pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

- No dobrze, może niekoniecznie predyspozycje miałem na myśli, ale sam fakt, że statystycznie jakieś piętnaście procent seryjnych morderców to kobiety, a to znaczna mniejszość - akurat to pamiętał, bo czytał o tym jakiś czas temu, a prawda była taka, że interesował się tematem nieco szerzej, nie tylko patrząc na to kto popełniał jakie morderstwa, ale też przez bardziej ogólny pryzmat. - Zawsze mnie też ciekawiło to, że wśród kobiet są to zwykle trucicielki, natomiast mężczyźni wolą namęczyć się bardziej... fizycznie. Ale jest to dla mnie logiczne, wiem z czego to wynika, po prostu... no, fascynuje mnie to, że to zwykle kobiety posuwają się do otrucia, jeśli już do takowego dochodzi. Może więc sprawa Tylenolu z Chicago to też sprawka kobiety...? - podczas mówienia naszła go taka oto myśl, więc postanowił się nią podzielić, bo w sumie jak już wpadał w słowotok, to nic go nie zatrzymywało, a dygresja wręcz goniła dygresję. - Ostatecznie sprawcy nigdy nie złapali z tego co mi wiadomo... Hm.

No dobra, trochę się rozgadał, ale tak to już jest wpuścić Arthura w rozmowie na rejony, które naprawdę go interesowały. Napił się trochę, żeby przepłukać gardło, bo im dłużej gadał, tym bardziej mu w nim zasychało, więc i tym bardziej chciało mu się pić. A im więcej pił, tym bardziej rozwiązywał mu się język i tym więcej gadał... ech, krąg życia, doprawdy.

- No tak, piszę. Od jakiegoś czasu grzebałem przy sprawie jednego seryjnego mordercy dziewczynek z Canberry, dość świeża sprawa... Główna postać z mojej książki jest inspirowana mordercą, choć jest na tyle tajemnicza, że nikt o niej nic nie wie i właściwie jest bardziej, czy ja wiem...? Narratorem wydarzeń? Ze swojej perspektywy oczywiście. - odchrząknął krótko i znów się napił. - Potem zawiesiłem na jakiś czas pisanie, bo trochę rzeczy się działo w moim życiu prywatnym, ale zamierzam do tego niedługo wrócić. Nie wiem na jakim etapie jest teraz ta sprawa, nie sprawdzałem ostatnio, ale wtedy wydawała mi się intrygująca i niejednoznaczna, więc postanowiłem o niej napisać. No, w pewnym sensie, bo nie jest to biografia ani dokument.

Powiódł spojrzeniem po blacie stolika, na którym Valentine aktualnie bawił się kropelką wody. Uśmiechnął się kącikiem ust i odchylił się nieco na oparcie krzesła, wspierając się mocniej łokciem o blat. Temat rodziców nie był dla niego przyjemnym, więc powrót do niego sprawił, że uśmiech z jego twarzy zniknął, a wzrok Arthura stał się nieco bardziej nieobecny.

- Nie wiem, być może po prostu wydają pieniądze na drinki i wypoczynek, może jeżdżą po świecie... ale szczerze mówiąc uznałem już jakiś czas temu, że skoro oni nie chcą nawiązywać ze mną kontaktu, to i ja tego kontaktu nie będę szukał. Nadal jestem ich synem, ale też mam swoje życie i nie zamierzam się im naprzykrzać.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Uniósł dłoń i pokręcił głową.
- Nie, to nie to, że się z tobą nie zgadzam: ja się w pełni zgadzam, tylko zastanawiam się, z czego to wynika: czy z jakichś naturalnych predyspozycji, czy z wychowania. Ostatecznie wszyscy jesteśmy drapieżnikami, a jednocześnie faktycznie większość seryjnych to mężczyźni. Po prostu ciekawi mnie, czy to przez budowę mózgu, przez jakieś instynkty, które w nas tkwią, czy raczej chodzi bardziej o naszą obecną strukturę społeczną. Kobiety są zasadniczo niżej, są podległe mężczyznom, nawet jeśli pieprzymy wszyscy o równouprawnieniu ze względu na wszystko - machnął ręką, przewracając oczami i napił się. Nie pomyślał znów, że może to zabrzmieć, jakby sam uważał, że kobiety są istotami niższymi: po prostu miał oczy i dostrzegał patriarchat, choćby najwięksi mizogini mu zaprzeczali - Być może więc chodzi o to, że kobiety rzadziej się decydują na morderstwa, bo są wychowywane do siedzenia cicho. A może właśnie chodzi o to, że są... może nie mniej, ale inaczej terroryzowane przez świat, zwłaszcza przez rodziców. Bo niby mózgi kobiet i mężczyzn się różnią, ale nie tak bardzo, jak niektórzy by chcieli. Wszyscy jesteśmy drapieżnikami, wszyscy mamy swoje instynkty, więc teoretycznie każdy z nas powinien mieć predyspozycje do mordowania, niezależnie od płci. Mam więc wrażenie, że tu bardziej może chodzić o wychowanie.
Zastanowił się nad sprawą Tylenolu, pociągając kolejny łyk.
- To bardzo możliwe, że kobieta, jednak nadal nie wiem, po co mogłaby to robić. Kiedyś rekreacyjnie analizowałem tę sprawę, dla własnej satysfakcji, bo przecież nie jestem ze Stanów i nie pracuję nad tym. Również pomyślałem, że to może być kobieta, bo mężczyźni bardzo rzadko trują. Ale bardziej mnie zastanawia, po co to było w ogóle. Może to była pracownica koncernu? Bądź pracownik, oczywiście. Może miała lub miał jakieś zatargi z szefostwem i chciał zawalić tę firmę, doprowadzić do bankructwa z powodu społecznego braku zaufania? Możliwe, że w grę wchodzą kwestie jeszcze bardziej osobiste, niż jedynie konflikty zawodowe. Chętnie bym się przyjrzał bliżej absolutnie każdemu pracownikowi tej firmy oraz ich rodzinom. Może tu chodzić o jakieś molestowanie.
Tak, on też wkroczył na znajome wody i płynął, nabrawszy wiatru w żagle. Nagle jednak zatrzęsło niebezpiecznie jego łodzią, gdy uderzyli o skałę w postaci Toma: Upiora z Canberry. Valentine starał się nic po sobie nie pokazać i na to konto napił się ponownie, żeby tylko nie pokazywać, że się spiął i że ta sprawa jest mu znajoma.
- I co tam ta postać robi? Kim jest? - zapytał, jednocześnie w myślach wyrzucając sobie że zadaje głupie pytania, które sprawiają tylko, że rany znów się otwierają i krwawią obficie, zalewając obsypaną serduszkami podłogę - Jak ją przedstawiasz?
Widział, że sprawia Arthurowi ból rozmowa o rodzicach, więc nie ciągnął tematu - zresztą nie miał nic więcej do powiedzenia w tej sprawie. Również uważał, że nie ma sensu im się narzucać, skoro sami nie chcą utrzymywać kontaktu - zresztą sam to zasugerował mężczyźnie. Pokiwał jedynie głową i nie ciągnął tego dalej.

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Nie odebrał słów mężczyzny jako przejawu mizoginii - zgadzał się z nim, że kobiety są podległe mężczyznom i wcale nie chodziło o to, że uważał, że było to słuszne. Po prostu miał oczy, więc widział wiele rzeczy, nawet jeśli społeczeństwo próbowało wmówić sobie i innym, że kobiety mają równe prawa i równy podział obowiązków. Doskonale przecież wiedział, że niejednokrotnie na tym samym stanowisku kobieta zarabia znacznie mniej niż jej kolega; pewnie też dlatego (między innymi) firmy najczęściej traktowały kwestię pensji jako coś niesamowicie tajnego i poufnego i wręcz zabraniały rozmawiać o tym pracownikom między sobą. Pokiwał więc głową na jego słowa, uznając, że to wystarczy; nie znaczyło to jednak, że nie był zaangażowany w dyskusję, po prostu akurat w tych kwestiach zgadzał się z nim zupełnie, więc kiwnięcie głową wystarczyło. Patrzył też na twarz Valentine'a podczas całej tej wymiany zdań, już nie uciekając wzrokiem i nie unikając patrzenia w jego piękne oczy, zaangażowany w dyskusję całym sobą. Pochylał się lekko w jego stronę, wsparty łokciem o stolik, w tej samej ręce trzymając też kufel, z którego co chwilę pociągał parę łyków; jego druga ręka natomiast leżała na blacie, aktualnie (chyba nieświadomie) wodząc palcem za drobinką brokatu, być może tą samą, która wcześniej znajdowała się na dłoni policjanta, ale tego nie był pewien i niespecjalnie się nad tym teraz zastanawiał.

- Nie no, myślę że każdy ma predyspozycje do mordowania, ale być może faktycznie jest tak, że ze względu na wychowanie to mężczyźni częściej mordują. Myślę też, że po prostu są bardziej... hm. - zastanowił się chwilę jak to ugryźć, jak ująć to w słowa, żeby Sandoval nie zrozumiał go źle. Nie chciał palnąć niczego głupiego, chociaż znając jego, to i tak zaraz coś takiego zrobi. - Są wychowywani często na samców alfa, na takich, którym nie wolno okazywać uczuć albo na takich, którzy powinni być panami, władcami i innymi takimi - machnął lekko ręką, która wcześniej leżała na blacie. Często bywał zbyt żywy w dyskusjach, często gestykulował dość mocno i aż dziwne, że podczas tego wieczora nie wylał jeszcze piwa albo nie zrobił czegoś w tym stylu. Miał do tego tendencję. Zdolności, można by powiedzieć. - Pewnie między innymi dzięki temu czasem bywa tak, że po prostu im się to wszystko... ulewa i muszą się jakoś wyżyć, wyładować swoją złość i frustrację. Muszę pokazać światu, że są kimś. Muszą pokazać to sobie.

Nie zauważył za bardzo spięcia swojego rozmówcy, mimo że teraz patrzył tylko na niego, nie błądząc wzrokiem nigdzie indziej. Być może po prostu Sandoval za dobrze maskował w tym momencie to, o czym pomyślał i jak się poczuł. A może Arthur nie był aż tak spostrzegawczy, zwłaszcza po kilku piwach i szklance whisky?

- W sumie... no, ta postać o której piszę taka właśnie jest. Czuje się niezrozumiana, przytłoczona przez wszystko to, co ją otacza, przez wymagania, które stawiają mu pracodawcy, przez żonę, która pragnie mieć dzieci, ale mimo wielkich starań każda ciąża kończy się poronieniem. Szuka więc czegoś, co sprawi, że choć trochę będzie w stanie odciągnąć od tego swoje myśli. Szuka jednak w złym miejscu, w zły sposób, bo przez frustrację i poczucie niebycia wystarczającym kieruje swoją złość właśnie na dzieci, których tak bardzo pragnie jego żona, a których z jakiegoś powodu nie mogą mieć. - jego oczy błyszczały teraz fascynacją; cieszył się, że może opowiedzieć o swojej książce komuś, kto się tym interesuje. Ktoś go o to pytał, ktoś chciał wiedzieć o czym Arthur pisał, ktoś był tego ciekaw! Jasne, opowiadał teraz o dość kontrowersyjnych kwestiach, ale chyba poczuł się na tyle swobodnie w towarzystwie Valentine'a, że czuł, że może sobie na to pozwolić. Tym bardziej, że Val faktycznie wydawał się być nim zainteresowany; no dobra, może nie nim, ale tym co Arthur mówił. Słuchał go, patrzył na niego, odpowiadał mu, zdawał się być po prostu obecny i zaangażowany w rozmowę chyba w równym stopniu co Arthur.

- Żeby nie było: to nie tak, że próbuję go w jakiś sposób usprawiedliwić, bo to, co robi, nie jest możliwe do usprawiedliwienia w żaden sposób, żadnymi czynnikami. Ale chcę pokazać go z każdej strony, wejść gdzieś głębiej w jego psychikę i zrozumieć co mogło nim kierować, co sprawiło, że zaczął robić to, co robi...- przesunął płonącymi ekscytacją oczami po twarzy Valentine'a, po czym wbił wzrok prosto w jego oczy, znów popełniając ten błąd, znów w nich tonąc na nieco dłużej, znów gubiąc rytm... - To znaczy... ten... No, nie chcę, żebyś uznał, że jestem jakiś dziwny, ja po prostu lubię kopać głębiej, niż tylko do tego, co ktoś zrobił. Chcę wiedzieć co nim kieruje, chociaż w jakimś sensie zrozumieć dlaczego ta konkretna osoba "wyrosła" na taką, jaka jest. - w końcu opuścił wzrok, nie wytrzymując tego, że znów traci płynność mówienia i znów jedyne o czym jest w stanie myśleć to te ciemne studnie bez dna, które zdają się go wciągać, zapraszać coraz głębiej, obiecywać jakieś piękne krajobrazy, złote góry, szczęście i nieśmiertelność... Drgnął lekko, kompletnie nie rozumiejąc co się z nim teraz dzieje i nie potrafiąc wyjaśnić nawet sobie dlaczego tak bardzo te oczy są w stanie go zahipnotyzować, bo innego lepszego określenia na to nie miał. Machinalnie więc znów sięgnął do swojego palca, na którym jeszcze w grudniu lśnił piękny pierścionek zaręczynowy, z przykrością odkrywając, że tym razem nie czuje na nim znajomego chłodu.

I wtedy go olśniło. Oczy. Ciemne, czekoladowe oczy, w których tonął już od studiów...

- Przepraszam, zaraz wrócę - rzucił tylko krótko, szybko podnosząc się ze swojego krzesła i szybkim krokiem oddalił się w stronę łazienki. Być może Valentine chwilę wcześniej zdołał dostrzec w jego oczach łzy, które zaczęły mu się tam zbierać. Być może widział, że przez krótką chwilę jego usta pozostawały otwarte, a pierś unosiła się i opadała, jakby próbował złapać oddech, ale bezskutecznie.

W końcu jakimś cudem dotarł do toalety, nie widząc za bardzo niczego po drodze i obijając się o ludzi, których mijał. Dopadł do umywalki, o którą oparł obie dłonie i pozwolił swoim emocjom wypłynąć pod postacią spływających mu po policzkach łez, pozwolił sobie też na krótki, pełen bólu jęk. Nawet nie wiedział kiedy podniósł wzrok na swoje odbicie w lustrze, a to, co tam zobaczył sprawiło, że chwilę później jego pięść uderzyła z całej siły w taflę lustra, rozbijając ją - wraz z odbiciem - na milion kawałków.

Milion kawałków, składających się na jego bolące, pełne niezrozumienia i krzywdy serce, którym kochał z całej siły i którym mógłby kochać do końca świata i o jeden dzień dłużej...

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie widział niczego złego w stwierdzeniu, że faceci są wychowywani na samców alfa: taka była prawda. Toksyczna męskość aż się wylewała z większości mężczyzn, zwłaszcza tych, którzy wychowywali chłopców. Mizoginia rosła, nieprawidłowe wzorce czyniły coraz więcej szkód w młodych, a później coraz starszych umysłach. Val sam siebie nie uważał za samca alfa, ale nieraz z tego powodu obrywał, póki nie nauczył się odgryzać.
Słuchał Arthura, nie przerywając mu i odruchowo przyrównując obraz postaci książkowej do prawdziwego mordercy z Canberry. Analizował, na ile pisarz trafił ze swoimi przypuszczeniami i wyobrażeniami, czy był blisko, czy daleko w swoich domysłach. Na szczęście - był dość daleko, jednak samo wspomnienie Toma sprawiło, że Valentine przycichł i przygasł, więc nawet ucieszył się, gdy mężczyzna nagle zerwał się i pobiegł do łazienki: to dało mu czas na poukładanie swoich myśli i emocji, które teraz z niego wypływały w związku z tą rozmową. Odprowadził księgarza wzrokiem do łazienki, a później skierował spojrzenie na stół, jeżdżąc nadal palcem po blacie.
Nie, jego przyjaciel nie mordował z tego powodu. Nie było tak, że jego żona nie mogła mieć dzieci, nie było tak, że roniła, a on był sfrustrowany tym, że nie może dać ukochanej tego, czego ona tak bardzo pragnie, wręcz żąda. On nie miał nikogo, nigdy nie był żonaty, spotykał się tylko z mężczyznami, ale Valentine nie był pewien, czy nie był jedynym, który o tym wiedział. Nigdy się z tego nie rodziły związki - to zawsze były znajomości maksymalnie na kilka nocy. Kiedyś zwierzył się Valentine'owi z tego, że jego matka wychowywała go sama i zawsze mu powtarzała, że chciała mieć córkę i żałuje, że Tom urodził się chłopcem. Dlaczego, do cholery, Val wtedy nie skojarzył...?!
Dlatego, że to jego przyjaciel. Glina. Ktoś, kto również pracował nad tą sprawą. Ktoś, komu Sandoval ufał bezgranicznie, kogo w pewien sposób kochał i kogo traktował jak brata. I gdy dowiedział się, że jego partner policyjny trafił za kraty, poczuł się, jakby jego brat zmarł.
Pogrążony w rozmyślaniach i próbach poukładania sobie wszystkiego, opanowania narastających emocji, nie zauważył, że Arthura cos długo nie ma. Zatracił się w swoim świecie i nie czuł upływu czasu: on też go potrzebował; do ogarnięcia się, chociaż nie potrzebował, że to było to, czego i księgarz teraz potrzebował. Bezmyślnie zaciskał pięść i wodził kciukiem po knykciach, palcem drugiej dłoni rysując jakieś szlaczki.
Gdy w końcu jego towarzysz wrócił, Val spojrzał na niego nie całkiem przytomnie. Coś mu się nie zgadzał o w obecnym obrazku, jednak w pierwszym momencie nie mógł skojarzyć, co konkretnie. Wreszcie jednak dostrzegł zaczerwienione oczy mężczyzny, zapuchnięte powieki i...
- Co się stało? - wykrztusił, zaskoczony, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami, gdy zobaczył owiniętą papierem toaletowym dłoń. Przez delikatny papier przesiąkała krew - Val odruchowo wyciągnął rękę w stronę poranionej dłoni, ale zatrzymał się, zanim ją chwycił i spojrzał niepewnie w oczy mężczyzny - Mogę? Co się tam wydarzyło?

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Tak, Arthur też potrzebował chwili samotności, zdecydowanie. W żadnym razie nie chodziło tutaj o Valentine'a - rozmawiało mu się z nim naprawdę dobrze, czuł jakąś dziwną nić pokrewieństwa dusz, czuł, że się dogadują i rozumieją. Problem tkwił w Arthurze - w tym, że jeszcze nie do końca pozbierał się po rozstaniu z Samuelem. W tym, że wciąż pamiętał ciepło jego ciała, gdy zasypiali razem, jego pocałunki, gdy zbierał się do pracy i budził go kilkoma całusami, prosząc, by ten zajął się Fabianem, pamiętał o jego uśmiechu i o barwie głosu, która potrafiła doprowadzić go nieraz do...

Wróć. Nie powinien o nim myśleć. Nie powinien wspominać. Serce go bolało na myśl o przyjacielu, którego stracił, na myśl o kochanku, którego miał i którego już nie odzyska, na myśl o narzeczonym, dla którego był w stanie zrobić wszystko... Bolała go też dłoń, którą poharatał sobie o odłamki lustra i którą owinął papierem, bo niczego innego nie miał pod ręką w toalecie.

Wrócił do stolika jakby w transie, z uszkodzoną ręką, promieniującą nieprzyjemnym bólem, z mokrą twarzą, zapuchniętymi oczami i lekko wilgotnymi włosami (bo zawsze go to uspokajało, gdy mógł ochlapać twarz wodą i przez chwilę pobyć mokry), siadając na swoim miejscu trochę tak, jakby był robotem albo pustym ciałem, bez żadnej duszy, bez czegokolwiek w środku. Prawda była jednak taka, że jego dusza wciąż tkwiła w środku, choć mocno poharatana - być może nawet mocniej niż dłoń, którą prowizorycznie owinął bandażem.

Zauważył, że Valentine wyciąga rękę w stronę jego dłoni. Podniósł wzrok słysząc pytanie, chociaż miał wrażenie, że jego głos jest jakby z boku, jakby nie mówił do niego, tylko do kogoś innego. Patrzył jednak na niego, patrzył mu w oczy, chyba po raz pierwszy tak otwarcie tego wieczora, więc... ewidentnie mówił do niego. Opuścił wzrok na swoją dłoń i powoli skinął głową, pozwalając mężczyźnie ją obejrzeć. Nie wiedział jednak co miał mu odpowiedzieć. Nic mądrego nie przychodziło mu do głowy.

- Przepraszam - wymamrotał w końcu, patrząc jak ozdobione pierścieniami palce Valentine'a powoli sięgają do papieru na jego ręce, jak powoli go odrywają, uważając, żeby niczego nie uszkodzić. Nie podniósł tym razem wzroku na swojego towarzysza, nie był w stanie spojrzeć na jego twarz i ponownie się nie rozkleić. Wciąż był za bardzo rozbity. - Ja... po prostu gdzieś odbiegłem myślami, wrócił do mnie mój facet... to znaczy: mój były facet... i jakoś tak... - przełknął ślinę, wciąż obserwując jego palce. Drgnął lekko w pewnym momencie, gdy jego dłoń znów posłała pulsujący ból w kierunku jego mózgu. - Nie wiem co się wydarzyło, poza tym, że chyba rozbiłem lustro - przymknął oczy, biorąc głęboki oddech. - Nie chciałem robić scen, przepraszam, ja... nie wiem co się właściwie stało. Przepraszam.

Valentine Sandoval

Główny nadinspektor — Lorne Bay Police Station
48 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Ujął delikatnie jego dłoń w palce i rozwinął prowizoryczny opatrunek z papieru. Cholera, kawałki poprzyklejały się do ran, trzeba to będzie jakoś oczyścić, a on sam nie czuł się kompetentny. Słuchał też tego, co Arthur mówił i gdy usłyszał, że mężczyźnie przypomniał się jego były partner, Val znów zerknął w jego oczy i po chwili kiwnął głową na znak, że rozumie. Czyli obaj mieli teraz chwilę powrotu do trudnej przeszłości...
- Nie przepraszaj, rozumiem - powiedział cicho i łagodnie - Trzeba będzie to opatrzyć porządnie, pewnie będzie kilka szwów. Zabiorę cię do szpitala, ale to zaraz, poczekaj tutaj.
Wstał i poszedł do barmana. Wytłumaczył mu pokrótce całą sytuację, opisując mniej więcej, co się wydarzyło: Arthur poślizgnął się na posadzce, zdarza się. Niestety zrobił to tak niefortunnie, że niechcący uderzył dłonią w lustro, odruchowo wymachując rękami, żeby złapać równowagę. Lustro niestety się rozbiło, bardzo przepraszają, zapłacą za szody, jednak czy barman mógłby dać kilka plastrów, które pozwolą zatamować krew na czas przejazdu na ostry dyżur? Sandoval zostawił swoją wizytówkę i pokazał odznakę jako zapewnienie, że faktycznie zamierza zapłacić za to lustro i nie zniknie stąd bez słowa. Tylko żeby szefostwo klubu dało mu znać, ile to będzie kosztować.
Barman - czego właściwie Valentine się spodziewał - nie zgodził się po prostu dać mu apteczki, tylko pojawił się na górze razem z nią i udzielił Arthurowi pierwszej pomocy w postaci pozaklejania ran plastrami najdokładniej, jak mu się udało. Po tym Valentine jeszcze raz przeprosił za zaistniałą sytuację, wezwał taksówkę i - nie zważając na protesty Arthura - zawiózł go na ostry dyżur.
Na miejscu oczywiście okazało się, że trzeba swoje odsiedzieć. Pomógł mężczyźnie wypełnić formularze, po czym usadził go na krześle i sam opadł na miejsce obok. Wokół kręciło się sporo ludzi - głównie par: widocznie Walentynki prowokowały dużo różnych nieciekawych sytuacji. Ktoś uparł się, że nie usiądzie, tylko będzie stał (Val odniósł wrażenie, że facet po prostu nie może usiąść z powodu wstydliwego problemu; tym bardziej, że miał bardzo głupią minę). Ktoś był poraniony, ktoś inny pobity, jedna dziewczyna darła się i wyła, że chce do "swojego koteczka" i nie przyjmuje do wiadomości, że "koteczek" wyraźnie nie chce jej widzieć.
Wreszcie przyszła kolej księgarza; Val został w poczekalni. Lekarz obejrzał dłoń i zacmokał, wzdychając ciężko. Oczyścił ranę, pozszywał i opatrzył porządnie.
- To co? Odwieźć cię do domu, czy... czy wolałbyś nie zostawać teraz sam? - Valentine zapytał, gdy nowo poznany mężczyzna wyszedł już z gabinetu.

Arthur C. Fell
pisarz i właściciel księgarni — "angel wings"
44 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Księgarz i pisarz, dwukrotnie żonaty, świeżo po rozstaniu z narzeczonym. Aktualnie znajduje oparcie u boku specyficznego pana policjanta, pisze książkę, pomaga przyjacielowi w opiece nad córeczką i... hoduje sobie króliczka, ale ćśś.

Arthur nie chciał jechać do szpitala - uważał, że sam sobie poradzi, sam wyjmie szkło ze swoich ran, najwyżej zadzwoni do Saula i poprosi go o pomoc, natomiast najwyraźniej jego protesty na nic się stały. Gdy na chwilę został sam, gdy Valentine poszedł do barmana się z nim rozmówić, nawet przez chwilę rozważał ulotnienie się z baru i próbę dotarcia do domu na własną rękę - z tak uszkodzoną dłonią raczej nie mógł prowadzić, ale przecież zawsze mógł wezwać taksówkę, prawda? Ostatecznie jednak zdecydował się zostać na krześle, wpatrzony w swoją zakrwawioną rękę, chyba w zbyt wielkim szoku, żeby próbować ewakuacji.

Pojawienie się barmana z apteczką też nie do końca mu się podobało, ale pozwolił opatrzyć swoją dłoń na tyle, na ile barman mógł to zrobić w barowych warunkach, a potem razem z Sandovalem pojechał do szpitala. Nie protestował już po drodze, chociaż jeszcze w drodze do taksówki mamrotał pod nosem, że nie trzeba, że poradzi sobie, że to przecież nic takiego...

Drogi do szpitala nie za bardzo pamiętał. Dzięki pomocy Valentine'a wypełnił formularz przyjęcia, a potem usiadł na jakimś wolnym krześle, patrząc dość tępym wzrokiem na swoje zakrwawione spodnie, na marynarkę... nie lubił, gdy jego ubrania były brudne, ale właściwie sprowadził to na siebie na własne życzenie. Czekanie mu się nie dłużyło, bo chyba był w zbyt wielkim szoku przez to co zrobił, żeby jakkolwiek odczuć upływ czasu.

Gdy jakiś czas później wyszedł z gabinetu lekarskiego, już z oczyszczoną i opatrzoną dłonią, czuł się nieco lepiej. Wciąż był w szoku, wciąż jego oczy były trochę nieobecne, ale przynajmniej jego ręka była już owinięta czymś innym niż papier toaletowy czy zwykłe plastry, więc był odrobinę spokojniejszy. Nie wiedział co mu strzeliło do łba, jak to się właściwie stało, że rozwalił to lustro w toalecie, ale chyba nad tym będzie się zastanawiał nieco później.

- Chyba... chyba wolałbym nie zostawać sam - odpowiedział na pytanie mężczyzny po chwili namysłu, spoglądając z lekką irytacją na jedną z plam na swojej marynarce. Odruchowo spróbował ją zetrzeć, ale nie dało to żadnego efektu poza tym, że tylko nieco się rozmyła, prawdopodobnie wsiąkając bardziej w materiał. Westchnął ciężko i podniósł wzrok na Valentine'a, po chwili dodając jeszcze cicho:

- Zabierz mnie stąd. Gdziekolwiek.

Valentine Sandoval

/ zt x 2

ODPOWIEDZ