I've reached out my hand countless times
The echo is colorless
Oh, this ground feels so heavier
I am singing by myself
I just wanna be happier
Am I being too greedy?
{outfit}
Jego całkiem długie już włosy były w totalnym rozgardiaszu, gdyż nie zdążył ich uczesać... dlatego też poszczególne kosmyki były rozmieszczone w różnych kierunkach. Cóż, można to nazwać tak zwanym artystycznym nieładem, co idealnie do niego pasowało. Zresztą kto by się tam tym przejmował, kiedy na łepetynie miało się masę innych problemów...? Chae je właściwie zapuścił, bo mężczyzna, w którym się zakochał powiedział, że lepiej mu w dłuższych, dlatego się go posłuchał. Wcześniej miał nieco krótsze, z opadającą na jego czoło grzywką, co go dodatkowo odmładzało i sprawiało, iż wyglądał bardziej szczeniacko. Lecz po tym, co się wydarzyło... sam już nie miał pewności z jakimi włosami faktycznie lepiej się prezentuje. Właściwie było mu wszystko jedno, bo prawdopodobnie to i tak niczego nie zmieni. On był o tym niemalże przekonany. Niby co takiego? Czuł, że czego by nie zrobił i tak będzie źle, a jego wygląd prawdopodobnie też go od niego odstraszył w jakimś stopniu. Oczywiście nie była to prawda, jednak u kogoś z tak niską samooceną — tak sobie to wmawiał, twierdząc, że nie jest w ogóle atrakcyjny, wręcz szpetny. Tak czy inaczej nawet jeśli nie lubił patrzeć na swoją twarz w lustrze... czuł się dobrze z nową fryzurą. A to chyba najważniejsze, prawda? Zawsze coś...
Był nadal w totalnej kropce, a godziny mijały nieubłaganie, wywołując w nim coraz większą presję wymieszaną z frustracją.
— Nie wierzę... co jest dzisiaj ze mną nie tak do jasnej cholery... boże, zaraz mnie coś trafi. — mruczał swoim cierpiętniczym tonem pod nosem, wykrzywiając swe spierzchnięte już usta w grymasie niezadowolenia.
To była jakaś fatalna porażka... Z tej niemocy zakrył twarz w obu, ździebko spoconych dłoniach, podpierając się łokciami o blat tuż przy klawiaturze i wielkim monitorze, na którym widniał jeden i ten sam obraz. Niestety nic nie wskazywało na to, aby w najbliższym czasie miało to ulec choćby minimalnej zmianie. Tak bardzo się uparł, że dokończy ten utwór, przez co w międzyczasie niemalże zapomniał o jedzeniu i piciu. Było mu nieukrywanie ciężko. Powoli nie radził sobie z tym cierpieniem po stracie jak mu się wydawało jednej z najważniejszych dla niego osób. Przez to na nowo brakowało mu apetytu i zasadniczo musiał w siebie czasem na siłę cokolwiek wciskać, by nie poszło to w nieodpowiednim kierunku. Głównie to jego rodzice go z tym pilnowali, ale przecież nie mieszkali z nim ciągle, tylko wpadali gdy mieli czas. Poza tym byli stale z nim w kontakcie i w razie krytycznych sytuacji, miał im dawać natychmiast znać. Ale znów... nie chciał ciągle ich obarczać tym, przez co przechodził. Owszem, mówił im więcej, niemniej nie mógł zwalać dosłownie wszystkiego na nich. Z większością swych demonów musiał się zmierzyć sam.
Niewiele myśląc, napisał wiadomość do swojego brata ciotecznego. Wprawdzie ten dość dawno z nim nie rozmawiał, ale wierzył, że miał ku temu jakiś ważny powód. Co mu szkodziło napisać? I miał rację. Jak się okazało po prostu wylądował w szpitalu i teraz nie ma jak zbytnio się poruszać przez poszkodowaną nogę. Po dogadaniu szczegółów, zostawił sprzęt w spokoju, skoro i tak mu nie szło i udał się do kuchni, aby coś upichcić dla Rydera. Pamiętał, że ten nie jadł mięsa, a on sam wolał jadać koreańskie dania, które zwykle przygotowywali dla niego rodzice. Może nie był jakimś mistrzem w gotowaniu, ale dzięki mamie coś tam podłapał. Kiedy skończył, poszedł się jeszcze jako tako ogarnąć, by nie wyglądać tak, jakby dopiero co wstał z łóżka. Przebrał się w jakieś luźne ciuchy i narzucił czapkę z daszkiem na głowę, bo słońce ostro dawało po oczach. Wsiadł do swojego samochodu z pysznym żarełkiem i pojechał pod odpowiedni adres. I choć powinien zapukać, oni mieli w zwyczaju zostawiać sobie otwarte drzwi jak się już umawiali w chałupie. Tym bardziej teraz, gdy starszy chłopak miał nieco ograniczone ruchy. Z pakunkiem trzymanym w rękach, rozejrzał się po okolicy, próbując wyszukać wzrokiem sylwetkę brata. Gdy już go namierzył, podszedł do niego, by się przywitać.
— Jestem! Przyniosłem dla ciebie coś dobrego, sam przyrządzałem! Mianowicie twoje ulubione placki ziemniaczane i bonus ode mnie. Japchae bap. Mam nadzieję, że będzie ci smakować! — uśmiechnął się do niego stosunkowo blado, i pomimo ożywionego głosu, widać było wyraźnie, że jest z nim coś nie tak. Bardziej spostrzegawcze oko mogło wyłapać, że nie prezentował się najlepiej i nie tryskał ani krztą radości. Taka niestety była prawda... chodził jak struty i już nawet tonięcie w ukochanej muzyce przestało pomagać... Dlatego potrzebował to z siebie wyrzucić, a skoro nadarzyła się idealna okazja, by nadrobić zaległości — przybył tutaj by szczerze pogadać z Ryderem. Dopiero teraz sam odczuł, jak mu się przewala w brzuchu, a głód stopniowo dawał o sobie dosadniej znać.
Dlaczego coś takiego urodziło się w tej jego inteligentnej główce?
Chciał się dowiedzieć dlaczego, po wypadku w jego sali pojawiła się kobieta mówiąca, że jest jego narzeczoną. Na szczęście jego intuicja go nie zawiodła, bo mimo pustej głowy wiedział, że coś jest nie tak, jednak kontynuował ten teatrzyk, aby się dowiedzieć o co chodzi i po co to wszystko.
Na szczęście w szpitalu nie spędził tak dużo czasu jak ostatnio, bo tym razem były to tylko dwa tygodnie, więc w porównaniu z kilkumiesięczną śpiączką i kolejnym przebywaniem w szpitalu, ale tym razem na szczęście przytomnie. Miał sporo „doświadczenia” ze szpitalami, nie chciał więcej, jednak jak widać co to on chce jest czymś zupełnie innym niż to co się dzieje. Powiedz głośno o swoich planach, a ktoś ci się zaśmieje prosto w twarz. Wiadomo, to tak nie brzmi, ale idealnie pasuje do sytuacji Rydera.
W domu miał spokój, mógł odpocząć i dojść do siebie. Wszystko go cholernie bolało, zwłaszcza noga, która była operowana i cała ustabilizowana. Miał problem z korzystaniem z toalety, pod każdym względem. Cholerne dziadostwo! Bardzo się przy tym irytował. Ogólnie nie prezentował się za dobrze, ponieważ miał dużo siniaków i wiele widocznych zadrapań po wypadku, a w zasadzie po próbie odebrania mu życia.
Jae napisał do niego w idealnym momencie, ponieważ dosłownie kilka chwil wcześniej uruchomił sobie nowy telefon, który sobie zamówił przez internet, bo stare urządzenie niestety roztrzaskało się w drobny mak.
Siedział na kanapie, kiedy usłyszał otwieranie drzwi wiedział kto to.
- Zamknij za sobą! - zawołał Ryder, bo po co kusić los, skoro jego kuzyn już jest w środku. Tae i Lee, jego szczeniaki wyczekiwały pojawienia się gościa. - Takie prezenty to ja rozumiem, ale niestety będziesz musiał sam sobie wziąć talerze, bo ja nie dam rady – Ryder ogólnie nie prezentował się za dobrze, jak zawsze. Miał też zakaz chodzenia, nawet po domu, aby się nie obciążać. Bez sensu, co?
Jaesang Chae
I've reached out my hand countless times
The echo is colorless
Oh, this ground feels so heavier
I am singing by myself
I just wanna be happier
Am I being too greedy?
Tak czy siak pewnie koniec końców sięgnie po radę od ukochanego kuzynka, bo może on będzie się lepiej na tym znał i będzie w stanie mu coś podpowiedzieć sensownego!
Współczuł mu, że tak los go potyrał, że już drugi raz wylądował w szpitalu. Sam jakieś doświadczenie z przebywania w jednym z nich miał, mimo że on tkwił tam przez około trzy miesiące z innego powodu. Zaczęło go też w międzyczasie zastanawiać, czemu ktoś chciał go skrzywdzić, a przede wszystkim — czego ów ktoś od niego chciał? Komu mógł tak bardzo podpaść...? Tak wiele pytań przeplatało się przez jego głowę! Rzecz jasna nie zamierzał też na niego naciskać. Powie mu tyle, na ile będzie gotowy.
— Tak, już zamknąłem Hyung! — odkrzyknął i oczywiście uczynił to zaraz po tym, jak przekroczył próg domu starszego chłopaka. Przecież nie zostawiłby otwartych drzwi; sam był nauczony, że tak jest po prostu bezpieczniej. Nie zabrakło również tego specjalnego określenia, którym go zwykle obdarzał, co zdążyło porządnie mu się wryć w czerep. Ostatecznie mieszkał przez część swojego życia w Korei. Nic zatem dziwnego, że pewne odruchy przychodziły do niego naturalnie, wręcz automatycznie.
Jakie było jego zaskoczenie, kiedy zauważył te dwie puchate kulki futra pędzące do niego z radością po to, aby się z nim przywitać. Pierw go obwąchały, merdając ogonkami, a potem zaczęły lizać po twarzy zaraz po tym, jak Jae zwyczajnie kucnął, by im ułatwić dostęp do siebie. Z jego gardła wydobył się taki zabawny pisk oznaczający, że ich widok go zarówno ucieszył jak i rozczulił. Wprost kochał zwierzątka! W sumie żeby nie czuć się tak cholernie samotny powinien sobie jakiegoś sprawić... tylko czy by podołał i dał radę dobrze się takim zaopiekować? Miał pewne wątpliwości. Cóż, w takim razie miał okazję, by się przekonać z czym to się je. Skoro Ryder był w potrzebie, nic nie stało na przeszkodzie, by też zająć się jego nowymi nabytkami.
— Aww, jakie słodziaki! Widać, że to jeszcze szczeniaki. Od kiedy je masz? — spytał dostatecznie głośno, by tamten mógł go usłyszeć z tej kuchni. — Spokojnie, to dla mnie żaden problem! Przyniosę też dla ciebie. Powiedz mi tylko, co chcesz zjeść jako pierwsze? — chciał się upewnić, ponieważ nie znał jego stopnia głodu, toteż musiał to pierw sprawdzić aby móc nałożyć mu taką porcję, na jaką miał ochotę. Siły mu nie brakowało, więc zaniesienie większej ilości talerzy nie stanowiło dla niego jakiegoś szczególnego wyzwania.
Po wygłaskaniu obu psiaków, sięgnął w międzyczasie do szafek, w których były naczynia. Wyjął z nich na razie dwa talerze i zaczął wykładać z siatek i pudełek wciąż ciepłe jedzonko. Nie miał póki co jak przyjrzeć się dokładniej Hayesowi, ale już z oddali dało się dostrzec, iż ten nie prezentował się najlepiej. Po to tu był, by go jakoś wspomóc w tym trudnym dla niego okresie!
Sam Ryder cały czas zastanawiał się co się dzieje i dlaczego tak się dzieje, bo nie potrafił zrozumieć postępowania Moon, która w tym momencie jest dla niego czułą narzeczoną. Pewnie wiele osób przy zdrowych zmysłach zakończyliby to szybko, kiedy tylko odzyskaliby pamięć, ale nie on. Można w sumie powiedzieć, że zrobił to z jakichś nudów czy coś w tym stylu. Nie znał jej, nie kojarzył nawet za bardzo, więc chyba o żadnej nieodwzajemnionej miłości nie można mówić. Chyba, że to jakieś uczucie na odległość, jednak za coś takiego nie odpowiada, bo niby jak? Nie jest przecież jakimś wróżem czy jasnowidzem. Ryder unika takich sytuacji, nie chce się zakochać, nie potrzebuje tego, chociaż tak naprawdę tak sobie to tylko tłumaczy. Serce takie chłopaka było wiele razy łamane na wiele dziwnych i tragicznych sposobów, o których nikt nie wie, ponieważ ona sam o tym mówi.
Ryder zamknął się na wszelkie ciepłe uczucia. Nie chce ich doświadczać, ponieważ bardzo mocno ucierpiał i chyba po prostu nie był na to gotowy. Trochę się zmienił, ale nie za bardzo. Od zawsze był wrednym wrzodem na dupie, który wiedział czego chce i do tego dążył. Nie zmienił się nagle w okropnego człowieka z potulnego szczeniaczka. Nie to nie Ryder Hayes, chociaż życie bardziej go zahartowało – to na sto procent, ale tak to już jest.
- Super! - powiedział tylko, jednak to słowo powiedział z języku koreańskim. Czasem robił to automatycznie, jednak nie ma się co dziwić, jest dwujęzyczny chociaż wychował się w Australii, ale rodzice badali o to, żeby ich dzieci nie zapomniały kultury swoich przodków.
- Przywiozłem je do domu tydzień przed wypadkiem, ale były trochę u Alice, bo ja nie mogłem się nimi opiekować - odpowiedział wyjaśniając kuzynowi. Maluchy miał już jakiś czas, ale po wypadku musiał być trochę u jego siostry, ponieważ on nie mógł ruszać się z łóżka.
Uwielbiał te psiaki, które wprowadziły do jego życia sporo radości, której po prostu my brakowało. Bardzo szybko podjął decyzje o kupnie szczeniaków, chociaż pewnie rasa jest zaskoczeniem, bo to będą dość sporych gabarytów dzieciaki, ale nie przeszkadzało mu to. - Wszystko na raz, bo jestem głodny jak cholera. Alice czy Moon czasem mi coś przynoszą, ale nie chce ich obarczać za mocno - uśmiechnął się Ryder do Jae. Kochał jeść i gotować, jednak przez wypadek jest teraz unieruchomiony i albo zamawia dla siebie jedzenie, albo po prosty żeruje na innych. Na szczęście rodzina o niego dba i przywozi mu cudowne jedzenie.
I've reached out my hand countless times
The echo is colorless
Oh, this ground feels so heavier
I am singing by myself
I just wanna be happier
Am I being too greedy?
Chae wciąż mocno cierpiał, ale póki na jego koncie była dopiero jedna jedyna porażka, a zarazem wielki zawód, nie zdążyło to na niego na tyle wpłynąć, by tak jak kuzyn całkowicie zamknąć się na cieplejsze uczucia.
Ciemnowłosy od razu zrozumiał, co odpowiedział mu chłopak; to jego ojczysty język i właściwie nawet łatwiej mu się nim porozumiewać, choć z angielskim nigdy nie miał absolutnie żadnego problemu. Ale wiadomo, każdemu będzie prościej mówić takim, jaki przyswajało się od dziecka. Dlatego przy Hayesie zdarzało mu się dość często nawijać po koreańsku, niekiedy wręcz odruchowo. Zresztą miał o tyle ułatwione zadanie, że ten też biegle się nim posługiwał, zatem z czystym sumieniem mogli sobie pozwolić na używanie go ze swobodą.
— Jakby co mogę się nimi częściej zajmować i tak potrzebuję skupić się na czymś przyjemniejszym, więc jak dla mnie idealnie! — zaoferował się do opieki przy maluchach bez zająknięcia. Poza tym, że pozwoli mu to chociaż na trochę przestać myśleć aż tak intensywnie o Saulu — z całkowitą pewnością dobrze mu to zrobi. Rozpoznał w tych psach rasę i choć był świadom na jakie olbrzymy wyrosną wierzył, iż jego brat celowo dokonał takiego wyboru i doskonale wiedział, co robi, czego nawet nie śmiał kwestionować. Z tym jego wysokim ilorazem inteligencji i byciem odpowiedzialnym człowiekiem nie może być inaczej! — Wiesz, sam zacząłem rozważać, czy sobie jakiegoś zwierzaka nie przygarnąć. Przynajmniej będę się wtedy czuł odrobinę mniej samotny... — dodał z taką lekką niepewnością, bo choć miał okazję przetestować jak się sprawdzi jako właściciel, tak nadal dopadały go wątpliwości, czy przez jego nieogarnięcie życiowe czegoś nie schrzani i czy faktycznie byłby na siłach się takim pupilem odpowiednio zająć. — Zawsze możesz tym obarczyć mnie. — przyznał, a jego usta wygięły się w takim nieznacznie większym uśmiechu. Wiedząc już ile Ryder tego jedzenia potrzebuje, nałożył mu na talerz dużą ilość placków, kładąc jeden na drugi, aby móc też zmieścić dodatkowo drugie danie. Dla siebie wziął o jakąś połowę mniej. Może sam był głodny, ale nie aż tak jak tamten. Chwycił pełne talerze w obie ręce łącznie ze sztućcami i zaniósł to wszystko do pomieszczenia, w którym aktualnie przebywał hyung. Postawił je na jakimś stoliku, który pewnie znajdywał się przy kanapie. Przysiadł się obok niego.
— Jest taki gorąc, że nie zdążyło wystygnąć, więc nie było konieczności w podgrzewaniu niczego. No to smacznego! — odparł całkiem wesoło, ściągając jednocześnie z głowy swoją czapkę, skoro i tak był już w cieniu. Na ten moment była mu zdecydowanie zbędna.