strażak — lorne bay fire station
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Strażak z rodziny z tradycjami, który wraca do żywych po poważnym wypadku w pracy. Próbuje ogarnąć wszystkie relacje na nowo - choć do Rosie, swojej żony wrócił tej samej.
+ Rosie Shaughnessy

Carter już pewnie sto lat temu doszedł do wniosku, że nie ma w jego pracy niczego co mogłoby go w jakikolwiek sposób dotknąć. Pozostaje niewzruszony na ludzkie cierpienie, nic go już ani nie dziwi, ani nawet nie obrzydza. Akcja rozpoczynająca dzisiejszą nocną zmianę wcale nie wybijała się na tle innych. Jeden kierowca mający problem ze ściągnięciem nogi z gazu zapierdalał w trasie tak skutecznie, że dosłownie wybił z drogi inne auto, ściął młodziutkie drzewo i czyjeś ogrodzenie. Typ odjebał akcję pełną fajerwerków, bo po prostu wiesz, że jest grubo, kiedy ten pieprzony nadczłowiek z helikoptera ratowniczego siada tym wywalonym w kosmos sprzętem na jakimś metrze kwadratowym. Oni z mniejszą gracją parkują wozy strażackie, a raczej mają ułatwione zadanie mając ciągłą styczność z podłożem. Jakkolwiek źle to zabrzmi to do dziś lubił oglądać moment sadzania tego sprzętu - jeszcze kilka lat wstecz miał w sobie jakąś resztkę takiej zupełnie chłopięcej pasji dla tego wszystkiego i jarałby się tym helikopterem, teraz zostały jednak już tylko procedury. I w chuj naprawdę ciężkiej roboty.
Którą odwalili skutecznie, jak każdego jednego dnia. Zostało im właściwie jedynie posprzątanie po sobie i spakowanie swoich gratów. Carter mniej lub bardziej szczęśliwie piastował dziś stanowisko dowódcy tego nieszczęsnego zastępu, chciał więc odrobinę swojej fuchy ponadużywać i zostawić pakowanie sprzętu reszcie ekipy, samemu zbijając bąki w kabinie wozu (pod oczywiście jakimś wymyślnym pretekstem związanym z ciężką pracą ). Nie zdążył nawet do niego wejść, kiedy wyrósł obok niego jego ulubieniec, Hamill i zaczął zalewać go potokiem słów. Pierdolił coś o tym jak wszystko zostało zabezpieczone, że wszyscy zaopiekowani i sam Carter miał już kazać mu spadać na bambus, kiedy zorientował się, że ten trzyma coś pod pachą. Obrzucił go teatralnie zdziwionym spojrzeniem i z wyrzutem wręcz zapytał:
- Co ty tu kurwa masz? - i nawet wskazał palcem, ale tak by się do tego czegoś nadmiernie nie zbliżyć. Szkoła pożarnicza uczy wielu rzeczy. Promieniotwórcze może jakieś być, czy ki chuj i co? Zupełnie jakby jeszcze za małym odsetkiem było sześćdziesiąt procent chorujących na raka strażaków-emerytów. Shaughnessy musiał przecież dbać o to, by odpowiednio długo to niewdzięczne państwo musiało wypłacać mu emeryturę.
- No psa, przecież widać - Hamill odparł z wręcz dziecięcą delikatnością. - Błąkał się pod nogami od kiedy przyjechaliśmy. Nie udało się ustalić czy podróżował w którymś aucie, czy nawiał z tej posesji co to jej ogrodzenie oberwało. Policja kazała nam spadać na bambus, oni się psem nie zajmą i tyle - Hamill, miękka buła, pewnie nikogo z niebieskich nawet o tego nieszczęśnika nie zapytał, tylko w tej swojej głowie pod sztandarem jednorożców, brokatu i tęczy uwidział sobie, że zwierzak zostanie maskotką remizy i pozwolił sobie adoptować go w imieniu wszystkich lokalnych strażaków. Przyjrzał się nawet typowi przez chwilę mocno podejrzliwie, bo przez jego głowę przeszło, że w jakimś afekcie mógł tego nieszczęśnika po prostu skądś zawinąć z premedytacją, ale no... Jak tak można strażaka? O takie rzeczy? Carter aż głośno westchnął.
- Bambus to powinni wsadzić sobie w dupę. Dobra, z koszar się zadzwoni do jakiegoś weterynarza, fundacji czy kto się w tym pierdolniku zajmuje takimi znajdami - i owszem, pies pojechał razem z nimi.
Problem pojawił się w momencie, kiedy wszyscy uzmysłowili sobie że jest już prawie środek nocy. Obdzwonili co prawda kilka (jeśli nie kilkanaście) znalezionych w sieci numerów, ale większość nie odpowiadała, a ci co odpowiadali albo odsyłali ich do tych pierwszych, albo odprawiali odsądzenie od czci i wiary. Carter z tego wszystkiego to się jeszcze z całego munduru po akcji nie zdążył przebrać. A że wpadł na pewien pomysł, znowu odsunęło się to w czasie. Wielkie idee wymagają poświęceń czy jak to tam szło.
- Dobra, zwierzak nie może tu zostać, więc muszę go gdzieś odstawić. Rano się zorganizuje kogoś do niego. Jakby stary nie mógł spać i by się nagle zainteresował naszym losem to chuj mnie w końcu strzelił - zabrzmiało dosyć dramatycznie, ale między Bogiem a prawdą to na ten moment nie było chyba takich rozmiarów kraksy, która wyciągnęłaby ich miłościwie panującego komendanta z sielanki miodowego miesiąca, przynajmniej kiedy nie był tego dnia na służbie. Zabrał więc psiaka i wsadził do swojego prywatnego samochodu: - Kurwa, jak się przewozi psy? Mam cię typie zapiąć w pasy? Nieeee, spieprzaj na podłogę, mniejsze straty gdybyś zechciał się zrzygać - sam po chwili zajął miejsce kierowcy i ruszył do niespecjalnie oddalonego od remizy swojego prywatnego domu. Znaczy tego, w którym teraz mieszka Rosie. Znaczy to skomplikowane.
Po kilku minutach zaparkował na podjeździe. Okoliczne city security działało prężnie, bo mimo nieludzkiej wręcz pory w dwóch czy trzech domach zapaliło się światło, a w oknach śmignęły zainteresowane przybyszem sylwetki. Kiwnął nieśmiało w ich stronę. Złapał pod pachę swojego dzisiejszego towarzysza i zdecydowanie riszul do środka. Co prawda ciemno wszędzie, głucho wszędzie zdradzało, że Rosie już śpi ale lepszych pomysłów po prostu nie miał. Za progiem puścił szczeniaka wolno a sam postanowił zlokalizować swoją szanowną małżonkę. Jezu, okradliby ją, pół chałupy by wynieśli a ona śpi niewzruszona. Przysiadł delikatnie - co by jej nie wystraszyć - na łóżku i delikatnie ją budził. Dżentelmenem w końcu bywał, prawda.
Rosie? Rosie, skarbie, przebudź się, sprawę mam - romantyczny już bywać nie musiał.
misio
ładnie
:*
lorne bay — lorne bay
34 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
#12

Jako że Carter był w pracy na nockę, to Rosie również miała wolny wieczór. Nie dało się ukryć, że od pewnego czasu tryb życia tej dwójki był bardzo uzależniony od tego, jak wyglądały grafiki w pracy zarówno kobiety i mężczyzny. Jako, że blondynka dość szybko wyszła z pizzerii tego dnia, postanowiła się spotkać z Westonem, czego już dawno nie zrobili a był to jej przyjaciel i jedna z naprawdę niewielu osób, które wytrwały przy niej w ostatnich latach. Należało im się, pogadali, poplotkowali i mile spędzili czas, jednak był jeden minus - trzeba było przyznać, że kobieta nie czuła się zbyt dobrze, jakby rozkładało ją jakieś przeziębienie, taka nieswoja się czuła, żołądek też ją coś pobolewał, więc jak tylko wróciła od domu, to napisała smsa do swojego obecnego jeszcze męża, po czym napiła się wody, weszła pod prysznic i wskoczyła po kołdrę.
Wyjątkowo szybko i twardo zasnęła, choć to nie zawsze była reguła - czasem nie mogła spać, czasem budziło ją wszystko, w przeszłości bywało to również chrapnięcie męża, czy też skrzypnięcie podłogi, gdy ten był jeszcze na chodzie, kiedy ona już uderzała w kimono.
Tego dnia spała jak kamień. Nie słyszała jak podjeżdżał samochód, ani pod jej dom, ani pod żaden inny. Nie słyszała, że ktoś przekręcił klucz w zamku, przeszedł przez całe mieszkanie, czy nawet szczekał. To ostatnie mogło być najbardziej zaskakujące, bo nie da się ukryć, nie był to ulubiony sposób komunikacji Shaughennesy'ego, przynajmniej do tej pory. Jak poczuła, że ktoś przy niej siada, to mruknęła pod nosem, bo jej sen się spłycił. Dotknięcie jej ramienia było już skutecznym sposobem wybudzenia jej. Poderwała się jak oparzona, zupełnie jakby to jakiś potwór, pająk czy inny wąż ją dotknął, a nie Carter, któremu jedynemu ufała ponad życie i wiedziała, że niezależnie od wszystkiego, jej nigdy nie skrzywdzi.
-Jezus Maria, co Ty tutaj robisz?-zapytała siadając i zapalając lampkę z boku. Złapała się za serce, bo serio, przestraszyła się, a raczej nie wiedziała o co chodzi. -Która jest godzina?-zapytała. Było jeszcze ciemno, więc na bank nie mógł to być ranek, który zwiastowałby koniec zmiany Cartera. Przetarła oczy i czekała, aż jej szanowny małżonek w końcu jej powie, o co chodzi. Pewnie nie dosłyszała, a na pewno nie przyjęła do wiadomości tego, że mężczyzna zapowiedział już, że ma do niej sprawę, ale jakoś podświadomie czekała na wytłumaczenie skąd taka gwałtowna pobudka została jej zaserwowana.

carter shaughnessy
strażak — lorne bay fire station
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Strażak z rodziny z tradycjami, który wraca do żywych po poważnym wypadku w pracy. Próbuje ogarnąć wszystkie relacje na nowo - choć do Rosie, swojej żony wrócił tej samej.
+ Rosie Shaughnessy

Jezu. Pół chałupy by wynieśli, włączając w to nawet niespecjalnie ciche zdzieranie tapet ze ścian, a jego - mniej lub bardziej szczęśliwie nadal aktualna - małżonka spałaby sobie w najlepsze, jak gdyby nigdy nic. Pokręcił głową z niedowierzaniem. Czym te kobiety mogą się tak zmęczyć w trakcie dnia? Wyglądaniem dobrze? Chodzeniem na obcasach? Chyba musiał się lepiej przyjrzeć codziennej działalności młodej pani Shaughnessy, bo coś tutaj przestawało mu właśnie stykać. I już miał ją opieprzyć na czym świat stoi na temat tego, jak bardzo jest nieostrożna (spiąc w nocy w szczelnie pozamykanym na wszystkie zamki domu, w bezpiecznej dzielnicy), ale wtedy w drzwiach sypialni objawił się ten pieprzony, zwieziony przez Cartera szczeniak i na dodatek swoje pojawienie się oznajmił głośnym, piskliwym szczeknięciem. Niby taki niepozorny, niby taki łamaga a drogę, nawet po dosyć stromych schodach, do wygodnego łóżka znalazł bez pudła. Od razu widać, że facet.
- Morda tam - mruknął w jego stronę, bo jak ogólnie się już przecież przyjęło należał do tych ludzi, którzy zwierzątka zawsze traktują z czułością. Słysząc Jezus Maria w wykonaniu Rosie jedynie się zaśmiał. I jakby z automatu rzucił: - Że żeś tu jakiś chłopów sprowadzała to bym jeszcze zrozumiał, ale baby? To nie fair, nie dałaś nawet popatrzeć - zrobił minę obrażonego pięciolatka, choć oczami wyobraźni już widział jak w drobnym ciałku blondynki właśnie wzrasta ciśnienie, ona sama zaraz się zapowietrzy w oburzeniu i przysadzi mu poduszką. Prewencyjnie przyjrzał się zawartości stolików nocnych, ale z ulgą nie zarejestrował nic, co po nadaniu mu nadmiaru energii kinetycznej czy tam potencjalnej (owszem, przedmioty ścisłe zaliczał na fejm wynikający z bycia kapitanem drużyny), mogłoby spowodować u niego uraz jakieś części ciała.
- Mała, nie wiem, pewnie już po drugiej, ale nie mam czasu na pierdoły. Posłuchaj mnie. Zostawię w domu do rana psa. To znajda, ale nasza metropolia nie dysponuje żadnymi środkami czy procedurami by był zaopiekowany wieczową porą, więc jakoś musisz sobie z nim poradzić - znał Rosie na wylot i wiedział, że każe mu zawozić zwierzaka do komendanta i niech to tamten się z nim użera za ten nędzny, komendancki dodatek, prewencyjnie więc kontynuował swój monolog: - I tak, zawiózłbym go do Dicka, ale bardziej boję się jego żony niż własnej - i znowu wyszczerzył się głupkowato. Przysunął się bliżej i cmoknął ją w środek czoła. - Bawcie się dobrze, ja muszę wracać na zmianę - zakończył poważniej i nawet zabierał się już do wstawania. Bardzo powoli. Bardzo. Marzył właśnie, by iść spać. To się, kurwa, nazywa starość Shaughnessy.
misio
ładnie
:*
lorne bay — lorne bay
34 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Rosie mimo wszystko nie spędzała całego dnia ładnie wyglądając. To znaczy, miło słyszeć, że mąż uważa, że tak jest, aż serduszko się raduje, bo kto nie lubi usłyszeć, że ktoś o nim tak sądzi, ale na obcasach akurat nie chodziła. A już na pewno nie do pracy, w której spędziła tego dnia całkiem ładną część dnia. Praca w gastro nie była łatwa, ani psychicznie, ani fizycznie, ale do tego już się blondynka przyzwyczaiła. Praca w przedszkolu również nie była łatwa, a za nią wciąż tęskniła. W każdym razie, tego dnia miała prawo być zmęczona i dobrze spać, bo po pracy jeszcze była spotkać się z Westonem. A jak Carter zaśnie i zacznie chrapać, to też bomba atomowa go nie zbudzi, więc niech już nie marudzi. Choć wiadomo, że będzie, bo lubi.
Riposta sugerująca trójkąt nie była ripostą najwyższych lotów, ale to może dlatego, że Rosie jednak nie bardzo wiedziała w którym roku i kraju się znajduje, po tym jak jej ukochany mąż urządził jej słodką pobudkę w środku nocy z niewiadomego wciąż powodu. Dlatego skwitowała to tylko niezbyt rozgarniętą miną, świadczącą o tym, że żart przeszedł koło niej i absolutnie nie został zrozumiany, o docenieniu nie mówiąc. Cóż, nikt nie mówił, że zaspana Rosie kiedykolwiek będzie się śmiała z żartów swojego męża, prawda? Z resztą ze względu na porę chyba oboje trochę bredzili.
-Psa?-zdziwiła się. Właściwie nie wiedziała, po co mógłby wpaść Carter do domu w środku dyżuru, chyba na szybki numerek, ale dawno czegoś takiego już nie odwalił, więc może z wiekiem zmądrzał i takie rzeczy już mu nie w głowie, ale psa jeszcze nie przywoził, niezależnie od pory. -O jaki słodki, jak się nazywa?-zapytała totalnie nie dodając dwa do dwóch, bo skąd Carter miałby takie rzeczy wiedzieć, skoro powiedział, że go znaleźli. A mogła stwierdzić, że jest słodki, bo piesio właśnie znalazł drogę do Rosie i usiadł sobie na stopie swojego nowego psiego taty, czyli Cartera.-No hej mały...-zapiała, głaszcząc kudłacza po główce. Właściwie, to pewnie byłaby skłonna powiedzieć to, co Shaughnessy sobie wyobraził, bo co to ma być, że podrzędny strażak bierze wszystko na swoją klatę, a komendant śpi jak księżniczka, ale zajęła się mizianiem problemu. -To trzeba zmienić-powiedziała i wbiła mu palucha między żebra, śmiejąc się. No bo kto to widział, żeby bać się cudzej żony bardziej, kiedy ma się taką wie.... kochaną żonę przy swoim boku. -No dobrze, niech już zostanie...-mruknęła zadowolona niczym pochwalony piesek, że dostała buziaka. -Czekaj, trzeba mu coś ogarnąć, nie wiem? Koc? Miske z wodą? W ogóle, jak będziesz wracać do domu, to kup mu jakaś karmę-instynkt macierzyński w Rosie chyba się nieco uaktywnił, bo od razu zaczęła robić listę potrzebnych rzeczy dla psa. No trochę się już rozbudziła, więc zaczęła się wygrzebywać z łóżka, ziewając przeciągle. W końcu był środek nocy!

carter shaughnessy
strażak — lorne bay fire station
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Strażak z rodziny z tradycjami, który wraca do żywych po poważnym wypadku w pracy. Próbuje ogarnąć wszystkie relacje na nowo - choć do Rosie, swojej żony wrócił tej samej.
+ Rosie Shaughnessy

Trzeba to było przyznać - nie zapowiadało się, by Carter miał kiedykolwiek zmądrzeć, czego efekt można było zobaczyć właśnie teraz. Stał na środku własnej-niewłasnej sypialni, po tym jak wyrwał się z pracy w środku nocy (!) by podrzucić byłej-nadal aktualnej żonie psa. Kiedy wiózł tą bestie w samochodzie, serio liczył że to będzie przygoda na jedną noc (Jezu, Shaughnessy, jak fatalnie to brzmi), ale teraz gapił się jak sroka w gnat, oglądając jak następuje jakieś zupełnie cudowne, mistyczne wręcz połączenie prosto z kosmosu i ten pieprzony pies chyba przez jakąś hipnozę wymusił na Rosie, że już tu zostanie. Owszem, to nie zostało powiedziane na głos, ale Carter już wiedział. To był ten moment. Wypierdalaj na kanapę stary grzybie, to od teraz moje miejsce - zdawał się mówić w swoim klingońskim ten pieprzony kudłacz, gdy tak radośnie wskakiwał na łóżko, i obszczekiwał wszystko jak leci.
- To moja ulubiona pośc.. - próbował nawet jakoś żałośnie jęknać, ale na Boga, Carter nigdy nie zwracał uwagi nawet na jej kolor, ważne było jedynie by mieć się na czym i pod czym położyć. Nie był aż taką królową dramatu. Spoważniał więc. - Tak, psa, przecież widać - wskazał na zwierzaka jak ten cały Khaby w tych swoich viralowych dziełach. No jaki jest pies, każdy widzi parafrazując klasyk. - Jezu, mała, to zwykła znajdą!! - nawet trochę wrzasnął, bo w myślach siedział już w jednej z miłości swojego życia, czyli cudownym Audi i gnał z powrotem do remizy. A ta jak zawsze, milion pytań do, edycja nocna, kategoria psy i zwierzęta domowe. Westchnął, musiał trochę ochłonąć. - Wyobraź sobie, że się nie przedstawiał - wyszczerzył się przedrzeźniajaco.
Machnął ręką w stronę nowej parki, która właśnie odstawiała swoje pierwsze czułości. Wzdychał i wywracał oczami, czując się jak piąte koło u wozu, w końcu usiadł w nogach łóżka - przecież więcej miejsca dla niego nie zarezerwowano i czekał aż Rosie zacznie kontynuować rozmowę. A kiedy się tego podjęła, drogi Boże żeby on się miał zacząć bać własnej baby, no skandal.
- Ej, nie rozpędzaj się tak. Tamta to królowa śniegu albo inna Elza! - między Bogiem a prawdą to nie miał nawet prawa tak mówić, w końcu szanownej komendantowej nie było dane specjalnie nikomu poznać, ale na tyle na ile ją pamiętał z ich życiowej prehistorii, to do najcieplejszych dziewczyn na świecie to nie należała. Zresztą, to musiała być jakaś Herod-baba, że była w stanie złapać Dicka za ryj i utrzymywać w stanie ogarnięcia.
Westchnął po raz kolejny.
- Dobrze, kiedy i J E Ś L I będę wracał, kupię mu jakieś jedzenie - tak, właśnie próbował brać ją na litość, bo czuł się w jakiś sposób odrzucony, że Rosie interesuje się tylko tym przeklętym kudłaczem a nie tym, jak leci mu na nocnej zmianie. Eh.
misio
ładnie
:*
lorne bay — lorne bay
34 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Może i Shaughnessy nie zmądrzał, czy też nie mądrzał wraz z wiekiem, jednka coś tam w jego blond łbie zostawało i jeśli ostatnie, co można było o nim powiedzieć, to to, że był book smart, to nie dało się ukryć, że street smart to był i to naprawdę potężna wiedza, której wiele osób mogłoby mu zazdrościć. No i ta w miarę starzenia się, zdecydowanie rosła. Rosie widziała tą różnicę, zwłaszcza że miała długą przerwę w patrzeniu na cokolwiek należącego do Cartera, czy to na buźkę, mądrość czy zachowanie.
Czy Rosie chciała zachować psa? Hm... niespecjalnie kiedykolwiek marzyła o jakimkolwiek zwierzęciu, o czym jej mąż musiał wiedzieć. W końcu przeprowadzili w swoim życiu co najmniej raz rozmowę na temat chęci posiadania dzieci i przyszłości - gdy w wieku siedemnastu lat Rosie sikała na test ciążowy w rodzinnym domu należącym do państwa Shaughnessy. Później też nie palili się do adoptowania kogokolwiek, to znaczy czegokolwiek. Jednak, gdyby ktokolwiek ją zapytał, czy faktycznie ma zamiar wykopać męża wraz z jego przynależnościami za to, że miał czelność obudzić ją w środku nocy i zostawić jej psa pod opieką choćby na kilka minut tak jak zakładał, od razu zasłaniając się Ainsley, żeby żona mu wybaczyła taki występek, odpowiedziałaby, że nie ma problemu. A piesek był słodki.
Blondynka poświęciła trochę uwagi mężowi, dalej miziając pieska, który siedział na jej kolanach obecnie.-Kochanie, obudziłbyś mnie kilka godzin później, to i zestaw pytań dostałbyś bardziej przyjazny-zaśmiała się, wychylając się i wodząc nosem po szyi strażaka. Zauważyła te foszki niczym u przedszkolaka i musiała uznać, że, o zgrozo dla Cartera, są urocze. Nie często widywała, że jej mąż jest o nią zazdrosny, a był to bardzo ciekawy widok i miło mu się na serduszku robiło.
Rosie i Ainsley nigdy nie przypadły sobie do gustu, mimo że znały się w przeszłości, kiedy Dick&Ainsley było jeszcze prawdą. Pewnie, tolerowały się i spędzały ze sobą czas, ale daleko im było do tego, by zaplatały sobie warkoczyki i plotkowały o swoich chłopcach. -No i co.-królowa lodu, czy tam Gerda, co to za różnica. I tak duma blondynki została urażona.
-Wrócisz, wrócisz-uśmiechnęła się i jak gdyby nigdy nic, wpakowała się swojemu strażakowi na kolana. Oczywiście, że to jego najbardziej kochała, choć jego słodka buźka nieco już się opatrzyła. No i nie lizał jej po palcach, tak jak ten pies. -Musisz wracać na służbę?-zapytała, trącając go noskiem w nosek. Wiedziała, jaka będzie odpowiedź, ale w tym momencie musiała połechtać jego ego, a sama najchętniej by wróciła z nim do łóżka i to w celu zwykłego spania, w końcu był środek nocy.

carter shaughnessy
strażak — lorne bay fire station
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Strażak z rodziny z tradycjami, który wraca do żywych po poważnym wypadku w pracy. Próbuje ogarnąć wszystkie relacje na nowo - choć do Rosie, swojej żony wrócił tej samej.
+ Rosie Shaughnessy

Czy pomysł Cartera był przemyślany? Nie. Ale dosyć śmiało można zakładać, że niespecjalnie cokolwiek w jego życiu było ostatnio przemyślane, także nie widział w tym kolejnym wybryku choćby cienia szansy na to, by mieć okazję to zmienić. Tym bardziej że dziwnym zrządzeniem losu pan znajda zupełnie sobie już jego żonę kupił i gził się właśnie w najlepsze na kolanach Rosie, pozwalając się miziać bez ograniczeń. To trochę jak z tym memem o starym i psie, tylko tutaj była stara. Nie nie, po co nam zwierzak, po co nam zobowiązania. Jasne. Shaughnessy nie zdąży wrócić z pracy a oni będą nierozłączni do tego stopnia, że wspólnymi siłami wyeksmitują go na kanape. I na co ci to chłopie było?
- Misiu, musisz wybaczyć, że zdarzenia na służbie nie wybierają bardziej dogodnych godzin - nie był przecież jakoś spektakularnie (jeszcze) zmęczony, a nie wiedzieć czemu jakoś zmarkotniał, zupełnie jak jakieś głodne dziecko. Pewnie i w tym coś było - wychodząc zaraz wybebeszy lodówkę z czegoś, co będzie mógł zjeść w samochodzie, ale była to też chyba jakaś mała zazdrość. To on powinien być miziany z takim zaangażowaniem. Westchnął sobie i wcisnął dłonie w kieszenie spodni.
- Jak to co? Jakbym chciał żeby to królowa śniegu suszyła mi głowę to bym się z nią ożenił, a nie z tobą - Carter, chyba po cienkim lodzie stąpasz. Czas się wycofać. Raczkiem, raczkiem.
Wrócisz, wrócisz - ha, czyli jednak liczyła na to! Trochę mu ta markotność nawet się jakoś cudownie wymiksowała. Pomacał się po chyba wszystkich kieszeniach i oczywiście w ostatniej znalazł telefon. Wyciągnął go, odblokował, sprawdził godzinę, zablokował i schował z powrotem. Jak niemożliwy był nadal środek nocy. Westchnął po raz kolejny i kilka razy bujnął się na stopach pięta - palce. Owszem, bardzo chętnie wyciągnąłby się tu obok niej na łóżku, nawet nie w jakimś seksualnym podtekście, ot tak po prostu żeby odpocząć. Żeby nawet mu oko jakoś na godzinkę poleciało.
- Mała, pewnego pięknego dnia pierdolnę to wszystko w pizdu i nie będę musiał dygać na służbę. Na razie jednak nie jestem jeszcze człowiekiem a ż t a k bogatym i muszę to robić, bo potrzebuję pieniędzy. Będę leciał - zaśmiał się nawet lekko. Chyba serio musiał przemyśleć czy przypadkiem nie zacząć puszczać jakiegoś totka, może w końcu uda mu się zostać milionerem? Taaaak, jasne. Jego ojciec robi to już od jakiś prawie pięćdziesięciu lat i jedyne czego się dorobił to przysłowiowego garbia od zapierdalania w straży.
misio
ładnie
:*
lorne bay — lorne bay
34 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Rosie nie chciała mieć własnego psa, ale to nie znaczyło, że gardziła każdym z nich i nie chciałaby nawet takiego pogłaskać. Także zdecydowanie panem marudą, który przychodzi, aby popsuć wszystkim zabawę, był właśnie Carter. No, ale to chwilowe, skoro rano mieli się z psem pożegnać. Na razie Rosie nie miała nic przeciwko temu, nie sądziła, że w ogóle jest taka opcja, aby go zatrzymać. W końcu większa część zwierzątek ma swojego właściciela i ktoś może szuka tego kundla, więc rano jak następny strażak dostanie służbowy rozkaz znalezienia właściciela tego czworonoga, to sobie bez problemu z tym poradzi.
-Skoro muszę, to wybaczę-odpowiedziała dodając teatralne wręcz westchnięcie. Blondynka zdążyła już zasnąć jak kamień, nawet lekko odpocząć przez ten czas, a teraz, po tych wszystkich atrakcjach może już mieć problem, aby ponownie przyciąć komara. Raz, to że została brutalnie obudzona i rozbudzona, a dwa, że pies będzie jej w tym skutecznie przeszkadzał. No, ale nie będzie narzekać, bo przynajmniej nie musi pracować, tak jak jej ukochany, to potrafiła zdecydowanie docenić. -Nie sądzę, aby królowa śniegu byłaby Tobą zainteresowana, więc ciesz się, że trafiłeś na mnie-zaśmiała się. Carter i Ainsley? Nie, to nie mogło się udać. Shaughnessy był takim słodkim, nieco ironicznym (no dobra, mocno) śmieszkiem, dość trywialnym wręcz, a Ainsley? Ona byłaby zgorszona każdym żartem opowiedzianym przez strażaka.
Oczywiście, że liczyła na powrót męża do domu! Jeszcze nie zdążyła się nim nacieszyć po ich rozłące, więc nie miała najmniejszego zamiaru się z nim żegnać, ani rozwodzić, ale o tym to muszą jeszcze pogadać, ale nie w nocy, nie w tym momencie. -No jak musisz, to leć. Tylko bez szaleństw-też wstała z łóżka, bo jak wcześniej wspominała, przydałoby się postawić jakąś miskę z wodą dla kundla i ogarnąć mu jakieś posłanie, by nie próbował spać z nią w jednym łóżku, bo kto wie, gdzie się szlajał. Tak więc odprowadziła męża do kuchni, tam nalała wody do jakiejś salaterki i postawiła ją na podłodze, a jak Carter poszedł sobie do pracy, to nakarmiła psa jeszcze kawałkiem kiełbasy, bo nie miała nic lepszego w domu. Dla pewności wygoniła go na chwile na ogród, po czym zostawiła koc na podłodze w nogach łóżka i sama się położyła. No, bycie psią mamą to jednak ciężkie zadanie.
Do rana spokojnie spała, nie wiedząc o tym, jak dobrze bawił się pies w trakcie, zwiedzając cały dom, podgryzając pierwsze meble i znacząc teren. Na koniec zasnął na łóżku, w nogach kobiety, co ta skwitowała tylko uroczym "awww". Wstała, weszła pod prysznic i spojrzała na zegarek, zauważając, że jeśli nie było żadnej akcji nad ranem, to Carter powinien niedługo pojawić się w domu. Nieco zniesmaczona posprzątała wszystko co kundel zbroił, powiedziała mu że zaraz dostanie papu, bo Carter musi dopiero kupić mu jakaś karmę i zabrała się za szykowanie śniadania dla niej i dla męża. Nie było to nic wymyślnego, ot kanapki z wędliną i jajkiem na twardo, chyba szczyt kulinarnych umiejętności Rosie, a także potrawa, której przygotowanie nie groziło żadnym wypadkiem. Czekając na strażaka, zaczęła się bawić z psem, rzucając mu kulkę z papieru, bo innej nie miała. Jakoś tak się złożyło, zupełnie przypadkiem, że Rosie pacnęła zabawką tak, że pies poleciał na złamanie karku przed siebie, wpadając prosto w nogę pana domu, który właśnie przestąpił próg. Pies wylądował na zadku, ciekawie podnosząc głowę aby sprawdzić co to za przeszkoda stanęła mu na drodze, a pani Shaughnessy chichrała się na drugim końcu pokoju.

Rosie Shaughnessy
strażak — lorne bay fire station
36 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Strażak z rodziny z tradycjami, który wraca do żywych po poważnym wypadku w pracy. Próbuje ogarnąć wszystkie relacje na nowo - choć do Rosie, swojej żony wrócił tej samej.
+ Rosie Shaughnessy

Carter dosyć szybko poorientował się, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że problem pozornie bezpańskiego psa rozwiązał się sam, bo szczeniak (tak przynajmniej na oko wyglądał, jak raczej dosyć młody pies) się wziął ostro do roboty i zadomawiał się w najlepsze w carterowym domu. Wróć, gwoli ścisłości to był to raczej dom carterowej żony (jeszcze), ale jakby na to nie patrzeć - zwierzak przestawał być znajdą. Nawet go to w sumie cieszyło - Cartera, nie psa, choć pies też na narzekającego nie wyglądał - bo jednak to sporo roboty mniej rano. A mniej roboty rano, oznacza po prostu więcej spania też... rano.
- Taaaa, wiem, mnie też o to nie pytali - parsknął sobie trochę śmiechem. Carter na straży zjadł zęby i również straż zjadła na nim swoje, także ciężko by był czymkolwiek jeszcze zaskoczony. Ale poudawać przecież mógł, prawda? Prawda. Nocne dyżury nie należały do tych przyjemnych, niezależnie czy był jeszcze gówniarzem udzielającym się jedynie w jakieś ochotniczej jednostce, czy kiedy miał lat dwadzieścia kilka, czy teraz - kiedy zaraz do kompletu dostanie kryzys wieku średniego. Chociaż może teraz nie będzie tak źle, bo te wszystkie pijane gówniary podrywające towarzystwo, bo udało im się wyjść cało z wypadku (zupełnie naturalny widok na akcji, dziewczyny nie są nazbyt wybredne i dostaje się nawet niezbyt urodziwemu Hamillowi) nagle przestaną mu chociaż tak przeszkadzać?
- Ej, ej, ej! - się realnie zbulwersował, bo przecież jak to tak, żeby j a k a k o l w i e k kobieta mogła nie być nim zainteresowana? - Umówmy się, laska nie ma zbytnio zawyżonych standardów. Tak jakby... wystarczy jej Dick? To o czymś świadczy. Ja nie latam po prostu w odpowiedniej klasie zamożności, to mnie skreśla - nawet próbował jakoś dramatycznie zarzucić fryzurą przy tym, jak te wszystkie real housewives, które oglądali ostatnio z Rosie, ale jakoś mu nie wyszło. Brak odpowiedniej długości włosów był pewnie główną przyczyną. Pokiwał jednak twierdząco głową i nawet zacmokał głośno w stronę swojej żony: - Ale tak kochanie, cieszę się tym, że los postawił cię na mojej drodze jak niczym innym - i nawet jakoś ciężko oczkami zatrzepał. Że taki zakochany nadal w swojej kobiecie jest i takie tam. Zmęczony Carter to niepodrywający Carter, damn.
- Służba nie pyta mnie o szaleństwa - cmoknął jeszcze raz i sobie serio poszedł. Nie na długo, bo przecież grzecznie, jak wróciło na kochającego małżonka (tak, zdawał sobie sprawę z tego, że pewnie będzie miał przesrane). Przekroczył próg, licząc, że wszyscy w domu jeszcze śpią, co pozwoliłoby i jemu od razu walnąć się na chociaż krótką drzemkę, ale przecież po co! Sen jest dla słabych. Rosie o tak wściekłej porze wolała się jednak bawić z psem. Masakra.
- Okej - skomentował to zatem krótko i westchnął sobie. Odkopnął szczeniakowi papierową piłkę i klapnął na pierwszym wolnym kawałku mebla. - W samochodzie jest karma i jakieś podstawowe zakupy, o tej porze się na więcej nigdzie nie szarpnę - i się nawet poderwał już nawet by to jednak przynieść, bo przecież jak to, że pan domu, taki wielki gospodarz, zapomniał. - Był grzeczny? - zapytał jeszcze po drodze, pewnie by nieboraka nawet pogłaskał, ale ten właśnie zbyt pochłonięty był adorowaniem swojej pani. Albo piłki. Albo tej i tej.
misio
ładnie
:*
lorne bay — lorne bay
34 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Do momentu rozwodu to zdecydowanie był ich wspólny dom i Rosie nie chciała tego inaczej nazywać, nie zgodzi się na to. Owszem, wiedziała, że w razie co, mąż pozwoli jej w nim zostać, ale szczerze mówiąc, wciąż gdzieś w głębi serca łudziła się, że do tego rozwodu nie dojdzie. Nie bez powodu oboje dość intensywnie w ostatnim czasie pracowali nad małżeństwem, nad tym, aby wszystko wróciło do stanu sprzed tamtego sądnego dnia. Przeszli przez wiele rzeczy, dużo mleka się rozlało, ale wyglądało na to, że oboje nie mając nic przeciwko przysłowiowemu wzięcia szmaty w dłoń, by to mleko zetrzeć i udawać, że nic się nie stało. Prawda była taka, że dzień rozprawy sądowej zbliżał się nieubłaganie, a oni wciąż nie podjęli rozmowy. Chyba żadne z nich nie specjalnie lubiło rozmawiać na poważne tematy, więc nie chcieli poruszyć sprawy na głos. Było to zrozumiałe, oczywiście. Kto lubi rozmawiać na poważne tematy?
-Tak, ja Ciebie też kocham-zaśmiała się, komentując w swoim stylu to, że tylko stan portfela państwa Shaughnessy spowodował, że Ainsley wybrała Dicka, zamiast Cartera. Jakby to była prawda, a ona była jakąś nagrodą pocieszenia, bo w przeciwieństwie do tamtej lodowej księżniczki nie miała wielkich wymagań, czy standardów. Choć nie bójmy się powiedzieć tego wprost. Carter był najlepszym, co mogło się jej trafić, z różnych względów. Oczywiście, to wszystko żarty, nie sądziła że którekolwiek z nich byłoby chętne do tego, aby się pozamieniać z kimkolwiek miejscami, Ani Shaughnessy z przyjacielem, ani była pana Williams z Ainsley. Nawet po dwudziestu latach, blondynka nie zmieniłaby swojego męża na inny model. Jak to mówią najstarsi górale, własne bagno jest dobre, przynajmniej zna się smrodek... Czy jakoś tak. Lepsze znane zło niż nieznane? Jakoś tak to szło.
-Hej misiu-uśmiechnęła się do męża, podnosząc się z podłogi, chyba była już za stara na takie szaleństwa i tarzanie się po posadzce. Było co prawda wcześnie, ale nie patologicznie, może powinna była jeszcze wylegiwać się w łóżku skoro mogła, jednak wstała i to niekoniecznie z powodu psa. Przynajmniej strażak będzie mógł zjeść świeże śniadanko, zanim rzuci się w objęcia Orfeusza, bo na pewno to zrobi. Blondynka podeszła do męża, siadając obok niego i drapiąc go za uche.... A nie, to psa podrapała za uchem, gdy ten wspinał się na kolana Shaughnessy'ego. -Zaraz przyniosę, spokojnie-odpowiedziała. Korona jej z głowy nie spadnie, jak przyniesie siatkę z zakupami do środka. Zwłaszcza, że korony nie miała i czasem musiała pobrudzić sobie rączki, by mieć za co żyć. Inaczej by wyglądała sprawa, jeśli okazałoby się że Carter poszalał i od razu kupił 25 czy 30 kilogramów chrupków dla psa. Jednak to było parę razy, jak nie kilkanaście razy więcej niż ważył sam sierściuch, więc było to bardzo wątpliwe. -Całkiem, całkiem. Udało Ci się coś dla niego znaleźć?-zapytała mając na myśli jakiś dom, czy inne schronisko. To, że piesek był słodki i fajnie się z nim bawiło, wcale nie była przekonana, że powinni go zatrzymać. Może dlatego, że nie zdawała sobie sprawy z tego, że w ogóle taka opcja była. Nigdy nie marzyła o posiadaniu psa, ale przecież nie pozwoli, aby wyrzucić psa na jakieś pobocze, bo nikt go nie chce. To nie było ludzkie zachowanie, a oni mogli sobie pozwolić na to, aby został u nich jeszcze jeden dzień, prawda?

carter shaughnessy
ODPOWIEDZ