detektyw — Lorne Bay Police Station
37 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Są takie chwile, w których paraliżuje strach i w których nie masz już nadziei, że przyszłość cokolwiek zmieni.
pięć

.

[akapit]

Pora deszczowa co roku dawała się we znaki Hunterowi, od samego momentu w którym zdecydował się zamieszkać w Sapphire River. Czynsz był satysfakcjonująco niski, warunki koszmarne, a niewielka piwniczka w jego domu systematycznie zalewana przy każdym kolejnym sztormie. Ale przynajmniej nie musiał wydawać połowy swojej wypłaty na mieszkanie tak, jak jego koledzy z komendy, którzy zajmowali lokale w lepszych dzielnicach i w centrum miasta. Poza tym cenił sobie spokój.

[akapit]

Co mi do kurwy znowu przyszło do głowy… — mruknął zirytowany, po raz kolejny bezskutecznie ciągnąc za żyłkę silnika, żeby go odpalić. Stary grat nie wydawał już teraz nawet żadnego dźwięku. Kompletnie umarł. — Bądź dobrym gościem, Hunter, ratuj kurwa zabłąkanych wędrowców — kontynuował coraz głośniej świadom faktu, że tu, w dziczy i tak nikt go nie usłyszy.

[akapit]

Był zupełnie sam. Pośród rozszalałego sztormu, w chybotliwej łódce, w przerażającej, mrożącej krew w żyłach ciszy i samotności. Gdyby teraz coś mu się stało… Wolał o tym w ogóle nie myśleć.

[akapit]

No, bądź bohaterem, Hunter. Bohaterskim policjantem.

[akapit]

Mówił do siebie, żeby dodać sobie ducha. I chociaż był wściekły na wszystkich - najbardziej na siebie - i na okoliczności, w których się znalazł z własnej inicjatywy, to właśnie ta emocja rozgrzewała go od środka niczym gorący płomień. Ubrania miał już przemoczone do suchej nitki, kleiły mu się do ciała i wyciągały całe ciepło. Temperatura była cholernie niska jak na tę porę roku, Hunter doskonale wiedział z doświadczenia jak kapryśna bywała tu pogoda. Nie poddawał się jednak. Znowu szarpnął za żyłkę, tym razem z podwójną zaciętością i silnik ruszył. Tak to go zaskoczyło, że zachwiał się w łódce. Nie tracąc ani chwili ruszył przed siebie, patrolując okolicę. Skupiał się głównie na terenach, które nie były zalane i wyższych budynkach i drzewach - na miejscach, gdzie mogła znajdować się zaginiona osoba. Chociaż był na terenie rzeki, to podwyższony stan wód spowodował, że ta rozlała na rozległe otaczające pola i mokradła tak, że nie sposób było powiedzieć, gdzie się zaczynają, gdzie kończą. Schafer miał nikłą orientację, która podpowiadała mu, że znalazł się blisko podmokłych terenów, na które zazwyczaj rzadko się zapuszczał.

[akapit]

Miał po temu bardzo solidną przyczynę.

[akapit]

Ta przyczyna właśnie uderzyła o niewielką, zdezelowaną łódkę. Mężczyzna początkowo łudził się, że to być może tylko powalone w sztormie drzewo, ale kiedy wychylił się za burtę, jego nadzieje natychmiast się rozpłynęły. Masywne szczęki krokodyla błysnęły nad powierzchnią wody, atakując jego środek transportu.

[akapit]

Zaklął niczym szewc, dosadnie i głośno, wrzucając wyższy bieg w nadziei na pozbycie się pościgu.

[akapit]

Jest tu kto? — wydarł się na całe gardło, zdzierając sobie głos w rozpaczliwej próbie odnalezienia zaginionej. — Halo! Halooo! — krzyczał w ciemność i pustkę, w ścianę deszczu, w przerażającą nicość. Z gasnącą szybko nadzieją nie tylko na powodzenie tej szaleńczej misji, ale i na przetrwanie tego koszmaru.

[akapit]

Gdyby wszystkiego było mało, to niewielki silnik wydał z siebie rzężący dźwięk dobrze znany Hunterowi. W baku kończyło się paliwo. A więc i czas.

Fleur Chastain
ambitny krab
-
Choreograf — lorne bay
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Pani choreograf oraz niespełniona artystka, która uważa że świat nie docenia jej twórczości. Wyjechała z Francji żeby uciec od rodziny, od kilku lat tuła się po Australii, w Lorne zamieszkuje na stałe od roku.
004


Uczenie się na własnych błędach? Nah, we don't do that here. Po co wyciągać jakiekolwiek wnioski, skoro równie dobrze można drugi raz radośnie wpakować się w to samo gówno a później modlić się, żeby i tym razem przypadkiem pojawił się ktoś, kto nie przejdzie obojętnie i wyciągnie pomocną dłoń. Smutne ale prawdziwe. Witamy w świecie Fleur Chastain.
Jak to się w ogóle stało, że biedna, nieogarnięta Francuzka po raz kolejny w ostatnim czasie padła ofiarą australijskiego klimatu? Cóż, po pracy postanowiła wpaść do koleżanki, jednej z tych mieszkających w pobliżu tego zadupia na którym ostatnio w środku nocy utknął jej samochód (co swoją drogą również było efektem głupoty i zerową przestrogą - typowe). Nie byłoby w tym absolutnie nic złego, gdyby nie fakt, że jak zwykle olała wszelkie ostrzeżenia na temat pogody i postanowiła wrócić do domu, mimo iż na dworze zaczynało się już robić nieciekawie. Nie chciała siedzieć koleżance na głowie, nadużywając jej gościnności, a poza tym miała w domu jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, więc uznała że jeśli się pospieszy to jeszcze zdąży zanim pogoda popsuje się na dobre. Niestety, okrutny wszechświat miał wobec niej nieco inne plany.
Brak samochodu był jednocześnie plusem i minusem - minusem, bo oczywiście bez niego mokła, marzła i poruszała się dużo wolniej, ale z drugiej strony wjechanie w jakieś bagna i utknięcie w środku pojazdu bez możliwości wyjścia nie było zbyt kolorowym, ale za to całkiem prawdopodobnym scenariuszem. Generalnie, decydując się na tak ryzykowną wycieczkę była z góry przegrana, nie ważne, co by zrobiła.
Deszcz sam w sobie jeszcze byłaby w stanie jakoś znieść. Z grząźnięciem w bagnach już gorzej, ale i to było niczym, w porównaniu z problemem, który pojawił się zaledwie chwilę później, a którego Fleur z jakiegoś powodu nie uwzględniła w żadnym hipotetycznym rozwoju wydarzeń. Krokodyle. Cholerne krokodyle. Wystarczyło jej zobaczyć jednego, gdzieś w oddali, żeby w popłochu dobiec do pierwszego lepszego drzewa na które dało się wejść. Po drodze oczywiście zaliczyła kilka potknięć i jeden upadek, lądując twarzą w wodzie, której poziom z każdą chwilą niebezpieczne się podnosił. Nie dbała o to. Była zbyt zdesperowana. Wcześniej nigdy w życiu nie podejrzewałaby się o takie umiejętności wspinaczkowe, ale teraz jakimś cudem udało jej się wleźć na to drzewo całkiem wysoko... pozostawało tylko pytanie, co teraz. W pierwszym odruchu chwyciła za telefon, chcąc zadzwonić do przyjaciółki, współlokatorki czy jakiegokolwiek innego potencjalnego wybawienia, jednak - cóż za niespodzianka! - o zasięgu mogła sobie tutaj tylko pomarzyć. Była w ciemnej dupie, jak zwykle, bo nie zanosiło się, żeby ktoś miał tu się zjawić sam z siebie, jak poprzednim razem kiedy wjechała na stare pole minowe. Cała nadzieja w tym, że przyjaciółka od której wracała zaniepokoi się brakiem wiadomości z jej strony i postanowi podjąć jakieś kroki.
Nie miała pojęcia, ile czasu spędziła na tym cholernym drzewie. Była przemoczona, zmarznięta, zmęczona i przerażona. Ręce już dawno zdrętwiały jej od kurczowego trzymania gałęzi a ona sama prawie straciła nadzieję, że kiedykolwiek stąd zejdzie. Całe życie przelatywało jej przed oczami, osiągnęła chyba ten krytyczny poziom, który będzie dla niej przestrogą na przyszłość o ile wyjdzie z tego cało.
I właśnie wtedy do jej uszu dotarło czyjeś wołanie a na horyzoncie zamajaczyła niewielka łódka. Czyżby jednak istniała dla niej szansa na wydostanie się z tego koszmaru?
- Tutaj... - Jej głos był słaby i zachrypnięty, nie było szans, żeby ktokolwiek ją usłyszał. Odchrząknęła i spróbowała jeszcze raz. - Tutaj! Jestem tutaj, ratunku! - Tym razem wyszło jej trochę głośniej, choć wciąż bardziej niż krzyk przypominało skamlącego szczeniaczka. Miała jednak nadzieję że to wystarczy, bo trochę się obawiała, że jeśli spróbuje drzeć się głośniej to całkowicie starci głos.

Hunter Schafer
powitalny kokos
nick
grafik — THE CAIRNS POST
30 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
~2~
W nowym mieście było jej trudno. Nikogo nie znała, nie wiedziała co gdzie jest. Jej najlepszym przyjacielem został GPS w telefonie, bo bez niego nie umiała nawet dotrzeć do sklepu. To ją przerastało, czuła się zagubiona, bezradna. Dlatego wolne chwile, takie bez męża i córki, spędzała na poznawaniu okolicy. Próbowała chodzić różnymi ścieżkami, w różnych kierunkach i odkrywać co gdzie jest. W telefonie śledziła swoją trasę, żeby potem móc wrócić do domu, czy chociaż na trasę, którą już znała. Potrzebowała tego odkrywania okolicy, żeby przestać czuć to zagubienie, żeby móc normalnie przejść się z Mią na spacer, bez narażania jej na stres w postaci zgubienia się. Potrzebowała samodzielności, którą miała poczucie, że utraciła po przeprowadzce. Fakt faktem, że nie była pozytywnie nastawiona do tych wszystkich zmian. Mąż postawił ją przed faktem dokonanym, a ona mogła albo zostać w starym domu i próbować utrzymać małżeństwo na odległość, albo pojechać z nim.
Pogoda była nawet nawet, gdy wychodziła z domu, dlatego zdecydowała się na dłuższy spacer. Wzięła wodę, słuchawki i ruszyła przed siebie. Postanowiła zdać się na swoje nogi, pozwoliła im się prowadzić. Zawsze lubiła spacerować, to ją relaksowało, zwłaszcza jeśli towarzyszyła jej jakaś ulubiona muzyka. Tak jak teraz. Nawet nie zauważyła kiedy przeszła całkiem spory kawałek drogi. Od jakiegoś czasu szła wzdłuż rzeki, widok był na prawdę przyjemny. Zamyśliła się i nie zauważyła, że zrobiło się jakoś ciemniej. Zbierały się deszczowe chmury, powietrze się nieprzyjemnie ochłodziło i na dodatek nagle muzyka w słuchawkach zamilkła. Ava spojrzała na telefon - bateria jej padła. Czyli właśnie była w zupełnie dla siebie obcym miejscu, na chwilę przed ulewą, nie wiedząc jak tu doszła i co gorsza, jak wrócić do domu.
Nie lubiła pytać o drogę, ale wiedziała, że tym razem będzie musiała to zrobić. Rozejrzała się i trochę zamarła, bo nikogo nie widziała w okolicy. No tak, zaraz będzie padać, to ludzie się pochowali. A ona zostanie tu sama jak głupia. Musiała chociaż spróbować znaleźć jakieś zadaszenie, żeby nie zmóc. Ruszyła więc dalej, szukając jakiejś altany czy innego daszku. Albo chociaż człowieka, który jej powie którędy do domu. No i po kilku minutach znalazła to drugie. Jakiś człowiek zamajaczył jej na horyzoncie, więc do niego podbiegła.
- Przepraszam pana... - uśmiechnęła się, mając nadzieję, że nie trafiła właśnie na jakiegoś psychopatę, gwałciciela czy innego przestępcę - Czy mógłby mi pan pomóc. Padła mi bateria w telefonie i nie bardzo wiem jak teraz wrócić do centrum. - pomyślała, że jeśli będzie już na głównej ulicy, gdzieś wśród ludzi, sklepów i tak dalej, to łatwiej jej będzie trafić do domu.

forrest callaway
powitalny kokos
nick
żeglarka, opiekunka koali — sanktuarium koali
27 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Maybe my soulmate died, I don't know. Maybe I don't have a soul.
Żądza przygód od zawsze krążyła w żyłach Iriny Fairweather. Nic dziwnego, że ostatecznie zdecydowała się na zawód, który na każdym kroku przyprawiał ją o szybsze bicie serca. Właśnie na tym jej w życiu zależało. Na tym dreszczu, który wyzwalał uśmiech na jej twarzy, potrafił sprawić, że kochała to życie ze zdwojoną mocą. Duch rywalizacji nie był tak silny jak po prostu sama radość z pływania. Jach z uporem przecinający fale i ludzie, którzy stanowili najważniejszą część. Wartość, której nie dało się w żaden sposób zamienić.
Jej mąż również taki był. Szaleństwo wpisane było w jego biografię wielkimi literami. Może dlatego tak głupiutko i szybciutko w to małżeństwo weszła. Oczywiście, nie żałowała żadnej z chwil, które spędziła ze swoim mężem i dlatego tak bardzo nie potrafiła pogodzić się z jego śmiercią. Czasami zastanawiała się czy to dobrze, że to wszystko potoczyło się w ten sposób. Ale potem wyrzucała te myśli ze swojej głowy. Przeżyła absolutnie najlepsze momenty. Nie chciała, żeby to się skończyło. Mimo że żałoba zasnuła jej serce, to nie chciała, żeby była jedynym, co Reenie powinna teraz czuć. Właśnie dlatego usilnie wychodziła do ludzi, spędzała z nimi czas. Jedynie ocean przestał dawać jej ukojenie, ale bliscy byli jej najlepszym lekarstwem.
Ell do nich należała. Kręciły się wokół siebie od zawsze, aż pewnego dnia mogły nazwać siebie przyjaciółkami. Ell leciała na brata Reenie, a Irina była tą, która męczyła swojego upartego brata. Wiedziała, że próbował być lojalny wobec swojej dziewczyny, ale czasami o szczęście trzeba było walczyć nieczysto. Powtarzała mu to, ale odbijała się od ściany, dlatego jedyne, co mogła zrobić to słuchać opowieści Ell na temat uporu Milo.
Dzisiaj miały do rozwiązania zagadkę. Wyruszyły spod domu pod drzewo, a Reenie kierowała się głównie wskazówkami Ell. Wysłuchała pokrótce opowieści i tego, co udało się już przyjaciółce ustalić. Idąc, analizowała sobie wszystko w głowie. – Kurwa, to znaczy, że możemy tam znaleźć jakieś… ciało? – była przerażona i… głupio podekscytowana jednocześnie.

ell c. donoghue
powitalny kokos
martyna
koślawa barmanka — w moonlight bar
27 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Porzuciła bezrobocie na rzecz u d a w a n i a, że potrafi robić alkoholowe koktajle. Ponadto zadłużyła się, remontując chatkę po dziadkach i trochę panikuje na widok seksownego sąsiada.
017.

Podążanie tropem zagadkowego – nigdy niewyjaśnionego – zaginięcia dziewczyny z miasteczka pochłonęło ją bez reszty! Nic dziwnego, bowiem tajemnicze zniknięcie miało w sobie wszystko, co sprawiało, że Ell była gotowa poświęci c a ł y wolny czas (a zważywszy na to, że wciąż nie znalazła nikogo na tyle naiwnego, by zdecydował się ją zatrudnić, miała go naprawdę dużo) na grzebanie w przeszłości, w pozostawionych przez Mazikeen wskazówkach oraz składaniu pozornie nieistotnych szczegółów w historię, której koniec miał doprowadzić zagadkę do rozwiązania. Niezmiernie ekscytowała się uczestnictwem w poszukiwaniach; wystarczyło na nią spojrzeć, by wiedzieć, że zaangażowała się w pełni. Jednakże zdawała się przez cały ten czas nie być do końca świadoma tego, co tak naprawdę wyprawia. Włączyła się przecież w ś l e d z t w o! Mimo to traktowała to bardziej jak rozrywkę – jakby dostała w swoje ręce mapę skarbów, a podążanie za nią miałoby nagrodzić ją paczką kwaśnych, musujących cukierków. Dlatego, choć miała wysokie oczekiwania, nie przypuszczała, że może natknąć się na poszlakę mogącą mieć realny wpływ na rozwój śledztwa. Nie. To przecież tylko z a b a w a.
— To ekscytujące, prawda? Prawda? — zaszczebiotała z szerokim uśmiechem, od którego zaczynały sztywnieć jej policzki.
Była zachwycona, że udało jej się namówić Reenie na wspólne poszukiwania. Samotne przeczesywanie brzegu rzeki wydawało się smutne oraz odrobinę żałosne. Ell wyglądałby nie jak zagorzała poszukiwaczka przygód, a jak wszyscy – nieelegancko pachnący – panowie szukający pustych puszek i niedopałków papierosów pozostawianych przez bawiącą się przy rzece młodzież.
— Nie, na pewno nie natkniemy się na c i a ł o! — powiedziała z przekonaniem. Nawet przyspieszyła kroku, czując, że im bliżej drzewa się znajdują, tym bardziej nie może doczekać się, aż wreszcie przekonają się, co się pod nim znajduje. — Bo to niemożliwie, nie? W końcu policja nie ma dowodów, że ona nie żyje. Może, no wiesz, uciekła? — teoretyzowała, zerkając przez ramię na kroczącą obok dziewczynę. Czasami zapominała, że Reenie jest siostrą Milo. Ale czy miało to jakieś znaczenie? Bo choć ewidentnie świeciły jej się oczy na widok chłopaka, wcale nie zamierzała wkradać im się do rodziny, nie, nie! To do niej nie pasowało.

reenie fairweather
właścicielka, trenerka — lorne bay gym
36 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
aktywna poszukiwaczka szczęścia, które chyba zupełnie przypadkiem mieszka już w jej domu
018.
To, jak bardzo nieprzewidywalna była natura i jak wielkie szkody potrafiła była chyba jedyną rzeczą, która potrafiła w Salmie wywołać niepokój na samą myśl, nawet jeśli wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że nie ma się o co martwić. Pożary, susza trwająca miesiącami, przez którą umierało wszystko dookoła, powodzie, trzęsienia ziemi, których kilka przeżyła, gdy mieszkała w Japonii, czy drzewa upadające ze starości lub przewracane przez wiatr. To wszystko było czymś, przed czym człowiek tak naprawdę nie był w stanie się zabezpieczyć. Mogła czuć się silna i niezależna w wielu kategoriach życia, ale gdy w grę wchodziły żywioły i ich siła, na którą człowiek nie miał wpływu i nie mógł nad nią zapanować, czuła bezradność. Przynajmniej przez chwilę. Potem wracała do bycia sobą — osobą, która nie potrafi usiąść i się martwić i która nie daje sobie zbyt dużo czasu na to, aby przeżyć smutek wynikający z danego zdarzenia, bo musi działać. Lubiła to w sobie, nawet jeśli zdawała sobie sprawę, że to też nie było do końca zdrowe — tak samo, jak przesadne użalanie się i rozpacz w trudnych sytuacjach. Była jednak przekonana, że bycie Zosią Samosią, która szuka rozwiązań od razu sprawiło, że przeżyła w swoim życiu tak dużo i dotarła do tego etapu, w którym znajdowała się teraz. Na który obiektywnie rzecz biorąc nie mogła narzekać.
Oczywiście nawet w momentach życia, które był dobre, zdarzały się problemy i pojawiały się wyzwania — niekoniecznie te dotyczące bezpośrednio jej samej, ale osób jej bliskich. Do których Red bez wątpienia się zaliczał. Ba, znajdował się na tej liście bardzo, bardzo wysoko. I chociaż całkiem odpowiadało jej, że ze względu na to, że zatrzymał się z Blue u niej, widywali się zdecydowanie częściej i spędzali razem więcej czasu, to jednak okoliczności tego do przyjemnych już nie należały. Dzisiaj w planie było przyjrzeć się temu, co skłoniło go do tymczasowej zmiany miejsca zamieszkania. Podejrzewała, że nie będzie to dla niego przyjemne i łatwe przeżycie, dlatego zupełnie nie wyobrażała sobie, aby miał robić to sam. Zsunęła na nos okulary przeciwsłoneczne, aby słońce — którego nadal nie brakowało — nie świeciło jej w oczy, gdy dotarli na miejsce, kierując się w stronę miejsca, w którym zacumowana była jego łódź.
Idziemy? — zapytała miękko, gdy stanęła obok niego i spojrzała na jego twarz, czekając na jego znak, czy może jednak potrzebował chwili, aby przygotować się na to jakoś psychicznie. Ona mogła jedynie zapewnić mu wsparcie, co starała się robić. Między innymi dlatego złapała jego dłoń, ściskając ją lekko, gdy już ruszyli w odpowiednim kierunku.

aldred reddington
lorne bay — lorne bay
100 yo — 200 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
WYLOSOWANO KARTĘ ZADANIA
diabeł Od momentu otrzymania tej karty, każde z was musi napisać minimum jeden post w toczonej grze w przeciągu 24h - inaczej wasz licznik żółwi zostanie wyzerowany.

Ilość wylosowanych kart: 1
Zebrane żółwie: 1
Karta ochrony: brak
Łączny licznik postów: 1
towarzyska meduza
mistrz gry
brak multikont
właściciel — the woolshed
40 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
losing our cool so slowly, it would feel so good to steal some time.
it would feel so good to make you mine.
009.
Życie w Australii nie rozpieszczało pod tym względem. Choć na coroczne pożary można było się przygotować, bo były tak pewne jak ruch planety wokół słońca, nie dało się zapanować nad nimi w stu procentach. Susze, powodzie, trzęsienia ziemi również się tu zdarzały, więc trudno tu było mówić o sielskim życiu bez problemów. Nie wspominając już o aktywności zwierząt i owadów, które miały dość mocny wpływ na codzienne czynności. Red nie słyszał ani nie czytał o zbyt wielu miejscach na świecie, gdzie należało sprawdzać czy w bucie nie ma pająka przed założeniem go na stopę, w szkole uczono o postępowaniu w przypadku spotkania na drodze krokodyla częściej niż przestrzegano przed obcymi, a większość dorosłych ludzi wiedziała jak bezpiecznie chwycić węża gołymi rękami. Może jeszcze na południu Stanów Zjednoczonych.
Nic z tego nie przygotowało go jednak na to, że przez stare, chore drzewo stanie się tymczasowo bezdomny. Jak już Salma ugościła go, upierając się, że ma zostać dopóki nie będzie mógł się wprowadzi z powrotem na łódź i się wyspał, był gotów działać. Niestety, niewiele mógł zrobić dopóki miejska ekipa z wydziału dróg i zieleni się tym nie zajmie, co dość mocno go frustrowało. W wielu przypadkach potrafił się wykazać cierpliwością, kiedy było trzeba, ale w tym wiedział, że sam też mógłby sobie z tym poradzić. To znaczy nie sam, ale wciąż utrzymywał kontakt ze swoją byłą załogą strażacką i byliby w stanie się z tym razem uwinąć w kilka dni po godzinach pracy. Do tego obawiał się, że każdy kolejny dzień zwłoki, podczas którego jego łódź pozostawała pod ciężarem drzewa, mógł przyczyniać się do pogarszania się sytuacji. Jedyną dobrą rzeczą, która wyniknęła z tej niefortunnej serii zdarzeń była możliwość spędzania większej ilości czasu z Salmą. Życie z nią i Blue mogło mu się podobać odrobinę za bardzo, ale na razie miał na głowie wystarczająco dużo by nie pochylać się nad tą kwestią zanadto. Zatrzymywał się na tym jak wdzięczny jej był za to, że dała mu dach nad głową i miejsce w swoim łóżku. Próbował jej na różne sposoby swoją wdzięczność okazywać. Dzisiaj jednak znów potrzebował jej wsparcia.
Nie ma co tego odwlekać — stwierdził z dość grobową miną. Był mocno zestresowany i nie wiedział właściwie czego się spodziewać. Miał nadzieję, że nie będzie gorzej niż ostatni razem jak widział Pearl — gdy w ciemnościach kierował się do swojego auta dwie noce temu. Z wdzięcznością zacisnął palce na jej drobnej dłoni. — Dziękuję, że tu jesteś — powiedział po raz kolejny, zerkając na nią. Czuł, że powinno to ponownie wybrzmieć. Ruszyli wzdłuż cmentarza, za którym kiedyś stała wierzba, ukrywająca częściowo pomost. Teraz widać było pęknięty pień a pomost i jego łódź były częściowo ukryte przez liście i gałęzie. Aldred zatrzymał się wpół kroku i zmiął w ustach przekleństwo. Nie chciał złorzeczyć, ale z tej odległości wyglądało, że drzewo przez tę dobę z hakiem wyrządziło więcej szkód. — Musimy być ostrożni, nie wiem czy ten pomost nie ucierpiał za mocno, żeby nas utrzymać — ostrzegł Salmę. — Może nie wchodź na niego? — zaproponował. Jej waga niby niewiele zmieniała, ale nie chciał by towarzyszyła mu przy wpadaniu do wody, do czego mogło dojść.

salma l. hemmings
właścicielka, trenerka — lorne bay gym
36 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
aktywna poszukiwaczka szczęścia, które chyba zupełnie przypadkiem mieszka już w jej domu
Był to jakiś plus, chociaż prawdą było, że większość osób nie zakładała z góry, że pożary pojawią się w ich najbliższej okolicy, obejmując również ich dom. Co było w sumie zdrowe, w końcu nie można popadać w paranoję i przesadny lęk, który hamuje przed normalnym życiem i utrudnia codzienność. Można uważać, przeciwdziałać, ale nie warto popadać w paranoję. Znalezienie jednak w tym wszystkim złotego środka — jak w sumie w każdej kategorii życia — było cholernie trudne. I nawet przy popadaniu w skrajność łatwo było przeoczyć różne detale, które potrafiły mocno namieszać. I ostatecznie niestety trzeba było sobie z tym jakoś poradzić. To znaczy może nie trzeba, ale alternatywą było poddanie się. Co na szczęście nie leżało w naturze ani Reda, ani Salmy. Wręcz przeciwnie, w takich sytuacjach obydwoje raczej wykazywali się chęcią do działania i frustracją, gdy czynniki od nich niezależne — tak, jak w tym przypadku działania ekipy z odpowiedniego wydziały — opóźniał to wszystko. Rozeznanie w szkodach było jedynym, co mogli na ten moment zrobić. Sal była tutaj raczej w ramach wsparcia emocjonalnego i psychicznego niż jako fachowiec, chociaż istniało prawdopodobieństwo, że jej wiedza z czasów misji w Afryce też na coś się tu przyda. Sama żadnego domu by nie postawiła, ale jednak na coś się tam wtedy przydawała i sporo nasłuchała się tych wszystkich mądrości na temat różnych rozwiązań i opcji. No ale, to chyba i tak na później, skoro nie było na razie opcji podejmowania działań.
Skinęła lekko głową, bo miał rację. Czekanie nie pomoże mu w niczym, więc tak naprawdę lepiej mieć to za sobą i w świetle dnia zobaczyć, z czym będzie musiał się zmierzyć w najbliższym czasie.
Nie ma problemu — nie było to przecież żadne ogromne poświęcenie z jej strony, aby ułożyć sobie plan dnia tak, że znajdzie czas na tę niezbyt przyjemną wycieczkę. Dla niego tak naprawdę byłaby skłonna w takiej sytuacji wywrócić do góry nogami cały swój tydzień albo i jeszcze dłużej, ale o tym nie do końca chciała myśleć. To wymagało zastanowienia się nad uczuciami i powodami, dla którego był dla niej aż tak ważny, a to nie był ani czas, ani tym bardziej miejsce na takie rozmyślania.
Poradzę sobie, jeśli wpadnę do wody — zapewniła go spokojnie, bo przecież nie miała zamiaru stać tutaj i czekać. — Będę ostrożna — dodała jeszcze, w ramach obietnicy, do której planowała się zastosować, żeby nie tylko nie zrobić sobie krzywdy, ale też dodatkowo nie komplikować sprawy. — Możesz iść przodem, a ja wejdę chwilę po tobie — zaproponowała jeszcze, jeśli miałoby jakoś go to uspokoić. Teoretycznie nie była ciężka, ale jednak nie składała się z powietrza, więc mogła dołożyć swój ciężar wtedy, gdy on pokona te fragmenty pomostu, które najmocniej ucierpiały, aby obydwoje jednocześnie ich nie obciążali.

aldred reddington
lorne bay — lorne bay
100 yo — 200 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
WYLOSOWANO KARTĘ ZADANIA
diabeł Od momentu otrzymania tej karty, każde z was musi napisać minimum jeden post w toczonej grze w przeciągu 24h - inaczej wasz licznik żółwi zostanie wyzerowany.

Ilość wylosowanych kart: 2
Zebrane żółwie: 1
Karta ochrony: brak
Łączny licznik postów: 3
towarzyska meduza
mistrz gry
brak multikont
właściciel — the woolshed
40 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
losing our cool so slowly, it would feel so good to steal some time.
it would feel so good to make you mine.
Ano, na pożary można było się próbować przygotować, ale bez przesady, żeby nie nakręcić się zanadto i nie oszaleć na tym punkcie jak to czynili ludzie przygotowujący się na koniec świata. Należało spróbować podejść do tego rozsądnie, co łatwe nie było. Natomiast przed drzewem przewracającym się na miejsce zamieszkania już znacznie trudniej było się zabezpieczyć. Mógł sobie pluć w brodę, że nie zawnioskował o regularne badania dendrologiczne, ale kto myśli o takich rzeczach zawczasu? Może ekolodzy i leśnicy. Poza tym, płakanie nad rozlanym mlekiem na niewiele mogło się zdać. Zamiast tego należało działać, nawet w tak ograniczonym zakresie jak on teraz mógł. Wszelkie porady były mile widziane, bo on wiedział tyle, ile podłapał w czasie akcji strażackich, w tym tych zabezpieczających oraz podczas zabaw w złotą rączkę. Nie była to szeroka wiedza, ale we dwójkę raczej będą w stanie powiedzieć czy jest umiarkowanie źle, bardzo źle czy też chujowo.
Popatrzył na nią z lekkim powątpiewaniem, ale ostatecznie skinął głową. Ruszyli oboje w stronę pomostu i zatrzymali się tuż przed nim. Red jęknął cicho, kiedy zobaczył swoją łódź — swój dom, z bliska. Rzeczywiście, prezentowało się to gorzej niż zapamiętał.
Wygląda na to, że zanurzyła się jeszcze bardziej — powiedział z rezygnacją. Mógł się mylić, ale wydawało mu się, że wcześniej woda nie sięgała tak blisko niepomalowanej części boków kutra. — Zaraz się przekonamy czy to drzewo ją dociąża, czy zaczyna się napełniać wodą — stwierdził i choć brzmiał dość spokojnie, w środku był przerażony. Starał się pozostać dobrej myśli i nie panikować bez konkretnego powodu. Wypuścił dłoń Salmy, a potem zaczął powoli i ostrożnie wchodzić na pomost. Zaskrzypiał niepokojąco już przy drugim kroku, a poruszone gałęzie zaszeleściły. Red musiał przechodzić nad konarami lub po nich by dostać się do Pearl, która zapadła się o kilka dodatkowych centymetrów pod jego ciężarem. — Twoja kolej — zawołał do Sal i zachęcił ją gestem. Zamiast oglądać zniszczenia wyrządzone przez wierzbę, obserwował uważnie jej wędrówkę po pomoście na wypadek gdyby potrzebowała jakiejś interwencji z jego strony.

aldred reddington
właścicielka, trenerka — lorne bay gym
36 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
aktywna poszukiwaczka szczęścia, które chyba zupełnie przypadkiem mieszka już w jej domu
Rozsądek ogólnie było dość trudno stosować na co dzień. Ona przynajmniej miewała z tym problem, bo jednak nie zawsze chciała myśleć, zanim się na coś zdecydowała — jakkolwiek to nie brzmi. Działanie u niej zazwyczaj było pierwsze, potem musiała czasami sobie przeanalizować, dlaczego to działanie okazało się najzwyczajniej w świecie głupią decyzją i właśnie nierozsądną. A jeśli zdarzało się, że rzeczywiście najpierw skłoniła się ku temu, aby przemyśleć wszystko na początku, zanim się w coś wpakuje, to i tak w większości przypadków uznawała, że warto podjąć ryzyko. Także cóż, niekoniecznie dużo w jej przypadku to zmieniało. Teraz jednak starała się być rozważna i odpowiedzialna, bo przecież nie chodziło o nią, tylko o Reda i o bardzo istotną dla niego kwestię, jaką bez wątpienia była wyremontowana łódź stanowiąca jego miejsce do życia. Ścisnęło ją odrobinę w żołądku, gdy widziała jego wyraz twarzy i to, jak sprawa się prezentuje aktualnie. Nie mogła określić, czy jest gorzej, ale jednak na pewno nie wyglądało to dobrze, co nie było specjalnie budujące w tym momencie.
Pokiwała lekko głową, gdy wspomniał o sprawdzeniu, co jest powodem pogarszającej się sytuacji. Drzewo bez wątpienia stanowiło nadal problem, biorąc pod uwagę że było raczej spore i ciężkie, mimo iż stare i częściowo spróchniałe. Gdy on dotarł do celu, ona zaczęła kierować się do niego dość podobną drogą, omijając przeszkody i starając się patrzeć, pod nogi. Żeby się nie potknąć i żeby nie stanąć w miejscu, które wyglądało na dość mocno uszkodzone przez to, co się wydarzyło. Jakaś jedna trzecia sukcesu była na ich koncie, gdy i ona przebrnęła przez pomost. Dotarli w jedną stronę, teraz musieli zrobić oględziny, a potem jeszcze wrócić, gdy już będą wiedzieli tyle, ile na chwilę obecną mogli.
Mówiłam, że będę ostrożna — uśmiechnęła się do niego lekko, jednak spoważniała dość szybko, rozglądając się dookoła. — Od czego zaczynamy? — zapytała go, bo sama do końca nie wiedziała. — Dolny pokład, żeby sprawdzić, czy nabiera wody? — miało to dla niej całkiem dużo sensu, ale nie znała się na łodziach jakoś specjalnie mocno. Pływała z ojcem, gdy była dzieciakiem i nastolatką, ale miała wrażenie, że było to jakieś sto lat temu. I na pewno nie musiała się wtedy mierzyć z takimi rzeczami.

aldred reddington
ODPOWIEDZ