reporterka — war zone
42 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
The kindest words my father said to me: women like you drown oceans.
two
People killing, people dying, children hurt, hear them crying
Can you practice what you preach or would you turn the other cheek?
abraham goldschlag


———Całymi dniami z nieba lał się żar. Ludzie osłaniali ramiona chustami, ukrywali głowy pod jasnymi okryciami, zasłaniali każdą część skóry ubraniem, które nie krępowało ruchów. Nigdy nie chodziło o prezencję, o wartość ciuchów czy sposób, w jaki układały się na ciele — na tych terenach, w tych podłych czasach, najważniejsza była praktyczna wygoda. I chociaż Athena zdawała sobie sprawę, że w starym T-shircie i spodniach, które wtapiały się w piaszczysty krajobraz, nie wyglądała jak następna Miss Wszechświata, to chwilowo były to jedyne luksusy, na jakie mogła sobie pozwolić.
———Nie licząc może kilku butelek okropnie mocnego alkoholu, które trzymała w swoim pokoju w wydzielonej części budynku, ukrytych w skrzyni głęboko pod dokumentami, zdjęciami i przedmiotami osobistymi (w tym kilkoma pamiątkami z innych krajów, bo nie zdążyła ich jeszcze odesłać do domu).
———W przeciwieństwie do godzin porannych, kiedy słońce prażyło tak mocno, że wyczulone ucho mogłoby usłyszeć skwierczenie odsłoniętej skóry, wieczory bywały chłodne. Athena narzuciła więc na ramiona miękki koc, który na co dzień służył jej za prześcieradło, sprawiając, że zaśnięcie na twardym łóżku polowym stawało się trochę łatwiejszym wyzwaniem, po czym wymknęła się z pokoju, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.
———Sierociniec, który ufundowała w ubiegłym roku, był niewielkim budynkiem podzielonym na kilka sekcji. Jedno skrzydło przeznaczono edukacji — anglojęzyczni oraz lokalni wolontariusze prowadzili tam zajęcia dla dzieci w każdym wieku, wieczorami zaś sale zamieniano w miejsce spotkań — gdzie podopieczni mogli korzystać z telewizji, gier planszowych (choć z niektórych pudełek poznikały już instrukcje i pionki), a nawet stołu do piłkarzyków, który Athena dorwała przypadkiem w zamykającym się antykwariacie.
———Część dzieci cieszyła się prywatnością — dziewczynki w pewnym wieku otrzymywały własne pokoje, ale im więcej sierot przybywało, tym większa była szansa na zamieszkanie ze współlokatorem. Chłopcy żyli po wojskowemu — w jednym, dużym hallu, oddzieleni od reszty parawanami, zmuszeni do akceptowania swojej obecności. I chociaż Rahmani wiedziała, że na dłuższą metę będzie to dla nich dokuczliwe, to chwilowo nie mogli sobie pozwolić na inne rozwiązania.
———W budynku, prócz punktu medycznego i zaplecza kuchennego, znajdowały się także trzy dodatkowe sypialnie: w jednej zabunkrowała się Athena — pokój nie należał do przesadnie przestronnych, ale zapewniał jej odrobinę wytchnienia. Drugie pomieszczenie zajmowali wolontariusze, którzy nie mogli sobie pozwolić na nocleg poza sierocińcem; trzecie zaś przez większość czasu pozostawało puste, pełniąc funkcję pokoju awaryjnego, gdyby któreś z dzieci potrzebowało izolacji, albo pojawiła się potrzeba ulokowania kogoś nowego. To właśnie w stronę tej sypialni Rahmani skierowała kroki.
———Zegar zawieszony w przedsionku wskazywał już północ trzydzieści, ale spodziewała się, że Abraham wciąż będzie na nogach. W ciągu ostatnich miesięcy zdążyła się nauczyć na pamięć cyklu jego dnia, a ponieważ ściany były cienkie, a w tej części budynku zwykle panowała cisza, w końcu zaczęła rozpoznawać odgłosy bytności przyjaciela. Woda szumiąca pod prysznicem, gwizd czajnika w środku nocy, szuranie butów na posadzce — odnajdywała w tym wszystkim dziwne oparcie, jakby sama świadomość, że nie jest kompletnie sama, mogła poprawić jej humor.
———Uderzyła knykciami o drzwi tylko raz, nie chcąc tworzyć niepotrzebnego hałasu. Od razu też chwyciła za klamkę i wsunęła głowę do pomieszczenia, zniżając ton do konspiracyjnego szeptu.
———— Ja, ty, butelka bimbru i dach? — zaproponowała, choć jej wzrok jeszcze Abrahama nie odnalazł. W pomieszczeniu panował półmrok, więc Athena pchnęła drzwi mocniej, by wpuścić do środka trochę więcej światła z korytarza.
———Samo posiadanie butelki, którą dzielnie dzierżyła w dłoni, zostałoby przez lokalne władze uznane za poważne przestępstwo. Spożywanie alkoholu było surowo zabronione, ale Rahmani miała na koncie o wiele więcej poważniejszych występków, by zawracać sobie tym głowę. I Allah jeden mógł wiedzieć, skąd ten bimber wytrzasnęła.
powitalny kokos
Ania
Santiago
lekarz w marynarce wojennej — royal australian navy
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
004.

Śnieżnobiały, lekarski kilt zastępowała tu - niegdyś - jasna, błękitna koszula. Koszula, która zdecydowanie pamiętała lżejsze czasy, nim zaczęła być przemywana w wodzie z miski, a kurz nie osiadał na niej aż tak chętnie. Prowizoryczna ochrona przed promieniami słońca, wgryzającymi się w każdy odsłonięty kawałek skóry. I chociaż żar lał się strumieniami z nieba, a suche powietrze drażniło nozdrza to nie narzekał. Nie zwykł narzekać, chociaż ktoś mógłby uznać, że przywykł do wygody. Nie przeszkadzał mu zatem piasek, wdający się do każdej szczeliny jego ciała, ani skrzypiące polowe łóżko, które służyło mu za posłanie, na którym i tak kładł się wyjątkowo rzadko.
Do późna - godziny po przyjęciu ostatniego pacjenta - snuł się po pomieszczeniu, które stało się jednocześnie jego sypialnią, kuchnią i zapleczem medycznym. Zgodnie z cowieczornym rytuałem przeglądał stan apteczki, dorabiał potrzebnych maści, zwijał bandaże i spisywał braki w lekach.
Nie lubił bezczynności - ta kojarzyła mu się z czasem bezradności, kiedy leżał zwinięty na szpitalnym łóżku, wpatrując się w ekran telewizora. Jemu udało się uratować życie, dlatego teraz chciał czynić to samo dla innych. I nie znał czegoś takiego jak wolne. Był jedynie czas pomiędzy rejsami. A ten wypełniał właśnie w miejscach takie jak to - miejscach, które zdawały się być opuszczone przez każde bóstwo na świecie.
Spojrzał na twarz odbijającą się w tafli lustra, którą chwilę później przemył wodą z mydłem, jakby w ten sposób chciał zmyć z siebie zmęczenie całym dniem. Niestrzyżone, przydługie włosy nieco opadały już na oczy, a w gęstniejącej brodzie powoli chował się uśmiech Abrahama. Schował na chwilę twarz w ręczniku, pozwalając sobie na wzięcie kilku, głębszych oddechów. Jakby w tej nieprzewidywalności każdego dnia spędzonego tutaj, szukał małych rytuałów, które pozostawały niezmienne, małych kotwic zarzuconych w drobnych czynnościach, które przez lara sprawiły, że jeszcze nie zwariował.
Z kłującym uszy skrzypnięciem starych sprężyn ułożył się na polowym łóżku i na chwilę przymknął powieki, nawet jeżeli wiedział, że sen nie nadejdzie zbyt prędko. Oparł nadgarstek na czole, przysłaniając oczy, chociaż półmrok już dawno spowił całe pomieszczenie. Oddech powoli zaczynał się uspokajać, a on sam czuł jak jego ciało opuszcza napięcie. Ze stanu błogiej nicości wyrwało go delikatne stuknięcie o strukturę drzwi. - Tak? - odparł na pukanie głosem nieco zachrypłym już od ciszy i suchego powietrza. Zaledwie chwilę później światło z korytarza bezpardonowo wkradło się do środka tymczasowej sypialni Becky, przyprowadzając ze sobą dobrze znaną sylwetkę Atheny. I jeżeli w głowie doktora pojawiło się pytanie o cel niespodziewanej, wieczornej wizyty, to ten prędko został przed nim ujawniony. Uśmiech zamajaczył gdzieś w gęsto zarośniętej brodzie. I chociaż światło nadal nie zalało całego pokoju, to skrzypnięcie sprężyn zwiastowało wstanie z łóżka obecnego lokatora. Na szary t-shirt zarzucił bluzę. - Takiej propozycji nie mógłbym odmówić - zwrócił się do Theny z charakterystyczną dla siebie dziarskością w głosie. Tak, wbrew obiegowej opinii, Abraham nie był głupcem, doskonale wiedział, że przyłapanie ich z butelką alkoholu mogło skończyć się w pace, ale Goldschlag był również znany ze swojej brawury, która z upływem lat i rosnącym doświadczeniem, nie miała zamiaru zmaleć. Przegarnął opadające na czoło włosy do tyłu i opuścił sypialnię, zmierzając w kierunku wejścia na dach. W końcu nie pierwszy raz pod gołym niebem mieli szukać swojego towarzystwa. Na ostatnim etapie krótkiej wspinaczki wyciągnął w jej stronę dłoń w pomocnym geście. A gdy znaleźli się już na dachu, gdzie z dala od codzienności mogli spoglądać na tak łudząco spokojne miasto, odetchnął - tak prawdziwie. - Nigdy mi się to nie znudzi - myśl wyrwała się do przodu, zanim jeszcze zdążył ją ściągnąć z języka.

Athena Rahmani
ambitny krab
lenny
ernest, larabel, jose, jolene, priscilla, nova
reporterka — war zone
42 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
The kindest words my father said to me: women like you drown oceans.
———Przez chwilę stała tuż przy brzegu dachu, wpatrując się w horyzont. Śpiące miasto, omiecione ciepłą poświatą kilkudziesięciu jaśniejących lamp, wydawało się naprawdę spokojne. Spokojne i… piękne — w taki prosty, najbardziej ludzki sposób, który łapał za serce odrobiną wzruszenia i wciskał w gardło gulę, przez którą trudno przeciskały się słowa.
———Milczała. Milczenie w towarzystwie Abrahama było zupełnie inne niż to, które przed laty zapadało między nią a Ephraimem. Tamto milczenie było gęste, trudne do zrozumienia, zawsze kryły się w nim tajemnice, których nie udało jej się poznać. Ta cisza, która zapadła na dachu, w samym środku nocy, gdzieś między krótkim zaproszeniem a kolejnymi, wciąż jeszcze niewypowiedzianymi słowami, nie była miażdżąca. Athena potrafiła się w niej odnaleźć.
———— Chodź, muszę ci pokazać, co nam zorganizowałam. — Nam, bo tylko oni mieli dostęp do tej części budynku. Rahmani zbudowała tutaj swój mały, prywatny azyl, o którego istnieniu nie wiedział żaden podopieczny (głównie ze względu na ich bezpieczeństwo, ale i fakt, że Athena czasem potrzebowała chwili dla siebie: na odetchnięcie świeżym powietrzem, na zebranie myśli, na wypłakanie się w pokrytą pyłem koszulkę w momentach, gdy problemy dzieci zaczynały ją przygniatać).
———Szturchnęła Abrahama w ramię, by skierował spojrzenie w południową stronę dachu, skąd kilka sekund później wyciągnęła zgięty wpół materac. Trzymała go pod płachtą chroniącą przed kurzem, piachem i opadami, choć tymi ostatnimi bogowie ostatnio ich nie błogosławili. Materac nie należał ani do największych, ani do najwygodniejszych, ale w porównaniu z łóżkami polowymi, na których spędzali każdą noc, wydawał się wręcz absurdalnym luksusem.
———— Ta-dam! — wykrzyknęła, kiedy już przyciągnęła materac na brzeg dachu, skąd widok na miasto był najlepszy. Okryła go kocem, którym dotychczas chroniła ramiona przed chłodem i gestem nadgarstka zachęciła Abrahama, by zajął miejsce. — Zaklepuję prawą stronę — rzuciła szybko, dowodząc tym samym, że zaoferowany przyjacielowi wybór był raczej ograniczony. Najpierw wczołgała się na materac na czworaka, później usiadła po turecku, trzymając butelkę bimbru między udami.
———— Dzisiaj twoja kolej — powiedziała, walcząc z zabezpieczeniem przy korku. Za każdym razem, gdy zakradali się w to miejsce, sesję pijaństwa otwierali chwilą szczerości. Ona czasem opowiadała o problemach z dzieciakami, które najbardziej wchodziły jej na głowę. Później wysłuchiwała wszystkiego, co miał do powiedzenia Becky: i nieważne, czy dotyczyło to przydługiej grzywki, która przysłaniała widoczność, czy braku leków, które były im pilnie potrzebne, a których chwilowo nie byli w stanie załatwić.
———Na co dzień nie mieli prawa n a r z e k a ć. Musieli być silni, jeśli nie dla siebie, to dla sierot, które teraz spały spokojnie dwa piętra niżej. Musieli być wyrozumiali, musieli być dorośli, nawet jeśli czasem jedyne, na co mieli ochotę, to zapicie smutków już w południe i niewychodzenie z pokoju aż do następnego ranka.
———Otwarciu butelki towarzyszył cichy wystrzał. Athena złapała korek, nim zdążył gdzieś odlecieć i od razu podała trunek Abrahamowi, by wyznał wszystko, co leżało mu na sercu, tym samym zapracowując na pierwszą porcję napoju.
———— Będziesz musiał się w końcu tego pozbyć — mruknęła, kiedy ramię przyjaciela otarło się o jej rękę, bo materac przystosowany był do ludzi o mniejszych gabarytach — najpewniej dziecięcych. Wyciągnęła dłoń w stronę twarzy blondyna i w pieszczotliwym geście pociągnęła za jeden z dłuższych kosmyków opadających na zmęczoną kilkunastogodzinną pracą skroń. Zakończone krótkimi paznokciami palce ześlizgnęły się niżej i musnęły gęstą brodę, co skłoniło usta Atheny do ułożenia się w nieco krzywy uśmieszek. — Zarośniesz jak wilkołak i będziesz straszył dzieci.

abraham goldschlag
powitalny kokos
Ania
Santiago
lekarz w marynarce wojennej — royal australian navy
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Cisza.
Tak zaskakująca w tym miejscu, kołysząca nadszarpnięte nerwy. Antyteza kąpiącego się w blasku słońca chaosu, który znaczył ich twarze zmęczeniem. Noc przynosiła ciszę pełną spokoju, który za dnia wydawał się abstrakcją, zjawiskiem niespotykanym, wprost wyciągniętym z baśni, które opowiadano dzieciom na dobranoc. Na chwilę się zachwycił - zachłysnął się chłodniejszym, nocnym powietrzem, które szczelnie otuliło jego twarz, wplatając się w gęsty zarost i przydługie włosy. Powieki same zatrzymały się w pół drogi.
Jej głos ściągnął go z powrotem. Uniósł powieki i przez chwilę jego spojrzenie wydawało się jakby senne, ale ostatecznie obrócił się na pięcie i niespiesznym krokiem ruszył w ślad za Atheną. Z założonymi rękoma - niezbyt bohatersko - przyglądał się jak kobieta męczy się z czymś ukrytym pod płachtą materiału. Na swoje usprawiedliwienie miał jedynie tyle, że sama uparła się na niespodzianki, a on nie miał w zwyczaju takich psuć. Dopiero, gdy wysłużony materac wyłonił się z ciemności, uniósł delikatnie brwi i zagwizdnął przeciągle i cicho w geście podziwu. - No proszę, robi wrażenie - rzucił i chociaż w ciemności jego twarz była ledwo widoczna to w głosie pobrzmiewał uśmiech zadowolenia. Nie oponując, zajął lewą stronę na materacu, którego przestrzeń wydawała się jeszcze bardziej ograniczona, kiedy faktycznie zajął miejsce na materacu, zamiast wpatrywać się z niego w górę. - Daj, otworzę - mruknął, wyciągając dłoń w jej stronę, ale widząc upór Atheny uniósł dłonie w geście całkowitej kapitulacji. Życie w towarzystwie pewnego upartego kapitana nauczyło go, że czasem często należało po prostu odpuścić. Westchnął ciężko, odchylając głowę do tyłu, kiedy przypomniała mu, że to jego czas na zwierzenia. Nie lubił tego momentu przed, zanim prawda wyślizgnęła się spomiędzy spierzchniętych warg. I doprawdy, które z nich wpadło na to, aby rozpoczynać takie rozmowy bez chociażby kropli alkoholu, nie pamiętał. Palce uderzały o powierzchnię butelki, jakby wciąż zastanawiał się jakie demony chciał dzisiaj wypuścić z klatki, jaką niewygodną prawdę wywlec na zewnątrz, za świadków mając Athenę i gwiazdy. I spokój miasta.
Odwlekał jednak ten moment, chcąc starannie dobrać temat. Na chwilę jeszcze chwycił się rzuconego koła ratunkowego. Zadziornie trącił ją w bok. - Ej, nie zasłaniaj się dzieciakami, one to lubią - odparł, niemalże urażony brakiem akceptacji jego braku strzyżenia ze strony przyjaciółki. Uśmiechnął się przy tym szeroko, jednocześnie mając dziwną świadomość każdego muśnięcia jej palców - ściskających kosmyki jego włosów, zahaczających o brodę, jakby zgubiły swoją drogę do domu. Zerknął na nią, wciąż unosząc jeden kącik ust ku górze, mimo iż nawet mięśnie jego twarzy zdawały się wykończone. - Czuję się winny - zaczął zaskakującym wyznaniem, odwracając jednocześnie wzrok. Z racji tego, że trudno było go zlokalizować dopiero niedawno dotarła do niego wiadomość od ojca - właściwie to wuja - o odnalezieniu Geordana. To sprowadziło wiele sprzecznych myśli, sprawiło, że twarz wyginała się w grymasie bolesnego żalu i poczucia winy z więcej niż jednego powodu. Powinien go szukać. Powinien zrobić coś, cokolwiek. A jednak on tak bardzo przywykł do śmierci, stając się niemalże jej kompanem - poznali się w chwili jego narodzin i ponownie mieli możliwość wymiany uprzejmości, gdy kolejno ten świat opuszczali jego biologiczni rodzice. Później Destan. Gabriel. Lista robiła się coraz dłuższa. Dlaczego spisał Geordana od razu na straty? - Kiedy Geordan zaginął tak łatwo się poddałem - a teraz? Teraz jednocześnie czuję się winny, że w to uwierzyłem, że nic nie zrobiłem, że siedzę tu chociaż powinienem być z nim i że boję się spotkania- te słowa musiał zapić. Bimber szybko przepalił jego przełyk, a on skrzywił się nieznacznie - za każdym razem był tak samo paskudny i jednocześnie za każdym razem przynosił ulgę. Podał jej butelkę. - Teraz ty - mruknął, przekazując jej butelkę. Jego klatka piersiowa opadła, jakby ktoś spuścił z niego powietrze. Zaciskał zęby mocno - nie był nawet pewien, czy w ogóle wspomniał Athenie o zmartwychwstaniu swojego bliźniaka. Lata służby, samo życie nauczyło go zaciskać zęby i iść dalej, trzymając miejsce na swoich ramionach na problemy świata, ponad swoimi. Nawet jeżeli sam rozpadał się w środku.

Athena Rahmani
ambitny krab
lenny
ernest, larabel, jose, jolene, priscilla, nova
reporterka — war zone
42 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
The kindest words my father said to me: women like you drown oceans.
———Twarz Atheny zaczęła płonąć.
———Słowa, które wypowiadał Becky, uderzały w najczulsze struny jej duszy. Te, które zawsze drżały pod wpływem niechcianych wspomnień; te, które starała się uciszyć, kiedy ktoś tylko wspominał o śmierci jej brata. Teraz, wsłuchując się w głos przyjaciela, miała wrażenie, że wszystko do niej wraca.
———Oddech nieznacznie przyspieszył, policzki okryła purpura, oczy skierowały się gdzieś w drugą stronę, z daleka od piękna roziskrzonych lamp i twarzy siedzącego u jej boku mężczyzny. Chociaż widzieli się już w każdej formie: po dwudziestogodzinnej, ciężkiej pracy, gdy musieli wspierać się na sobie, by w ogóle dojść na drugie piętro i paść na skrzypiące łózka; półnago w kolejce do prysznica, kiedy łaźnie przestały działać, bo kanalizacja została odcięta od systemu podziemnych rur przez wybuch kilometr od sierocińca; razem się śmiali i razem smucili, razem mogli się też wściekać, choć zawsze z dala od dzieci, ale żal... żal był czymś, co Athena trzymała tylko dla siebie. Uczepiła się go niczym kotwicy i przez bitą dekadę powracała do niego w najtrudniejszych momentach. Ż a l był częścią cierpienia, którym nie potrafiła (i nie chciała) się dzielić. Wyrył w jej duszy tak głęboki ślad, że otwarcie się na drugiego człowieka i ukazanie blizn, które ją oszpeciły, wydawało się zadaniem niemożliwym do wykonania.
———Dlatego na niego nie patrzyła, gdy pobieżnie przetarła piekące oczy.
——————Czuję się winny.
———Nie płacz, Atheno.
——————Kiedy zginął, tak łatwo się poddałem.
———Wdech. Wydech. Uspokój serce.
——————Siedzę tu teraz, choć powinienem być z nim.
———Poderwała dłoń do twarzy i w szybkim, niemalże agresywnym ruchu otarła z policzka jedną zagubioną łzę. Nie chciała płakać; nie teraz, kiedy jeszcze nie otrzymała swojej porcji trunku, bo płakanie na trzeźwo było najgorszą z możliwych opcji. Bimber działał jak wyzwalacz, ale i dobra wymówka. Obecnie przemawiało przez nią tylko zmęczenie i tak potwornie dogłębne z r o z u m i e n i e, że uczucia Abrahama zaczęła odbierać jako własne.
———Teraz w duszy przeklinała osobę, która wymyśliła te wieczorki szczerości — choć doskonale pamiętała, że wpadła na ten pomysł jako pierwsza i podkreśliła wówczas, że picie będzie nagrodą za zrzucenie z ramion ogromnego ciężaru. Teraz, mając możliwość podróżowania w czasie, strzeliłaby tamtej wersji siebie w łeb.
———Najpierw przejęła butelkę i mocno zacisnęła palce na szyjce. Znów kierując spojrzenie przed siebie, prosto na horyzont, zmusiła usta do ułożenia się w słaby, kwaśny uśmiech.
———— Czuję się winna — powtórzyła jego słowa, obejmując się wolną ręką. Wieczór nie był chłodny, ale zdenerwowanie posłało wzdłuż kręgosłupa Atheny nieprzyjemny dreszcz. Poza tym teraz miała na sobie tylko szarą koszulkę w niezbyt imponującym stanie (bo ubrała ją tuż po wzięciu prysznicu jako zastępstwo dla świeżo upranej piżamy) i front ubrania uświetniał rozmazany nadruk Iron Mana w żeliwnej zbroi. Nie pamiętała już, skąd wzięła ten T-shirt.
———— Każdego dnia staram się zapewnić tym dzieciom jak najlepsze życie, ale… — Pokręciła głową, z trudem przełykając ślinę. Marzyła już o pociągnięciu z butelki. — One nie są głupie, Becky. Świat tak bardzo ich doświadczył, że pewnych rzeczy już nie da się w nich zmienić. Zawsze będą się bały. Zawsze będą miały wrażenie, że to, co mają — to, co dostały — w końcu zostanie im odebrane. — Sieroty, które przygarnęli, straciły nie tylko rodziców i rodzeństwo, ale i domy, własne pokoje, szkołę. Zabawki, gry, pamiątki po dziadkach. Nawet ulubione ubrania i te buty, których nie znosili, a które matka kupowała na okolicznym targu.
———Rahmani chwyciła butelkę oburącz i odchyliła głowę, by upić aż trzy potężne łyki. Ona znacznie więcej czasu spędziła sam na sam z tego rodzaju alkoholem, więc ostrość na języku i palenie gardła nie robiły już na niej wrażenia.
———Czuła się tak potwornie… staro.
———I nie chodziło wcale o fakt, że siedzący u jej boku mężczyzna całkiem niedawno przekroczył trzydziestkę, a ona będzie świętować czterdzieste urodziny w przeciągu czterech miesięcy. Nie chodziło też o kilka zmarszczek, które niedawno zauważyła, gdy spoglądała w lustro, ani o pierwszy siwy włos wyrwany z głowy wczorajszego wieczora. Chodziło o sposób, w jaki obcowała ze światem. Kiedyś wszystko ją zachwycało. Pragnęła zmian, pragnęła nieść nadzieję, chciała krzewić w ludziach przekonania, które wyznawał jej brat — o sprawiedliwości, o pokoju, o zakończeniu haniebnych wojen.
———Ostatnio coraz częściej dochodziła do wniosku, że zwyczajnie się do tego nie nadaje.
———Westchnęła ciężko.
———— Musisz wrócić, prawda? — zagadnęła, uderzając palcami o butelkę. W normalnych okolicznościach by mu ją podała, by wyznał kolejną bolesną prawdę, ale dzisiaj było inaczej. Samolubnie pociągnęła z wnętrza jeszcze dwa łyki i dopiero wtedy wsunęła naczynie w dłonie Abrahama. — Będziesz żałował, jeśli nie zrobisz tego jak najszybciej.
———Nawet jeśli tak c h o l e r n i e go tutaj potrzebowała.
———Ze względu na dzieci, które każdego dnia zapadały na coraz dziwniejsze choroby. I ze względu na siebie samą, tak zwyczajnie, trochę egoistycznie — bo Becky był jedyną częścią jej przeszłości, która nie sprawiała jej bólu. Mogła przy nim oddychać. Mogła się przy nim śmiać, mogła żartować, a dziś… dziś mogła też cierpieć, solidarnie, tak jak on cierpiał z nią, gdy rozpadała się na pokładzie tamtego okrętu, bo nogi odmówiły jej posłuszeństwa, a z gardła wyrywało się okropne zawodzenie.
———Przez ostatnie miesiące tylko jego obecność utrzymywała ją przy zdrowych zmysłach.

abraham goldschlag
powitalny kokos
Ania
Santiago
lekarz w marynarce wojennej — royal australian navy
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie musiał pytać.
Nie musiał nawet patrzeć.
Wiedział.
W pamięci wciąż miał makabryczne - dantejskie wręcz obrazy - tego, co pozostało z Destana. Właściwie jedynie wiedza o jego obecności podczas misji i zeznania świadków wiązało zdezintegrowane szczątki z uśmiechniętą twarzą marynarza. A wraz z tym wspomnieniem czuł fantomowe uderzenia pięści w klatkę piersiową i słyszał jej krzyk. Krzyk, który rozdzierał duszę, umysł i serce.
Nie mógł jej wpuścić. Nie. On nie chciał jej wpuścić. Nie takie powinno być jej ostatnie wspomnienie. Nie ten obraz, który z Abrahamem miał już zostać na zawsze.
Wtedy, jak i teraz, a i wiele razy gdzieś w tej przestrzeni na osi czasu czuł cholerną bezradność. Tę, która niczym kwas wżerała się w pancerz, aby sparzyć odsłonięty skrawek skóry. Okrutna prawda była nieunikniona - nie są w stanie pomóc każdemu. Nie w każdej sytuacji jest coś co mogą zrobić. A nawet jeżeli chwycą się najbardziej desperackiej z nadziei to życie, które ma wyślizgnąć się z ich dłoni i tak to zrobi. Czmychnie, gdy choć na chwilę powieki przykryją zmęczone oczy, kiedy strudzona skroń dotknie chłodnej powierzchni.
Nie musiała na niego spojrzeć, ale on - postawny, wysoki mężczyzna o pozytywnym usposobieniu - potrzebował jej teraz jak nigdy wcześniej i prawdopodobnie nigdy później. Bo obnażał się z prawd, spowiadał się z najgorszych grzechów własnego sumienia gorliwiej niż przed przyjacielem od dziecięcych lat, niż przed rodzicami, którzy pokochali go z wyboru, a nie obowiązku.
Tu, pod irańskim niebem skrzącym się od gwiazd.
- Nie uchronisz ich przed całym złem - odparł. Ilekroć widział te dzieci, w głowie pojawiał mu się obraz, wciąż powracający do niego w najgorszych koszmarach. Skatowane ciało pięcioletniej dziewczynki. Nie pamiętał już ile godzin minęło nim w końcu podpisał akt zgonu. Niewinne dziecko stało się ofiarą konfliktu, którego nie było częścią, którego nawet nie było w pełni świadome. - Możesz jedynie upewnić się, że wyjdą stąd uzbrojone w narzędzia, które pozwolą im przetrwać, podejmować słuszne decyzje - dokończył swoją myśl. Zacisnął mocniej usta i jakby chcąc zmazać te przepełnione krwistą czerwienią obrazy, po raz kolejny sięgnął po flaszkę.
Będziesz żałował, jeśli nie zrobisz tego jak najszybciej. Był tego świadom. I ta świadomość niczym worek kamieni ciągnęła go w dół. Bo będzie żałował niezależnie od tego jaką decyzję podejmie. Dlatego milczał, zwijając usta w wąską linię, które teraz już całkiem zginęły w gęstej brodzie. Nerwowym ruchem dłoni przeczesał uparcie opadające na czoło kosmyki włosów do tyłu.
Aż w końcu poczuł w dłoni ciężar butelki.
Jeden łyk, drugi, trzeci, czwarty... a to uczucie, te natrętne myśli dalej nie chciało uciec.
Butelkę postawił gdzieś między nimi, w zasięgu wzroku każdego z nich, jakby sama butelka alkoholu wysyłała im wyzwanie. Czasem czuł się zmęczony - i nie chodziło o zmęczenie fizyczne, które na swój sposób wydawało się nagradzające. Nie, czuł się przebodźcowany ilością tragedii jakie wałęsając się po świecie ściągają nieszczęścia na często niewinnych. Konsekwencje samozwańczych panów współczesnego świata, odbijające się od kruchych istnień fundamentu społecznej piramidy. To zmęczenie pojawiało się raczej na krótko i dosyć szybko odchodziło w niepamięć.
- W końcu będę musiał - wyznał. Jeżeli nie sumienie, to obowiązek ściągnie go z powrotem do Australii. Chociaż chciał zobaczyć brata, wiedział, że teraz nic nie zrobi. Że lekarze nie dopuszczą go do jego akt nawet na odległość stu metrów. Że jedyne co będzie mógł zrobić to bezradnie patrzeć w twarz do złudzenia przypominającą jego odbicie w groteskowo okrutnym zwierciadle. - Wiem. I wiem, że będę żałował, kiedy wyjadę. Bo na miejscu nie zrobię już nic - tu mógł zająć czymś umysł i dłonie. A może to jedynie wymówki, aby nie mierzyć się z mroczniejszą stroną każdej służby. Z traumą, którą tak uparcie spychał na krawędzie swojej świadomości, naiwnie wierząc, że właśnie tam pozostanie. Ciężko wypuścił powietrze, z pełnym frustracji prychnięciem, jakby od dłuższego czasu wstrzymywał oddech. Ale ulga nie przychodziła. O nie.
- Mam dość tej cholernej bezradności, wiesz? Wobec losu dzieciaków, wobec tego, co stało się z Geordanem, z Gabrielem, z... - tu głos zawahał się, słowa wcześniej wypadające z jego ust z prędkością gnającego auta, teraz nagle zadrżały - Destanem - dokończył. A lista ciągnęła się dalej, malując się czerwonym atramentem na białej powierzchni jego sumienia.

Athena Rahmani
ambitny krab
lenny
ernest, larabel, jose, jolene, priscilla, nova
reporterka — war zone
42 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
The kindest words my father said to me: women like you drown oceans.
———To imię w czyichkolwiek ustach brzmiało jak najgorsza klątwa. Niektórzy ludzie wypowiadali je ciepło, bo tylko tak należało mówić o zmarłych. W głosach innych czaiła się niepewność, jakby obawiali się reakcji Atheny (sądząc najwyraźniej, że samo przywołanie wspomnienia brata zdoła roztrzaskać ją na kawałki). Nie była krucha. W większości przypadków potrafiła sobie radzić z narastającymi w sercu emocjami i z gulą, która pojawiała się w gardle, grożąc nagłą utratą kontroli (nad oddechem i nad słowami, które czasem tak trudno było kontrolować).
———D e s t a n w ustach Abrahama nie był tylko kolejnym imieniem na liście. Thena zbyt dobrze rozumiała powracające wyrzuty sumienia: bo choć oboje podczas wypadku byli zbyt daleko, by jakkolwiek mu przeciwdziałać, to później, gdy ciało jej brata wróciło z misji, żadne z nich nie było w stanie mu już pomóc. Ona kolejne dziesięć lat miała spędzić na zastanawianiu się, czy gdyby porozmawiała z Destanem, zdołałaby zmienić jego los. Becky zaś — wciąż jeszcze tak cholernie młody i zbyt mało doświadczony, by przejść nad tą tragedią obojętnie — musiał patrzeć nie tylko na śmierć kolegi, ale i tragedię, w którą zamieniło się życie Atheny.
———Smak łez, które wypłakiwała tamtej nocy, nie rejestrując nawet, kto trzyma ją za ramiona, kto ociera łzy z jej policzków, kto prosi, by przestała krzyczeć — czasem wciąż do niej wracał. Ostatnie pożegnanie z bratem było jak otaczający ich wówczas ocean: żal był zbyt głęboki, by mogła tak po prostu się wynurzyć, rozpacz przecinała język słonym posmakiem, oczy niczego nie dostrzegały w mętnej ciemności. Na długie lata zostało z nią wspomnienie chłodu wilgotnej podłogi, do której przyciskała czoło i kolana, z rękami obejmującymi brzuch, bo ból, który przechodził falami przez jej ciało, był nie do zniesienia.
———A jednak przeżyła.
———Oboje przeżyli, choć czasem trudno było określić, czy los ich pobłogosławił, czy przeklął.
———Obawiała się, że ponownie popłyną łzy. Kiedy jednak na dachu zapadła cisza, nie była ona męcząca ani niewłaściwa. To taka cisza, w której Athena potrafiła się odnaleźć: pozwalająca na wzięcie kolejnego oddechu, uspokajająca, w pewien sposób ciepła. Imiona wypowiedziane głosem Abrahama wciąż odbijały się echem w jej głowie, ale teraz już nie myślała o tym, co stracili, ale o obowiązkach, które przyjęli, decydując się coś zmienić. Wszystkie te dzieci, które spały w salach dwa piętra pod nimi, nie miały na tym świecie już nikogo innego. W Athenie, którą nazywali khala, nauczycielach i Abrahamie dostrzegali namiastkę rodziny. I chociaż uratowanie im życia nie mogło zmazać wszystkich błędów, które popełnili przez ostatnie lata, to musieli chociaż spróbować.
———— Wiem — szepnęła, kiwając powoli głową. Ostrożnie wsunęła dłoń pod ramię przyjaciela, oplotła wokół niego własną rękę, przysunęła się jeszcze bardziej, choć ciasny materac i tak wymuszał na nich bliskość. Pozwoliła głowie opaść: policzek wtulił się w bluzę, która nie była już tak miękka, jak przed kilkoma miesiącami, bo pranie bez chemii sprawiało, że wszystkie ubrania w końcu stawały się szorstkie.
———— Ale wiem też, że chyba już nie umiemy bez t e g o żyć. — Bez straty. Bez stresu. Bez bólu. Jakby to normalne życie, które czeka na nich p ó ź n i e j, gdy przestaną już być potrzebni i wreszcie będą mogli odpocząć, miało nigdy nie nadejść. A jeśli już nadejdzie — nigdy nie będzie smakowało d o b r z e.
———Pogładziła rękę Abrahama, mnąc materiał bluzy pod palcami. Wszystkie te gesty wykonywała mechanicznie, bez udziału umysłu, bo to nie jej rozum, lecz ciało, najbardziej pragnęło bliskości.
———— Będziesz musiał przysłać mi pocztówkę — mruknęła, siląc się na słaby uśmiech. Od momentu, w którym dołączyła do tamtej cholernej misji, podczas której zginął jej brat, nie postawiła stopy na australijskich ziemiach. Nie miała kontaktu z rodziną, nie chwaliła się swoim adresem, nikomu nawet nie przyznała się do prowadzenia sierocińca na drugim końcu świata. Zdążyła już zapomnieć, jak to jest — mieć ojca, który pyta cię o samopoczucie, matkę, która zaprasza cię na obiad, mnóstwo kuzynów, którzy chcą ci przedstawić swoje dzieci, bo przez ostatnią dekadę ominęło cię tyle pogrzebów i porodów, że zdążyłaś już stracić rachubę nad liczebnością rodziny.
———Athena miała wrażenie (zapewne słuszne), że tamto życie j u ż do niej nie pasuje. Że jedyną rzeczywistością, w jakiej będzie w stanie się kiedykolwiek odnaleźć, jest ta ciężka, brudna, męcząca, wyrwana z filmu wojennego.
———Podniosła butelkę i upiła jeszcze dwa łyki, po czym przekazała naczynie Abrahamowi. W tym tempie opróżnienie jej zajmie im maksymalnie kwadrans.
———— Gdzie wyobrażasz sobie swoją przyszłość, Becky? Bardziej w domu spokojnej starości, gdzie będzie się tobą opiekowało grono seksownych pielęgniarek, czy raczej w jakiejś chatce w górach z gromadą wnuków, którym będziesz opowiadał o swoich przygodach?
———Idiotyczne rozważania, biorąc pod uwagę, że wiecznie towarzysząca im śmierć wyciągnie po nich ręce raczej w c z e ś n i e j niż później.

abraham goldschlag
powitalny kokos
Ania
Santiago
ODPOWIEDZ