about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Jon Moon
about
A bug is never just a mistake. It represents something bigger. An error of thinking. That makes you who you are.
Jon & Archibald
#2
Wiele można było powiedzieć o Twojej współpracy z sekretarzem, ale na pewno nie to, że Wasza energia się ze sobą zazębiała. On był światłem, życiem, ty zwykle bywałeś ogniem, ale przy nim sprawiasz wrażenie lodu. Stonowany, milczący, zajmujesz miejsce w samochodzie, przy oknie, wyglądając za nie, próbujesz się skoncentrować, złapać chwilę świętego spokoju. Tylko Burns coś tam trajkocze, wiecznie, niezmiennie, z czasem uczysz się go ignorować, więc jednym uchem wpada, co do Ciebie mówi, drugim wypada. Starasz się nie rzucać na niego okiem, bo wtedy jesteś w stanie wybaczać mu więcej błędów. Młody, jeszcze pełen werwy, bez trosk, taki, jaki Ty nigdy nie byłeś. Trochę mu tego zazdrościsz. Chrząkasz wymownie, żeby się uciszył, unosisz rękę do góry, bo przez chwilę zastanawiasz się czy nie spróbować się przespać w samochodzie, zakładasz nawet przygotowawczo ręce na piersi, ale… już za późno, Archibald już wkroczył w tryb gagatka, już czyta linijka jedna po drugiej, a choć starasz się nie słuchać, co któreś słowo i tak zagnieżdża się w Twojej głowie.
— Co?
Dziwisz się, że najpierw spotykacie sie z klientem, a później dopiero później zabiera was do niego samochód, a może idziecie tam pieszo? Marszczysz w konsternacji brwi, bo ABSOLUTNIE stwierdzasz, że z organizacją pracy Twojego sekretarza, byłoby to możliwe, kompletnie mu nie ufasz. Nie wiesz, co skłoniło Cię do zatrudnienia młodzieńca zamiast doświadczonego, kompetentnego, poważnego sekretarza – Archie jest jego całkowitym przeciwieństwem. Nie wiesz? Nie chcesz wiedzieć. Urocze dołeczki i uśmiech, który cię pokrzepia w gorsze dni, czyli większość ostatnich lat Twojego życia. I dlatego, że nie ufasz, chociaż każdego innego sekretarza spytałbyś o dopełnienie, ponowne przeczytanie harmonogramu, przy nim, pochylasz się nad jego ramieniem, żeby samemu to skontrolować. Wzrokiem wyszukujesz podkreślone uwagą Twojego umysłu linijki tekstu - 9:30 spotkanie, 9:00 samochód pod hotelem. Wszystko gra, tylko przeczytał to, jakby cię nie znał i nie wiedział, że ci się nie spodoba, że znowu coś pokręcił. Dlatego unosisz jedną brew i patrzysz na niego pobłażliwie, bo ostatecznie to drobny błąd, więc tym razem z łaski swojej mu odpuszczasz. Cofasz się do swojej poprzedniej pozycji.
— Kup sobie lepszą wodę kolońską.
Komentujesz tylko to, co przed chwilą uderzyło Cię w nozdrza - tani perfum. Archibald jest wizytówką Twojej firmy, musi ubierać się i prezentować lepiej niż większośc sekretarzy, nawet tych, którzy zarabiają podobne pieniądze do niego. To inwestycja w siebie, która w przyszłości mu się opłaci, jeszcze jest za młody, żeby to zrozumieć. I kiedy on walczy z drżeniem kolan, pewnie zintensyfikowanym, odkąd się nad nim pochyliłeś, ty poprawiasz krawat pod szyją, bo teraz nie możesz wyzbyć się irytującego zapachu niskiego sortu kolońskiej z podświadomości - jak zawsze jego wina.
— I przesuń spotkanie z dwunastej trzydzieści na czternastą. Do czternastej ma mi nikt nie przeszkadzać, zajmij sobie czas, karz być kierowcy pod telefonem. O siedemnastej zjemy lekki obiad w IA.
I może ci się wydaje, ale kątem oka widzisz lekkie drgnięcie nogi Archibalda - dzieciak z wiecznym ADHD jak zdążyłeś zauważyć, dlatego odruchem sięgasz w jego kierunku. Dłoń pewnie opada na nogę, kiedy zaciskasz palce sztywno na męskim kolanie.
— Przestań.
Dla niego to tylko tik, jakiś odruch - tak go interpretujesz, bo nie masz powodów interpretować inaczej, ale dla Ciebie to nerwowość, która może Ci się udzielić, a jutro masz ważne spotkanie, musisz zachować trzeźwy umysł.
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Jon Moon
about
A bug is never just a mistake. It represents something bigger. An error of thinking. That makes you who you are.
Dobór słów i decyzji Archibalda nigdy nie przestaje Cię zaskakiwać. Ze wszystkich perfum, na jakie Burns mógł się zdecydować, on wybrał te, które wydały mu się “urocze”. To nie były kryteria oceny jakimi ty byś się kierował przy perfekcyjnym doborze wody toaletowej… Próbujesz powstrzymać się od kpiącego komentarza, ale nic nie poradzisz na to, że Twój sekretarz zwykle wyzwala w Tobie pokłady złośliwości, jakby naumyślnie zawsze się Tobie podkładał i tylko czekał aż kolejny raz za coś go zganisz czy skrytykujesz. Nie masz pojęcia, jak to robił, ale ważne, że na koniec dnia równoważył ciężkość Twojej codzienności, katalizując Twoją złą energię każdorazowo, kiedy znów mogłeś zwrócić mu uwagę.
— Lepsze byłoby hotelowe mydło.
Ale tylko dlatego, że znasz hotel, do którego się wybieracie i wiesz, jakie mydło w nim podają. Gdyby jednak twoja nieuprzejmość zbyt mocno dominowała nad innymi tonami tej rozmowy, wzdychasz, siląc się na przynajmniej grę pozorów, jakobyś wcale nie był tak rozpuszczony przez pieniądze i pozycję, jak innym się wydaje.
— Spróbuj Baccarat.
Prawdą jednak jest, że nieświadomie znieważasz swojego sekretarza, nawet nie mając pojęcia, że ten zakup nie jest nawet zbliżony do tego, na który on może sobie pozwolić na swoją kieszeń. Miałeś jednak dobre chęci i zero pojęcia, jak żyją ludzie, którzy muszą rozsądniej wydawać pieniądze niż robisz to Ty już od nastoletniego życia, od kiedy sam decydujesz o większości swoich zakupów. Czy to dotyczących obszarów prywaty czy sfery zawodowej.
Dłoni nie zdejmujesz z jego nogi, tak długo, dopóki samochód nie zatrzymuje się na podjeździe hotelu, właśnie dlatego, że wzrokiem obejmujesz kostkę, przelotnie boya hotelowego, od którego przezornie odwracasz spojrzenie, zamiast tego skupiając się na architekturze. Wtedy Twoja ręka nagle staje się lżejsza i w końcu opada na jeszcze ciepłe miejsce. Otwierasz usta, żeby coś powiedzieć, ale Burns teleportuje się za drzwi w tempie, jakiego ty nigdy nie przybierasz, bo zanim leniwie przenosisz spojrzenie na drugą stronę auta, Archibald już stoi przy karoserii i otwiera Ci drzwi. Ty w tym czasie zdążasz jedynie sięgnąć do poły marynarki, żeby podnieść ją przy wstawaniu, a następnie skrupulatnie zapiąć guzik, wymownie patrząc na jego marynarkę, ale nawet jej nie komentujesz. Wiesz, że on ma swój styl i o ile ubiera się schludnie, nienazbyt krzykliwie i dba o swój wizerunek, a prezencji nie można mu odmówić, więc nie odzywasz się w tym temacie, czując że byloby to zbędne czepianie się, dla własnego samozadowolenia z siebie i łechtania Twojego ego, które mimo chęci i pozornie dobrego charakteru i tak masz wyżej niż przeciętny człowiek szarej klasy.
— Biseo* Burns — zwracasz się do niego typowo koreańskim akcentem, kiedy zagradza Ci drogę. Rzutem jednego spojrzenia potrafisz stwierdzić, że znów coś spierdolił, ale nie odwracasz wzroku, żeby dowiedzieć się, co tym razem. Mierzysz go czekoladowymi tęczówkami, jednak przy nim bardzo często przybierającymi odcień wściekłej czerni.
— Co tym razem?
Ale on jakby już wiedział, że chcesz go o coś spytać, bo już nurkuje pod Twoim ramieniem po domniemaną torbę, którą koniecznie musiał podnieść akurat teraz, wzbijając wokół siebie zapach Neroli, Le Lebo, kiedy mija Cię na centymetry, jakby chciał Ci zrobić na złość, żebyś nie zapomniał, jak pachnie biedne życie pół-azjatyckiego pochodzenia sekretarza w Australii na koreańskich usługach.
Zastanawiasz się, dlaczego jest dzisiaj tak rozkojarzony, już dawno się mu to nie zdarzało, odkąd zrobiłeś mu szkołę życia w pierwszym miesiącu pracy. Może znów nocował u swojego przyjaciela o czym nie boi się wspominać przed pracownikami, nieświadom, jak często odruchem klika interkom, jak tylko coś mówi, przyzwyczajony do tego, że zwykle to Tobie odpowiada na pytania, kiedy siedzi w biurowym fotelu, czekając na Twoje polecenia.
To kolejna rzecz, której mu zazdrościsz. Otwartości z jaką mówi o swojej orientacji i braku ograniczeń w tej sferze życia, z jakimi z kolei ty żyjesz od zawsze, niezdolny do przyznania nawet przed samym sobą, że Twoje życie uczuciowe jest martwe, dawno pogrzebane i leczysz pustkę po nim tylko przelotnymi impulsami i skradaną energią od młodszego, wyzwolonego pokolenia.
W czasie kiedy jeden z ich przedstawicieli szabruje wynajęty samochód, ty kierujesz się już do wejścia do hotelu. Jeszcze nie wiesz...
Że zaraz będziesz nie tylko rozbawiony rozproszeniem swojego pracownika, ale... rozdrażniony jego niekompetencją bardziej niż pobłażliwy dla jego roztrzepania.
— Niemożliwe. Jak to nie ma dwóch pokoi?
Stajesz w drodze do windy, wcześniej odruchem łapiąc jeden kluczyk, ale obsługa hotelowa, grzecznie, zatrzymuje Cię, żeby podkreślić coś, co wcześniej przelatuje Ci obok ucha. Na razie jeszcze myślisz, że to tylko nieporozumienie. Oddajesz kartę hotelową i klucz obsłudze i odchodzisz na bok, problemami dając się zająć Burnsowi.
Sam w tym czasie sprawdzasz skrzynkę pocztową z telefonu i oddzwaniasz na telefon, który wcześniej zignorowałeś.
*kor. sekretarzu
— Lepsze byłoby hotelowe mydło.
Ale tylko dlatego, że znasz hotel, do którego się wybieracie i wiesz, jakie mydło w nim podają. Gdyby jednak twoja nieuprzejmość zbyt mocno dominowała nad innymi tonami tej rozmowy, wzdychasz, siląc się na przynajmniej grę pozorów, jakobyś wcale nie był tak rozpuszczony przez pieniądze i pozycję, jak innym się wydaje.
— Spróbuj Baccarat.
Prawdą jednak jest, że nieświadomie znieważasz swojego sekretarza, nawet nie mając pojęcia, że ten zakup nie jest nawet zbliżony do tego, na który on może sobie pozwolić na swoją kieszeń. Miałeś jednak dobre chęci i zero pojęcia, jak żyją ludzie, którzy muszą rozsądniej wydawać pieniądze niż robisz to Ty już od nastoletniego życia, od kiedy sam decydujesz o większości swoich zakupów. Czy to dotyczących obszarów prywaty czy sfery zawodowej.
Dłoni nie zdejmujesz z jego nogi, tak długo, dopóki samochód nie zatrzymuje się na podjeździe hotelu, właśnie dlatego, że wzrokiem obejmujesz kostkę, przelotnie boya hotelowego, od którego przezornie odwracasz spojrzenie, zamiast tego skupiając się na architekturze. Wtedy Twoja ręka nagle staje się lżejsza i w końcu opada na jeszcze ciepłe miejsce. Otwierasz usta, żeby coś powiedzieć, ale Burns teleportuje się za drzwi w tempie, jakiego ty nigdy nie przybierasz, bo zanim leniwie przenosisz spojrzenie na drugą stronę auta, Archibald już stoi przy karoserii i otwiera Ci drzwi. Ty w tym czasie zdążasz jedynie sięgnąć do poły marynarki, żeby podnieść ją przy wstawaniu, a następnie skrupulatnie zapiąć guzik, wymownie patrząc na jego marynarkę, ale nawet jej nie komentujesz. Wiesz, że on ma swój styl i o ile ubiera się schludnie, nienazbyt krzykliwie i dba o swój wizerunek, a prezencji nie można mu odmówić, więc nie odzywasz się w tym temacie, czując że byloby to zbędne czepianie się, dla własnego samozadowolenia z siebie i łechtania Twojego ego, które mimo chęci i pozornie dobrego charakteru i tak masz wyżej niż przeciętny człowiek szarej klasy.
— Biseo* Burns — zwracasz się do niego typowo koreańskim akcentem, kiedy zagradza Ci drogę. Rzutem jednego spojrzenia potrafisz stwierdzić, że znów coś spierdolił, ale nie odwracasz wzroku, żeby dowiedzieć się, co tym razem. Mierzysz go czekoladowymi tęczówkami, jednak przy nim bardzo często przybierającymi odcień wściekłej czerni.
— Co tym razem?
Ale on jakby już wiedział, że chcesz go o coś spytać, bo już nurkuje pod Twoim ramieniem po domniemaną torbę, którą koniecznie musiał podnieść akurat teraz, wzbijając wokół siebie zapach Neroli, Le Lebo, kiedy mija Cię na centymetry, jakby chciał Ci zrobić na złość, żebyś nie zapomniał, jak pachnie biedne życie pół-azjatyckiego pochodzenia sekretarza w Australii na koreańskich usługach.
Zastanawiasz się, dlaczego jest dzisiaj tak rozkojarzony, już dawno się mu to nie zdarzało, odkąd zrobiłeś mu szkołę życia w pierwszym miesiącu pracy. Może znów nocował u swojego przyjaciela o czym nie boi się wspominać przed pracownikami, nieświadom, jak często odruchem klika interkom, jak tylko coś mówi, przyzwyczajony do tego, że zwykle to Tobie odpowiada na pytania, kiedy siedzi w biurowym fotelu, czekając na Twoje polecenia.
To kolejna rzecz, której mu zazdrościsz. Otwartości z jaką mówi o swojej orientacji i braku ograniczeń w tej sferze życia, z jakimi z kolei ty żyjesz od zawsze, niezdolny do przyznania nawet przed samym sobą, że Twoje życie uczuciowe jest martwe, dawno pogrzebane i leczysz pustkę po nim tylko przelotnymi impulsami i skradaną energią od młodszego, wyzwolonego pokolenia.
W czasie kiedy jeden z ich przedstawicieli szabruje wynajęty samochód, ty kierujesz się już do wejścia do hotelu. Jeszcze nie wiesz...
Że zaraz będziesz nie tylko rozbawiony rozproszeniem swojego pracownika, ale... rozdrażniony jego niekompetencją bardziej niż pobłażliwy dla jego roztrzepania.
— Niemożliwe. Jak to nie ma dwóch pokoi?
Stajesz w drodze do windy, wcześniej odruchem łapiąc jeden kluczyk, ale obsługa hotelowa, grzecznie, zatrzymuje Cię, żeby podkreślić coś, co wcześniej przelatuje Ci obok ucha. Na razie jeszcze myślisz, że to tylko nieporozumienie. Oddajesz kartę hotelową i klucz obsłudze i odchodzisz na bok, problemami dając się zająć Burnsowi.
Sam w tym czasie sprawdzasz skrzynkę pocztową z telefonu i oddzwaniasz na telefon, który wcześniej zignorowałeś.
*kor. sekretarzu
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
about
A bug is never just a mistake. It represents something bigger. An error of thinking. That makes you who you are.
Czego on w zasadzie od Ciebie oczekiwał? Co myślał, kiedy zaczynał do Ciebie bełkotać w niezrozumiałym dla Ciebie języku skruchy i budzenia wyrazów współczucia? Patrzysz na niego, bezrefleksyjnie przetwarzając jego słowa, ponieważ Twój sekretarz nie zasługuje w tym momencie na Twoją uwagę i zrozumienie. Zdaje się, że chyba nie ma nawet pojęcia, co to znaczy, w szczycie sezonu konferencji i wydarzeń biznesowych, nie mieć złożonej rezerwacji. Nie dowierzasz, że jest dość naiwny, że będzie w stanie swój błąd jeszcze naprawić, bo nie widzisz nikogo innego, kogo mógłbyś obarczyć teraz winą, za to, co się teraz właśnie dzieje. W normalnych okolicznościach doceniłbyś może próbę szukania rozwiązania problemu, zamiast rozwijania wymówek, czemu stało się tak, a nie inaczej, ale to nie są normalne okoloiczności. Już wcześniej czułeś ciężkość jutrzejszego spotkania i tego, jak jego przebieg może ważyć o przyszłych kontraktach. Teraz jesteś prawie pewien, że dodatkowo przeddzień się nie wyśpisz, a to nie wróży niczego dobrego dla Twojego biznesu.
Przerywasz mu, w pół któregoś słowa, coś o sieci internetowej, która w tym momencie jest ostatnim priorytetem, który może Cię interesować.
— Chcesz znaleźć pokój. W trakcie najważniejszych w Europie i Azji targów dla dużego biznesu. W Singapurze. Powodzenia.
Celowo dzielisz zdania tak, żeby poznał wagę, tego co mówisz. To, na co miał nadzieję, było niewykonalne. Żyjesz dostatecznie długo, żeby to wiedzieć, przeżyłeś już dość takich targów, żeby wiedzieć, że choćby stanął na głowie, nie znajdzie nic, czym będzie w stanie zadowolić prezesa i dyrektora generalnego przyzwyczajonego do pięciogwiazdkowego luksusu.
— Lepiej, żeby Twoja naiwność była równa Twojemu szczęściu — tak kwitujesz ten temat i nawet nie przewidujesz, żeby mogło być inaczej, niż żeby to on zaczekał w lobby i szukał magicznego sposobu na rozwiązanie problemu niemożliwego do rozwiązania na ostatnią chwilę, na jeden dzień przed targami.
Odbierasz od niego klucz i te hasła do sieci, które wcale nie były Ci potrzebne, a z jakiegoś powodu teraz sobie o nich przypominasz, bo choć się nie przyznasz, bez Wi-Fi się nie obędziesz, właśnie dlatego Archibald postanowił o nim wspomnieć, zanim zostawisz go samego w hotelowym lobby z jego zmartwieniem.
Mijają pełne kwadranse, odkąd mościsz się w SWOIM pokoju, jakieś półtorej godziny, odkąd sekretarza Burnsa nie ma i już wiesz, że brak wiadomości nie oznacza wcale niczego dobrego. Dlatego z trzaskiem zamykasz klapę laptopa i dzwonisz do podwładnego, wystukując dla niego marsz żałobny o blat kawowego stolika w hotelowym pokoju.
Przerywasz mu, w pół któregoś słowa, coś o sieci internetowej, która w tym momencie jest ostatnim priorytetem, który może Cię interesować.
— Chcesz znaleźć pokój. W trakcie najważniejszych w Europie i Azji targów dla dużego biznesu. W Singapurze. Powodzenia.
Celowo dzielisz zdania tak, żeby poznał wagę, tego co mówisz. To, na co miał nadzieję, było niewykonalne. Żyjesz dostatecznie długo, żeby to wiedzieć, przeżyłeś już dość takich targów, żeby wiedzieć, że choćby stanął na głowie, nie znajdzie nic, czym będzie w stanie zadowolić prezesa i dyrektora generalnego przyzwyczajonego do pięciogwiazdkowego luksusu.
— Lepiej, żeby Twoja naiwność była równa Twojemu szczęściu — tak kwitujesz ten temat i nawet nie przewidujesz, żeby mogło być inaczej, niż żeby to on zaczekał w lobby i szukał magicznego sposobu na rozwiązanie problemu niemożliwego do rozwiązania na ostatnią chwilę, na jeden dzień przed targami.
Odbierasz od niego klucz i te hasła do sieci, które wcale nie były Ci potrzebne, a z jakiegoś powodu teraz sobie o nich przypominasz, bo choć się nie przyznasz, bez Wi-Fi się nie obędziesz, właśnie dlatego Archibald postanowił o nim wspomnieć, zanim zostawisz go samego w hotelowym lobby z jego zmartwieniem.
Mijają pełne kwadranse, odkąd mościsz się w SWOIM pokoju, jakieś półtorej godziny, odkąd sekretarza Burnsa nie ma i już wiesz, że brak wiadomości nie oznacza wcale niczego dobrego. Dlatego z trzaskiem zamykasz klapę laptopa i dzwonisz do podwładnego, wystukując dla niego marsz żałobny o blat kawowego stolika w hotelowym pokoju.
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
about
A bug is never just a mistake. It represents something bigger. An error of thinking. That makes you who you are.
Nie mówiłeś, że jesteś zawiedziony. Nic nie powiedziałeś. Po drugiej stronie słuchawki słychać było tylko, jak powoli podnosisz się z kanapy i przechadzasz po pokoju. Następnie jedno chrząknięcie, a potem następujące zaraz po nim drugie. Jakbyś potrzebował nawilżyć sobie gardło, zanim coś powiesz i faktycznie, zaraz sięgnąłeś po szklankę z wodą, o czym Archibald może być zasygnalizowany drobnym stukaniem kostek lodu o siebie i zimne szkło, które trzymasz w dłoni.
— Spotkajmy się w restauracji. Kolacja nam stygnie.
Pik-pik.
Rozłączasz się, nie mówiąc nic związanego w temacie. Masz nadzieję, że sekretarz będzie tak tym faktem zafrasowany i zestresowany, jak na to zasłużył, nie ułatwiasz mu tego problemu wcale, jedynie stwarzasz go jeszcze większym i jeszcze trudniejszym do pokonania. Masz jednak wrażenie, że powinien się pomartwić jeszcze dłużej, a to i tak nie będzie odpowiednią karą za brak zakwaterowania. Nie bardzo jeszcze wiesz, co z nim zrobić, tak, żeby jeszcze żaden inny dyrektor nie dowiedział się o tym, jak bardzo niekompetentnych ludzi zatrudniasz. Dlatego, szukając w głowie rozwiązań dla swojego problemu, kierujesz się do części restauracyjnej hoteli, rozważając po pierwsze - zwolnienie, a po drugie, czy kolacja przejdzie Ci teraz przez gardło.
Coś się jednak zmienia, kiedy widzisz go przy stoliku, jak przebiera nogami i jak poprawia jedwabny krawat, z pierwszego jego zakupy, z którego jesteś zadowolony dopiero po kilku miesiącach jego pracy, bo wcześniej ubierał się, jakbyś zabrał go z podestu dla modeli, a nie wzorcowych pracowników, którzy mogliby trafić na okładkę biznesowego magazynu. Wzdychasz wtedy ciężko, przypominając sobie swoją ciężką pracę, jaką włożyłeś, żeby go wyszkolić – o tym, ile jego kosztowało to wysiłku, nie myślisz, albo udajesz, że nie.
Dlatego ostatecznie zaskakujesz sam siebie, kiedy pierwszymi słowami, jakie do niego kierujesz dosiadając się do stolika jest:
– Dzisiaj będziesz spał na kanapie, a jutro, jeśli nie załatwisz sobie zakwaterowania, to będzie już tylko Twoje zmartwienie. Rozumiemy się?
Wydajesz się zniecierpliwiony, bo kolacja już miała na was czekać, a siedzicie przy pustym stoliku, dlatego rozglądasz się za obsługą hotelową, bo może już zdążyli wszystko zabrać? Ostatecznie Twój wzrok pada w końcu na Burnsa, bo jako Twój sekretarz, może on zna odpowiedź na to pytanie, które nie zadałeś, a którego sens powinien podejrzewać po samym wyrazie zgniewanych oczu?
— A następnym razem dzwoń, żeby potwierdzić rezerwację – kończysz już poprzedni temat.
— Spotkajmy się w restauracji. Kolacja nam stygnie.
Pik-pik.
Rozłączasz się, nie mówiąc nic związanego w temacie. Masz nadzieję, że sekretarz będzie tak tym faktem zafrasowany i zestresowany, jak na to zasłużył, nie ułatwiasz mu tego problemu wcale, jedynie stwarzasz go jeszcze większym i jeszcze trudniejszym do pokonania. Masz jednak wrażenie, że powinien się pomartwić jeszcze dłużej, a to i tak nie będzie odpowiednią karą za brak zakwaterowania. Nie bardzo jeszcze wiesz, co z nim zrobić, tak, żeby jeszcze żaden inny dyrektor nie dowiedział się o tym, jak bardzo niekompetentnych ludzi zatrudniasz. Dlatego, szukając w głowie rozwiązań dla swojego problemu, kierujesz się do części restauracyjnej hoteli, rozważając po pierwsze - zwolnienie, a po drugie, czy kolacja przejdzie Ci teraz przez gardło.
Coś się jednak zmienia, kiedy widzisz go przy stoliku, jak przebiera nogami i jak poprawia jedwabny krawat, z pierwszego jego zakupy, z którego jesteś zadowolony dopiero po kilku miesiącach jego pracy, bo wcześniej ubierał się, jakbyś zabrał go z podestu dla modeli, a nie wzorcowych pracowników, którzy mogliby trafić na okładkę biznesowego magazynu. Wzdychasz wtedy ciężko, przypominając sobie swoją ciężką pracę, jaką włożyłeś, żeby go wyszkolić – o tym, ile jego kosztowało to wysiłku, nie myślisz, albo udajesz, że nie.
Dlatego ostatecznie zaskakujesz sam siebie, kiedy pierwszymi słowami, jakie do niego kierujesz dosiadając się do stolika jest:
– Dzisiaj będziesz spał na kanapie, a jutro, jeśli nie załatwisz sobie zakwaterowania, to będzie już tylko Twoje zmartwienie. Rozumiemy się?
Wydajesz się zniecierpliwiony, bo kolacja już miała na was czekać, a siedzicie przy pustym stoliku, dlatego rozglądasz się za obsługą hotelową, bo może już zdążyli wszystko zabrać? Ostatecznie Twój wzrok pada w końcu na Burnsa, bo jako Twój sekretarz, może on zna odpowiedź na to pytanie, które nie zadałeś, a którego sens powinien podejrzewać po samym wyrazie zgniewanych oczu?
— A następnym razem dzwoń, żeby potwierdzić rezerwację – kończysz już poprzedni temat.