie była w kontakcie ani z nim, ani z jego rodziną. Wtedy samotność w ten konkretny dzień nie była wcale gorsza, od jakiegokolwiek innego dnia. Serio. Totalnie zamknęła się na choinki, śnieżynki i tym podobne. Teraz... też miała być sama i trochę bardziej ją to bolało, ale nie na tyle, aby chcieć się do kogokolwiek wprosić. Zaproszeń nie dostała tak czy siak od nikogo.
Była gotowa wziąć wszystkie świąteczne zmiany w pizzerii, w końcu inni mieli rodziny, dzieci, chłopaków i rodziców, z którymi chce się spędzić czas, a ona nie. Jednak tak czy siak, ten wieczór miała wolny. Ugotowała jakiś szybki obiad z rzeczy, które miała w domu, nie siląc się na żadne świąteczne dania. Ozdób nie miała i ten budynek dość wyróżniał się tym na ulicy. Jeśli Carter podejrzewał, że jego wciąż obecna żona mogła się kimś pocieszyć, to się mylił. Na podjeździe był tylko jej samochód, a w oknach świeciło się światło. Była w domu. Leżała na kanapie, przed telewizorem skacząc po kanałach, szukając czegoś, co nie ma żadnego związku ze świętami. Tak jak na przykład w przypadku pogrzebu królowej Angielskiej - na wszystkich kanałach to samo, a na jednym film emotki. Musiało coś takiego być! Gdy usłyszała dzwonek, to tyko przewróciła oczami, bo była pewna, że to jacyś kolędnicy, czy ktoś przypadkowy, chcący zasiać świąteczny nastrój u niej. Już miała nie wstawać, ale stwierdziła że naleje sobie coś, co mogłoby ją znieczulić. Wyjrzała przez okno, przeczesała włosy palcami, bo się trochę zdziwiła po tym, jak zobaczyła tam męża. -Carter, hej. Wesołych świąt?-zapytała, stając w drzwiach zaskoczona. Nie była gotowa na gości, miała na sobie rozciągniętą koszulkę, a dom cóż... Nie był zaniedbany, nie to, że jakiś smród i brud, ale cóż... Spodziewając się towarzystwa zawsze się wyciągnie odkurzacz, poukłada rzeczy na stole i tak dalej. I przede wszystkim, będzie się miało więcej niż światło w lodówce.

carter shaughnessy
strażak — lorne bay fire station
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Strażak z rodziny z tradycjami, który wraca do żywych po poważnym wypadku w pracy. Próbuje ogarnąć wszystkie relacje na nowo - choć do Rosie, swojej żony wrócił tej samej.
+ Rosie Shaughnessy

Zaczynał podejrzewać, że po tym całym wypadku chyba podzieliła mu się osobowość. I to tak nieszczęśliwie, że zamiast stworzyć cokolwiek porządnego, jakiegoś zupełnie nieustraszonego, niezłomnego twardziela, zostawiła jedną pizdę, która nie potrafi przestać kochać swojej (jeszcze) żony i drugiego, jakiegoś nieogarniętego, naiwnego gnojka, który wierzy że wszystko będzie kiedyś znowu okej. Mówi się niestety trudno i żyje się dalej, niesiony więc na mocy tych swoich dwóch cudownych natur, stanął w progu drzwi, które właśnie otwierała mu Rosie. Ta sama Rosie, która równie dobrze wyglądała i w oszałamiającej sukience, i w wyciągniętym t-shircie, który dni świetności na pewno ma już za sobą. Strzelił sobie emocjonalny facepalm i nakazał zebrać się do kupy. Nie rozwodzicie się bez powodu, bydlaku.
- Rosie, hej - nie przygotował się jednak zupełnie na to, że ta piękna blondynka mu otworzy, więc postanowił jak ostatni dureń parafrazować po prostu to, co mówi do niego ona sama. - A można życzyć komuś niewesołych świąt? - rzucił niezobowiązująco, że niby taki żarcik czy coś. Jezu, weź ty się Carter ogarnij, bo zaczynasz być po prostu żałosny. Przestąpił więc z nogi na nogę, odchrząknął i postanowił zacząć zupełnie od nowa: - Dobra, teraz tak już zupełnie na serio. Wszystkiego dobrego z okazji świąt. Nie wiem czy się nie narzucam, ale postanowiłem, że wpadnę. Trochę mi już zbrzydło spędzanie świąt samemu i pomyślałem, że tobie pewnie też... - po raz kolejny ugryzł się w język. Carter S. imperator podrywu właśnie zasugerował swojej (jeszcze) żonie, że jest takim samym przegrywem jak on i przez ten czas niczego nowego sobie nie ugrała. Znaczy nie ma żadnego nowego typa, czy coś. - Nie, żeby to było oczywiste, że miałabyś być sama, a ja miałbym być znowu jakimś wybitnym towarzystem... Jeśli nie jestem wystarczająco dobrą reklamą dla samego siebie, zwiozłem wałówkę i mam nawet jakieś podłe wino - Carter może i jest gnidą, ale nie będzie jej przecież okłamywał, że wziął ze sobą jakiś wybitny rocznik, wybitnie smacznego wina. Oparł się jedną ręką o framugę drzwi i starał się pozować na tego starego, przystojnego i najseksowniejszego typa w mieście.
Jak to mawiał Dick?
Baśniowy Ken przybył by mieć przy boku swoją Barbie.
misio
ładnie
:*
lorne bay — lorne bay
34 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie przesadzajmy. Carter chyba też nie upadł szczególnie mocno na główkę, żeby miało mu się coś odmienić. Od zawsze był porządnym facetem, silnym, umiejącym o siebie zadbać i szanującym kobiety... A przynajmniej jedną. I w gruncie rzeczy taki został. Nie stał się jakimś zgorzkniałym dupkiem, a mało czego bał się już wcześniej. Dobrym pytaniem było jednak to, dlaczego wciąż ciągnie go do Rosie, wciąż chce się nią opiekować. Można było powiedzieć, że to miłość, że potrzeba naprawdę wiele, aby zrazić się do blondynki na tyle, aby dał sobie z nią spokój. Problem był też taki, że sama zainteresowana, druga strona tego problemu, też tak naprawdę nie przestała go kochać. Rosie było nad wyraz źle, że tak go potraktowała, że tak się złożyło, że nie mogło być jej przy swoim mężu. Jednak nie zrobiła tego z powodu, że go nie kochała. A skoro wciąż miała tak wielkie wyrzuty sumienia, to coś musiało znaczyć. Jednak rozwód, na który się zdecydowali wydawał się być... sensowny. Nie było między nimi już tego, co było kiedyś i temu nikt nie mógł zaprzeczyć.
-Można komuś nie życzyć nic?-no raczej złe życzenia wypowiada się pod nosem, ewentualnie nad jakimś rosołkiem, czy innej laleczce voodoo.
Kobieta wysłuchała tego, co jej mąż ma do powiedzenia i nie, nie miała mu za złe tego, że się pojawił w jej progu.-To miłe, że o mnie pomyślałeś... wejdź, wejdź-zapewniła go. Nie spodziewała się jego wizyty, ale właściwie to nie miała nic przeciwko temu. Wiedziała, że kiedyś by się dali pokroić za święta spędzone tylko we dwójkę i to wcale nie dlatego, że nie wychodziliby z łóżka przez całe święta. Po prostu część tego czasu spędziliby na pewno u Shaughnessy'ch, jedząc, oglaając filmy i tak dalej. Miało to swój urok, lecz taka ilość osób mógł być męczący. -Nie wiem z kim miałabym być teraz. Chciałam te święta spędzić ze swoją rodziną, ale jacyś tacy milczący wszyscy...-brawo Rosie, jeśli Carter myślał, że pieprzy trzy po trzy, to jednak musiał się zorientować, że jego żona potrafi zasunąć jeszcze głupszym tekstem, większym sucharem.
Nie, Rosie nikogo sobie nie znalazała. Rosie zgubiła i to siostrę, ale to też już przeszłość, bo została odnaleziona, pogrzebana i tak dalej. Nawet przez moment od ich ostatniego objęcia przed wypadkiem, Rosie nie pomyślała o tym, by umówić się z kimkolwiek. I nawet po rozwodzie, gdy już podpiszą wszelkie papiery, nie planowała szukać sobie pocieszenia.
-Wałówka od mamy?-zapytała, zamykając drzwi od domu i wskazując Carterowi drogę do salonu. Może oberwał w czerep w trakcie pożaru, ale nie na tyle, aby zgubić się w domu, który sam zbudował. To było naprawdę miłe, że ex teściowa chciała karmić swoją wyrodną synową. Choć może jednak ich relacje nie były aż tak bardzo zepsute, jak to się im obu wydawało? -Kupiłeś mnie. Też powinnam coś do wypicia znaleźć-powiedziała i obróciła się na pięcie, by znów spojrzeć na swojego męża.-Nie stałam się żadną alkoholiczką, spokojnie. Po prostu...-spojrzała na swoje palce u stóp. Nie, nie miała w domu mnóstwa alkoholu, aby wypić przy pierwszej lepszej okazji, a te wszystkie tragedie nie zrobiły z niej żadnej alkoholiczki, nie wpędziły w głęboką depresję i tak dalej. Chciała się wytłumaczyć, bo odniosła wrażenie, że ich poprzednie spotkanie spowodowało, że Carter pojawił się teraz w jej progu. Albo się o nią bał, albo wyglądała tak żałośnie, że nienawidząc jej, lub po prostu mając jej wiele do zarzucenia, postanowił jednak coś z tym zrobić.

carter shaughnessy
strażak — lorne bay fire station
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Strażak z rodziny z tradycjami, który wraca do żywych po poważnym wypadku w pracy. Próbuje ogarnąć wszystkie relacje na nowo - choć do Rosie, swojej żony wrócił tej samej.
+ Rosie Shaughnessy

Wzruszył jedynie ramionami, kiedy jego (jeszcze) żona zapytała najpierw o to, czy można komuś nie życzyć nic, a potem wspomniała o tym, że to miłe że o niej pomyślał. Co miał niby odpowiedzieć? Kto inny miał mu przyjść do głowy? Okej, jeśli mamy być specjalnie szczerzy to pewnie pierwszym pomysłem było świąteczne walenie wódy z Dickiem, ale że ten wszystko zepsuł i spełnia się teraz w roli przykładnego małżonka, i jak na to przystało spędza święta z żoną - odpadło. Postanowił więc i samemu zachować się jak należy i pojawić się u Rosie. Oficjalnie - żeby sprawdzić jak się trzyma, oficjalnie mniej - bo po prostu lubił spędzać z nią czas. Był na swój sposób ciekawy, czy nic się nadal w tym temacie nie zmieniło.
- Mmmm, czarne poczucie humoru. Zawsze w cenie - zaśmiał się nawet lekko, bo nie do końca wiedział jak ma w tym momencie z tej sytuacji wybrnąć. Rosie nigdy nie należała do tych wątpliwych szczęśliwców, którzy umieli się w jakiś pokręcony sposób nabijać z ludzkiej, choćby własnej, tragedii, więc to była dla niego spora odmiana. Zawiesił na niej chwilę wzrok. Że przez ten cały czas się nigdy nie zastanawiał, czy ta cała rozłąka ich jakoś zmieni. No to, że on fizycznie wygląda inaczej - jednak trzeba się liczyć, że pod ubraniem skrywa całkiem sporo blizn i śladów po poparzeniach - to jedno, ale że ona? Rosie wyraźnie schudła. I trochę brakowało jej tego zadziornego błysku w oku, który do czasu przed wypadkiem często odpowiedzialny był za nakręcanie ich relacji. Albo za to, że w czasie kłótni potrafiła rzucać w niego przedmiotami. Jedno z dwóch.
- Wałówka raczej od całej parafii - wywrócił teatralnie oczami. Udając przesadnie irlandzki akcent, piszczącym, wysokim głosem zaczął przedrzeźniać własną matkę: - Och, koniecznie musisz tego spróbować! Sałatką, ona się chyba nazywa imieninowa, tak Declan? Sałatką poczęstowała nas Violet, wiecie, ta która od wiosny prowadzi u nas chór. A placek czekoladowy przyniosła Dot, razem z pięknymi życzeniami, Caitlin pokaż kartkę, którą dostaliśmy od państwa Pollak! - aż w końcu złapał go z tego wszystkiego kaszel, więc przerwał swój mały spektakl i po prostu zaczął się śmiać. Kto jak kto, ale Rosie doskonale wie jakim przedsięwzięciem są święta u Shaughnessych.
Przez chwilę popatrzył na nią podejrzliwie, po czym jednak, trochę zdziwionym, a trochę... karcącym? tonem, odpowiedział dosyć stanowczo:
- Rosie, spokojnie. Nie tylko alkoholicy trzymają w domu alkohol. Nie stresuj się - i starał się nawet jakoś tak krzepiąco uśmiechnąć. To była zdecydowanie taka "stara Ros", martwiąca się o wszystko. Postanowił szybko zmienić temat, więc dodał: - To jak, pomożesz mi przytachać do zaopatrzenie dla pułku wojska?
misio
ładnie
:*
lorne bay — lorne bay
34 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Rozwodzili się. Sam fakt, że Carter w ogóle o niej pomyślał w kategorii "do przeżycia" mówiło już wiele. Mógł w końcu stwierdzić, że zdecydowanie woli siedzieć sam i pić do Kevina w telewizji, niż chociaż odezwać się do przyszłej byłej żony. Blondynka naprawdę doceniała to, że pojawił się w jej progu. Choć na głos by chyba tego nie powiedziała, w końcu nie wypadało jej to. Oficjalnie nie robiła nic, aby wrócić do niego, nawet nie pomyślała o tym.
-Aż szkoda nie skorzystać, jak pojawia się taka okazja-wzruszyła ramionami. Fakt, w przeszłości Shaughnessy nie nabijała się ze swojej zmarłej rodziny, ani nie była fanką czarnego humoru, dalej nie była. To po prostu była okazja do wykorzystania. Po pierwsze, żart aż się prosił, a po drugie, no serio, z kim miała spędzać święta? Jakby miała czelność się z kimkolwiek spotykać, to na pewno mamusia by mu doniosła, Lorne Bay to nie było wielkie miasteczko, tutaj plotki rozchodziły się jak świeże bułeczki.
-Brzmisz totalnie jak mama-uśmiechnęła się aż. To był dobry moment na to, aby nabijać się ze swoich rodzin. Doskonale pamiętała, że tam każdy coś przynosił, nawet ona. Nie było to nic wielce wyszukanego, najczęściej sałatka owocowa, bo to nie było ani trudne do zrobienia, ani proste do zepsucia.
To nie tak, że martwiła się tym, co pomyśli sobie Carter o niej, czy jest alkoholiczką, czy nie, ale chciała zrobić raczej pozytywne wrażenie. W sensie, że poradziła sobie, nie załamała się aż tak. A może nie potrzebnie się przejmowała? Przecież to nie tak, ze chciała "wygrać" to rozstanie. A to, co powiedział Carter, miało trochę sensu. Alkoholicy nie trzymali alkoholu w domu, tylko w sobie. Hehe
-Jasne, chodźmy. -powiedziała, biorąc na wszelki wypadek klucze z szafki na buty, żeby im się drzwi nie zatrzasnęły. Inaczej mieliby jedzenie, ale musieli by spędzać je na tarasie bez dostępu do alkoholu, który blondynka obiecała.

carter shaughnessy
strażak — lorne bay fire station
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Strażak z rodziny z tradycjami, który wraca do żywych po poważnym wypadku w pracy. Próbuje ogarnąć wszystkie relacje na nowo - choć do Rosie, swojej żony wrócił tej samej.
+ Rosie Shaughnessy

Tak, Carter sam ze sobą nie potrafił dojść do ładu jeśli chodziło o to, że nie potrafił pozbyć się Rosie ze swojego życia. Rozwodzą się. Przecież nie potrzebują do tego ostatecznych podpisów na dokumentach i łaskawej zgody srogiego pana sędziego. Ich drogi mogły się rozejść już w momencie, kiedy taka decyzja została podjęta, kiedy stało się w ich relacji tyle złego, napiętrzyło się tyle błędów, że nie było już odwrotu. A nie myślą jedno, robią drugie i kiedy przychodzi co do czego zdają się być ponownie szczęśliwą rodzinką. Po potężnym kryzysie, ale szczęśliwą.
- Jasne - rzucił odrobinę niepewnie i nawet zaczął się Rosie przyglądać, próbując wyczytać z jej ładnej buzi i ogólnej mowy ciała, jakie miała zamiary, mówiąc to. Widać było, że taki rodzaj żartu jej nie leży i że była to po prostu dobrze wykorzystana okazja. W innych okolicznościach przyrody pewnie on sam odkopałby z odmętów swojego poczucia humoru jakąś spektakularnie czarną odpowiedź, ale dzisiaj wyjątkowo ugryzł się w język. Nie wiedział właściwie jak to wszystko znosi Rosie. Z jednej strony Noelle zaginęła tak dawno, cała ta sprawa ciągnęła się już tak długo, że Carter nieśmiało próbował zakładać, że jego (nadal jeszcze) żona na swój sposób mogła się już pogodzić z tym, że jej siostry po prostu nie ma. Z drugiej jednak - żałoba u każdego jest zupełnie inna i biedny Shaughnessy finalnie nie śmiał szarżować z osądami.
- Nie zatrzasną się - rzucił z pewnego rodzaju oburzeniem, kiedy tylko zauważył że Rosie wychodząc jedynie na podjazd, zabiera klucze. Naprawił te nieszczęsne drzwi? Naprawił. Przecież jak się mężczyznę poprosi raz to nie trzeba mu przypominać co pół roku. Pokręcił głową z niedowierzaniem. Że też własna żona aż tak podważała jego kompetencje złotej rączki.
Przy samochodzie wręczył jej właściwie tylko wino i jakiś mały pojemnik z tym sławnym już dostanym plackiem. Całą resztę po gentlemańsku tachał on. Chwilę później zresztą, odrobinę chyba zbyt pewnie, porządził się tak skutecznie, że działał w kuchni rozkładając wszystko. Nawet się rozglądał za talerzami albo ekwipunkiem wymaganym do przygrzania czegoś. Rzucił mu się w oczy brak jakichkolwiek kieliszków.
- Zmywarka była wyjątkowo głodna czy przerzuciłaś się na szklanki? - w momentach ich najgorszych kłótni, Rosie zdarzało się rzucać w niego przedmiotami, ale żeby wytłukła wtedy cały zapas akurat tych naczyń? Eh, wszystko najwyraźniej było możliwe.
misio
ładnie
:*
lorne bay — lorne bay
34 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Rosie nie miała zielonego pojęcia, jak radzi sobie ze swoją stratą. Na pewno wiele się zmieniło od momentu, kiedy faktycznie dowiedziała się, że jej siostra nie żyje. Wcześniej naiwnie sądziła, że Noemi może wrócić do domu, więc to nie była taka żałoba jak teraz, kiedy blondynka wiedziała, gdzie jest grób jej siostry. To całe zamieszanie, fakt, że była sama, komplikowało na pewno wiele spraw. Chwilami było nieźle, chwilami niezręcznie, ale także były takie dni, że Rosie nie miała siły wstać z łóżka. Co najlepszego robiła z Carterem? Trudno stwierdzić, nikt nigdy nie powiedział, że jest mądra. Nie planowała do niego wrócić... nie sądziła, że ten może być w ogóle zainteresowany czymś takim, a jednak brała całą winę za rozstanie na swoją klatę. Wiedziała, że ten jest fajnym facetem, ludzie go lubią, dziewczyny wzdychają na jego widok. Że to jedno wyszło jej w życiu, a potem to zjebała. Ale z drugiej strony sądziła, że skoro miłości między nimi już nie ma, to nie musi znaczyć, że będą się za wszelką cenę unikać, prawda? To nie było zerwanie związane z nienawiścią, pogardą... W tym momencie blondnyka była szczerze wdzięczna mężowi, że ten postanowił ją odwiedzić. Tak w głębi serca, oczywiście.
-tak, tak.-kiwnęła głową. Owszem, kiedyś się niezatrzaskiwały, ale przez ostatnie miesiące nie było nikogo, kto mógłby w jakikolwiek sposób zadbać o ten dom. Nie było pana domu, a pani domu... Nie miała brata, ojca, który by tu przykręcił, tam stuknął młotkiem... Kasa na złotą rączkę to było ostatnie, na co była nadwyżka w domowym budżecie.
Zabrała wino, przyglądając się jego etykiecie i ciasto. W domu zabrała się za porządkowanie stołu w jadalni, na którym były porozkładane różne materiały, wydruki i odręczne notatki dotyczące zaginięcia Noemi. Wszystko to poleciało na stolik w salonie, bo będzie to jeszcze opracowywane i przeglądane po raz enty przez Rosie.
-Talerzami rzuca się o wiele lepiej. -stwierdziła lekko się uśmiechając. -Z butelki pije się za to łatwiej-odpowiedziała niepewnie. Czy miała na koncie takie przygody? Oczywiście, że tak. Czy zdarzały się często? Może odrobinę zbyt często jak na normalnego człowieka. Jednak odeszła od stołu i wyjęła dwa kieliszki, od kompletu!, tylko z innej szafki. -Oho, zbiera się na burzę-powiedziała zerkając w okno przy okazji. Wiele się nie zmieniło w tym domu od czasu, kiedy Carter z przyjemnością spędzał tu czas, ale trochę się pozmieniało, ostatnie prawie dwa lata, kiedy żyła w nim tylko jedna osoba... Czas się nie zatrzymał.

carter shaughnessy
strażak — lorne bay fire station
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Strażak z rodziny z tradycjami, który wraca do żywych po poważnym wypadku w pracy. Próbuje ogarnąć wszystkie relacje na nowo - choć do Rosie, swojej żony wrócił tej samej.
+ Rosie Shaughnessy

Spojrzał na nią z pewnego rodzaju wyrzutem, zupełnie jakby Rosie w tym momencie obraziła mu co najmniej połowę rodziny i to spokojnie ze trzy pokolenia wstecz. Nawet ręce rozłożył w bezradnym geście, który w tym momencie był chyba raczej pytaniem "o co ci dziewczyno chodzi?". Któż przecież by śmiał podważać kompetencje Cartera Shaughnessy'ego w temacie bycia najlepszą złotą rączką w okolicy.
- No co?! - zaczął zaczepnie, ale potem jednak przypomniał sobie szybko że no dzisiaj to akurat nie wypada nakręcać awantury i spuścił z tonu. Skończyłoby się pewnie tym, że Rosie po raz niezliczony już zaczęłaby rzucać przedmiotami, i finalnie okazałoby się, że nie mają na czym zjeść tej zwiezionej wałówki. No nie, dzięki. - Nie jest tak jak mówię? - udawał zdziwionego. Gdyby serio się okazało, że drzwi ponownie zaczęły się zatrzaskiwać w amerykańskim stylu (chociaż takie marzyły się właśnie Rosie, Carter chciał zwyczajne drzwi, w które można wejść i z których można wyjść), również udawałby przemożne wręcz zdziwienie. To się musiało po prostu ponownie zepsuć, nie ma innej siły.
- Co ty nie powiesz - rzucił z wyczuwalnym w głosie rozbawieniem. Co oni się nasprzątali po kłótniach natłuczonej zastawy, to chyba tylko oni wiedzą. Że też nigdy nie było to odpowiednią nauczką na przyszłość - przecież w końcu po co dokładać sobie roboty, nie?
Trzeba jednak przyznać, że dzisiejsze spotkanie przebiegało nadzwyczaj spokojnie. Jakoś zupełnie automatycznie podzielili między siebie role, Rosie zaczęła szykować stół, a Carter - niesiony chyba jeszcze starymi przyzwyczajeniami - przetrzepywał szafki w poszukiwaniu talerzy, garnków, patelni. I jak ten osiedlowy Gordon Ramsey zaczął wystawać przy kuchence, przygrzewać to co wymaga przygrzania, mieszać, wykładać rzeczy 'na zimno'. No po prostu pan domu idealny. Szkoda jedynie, że idealny nie był. Nie był też żadnym wielkim panem, i na dodatek to nie był już jego dom. Na moment się nawet zaczął nad tym zastanawiać, ale szybko się z tego pomysłu wycofał. Jeszcze tego brakowało, żeby wpadł w jakiś melancholijny nastrój.
Sam wyjrzał również za okno. Uśmiechnął się trochę szyderczo i rzucił, jakby od niechcenia:
- Jeśli to wino jest takie podłe jak zapewniał zblazowany Zbyszek ze stacji, to uważaj, bo jeszcze będziesz dzisiaj w tym deszczu tańczyć - zaśmiał się w końcu. Cóż, nie raz się im pewnie takie rzeczy przydarzały, ten żart po prostu nie mógł wziąć się znikąd.
misio
ładnie
:*
lorne bay — lorne bay
34 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie, Rosie nie narzekała na swojego złotego rączkę. Ani na tego, który był jej złotą rączką w przeszłości. Był najlepszy i potrafił zrobić naprawdę wiele, od nasmarowania zawiasów w szafce, bo stworzenie nowego mebla, który sobie żonka wymyśliła. Złego słowa w tej dziedzinie by o niego nie powiedziała. Jednak prawda była taka, że przez ostatni czas nie było nikogo, kto mógłby go zastąpić. A zamówień na kolejne naprawy nie przyjmował, nie listownie, bo twarzą w twarz się nie widywali.
-Nic, długo działało, ale ostatnio znów ten... skobelek? się zacina, wolę wyjść z kluczami, niż włamywać sie przez okno w salonie...-zauważyła tylko, mówiąc wprost, że to ona zepsuła i nie ma żadnych pretensji do męża o to, że jego naprawa w końcu poległa i znów się zepsuło. I tak była w szoku, że mąż wciąż był gotowy wszystko jej wytknąć, w końcu jak mężczyzna powie, że coś zrobi za pięć minut, to nie trzeba mu co pół roku przypominać!
-Wiem, że sam doskonale to pamiętasz-uśmiechnęła się, tak radośnie. Niby awantury, krzyki i rzucanie talerzami czy czymś innym (w tej kuchni latały różne rzeczy, łącznie z kapciami, jabłkami i ubraniami) nie było miłym wspomnieniem, bo kto lubi myśleć o kłótniach, ale z drugiej strony, zawsze się godzili i potem nabijali się, wspólnie zamiatając całą kuchnię. Tak wyglądał ich związek: dobry, ale nie idealny. Jedyny w swoim rodzaju i pasujący im, bo każde z nich miało swoje potrzeby, zasady i problemy, ale wspólnie się uzupełniali.
Ten wieczór z niezręcznego, bo żadne z nich nie spodziewało się wizyty, nie było gotowe i nie wiedziało, czego oczekiwać, dość szybko przeobraził się w miły, sympatyczny... taki jak za dawnych dobrych czasów, kiedy każdą kolację jedli wspólnie. Podział ról pozostał również taki sam. -Podłe? Ważne żeby kopało, wtedy będzie to prawdopodobne... ale bez Ciebie nie tańczę-powiedziała i podeszła do mężczyzny, wspięła się na palce stojąc za nim i zerknęła co właśnie pichci. -Ooo, moje ulubione-rzuciła widząc co pani Shaughnessy zapakowała im na wigilię. W końcu były święta, tak? Odkorkowała butelkę podłego wina, nalała dwa kieliszki i usadowiła się na blacie w pewnej odległości od kuchenki.-Chyba powinnam się przebrać, bo wyglądam jak kocmołuch w porównaniu do Ciebie-stwierdziła upijając wino. Faktycznie do najlepszych nie należało, ale podobno gdy alkohol smakuje, to znak że alkoholizm jest tuż tuż...


carter shaughnessy
strażak — lorne bay fire station
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Strażak z rodziny z tradycjami, który wraca do żywych po poważnym wypadku w pracy. Próbuje ogarnąć wszystkie relacje na nowo - choć do Rosie, swojej żony wrócił tej samej.
+ Rosie Shaughnessy

Mimo wszystko patrzył na Rosie z odrobiną podejrzliwości. Wiara Cartera w jego umiejętności w kwestii naprawiania rzeczy naprawdę była wielka. W swojej małej hierarchii - chyba na równi ze strażakowaniem, a jak wszyscy wiedzą, w tym był najlepszy na świecie. I nawet zawalony sufit mu w tym nie przeszkodzi. Ale wracając - w całej sprawie mu coś śmierdziało. Jak to przecież możliwe, że działało i znowu się magicznie zepsuło? Eh, te kobiety. Tylko facetom roboty dokładają.
- Mhm, działało i znowu się s a m o zepsuło? - zapytał trochę rozbawiony, bo przecież w tym domu nigdy nikt niczego nie uszkadzał. Na wszystko zawsze działała jakaś tajemnicza moc z kosmosu i w najmniej oczekiwanym momencie cudownie przestawało działać. Albo rozkraczało się w najlepsze. Tak właściwie to przecież nawet nie powinno Cartera dziwić. Ale jednak liczył po prostu że chyba ten nieszczęsny skobelek wytrzyma dłużej. Zawiedziony po prostu był.
Ewentualne kontynuowanie tematu ich ówczesnych kłótni po prostu porzucił. W serduszku coś go po prostu kłuło nadal na temat tego, że naprawiony przez jego cudowne ręce zamek w drzwiach, postanowił się ponownie popsuć. Oczywiście winą zostałaby obarczona biedna Rosie, która wszystkiego by się wyparła w żywe oczy i zaczęliby sobie wyciągać podobne przewinienia z pewnie jakiś pięciu lat wstecz i by dopiero było. Blondynka wytłukłaby resztę talerzy, i na co jej to? Grzecznie więc działał sobie w tej kuchni, machając tylko przed Rosie talerzami gotowymi do zabrania na ich prowizoryczny, świąteczny stół. Dostała biedna nową rolę, teraz wykazuje się w roli kelnerki.
- Jestem jeszcze stanowczo za trzeźwy na tańce w miejscu publicznym - pokiwał przecząco głową. Jakby na to nie patrzył, na trawniku widzieliby go wszyscy sąsiedzi, a na trzeźwo byłoby to dla Cartera zupełnie nie do przyjęcia. Kiedy zaczęła oceniać wszystko, co było w tym momencie przenoszone z kuchni na stół, tylko się uśmiechnął. Jest chyba szalona, jeśli sądziła że zabrałby cokolwiek czego ona nie lubiła. Owszem, czasem bywa chamem, który widzi wyłącznie czubek własnego nosa, ale przecież nie w święta!
- Daj spokój, zostań w tym w czym ci wygodnie. Ja nie miałem tego wyboru - westchnął z udawanym smutkiem. - Zresztą, wszystko już gotowe. Barman, polewaj tego klepiącego winiacza, trzeba powiedzieć sobie nawzajem i jeść - klasnął bezgłośnie w dłonie. Tak, kwintesencja Bożego Narodzenia w wykonaniu Cartera S.
misio
ładnie
:*
lorne bay — lorne bay
34 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Sprawa wyglądała tak, że Rosie nawet przez moment nie udawała, że to Carter źle naprawił, że się nie zna. Jej wersja była gdzieś pomiędzy: samo się zepsuło (opcja dla wszystkich) a no ona zepsuła (wersja prawdziwa, raczej dla niej samej). Nie śmiałaby zarzucić coś Shaughnessy'emu, zwłaszcza jak ten miał nóż w dłoni, czy szykował jej jedzenie. Z resztą, czy Rosie wyglądała na kogoś, kto wie jak zepsuć skobel w drzwiach wejściowych, albo jak go choć nasmarować czymś, by się ruszał tak, jak powinien?
-Samiusienko. -uśmiechnęła się. A może po prostu karma pokazywała im, że powinni byli wybrać ten zamek, który podobał się bardziej kobiecie, zamiast tego, za którym optował strażak? No tego to już kobieta na bank nie powie na głos, ale mieli ten zamek taki, a nie inny i raczej nie zanosiło się, aby cokolwiek mieli zmieniać w najbliższym czasie. Jakby Carter był tak wspaniałomyślny i cudowny, to były pilniejsze rzeczy do naprawy w tym domu. Choć oczywiście, absolutnie nie musiał, wręcz nie powinien się tym zajmować. Skoro zostawił swojej żonie dom, to też wszystkie problemy z nim związane. Dlatego samotne kobiety praktycznie nigdy nie kupują domów, wybierając łatwiejsze w użyciu mieszkanie.
-To można zmienić. Poza tym, dziś chyba każdy jest sobą zajęty, żeby podglądać co u nas się dzieje-stwierdziła. W końcu oni też świętowali, w dość pokręcony sposób, ale obchodzili te święta. Nie sądziła, że wybrzydzał, kiedy pani mama szykowała mu wałówkę, mówiąc, by tego nie dawała, a tamtego dołożyła wiecej. To chyba by zdradziło, że do kogoś się wybiera, a rodzina Shoughnessy'ch nie była aż tak gotowa, aby jej wybaczyć, jak był ich syn. Poniekąd mieli do tego prawo, poniekąd ani trochę. Jednak to nie był temat do rozmów ani teraz, ani pewnie w najbliższej przyszłości.
-Się robi!-powiedziała schodząc z tego blatu i podając pełen kieliszek również mężczyźnie. Stanęła obok niego, w końcu faktycznie to był czas na życzenie sobie "wszystkiego co najlepsze i nawzajem". Tak więc po wiele mówiącym spojrzeniu na siebie i parsknięciu śmiechem, blondynka wyciągnęła ręce, aby przytulić swojego męża. To chyba było dozwolone, prawda? W ramach składania życzeń! Owinęła swoje ręce wokół jego szyi, przysuwając swój policzek do jego policzka, po czym odsunęła głowę nieco w tył i przymykając oczy, pocałowała swojego ukochanego prosto w usta.

carter shaughnessy
ODPOWIEDZ