pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Lekarz kazał odpocząć, Arthur kazał odpocząć... ale najwyraźniej dzisiaj nie było mu to dane ze względów, których przecież żaden z nich nie mógł przewidzieć. Fell widział, że Sandoval jest zestresowany i chciał mu jakoś pomóc, więc w pewnym momencie położył delikatnie dłoń na jego plecach, w pobliżu karku, gładząc go ostrożnie i próbując w ten sposób pokazać, że jest z nim i że wszystko będzie dobrze. Słowa czasem były zbędne, wystarczyły gesty.

- Torebkę...? - zastanowił się chwilę, po czym zabrał rękę z jego pleców i zaczął przeszukiwać swoją torbę, w której miał laptopa, książkę, jakieś kartki z notatkami, długopis... - Hm... - mruknął do siebie, przerzucając rzeczy i ostatecznie znajdując kilka woreczków foliowych. Nosił je ze sobą na wszelki wypadek, bo nie lubił tych papierowych toreb na pieczywo w sklepach, więc wolał mieć swoje, mimo że plastik jest niezdrowy dla planety i inne takie. Przynajmniej w foliowych pieczywo nie wysychało w ciągu pięciu minut.

Oderwał jedną z torebek od reszty i podał mężczyźnie, uśmiechając się do niego delikatnie, a jego dłoń znów wróciła na plecy Sandovala. Ręka Arthura wciąż była zabandażowana, ale czuł się już lepiej, mógł poruszać palcami, chociaż czasem jeszcze bolała; pewnie będzie bolała jeszcze przez jakiś czas, ale trudno, za własną głupotę trzeba było płacić.

- Hej, spokojnie. Może to faktycznie zwierzęca krew - dopóki badania nie udowodnią, że jest ludzka, nie ma co się martwić na zapas. Oddychaj spokojnie. - zacisnął palce na jego karku.

Jeden oddech. Szybko odgonił od siebie myśli o Samuelu, chcąc skupić się na tym co tu i teraz, a teraz miał do ogarnięcia Valentine'a i jego stres.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Przyjął torebkę od Arthura i przyjrzał jej się uważnie, sprawdzając, czy nie ma tam żadnych okruchów, nawet ją obwąchał w środku, ale w końcu uznał, że oględziny wypadły pomyślnie. Ujął ją tak, żeby tworzyła coś w rodzaju rękawiczki i sięgnął po lalkę, ale zatrzymał się kilka centymetrów nad nią, zastanawiając się, czy to dobry pomysł: lalkę może zabrać ze sobą, ale tych śladów nie weźmie. Przez chwile rozważał, czy lepiej od razu alarmować i wezwać tu swoich ludzi, czy jednak nie wygłupiać się i zabrać ślady do analizy: a nuż okaże się, że to faktycznie zwierzęca krew (co niewiele by zmieniało, bo takie ilości krwi nie mogły pochodzić ze skaleczenia, a znęcanie się nad zwierzętami również było karalne). Ostatecznie jednak wyjął telefon, zrobił kilkadziesiąt zdjęć pod różnymi kątami, schował lalkę do torebki i spojrzał na Arthura, wyjmując z kieszeni scyzoryk, który zwykle nosił ze sobą na wszelki wypadek (czasami się przydawał i lepiej było go mieć, niż nie mieć).
- Mogę prosić o jeszcze jedną torbę? - zapytał - No i nie podziękowałem za poprzednią, przepraszam. Dziękuję.
Po prostu zapominał o konwenansach, kiedy był tak bardzo skupiony na czymś, co było dla niego w danej chwili ważne - teraz to była oczywiście ta krew i lalka oraz podejrzenie dokonania zbrodni.
Wziął od Arthura kolejną torebkę i zdrapał trochę materiału z ołtarzyka, do analizy. Miał nadzieję, że tyle wystarczy - o ile przyglądał się pracy laboratorium (łaził wszędzie i sterczał ludziom nad głowami, obserwując ich pracę, co nieraz ich irytowało), tyle powinno być wystarczające. Zresztą jeśli nie, to może przysłać tu techników po więcej: zostało naprawdę sporo, ilość wystarczająca do powtarzania testów nawet i dziesięć razy.
- Może i zwierzęca, ale skoro jest tu lalka... - skrzywił się na myśl o tym, że to wcale nie jest krew zwierzęcia ani dorosłego człowieka. Miał przeświadczenie, że te ślady mają związek z jedną z prowadzonych przez niego spraw, którą przejął po poprzednim nadinspektorze.
- Muszę to zabrać do laboratorium - oświadczył, unosząc torbę z laleczką i przyglądając się zawartości uważnie. Obracał ją w różne strony, pod światło i w cieniu, starając się ewentualnie znaleźć inne ważne ślady albo coś, co mogłoby go naprowadzić na jakiś trop.

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Arthur oczywiście dał mu kolejną torebkę, bo skoro miał kilka ze sobą, to nie widział problemu, żeby się nimi podzielić - zwłaszcza w takiej chwili. Uśmiechnął się pod nosem, gdy Valentine przeprosił za to, że nie podziękował za poprzednią torebkę; czasem bywał naprawdę uroczy, gdy nagle mu się przypomniało, że coś według ludzi "należy" robić albo mówić. Arthur niekoniecznie wymagał wszystkich tych "przepraszam, proszę, dziękuję", ale zrobiło mu się jakoś tak ciepło na sercu mimo wszystko, gdy zauważył, że Valentine się stara. Jak dla niego nie musiał starać się na siłę, lubił go takiego jakim był i niekoniecznie musiał się do wszystkiego i wszystkich dostosowywać, ale ta sytuacja dodała mu jakieś plus tysiąc do uroku osobistego, przynajmniej w oczach Fella. A już i tak tych punktów w jego oczach miał całkiem sporo...

Przyglądał mu się podczas pracy, nie odzywając się już za bardzo, bo w sumie nie chciał też potęgować jego nerwów, a również miał coraz mniejsze przeświadczenie o tym, że krew może należeć do zwierzęcia. Jakoś w połączeniu z tą laleczką i z krwią na oltarzyku... no, jeśli byłaby zwierzęca, to byłby miło zaskoczony, ale zaskoczony. W głowie miał już jakieś tam scenariusze i nawet przyszło mu do głowy, żeby zawrzeć to w książce, może niekoniecznie tej, którą właśnie pisał, ale może w kolejnej...? Nie dzielił się jednak tym przemyśleniem, uznając, że nie jest to odpowiedni moment, a poza tym Valentine wyglądał teraz na skupionego i nie chciał go rozpraszać.

Zapiął swoją torbę i splótł ręce za plecami, taksując uważnym spojrzeniem całą tą scenerię raz jeszcze. Miał złe przeczucia, naprawdę, ale chyba nie chciał o tym teraz rozprawiać, więc póki co na razie przemyślenia przelewaly się przez jego głowę, układając się powoli w jakąś w miarę logiczną - przynajmniej dla niego i na ten moment - całość.

- Jestem samochodem, jeśli chcesz, to mogę cię zawieźć na komisariat - zaproponował po chwili ciszy, przenosząc spojrzenie na Valentine'a, który przyglądał się znajdującej się w woreczku laleczce.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
- Mhm... - mruknął, tak naprawdę w pierwszym momencie nie słysząc, co Arthur mówił: słowa mężczyzny wpadły mu do uszu, nawet na chwilę zahaczyły o mózg, ale tylko ledwie go musnęły i wypadły drugim uchem. I to nie to, że Valentine nie słuchał: za każdym razem, gdy zdarzała mu się taka sytuacja, to sądził, że słucha, że słyszy, że rozumie i że zupełnie szczerze odpowiada na wypowiedziane w swoim kierunku słowa. I przez sekundę, może dwie faktycznie wiedział, co zostało powiedziane, a potem jakby tej rozmowy nie było. Dopiero po kolejnych kilkunastu sekundach orientował się, że w ogóle coś się do niego mówiło i albo wtedy nagle te słowa wracały, albo wracało jedynie przeświadczenie, że coś zostało powiedziane.
Najgorzej, kiedy nie wracało nic i mimo, że Val odpowiedział, czasem nawet kilkoma słowami, to i tak chwilę później już nie miał świadomości zaistnienia tamtej rozmowy. Nie było to z jego strony intencjonalne i stanowczo nie było lekceważeniem: po prostu kiedy się na czymś mocno skupiał, to nie zawsze był w stanie się od tego oderwać i nie panował nad tym.
Tym razem po chwili dotarło do niego, co Arthur powiedział. Sandoval zamrugał i spojrzał na księgarza, jakby właśnie wrócił z innego świata, nagle otrzeźwiały.
- Samochodem? Tak, dobrze, poproszę. Zawiozę to na komisariat i powiem, gdzie i co widziałem, poproszę o zbadanie tego. A właściwie - co tu robiłeś? - zmarszczył brwi. Mogło to wszystko wyglądać i brzmieć, jakby podejrzewał Fella o coś niecnego, o jakieś powiązanie z laleczką i krwią, ale wcale tak nie było: jedynie w jego głowie coś kliknęło i jego myślenie przestawiło się na inne tory. Jakby ktoś przestawił zwrotnicę. Dla otoczenia mogło to czasem wyglądać, jakby Valentine ciągnął nadal ten sam temat, znajdując między dwiema sprawami jakieś logiczne powiązanie, którego inni nie dostrzegali (lub właśnie błędnie dostrzegali), ale dla niego samego było oczywiste, że poprzedni temat został na ten moment wyczerpany i teraz mówimy o czymś innym.

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

- Ja...? - zrobił słodką i niewinną minę typowego grzecznego dziecka, które tylko przypadkiem ma twarz umorusaną polewą czekoladową. - Pisałem książkę. Lepiej mi się myśli, gdy jestem gdzieś z dala od ludzi, a już zwłaszcza gdzieś, gdzie jest ładnie i zielono. - uśmiechnął się wesoło, wciąż z dłońmi splecionymi za plecami. - Ale właśnie wracałem do domu i myślałem o tobie i... no, to dlatego dzwoniłem. Chciałem cię zaprosić na piwo czy coś.

Nie wiedząc czemu poczuł lekkie zakłopotanie gdy powiedział to na głos. "Myślałem o tobie" wypowiedziane na głos coś mu uświadomiło.

Mimo że znali się od Walentynek Arthur zdążył poznać już sporo cech Valentine'a, które niektórym mogłyby się wydawać odpychające. Wiedział, że ten potrafi przeskakiwać z tematu na temat, potrafi też wracać do tematu zaczętego kilka godzin wcześniej, bywały też momenty, że nagle mówił coś, co wydawało się mieć sens - ale chyba tylko jemu, bo zupełnie bez kontekstu ciężko było zrozumieć o co chodziło. Czasem bywało też tak - dobra, całkiem często - że trzeba było mu niektóre rzeczy powtarzać, bo wydawało się, że słuchał i nawet odpowiadał, ale kompletnie nie miał pojęcia o czym się z nim rozmawiało jeszcze chwilę temu. Było tego jeszcze trochę, znalazłby jeszcze parę rzeczy, które innych denerwowały czy nawet frustrowały, rzeczy, które dla innych wydawały się być nie do ogarnięcia i nie do przeskoczenia, ale... on je w nim lubił. Tak, Sandoval był specyficzny, ale Fell coraz częściej łapał się na tym, że nie może wyrzucić go ze swojej głowy i że wszystkie te cechy, które dla innych mogłyby być wadą - albo cechą sprawiającą wręcz, że nie chcieli się z nim zadawać - on w nim po prostu... lubił.

Lubił w nim wiele rzeczy, nie tylko charakter. Lubił zamyśloną twarz mężczyzny, gdy ten patrzył na coś, co tylko on czasem widział. Lubił jego oczy, który iskrzyły radośnie, gdy coś go akurat rozbawiło lub ucieszyło. Lubił zapach jego perfum, wody po goleniu, szamponu do włosów i jego skóry. Lubił to, jak pachniały jego ubrania. Lubił ten moment, kiedy jego usta rozciągały się w uśmiechu, gdy się spotykali. Lubił śmiech Valentine'a, zwłaszcza gdy oglądali jakiś film i działo się coś idiotycznego - albo wtedy, gdy Fell opowiadał coś, co można nazwać chyba głupkowatymi sucharkami. Wręcz uwielbiał jego ciekawostki, które wysypywały się z niego czasem w zupełnie randomowych momentach, gdy akurat coś mu się przypomniało bądź skojarzyło. Lubił też to, w jaki sposób często był potem zakłopotany, jak opuszczał wzrok albo kierował spojrzenie gdzieś w bok, uciekając od roześmianych oczu Fella.

I gdy tak stał, patrząc na niego i myśląc o wszystkich tych rzeczach, coś nagle go tknęło. Była tylko jedna osoba której cechy przez siebie uwielbiane mógłby wyliczać tak na jednym tchu - przynajmniej jedna do tej pory. I z tamtą osobą czekał stanowczo zbyt długo żeby cokolwiek zrobić i prawdopodobnie czekałby jeszcze jak ostatni kretyn, gdyby to Monroe nie zdecydował się na pierwszy ruch. Nie chciał popełniać drugi raz tego samego błędu.

- Hej, Val... - rzucił po chwili, gdy udało mu się wyrwać z tego zamyślenia. Zrobił krok w jego stronę, pokonując dzielącą ich odległość i delikatnie ujął kołnierzyk jego białej koszuli w palce. Na jego twarzy pojawił się ciepły, szeroki uśmiech. - Nie myśl, że robię tak każdemu - dodał nieco ciszej, zadzierając lekko głowę; ostatecznie Sandoval był od niego o kilka centymetrów wyższy. - Nie chodzi mi o to, że nie chciałem cię pocałować - to ostatnie już wyszeptał, cytując samego siebie, gdy wrócili do stolika po udawaniu zakochanej pary przed barmanem. Imbir. Pamiętał o imbirze. To ostatnie dosłownie "popchnęło go" do sięgnięcia do jego ust, przymknięcia oczu i wstrzymania oddechu, zupełnie jakby właśnie zanurkował pod wodę. Nie był pewien czy Valentine w ogóle będzie wiedział o co chodzi, nie mógł też dać sobie uciąć ręki za to, że on również coś czuł, ale wiedział, że jeśli nie spróbuje, to się o tym nie przekona.

A potem świat się po prostu zatrzymał; palce Fella zacisnęły się mocniej na materiale koszuli policjanta, rozpaczliwie wręcz prosząc go, by się nie odsuwał i nie uciekał, a serce zaczęło mu walić tak mocno, że aż boleśnie.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Uniósł brwi w geście uprzejmego zainteresowania, a jego uśmiech sugerował, że jest miło zaskoczony, że Arthur o nim pomyślał, dlatego postanowił zadzwonić: ot tak, bo miał ochotę go zobaczyć. To było naprawdę miłe, tym bardziej, że Valentine też coraz częściej myślał o księgarzu, o jego jasnych oczach zawsze pełnych wyrazu, w których dało się odczytać wszystkie buzujące w nim emocje - a było ich trochę, bo mężczyzna był ewidentnie bardzo wrażliwy (cecha zwykle tępiona u mężczyzn, ale Sandoval ją lubił; a u Arthura go wręcz zachwycała). Nieraz łapał się na tym, że mimowolnie przed jego oczami pojawia się ten uroczy, uśmiechnięty (coraz bardziej uśmiechnięty w jego towarzystwie) człowiek, do którego Valentine coraz częściej miał ochotę się przytulać, zapadać w jego ramionach i tak trwać, najlepiej zwinięty w kłębek na kanapie u jego boku, jak jakiś psiak. Nie zrobił do tej pory czegoś takiego, ale to marzenie pojawiało się w jego myślach i nie dawało mu spokoju, a Val musiał się ostro hamować przed tym, żeby tego rzeczywiście nie zrobić - nie miał odwagi, bo sądził, że ten błysk w tych wesołych i inteligentnych oczach świadczy jedynie o przyjaźni, o niczym więcej. Sądził, że sobie wmawia, dlatego nie robił żadnych kroków w jego stronę. Nie mógł się jednak uwolnić od wspomnień ich rozmów na wszelkie tematy - z tym człowiekiem można było porozmawiać dosłownie o wszystkim, zawsze żywo wciągał się w rozmowy i nieraz już było tak, że włączyli sobie film, żeby go wspólnie obejrzeć, ale rezultat był taki, że połowę przegadywali, bo wypłynął nagle jakiś ciekawy temat, który po prostu nie mógł czekać. Sandoval nigdy się nie nudził w jego towarzystwie i nawet kiedy nie robili nic konkretnego, czuł się z nim dobrze. Cenił sobie tez to, że mogli razem pomilczeć i nie było w tym nic krępującego, przynajmniej dla Valentine'a - a to mu się rzadko zdarzało, bo miał przeświadczenie, że w towarzystwie innych ludzi należy rozmawiać. Wspaniałe w nim było również to, jak bardzo się ekscytował różnymi rzeczami. Przyszła nowa książka, na która Arthur czekał? Przybiegał do Valentine'a w podskokach (dosłownie) i opowiadał o tym, gdzie ją rozstawi i jak zaprezentuje, opowiadał jej treść (bez spoilerów, oczywiście... chociaż jakieś drobne mu się czasem zdarzały, ale to również było urocze, bo Fell tak pięknie się peszył, gdy się zorientował, że się zagalopował). Wpadł na nowy pomysł do swojej powieści? Opowiadał o tym z ogniem w oczach. Pomyślał, że fajnie by było już, teraz, natychmiast wyjść na spacer, bo musi pokazać Valentine'owi jakieś miejsce w okolicy? Podskakiwał i radośnie machał rękami. To wszystko było według Sandovala niesamowicie piękne i pociągające. Powoli zaczynał podejrzewać, że się w nim zakochuje, ale jednocześnie bronił się przed tym sądząc, że to uczucie nie może być odwzajemnione - nie teraz, kiedy niedawno pisarz stracił narzeczonego.
Zaskoczyło go jednak to, że w pewnym momencie Fell podszedł do niego i chwycił za kołnierz, patrząc mu w oczy z jakimś dziwnym płomieniem w swoich. Valentine'owi zrobiło się cieplej, a po jego plecach przeszedł przyjemny dreszcz, ale jednocześnie ramiona spięły się nieznacznie z jakiegoś nieokreślonego niepokoju: ta sytuacja nie była zwykła, nie należała do standardów w ich relacji i mogła - chociaż przecież nie musiała - świadczyć o chęci przeniesienia znajomości na wyższy poziom. Gdyby Val myślał słowami, a nie obrazami i emocjami, zapachami, kolorami, to w jego głowie pojawiłoby się pytanie, czy pisarz chce go pocałować i natychmiastowe zaprzeczenie: że to raczej nie to. I w pewnym sensie to pytanie i zaprzeczenie się pojawiły, ale nie były zwerbalizowane, tylko pozostające w sferze obrazów i emocji: Sandoval oczami wyobraźni zobaczył, jak twarz Arthura zmniejsza dystans i ich usta się łączą; podczas, gdy pisarz w rzeczywistości jeszcze nic takiego nie zrobił.
Chwilę (całą wieczność) później jednak to, co Val sobie wyobrażał, stało się rzeczywistością. W momencie, gdy tylko poczuł jego usta na swoich, po jego ciele przebiegł silny dreszcz, spływający w dół i częściowo kumulujący się w okolicach splotu słonecznego Zamknął oczy, zakręciło mu się w głowie i przez chwilę nie wiedział, co zrobić i co się w ogóle dzieje, gdzie jest; w końcu jednak nieśmiało oddał pocałunek, rozchylając delikatnie jego wargi językiem. Gdy poczuł jego smak, nogi niemal się pod nim ugięły, ale na szczęście wcześniej - nie wiedział, kiedy - wsunął palce w jego włosy i objął jego kark, przyciągając go nieco bardziej do siebie.

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Arthur nie miał pojęcia, że Valentine lubi w nim to wszystko - większość z tych cech uważał za swoje wady, między innymi właśnie to, że wszystkim się tak ekscytował, że zawsze żywo gestykulował i że był taki "hop do przodu". Zapewne nie tylko on uważał to za wady, pewnie mnóstwo ludzi powiedziałoby to samo, dodając jeszcze, że Fell był trochę za bardzo infantylny jak na swój wiek, momentami zachowywał się jakby wiecznie bujał w obłokach i jakby w świecie realnym był jedynie opuszkami palców, natomiast całym sobą dryfował gdzieś w oceanie puchatych chmurek i waty cukrowej. Miło jednak wiedzieć, że nie dla wszystkich było to czymś negatywnym.

On lubił lubił milczeć w towarzystwie Valentine'a, czuł się wtedy swobodnie i nie miał poczucia tej krępującej ciszy. Lubił też przegadywać z nim wiele godzin na przeróżne tematy, podczas gdy na ekranie telewizora zawieszonego na ścianie wciąż leciał wyświetlany przez nich film. Często miał ochotę wtulić się w niego lub zamknąć go w swoich ramionach, ale na razie ograniczał się wyłącznie do delikatnego opierania się ramieniem o jego ramię i minimalnego ocierania, gdy na przykład sięgał po swoje piwo albo zamówione jedzenie. Do dzisiaj nie robił większych ruchów w stronę zmiany ich stosunków i przeniesienia relacji na wyższy poziom, bo się bał - bał się odrzucenia, bał się, że nie jest wystarczający, podobnie jak kiedyś bał się tego samego w stosunku do Samuela. Teraz jednak, chwilę przed pocałunkiem, gdy przyglądał się skupionej twarzy mężczyzny i jego pięknym, czekoladowym oczom, dotarło do niego, że nie może się wiecznie bać. Nie może uciekać. Musi wziąć sprawy we własne ręce i niech się dzieje wola nieba.

Mimo początkowych obaw nie cofnął się - gdy już go pocałował to gdzieś w głębi czuł, że nie ma odwrotu. Tak naprawdę w momencie, w którym ujął w palce kołnierz jego koszuli już to wiedział, choć jeszcze podświadomie. Jego ciało napięło się, początkowo jakby gotowe do ucieczki przed ciosem lub odepchnięciem, ale nic takiego się nie stało. Poczuł jak wargi Sandovala rozchylają się delikatnie, jak jego język napiera na jego własne usta i rozchyla je, poczuł jego smak na swoim języku... Wszystkie kolory świata, nawet takie, z których istnienia do tej pory nie zdawał sobie sprawy, wybuchły w jego głowie. Palce Fella na kołnierzu mężczyzny zacisnęły się mocniej, jeszcze bardziej rozpaczliwie, a jego druga dłoń wsunęła się w miękkie włosy, które już parę razy zdarzyło mu się musnąć, niby od niechcenia, gdy podczas oglądania filmu widział na nich jakiś okruszek, którego przecież w ogóle tam nie było. Teraz zatopił w nie swoje palce, zbliżając się do niego bardziej i przylgnął klatką piersiową do jego ciała. Czuł się bezpieczny, akceptowany i spokojny; jak zawsze przy nim, ale teraz jeszcze kilka razy bardziej.

W pewnym momencie jęknął krótko w jego usta, zataczając się lekko - zakręciło mu się w głowie, ale na szczęście Valentine go trzymał i raczej nie planował puścić. Mocniej zacisnął palce w jego włosach, pogłębiając pocałunek i wsłuchując się w rytm dwóch serc, szybki i pulsujący, teraz niemalże zgrywający się w jedną, piękną melodię.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Czyli jednak to, co Val sobie myślał, co sobie wyobrażał, to nie były tylko jego wymysły: Arthur naprawdę coś do niego czuł i chciał czegoś więcej, niż zwykłej znajomości, może nawet przyjaźni. Chociaż prawda była taka, że Sandoval niemal od początku traktował go jak przyjaciela - rozmawiając z nim niemal od razu poczuł się, jakby rozmawiał z kimś, kogo zna od lat. To się chyba nazywa, że między ludźmi coś stanowczo kliknęło - u nich to było tak wyraźne, że aż wydawało się nierealne. Gdyby ktoś spróbował to przedstawić na filmie lub w książce, odbiorcy uznaliby to za kiczowate, głupie, infantylne, prosto z wyobraźni dwunastolatków, którzy jeszcze nie wiedzą, jak wygląda życie. Bo większość ludzi nie wiąże się ze sobą emocjonalnie w takim tempie, tak zwana miłość od pierwszego wejrzenia według większości należy wyłącznie do bajek. A jednak - tutaj to nastąpiło, chociaż właśnie ze względu na to, jak takie rzeczy były społecznie postrzegane, Valentine nie chciał uwierzyć, że to prawda. Poza tym miał kompleksy, wiedział, że przez ogół społeczeństwa nie jest najlepiej odbierany, że jest dziwny i trochę odstaje, więc ciężej mu było uwierzyć w to, że ktoś może go pokochać - o ile w przypadku Arthura można mówić o miłości już na tym etapie. Może na razie to było tylko zauroczenie...?
Ze strony Valentine'a była to już miłość, choć on nie miał odwagi, żeby o tym powiedzieć głośno i być może jeszcze przez jakiś czas tego nie powie.
Pogłębił pocałunek, obejmując go drugą ręką w pasie i przytulając do siebie, chcąc być jak najbliżej niego. Jego pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne i pełne emocji - wszystko w nim teraz wybuchło radością, ulgą, nagłym zrozumieniem i euforią. Już dawno nie czuł czegoś takiego - i nigdy z kimś, kogo poznał tak niedawno, bo przecież ledwie kilka tygodni temu. Ale też z nikim nie spędzał od razu tyle czasu. Prawdę mówiąc, do tej pory absolutnie z nikim nie czuł się tak dobrze i z nikim nie chciał spędzać całego czasu. Kiedy jeszcze był dzieckiem, chciał małżeństwa, ale jednocześnie bał się, że nie da sobie w nim rady, bo przecież musiałby z kimś mieszkać, to byłoby inaczej, niż z rodzicami (z którymi też nie potrafił spędzać całego czasu i bywało, że na całe dnie zamykał się w pokoju, potrzebując resetu i odpoczynku od interakcji). Nie wyobrażał sobie spania z kimś w jednym łóżku. I kiedy już nadszedł ten moment, kiedy się ożenił, jego obawy się spełniły: od żony też potrzebował się czasem odciąć, zamknąć w oddzielnym pokoju, nie potrafił spać z nią w jednym łóżku, więc miał swoją własną sypialnię.
Z Arthurem było inaczej. Z nim mógł być na okrągło, jego towarzystwo go nie męczyło, a wręcz uspokajało, lubił być przy nim i z zaskoczeniem stwierdził niedawno, że gdyby nawet mieszkali razem, to w tym jednym przypadku nie potrzebowałby oddzielnego pokoju.
Oderwał się wreszcie od jego ust i popatrzył błyszczącymi oczami w jego piękne, niebieskie ślepia, przeskakując wzrokiem od jednego do drugiego. Nie mógł uspokoić oddechu, jego serce obijało się o klatkę piersiową Arthura.
- To... chyba powinniśmy odwieźć tę lalkę... - wymamrotał, ledwie poruszając wargami - Czy to znaczy, że jesteśmy parą?

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Arthur miał już doświadczania w małżeństwie, ale nie były to najlepsze doświadczenia. Jego pierwsza żona była zazdrosna o Samuela - choć wtedy wydawało mu się to abstrakcyjne, bo przecież jedynie się przyjaźnili - i w końcu wniosła o rozwód. Druga żona... w tym przypadku było inaczej. Ona zdawała się widzieć, że Arthur czuje coś do Samuela, widziała też jak na siebie patrzyli, ale była dobrą i kochającą żoną, zawsze go wspierała i czuł, że ma w niej oparcie. Zmarła przedwcześnie, na raka, a Fell nie bardzo mógł się po tym pozbierać. Monroe go wspierał, był przy nim zawsze, gdy ten go potrzebował i Arthur był mu za to naprawdę wdzięczny. Po śmierci żony wplątał się w kilka przygodnych romansów i zaczął grać w kasynie, przegrał dość sporo kasy, ale jakoś udało mu się nie uzależnić od hazardu. Dzięki Samuelowi znów odzyskał chęci do życia, dzięki niemu planował kolejny, trzeci ślub, wyobrażając sobie, że ten będzie ostatni i że będzie to spełnienie jego marzeń o rodzinie i stabilizacji. Wszystko okazało się jednak bardziej skomplikowane... I tak trafił do baru w wieczór walentynkowy, chcąc zapić swoje smutki. Tak też poznał Valentine'a i tak też koniec końców wylądował w jego objęciach, z ustami przy jego ustach, zatopiony w smaku tych cudownych warg i w silnych objęciach, których tak potrzebował. Czyżby to znaczyło, że znalazł swój happy end...?

Fell nie traktował tego jako zauroczenia; on również był pewien, że kocha tego gliniarza i był tego pewien coraz bardziej z każdym spotkaniem. Nie był jednak jeszcze w stanie mu tego powiedzieć, podobnie jak Valentine jemu, ale nie spieszył się z tym za bardzo. Ostatecznie Samuelowi powiedział, że go kocha, dopiero po zaręczynach... Arthur wyrażał swoje uczucia gestami, a nie słowami, co może jest nieco dziwne jak na pisarza, ale tak już miał. Uważał, że to lepsze, niż rzucanie słów na wiatr.

Westchnął cicho, gdy Valentine się od niego oderwał - nie był pewien ile czasu minęło, ale szczęśliwi przecież czasu nie liczą. Otworzył oczy, zamknięte nie wiadomo kiedy i popatrzył w ciemne tunele oczu mężczyzny, uśmiechając się szeroko, z lekko drżącymi wargami i błyskiem w swoich jasnych ślepiach. Skinął głową, na znak, że faktycznie powinni odwieźć laleczkę na posterunek, po czym roześmiał się radośnie na dźwięk pytania. Znów poczuł się jak szczeniak, jak wtedy gdy opowiadał Saulowi o poznanym podczas walentynkowego wypadu do baru mężczyźnie. Poluzował uścisk na kołnierzu białej koszuli Sandovala i pogładził kciukiem bok jego szyi, znów kiwając głową.

- Tak, wydaje mi się, że jesteśmy - znów się zaśmiał, rozczulony tym pytaniem i cmoknął go krótko w usta, po czym złapał go za rękę i pociągnął w stronę samochodu, który był zaparkowany kawałek dalej. Jest opcja, że po drodze zatrzymał się jeszcze raz lub dwa, żeby objąć go za szyję i znów złączyć ze sobą ich wargi, nie mogąc się powstrzymać przed tym, żeby ponownie poczuć ich słodki smak.

Valentine Sandoval

/zt <3

ODPOWIEDZ