Gdybyś mógł przewinąć sceny ze swojego życia jakby nagrane były na starą kasetę wideo, to gdzie zacząłbyś seans?
Może tam, gdzie obściskiwałeś się z gorącą laską w szafie zamkniętej nieszczelnie na siedem sekund na imprezie kolegi brata sąsiada, na której w ogóle nie powinno cię być? Albo w cholernym momencie największej chwały, kiedy dostałeś się do policji stanowej na wzór swojego starego? Czy jeszcze wcześniej, w czasach, których nie pamiętasz, ale które oglądałeś na czarno-białych fotografiach, kiedy bawiłeś się metalowym samochodzikiem ukryty na tyłach ogrodu za wysokimi hortensjami i za maminym ogródkiem, na którym sadziła fasolę i marchew? Zrobiłbyś sobie sentymentalną podróż od samych początków, czy przewijał wstecz od najnowszych wspomnień?
Byłoby w nich cokolwiek wartego uwagi?
Przypadkowa scena numer jeden.
Słońce tworzyło nieregularne plamy na równych kuchennych kafelkach ułożonych w kratkę dwóch kolorów. Obraz trząsł się chaotycznie, jakby nagrywający stał się właśnie świadkiem czegoś wstrząsającego. Było widać ciasną, ale przytulnie urządzoną kuchnię. I kobietę wciśniętą w kąt pomieszczenia, drżącą, ukrywającą twarz w dłoniach. Panowała cisza. Przerywał ją jedynie urywany oddech bardzo blisko mikrofonu, przeszywający, zniekształcony. I szloch przepełniony brutalną złością zmieszaną z bezradnością.
Znowu się kłócili. Na przestrzeni lat ścierali się na coraz większej ilości frontów zupełnie tak, jakby nie mieli ze sobą już nic wspólnego.
Laura nie miała szczęścia do męża. Znosiła późne powroty do domu z coraz mocniej kłębiącą się frustracją, z brakiem zaangażowania i zainteresowania jej osobą też starała się sobie radzić. Ale kiedy podniósł rękę… Są takie granice, które stawiamy sobie w nieświadomym akcie samoobrony, których przekroczenie sprawia, że nasz szacunek do samych siebie miesza się z błotem. A jeśli pozwolimy jednej osobie przekroczyć je raz bez konsekwencji… To nie będzie już odwrotu.
Cięcie. Taśma się zacięła i cała się rozwinęła. Gdzie znowu pierdolnąłeś swój obgryziony ołówek?
Przypadkowa scena numer dwa.
Słoneczne lato. Wakacyjna przerwa od szkoły. Pachnący malinami ogród.
Pierwsza miłość. Ukradziony bezczelnie pocałunek, gorąca krew pulsująca w podbrzuszu. Nieznana dotąd namiętność wypełniająca każdy zakątek umysłu. Piękne, niebieskie niebo, niemal tak błękitne, jak jej lazurowe oczy. Szepty wypełniające najmniejszą nawet myśl. I obietnice o przyszłości.
Niemożliwe do opanowania pożądanie.
Zawsze czułeś tak intensywnie, jakby tym emocjom nie było żadnych granic. Zawsze wydawałeś się tak kobieco emocjonalny, zawsze.
numer trzy
Rodzina zebrana przy obiedzie, w pokoju jadalnym przy podłużnym stole. Ojciec u szczytu niczym król dzielący posiłek ze swoimi podwładnymi, matka krzątająca się jeszcze w kuchni, donosząca parujące półmiski z domowymi daniami. Trójka dzieci - od największego do najmniejszego usadzona przy stole, czujna pod ostrym spojrzeniem rodziciela.
I zbliżenie na usmarowaną czekoladą, rozpromienioną buzię tego najmniejszego.
Tort na stole, z którego ktoś wziął ogromnego gryza. I ten rozbrajający uśmiech dziecka, dzięki któremu większość przewinień uchodziła mu na sucho - w przeciwieństwie do jego dwóch starszych braci.
Przynajmniej do momentu, w którym ich matka jeszcze żyła.
Na obrazku wyglądali na całkiem normalną, szczęśliwą rodzinę. Nikt nie mógł przewidzieć, jak rozwinie się ich historia. Dzieciak nie wiedział jeszcze, czym są prawdziwe obowiązki ani tym bardziej konsekwencje podjętych działań. Być może nigdy już się nie nauczy - wyrósł jako rozpieszczane dziecko, pupilek matki, która przymykała oczy na każde przewinienie. W przyszłości nie podziękowałby jej za to.
Gdyby żyła, oczywiście.
Już jako dziecko obchodzące swoje czwarte urodziny uwielbiał być w centrum uwagi. Uśmiechał się do kamery, błaznował, stawał na pierwszym planie przed innymi członkami rodziny, radośnie rozrywał papier swojego prezentu urodzinowego. Wszędzie było go pełno. Beztrosko. Życie nie nauczyło go, jak należy się martwić.
numer cztery
Idąc korytarzem szkolnym czuł się niczym gwiazda. Wiedział, że inni uczniowie czujnie na niego patrzą - a zwłaszcza uczennice z młodszych klas. No bo czy nie był w ich oczach tutejszym Bogiem? Kiedy zaczesywał włosy do tyłu, kiedy uśmiechał się na ten swój wyuczony, wykalkulowany sposób wszystko zostawało podawane mu niczym na złotym półmisku. Nie miał problemów z rówieśnikami - większość z nich chciała zjeść lunch w jego obecności albo chociaż przynajmniej zamienić kilka słów na przerwie. Korzystał ze swojej popularności. Był towarzyski, zaczepny, radosny. Nie uczył się co prawda najlepiej, ale kto by się tym przejmował. Ojciec nie żałował sobie pasa w ramach nauczki za kolejną uwagę albo słabą ocenę, ale Hunter dobrze wiedział, że w gruncie rzeczy nie interesuje go to, jak jego najmłodsza pociecha radzi sobie w szkole. Za późno było na uczenie odpowiedzialności.
Wykorzystywał to na urywanie się z lekcji, na palenie szlugów z dużo starszymi od siebie kolegami, szlajaniu się po okolicznych terenach i większych miastach oraz - bardzo ochoczo i z prawdziwym zaangażowaniem - na przygodnym seksie z ładnymi dziewczynami.
numer pięć
Pustka, nicość, ciemność. Burza za oknem. Sztorm szarpiący firankami.
Paniczny strach, urywany oddech. Dusząca niewidoczna dłoń zaciskająca się na szyi, ogromny ciężar na klatce piersiowej dociskający do podłogi. Strach. Ogromny, paraliżujący strach przed ciemnością nocy i porywistym wiatrem.
Tym było jego życie.
Nieustannym strachem przykrywanym promienną maską lokalnego złotego chłopca. Ukrywaniem zazdrości o braci, którzy wyrwali się z tej śmierdzącej rybami dziury i zasmakowali wielkiego świata. Jątrzącą się raną. Cierpieniem i niepewnością nastolatka o to, czym znowu rozjuszy swojego ojca i czy doprowadzi go do ostateczności. Nieudanym małżeństwem, w którym nigdy nie znalazł szczęścia. Gonieniem myślami za kobietą, która była poza jego zasięgiem. Pracą, w której spędzał lwią część czasu, a która przypominała o domowym tyranie. Papierosem nerwowo odpalanym drżącą ręką w ciemności nocy.
Porażką.