komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
forty one
pam & ephraim
Garść piasku i stos kamieni. Patyk w dłoni i świst wiatru targający włosami.
Chłód gęstej w wilgoć bryzy uderzył go w twarz, gdy ponownie podniósł wzrok, by wpatrzeć się w rozległą plażę przed sobą. Temperatura oraz siła podmuchu nie po raz pierwszy spowodowały, że podrażnione oczy zaszły delikatnie łzami, a gardło wchłonęło nieprzyjemny chłód powodując krztuszenie. I jak już wcześniej, zewnętrzna strona dłoni obtarła słoną wilgoć, utrudniającą spojrzenie. Wolne poły kurtki szarpały się nieubłaganie, ale nie to zajmowało męski umysł. Ephraim wstał z ziemi, na której oparł się prawym kolanem, a jedną z dłoni zanurzył wcześniej w zimnym piasku. Dla tego prostego kontaktu z gruntem zrezygnował z wcześniejszego poziomu i dopiero gdy się podniósł, a ostatnie drobinki bieli osunęły się spod jego palców, rozejrzał się za swoim dzisiejszym towarzystwem. Nie robił tego po raz pierwszy — nie próbował wyłapać wzrokiem kobiecej sylwetki oraz biegającego wokół psa dopiero teraz. Wydawało się, jakby robił to bez końca — odnajdywał rodzinę, ale tego dnia nic nie było takie jak dawniej. To było dziwne uczucie. Szczególnie że setki, jak i nie tysiące razy spacerowali po tej plaży w swoim towarzystwie — czy to sami, czy później już z dziećmi. A teraz? Czym byli teraz? Milczącymi duchami przeszłości? W końcu przyjechali nad brzeg kilkanaście minut wcześniej, a mimo to nie zamienili ze sobą ani słowa. Przygotowywali się. Chłonęli otoczenie, starając się odnaleźć odpowiedni słowa. Bo przecież to, co nadchodziło, nie miało być proste. Nie miało być przyjemne. Ale wszystko, co robili, miało znaczenie. Miało pozostawić ślad na ich dzieciach, na ich rodzinie. Na ich samych... Musieli dojść do jakiegoś porozumienia, a co najważniejsze — musieli zacząć rozmawiać. Bez tego nic by się nie udało. Słone powietrze rozwiałoby się na bezdechu, energia rozpanoszyła się, a krzyk mewy nie oznaczałby nic więcej nad ptasi wrzask. To nie ludzie mieli w tym przypadku znaczenie. To całość, jaką tworzyły wszystkie elementy tego małego ekosystemu. Mikroświat, który miał specyficzną florę i otaczającą go pamięć. A ktoś, kto chciał z niej zaczerpnąć, musiał ją odpowiednio poznać. Odbyć rytuał. Wypełnić zasady, jakie musiały być zachowane w odpowiedni sposób, aby stać się zrozumieniem. Każde z nich musiało odnaleźć na to swój własny sposób. Być może właśnie dlatego podświadomie wybrali tę plażę na rozmowę? By wrócić do miejsca, które było im obojgu drogie? Wszak taki mieli rytuał. Kiedyś... Cała historia ludzkości nacechowana wszak była i miała być wydarzeniami o charakterze rytualnym. Zazwyczaj w potocznym myśleniu ludzi o wysokiej ignorancji rytuał był czymś nieważnym. Powtarzalnym działaniem pozbawionym sensu. Jednak ocena tego zjawiska jako rutyny bez treści była według mężczyzny niewłaściwa. Podyktowana brakiem wiedzy o rzeczywistości, w jakiej bytował człowiek. W jakiej bytowali oni wszyscy. A przecież tego potrzebowali. Tego potrzebował on i ona. Kobieta u jego boku...
Po raz kolejny podniósł też przyniesiony przez Hotdoga patyk — stracił rachubę już zresztą, który to był raz. Zresztą nie miało to też znaczenia, bo wielkich rozmiarów psisko nie znało umiaru. Czekało jedynie na to, aż pan zrobi zamach, by pobiec za kawałkiem drewna i na nowo zostawić dwójkę osamotnionych ludzi samym sobie. Przez moment Ephraim zawiesił spojrzenie na pędzącym susami dogu niemieckim, jednak gdy poczuł, że Pamela zbliżyła się do jego boku, przeniósł na nią uwagę. Bał się na nią patrzeć lub właściwie długo tego unikał z oczywistych względów. W końcu obraz jej bolał... Przypominał o tym, co się działo. Wystarczyło jednak jedynie ułożyć na niej wzrok na chwilę, by widzieć, jak się zmieniła. Wyglądała na zmęczoną, ale nie był naiwny — ich życie od półtora roku przynosiło wiele zmartwień wszelkiego rodzaju. On także niósł na swoich barkach wiele utrapień.
- Już powiedziałem Jace'owi, że codziennie z siostrą będzie odwiedzać Hotdoga. - Odezwał się pierwszy, sięgając po pytanie syna o to, dlaczego pies nie mógł już z nimi mieszkać. Miał zostać z Ephraimem w dawnej posiadłości Burnettów. Ciemu nie mosiemy mieśkać znóf f domu? Fsiści? Kapitan nie potrafił odpowiedzieć, bo przecież to wszystko bolało... Czy kiedykolwiek miało przestać? Wątpił... I to wcale nie sprawiało, że czuł się z tym lepiej... - Jak czuje się twój tata? - spytał, nie przechodząc od razu do kwestii, które obiecali sobie wypowiedzieć. Stan zdrowia Bradleya nie był jednak tematem zapychaczem. Mężczyzna naprawdę martwił się chorobą Brumbyego. To przypominało mu o całej relacji, którą sobie stworzyli — o wiele bardziej zdystansowaną niż w innych rodzinach. Nigdy wszak kapitan nie odnosił się do ojca Ellie jako do własnego taty. Obaj mężczyźni nie należeli do tego rodzaju osobowości, aby sobie na to pozwolić czy nawet tego chcieć i chociaż Ephraim szanował teścia, nie wiedział, czy kiedykolwiek miał otrzymać to samo ze wzajemnością. W końcu wyraźnie powiedział, że nie tego chciał dla swojej córki. Nie ciągłych wyjazdów, ciągłej nieobecności męża. Nieobecności ojca. Lepiej dla niej, żebyś tego nie robił. Ale Ephraim nie słuchał. Nie, gdy nie bał się wojskowego starszego rangą i gdy miał przed oczami wizję życia z całkowicie odmienną od niego Ellie. Nie zamierzał z niej rezygnować, bo jej ojciec sobie tego życzył. Sytuacja z Gemmą nauczyła go jednak tego, aby nie porzucać bliskich, bo gdyby to zrobił, gdyby odszedł, nigdy by sobie tego nie wybaczył. Ale czy teraz mógł powiedzieć, że dobrze się spisał? Że nie popełnił błędów, przed którymi ostrzegał go Bradley? Czy od początku skazywał ich rodzinę na niepowodzenie, bo nie potrafił odpuścić? Bo po prostu kochał?
pam burnett
easter bunny
chubby dumpling
malarka — saatchi gallery in london
32 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
Kiss me, mercilessly. Leave no corner of me untouched.
  • 1.
Kim właściwie się dla siebie stajemy?

Powyższe pytanie skażone zdradzoną miłością wirowało ponad brzegi w umyśle Pameli. Nie chciała wypisywać się z tej historii. Wyłaniała się z niej strata; tego co mieli i tego co mogliby mieć. Ponoć historię lubią się powtarzać i są przy tym przebiegłe, lecz gdyby mogła się zatrzymać, choć na krótki moment to dostrzegłaby w tym działania swojej matki? Latami jej nienawidziła, a teraz patrząc w lustro - ciemnymi źrenicami wyszukiwała się tych rys - tej przeklętej skazy jaka nakłoniła ją do zlekceważenia wszelakich zasad, które panowały w (prawie) wszystkich małżeństwach. Problem niestety tkwił gdzie indziej (choć łatwiej było wszystko na nią zwalić...) i wyrażał z siebie o wiele więcej czynników - niż jedynie zwaną potocznie „chwilę słabości.” Pam kochała - oboje, lecz nie tak jak kocha się poranną rosę na trawie w słoneczne dni, lub zapach pieczonych pierników w popołudniowe święto bożego narodzenia. Oba uczucia były inne. Równie wytrwałe, jednak ciężko tu by było doczekać się podobieństwa. Miłość do Ephraim'a stanowiła bezpieczeństwo, ciepło oraz dom - a do Charles'a trudno było ją sprecyzować - właściwie to Burnett zupełnie jej nie rozumiała i jakby nieświadomie przecięła dla niej szlaki i teraz nie mogła już jej zatrzymać.
Cierń w ich oczach rozszerzał swój horyzont. I wtedy pojawiło się zagubienie, udręka prowadząca ją wprost do własnej autodestrukcji. Bo jak można kochać obu na raz? Albo kochać tak by drugi nie wpadł w podobną emocjonalną spirale? Nigdy nie chciała nikogo skrzywdzić - to nie było jej celem, jednak stojąc na rozdrożu prawdopodobnie najważniejszej decyzji jaka ukształtuję jej życie - po raz pierwszy wybrała siebie i czy żałowała? Otóż spędzając samotnie pół roku - nie była pewna czy ta „gra” była warta tych wszystkich poświęceń. Jednak to się już wydarzyło, to już miało miejsce - i teraz wszyscy muszą się z tym mierzyć.
Zimny wiatr oplatał jej buzię - nawet pogoda wczuwała się w panującą pomiędzy parą atmosferę. Szła wyprostowana w ciszy kalkulując nadchodzące w milczeniu minuty, choć w tym towarzystwie wydawać się mogło, że to niekończące się godziny. W dłoni trzymała telefon - co jakiś podświetlając placem jego ekran - Bradley został dzisiaj z dziećmi - Pam nie zawsze decyduję się na taki krok - szczególnie od sytuacji gdy trzy tygodnie temu spadł z drabiny i poobijał się do tego stopnia, że musieli jechać do szpitala. Dwa szwy na czole i pęknięte jedno żebro - zawsze taki uparty, nie może pojąć że nie jest już pierwszej młodości; że choroba może go wykończyć. Wierzyła, że przy maluchach nie zdecyduję się na kolejne własne fanaberie - jednak ciężko go wyczuć - odkąd ponownie zamieszkała w Tinagree mężczyzna wymusił na sobie rangę „głowy rodziny” i zamiast zatrudnić fachowca - sam postanowił naprawić przeciekający dach - choć odkąd kobieta pamięta przeciekał on przez całe jej dzieciństwo. Dziadek na medal - szkoda, że tylko taki osioł.
Oddech momentalnie artystce przyspieszył gdy usłyszała słowa szatyna, głowa automatycznie powędrowała do góry - a na twarzy Pam pojawił się cień uśmiechu, jednakże stanowił on jedynie wspomnienie o biegającym wokół nich przyjacielu. - Dziękuję, że go zabierasz... - wypowiedziała owe zdanie trochę jakby bała się tej konfrontacji - rzecz jasna wiedziała, że kiedyś ona musi nadejść, lecz spojrzenie w oczy człowiekowi, który stanowił w jej życiu jedyną stałość - a aktualnie jedyną niewiadomą wprawiała w niej mechanizm rozrzucających się po całym ciele emocji. Chciała wszystkiego jednocześnie. - Ciągle włazi tacie pod nogi. - chyba ma słabość do mundurowych. - I gdy wychodzimy na spacer cały czas się wyrywa i wszędzie nas ciągnie, niby takie stare psisko a w ogóle nie słucha. Poza tym wszyscy wiemy, że to Ciebie wybrał na właściciela. - tak akurat prawda, od kiedy HotDog pojawił się w ich domu bezustannie przesiadywał przy Ephraim'ie - to z nim wychodził na zewnątrz, jeździł samochodem i codziennie rano biegał, a kiedy Eph wyjeżdżał pies zmieniał się diametralnie - choć to nie tak, że się nie słuchał, po prostu traktował Pam bardziej jako swoją mamę niżeli „panią.” Wtedy do tego przywykła, jednak teraz w tym ciasnym domu ojca było już trudniej. Wciskał się na kanapę - choć był na nią zdecydowanie za duży, gryzł meble - spał z dzieciakami - gniotąc ich podczas snu i ciężko było go doprosić aby zszedł. Może w ten sposób chciał pokazać, że tęskni za domem? Tak jak wszyscy.
Na kolejne słowa, westchnęła przeciągle - wkładając telefon do tylnej kieszeni spodni. - Mówi, że lepiej, ale wiem że kłamię. - mruknęła z wyczuwalnym zawodem w tonie głosu, nerwowo przesunęła pomiędzy palcami kilka czarnych warkoczów. - Nie chcę jeździć na rehabilitację. Chociaż mu pomagają. - zatrzymała się, by przez krótki moment zasłonić dłońmi swoją twarz. - I oczywiście w ogóle mnie nie słucha. Bo jest tutaj najmądrzejszy. Odrzuca to, że jest chory i wyklucza, że może być gorzej. - aktualnie tylko jedna noga odmawia wojskowemu posłuszeństwa, taki stan trwa od dwóch lat - niestety stwardnienie rozsiane prowadzi tylko do jednego i lekarze nie mogą temu zapobiec, mogą jedynie spowolnić ten proces - a Brad nie pała się tu jakiejkolwiek współpracy. - Nie wiem co jeszcze mogę zrobić. - dodała z pełnym rozżaleniem, bo choć relacje z mężem nie znajdowały się w najlepszym punkcie - to jednak nawyk kobiety wprowadzał fakt, że kierowała do Ephraim'a wszystkie swoje przemyślenia.

Ephraim Burnett
.
ambitny krab
.
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Nie było możliwości wymazania przeszłości ani zapomnienia. Wyparcia się trudnych, ciężkich doznań. I może ktoś by tego pragnął — by wymieść je z pamięci i pozostawić jedynie pełni szczęścia życie, jednak nie Ephraim. Nie zniósłby życia w kłamstwie, tak samo jak nie zniósłby fikcyjności własnego bytu. Jeśli miał być człowiekiem, to w całości swych doznań. Bo przecież tworzyły to, kim był. Nawet jeżeli bolało… Te wspomnienia — zakrapiane cierpieniem — jednak były chyba najbardziej znamiennymi śladami na każdym życiorysie. Tak jak lodowatość morza, w którym przyszło mu dorastać, stając się coraz lepszą wersją samego siebie oraz coraz lepszym marynarzem, tak samo policzki wymierzane przez najbliższych umacniały chwiejne barki. Balast nie malał i chociaż ból rozrywał mięśnie, a ogień trzaskał w nerwach, niemalże je wypalając, on wciąż musiał stać. Nie był wszak sam. Wiedział, że gdyby dopuścił do własnego upadku, to, co utrzymywał nad ziemią, runęłoby także na jego dzieci. Na Pam również… A przecież bez względu na to, co się wydarzyło, nie chciał odpowiadać jej tym samym. Nie mógłby. Przez pierwsze pół roku, gdy wypłynął, pozostawał głównie sam ze swoimi myślami, które w dużej mierze pochłonięte były pracą, ale zdawkowe informacje z Lorne Bay wielokrotnie wychodziły na pierwszy plan. Czasami myślał, że gdy wróci, wybaczy. Czasami sądził jednak, że chce, aby to małżeństwo się skończyło. A czasami sam nie wiedział, co było właściwe. Nie nienawidził. Niekiedy był pusty, a niekiedy pełen emocji, które nie mogły znaleźć ujścia. Zdarzało mu się także zapominać. Po prostu fakt zdrady ulatywał mu gdzieś między wierszami i Ephraim czuł się w kilku uderzeniach serca szczęśliwy. Szybko jednak rzeczywistość sprowadzała go na ziemię, nie pozwalając, by odetchnął chociaż na moment. A przecież musiał być silny. Musiał być dowódcą z czystym, przejrzystym umysłem. Musiał podejmować trudne decyzje. Racjonalne wybory mało kiedy mu ciążyły, lecz wówczas było inaczej. W rozproszeniu drżał. Niekiedy mogło się wydawać, że się potknie. Nauczony latami doświadczenia, surowością morskiej bryzy nie okazywał mimo wszystko prawdy na zewnątrz. Musiał, chciał pozostawać wciąż w niezachwianej pozycji kapitana — tylko to pozostało mu dokładnie takie samo, jak wcześniej. Tylko w tym czuł się kompetentny. Bo w roli męża, ojca już nie...
Dziękuję, że go zabierasz..
- Przynajmniej… - zaczął, lecz szybko urwał, nie kontynuując zdania. Nie chciał przecież brzmieć w sposób, jakby się żalił czy robił z siebie ofiarę. Bo nie o to chodziło. Nie mógł jednak pozbyć się bijących w jego umyśle słów, że w końcu będzie miał powód, żeby bywać we własnym domu… Do tej pory wszak unikał tego jak mógł. Spał głównie na Firefly, jeździł do hotelu w Cairns — robił wszystko, by spędzać w rodzinnych ścianach najmniej czasu. Znajdował sobie niekiedy kuriozalne wymówki, by nie być samemu. Ostatnie jednak czego chciał, to czuć współczucie Pameli.
Wyprostował plecy, czując, jak chłodne powietrze dostało mu się za kołnierz i przesunęło się w dół kręgosłupa. - Przynajmniej nie ma choroby morskiej - bąknął nieco bezsensownie, ale nie chciał pozostawiać słów niedokończonych. I tak oboje z Ellie wiedzieli, że nie to chciał powiedzieć. Nie było jednak sensu tego kontynuować. Na szczęście kobieta podjęła temat własnego ojca, a Ephraim mógł się zaabsorbować skupieniem uwagi na jej słowach. No, tak... Komu jak komu, ale Bradleyowi przyznanie się do słabości, nie przeszłoby przez gardło. Czy on sam postąpiłby inaczej? Sam nie był do końca pewien... Widział jednak cierpienie i zmęczenie Pameli — dokładanie jej ich swoim wyparciem nie było pomocą. Było egoizmem. Słysząc ciężkie westchnienie żony, Burnett chciał ją jakoś wesprzeć, ale zamiast położyć dłoń na kruchym ramieniu, wstrzymał się. Tu nie chodziło o niego, o nich, tylko o nią, a mimo to było ciężko. I nie podołał. Zamiast tego zdecydował się po prostu zmienić tor. By chociaż odrobinę pomóc jej odetchnąć... - Zawsze był uparty. Mam wrażenie, że Jace ma to po nim. - Uśmiechnął się delikatnie do wspomnień, w których to widział małego chłopca, a mimo to wyjątkowo zapartego przy swoim. Skąd brała się ta niesamowita siła? Chyba mógł właśnie patrzeć na teścia i... Chciałby powiedzieć samego siebie. Zaraz jednak odgonił od siebie owe myśli, przechodząc do kolejnej kwestii, która powoli miała ich zbliżać na tereny bardziej niebezpieczne i czułe, ale jednakowo te, które poruszyć musieli.
Odetchnął ciężko, a dłoń uciekła mu na kark, by rozmasować wcale niespięte niczym mięśnie. Oszukiwał sam siebie, twierdząc, że się nie stresował. Stresował się w cholerę. I to, Chryste... Chęcią spędzenia więcej czasu z własnymi dziećmi... - Wiesz... Myślałem, że mogę cię odciążyć i wziąć do siebie dzieci. - Jego głos nie posiadał w sobie jednak przekonania, bo chociaż rozmyślał nad tym pomysłem, im dokładniej rozkładał je na czynniki pierwsze, tym wszelka pewność zanikała. Czuł zresztą, jak niewidzialna pięść zaczęła zaciskać się na jego gardle. Odchrząknął, ale nic to nie dało. - Chwilowy powrót do domu byłby jednak dla nich jeszcze bardziej krzywdzący. Więc... Będę po nie przyjeżdżał jak zawsze. - Jak nigdy... Przecież zawsze byli razem i nie musieli dzielić się własną rodziną. On nie musiał być wyrzutkiem. - Będziesz mogła wrócić do pracy... - Bo ostatnio przecież o tym mówiła. - I trochę odpocząć.
pam burnett
easter bunny
chubby dumpling
malarka — saatchi gallery in london
32 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
Kiss me, mercilessly. Leave no corner of me untouched.
Wyparcie byłoby najprostsze.
Odrzucenie wszystkich słów, czynów oraz rozmyślań w zapomnienie stanowiłoby pewien rodzaj triumfu; uwolnienia się od tych wszystkich niepowodzeń, nieporozumień jak i również niedopowiedzeń. Niekiedy chciała pójść tą drogą. Odtrącić każdą możliwą myśl - zagubienie i wdrążyć się w ich chwilę - te przed, zanim dopuściła się niewierności. Zanim to co ich łączyło runęło - wyburzyło tą bliskość, ciepło i bezpieczeństwo. Tęskniła za tym, za tą ich wiecznością; rozkoszą jaką latami prowadzili. Przecież nie było źle; oczywiście jak w każdym małżeństwie pojawiały się problemy (a ich głównie dzieliła odległość), lecz przez te wszystkie lata potrafili stworzyć i utrzymać najwspanialszą rodzinę. Część Pam bała się (wręcz drżała ze strachu...), że podobna forma ich relacji nigdy nie powróci - że już na zawsze będą tkwić w tym marazmie - że już zawsze będzie ją odtrącał - lecz jak wytłumaczyć, że to co się działo z Charles nigdy Ephraim'a nie dotyczyło?
To było tylko jej...
To było tylko ich.
Dzisiaj stojąc na rozdrożu własnych rozmyślań, tego co zrobiła - i tego czego zrobić nie mogła powoli pojmowała kwestię tych poczynań. Zranienie kogoś takiego jak Burnett było najgorszą decyzją jaką podjęła - lecz jednocześnie dostrzegała fakt dlaczego to się stało. Chuck nie był pierwszym lepszym poznanym w przelocie - nie górował na liście osób zakazanych, czy też w rankingu „pięciu” (niektóre małżeństwa decydują się na takie kroki typu: „z tymi pięcioma mogę to zrobić”) - stanowił przeszłość - nie do końca rozwiązaną przeszłość - wykraczał poza granicę i bezustannie przewijał się w głowie Pameli. Przez te wszystkie lata nie poradziła sobie z tym rozstaniem i to nie tak, że zawsze wzdychała do niego - nie wiedziała co czuję póki się nie pojawił - póki nie wziął ją w swoje ramiona. Jednak trzeba przyznać mu jedno - powrócił ponownie w egzystencję brunetki w wręcz perfekcyjnym momencie. Kiedy wszystko się wydało - kiedy w ich małżeństwo runęła potworna fala - granicząca na równości z tsunami.
I może właśnie dlatego wygrał tą rozgrywkę i może dlatego przejął całkowitą kontrolę.
Ciężko stwierdzić. Ciężko już się z tym wszystkim połapać.
Uśmiechnęła się, nad wyraz ciepło przesuwając spojrzeniem po sylwetce męża. - Chciałabym kiedyś zobaczyć go na statku. - odpowiedziała, delikatnie przygryzając dolną wargę - widok HotDoga na łajbie byłby niezapomniany sama kwestia wyobrażenia sobie wielkiego psiska - szczekającego na inne wodne pojazdy była niezmiernie rozbawiająca. - Kto wie, może będzie mi to kiedyś dane. Pokaż to Jace'sowi, myślę że na pewno się uśmieje. - dodała dalej odczuwając w sobie ciepło, rzecz jasna niczego nie chciała mężczyźnie narzucać - w końcu mógł spędzać wolny czas z ich dziećmi jak tylko zapragnął, nie mniej jednak znała humor ich syna i spodziewała się głośnego śmiechu.
Szła wciąż wyprostowana, pomimo dość delikatnej rozmowy jaką w tej chwili prowadzili, wciąż czuła jak jej ciało jest napięte. Wiedziała, że nie zapomniał - ani nie wybaczył, jednakże jednocześnie czuła, że potrzebuję właśnie tej konwersacji - marzyła o tym, aby wszystko mu wyjaśnić; niestety wciąż nie potrafiła odnaleźć idealnych słów, które mogłyby choć minimalnie zniwelować ból jak wciąż mu towarzyszył - jaki mu zgotowała. Nie było to łatwe, ale może dzięki temu uda im się dojść do choćby malutkiego porozumienia? - Niekiedy wydaję mi się, że nie umiem z nim rozmawiać. - wtrąciła z wyraźną niepewnością w tonie głosu. Nic w tym zaskakującego, w końcu była wychowywana przez babcię, pomiędzy nią a Bradley'em nie było zbyt mocnej więzi - czasem odczuwała, że ją obwiniał iż odeszła matka. Nigdy o tym nie rozmawiali, (rzadko kiedy w ogóle przeprowadzali rozmowy - szczególnie w młodości Pam), lecz teraz - w chwili gdy zostali tylko we dwójkę - mężczyzna bardziej skupiał się na wnukach, niż na córce w rozsypce. Pameli wydawało się, że po prostu nie wiedział co powiedzieć, choć z drugiej strony przechodził przez to samo; lub (co by było chyba najgorsze) widział w niej byłą żonę i nie potrafił inaczej spojrzeć. - Czy mógłbyś... - zaczęła niepewnie zerkając na towarzysza. - ...Z nim zamienić kilka słów? Jeżeli proszę za wiele, to powiedz. - mruknęła powracając spojrzeniem do morza, nie chciała stawiać Ephraim'a w niekomfortowej sytuacji, lecz obawiała się, że w tym przypadku nie ma wyjścia.
Wiesz... Myślałem, że mogę cię odciążyć i wziąć do siebie dzieci.
Zamilkła, bicie serca od razu jej przyspieszyło. Pierwsza myśl: „Chcę mi zabrać dzieci?” - Automatycznie zniknęła z umysłu ciemnowłosej. Pozwoliła na to, aby cisza jeszcze raz przeszła pomiędzy nimi. - Hmm... - westchnęła, aby zaraz czekoladowe tęczówki zogniskować na błękicie marynarza. - Nie wiem. - rzuciła, bo mimo wszystko nie planowała, aby Burnett kiedykolwiek musiał się pytać o to by dzieci były na dłużej z nim, ale zarazem myśl, aby choć jedną noc spędzała bez nich wprawiała kobietę w odruch wymiotny. Zawsze byli razem, przez wszystkie lata. - Jadę z tatą do lekarza w następnym tygodniu do Sydney... mieliśmy wracać tego samego dnia, ale może zatrzymamy się u cioci Teresy... - mówiła, chociaż bardziej myślała na głos. - Możemy spróbować na te kilka dni, aby były u Ciebie... co Ty na to? - w oczach Burnett zagościła niepewność, jednak wiedziała że miał do tego prawo - powinna być zaskoczona, że pytał tak późno.

Ephraim Burnett
ambitny krab
.
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Nie rozmawiali za wiele. Tak naprawdę wcale nie rozmawiali — nie o tym, co działo się w ich życiu. O tym, co ich podzieliło. O tym, co bolało najmocniej. O tym, co zawiodło ich małżeństwo. Prawda była taka, że Ephraim chyba nie do końca chciał usłyszeć to, co mogło wybrzmieć między nimi. Bał się tego, że coś okrutniejszego czaiło się pod powierzchnią. W końcu nie często mówili sobie kocham, ale nie dlatego, że nie czuli tego do siebie. Kapitan nie mówił tego często, bo nie rzucał słów na wiatr — chciał, aby tak silne wyznanie niosło za sobą także znaczenie. By wybrzmiewało silniej, aniżeli przelotna czułość przy porannym rozejściu się do pracy. Warzył wypowiedź i uważał na dobrane słowa — z natury nie mówił wszak wiele. Dlatego kocham równało się z istotnymi dla nich sytuacjami. Pojawiało się tam, gdzie — według kapitana — było potrzebne. Jak chociażby wtedy, gdy rozstali się po raz pierwszy od chwili poznania na dłużej, a on wrócił z rejsu i patrząc na nią, wiedział, czego chciał. Lub wtedy, gdy zbyt głośno biło jej serce przed ostatnim egzaminem czy wyznaniem prawdy rodzicom o kierunku studiów. Wtedy, gdy usłyszał chyba zostaniemy rodzicami po raz pierwszy. I wtedy gdy po raz drugi do jego uszu doszło Ephraim, jestem znów w ciąży. Za każdym razem, gdy wyruszał w rejs i za każdym razem, gdy z niego wracał. Nawet gdy oboje milczeli, nie musieli tego werbalizować, by być tego świadomymi.
Nie kocham.
Ugodziłoby wyjątkowo silnie. Nawet w kogoś takiego jak on. Kogoś, kto pozornie nie był przyzwyczajony do czułości oraz emancypowania się emocjami. Do pozwolenia, by kierowały one jego wyborami. Zabolałoby silnie. Bo chociaż prawda o zdradzie wisiała między nimi, nie było tam prawdy o przyczynie. Dlaczego? Dlaczego? Gdzie pojawiliśmy się w tym wszystkim my? Czy kiedykolwiek byliśmy my? Ciężko było myśleć o rzeczywistości, w której ukochana żona nigdy tego uczucia nie odwzajemniała. A przecież wydawała się szczęśliwa. Bo on był... Jakim więc koszmarem byłoby uświadomienie sobie faktu, iż egzystowali w niemożliwie skrajnych rzeczywistościach? Nie. Tak nie mogło być. Bo czuł jej szczęście, jej radości, jej smutki. Co poszło więc nie tak? Gdzie w tym wszystkim byłaś ty? Gdzie byłem ja? Gdzie byliśmy my?
Czy mógłbyś... 
Jej ojciec... Przez chwilę milczał, ważąc słowa kobiety, jak i własną odpowiedź, po czym kiwnął lekko głową. Nie było niczego więcej. Tylko krótkie przytaknięcie. A mógł powiedzieć więcej. Mógł powiedzieć, że przecież jej ojciec go nie znosił. Że najchętniej zrobiłby zięciowi na złość i kierował się antyrozsądkiem, gdyby Burnett poprosił go o logiczne myślenie. Tu jednak nie chodziło o niego. Nawet o jego relację z teściem. Chodziło o dobro jego córki i wnucząt, a czy Bradley chciał tego, czy nie, argumenty za odciążeniem rodziny miały do niego przemówić. Nawet jeśli wybiegały z ust znienawidzonego kapitana. Dla wymęczonej Eliie. Dla Jace'a. Dla Liberty — obaj mieli to zrobić. Obaj mieli stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością i chociaż ich prawdy różniły się, sprowadzały się do jednej i tej samej motywacji. Wszak bez względu na wszystko rodzina była dla nich najważniejsza.
Hmm...
Nie wiem...
Możemy spróbować...
Kilka dni...

Nie odpowiedział od razu. Odwrócił za to spojrzenie, nie chcąc, by Pamela zobaczyła, jak ciężko mu to wszystko przychodziło. Jak samo myślenie o tym, że musiał prosić i bać się jej decyzji w związku z opieką nad własnymi dziećmi, zaciskała mu gardło. Łzy same cisnęły się do oczu, co jednak mógł w największej desperacji zrzucić na targany wiatrem piasek, ale nie mógł odmówić surrealistyczności trwającego doznania. W końcu poczuł się jak podejrzany, niegodny zaufania. Ktoś, kto mógłby coś im zrobić. Ktoś, kto mógłby je... Chryste... Skrzywdzić. - Tak. Dobrze - odetchnął, walcząc z zaciśniętym gardłem i sięgając oczu, by przetrzeć je wierzchem dłoni. Chciał jak najszybciej pozbyć się poruszenia, które nim targnęło. A przynajmniej zmazać z siebie wszelkie jego ślady, bo przecież w jego wnętrzu nic się nie zmieniło. Wciąż czuł się jak największy zbrodniarz, bo chociaż słowa nie wybrzmiały, wiedział, co Pamela miała na myśli. I bolało silniej, niż cokolwiek co zadziało się między nimi do tej pory.
Na szczęście nie musiał mówić nic więcej, bo kolejny już raz podbiegł do niego Hotdog i niemalże wpadł na Ephraima, skupiając na sobie jego uwagę. Jedynie pozornie rozpraszając napięcie, jakie czaiło się w powietrzu. Nie trwało to jednak długo. Kolejny zamach, kolejny rzut i kolejna chwila ciszy w kolejnych krokach. I tłamszące uczucie na wysokości gardła oraz płuc — perfekcyjnie utrudniające oddychanie. - Co my robimy? - powiedział w końcu, patrząc za biegnącym psem, ale tak naprawdę duchem był daleko gdzie indziej. Duchem wciąż zatopiony był w rozmyślaniach o tym, jak kilka decyzji rozjebało ich rodzinę. Wciąż trawiło ich paskudnym rakiem, chorobą, przed którą nie było ucieczki. Nie konkretyzował, czy chodziło mu o to, co działo się właśnie w tej chwili, czy chodziło o ogół wydarzeń — nie musiał tego robić. Pomimo ran, jakie od niej otrzymał i jakie sam jej zadawał swoim milczeniem, znała go. Pamela znała swojego męża, który po raz kolejny nie znał odpowiedzi na nurtujące go pytania — a to nie zdarzało się często. Można by rzec, że nigdy, lecz w ostatnich miesiącach Ephraim wątpił w siebie bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej i miał ku temu silne podstawy…
pam burnett
easter bunny
chubby dumpling
malarka — saatchi gallery in london
32 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
Kiss me, mercilessly. Leave no corner of me untouched.
Małżeństwa są trudne. Nie każdy jest w stanie im podołać, niektórzy poddają się od razu - zaś innym podobne nastawienie przychodzi dopiero po wielu latach. Pamela Burnett nigdy nie planowała ustawić się w takim ułożeniu - dla niej małżeństwo to świętość - być może została wychowana stereotypowo, lecz przez wiele lat utrzymywała się na tej płaszczyźnie - i to wprawiało w kobiecie szczęście. Kochała być żoną - kochała to co się z tym wiążę - i to jak jedno słowo zmienia całkowicie otaczający świat.
A jednak to ona zdradziła...
To ona
poszła poszła drogą zapomnienia.
To na jej dłoniach pojawiły się wszystkie blizny nieporozumień.
To ona ich zniszczyła, tylko czy na pewno?
Znajdując teraz w tym miejscu przy nim; lecz nie do końca... wciąż w ciemnej łepetynie artystki roiło się milion pytań: Czy wybaczy? Czy potrafi? Czy chcę? Rzecz jasna, można powoływać się na rodzinę - można kwestionować wszystkie wybory (czy jej czy jego), ale kalkulując każdą z możliwych opcji - i powoli prezentując każdą z osobną - to jednak nie jest się w stanie odpowiedzieć na jedno z najważniejszych pytań: „Co jest prawdą?”
Zdrada?
Cierpienie?
Nienawiść?
Miłość...?
Kim [...]teraz dokładnie w tym momencie dla siebie byli? Dokąd to wszystko prowadzi? A może właśnie nie istnieje żadna racjonalna odpowiedź. A może właśnie dzisiejsze spotkanie było tą wyczekiwaną.
Zawsze milczał gdy myślał, trwało to niekiedy zbyt długo, lub niekiedy wolał nic nie mówić, choć Pamela znała swojego męża i często potrafiła go „wyczuć” - w tej chwili graniczyło to z cudem - dlatego patrzyła, obserwowała i kalkulowała - każde zachowanie, każdy grymas - czy nawet zmarszczenie brwi. Chociaż bardzo tego pragnęła, nie potrafiła czytać w myślach - nie jemu; albowiem Ephraim nie zdawał sobie sprawy jak bardzo (teraz...) dominował w tej relacji. Robiła co chciał, lub zwyczajnie sobie to ubzdurała.
Co my robimy?
Teraz z jej nastała cisza, przesiąknięta wiatrem - odgłosami wody obijającej się o skały, szczekaniem psa i śmiechem biegających wokół nich obcych dzieci. - Ja... - nawet trudno było sobie wyobrazić jakie to ciężkie - przyznanie się do porażki, niewierności nie tylko fizycznej, ale również emocjonalnej. - Ty potrzebujesz odpowiedzi... - mruknęła dokładnie w tym samym momencie zatrzymując się i choć stali tak blisko - na przeciwko siebie, dopiero teraz dokładnie w danej chwili Pam odczuwała jaka dzieli ich odległość. - Potrzebujesz prawdy... - wtrąciła niepewnie zerkając w jego kierunku. Co ja Ci robię, dlaczego to ja ranię... - Charles. - dane imię ciężko było jej wypowiedzieć, wydawać się mogło - jakby się nim dławiła. - Pojawił się w momencie, gdy... - wyjechałeś, uciekłeś, zostawiłeś, całkowicie się odciąłeś... - ...wypłynąłeś. - zmarszczyła brwi, opuszkami palców przesuwając po swojej krtani - nie chciała o tym mówić, lecz podświadomie wiedziała, że właśnie tej rozmowy potrzebowali. - Tęskniłam... - a on był. - Nie umiałam sobie poradzić z prawdą, z Jace... Już wtedy mnie odtrąciłeś. Miałeś do tego prawo. - skwitowała. - Nie wiem kiedy się w nim zakochałam... - czy nigdy nie przestałam? - Nie chciałam Cię skrzywdzić, nie wiem czy mi uwierzysz, ale to Ciebie nie dotyczyło. Nie w tym przypadku. Wydaję mi się, że musiałam się z tym sama uporać. - odrzekła ponownie cofając się o krok - i choć wolałaby być blisko, to jednak wiedziała, że musi dać mężowi przestrzeń. - Wtedy chciałam być dwiema osobami na raz... - oddech kobiety przyspieszył, automatycznie opuściła wzrok. - Być żoną, która na Ciebie zasługuję... a jednocześnie... - przymknęła powieki, na krótki moment pozwalając sobie na delektację tego wyznania. - Móc go kochać, być przy nim... bez tego uczucia pogardy jakie w sobie miałam. - tak jak on był przy mnie. - Teraz wiem, że to niemożliwe... - dorosłam. - Myślałam, że już nie wrócisz... dasz się ponieść falom. - i co teraz? Co się teraz stanie?

Ephraim Burnett
ambitny krab
.
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Wydawało mu się, że jeden błąd, którego się dopuścił w przeszłości, ciągnął za sobą domino kolejnych, połączonych ze sobą niewłaściwych decyzji. Zupełnie jak w Mogadiszu, gdzie wystarczył jeden upadek żołnierza, by następni zaczęli ginąć. Nie mógł wiedzieć, jak potoczyłoby się jego życie, gdyby został z Gemmą, ale na pewno ponowne pojawienie się Fernwell w jego przestrzeni oraz sprawunki związane z żoną obudziły uśpione, jak dotąd przemyślenia. Czy próba ochrony swoich bliskich przed podobną samotnością zwiodła go na manowce? Podobnie jak ponowne otwieranie się na drugą osobę? A może wszystko sprowadzało się do samego początku i problemu, jakim był on sam? Może właśnie pisana była mu samemu samotność, by inni pozostawali w szczęściu i spełnieniu? Gemma nigdy by go nie poznała, podobnie zresztą jak Pamela, mogąca cieszyć się kimś zupełnie innym. Ale czy na tę lekcję nie było już za późno? Może nie przeszedł tej próby dwukrotnie, ulegając wdziękowi, jakie niosły w sobie obie kobiety. Jakie jednak w tym konkretnym momencie miało to znaczenie? Cofnięcie czasu nie wchodziło w grę, pozostawienie poprzednich kroków nigdy niepodjętych również. Był tu i teraz i musiał podejmować dalsze decyzje, opierając się na tym, co wiedział i przeczuwał. Skąd jednak wiedział, co było dobre, jeśli kiedyś już wpadł w identyczną pułapkę? Raz za razem? Czy dziwnym było więc, że potrzebował czasu, aby wszystko przemyśleć? Dystansu? Próby oddzielenia emocji od faktów, z jakimi musiał się zmierzyć? A może znów występował jedynie w roli głupca? Pozornie racjonalny stawał się jedynie pośmiewiskiem dla losu, który w najlepsze wyśmiewał wszelką logikę i zaradność. Na co ci kontrola? W końcu czy to nie duma, była nigdy niezawodzącą przywarą głupców? Oto właśnie kim był w tej historii. Łatwo było w końcu nagiąć rzeczywistość i widzieć zalety tam, gdzie ich nie było. Łatwo było myśleć, że można było być szczęśliwym. A prawda... Prawda leżała daleko od niego. Czy mógł w ogóle uważać, że wiedział wszak czym była? Jaka była? Nie zaznał jej nigdy.
Prawda...
Co to prawda?

Czuł, jak coś ciężkiego pociągnęło gwałtownie jego żołądek ku ziemi, a równocześnie związało nieprzyjemne uczucie mdlenia. Słowa padały jedno za drugim i nic nie było już takie jak wcześniej. I tak jak podejrzewał wcześniej, nie bał się bez powodu.
Więc jednak go kochasz.
Kto to powiedział? Ktoś był z nimi? A może był to on? On sam? A przecież nie poznał tego głosu. Nie był w żadnym możliwym aspekcie naturalny. Nie brzmiał nawet, jakby należał do niego… Ale czy mógł mówić w ogóle o sobie? O człowieku z krwi i kości? Czy nie był jedynie pustą kukłą, przez którą przebiegały chemiczne bodźce? Bo czy materia stanowiła o człowieku, a może jego umysł? Bo umysł był oderwany od wszystkiego, co się właśnie działo. Zupełnie jakby znajdował się w innym miejscu. Jakby faktycznie to go nie dotyczyło. I może faktycznie tym właśnie był. Był zbędnym, pobocznym czynnikiem świadomościowym, który nie wiązał się ze sprawą. Wyjechał. Wrócił. Zepsuł. Jego rolą było nie wracać.
Ty potrzebujesz odpowiedzi... Potrzebujesz prawdy...
Prawdziwy honor naruszyć może nie to, czego się doznaje, lecz tylko to, co się czyni, każdemu bowiem może się przytrafić wszystko.
Miałeś nie wracać.

Nie wiedział, co malowało się na jego twarzy, bo nie panował nad swoimi odruchami. Jedyne wszak co wiedział to, że nie wiedział, co tak naprawdę czuł. Być może tak naprawdę nie czuł niczego — w stanie zawieszenia wszak własnego istnienia, zagubienia gdzieś między jaźnią a czystym niebytem. W jednym momencie stał przed kobietą, w następnym szedł z trudnością dalej, gubiąc się we własnych krokach. Jak to możliwe, że nie zwymiotował? Jak to możliwe, że wciąż utrzymał się w ogóle na nogach? A może nie należał już do samego siebie? Może nigdy nie należał. A teraz... Poznał prawdę. I po raz pierwszy zdał sobie okrutną sprawę z myśli wydzierającej się w jego umyśle, że może jego rolą było nie wracać. Nigdy nie wracać z tamtego rejsu.
pam burnett
easter bunny
chubby dumpling
malarka — saatchi gallery in london
32 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
Kiss me, mercilessly. Leave no corner of me untouched.
Mówią, że człowiek w sytuacjach „podbramkowych” tragicznych jest zdolny do absolutnie wszystkiego. Pamela Brumby Burnett nigdy przedtem w takowej się nie znalazła; zwykle każda z niezbyt klarownych opcji (nawet jeżeli powolnie) się układała. Radziła sobie z życiem niezależnie od tego w jakim położeniu się prezentowała; potrafiła się w czuć - czy w siebie, czy w wejście w „skórę” innej osoby. Jednak dzisiaj, dokładnie w tym momencie nie umiała się odnaleźć - wydawać się mogło, że zagubiła się we własnych uczuciach. W tym co powinna, oraz w tym co zrobiła. To było wręcz istne szaleństwo, które zupełnie do niej nie pasowało - niczym jakby nie była sobą; osobą jaką przez lata w sobie budowała. Co powinna teraz zrobić? Co podpowiadało jej cholernie szargane sumienie.
Ciężko było na niego patrzeć, szczególnie że we własnej podświadomości wiedziała, że to ona do tego doprowadziła. Złamane serce, potępione zaufanie - i wiecznie tlące się wokół nich cierpienie. Czuła się jak oszustka, powinna iść na wieczne wygnanie - bo w tej chwili na nic więcej nie zasługiwała.
Lecz gdy go tak obserwowała, wodziła wzrokiem po skrzywdzonej twarzy, w milczeniu pozwalając aby przyswoił tą wiedzę informację. Zapragnęła czegoś więcej; wyobrażenia sobie tych chwil gdy byli tylko razem. We dwoje - złączeni miłością, pełną - ciepłą i bezpieczną. Pierwsze co jej się przypomniało momenty kiedy dopiero co się poznawali - jak „siłą” próbowała wyciągnąć z niego jakieś opowieści - mogłaby przysiąść, że teraz słyszała jego pierwszy śmiech i dostrzegała tą radość - jaką kiedyś umiała mu sprawić. Boże to było niesamotne, to co czuli, to co mieli - chciała, aby właśnie taką ją pamiętał - a nie tą stojącą dzisiaj przed nim. Bo może nie była prawdziwa, może to był tylko zły sen.
Niestety ta historia ma dwie twarze - splątane ze sobą tak usilnie, że nie da się tego przełamać. Przekroczyła granicę - „złamała pakt” i teraz musi wziąć za to odpowiedzialność. Bo jeżeli tego nie zrobi - przestaną być dla siebie kimkolwiek.
Odszedł. Tak szybko, że musiała za nim biec - teraz to do jej oczu dopłynęły łzy. Nie proszę, nie. - Ephraim, nie zostawiaj mnie... - czy chodziło o chwilę, o plażę, czy o ich małżeństwo? W tym jednym zdaniu ukrywały się te same odpowiedzi. Nie chciała, aby odchodził - nie teraz, ani później. Bo choć była pogubiona i po raz pierwszy nie potrafiła sobie poradzić z całym tym otoczeniem; to w tym momencie odkryła w sobie egoizm, albowiem Ephraim był jej opoką, bezpieczeństwem i zrozumieniem. Dokładnie tym, czego potrzebowała i była całkowicie pewna, że nie potrafiła bez niego funkcjonować.
Więc za nim poszła.
Szła tuż kilka metrów dalej, krok w krok - kiedy przyspieszał, przyspieszała - by ostatecznie chwycić go dłonią za przedramię (musiała ustać na palcach, aby jej to się udało). - Proszę, spójrz na mnie. Wiem, co Ci zrobiłam. - i będę tego żałowała do końca naszych moich dni. - Nie chcę, aby to tak wyglądało... - nie chcę, aby to się w ten sposób skończyło. Aby w ogóle się skończyło. - Posłuchaj mnie bardzo uważnie... - mruknęła, powoli zabierając rękę z jego ciała; nie miała zamiaru wymuszać na nim tego dotyku. Mógł nie chcieć, czuła, że jest spięty. - Popełniłam błąd, ale nie chcę nim przekreślać naszej rodziny. - wypowiadała te słowa z wyczuwalnym łamiącym się głosem. Nie wiedziała co robić, lecz jednocześnie czuła, że powinien to usłyszeć, w dziwnie określony sposób dać mu do zrozumienia: „Będą nas walczyć.” - Nienawidzisz mnie? - po tym pytaniu zrobiła kilka kroków w tył, aby dać mu ponownie przestrzeń - i sama troszeczkę odsapnąć. - Bo ja siebie nienawidzę. - skwitowała, marszcząc przy tym brwi - serce przyspieszyło własne bicie, żałowała że nie potrafi kontrolować własnych uczuć. Niektórzy tak mają, „płyną z nurtem.”
Wiedziała tylko jedno.
Kochała ich obu.
A to nie było w porządku.

Ephraim Burnett
ambitny krab
.
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Nie chciał jej zostawiać. Nie chciał odchodzić, ale po prostu nie panował nad swoim ciałem w tym konkretnym momencie. Jego umysł zniknął w ferworze bombardujących go bodźców, których było zbyt wiele, aby był w stanie sobie z nimi poradzić. Ephraim został po prostu wchłonięty przez kumulację własnej podświadomości, wystawiając ją na pierwszy plan, podczas gdy świadomość pozostała ukryta. Jego umysł, jego zdrowy rozsądek musiał się bronić, a żeby pozostać w przynajmniej powierzchownej stabilności, nieznane musiało przejąć władanie. Odetchnąć. Nabrać przestrzeni. A przynajmniej zrobić coś, bo werbalizacja własnych doświadczeń była niemożliwa. Nie było wszak słów, by opisać, co odczuwał i co przelewało się przez jego ciało. Był jedynie przekaźnikiem, pustym zbiornikiem, przez które przechodziły emocje, jednak żadna nie pozostawała na dłużej. Nie mogła zresztą, gdy zranione miejsca absorbowały wszystko, co akurat znajdowało się obok, by zaraz też wyrzucić stare i przyjąć nowe.
Dlatego potrzebował przestrzeni. Bo stojąc w miejscu, to było za dużo. Musiał coś zmienić. Cokolwiek. Nawet własne położenie i tak naprawdę jedynie nad tym miał władzę, bo przecież nie nad własnym stanem psychicznym. Ani nawet oddechem, bo przyspieszał i zwalniał samoistnie, sprawiając, że mężczyzna odczuwał duszności, a serce biło jak oszalałe. W jakiś więc sposób był odcięty od rzeczywistości i nie słyszał głosu podążającej za nim żony. Dopiero uchwyt sprowadził go na ziemię gwałtownym tąpnięciem, gdy za dłonią trzymającą jego przedramię, odnalazł twarz kobiety tak dobrze mu znanej. Wprawiającej go w poczucie rozczulenia i ciepła — tej, którą chciał widzieć po każdym powrocie do domu i tej, która krzyczała, gdy coś szło nie po jej myśli. Widział już, jak płakała pogrążona w smutku. Nie znosił, gdy tak się działo, bo nikt nie chciał oglądać ukochanej osoby tak bezradnej, ale tamte momenty były inne — bo mógł ją do siebie przygarnąć. Dać niewerbalnie znać, że był obok bez względu na wszystko. Teraz nie wiedział, czy tego chciała. Nie wiedział, czy chciała, aby to właśnie on stał między nią samą a jej smutkami. Może ta rola nigdy nie była dla niego. Może nigdy też nie była naprawdę. I może Pamela w każdej innej chwili bliskości chciała, aby na jego miejscu był ktoś inny. Czy to w smutku, czy w szczęściu, czy w małżeńskim łóżku. To ostatnie wydawało się aż do przesady oczywiste. A jej odstąpienie od niego, puszczenie jego ramienia było kolejnym, wymownym potwierdzeniem. Dlatego wcisnął dłonie do kieszeni kurtki, chcąc ukryć drżenie, jakiego nie był w stanie opanować.
A więc...
Nienawidzisz mnie?
Bo ja siebie tak...

- Nie nienawidzę cię - zaczął cicho i uważnie, wciąż nie mogąc do końca dojść do ładu z własnym ciałem. Zupełnie jakby walczył o kontrolę z niewidzialną siłą. I poniekąd tak właśnie było. Czy był to szok, czy może coś całkiem odmiennego — nie miał pojęcia. Być może było to wszystko po trochu, a ta konkretna sytuacja nie miała innej nazwy. Była jedynie pękającą miłością, która niosła w sobie nie tylko aktualne cierpienie, ale także wszystko to, czym była w swojej wyjątkowości piękna. - Nieważne, jakbym próbował… - Nie mógł jej znienawidzić. Na pewno byłoby prościej — zrzucić winę na nią. Wymazać ją ze swojego życia. Uznać, że nigdy nie byli ze sobą szczęśliwi i całkowicie wyprzeć się uczuć. Skupić jedynie na dzieciach i odcięciu się od źródła wszelkich problemów. W końcu z taką rzeczywistością poradziłby sobie bez zarzutów — walczył całe swoje życie i wywalczyłby sobie wszystko, co tylko chciał. Wyszarpnąłby opiekę oraz odpowiedzialność. Nie mając litości ani współczucia dla wroga. Tak. Tak byłoby o wiele prościej. - Nienawidzę sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Nienawidzę, że jej nie rozumiem. Nie rozumiem, jak to się nawet stało. Nie rozumiem dlaczego… - Co ominął? Czego nie widział? Bo nawet nie chodziło o to, co się działo aktualnie czy jeszcze kilka miesięcy wcześniej. Ich problemy zaczęły się o wiele wcześniej, gdy nie miał bladego pojęcia o rysach na ich relacji. A to ukazywało kolejny problem.
Podniósł spojrzenie, odnajdując wzrokiem twarz stojącej kilka kroków od niego kobiety. - Nie wiem, czy w ogóle sobie zdajesz sprawę z faktu, że cię kocham. - Już nie było w tym łkania czy niepewności, jakimi charakteryzowały się poprzednie słowa. Bo w tym szaleństwie wiedział właśnie to. Że kochał ją samą i ich dzieci. Mogłoby to wydawać się niezrozumiałe — w końcu łatwiej byłoby radzić sobie jedynie ze zdradą fizyczną. Ze świadomością, że to nie ze względu na uczucia się to stało. A tu... Kochała kogoś, kto nie był nim. Jak bardzo okrutne to było? Szczególnie że oboje znali już prawdę. - Jak to sobie teraz wyobrażasz? - spytał schrypniętym od emocji głosem, chociaż czuł, że ból powoli zmieniał się w gniew. Jeszcze niewyrażony całkowicie, lecz zdecydowanie zbierający się u podstaw. Nie gniew na nią, ale gniew na samego siebie. Na własną bezradność wobec sytuacji, w której przyszło im się znaleźć. Na fakt, że nie potrafił odczytać odpowiednich znaków, o tym, co się działo. - Będziemy tkwić w sytuacji, kiedy mam świadomość, że zmuszam cię do bycia ze mną? Czemu? Bo ci mnie żal? Po co ci taka rodzina, Pam? Po co ci taki związek?
pam burnett
easter bunny
chubby dumpling
malarka — saatchi gallery in london
32 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
Kiss me, mercilessly. Leave no corner of me untouched.
Wiatr stawał się silniejszy, owijał buzie dwójki towarzyszy - jakby powolnie próbował zgładzić ich swoją nienawiścią; przy tym zgadywał kto z nich jest tym potworem.
Nie wiedziała co robić, jak się zachowywać - ich spotkanie zmieniało swój mechanizm niczym jak najszybszy rollercoaster. Oboje cierpieli, niezależnie jak bardzo starali się zważać na słowa, dana sytuacja nie należała do najprostszych. Była wręcz okrutna, bezwzględna - niszczyła wszystko co dobre wokół - zdominowała ich duszę i serca. Osądzała i kpiła - gdyby mogła śmiałaby się im prosto w twarz. Czy w tej chwili ich małżeństwo pękało niczym zrzucona szklanka ze stołu w kuchni? Wytwarzając charakterystyczny, głośny dźwięk przy czym rozrzucając swoje kawałki po całej podłodze.
Mimo to wciąż tu była - stała lub szła za ukochanym - dawała mu tą przewagę - niezależnie czy w słowach czy w ruchu. On musiał zdecydować, a Pam musiała czekać. Ta niewiedza może człowieka wykończyć.
Nie nienawidzę cię
Serce zwolniło swe bicie, a kasztanowe spojrzenie ulokowało się na jasnych rysach twarzy. Nie nienawidził, ale tego chciał - nie mogła go za to winić, nie mogła winić go za ten gniew - który na pierwszy rzut oka można dostrzec jak się w nim tli. - Nie mogę zaprzeczyć, że go nie kochałam... - rzuciła bezustannie wpatrując się w mężczyznę, głos wciąż pozostał podłamany. - Był moim pierwszym, na długo zanim ujrzałam Ciebie. - delikatnie przesunęła dłonią po swojej wycieńczonej twarzy. - Idealną niespełnioną miłością. - oddech po raz kolejny przyspieszył, albowiem mówienie mężowi o tym co ją łączyło niegdyś z Keith'em stanowiło pewien rodzaj tajemnicy - ta droga była zbyt przebiegła. - Ale my jesteśmy ludźmi, niedoskonałymi. - dodała, pozwalając sobie na jednej malutki krok w przód. - Ty jesteś człowiekiem! Prawdziwym. - wtrąciła gdyby jednak poprzednie słowa nie wypadły najlepiej - zawsze była dobrą mówczynią, lecz w tym momencie wcale się za taką nie uważała - jakby odebrano jej mowę.- To co mnie nauczyła ta historia z Keith'em, a Bóg jeden wie, że powinnam się opamiętać, lecz moja arogancja i kretynizm był spektakularny... . - mruknęła, tym razem decydując się spuścić wzrok na piasek, który zaplątywał się pomiędzy ich stopami - niedługo potem zerknęła na psa - nieco zmieszanego, albowiem nie był przyzwyczajonego do wiecznego stania. - Nauczyła mnie tego, że jeżeli bierzesz miłość wyidealizowaną i przyrównujesz ją do tej niedoskonałej. To nie ta pierwsza cierpi. - skwitowała - i kolejny jej krok niwelował odległość skrzywdzonych kochanków. - Moja prawdziwa, nieprzemijająca miłość nie jest dla niego, lecz dla Ciebie. - w dokładnie w tej chwili zbliżyła się na tyle, by wyciągnąć dłoń w kierunku twarzy marynarza, opuszkami palców pogładziła jego delikatnie zarośnięty policzek. - Nigdy więcej nie pozwolę, aby stanął między nami. - odrzekła tym razem pewniejszym tonem głosu, jakby chciała mu dać do zrozumienia, że wszystko co w danej chwili wypowiedziała - było naturalne, a może raczej według jej rozumowania niedoskonałe.
Po zaledwie kilku sekundach zabrała dłoń, powracając piwnymi tęczówkami do tych błękitnych, tak hipnotyzujących jak sztorm na morzu. Teraz znał prawdę - całą, niezwykle przerażającą. - Do niczego mnie nie zmuszasz, wciąż tu jestem. - dla Ciebie, dla dzieci. - Jesteś dobrym mężczyzną, pamiętaj o tym. Nie zasługuję na Ciebie. - tak uważała, to było chyba najprawdziwsze stwierdzenie ich historii - po tych wszystkich wydarzeniach nie była go godna. Niezależnie co by powiedział, świadomość Pameli utwierdzała ją tylko w przekonaniu - jak bardzo wyniszczyła ich małżeństwo - jednakże teraz wszystko zależało od niego.
To Ephraim musiał podjąć decyzję.
Czy się z tym zmierzą.
Czy odrzucą każdą możliwą nić porozumienia.


Ephraim Burnett </3
ambitny krab
.
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Oboje posiadali swoje niespełnione miłości przed sobą nawzajem. Tym się jednak różnili jako ludzie — tam, gdzie on szedł w zaparte, ona widziała możliwości. Czasami zastanawiał się, czy właśnie to było sensowne w jej zachowaniu, ale zaraz rozsądek oraz zwykłe poczucie moralności odzywały się, aby temu zaprzeczyć i nie dać się zwieść czczemu tłumaczeniu. W końcu nie byli jednym z otwartych, przyzwalających sobie na romanse małżeństw. I to nie w takiego rodzaju jej wolności się zakochał. Nie w tej odmienności, jaka ich dzieliła niemalże na każdym kroku. Zresztą małżeństwo na tym też polegało — na poświęceniu. Niektórzy zdawali się wyjątkowo obawiać tego konkretnego słowa, zupełnie jakby cokolwiek miało pozostać im coś odebrane lub że musieli zrezygnować z czegoś, bez czego nie mogli żyć. Zupełnie jakby w świecie, w którym mogli mieć wszystko, poświęcenie było nie do wyobrażenia. A przecież nie tak widział poświęcenie… Mając możliwość życia z Gemmą, chciał oddać jej wszystko. I nieważne, co się z tym wiązało. Chciał niezaprzeczalnie wszystkiego, co dla niej najlepsze. Zaprzepaścił swoją szansę i nie oczekiwał, nie czekał, nie porwał na kolejną. Ta przyszła jak pierwsza — znienacka. Widząc jednak, że coś podobnego mógł mieć również z Ellie, nie odsunął się. Poświęcił dawne wspomnienia, pogodził się z utratą i ruszył dalej, obiecując, że to już tylko z jedną i tą konkretną kobietą zwiąże swoje życie. Wyrzekł się domu, aby być z nią. Oczywiście nie oznaczało to, że wyrzekał się sam siebie — w końcu relacja wyróżniająca między ja a ty była w miłości tak naprawdę centrum. A jednak rezygnacja z pewnego rodzaju życia w samotności także była poświęceniem. W związku poświęcenia nie miały końca i sądził, że pod pewnym względem się zgadzali.
Gdy kobieta podeszła i dotknęła palcami jego policzka, początkowo nie wiedział, co zrobić. Zaskoczyła go, a on... Poczuł się nagle słaby i kruchy. Dlatego czując dotyk jej dłoni, wcale nie krył się z faktem, że wyszedł jej naprzeciw. Że sam wtulił się w drobne palce należące do kobiety, szukając kontaktu z nią. Bliskości, jaką sami sobie odebrali. Jakiej nie współdzielił z nikim od długiego czasu. Bliskości, której tak bardzo potrzebował. Niczym dziecko złaknione obecności czułego rodzica, chociaż Burnett doskonale miał zdawać sobie sprawę, że to nie uczucie rodzinnej przynależności tkwiło w wymienionych przez niego i kobietę gestach. Nie w platonicznych pobudkach. Na ten moment wszystko było stłumione i zepchnięte na dalszy plan poprzez zgromadzone w mężczyźnie emocje. Teraz wiedział po prostu, że potrzebował tego. Nawet tego drobnego momentu, w którym mógł zamknąć oczy i poczuć uwagę kogoś innego. Poczuć, że komuś jeszcze na nim zależało w walce, jaką był już zmęczony. Bo to, że życie osiadło na jego barkach, było bardziej niż oczywiste. Na pierwszym planie z dbaniem o każdego, martwieniem się o wszystkich, pragnieniem, by jego bliscy byli szczęśliwi. Bezpieczni. Nie. Nie mógł uratować wszystkich, lecz nie oznaczało to, że miał przestać się starać. Czasami jednak potrzebował odpowiedzi. Odpowiedzi, od kogoś, na kim mu zależało. Poczucia się słabym, by na nowo zebrać siły. Kiedyś miał to zawsze. Teraz... Już nie. Dlatego też zamknął oczy, gdy wyczuł dotyk na policzku, bo tak dawno nikt nie traktował go w ten sposób. Jak człowieka, który również potrzebował wsparcia. Który był słaby i który nie mógł sobie poradzić sam. Człowieka, którym także trzeba było się zająć. Bo Pamela nawet nie zdawała sobie sprawy, jak silnie za tym tęsknił… Za jej dotykiem i zwykłą obecnością. Instynktownie sam złapał ją za nadgarstek, jakby chciał niewerbalnie powiedzieć, że to było dla niego ważne... Głęboki wdech zatrzymał się na uderzenie serca w płucach. We własnych pragnieniach chciałby, aby zostaliby tak na zawsze — czerpiąc nieprzerwanie z obecności i momentu, jaki był im dany.
Nigdy więcej nie pozwolę, aby stanął między nami.
Odetchnął, by uśmiechnąć się smutno, słysząc zapewnienie żony. Czy nie obiecywała mu wierności na ślubnym kobiercu? Czy już wtedy nie ogłaszała, że nie było nikogo więcej prócz niego? Ciężko było zaufać po czymś takim, ale oboje musieli zaufanie wobec siebie odbudować. Nie tylko on wobec niej. Ona wobec niego również. Ephraim spojrzał w oczy żony, czując, jak wiele się zmieniło. Jak wiele musiało się zmienić, aby znów poczuł się bezpiecznie. - On tu ciągle jest - odparł cicho, pozwalając na to, aby dłoń kobiety odsunęła się od jego policzka. Teraz tak bardzo zimnego. To była prawda. Ten konkretny mężczyzna wciąż czaił się w ich okolicy. I już zawsze tam też miał pozostać. Z nimi. Nawet jeśli nie fizycznie, zawsze już miał wisieć nad ich głowami niczym cień. Patrząc na Jace’a, patrząc na Pamelę, Ephraim miał pamiętać, nawet jeżeli chciałby zapomnieć. I być może kiedyś miało tak właśnie się stać — że zapomni. Lecz teraz... To wszystko było zbyt świeże. Musiała zrozumieć, że zapewnienie to było zbyt mało. Szczególnie w przypadku, w którym się znajdowali — tkwienia w Lorne Bay. Gdyby nie chodziło o Bradleya, kapitan po prostu zabrałby rodzinę z tego pojebanego miejsca i zaczął gdzieś, gdzie nie było tak okrutnego czynnika. Bo skoro jego żona nie potrafiła trzymać się z daleka od swojego kochanka, równocześnie twierdząc, iż to rodzina była priorytetem, powinni podjąć wszelkie środki, aby faktycznie ratować to, co zostało. Pamela nie miała jednak zostawić ojca, a Burnett nie zamierzał stawiać jej przed takim wyborem... Szczególnie teraz.
- Nie obchodzi mnie, czy na mnie zasługujesz, czy nie. - Tu w końcu kompletnie nie o to chodziło. Nie licytowali się, kto był bardziej winny, a kto bardziej święty. W tym układzie nie było przegranych ani wygranych, bo upadli wszyscy. Ich cała rodzina — zawiedli się nawzajem. Powinni wszak pracować jak jeden organizm, a tymczasem jeden organizm trawiony był chorobą i reszta tego nie zarejestrowała. Przyzwyczajona do bólu, nieświadoma także jego istnienia działała dalej. Błędnie.
Odnalazł spojrzeniem oczy kobiety, doskonale wiedząc, że to nie było łatwe — ani dla niego, ani też dla niej. Musieli jednak przypomnieć sobie o tym, co sobie obiecali. To, co przysięgali. - Chcę tylko wiedzieć, że wciąż jesteś moją żoną. W zdrowiu i chorobie, w dobrej i złej doli, aż do końca życia. - Wracało poświęcenie, którym musieli się wykazać. Wymagało wolnej woli porzucenia kogoś, kogo się kochało, dla kogoś, kogo kochało bardziej niż siebie. Wymagało porzucenia czegoś, co się kochało dla drugiej osoby. Oczywiście — ból straty miał pozostawać, ale wygrywało się z goryczą. A gorycz przyćmiewała światło padające na to, co miało prawdziwą wartość w życiu... Właśnie padała na nich samych, na ich rodzinę. I tylko od nich zależało, czy mieli się temu przeciwstawić. Czy odejść i upaść.
pam burnett
easter bunny
chubby dumpling
malarka — saatchi gallery in london
32 yo — 157 cm
Awatar użytkownika
about
Kiss me, mercilessly. Leave no corner of me untouched.
„Wybaczenie.”
Co to oznacza? Jaką ma granicę? Do czego prowadzi? Czy jest możliwe?
Podobno, „można wybaczyć, ale się nie zapomina.”
Czy tak będzie wyglądało od teraz ich życie? Wiecznie będą wisieć nad nim przysłowiowe chmury; jednak najistotniejszą kwestią było nadal to: czy Ephraim umiał wybaczyć i czy w ogóle tego chciał.
Mogła się nad tym zastanawiać, mogła liczyć - wierzyć, naiwnie marzyć, iż dzisiejsze wyznanie czegoś ich nauczyło, że potrafią to naprawić - lub że potrafią z tym żyć. Jednakże patrząc na ich obrazek, dwójki zagubionych ludzi - sponiewieranych wyrywającym im się z rąk losem, ludzi zmęczonych, wręcz wyczerpanych nadchodzącą kolejną falą pełną wiecznych niedomówień. To ciężko z nich wyczytać determinację. Jakby nie wiedzieli co robić, jakby nie wiedzieli jak dalej egzystować. Bo nikt ich tego nie nauczył, nikt nie pokazał im drogi jaką powinni teraz iść. Byli w tym sami na przeciw sobie, lub ramię w ramię musieli zdecydować. Walczą, czy razem giną.
Ciepła dłoń rozkwitała na jego twarzy, opuszki palców gładziły doskonale znane im rysy - wydawać się mogło, że było ich więcej - pojawiły się od cierpienia, stresu - złamanego serca. Pam pojęła, że jej również brakowało tej bliskości - błogości w rozumieniu emocjonalnym dotykania męża - cierpiała razem z nim. Próbując zrzucić każdy z wycelowanych w niego błędów na swoją egoistyczną obłudę. Dzięki temu, że była tak blisko mogła wyczuć jego zapach, wody kolońskiej połączonej z nutką mięty. Spojrzała mu w oczy, jak najdłużej starając się przeciągnąć nie tylko kontakt wzrokowy, ale także tą chwilę poruszenia. I wtedy to dostrzegła wciąż było w nim morze. Wspomnienia wróciły - przypomniała sobie jak niekiedy zastanawiała się kogo kochał bardziej, lecz teraz patrząc na jego kruchość - ciepło, oraz bezwzględne oddanie - już wiedziała co by wybrał. Dlaczego nie mogła postąpić tak samo?
Zdecydować w pierwszy momencie. Wybrać. Odwrócić się na pięcie i pozostawić przeszłość za sobą. Czemu wciąż w to brnęła, czemu nie mogła odpuścić. Dlaczego im to zrobiła. Nasuwające się pytania - wciąż upragnione nie pozostawiały za sobą odpowiedzi. Lekceważyły prośby, kpiły z nich - z wyższością odchodziły z umysłu Burnett - może odpowiedź była znana już dawno, może nawet sam Epharim o niej wiedział - mimowolnie akceptując tą „wyprawę.” Może się domyślił, może udało mu się po tych sześciu latach wystarczająco poznać swoją żonę - aby wiedzieć, aby zrozumieć to, czego ona nie potrafiła.
On tu ciągle jest
Nie odpowiedziała. Spojrzenie ponownie zatrzymało się na szatynie; zadrżała - cała aż od spierzchniętych warg (prawdopodobnie od zimnego wiatru, bądź ciągłego przygryzania) - aż do dłoni, która nieustannie gładziła ukochaną twarz. Miał rację - Keith wciąż tu był; pałętał się pomiędzy nimi - czy to podczas reminiscencji z młodości, czy w chwilach zwykłych opowiadań. Był częścią jej ich życia, prowadzącą od dwudziestu paru lat. I był w nim. W Jonathan'ie - stanowił jego część. To niewiarygodne, że tego nie dostrzegła, że po poznaniu całej anatomii ciała Wallace - tego nie widziała. W uśmiechu Jace - mowie, ruchach - wyrazów twarzy, że podczas tylu lat nie przyszło artystce do głowy ten schemat.
A może nie chciała tego widzieć?
Przyznać, przed samą sobą - do czego się dopuściła - w jaki sposób bezustannie krzywdziła swojego męża. To było żałosne - potworne, niewyobrażalne - aż ciężko zrozumieć powód dlaczego nadal z nią był. Dlaczego nie odszedł. Czy ona by odeszła? Gdy role się odwróciły - gdyby w życiu Eph'a ponownie zagościła Gemma - czy potrafiłaby wybaczyć? Właśnie „wybaczenie” - w tym tkwi cały problem, albowiem podświadomie wiedziała, że kapitan by jej tego nie zrobił. Niezależnie od sytuacji i jak bardzo kuszące by było zapomnienie w ramionach Fernwell - on by ta to nie poszedł - nie złamałby przysięgi małżeńskiej. I w tym się różnili - w tym tlił się czar ich historii.
Odsunięcie dłoni zwiastowało nadejście kolejnej fali - następnego wydarzenia jakie ukształtowało się w głowach kochanków - półmrok zebrany z czarnych chmur rozpoczął swoją szaradę. Zaczęło kropić, minimalnie - trochę niczym mżawka powolnie prowadząca do histerycznej ulewy. Cios za ciosem. Przesunęła palcami po swoim mokrym czole, wzrokiem obserwując mężczyznę. Powinni wracać, lecz to wciąż nie był najlepszy moment - rozmowa nadal nie przybrała lepszego toru. Cały czas dusili się we własnym bagnie, heh oddechu. Bo nie mogli odetchnąć, nie teraz - nie w chwili gdy bezustannie nie posiadali informacji: co dalej... Jakby mieli wiedzieć? Jak w tej sytuacji można dojść do porozumienia?
Kolejne zdanie mężczyzny doprowadziło do szybszego bicia serca oraz pojawienia się cienia smutnego uśmiechu. Nie obchodziło go to... Dlaczego? Przecież to miało znaczenie. Przekroczyła granicę. Wręcz rozłamała ją na tysiące kawałków. Robił to dla dzieci czy dla niej? - Ja... - mruknęła z wyczuwalną niepewnością w tonie głosu. - ...Tęsknię za Tobą. - może właśnie o to chodziło? Być może „tęsknota” rozwijała się w ich umysłach tak intensywnie, że blokowała tlącą się udrękę. Bo Pamela tęskniła niewyobrażalnie - może bardziej niż dzieci. Za nim, za ich małą - zranioną rodziną.
[...]W zdrowiu i chorobie, w dobrej i złej doli, aż do końca życia.
Brązowe tęczówki uderzyły w błękit oceanu - westchnęła, przecierając ręką jeszcze bardziej zmokniętą twarz. - Wciąż nią jestem. Bez względu na wszystko. - skwitowała. - Po prostu nie wiedziałam, czy Ty nadal chcesz, abym nią była. - wzruszyła bezradnie ramionami, był to jedynie gest jej zatracenia, zagubienia i obawy przed wszystkim co się wydarzyło, lub jeszcze mogło wydarzyć. Nie chciała odchodzić, nie chciała aby to on ją opuścił. Bo choć naciągnęła na ich życie cierń - który zaciskał się na ich szyjach - część niej wierzyła, że mogą to naprawić.
Nagle niespodziewanie w myślach Pam pojawiła się jedna, dość charakterystyczna scena - a dokładniej moment ich pierwszego „Kocham Cię” - podczas wspólnej wycieczki do Lorne Bay. Spieszyli się - samolot z Londynu opóźniał się o dobre czterdzieści minut. Tego dnia Epharim po raz pierwszy miał poznać jej babcię, a Elizabeth, kobieta po siedemdziesiątce miała własne zasady, a najważniejszą z nich było brak spóźnialstwa. Nic dziwnego, że oboje byli zestresowani - po wejściu na pokład - wycieńczeni opadli na siedzenia, lecz to kapitan zasnął pierwszy - wyglądał tak uroczo, że nie chciała go obudzić. W końcu nigdy nie lubiła spać w podróżach, szczególnie gdy lecą ponad tysiąc stóp nad ziemią - zawsze się przy tym stresowała. Sytuacja uległa zmianie - kiedy od ukochanego usłyszała (prawdopodobnie przez sen) zaskakujące wyznanie - bo choć sama wiedziała już o swojej miłości względem niego - trudno było oprzeć się, aby nie odwdzięczyć się tym samym.
Nigdy mu o tym nie powiedziała.
To była jej kolejna tajemnica.
W tamtym momencie nie spodziewałaby się, że ich życie obierze taki tor.

Koniec. <3
Ephraim Burnett
ambitny krab
.
ODPOWIEDZ