- Nic się w tym temacie nie zmieniło, nadal świetnie sobie radzę bez wsparcia ulubieńca mojej rodziny, ale jak masz czas możesz zajrzeć do mojej mamy, na pewno chętnie w czymś twoją pomóc przyjmie - nie mogła się powstrzymać od złośliwości. Poza tym wierzyła też, że jeśli będzie się tak zachowywać, to on sam uzna, że ją pierdoli i nie jest warta jego czasu. Byłoby to całkiem trafnym stwierdzeniem. Nigdy nie pasowała do idealnego obrazka, który roztaczał on i Lucille. Była skazą, której nie dało się wyplewić. Mama jej nawet kiedyś powiedziała, że gdyby była milsza dla Anthony'ego, to może byłby on w stanie kogoś dla niej znaleźć, albo przynajmniej pracę jakiejś sekretarki. Bo właśnie tak postrzegało się Pearl, jako nieudacznika, który ewentualnie mógłby skorzystać z cudzej pomocy. Dlatego tak bardzo usuwała od siebie każdą wyciągniętą przez Hemingwaya pomocną dłoń. - Nie wiem, nie sprawdzałam - mruknęła, starając się stać jakoś tak, żeby jej szpilki nie zapadały się w błocie. Niestety miała już z niego całe stopy. - Chyba zapomniałeś jak konstruuje się pytanie... twierdzeniami to możesz sobie rzucać do swoich podwładnych- wypomniała mu, mrucząc oczy, po czym odsunęła mokre kosmyki włosów z twarzy. - Planuje zostawić tu samochód i wrócić na piechotę - wyjaśniła, nawet jeśli wymyśliła dopiero ci ten pomysł. To się nie liczyło, a fakt, że musiała coś mu powiedzieć i udowodnić, że naprawdę jego pomocy nie potrzebuje.
Anthony Hemingway
Dla Pearl Tony także był taką mendą. Nawet jeśli kiedyś naprawdę chciał jej pomóc. Wesprzeć ją, wyprowadzić na prosta, gdy po linii pochyłej staczała się w dół. Ona nie chciała jego pomocy, a on czuł jak pozwalając jej na ucieczkę, zawodzi tym samym swoją zmarłą żonę.
- Zrobiło ci się lepiej? Mam nadzieję, że tak, bo ewidentnie twoja samoocena tego potrzebowała - burknął, bo już dawno przestał tolerować i ignorować jej opryskliwe zachowanie. Przekroczyli już kilku krotnie granicę mówiąc sobie zbyt wiele gorzkich i ostrych słów, ale nie zmieniało to faktu, że dla Hemingway'a ta podła blondynka była nadal równie ważna jak tych kilka lat temu. - I spokojnie, pozdrowię twoją matkę przy najbliższej okazji, bo pewnie sam spotykam się z nią częściej niż jej rodzona córka - dodał, podle i chamsko, a nawet jeśli to co powiedział było prawdą, wypowiedziane z jego ust, ubarwione było przy okazji zupełnie innym kontekstem, który zaogniał te słowa. - No, no, a podobno panujesz nad sytuacją - mruknął, a gdy dodała kolejne słowa po prostu zaśmiał się pod nosem. - W tych butach i takiej pogodzie? Masz przed sobą kilka ładnych kilometrów. Prędzej się utopisz w bagnie nim dotrzesz na swoją farmę - dodał, informując Pearl o jej tragficznym położeniu, jakby sama nie wiedziała w jakiej dupie się znajduje. - Masz do wyboru; albo pomogę ci wyciągnąć auto, albo zawiozę ciebie do domu - wyjaśnił jak się sprawy mają, a przy okazji przysłonił twarz przedramieniem, bo wiatr się wzmógł i sprawił, że krople deszczu zaczęły nieprzyjemnie zacinać utrudniając mu spoglądanie na Pearl.
pearl campbell
- Daruj sobie, oboje wiemy, że to ty uwielbiasz słuchać własnego głosu - prychnęła odwracając spojrzenie, by przejechać nim po kole zatopionym w błocie. To jak wybrnął, gdy wspomniała o pani Campbell nawet jej nie zaskoczyło. Jedynie parsknęła ponuro. - Jej rodzona córka leży kilka stóp pod ziemią, ciekawa jestem czy odwiedzasz jej grób z podobną zapalczywością, z jaką plotkujesz z naszą mamą - też potrafiła być podła. Oboje byli paskudni, a razem pozwalali sobie na puszczanie w tej materii wszystkich hamulców. Nie chodziło o kłótnie, o agresję... wystarczyły te szpilki, długie i ostre, powoli wsuwane w najbardziej bolesne punkty. Czasami, będąc zmroczoną winem, uświadamiała sobie, że jeśli piekło istnieje, to trafią do niego oboje i będą dzielić wspólną celę, bo na nic więcej nie zasługiwali.
- Po pierwsze mało wiesz o moich zdolnościach chodzenia na szpilkach, po drugie mogę je ściągnąć i wolę boso brodzić w błocie, niż patrzeć, jak się nade mną litujesz - zacisnęła dłoń w pięść, nie chcąc wcale przystać na jego propozycję, niezależnie od tego, jak rozsądna ona nie była. Ta z odwiezieniem jej. - Samochód pewnie ponownie się zakopie - zauważyła na głos, więc sięgnęła do niego, po najważniejsze rzeczy i zamknęła wóz, obierając odpowiedni kierunek. Była już doszczętnie przemoczona, ale upór ją rozgrzewał. - Bywaj, braciszku! - warknęła jeszcze przez deszcz i wiatr, odwracając się do niego plecami.
Anthony Hemingway
- Przynajmniej gdy się odzywam mam coś sensownego do powiedzenia - burknął, bo każde z nich było tak samo zapatrzonym siebie w dupkiem, jak i egoistą. Byli sobie równi, chociaż niezmiennie starali się udowodnić sobie jak bardzo popieprzona jest ta druga strona. - Mniej w sobie chociaż tyle przyzwoitości by nie wycierać sobie gęby Lu - warknął, bo głęboko ubodły go jej słowa. Słowa, które poniekąd niosły za sobą pewną prawdę. Od pewnego czasu Anthony bywał na cmentarzu coraz rzadziej. Kiedyś praktycznie każdego tygodnia odwiedzał gród żony, ale odkąd jego życie coraz bardziej spowijało się mrokiem, robił to sporadycznie, czasem raz w miesiącu, czasem nawet i nie... Jakby wstydził się przed Lu tego kim się stał.
- Nad tobą nie da się litować. Nie zasługujesz - syknął, a potem przewrócił oczami. - Ale mogę ci pomóc i bądź na tyle rozsądna, aby z tej pomocy skorzystać, bo samej sobie szkodzisz - dodał zaraz, ale równie dobrze mógłby mówić do niej po chińsku, bo i tak miała gdzieś jego przemowy. Odwróciła się i pomaszerowała przed siebie, a wściekły Hemingway zaklął pod nosem po czym ruszył w stronę wozu. Wystartował silnik i po przejechaniu kilkunastu metrów zwolnił opuszczając szybę od strony pasażera. - Właź - rozkazał, ale blondynka zawzięcie go ignorowała. - Pearl, robisz tylko sobie pod górkę. Pozwól mi ciebie odwieźć do domu - dodał, bo sam też był uparty i jak sobie wmówił, że da radę jej pomoc i zabrać ją ze sobą, tak miał wielką nadzieję dotrzymać sobie tej obietnicy. - Margaretta, stój do cholery! - Warknął o wiele dobitniej i głośniej niż poprzednio. - Wchodź do auta. Odwiozę cię, a potem o tym zapomnimy. Nie zachowuj się jak dzieciak, no już! - Rozkazał, po czym pochylił się, aby sięgnąć do klamki i otworzyć drzwi.
pearl campbell
- Tak sobie wmawiaj - pokiwała nawet głową, chociaż wiadomym było, że jej własna opinia jest zgoła inna. Nie planowała jednak przeciągać w nieskończoność czasu, jaki miała z nim spędzić. Te ich potyczki słowne zawsze psuły jej humor na minimum kilka dni, a nie chciała, by Jasper pytał, dlaczego jest taka rozdrażniona, albo żeby generalnie wiedział więcej o jej relacji z byłym szwagrem. Chociaż zaraz na pewno się dowie, bo Pearl mało brakowało od tego, by nie rzucić się do bójki z Hemingwayem. - Nie odzywaj się tak, jakby tylko dla ciebie była istotna! Ja przynajmniej o niej wciąż pamiętam i nie wycieram nią sobie gęby - odwarknęła się, bo nie mogłaby tego tak zostawić. Już ją wściekłość rozsadzała i przynajmniej przez to nie było jej aż tak zimno. Jedyny plus.
- Dobrze, że skorumpowany prokurator zasługuje na litość... właśnie dlatego mi ciebie żal, Tony - zawołała, ale już się nie odwróciła, tylko ruszyła w swoim kierunku, wierząc, że jakoś to będzie. Nie mogła znieść jego towarzystwa. Każda rozmowa z nim była, jak otwieranie na nowo wszystkich ran i zasypywanie je solą. Patrzyła mu w oczy i widziała wszystkie błędy, jakie popełniła. Miała nadzieję, że Anthony odjedzie w swoim kierunku, ale nie! Gdzie tam! Przecież mania sprawowania władzy była tym nie była mu obca. - Nie będziesz mi rozkazywał - przypomniała mu, ignorując jego zaproszenie. Pokręciła przy tym głową na boki i zdecydowała, że nawet nie będzie patrzeć w jego kierunku. Tylko, że wtedy zawołał ją pełnym imieniem i cóż... nienawidziła siebie za to, że faktycznie to podziałało.
- Nie nazywaj mnie tak! Nie masz prawa - zacisnęła dłoń w pięść. Chciała odmówić. Wkurwiała ją jego stanowczość. Nienawidziła się jej poddawać. Lucille to imponowało, czuła się zaopiekowana. Nawet teraz Pearl pamiętała, z jakim rozmarzeniem opowiadała mamie o tym, że Anthony to prawdziwy mężczyzna... wtedy młodsza Campbell słuchała tego i uważała swoją siostrę za skończoną kretynkę. - Spróbuj mi wydać jeszcze jeden rozkaz, a złamię ci nos - rzuciła, ostatecznie wsiadając do tego cholernego samochodu. Czuła, że tak szybciej się go pozbędzie. - Przeraża mnie to, że znasz drogę - skrzywiła się, bo jednak... nie mieszkała na farmie wcale tak długo i też nie zapraszała nigdy męża swojej siostry na herbatki.
Anthony Hemingway
- Nie masz prawa mówić do mnie w ten sposób, rozumiesz?! - Warknął nie nażarty, bo o ile docinać sobie z Pearl mógł, o tyle nie pozwalał sobie na wchodzenie na tak delikatne tematy. Nauczył się tego, że Campbell nie pozwoli mu ponownie się do siebie zbliżyć, a przy każdej możliwej okazji przypomni mu jakim jest dupkiem. Dlatego sam przestał prosić się o jej sympatię, chociaż z drugiej strony nie pozostawał zupełnie obojętnym na to co działo się z blondynką. Wiedział mniej więcej z kim i gdzie się szlajała, wiedział o jej głupiej wendecie i zdawał sobie sprawę z tego, że jest uparta jak osioł, niestety nie posiadając zbyt wielu cech, które w jej siostrze cenił ponad wszystko. Może poza tym spojrzeniem, bo oczy Pearl paraliżowały go, nieustannie przypominając mu o Lucille.
- Z twoich ust to jak komplement - burknął, bo w dupie miał to co tam sobie o nim myślała. Sam doskonale wiedział, że nie zasługiwał na żadne słowo współczucia. Zasłużył na pogardę i karę, ale życie było dla niego łaskawym, ku całej ironii, bo zabrało mu i tak do co kochał najbardziej. - Potraktuj to jako zaproszenie - rzucił, gdy oczywiście nie chciała wejść do auta. W końcu jednak się zatrzymała, a on wykorzystując ten moment, podkurwił ją jeszcze bardziej. Koniec końców wsiadła do samochodu, ale oczywiście była przy tym wściekła jak osa. - Daj spokój, nie zachowuj się jak dzieciak - prychnął, bo chociaż dobrze wiedział jak nienawidziła, gdy nazywano ją pełnym imieniem, to gdzieś tam wewnętrznie uważał to za dziecinadę. Wiecznie pomijana i niedoceniana młodsza siostra chciała być zauważona więc zaczęła sprawiać problemy i kazała mówić do siebie tak, jakby jej wersja "sprzed" śmierci Lucille umarła wraz z nią. - Śmiało, z chęcią wsadzę ciebie za kratki. Przynajmniej będziemy mieć chociaż chwilowo pewność, że nie przysporzysz sobie więcej problemów - odparł, bo może i by się zawahał z tym wkładaniem skargi na nią, ale z drugiej strony niejednokrotnie sobie na nią zasłużyła. Kilka dni w areszcie za zaatakowanie prokuratora na pewno pozwoliłoby Pearl przemyśleć pewne kwestie... I oczywiście jeszcze bardziej znienawidzić Anthonego. - W przeciwieństwie do ciebie, nie udaję, że nic nas nigdy nie łączyło i jesteś mi obojętna. Wiem gdzie mieszkasz, twoja matka prosiła, abym miał na ciebie oko, bo boi się, że coś ci się stanie na tym zadupiu... I cóż miała rację - zagadnął, po tym jak skręcił w mało uczęszczaną drogę prowadzącą do farmy Campbell, a która wyglądała jeszcze gorzej od ich głównej, gruntowej drogi.
pearl campbell
- Oczywiście, że mam prawo, Anthony - parsknęła śmiechem, kręcąc przy tym głową na boki, ale przez to jego warknięcie mimo wszystko mięśnie jej się spięły, a adrenalina wystrzeliła w górę. - Powinieneś mi dziękować, mało kto ma odwagę powiedzieć ci prawdę w oczy - dodała, odklejając mokre kosmyki z twarzy. Było jej chłodno, nawet jeśli w Australii nie należało to do czegoś częstego. Pogoda jednak ich nie rozpieszczała.
- Przestań kurwa wiecznie tak do mnie mówić! - aż zamachała dłońmi w powietrzu, czując rosnącą w niej frustrację. - Nie jestem dzieckiem i nie zachowuję się, jak dzieciak! Jestem przed pierdoloną trzydziestką, a wy wiecznie próbujecie mi dosrać niedojrzałością! Nie da się doświadczyć takich rzeczy i nadal być dzieciakiem! - trochę ją poniosło, nie planowała tego, ale sama jego osoba w jej towarzystwie działała już jak zapalnik. Dlatego wolała go unikać. Wystarczyło, że źle dobrał słowa i już. Stało się. Nawet nie wiedziała kiedy wywaliła to z siebie i jak zrozumiała, że już za późno by to cofać, warknęła z kolejną falą frustracji, uznając, że nie będzie próbowała się tłumaczyć. Musiała odetchnąć, a przede wszystkim zapalić, ale nawet nie próbowała sięgać po papierosy.
- Pierdol się - burknęła, naprawdę nie wierząc w to, jakiego miała pecha, że akurat na niego trafiła. - Powiedziałabym, że to w obronie własnej - dodała, chociaż i tak nie wierzyła, że zamknął by ją za kratami. - Nie potrzebuję pomocy naszego rodzinnego bohatera - prychnęła, odnotowując w pamięci, by pokłócić się z matką o to, że rozpowiada na lewo i prawo, gdzie Pearl mieszka. - Poza tym mam kogo prosić o pomoc, w razie czego - nie, żeby zamierzała, bo była, jaka była, ale chciała podkreślić, że Anthony wcale nie jest jej potrzebny.
Anthony Hemingway
Gdy wybuchła, po tym jak nazwał ją najpierw jej prawdziwym imieniem, a potem mianem dzieciaka, Tony na moment zamilkł. Zaskoczyło go to jak intensywnie zareagowała, chciałoby się powiedzieć, z byle powodu. Prawdopodobnie miała niesamowite kompleksy związane z tym kim była i co robiła w życiu. Pewnie też i samokrytyki jej nie brakowało, bo jak widać wystarczyło jedno słowo, aby sprowokować w niej małą furię.
- Wyolbrzymiasz, wiesz? - Zaczął, nieco schodząc z tonu i starając się wybrzmieć spokojniej. Pewnie tym samym irytował Pearl jeszcze bardziej, ale obecnie było mu i tak wszystko jedno. Nie liczył na to, że ich relacje da się poprawić w jakikolwiek sposób. - To, że podejmujesz durne decyzje i zamiast skorzystać z mojej pomocy, wolisz spacerować w błocie, to jest dziecinne... Co do innych kwestii... Skoro się tak obruszasz to może sama masz do siebie pretensje, ale z tego co wiem to pracujesz, masz dom i faceta, a więc chyba daleko ci do miana dzieciaka - wyłożył jej jak dorosły nastoletniej córce, która potrzebowała życiowej lekcji.
Potem było tylko lepiej, a w zasadzie to gorzej, bo gdy Anthony nie atakował, a zachowywał się spokojnie, Campbell nadal była rozjuszona. Nic nowego, bo przez lata utrwalili już taki schemat zachowania. On starał się jej powiedzieć, że nawet wyznając mu nienawiść w oczy i tak będzie o nią dbał, bo czuł powinność wobec Lu, a ona na siłę się dystansowała wmawiając sobie i jemu, że cokolwiek by nie zrobił i tak nie będzie miało to dla niej żadnego znaczenia. Dlatego Tony przestał w pewnym momencie szukać z Pearl kontaktu, a bardziej z ukrycia, śledził, na tyle na ile mógł, jej poczynania. Przy tym miał też świadomość tego, że żyła w dobrych relacjach z Hawthornem, a to miało swoje plusy i minusy, bo gangster był nieprzewidywalny, nawet jeśli traktował blondynkę w wyjątkowy sposób.
- Obawiam się, że w sądzie moje słowa mają o wiele większą wagę niż słowa panienki, której większość przyjaciół całe noce spędza w Shadow - rzucił z lekką ironią, bo chodziło mu tylko o to, aby dać jej znać, że wiedział o niej więcej, niżby jej się mogło wydawać. Poza tym oczywiście był hipokrytą równym jej, bo sam z Nathanielem miał masą układów i powiązań. - Nie chodzi o ciebie, a o twoją matkę, zbyt wiele rzeczy bierzesz do siebie, wiesz? - Wytknął jej, a gdy wspomniała, że ma jej kto pomóc, uśmiech ponownie pojawił się na jego twarzy. - No tak, kryminalista, pracujący na barze w Shadow na pewno oferuje ci wsparcie jakiego potrzebujesz - zakpił, bo skoro ona miała czelność go ugodzić słowami o Lu, on nie miał zamiaru jej tego odpuszczać, tym bardziej, że wbijanie szpil obydwoje opracowali do perfekcji.
pearl campbell
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie spodziewała się, że będzie w stanie mimo wszystko zrealizować ten dosyć chyba wymowny prezent, który otrzymała od jednej z przyjaciółek, które jej pozostały w Lorne Bay jeszcze z czasów szkolnych, gdy życie było łatwiejsze chociaż wtedy zdawało się, że brak partnera podczas walentynkowej imprezy szkolnej był najgorszą z możliwych zbrodni. A jednak, okazało się, że chyba nie tylko ona próbowała na nowo odnaleźć się w rzeczywistości, w której była sama, chociaż społeczeństwo oczekiwałoby od niej statusu żony i matki, ale również współczesnej kobiety sukcesu. Co prawda Telverne mógł sobie tę drugą część odpuścić, ale wiadomo o co chodzi. Czuła, że podczas tej domówki, na której chyba oboje chcieli być równie mocno, utworzyli wspólny, singlowy front, który w momencie chyba, w którym wino ośmieliło ją na tyle, aby zaproponować wykorzystanie tego przeklętego zaproszenia na testowanie wina. Bo wtedy wydawało się to tak świetnym pomysłem, prawda? Nie miała trudności w utrzymaniu rozmowy z Telvem, poza tym miało być też łatwo dostępne wino, gdyby się okazało, że to alkohol jednak zmienił ją w osobę, z którą łatwiej było mu porozmawiać.
I dalej, kiedy pojawili się na terenie winnicy jedynym czego żałowała było ubranie butów na obcasie, bo przez całe przejście do miejsca, gdzie przygotowano parkiet i przystosowano je do faktycznego spędzenia tam czasu w dowolnym typie obuwia, musiała - stety bądź niestety, nie przywiązała do tego większej wagi - uczepić się ramienia Halswortha. Chwilę osoba prowadząca zajęła im, tytułem wstępu opowiadając na czym powinni się skupić, jakie są rodzaje wina i inne tego typu rzeczy, a później - w końcu, jeżeli ktoś zapytałby Josie - podano im wino do spróbowania. Ujęła kieliszek w dłoń, ale to chyba miała być ostatnia z eleganckich czynności, jakie miała dzisiejszego dnia wykonać, bo chociaż nie można było odmówić gracji w sposobie w jaki się poruszała, czy wykonywała chociażby tak prozaiczny ruch jak uniesienie kieliszka do ust, to więcej wyrafinowania było w niej szukać na próżno. - Nie wiem jak ty, ale ja nic kompletnie nie czuję. Wino, jak wino, czerwone i wytrawne - skomentowała, konspiracyjnie zadzierając głowę się w stronę swojego towarzysza niedoli, bo nie zapominajmy, że mimo obcasów nadal Telverne górował nad nią wzrostem i ta różnica była dość znaczna.
wine a little and you'll feel better
{outfit}
Przez większość swojego dorosłego życia, Telverne był mężem — co oznaczało, że nie musiał do nikogo się zalecać, wspinać na wyżyny kreatywności, planując romantyczne schadzki, czy zastanawiać, co dana osoba ma na myśli. Nie musiał u c z y ć się zachowań i preferencji partnerki, skoro bazował na informacjach zdobywanych l a t a m i. Kiedy więc jego żona odeszła, a Telv zaczął robić pierwsze, randkowe kroki, poczuł się mocno zagubiony i niepewny; zupełnie jakby z powrotem znalazł się w liceum i zastanawiał nad słusznością wręczenia walentynki najpiękniejszej dziewczynie w szkole (którą Cam, w jego oczach, niewątpliwie była). Gdyby to od niego zależało, nigdy nie wróciłby do linii startu, ale …
Ponownie znalazł się na r y n k u, w towarzystwie chmary singli i singielek szukających miłości, nie czując się z tym w pełni komfortowo. Chociaż nie planował powtarzać kroków z poprzedniego związku i nie widziało mu się ponowne małżeństwo, czy planowanie rodziny, momentami tęsknił za posiadaniem obok drugiego człowieka. Więc p r ó b o w a ł — robiąc to nieumiejętnie i pokracznie. Spotkanie z Josie było w pewnym sensie orzeźwiające — skoro ich znajomość zawiązała się tak naturalnie. I chociaż sam nie wiedział, czy wpływu na to nie miał alkohol, tutaj również posiadali go pod dostatkiem.
Nawet jednak wolałby nie musieć robić skupionej miny, brać drobnych łyków i udawać, że zastanawia się nad nieprofesjonalną oceną trunku. — Przez ostatnie dwadzieścia minut nie miałem pojęcia, o czym on mówi — przyznał, ciesząc się, że nie jest w tym sam. — Nie przekonuje cię intensywny aromat fiołków i jeżyn? — zapytał, wyraźnie rozbawiony. Pozostali uczestnicy wydawali się znacznie bardziej p r z e k o n a n i, jak również obeznani w temacie.
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Cieszyła się, że to wyjście przybrało właśnie formę takiego troszeczkę nieformalnego, gdzie mogli pozwolić sobie po prostu na poznanie się, na to, aby nabrało charakteru samoistnie, wiecie naturalnie, a nie musieli uginać się gdzieś pod presją nazwania go randką. Sama czuła się w takich sytuacjach dosyć skrępowana i nie do końca wiedziała, czy już jej wypadało? Czy małomiasteczkowa społeczność już pozwoliłaby jej na skończenie żałoby po zmarłym mężu? Bo zdaniem Josie - a z uwagi na swoje wykształcenie mogłaby chyba powiedzieć się w tej dyskusji - na żałobę nie można było nałożyć limitu czasowego bo dla każdego człowieka była ona indywidualnym przeżyciem i te stany, przez które trzeba przejść mogły trwać krócej bądź dłużej. Generalnie wydawało jej się, że to kwestia mocno skomplikowana bo nakładało się na to wiele czynników zewnętrznych. No, ale nie w oczach starszej warstwy społecznej miasteczka, które faktycznie uznawało, że wypadało płakać po kimś określony czas. A Jo miała chyba już dosyć tego płakania. Bo prawda była taka, że jej małżeństwo umarło jeszcze zanim z tego świata odszedł jej mąż.
Także na tym rynku miłości pełnym singli i singielek w różnym wieku i z różnym bagażem doświadczeń Josie trochę się gubiła - nie umiała znaleźć dla siebie jakiegoś konkretnego miejsca, czując, że nie do końca pasowała w żadną z proponowanych ról. Sama nie wiedziała czy w ogóle powinna wchodzić do tego świata, czy jej jeszcze należała się szansa na miłość. Pierwszą odpuściła, druga odeszła, więc może do trzech razy sztuka? Tylko, że chyba nie chciała się nastawiać, nie chciała myśleć za bardzo o przyszłości bo wpadnięcie w szpony kolejnego związku, szczególnie takiego, kiedy zbyt pochopnie podjęłaby decyzję o ponownym wejściu z kimś w podobną, bardzo formalną relacje sprawiał, że zaczynała się dusić. Dlatego chyba nie chciała o tym myśleć, kiedy spotkała się z Telvem. Chciałą po prostu z grzeczności wykorzystać ten prezent urodzinowy i przy okazji trochę się pośmiać, jeżeli będzie taka możliwość. A wydawało jej się, że Telverne to człowiek, z którym u boku nudzić się było raczej trudno.
I nie pomyliła się zbyt wiele. Bo za chwilę zasłaniała już lampką wina usta, żeby nie parsknąć śmiechem bo ulżyło jej mocno, że nie była w tym wszystkim sama. Już sam fakt, że większość towarzystwa wystroiła się raczej odświętnie podczas gdy Josie miała na sobie raczej prostą sukienkę do kolana w drobną kratkę, a jej towarzysz to w ogóle przyjął chyba styl Adama Sandlera (co Whitley w ogóle nie przeszkadzało, bardzo lubiła tego aktora i jego wewnętrzny luz) to jeszcze wyglądali jak dwójka zagubionych wędrowców, którzy trafili w nieodpowiednie miejsce. - To nie tylko ja? Całe szczęście - odetchnęła z ulgą, bo uważała się za osobę inteligentną, ale kiedy ten mówił o jakichś bukietach i aromatach to nie mogła pozbyć się tego wrażenia, że to terminologia zarezerwowana raczej dla branży florystycznej, prawda? - No właśnie nie bardzo, ale wiesz, może mam zbyt plebejskie podniebienie na tak wykwitne trunki - rzuciła konspiracyjnie, po czym uśmiechnęła się szeroko w stronę Telva. - Wino jak wino, byle kopało, nie? - dodała, wzruszając ramionami. No, a na świeżym powietrzu to mogło kopać podwójnie.
Telverne nie umawiał się zbyt często; poniekąd twierdząc, że nie potrafi. Kilka lepszych lub gorszych randek miał za sobą, jasne — w końcu od rozwodu minęło już kilka lat — ale na żadnej nie czuł się w pełni swobodnie. Tym bardziej podobał mu się format luźny format spotkania z Josephine, która zdaje się — i na całe szczęście — miała bardzo podobne do niego podejście. Chcieli po prostu miło spędzić ze sobą czas; bazując na informacjach zdobytych przy ostatnim zetknięciu, sugerującym, że rzeczywiście to p o t r a f i ą.
Zaśmiał się, słysząc jej słowa. Również czuł ulgę wiedząc, że Josephine nie jest koneserką, a jej wiedza na temat win przypomina … cóż, tę jego. Plasującą się raczej marnie. Jak to powiedziała: byle kopało!
— Nie, nie tylko ty — stwierdził, kiwając lekko głową. Zorientował się przy tym, że nawet kieliszek trzyma nie tak, jak trzeba, ale nie próbował poprawić go w dłoni; było mu po prostu wygodnie. — Ja chyba też. Nie spodziewałem się nawet, że degustacja wina jest tak … kulturalnym wydarzeniem — stwierdził, marszcząc czoło. Prosta koszulka i dżinsy nie wpasowywały się w klimat, który określiłby mianem przesadnie eleganckiego. Cieszył się natomiast, że stylem nie odbiega drastycznie od swojej towarzyszki — wówczas mógłby się poczuć lekko zawstydzony. Jego ignorancja, w tym wypadku, była natomiast odbierana za plus. — Czyli generalnie im więcej, tym lepiej? — zapytał, posyłając jej szeroki uśmiech. Taką zasadę, w tym wypadku, sam wyznawał. — Myślisz, że możemy schować się gdzieś w tyłu i dokończyć degustacje bez słuchania? Gdybym wiedział, że tyle w tym teorii, zaproponowałbym wypicie butelki w domu — jego słowa nie niosły za sobą żadnej sugestii. Dodatkowo nie chciał za bardzo narzekać, skoro go tam zaprosiła, ale nic nie potrafił poradzić na swoją, niestety dość surową, ocenę. — Zauważyłaś, że nikt oprócz nas nie dopija tego do końca? — zauważył jeszcze, spoglądając na kieliszki pozostawione przez pozostałych uczestników.