Barman — Shadow
31 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Rasowa czarna owca rodziny, impulsywny nerwus, który po niespodziewanej wizycie biologicznej matki ponownie wpadł w szpony nałogu. W tej nierównej walce wspiera go Cami, którą Luke bardzo stara się nienawidzić po tym, jak od niego odeszła. Co wychodzi mu kiepsko, bo zbyt mocno ja kocha.
Luke już dawno powinien przyzwyczaić się do tego, że kiedy w jego życiu się pierdoli, to wszystko na raz. Zbyt długo w jego życiu było względnie dobrze, dlatego nagłe pojawienie się w Lorne Bay jego biologicznej matki nie powinno go szczególnie dziwić. Dla faceta, który jako dzieciak został przez nią porzucony i zapomniany, był to szok na tyle duży, że przez dłuższą chwilę jego system złapał zawieszkę. A potem… a potem podpowiedział mu jedyne rozwiązanie, które przez lata było w stanie rozwiązać każdy jego problem, nawet jeśli doskonale wiedział jakie ryzyko się z tym rozwiązaniem wiązało. Ale przyjmował je, nie bacząc na to, że dragi robiły spustoszenie w jego organizmie, że sprawiały że tracił nad sobą kontrolą, że po nich tracił resztki zdrowego rozsądku. Ale tak samo jak kiedyś, obecnie również żył w przekonaniu, ze dopóki nie zawala pracy, nie wala się nieprzytomny po rowach, to wszystko jest w porządku. I to ostatnie niczym mantrę powtarzał dilerowi, u którego kupował swoje zapasy. A dilera nie musiał przecież szukać daleko – Shadow oferowało tego typu formy ucieczki od rzeczywistości każdemu, kto takich potrzebuje.
Siedząc na zapleczu na jednej z metalowych beczek z piwem powoli zaciągał się papierosem. Miał przerwę i zamierzał wykorzystać ją aż do cna, dlatego nie rozsypywał nerwowo kreski, a powoli wyjął woreczek strunowy z białym proszkiem z kieszeni i nonszalancko rzucił go obok siebie. Po chwili zgasił fajkę i rzucił gdzieś dogaszonego o beczkę peta, po czym zsunął się jednym pośladkiem z beczki, robiąc sobie miejsce obok na dzisiejszą degustację. Ostatnio w jego życiu był nawet moment, kiedy chciał realnie rzucić. Niemalże na złość swojej byłej-niedoszłej dziewczyny łamane na jedynej kobiecie, którą kiedykolwiek był w stanie obdarzyć uczuciem. Na złość, bo jako jedna z nielicznych osób z jego środowiska miała jaja powiedzieć mu wprost, że jest żałosnym ćpunem, co zmotywowało Luke’a do udowodnienia jej, że się myli. Ale jak widać – nie myliła się. Wszystko, co powiedziała na jego temat, było prawdą.
Nie wystraszył się zbytnio słysząc dźwięk otwieranych drzwi. Kiedy ujrzał Amalię, zmarszczył lekko brwi, zastanawiając się kiedy ostatni raz ją tutaj widział. – Siema. Nie wiedziałem, że jeszcze tu pracujesz – rzucił na przywitanie. Sam miał co prawda około dwumiesięczną przerwę w pracy tutaj, ale wrócił tu jakieś półtora miesiąca temu i przez ten czas nie widział tutaj Monroe. Ale ostatnio sam bywał tutaj pod wpływem różnych środków, więc w sumie nie zdziwiłby się, gdyby Amalia była tu cały czas, a on po prostu to przeoczył. – Chcesz? – wskazał głową na zawartość woreczka, którą po chwili rozsypał w niewielkiej części na beczkę.
Amalia e. Monroe
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Powrót do pracy okazał się trudniejszym zadaniem niż z początku podejrzewała, że będzie. Dziwiła się, że szefostwo się jej nie pozbyło p tym jak zbywała swoje zmiany, pisała na ostatnią chwilę, że ktoś ją musi zastąpić, albo w ogóle tego zastępstwa nie szukała. Zachowywała się jakby jej kompletnie nie zależało i, może po części, faktycznie tak było. Żałoba wyżarła z niej wszystkie emocje, sprawiła, że jakiekolwiek ze zobowiązań stawało się niej ważne, że zatraciła się w swoim smutku nie dbając o nikogo i o nic. Jednak Gaia uświadomiła jej, że przyszedł najwyższy czas na powrót do żywych, więc wstawała każdego ranka, ubierała na siebie za duże ubrania, które na niej zwisały niby na wieszaku, patrzyła w lustro by podziwiać podkrążone oczy i zapadniętą twarz, i wychodziła na to cholerne słońce. Było ciężko, ale z każdym kolejnym dniem jakoś łatwiej.
Zarzuciła na siebie skórzaną kurtkę, zapakowała najwygodniejsze buty barmańskie, pochwyciła paczkę kolumbijskich papierosów, poprawiła pierścionek zaręczynowy od martwej narzeczonej i wyszła z domu. Może i nie powinna nosić tej biżuterii, ale od kiedy znalazła ją zakopaną w stercie ubrań Orchid to nie mogła się powstrzymać. Czuła potrzebę bycia z nią blisko, dlatego zaczęła palić jej papierosy, dlatego ubierała się w jej ubrania. Wszystko, byleby poczuć, że jest bliżej niej, że nie dzieli ich gęsta kurtyna życia i śmierci.
Spodziewała się, że jej powrót do pracy będzie wiązał się z pytaniami. Dlaczego cię tyle nie było? Dlaczego musiałem pokryć wszystkie Twoje zmiany? Jak ty wyglądasz? Czemu schudłaś z dwadzieścia kilo? Co się odjebało? Na żadne z tych pytań nie chciała odpowiadać. Nie była nadal przyzwyczajona do mówienia na głos o śmierci narzeczonej. Starała się udawać, że nic się nie stało i, że kiedy wróci do przyczepy to ponownie wpadnie w uścisk kolumbijskich ramion.
Rzuciła gdzieś na zapleczu torbę ze swoimi rzeczami, przebrała buty na wygodniejsze i skierowała się do pracowniczej palarni na zewnątrz. Miała jeszcze chwilę przed zaczęciem zmiany, a ostatnio coraz mocniej wciągnęła się w popalanie tych obrzydliwych papierosów Orchid. Wcześniej rzadko paliła, ale teraz coraz mocniej popadała w ten nałóg. Z dwojga lepsze to niż kokaina.
Przywitał ją widok, którego się nie spodziewała. Po pierwsze Luke. Nie widziała go dobre kilka miesięcy, choć może i mniej, nadal miała problem z określaniem upływu czasu, nadal nie wiedziała ile spędziła w przyczepie w całkowitej depresji. Po drugie, woreczek strunowy wypełniony dobrze jej znanym środkiem.
Kurwa.
Nagle poczuła głód. Nie ten fizyczny, który dało się zaspokoić, a ten mentalny głód kokainy, który ignorowała od tak dawna. Rok trzeźwości, a nadal powracało zwątpienie. Błagała Dicka o kokainę, którą miała zamiar się zabić, ale nigdy jej nie zażyła. Obiecała Viper, obiecała Orchid. I choć jedna z tych osób już nie żyła, to Amalia czuła, że ta obietnica jest całkowicie aktualna. Nie mogła zawieść najważniejszej osoby w jej życiu.
-Siema. Ja też nie wiedziałam. Myślałam, że mnie wyjebali za ciągłe nieprzychodzenie do pracy- wzruszyła ramionami, wyciągnęła paczkę fajek i odpaliła jedną. Najwidoczniej ich szefostwo albo było bardzo zdesperowane albo nie do końca ogarnięte. Albo ktoś im powiedział co się stało w życiu Evy, że nie mogła się pojawić za barem. Adam...?
Nie wiedziała co ma odpowiedzieć Luke'owi, całe jej ciało krzyczało o choćby jedną małą kreskę, ale umysł podpowiadał, że jeśli teraz sobie na to pozwoli to znowu skończy w sytuacji przedawkowania, że już nie stanie na nogi, a przecież tak uparcie próbowała, tak uparcie chciała na nowo żyć, a nie tylko wegetować.
-Jestem czysta. Od roku. I ty też nie powinieneś tego tykać. Nie jestem terapeutką, ale sama zbyt dużo przez to gówno straciłam-nie sądziła, że postawi się w roli moralizatora, ale nie mogła się powstrzymać zbyt świadoma, że kokaina odebrała jej nie tylko zdrowie, ale też życie jakie pamiętała. I w żadnym momencie nie była tego warta.

Luke Winfield
amalia
lachmaniara
Barman — Shadow
31 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Rasowa czarna owca rodziny, impulsywny nerwus, który po niespodziewanej wizycie biologicznej matki ponownie wpadł w szpony nałogu. W tej nierównej walce wspiera go Cami, którą Luke bardzo stara się nienawidzić po tym, jak od niego odeszła. Co wychodzi mu kiepsko, bo zbyt mocno ja kocha.
Luke sam parę lat temu przeżył utratę bliskiej osoby. Kiedy Erin, jego dziewczyna, zmarła od uduszenia się własnymi wymiocinami po wstrzyknięciu sobie końskiej dawki heroiny, Winfield był przekonany, że i jego życie właśnie się zakończyło. Przez wiele miesięcy nie był w stanie nawet wyjść z domu, ale nawet kiedy już wrócił do świata żywych, wciąż wypełniało go uczucie pustki. Czuł się tak, jakby ktoś wydrążył jego ciało i zostawił je jako smutną wydmuszkę. Był wtedy przekonany, że absolutnym kłamstwem jest to, że czas leczy rany. I w zasadzie wciąż tak myślał – czas jedynie zabliźniał rany, sprawiał, że być może nie wdawało się w nie zakażenie, ale na tego rodzaju nie było żadnego lekarstwa. Mimo, że przez jakiś czas udawało mu się żyć normalnie, nigdy nie był w stanie powiedzieć z przekonaniem, że „Tak. Jestem już wyleczony”.
Powroty niestety zawsze wiązały się z całą masą pytań i dźwiganiem zaciekawionych spojrzeń. Niektórzy do zniknięć spowodowanych osobista tragedią podchodzili natomiast jak do źródła sensacji, oczekując chyba że będą świadkami jak ktoś wybucha nagle płaczem czy rozpada się na milion kawałków słysząc słowo wsparcia. Ludzie bywali niezłymi skurwysynami, którzy uwielbiali żyć tragediami innych.
Nie miał pojęcia, że jego forma odreagowania aż tak triggeruje Amalię. Nie miał świadomości, w jakim obecnie była stanie. Był egocentrykiem – co do zasady skupiał się na własnym bólu, własnych emocjach, dlatego niestety zdarzało mu się nie dostrzec, że u kogoś nic nie było porządku.
– Mnie wyjebali jakiś czas temu – wzruszył ramionami, jaki właśnie opowiedział jej co zrobił na obiad. Historia w jego przypadku była taka, że przez parę tygodni nie dawał znaku życia rodzinie, a tym bardziej szefostwu, bo niespodziewanie wylądował z laską w Europie bez dokumentów i telefonu. Długa historia. – Musiałem się kajać przed Makaylą, żeby mnie ponownie zatrudniła. I to zrobiła, ale za mniejszy hajs – westchnął. On nawet wtedy nie dzwonił po kumplach i kumpelach, żeby uprzedzić że go nie będzie. Nie miał żadnego logicznego wyjaśnienia, dlaczego olał pracę. Ostatecznie Makaylę przekonał argument, że klienci lubili Luke’a i lubili składać u niego srogie zamówienia. Ale nie było tak, że nie poniósł żadnych konsekwencji. Musiał zgodzić się na to, że stał się dodatkowo jej chłopcem na posyłki. Ale nie miał wyjścia - po powrocie miał mnóstwo długów i nieopłaconych rachunków, potrzebował tej pracy.
– Gratulacje – mruknął bez przekonania na słowa o tym, że od roku jest czysta. Prawdę mówiąc miał nadzieję, że Amalia do niego dołączy, tak żeby on mógł poczuć się lepiej sam ze sobą. Zawsze to szansa, że ta odpowiedzialność rozmyje się na dwóch osobach. – Błagam, chociaż ty daruj mi kazania na ten temat – westchnął, próbując wysilić się na nonszalancję. – Wiem, narkotyki to zło i nie można ich brać, bo wypadną mi wszystkie zęby i odpadnie ucho – zmusił się do tego, aby lekko unieść kącik ust, tak żeby brzmieć odrobinę mniej żałośnie niż w rzeczywistości. – Jestem dużym chłopcem. Dzięki, ale nie potrzebuję umoralniania – zmarszczył brwi, nie mogąc jednak pozbyć się tego uczucia, że właśnie został przyłapany na gorącym uczynku.
Amalia e. Monroe
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Nie wiedziała czy Makayla tak ją lubiła, czy ktoś z rodziny poinformował ją o kryzysie Amalii, czy może fakt, że wszystkie jej zmiany przejął Joshua uratował ją przed stratą pracy. Nie wnikała to za bardzo próbując jedynie przetrwać od jednej zmiany do kolejnej. Uśmiechanie się do klientów nie przychodziło jej już z łatwością, ale wiedziała, że nie są tam dla kontaktów z barmanką, a dla uciech cielesnych i wizualnych, ona jedynie miała za zadanie ich upić. I to właśnie czyniła próbując przy tym nie myśleć zbyt wiele.
Kiedyś lubiła tę pracę, lubiła kontakty z klientami, ale prawda była taka, że przez większość swoich zmian była srogo nawciągana, więc ciężko było nie polubić tego co się robiło. Na trzeźwo ta praca była dla niej dużo cięższa, dużo bardziej wymagająca psychicznie. Ale postanowiła, że da radę. Musiała. Dla Orchid.
Nie wiedziała czy to właśnie było jej ostatnie życzenie, ale tak to traktowała. Skoro to było ultimatum ślubu to musiało być dla niej ważne. A jeśli coś było ważne dla Castellar to pozostawało ważne dla Monroe.
Z całej siły starała się pozbyć piętna własnego nazwiska, nie skończyć jako ćpunka czy alkoholiczka, nie wylądować w pierdlu jak ojciec, nie okładać nikogo pięściami, nie stoczyć się na dno, którego tak często mimowolnie sięgała. Nie chciała być jak rodzice, nie chciała tego dziedzictwa. Uparcie chciała wyjść na ludzi. A to jej tak usilnie nie wychodziło.
-Ciekawe czemu mnie nie wyjebali.- zaciągnęła się papierosem po raz kolejny i przez chwilę nad tym zastanowiła, choć w ostatecznym rozrachunku było jej to całkowicie obojętne. -Pewnie któryś z braci jej podkonfił co się działo ze mną.-wzruszyła ramionami nie wdając się w szczegóły. Nie była zbyt skora do dzielenia się faktem, że leżała na podłodze godzinami wpatrując się w niezakupione bilety lotnicze do Indonezji, gdzie miała zaćpać się na śmierć. Nie jest to zbyt popisowa historia.
- Uchem i zębami to bym się najmniej martwiła-rzuciła ironicznie przewracając oczami. -Uwierz mi, że daleko mi do umoralniacza bo sama nie mam raczej moralności, ale przez kokę straciłam wszystko co miałam. Każdą relację, przeszłą i przyszłą. To jest jak jebane piętno na czole, którego nie da się zmazać. - kolejny raz zaciągnęła się papierosem i spojrzała na kokainę leżącą na beczce. Okrutnie kusił ją by kucnąć i wciągnąć wszystko co tam leżało. Wiedziała, że w końcu zaznałaby dzięki temu spokoju, w końcu byłoby dobrze. Ale jej zdrowy rozsądek dochodził do głosu i kategorycznie jej tego zabraniał.-Nawet teraz, po roku, mam ochotę to gówno wciągnąć. To będzie mnie prześladowało do końca życia.

Luke Winfield
amalia
lachmaniara
Barman — Shadow
31 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Rasowa czarna owca rodziny, impulsywny nerwus, który po niespodziewanej wizycie biologicznej matki ponownie wpadł w szpony nałogu. W tej nierównej walce wspiera go Cami, którą Luke bardzo stara się nienawidzić po tym, jak od niego odeszła. Co wychodzi mu kiepsko, bo zbyt mocno ja kocha.
Luke sam zawsze powtarzał sobie, że nie chce skończyć jak jego biologiczni starzy – smutni, pijani i naćpani w swojej brudnej i śmierdzącej przyczepie kempingowej zaparkowanej gdzieś na polu kempingowym pod Perth. Adopcja przez Winfieldów trafiła mu się jak ślepej kurze ziarno. Byli całkiem nieźle usytuowani i Luke’owi nigdy niczego nie brakowało. A mimo to od lat sabotował własne szczęście i własne zdrowie. To chyba kasa zmieniała perspektywę. Bo nigdy nie patrzył na siebie jak na zwykłego ćpuna, tylko jak na kolesia z bogatego domu, który lubił się zabawić. I nawet nie wiedział, kiedy ta granica powoli zaczęła się zacierać. Bo od ostatecznego upadku dzieliło go chyba już tylko to, że kobieta, co do której nie był w stanie się określić, czy obecnie bardziej jej nienawidził, czy bardziej kochał, zaczęła nazywać rzeczy po imieniu. Jego stan po imieniu. A Luke bardzo chciał jej pokazać, że się myli i że kontroluje swój nałóg.
– Jeśli tak, to wychodziłoby na to, że jednak nie ma serca z kamienia i nawet bywa wyrozumiała – stwierdził. To prawda, prawdopodobnie Makayla nie wkurzyła się na Amalię za jej nieobecność w pracy tak jak na Luke’a, bo była na bieżąco informowana o tym, co się działo w życiu barmanki. Winfield natomiast podszedł do tematu w totalnie lekceważący sposób. Celowo jednak nie wypytywał Amelii o szczegóły. Sam nie lubił tego typu przesłuchań.
W ciszy wysłuchał jej słów. Sam miewał takie przemyślenia, kiedy był w okresie trzeźwości. Ale cholernie ciężko było mu przyznać się do porażki. Wypieranie problemu dawało mu złudne poczucie kontroli.
– Kontroluję to. Mogę przestać w każdej chwili, ale nie chcę tego robić. Życie na trzeźwo ssie – odezwał się w końcu wypowiadając te słowa jak mantrę, niedbale układając przy tym kreski z rozsypanego koksu, wciąż jednak żadnej z nich nie wciągając. – A napiętnowany zostałem już praktycznie w dniu narodzin. Myślisz, że to jest dziedziczne? Słabość do używek – spytał zaciekawiony, odrywając na chwilę wzrok od kresek i przerzucając go na Amalię. Luke zawsze szukał wymówek, które by go usprawiedliwiły, niezależnie od tego w jakie gówno się aktualnie pakował. Bo to przecież nie jego wina, tylko wina środowiska, w którym spędził pierwsze lata życia. A teraz wrócił do ćpania, bo przecież jego biologiczna matka odnalazła go po latach, więc to nie jego, a jej wina. I tak dalej, i tak dalej…
– Jesteś czysta już od roku? Nieźle – mówił szczerze. Dla niego na ten moment było to coś nie do osiągnięcia, nawet jeśli – tuż przed powrotem do nałogu – stuknęły mu 4 lata bez dragów. – Chodzisz na jakąś terapię? Grupę wsparcia? – spytał, tracąc chwilowo zainteresowanie koksem. Sam nienawidził psychiatrów i psychoterapeutów, którzy wpadali do jego życia i próbowali mu je ułożyć. Inaczej – zadawali mu te wszystkie trudne pytania, wymagając, by sam zmierzył się ze swoimi demonami.
Amalia e. Monroe
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
To była typowa wymówka każdego ćpuna- kontroluję to, mogę skończyć w każdym momencie, ale nie chcę. Amalia sama powtarzała to niejednokrotnie, czy to Orchid czy rodzinie, czy sobie samej przed lustrem. I każdej z tych osób kłamała w żywe oczy. Dopiero odwyk pokazał jej, że nigdy tego nie kontrolowała, że nie mogła skończyć kiedy chciała, że ją to przerosło, że już dawno zatraciła siebie dla kokainy. Cierpiała katusze by być w tym miejscu, w którym była, licząc, że kokaina nie będzie już jej kusiła. A mimo to, mimo całego ubiegłego roku, nie mogła oderwać wzroku od białego proszku usypanego tak niedaleko jej. Tak blisko, a tak nieosiągalnie.
Nie mogła. Nie miała prawa się złamać. Przeszła przez bagno odwyku by teraz móc uparcie mówić: n i e. A jednak przychodziło jej to z większym trudem niż się spodziewała. Najchętniej rzuciłaby się na kokainę i wciągnęła wszystko co jej współpracownik usypał. Przecież Orchid już nie żyła, więc się nie dowie... Prawda?
Nie możesz, Amalia.
Powtarzała to sobie z uporem maniaka, próbując być tą odpowiedzialną, tą mądrą, tą trzeźwą. Bóg jeden wiedział jak ciężko jej było.
-Gadasz jak każdy uliczny ćpun.- przewróciła oczami usilnie udając przed samą sobą, że nic jej nie kusi.-Każdy to kontroluje, każdy może zawsze rzucić, bla, bla, bla. - przybrała pretensjonalny ton zgrywając osobę, którą nie była. Daleko jej było do kogoś kto mógł innych moralizować, kto znał prawdy objawione o świecie. Powinna przyjąć na klatę, że była taką samą ćpunką jak Luke, tylko akurat teraz nie brała. A w końcu i tak do tego wróci, bo wszyscy kiedyś wracali.
-Oczywiście, że jest. Ja to mam po ojcu zjebie. Ale to, że dziedziczymy słabość nie znaczy, że musimy jej ulegać.- wzruszyła ramionami tym razem w pełni zgadzając się z własnymi słowami. Walczyła zawzięcie by nie upaść tak nisko jak Bartholomew Monroe. Zrobiłaby wszystko by nie być postrzegana tak jak on. Obiecała, tym razem samej sobie, że nigdy mu nie dorówna, że będzie ponad to. I starała się. Naprawdę cholernie się starała.
-Nie, na żadną terapię ani grupę wsparcia. Rzuciłam pod przymusem kilku osób. Myślałam, że umieram, gdy trzeźwiałam, ale potem... potem było już łatwiej. Wiesz, kiedy przestawałam się trzęść z zimna i wymiotować na wszystko w koło. - okres odstawienny nie był niczym przyjemnym i z samego powodu, że doskonale pamiętała, jak wtedy modliła się o śmierć, była pewna, że drugi raz przez to nie przebrnie. Dlatego wolała nie ryzykować zaćpania teraz, jeśli potem miało czekać ją ponownie to piekło.-Nic przyjemnego, ale było warto.- zaciągnęła się kolejny raz papierosem mając świadomość, że teraz to była jej jedyna używka. Z dwojga lepiej w tę stronę.

Luke Winfield
amalia
lachmaniara
Barman — Shadow
31 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Rasowa czarna owca rodziny, impulsywny nerwus, który po niespodziewanej wizycie biologicznej matki ponownie wpadł w szpony nałogu. W tej nierównej walce wspiera go Cami, którą Luke bardzo stara się nienawidzić po tym, jak od niego odeszła. Co wychodzi mu kiepsko, bo zbyt mocno ja kocha.
Prychnął lekceważąco w odpowiedzi na jej słowa, trochę tak jakby nie mógł uwierzyć w to, że była z nim aż tak bezpośrednia. Nie skomentował tych słów, choć na usta oczywiście cisnęły mu się hasła w stylu „ja taki nie jestem”. Paradoksalnie w czasie, kiedy był trzeźwy, dużo łatwiej było mu nazwać siebie samego ćpunem niż teraz, kiedy bez wciągnięcia czegoś nie był w stanie spojrzeć w lustro. Teraz czuł się tak, jakby była to najgorsza obelga, jaką mógłby usłyszeć. Najwyraźniej uruchamiał mu się jakiś mechanizm obronny, który nakazywał mu chować się w tej bańce, z dala od prawdy o samym sobie. Przyznając się do swojego uzależnienia odkryłby przed światem wszystkie swoje słabości. Człowiek odsłonięty był bardziej podatny na zranienie, a Winfield dostał po dupie już tak wiele razy, że najłatwiej było po prostu chować się za tą czarną dziurę pochłaniającą wszystko wokół niego.
– To ja ustrzeliłem bingo. Zarówno moja biologiczna matka jak i ojciec ćpali i pili na umór. No i co niby innego miałoby wyjść z tej krzyżówki? – zaśmiał się gorzko. To było takie proste – zwalać winę na starych, na środowisko albo na retrogradację Merkurego. Taki właśnie był Luke – na absolutnie wszystko miał jakąś wymówkę. -To strasznie nie fair, co? Od razu wchodzimy w życie z takim obciążeniem – dodał po chwili. I znowu – cholernie ciężko było mu uzmysłowić sobie, że to on lata temu zdecydował o tym, jak będzie wyglądało jego życie – a stało się to w momencie, kiedy po raz pierwszy zdecydował się wciągnąć kreskę. Miała być to tylko zabawa. Igranie z czymś niebezpiecznym. A zamieniło się w bagno, które ciągnęło się za nim latami i które - czy tego chciał czy nie - na zawsze będzie częścią jego życiorysu.
Z zainteresowaniem wysłuchał jej kolejnych słów. – Myślisz, że to zadziała na dłuższą metę? Ten przymus, powiedziałaś że rzuciłaś to pod jego wpływem – rzucił zerkając na nią pytająco, odnosząc jej słowa do swojej sytuacji. Obecnie bardziej niż jemu na rzuceniu tego gówna zależało jego… cholera, nawet nie wiedział, jak w tym momencie miałby określić Cami. Przyjaciółka? Współlokatorka? Nemezis? – Parę lat temu też tak umierałem – przyznał po chwili. – Po śmierci mojej byłej. W dużej mierze trzeźwiałem sam, w czterech ścianach, bo nie miałem siły ruszyć nawet jebaną ręką. Dopiero potem poszedłem na odwyk – przyznał po chwili, wciąż bawiąc się kartą, tracąc na chwilę zainteresowanie ułożonymi przez siebie kreskami. – I serio teraz czujesz się lepiej? Jesteś trzeźwa, ale twoje demony… na pewno gdzieś tam kryją się po kątach – posłał jej pytające spojrzenie. W końcu jaka była najlepsza droga od ucieczki przed nimi, jeśli nie zupełne odcięcie się środkami psychoaktywnymi? Ale nie zadawał tych wszystkich pytań po to, żeby ją dobijać. Chciał po prostu zrozumieć.
Amalia e. Monroe
ODPOWIEDZ