onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
024.
I've run so far, been so high
I'll chase the sun 'til our time
{outfit}
Nie myślał o Astrid od kiedy wyjechała. Na początku szukał jej, prosił znajomych, jej rodzinę o pomoc, bo wiedział, że zachował się nie w porządku. Rozumiał jej pobudki, dlaczego mu wcześniej o tym nie powiedziała. Bała się. Już jedno dziecko stracił. Astrid jak nikt inny wiedziała jak bardzo przeżył śmierć swojej czteroletniej córeczki. Nie zostawiła go, kiedy zachowywał się jak dupek, bo przecież miała pojęcie jak duży wpływ na jego charakter wywarła choroba Lily. Wiedział, że nie był najlepszym partnerem, że zawalał, że nie potrafił się skupić, ale nigdy nie robił niczego, żeby zranić ją celowo. On po prostu zwariował i zdawał sobie sprawę, że to jego psychika miała już dość. W dodatku pożar jego domku. Tamto wydarzenie również miało wpływ, ponieważ poparzenie ścięgien jednej dłoni sprawiło, że nie mógł więcej operować. Wszystko zwaliło się na niego na raz, dlatego zareagował bardzo gwałtownie, kiedy dopiero po miesiącu Astrid powiedziała mu, że poroniła. Pokoik, który przygotował dla dziecka poszedł w drobny mak, a on po prostu ją zostawił. Nie mógł znieść tego wszystkiego, że na każdym kroku coś musiało się psuć, że osoba, której ufał go okłamała, mimo dobrych intencji, które po czasie był w stanie pojąć. Ale po czasie. Mleko się wylało, a Dawsey zostawił tamten domek, w którym mieszkali. Nie zrobił w nim nawet porządku, po prostu zabrał kilka rzeczy i przeniósł się. Nie mógł zostawić Tingaree, bo to tutaj się wychował i kochał to miejsce, ale wynajął coś innego, pozostawiając za sobą złe wspomnienia.
Dzisiaj jednak przyszło mu do głowy, żeby tam pójść. Sam nie wiedział, skąd myśl, że powinien zjawić się w swoim rodzinnym domu, w którym mieszkał z Astrid. Może chciał tam posprzątać? Może czegoś mu brakowało? Zdecydowanie ciągnęło go w tamtym kierunku. Wszedł na werandę i już sięgał po klucze, kiedy zobaczył, że drzwi są otwarte. Ostrożnie znalazł się w środku, bo jeśli koczował tu jakiś bezdomny albo wkradł się złodziej, to nie chciał nikogo wystraszyć, a na złodzieja lepiej byłoby się zaczaić. Ogromne było zdziwienie Dawseya, kiedy zobaczył Astrid opartą o framugę drzwi prowadzących do dziecięcego pokoiku. Na suficie widniało wielkie słońce, ściany były kolorowe, ale mebelki roztrzaskane. – Co robisz w moim domu? – zapytał trochę bezczelnie, ale ostatnie kłótnie z Louise sprawiły, że był w bojowym nastroju.
lekarka weterynaryjna — ANIMAL WELLNESS CENTER
29 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
utrata dziecka i Dawsey'a sprawiła, że zniknęła z Lorne na rok - czy teraz, gdy wróciła do miasta, jest szansa aby odzyskać chociaż dawną miłość?
jeden

Sama nie wiedziała po co to zrobiła. Dlaczego zdecydowała się zawitać aż do tych stron.? Z jakiej racji wręcz na siłę postanowiła przypomnieć sobie najgorszy okres w jej życiu? Nie umiała tego w jakikolwiek, racjonalny tym bardziej, sposób wytłumaczyć. Po prostu w pewnej chwili ręce same pokierowały samochodem za pomocą kierownicy, a ona? Trafiła pod znany adres, chociaż nie było to miejsce idealne i o w pełni dobrych wspomnieniach.
O dziwo - nadal nie odpięła starych kluczy od domu Dawsey’a. Kwestia sentymentu, czy może jednak sklerozy? Chyba jednak tego pierwszego, nie potrafiąc się w pełni pogodzić z przeszłością. Tym bardziej, że jeszcze nie widziała się z mężczyzną od chwili powrotu do miasta po tak długiej przerwie, dlatego tym bardziej wolała pojawić się tutaj, niż ujrzeć na własne oczy bruneta. To właśnie z tej racji bez problemu dostała się do środka. Trochę zaskoczył ją fakt nie wymienienia zamków, ale w sumie dla niej to lepiej.
Przyglądała się poszczególnym pomieszczeniom, czując się jakby wczoraj dopiero tutaj była, widząc przed sobą wydarzenia, kiedy między nią a Dawsey’em było naprawdę dobrze. Oboje zakochani, oboje szczęśliwi, pomimo paru niesnasek i różnicy zdań w niektórych momentach. Ale czy znacie jakąkolwiek parę idealną? Jeśli tak, to obudźcie się i nie żyjcie złudzeniami - bowiem takich związków najzwyczajniej w świecie nie ma. Ale to właśnie za tą normalność uwielbiała ich razem. Nigdy nie udawali, nigdy nie popisywali się przed innymi. Zwyczajna dwójka ludzi próbujący każdego dnia do siebie dotrzeć - z mniejszym bądź większym powodzeniem.
Najgorzej było jednak przejść do pomieszczenia, gdzie miało mieszkać ich dziecko. Ściany, rozwalone mebelki… Nie wyglądało to wszystko perfekcyjnie po tym, co się tu wydarzyło, jednakże ona czuła się tu całkowicie inaczej. Oczami wspomnień widziała to miejsce tak, jak było to ustawione przed przyznaniem się do poronienia. Tak bardzo żałowała, iż ciąża nie utrzymała się… Mimo wyjazdu - nie poradziła sobie z pełnym pogodzeniem się losu, jaki na nią spłynął. Niemniej musiała jednocześnie wrócić do rzeczywistości. Musiała w końcu powrócić do pracy. Wszyscy na nią czekali - a przede wszystkim ukochani pacjenci.
Nie spodziewała się jednak, że akurat dzisiaj - a już tym bardziej w tym miejscu - nie będzie osamotniona. Akurat kiedy stała dłuższą chwilę w progu pomieszczenia dziecka, którego tak bardzo chciała mimo wpadki, usłyszała ten cholernie dobrze znajomy głos. Ten cholernie pociągający ją ton głosu. Nie sądziła, że był w stanie dalej tak na nią działać… A jednak. Poczuła ciarki - poniekąd z przerażenia, ale w pewnej części z przyjemności, jaką doznała w momencie uświadomienia sobie, iż właśnie spotkała tego o jakim nie była w stanie zapomnieć. Czuła jednak że to zbyt prędko na to spotkanie. Zdecydowanie za szybko do tego doszło. Ale przecież nie mogła uciec. Nawet jakby chciała - to nogi odmówiły totalnego posłuszeństwa, czując jak coraz bardziej robi jej się miękko w kolanach.
- Ja… Eee… - zawiesiła się, bo co miała powiedzieć? Przyszłam powspominać jak kiedyś było nam dobrze. Zatęskniłam za moim poprzednim życiem. Dalej nie mogę się pogodzić z tym, co się stało. Przecież to brzmi żałośnie! A nie mogła pokazać po sobie, że jeszcze tak mocno to wszystko w niej siedzi. - Sama nie wiem, szczerze. Nie planowałam pojawienia się tutaj… Nie myślałam nad tym, gdzie kieruję samochodem i tak… jestem gdzie jestem - i taka jest w sumie prawda. Nawet jeśli mogłaby w tym momencie podać inny powód, w jakikolwiek inny sposób się wytłumaczyć, to nie mogła - czując, że po tamtym okrutnym kłamstwie nie byłaby w stanie znów spojrzeć mu w oczy i nie być prawdomówną. - Nie sądziłam, że jeszcze odwiedzasz to miejsce - dodała po chwili, zerkając na niego przez ramię. Na razie nie miała na tyle odwagi, aby całkiem zwrócić na Dawsey’a pełną uwagę. Tak było zresztą bezpieczniej. Póki co.

dawsey carleton
powitalny kokos
patsy#7401
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Dla Dawseya wszystko skończyło się wraz z jej kłamstwem. Kiedy spakowała swoje rzeczy, on również to zrobił, kilka nocy spędzając u najbliższych mu ludzi, a później decydując się wyprowadzić na stałe. Nie myślał o tym domu przez naprawdę długi czas, bo sądził, że zamyka ten rozdział na zawsze. Oczywiście, na początku jej szukał, bo nie chciał spojrzeć za kilka lat wstecz i żałować jakim był dupkiem. Miał wystarczająco dużą liczbę takich sytuacji na swoim koncie. Ale skoro nie mógł jej odnaleźć, po prostu sobie odpuścił. Nie chciał być sentymentalny, dlatego nie wracał do tego domu, a myślami starał się nie robić tego zbyt często. Dopiero, kiedy zjawiła się Louise odpuścił sobie w stu procentach. Całkowicie pochłaniała jego czas najpierw z powodu wypadku, a później ze znacznie ciekawszych przyczyn. Stąd jego przeogromne zdziwienie, kiedy zobaczył tutaj Astrid. Po pierwsze dlatego, że nie miała najmniejszego prawa tu być, a po drugie, uświadomił sobie jak długo się nie widzieli. Minęły całe lata świetlne. On już wszystko sobie poukładał, a właściwie prawie wszystko, skoro wystąpiły kolejne problemy, a ona wyglądała jakby właściwie nic nie było poukładane. Prawdopodobnie zachowałby się inaczej, gdyby nie ta cała tłumiona od kilku dni złość, ale nie chciał widzieć jej w miejscu, które zniszczyła i w którym chciał być przede wszystkim sam. Westchnął głośno, sugerując jej jak bardzo to wszystko go nuży. Jak bardzo był tym wszystkim zmęczony. – Aha, w porządku. Czyli nie będzie ci przeszkadzało, jeśli poproszę, żebyś już wyszła? – zapytał. Był bardzo uprzejmy i choć kotłowało się w nim wiele emocji, to zachowywał spokój. – Chciałbym tu posprzątać – wyjaśnił. Najchętniej podpaliłby to wszystko w cholerę, ale wiedział, ile kosztował go remont po poprzednim pożarze, a przede wszystkim pamiętał wszystkie spędzone tu w dzieciństwie chwile i robiło mu się przykro na samą myśl, że porzucił ten dom w taki sposób, pozbawiając życia i tego magicznego ducha, które miał. Chyba nawet chciał tu wrócić, ale wiedział, że nie zrobi tego teraz, kiedy Louise zachowywała się jak dziecko, bo nie wyobrażał sobie, żeby kolejna kobieta zniszczyła mu to miejsce. Musiał poukładać wszystkie swoje sprawy, ale czy naprawdę było to możliwe? Przecież był pewien, że z Astrid będzie już do końca życia, a okazało się, że nie. Życie miało lepsze, przewrotne plany. Zupełnie niespodziewane.
lekarka weterynaryjna — ANIMAL WELLNESS CENTER
29 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
utrata dziecka i Dawsey'a sprawiła, że zniknęła z Lorne na rok - czy teraz, gdy wróciła do miasta, jest szansa aby odzyskać chociaż dawną miłość?
Zgadza się. Tak naprawdę wszystkiego jeszcze nie przepracowała. Nie potrafiła zapomnieć o utracie dziecka. Nie mogła znieść myśli, że uciekła od niego najzwyczajniej w świecie, jednakże jak uzmysłowiła sobie co właśnie zrobiła, to już nie mogła wrócić jak gdyby nigdy nic. To byłoby najgorsze posunięcie - wrócenie po paru dniach, udając że nic się nie wydarzyło i że znów mogą tworzyć cudowną rodzinkę.
Wiecie, iż tak naprawdę było to na swój sposób możliwe? Jakby nie opuściła Dawsey'a i nie zostawiła Lorne Bay za sobą, to podejrzewam, że rozmowy a może i nawet spotkanie wspólne z terapeutą mogłoby poprowadzić życie tej dwójki na zupełnie inne tory. W końcu tyle już przeszli razem! Mimo zachowania mężczyzny nadal go kochała i nie myślała o zmianie na lepszy model. Wytrwale przy nim była i nie potrafiła sobie wyobrazić, by zostawić go - szczególnie, gdy nadchodził gorszy moment w ich związku. Zamiast jednak tego wolała stchórzyć, bojąc się tego co będzie potem. Sama sobie pluła w brodę, lecz czasu - niestety - nie cofnie.
Nie spodziewała się jednak, iż Dawsey ją tak potraktuje po tym wszystkim. Naturalnie, nie sądziła aby miał jej się rzucić w ramiona, rozpłakać, przeprosić i przy okazji wysłuchać jej wyjaśnień, by niespodziewanie kontakt tej dwójki miał wrócić na to, co miało miejsce wcześniej. Jasne - liczyła, że ich relacja będzie możliwa do odbudowania, jednakże zdawała sobie sprawę iż będzie tutaj potrzebny czas. Mnóstwo czasu, na co miała spokojnie przystać. W końcu jak się kogoś kocha, to jest się dla tego człowieka w stanie poświęcić. I takie właśnie podejście posiada Astrid.
Ścięło ja w momencie usłyszenia słów. A już tym bardziej tego tonu głosu... Wiedziała, że była dla niego podła, przez to że trzydzieści dni oszukiwała miłość swojego życia - jak jej się wydawało - niemniej żeby podczas pierwszego ich spotkania po takim okresie i to w dodatku w tym domu, gdzie przeżywali swoje upadki oraz wzloty, postanowił ją bez zawahania zaatakować? To było... dziwne. To było zachowanie - jak dla niej - kompletnie nie pasujące do Carletona. Czyżby się aż tak zmienił przez ten rok?
- Nie powiem, że nie będzie mi przeszkadzało... - popatrzyła na niego, niecelowo, miną zbitego szczeniaka, który chciałby zostać na dłużej u rodziny, do jakiej udało mu się na parę dni zostać w ramach oczekiwania na nowych właścicieli. - Przyjechałam tu w sumie nie po to, żeby zostać odesłaną z kwitkiem - dodała, choć tak naprawdę niczego nie chciała stąd zabrać, jak mogłoby się to wydawać po jej wcześniejszych słowach. Chciała zwyczajnie popatrzeć, przypomnieć sobie minione lata... Tak po prostu. I chociaż doskonale wiedziała, że to nie zadziała na nią dobrze, tak jednocześnie czuła, że to wprost genialny pomysł. - No wiesz, zawsze mogę Ci pomóc w zrobieniu porządków. W końcu też tu mieszkałam, nie wypada żebyś sam to robił - zaproponowała, choć przeczuwała że to również nie jest dobre rozwiązanie. Spędzenie większej ilości czasu z Dawsey'em nie poprawi jej dnia. Co gorsza, po spotkaniu może się znacznie gorzej poczuć, gdy ten na pewno nie będzie jej szczędził słów co do ich wspólnej przeszłości.

dawsey carleton
powitalny kokos
patsy#7401
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Temat dzieci był dla niego tematem drażliwym, Astrid wiedziała jak bardzo, a jednak posunęła się do kłamstwa. Doskonale znał przyczyny tego kłamstwa. Wiedział, że się bała, bo przecież przeszła z nim już przez piekło, cierpliwie trzymając go za rękę, ale on zwyczajnie nie potrafił jej tego wybaczyć. Szczerze wątpił, że gdyby tutaj została, cokolwiek by się zmieniło. Może tylko tyle, że przeprosiłby ją za swoje zachowanie tamtego dnia, a terapia w jego mniemaniu nie miała już czego ratować. On był tak negatywnie nastawiony do tego wszystkiego, że czasami nie poznawał sam siebie. Zatracił w sobie tego faceta, którym był piętnaście lat temu. Tym radosnym chłopakiem, który rozpoczynał medycynę, planował założyć rodzinę i żyć, unikając wszelkich problemów. Niestety, na każdym kroku okazywało się, że problemy trzymały się jego, mając imiona wszystkich kobiet, które go otaczały. A on już naprawdę tego nie chciał. Dlatego wyniósł się z domu, by dać Louise przestrzeń, a sobie zapewnić trochę spokoju. Nie sądził, że ten spokój zostanie zaburzony przez jedną ze sprawczyń zamieszania w jego życiu. Naprawdę starał się wyprosić ją miło i kulturalnie, to, że mu nie wyszło było zupełnie odrębną kwestią. Ale nie sądził, że Astrid będzie chciała zostać. Przecież nie zachował się tamtego dnia wyrozumiale. Wręcz przeciwnie. I pokoik, który mieli przed sobą dobitnie o tym świadczył. – To po co przyjechałaś? Przed chwilą powiedziałaś, że trafiłaś tu przypadkiem. Więc przypadkowo mogłabyś również wyjść. Aha, i oddać mi klucze – powiedział, nie siląc się na sympatię, bo miał zwyczajnie dość bycia miłym. – Chcesz coś wziąć? Proszę bardzo – rozejrzał się. Jeśli czuła sentyment do jakichś jego rzeczy, je również mogła ze sobą zabrać. On planował i tak wszystko wyrzucić. Może rzeczywiście wróciłby do tego domu na stałe? Gdyby tylko pozbył się zbędnych wspomnień. Westchnął głośno, okazując w ten sposób swoją irytację. – Naprawdę teraz zastanawiasz się nad tym, co wypada, a co nie? Podpowiem ci. Bez względu na pobudki nie wypada okłamywać swojego faceta – celowo nie powiedział na głos powodu, bo on nie chciał jej zranić. Po prostu od kilku dni był rozgoryczony, a kłótnia z Louise tylko jeszcze bardziej zaostrzyła jego zły nastrój. – Dobrze, rób, co chcesz – powiedział w końcu, a sam wyszedł z tego pieprzonego pokoiku, by nie patrzeć na bałagan. Znalazł w kuchni jakiś worek i zaczął zbierać rzeczy, które nie były mu już potrzebne, a które mogłyby się przydać Astrid. Skoro już tutaj była, to od razu mogli załatwić również tę sprawę. Skoro już tak pięknie sprzątał swoje życie, to może to również wypadałoby ogarnąć.
lekarka weterynaryjna — ANIMAL WELLNESS CENTER
29 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
utrata dziecka i Dawsey'a sprawiła, że zniknęła z Lorne na rok - czy teraz, gdy wróciła do miasta, jest szansa aby odzyskać chociaż dawną miłość?
Wiedziała, że go bardzo skrzywdziła, ale żeby aż takie traktowanie miał względem niej uskuteczniać? Tym bardziej, że sporo czasu minęło, a ona dopiero po tym wszystkim przypadkowo widzi go właśnie w chwili, kiedy wydawać by się mogło, że już się pogodzili ze wszystkim? Sądziła, że będzie trochę milsze to widzenie się - nieważne, czy przypadkowe, czy celowo się umówili gdzieś na mieście. Starała się być czuła i ciepła, może i też z racji odczuwania w dalszym ciągu głębokiej winy rozpadu tego związku, jednakże nie potrafiła inaczej. Nie względem Dawsey’a… Kochała go nadal, głupia. Lecz nie potrafiła zmienić tego ot tak, jak za pstryknięciem palców. To nie było jakkolwiek możliwe…
- Mówiłam już, naprawdę przyjechałam przypadkowo. Ale skoro już tu jestem, to nie chciałabym wyjść stąd, jakby to było dla mnie nic nieznaczące miejsce… - wyjaśniła najlepiej jak potrafiła, jednakże czuła że to nie będzie wystarczające dla Carletona. Westchnęła ciężko, czując się źle. Zwyczajnie źle z racji tego, iż chciałaby spokojnie i pokojowo podejść do jego osoby, a on utrudnia to zadanie. Czuła się bezradna, bezsilna. Jak zmienić podejście Dawsey’a do jej osoby? Nie znalazła jeszcze odpowiedzi na to, bojąc się iż zbyt prędko jeszcze takowe się nie pojawi w jej głowie.
Ominęła celowo kwestię odnośnie kluczy. Nie dlatego, że chciała go rozwścieczyć. Po prostu nie czuła jeszcze się na siłach, aby i nawet z takim przedmiotem się tak łatwo pożegnać. Jednocześnie obawiała się, że ten będzie mocno ją naciskał na to. A wtedy z czasem tego spotkania chyba nie będzie miała innej opcji, jak to zrobić. - Nie, nie chcę niczego zabierać… Chyba… - przyznała, zerkając na pomieszczenie przed nią. Tak naprawdę nie chciała w domu niczego zmieniać. Zupełnie jakby planowała tu jeszcze kiedyś się pojawić, chcąc ujrzeć wszystkie rzeczy w tym samym miejscu, jakby nic się nie wydarzyło i nie zmieniło między nimi. Westchnęła ponownie z trudem przełykając ślinę, odczuwając ogromną gulę w przełyku. Im dalej w las, tym czuła się tutaj gorzej. Zupełnie jakby była intruzem. Jakimś faktycznym złodziejem, który wszedł na nieproszony teren, gdzie została przyłapana przez właściciela posiadłości na gorącym uczynku. A w końcu nie robiła niczego złego…
- Nie zastanawiam się nad tym, co wypada. Po prostu mówię jak jest. Też tutaj mieszkałam, wcześniej Ci pomagałam przy utrzymaniu tego domu… To i czuje się w obowiązku, żeby i w tym momencie pomóc w porządkach czy innych rzeczach, jakie zaplanowałeś - wiedziała, że nawaliła, niemniej nie sądziła aby Dawsey od razu zdecydował się przejść do ofensywy. Domyślała się, iż bardzo go zraniła, lecz czy to powód do takiego traktowania kogoś, z kimś spędził tyle czasu? Z kim dzielił łóżko, wspomnienia, codzienność? A przede wszystkim - czy zasłużyła sobie na takie traktowanie po tym wszystkim, co razem przeszli? - Tak samo jak nie wypada być przez prawie cały związek małym chujkiem, który nie patrzy na uczucia innych - ooops, nie planowała tego powiedzieć. Niemniej roztrząsanie sprawy w myślach i ogólne zachowanie Dawsey’a sprawiło, iż najpierw powiedziała, a potem pomyślała. - Dziękuję, zrobię co chcę - dodała na koniec, odwracając się całkowicie od jego osoby, wchodząc całkiem do środka pomieszczenie, jakie miało służyć na pokoik dla dziecka. Siadła przy jednym z mebelków, by nagle… zacząć cichutko szlochać, przeglądając w międzyczasie przygotowane ubranka bądź akcesoria czy nawet pierwsze zabawki. Mimo buntowniczego zachowania na koniec czuła, że lekko w niej wszystko zaczynało pękać. Nie takiego spotkania z Carletonem sobie życzyła.

dawsey carleton
powitalny kokos
patsy#7401
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Wyszedłby. Gdyby znalazł się na jej miejscu, biegiem opuściłby ten dom. Zresztą, czy w ogóle do głowy przyszedłby mu pomysł, żeby się tutaj zjawić? Prawdopodobnie nie. Ale chcąc nie chcąc, zachował się kiedyś podobnie do niej. Pół roku temu, kiedy Louise wylądowała w szpitalu, a on zamiast zrezygnować z opieki nad nią, podjął się tego z ogromną niechęcią. Później zaprosił ją do swojego domu, choć przecież to też było ostatnią rzeczą, której pragnął, a potem do swojego życia na dłużej. Tego już bardzo chciał. Przynajmniej wtedy, w Sanktuarium tak mu się wydawało. Potem minął najlepszy miesiąc, jaki przeżył w ciągu ostatnich kilku lat, a potem wszystko się zepsuło. Dlatego wiedział, że już nie powinien niczego sobie żądać, bo to miewało dość opłakane skutki. Ale pomijając to wszystko, na pewno nie wpadłby do domu Astrid i nie upierał się, że w nim zostanie, jeśli ona by tego nie chciała. I nie była to nawet kwestia honoru, bo wydawało mu się, że od dawna już go nie miał, ale po pierwsze dostatecznie napsuli sobie krwi. Po drugie, nie pchałby się tam, gdzie go nie chcą. Dlatego nie skomentował jej pierwszych słów.
- To nie ma znaczenia, bo już tutaj nie mieszkasz i nie jesteś absolutnie do niczego zobligowana – odpowiedział. Naprawdę bardzo mocno nie chciał jej tutaj. Przyjechała, wróciła teraz, kiedy wcześniej usilnie potrzebował ją znaleźć i znów mieszała mu w życiu. Ba, jeszcze nie wiedział, że już wróciła, a już była przyczyną sporów z jego żoną. Bezsensownych zresztą, ale jednak sporów. A tych chciał się wystrzegać jak ognia. Dlatego tym bardziej życzyłby sobie, gdyby Astrid opuściła jego dom, a najlepiej życie tak jak zrobiła to rok temu. Na zawsze. Bo miał już dosyć kolejnych kłopotów, a wiedział, że one powstaną, kiedy Louise dowie się, że Astrid w ogóle tutaj była. – Zabolało – powiedział ironicznie, a potem uśmiechnął się i to wcale nie był wesoły uśmiech, którym zazwyczaj ją obdarzał. – Wiesz, że wtedy można odejść? Z klasą, na przykład, a nie z mianem oszustki – dorzucił i wiedział, że jest złośliwy, a przecież nie chciał taki być. Po prostu nie miał się na kim wyżyć i zrobił to na niej. – Rób, ale nie w moim domu – zawołał jeszcze, zanim zniknął całkowicie. Znalazł jeszcze kilka jej rzeczy, które starannie zapakował, by jak najszybciej się jej pozbyć, skoro tak bardzo upierała się, żeby mu pomóc. Reszty właściwie nie ruszał, bo rzeczy należały do niego. Chyba, że Astrid chciała wziąć coś, do czego była szczególnie przywiązana. Nie miał nic przeciwko. Mogła to potraktować jak urodzinową niespodziankę. Kiedy już zapakował pudełko, ruszył do dziecięcego pokoiku, bo to tam panował największy rozgardiasz i tym chciał się zająć w pierwszej kolejności, kiedy tu przyszedł. Astrid płakała, a on poczuł się jak ostatni mały chujek. – Przepraszam – powiedział, bo naprawdę ostatnie czego chciał, to płaczący przez niego człowiek. – Reakcja obronna – wyjaśnił swoje zachowanie. – A ostatnio dzieje się dość średnio, więc wyżyłem się na tobie. Jeszcze raz przepraszam – powiedział i tym razem ulotnił się najciszej jak potrafił. Usiadł na stołku w kuchni i poczekał aż Astrid się uspokoi i naprawdę sobie już pójdzie, bo nie wiedział czy jeszcze będzie potrafił traktować ją normalnie, bez tego idiotycznego żalu w środku.
lekarka weterynaryjna — ANIMAL WELLNESS CENTER
29 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
utrata dziecka i Dawsey'a sprawiła, że zniknęła z Lorne na rok - czy teraz, gdy wróciła do miasta, jest szansa aby odzyskać chociaż dawną miłość?
Spojrzała na niego znów lekko zmieszana po tym, co powiedział, jednakże starała się nie pokazywać jakichkolwiek emocji na zewnątrz. W końcu nie chciała wyjść od razu na słabeusza, sprzedając się natychmiast z tym że mogłaby go w dalszym ciągu kochać. A niestety - to ma faktycznie miejsce. Wzięła głęboki wdech, dodając sobie z lekka odwagi. - Może nie jestem. Ale tak naprawdę nieważne czy tutaj mieszkam obecnie, czy może mieszkałam tutaj wcześniej. Po prostu czuję taką wewnętrzną potrzebę w udzieleniu Ci pomocy, skoro już tutaj jestem i spotkaliśmy się przypadkowo - zauważyła chyba w trafny sposób. Jak dla niej było logiczne to, co powiedziała… Ale czy Dawsey podejdzie do tego w podobny do niej sposób? Byłoby dobrze, lecz nie będzie od niego wymagała nie wiadomo czego.
Uniosła brew ku górze, gdy wspomniał o tym, że go zabolało. W sumie wierzyła w słuszność tego stwierdzenia, jednakże następujący uśmiech pokazał, iż to było najbardziej ironiczne zachowanie Carletona, jakie kiedykolwiek jej okazał przez cały czas ich znajomości. Przygryzła lekko dolną wargę, rozumiejąc kompletnie, że przegięła. Jednakże poddała się chwilowym emocjom jakie nią zawładnęły po tym, co wcześniej do niej powiedział. Na koniec westchnęła przeciągle, dalej próbując zachować względny spokój. - Wiem, że można wtedy odejść, ale nie jest to łatwe gdy się kogoś bardzo kocha…ło - prawie wpadła. Prawie zakończyła zdanie tak, jak nie chciałaby tego zrobić. Nie mogła mu powiedzieć o dalszym posiadaniu głębokich uczuć względem właśnie jego. To nie byłoby dobre posunięcie. W końcu nie pojawiła się specjalnie w jego domu, aby wyczekiwać jego pojawienia się i tylko po to, aby powiedzieć co nadal się w niej tli z nadzieją o rychły powrót tej dwójki do tego, co było wcześniej. Doskonale zdawała sobie sprawę z faktu braku możliwości na to w pobliskim czasie, ale kto wie? Może jeszcze coś z nich kiedyś będzie?
Tego też sobie z lekka życzyła.
Nie powiedziała już nic więcej, a Dawsey opuścił pokój dziecięcy, w którym miał mieszkać owoc ich miłości. Ale czy na pewno coś do siebie czuli? Czy to wszystko było prawdziwe z obu stron? Wierzyła, że tak. I sądziła, iż będzie posiadała możliwość na odzyskanie go. To byłoby… cudowne. I w trakcie podejścia numer dwa na pewno by wiele rzeczy zmieniła.
Ale czy warto wchodzić drugi raz do tej samej rzeki? Szczerze?
Dla Astrid było warto ponownie podjąć się spróbowania.
Wtedy wybuchła płaczem. Niekontrolowanym, nieprzewidzianym. Nie chciała rozkleić się właśnie tutaj, szczególnie w pobliżu Dawsey’a. Nie chciała okazać słabości. Nie chciała, aby widział ją w takim stanie, tym bardziej gdy widzą się po raz pierwszy po takiej przerwie. A mimo to - przyłapał ją, a w trakcie tego usłyszała niespodziewane słowa. - Nie, nie przepraszaj. To moja wina. I to ja powinnam to zrobić - zaczęła, zerkając na niego delikatnie przez ramię, przy tym ocierając pozostałe łzy z policzków. Pociągnęła też parokrotnie nosem, aby spróbować się uspokoić. Z marnym skutkiem co prawda, ale naprawdę się starała.
Wysłuchała go do końca, nie dostając możliwości na odpowiedzenie. Dawsey poszedł do innego pomieszczenia, a ona jeszcze przez chwilę klęczała przed mebelkiem dziecięcym. Ostatecznie jednak wzięła miśka, o jakim myślała że będzie ulubionym dla ich dziecka, wstając na równe nogi i zaczynając poszukiwania mężczyzny.
Znalazła go w kuchni. Podeszła nieśmiało.
- To ja przepraszam. Zachowałam się wtedy okrutnie. Okłamywałam Cię, choć nie chciałam tego robić. Bałam się, że znów będziesz załamany po stracie kolejnego dziecka. Nawet nie wiedziałam jakimi słowami Ci to konkretnie przekazać, choć wiem że wystarczyło porozmawiać i powiadomić o tym wprost - zaczęła, mając spuszczony w dół wzrok. Wstydziła się. Wstydziła się tego, co miało miejsce kiedyś, ale i też wstydziła się tego, że dopiero co płakała. Wzięła głęboki wdech, zupełnie jakby to miało jej pomóc. Niestety - tak się nie stało. - Przepraszam Cię, Dawsey. Tak cholernie tego żałuję… - miała nadzieję, że jej uwierzy, bo na serio była szczera ze swoim wyznaniem. - Nawet nie wiesz jak bardzo… - dodała, pociągając nosem, stojąc i żałośnie trzymając pluszaka jedynie za rączkę, wyglądając jak mała, zagubiona dziewczynka.

dawsey carleton
powitalny kokos
patsy#7401
onkolog — w szpitalu w cairns
38 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
jednak przeczuwam powoli, że zacznie pierś moja bić i marzę o ludzkiej doli, chcę kochać, cierpieć, żyć
Dla niego nadal było to niezrozumiałe. Słuchał jej z uwagą, a jednak był pewien, że nie ma to najmniejszego sensu. Nie zdawał sobie sprawy, że mogłaby go nadal darzyć jakimikolwiek uczuciami, skoro wyjechała na tak długi czas i po wszystkim nie dała znaku życia. Może podszedłby do tego spokojniej, z mniejszą dozą złośliwości? A może wtedy sam zwiałby gdzie pieprz rośnie, bo przecież tak naprawdę nie chciał tego słyszeć? Nie po tym wszystkim, co wydarzyło się między nimi. I nie po tym jak układał sobie życie z Louise. Bo to oznaczałoby, że Louise ma rację, przeszłość wali do ich życia drzwiami i oknami. Nie, on naprawdę nie chciał już żadnych uczuć ze strony Astrid. Tak całkowicie żadnych, nawet tych negatywnych. – Wiem. Mimo wszystko… – nie skończył, bo co miałby powiedzieć? Tak się po prostu nie robi? On też robił wiele rzeczy, których nie powinien, ranił ją, ale myślał, że ostatnie miesiące ich związku były naprawdę szczęśliwe. Poprosił ją o rękę, bo chyba odkrył, że trudniej byłoby mu się pogodzić z jej odejściem, niż… ze ślubem. Nie wiedział, czy jest na to wszystko gotowy, ale wiedział, że ją kochał i był w stanie zrobić wiele, żeby ją zatrzymać. Tym bardziej, że ona też wiele razy swoją miłość udowodniła. A jednak, kiedy okazało się, że od miesiąca nie jest w ciąży, a ona naiwnie wierzył, że będzie miał nową rodzinę, której nic nie jest w stanie zniszczyć, zrozumiał, że się przeliczył. Że znów coś poszło nie tak i nie chciał już tego naprawiać. Wiedział, mógłby przysiąc, że gdyby Louise się nie zjawiła, a ich stosunki by się nie zmieniły, to również niczego by nie zmieniło. Zamknął temat Astrid. Więc dlaczego ponownie otworzył się na Louise? Przecież ona też w jakiś sposób go zraniła. Tylko, że ostatnimi czasy jakoś tak bardziej brał pod uwagę jej ból, że to on zaniedbał ich małżeństwo, więc ona miała prawo odejść. Nie miała najmniejszego prawa go zostawić, bo właśnie tak przysięgała. A Dawsey wziął to wszystko na poważnie. Dlatego to również go bolało. Nie mówił o tym, bo tak naprawdę ten ból był dla niego nieważny. Nadal nieustannie będzie powtarzał, że śmierć Lily była dla niego takim wstrząsem, który doprowadzał do tych sytuacji. Był traumą, nadal niewyleczoną i ciosem, z którego ciężko było mu się podnieść. Nie zrzucał winy na córkę, ale na wszystkie okoliczności.
Westchnął głośno, kiedy pojawiła się w kuchni. – Zrobię kakao, chcesz? – zapytał, podchodząc do szafek w poszukiwaniu czegoś… nieprzeterminowanego. Nie zrobił zakupów, choć powinien, skoro planował tutaj zostać na dłużej. – To było trudne dla nas wszystkich. Wiem, że tobie też nie było łatwo z utratą dziecka, a w dodatku miałaś przy sobie rozchwianą emocjonalnie primaballerinę – zażartował na swój temat, próbując jakoś rozładować atmosferę. Bardzo pokracznie. – To nie powinno skończyć się w ten sposób i chyba nie da się już tego naprawić – powiedział szczerze, bo on już nie potrafił patrzeć na to wszystko bez pryzmatu bólu.
lekarka weterynaryjna — ANIMAL WELLNESS CENTER
29 yo — 171 cm
Awatar użytkownika
about
utrata dziecka i Dawsey'a sprawiła, że zniknęła z Lorne na rok - czy teraz, gdy wróciła do miasta, jest szansa aby odzyskać chociaż dawną miłość?
- Kakao brzmi dobrze - odparła z lekkim uśmiechem, chociaż to wykrzywienie na ustach tak naprawdę nie przypominało tego, co chciała okazać. Wzięła następnie głęboki wdech, delikatnie uspokajając się. Zaproponował zrobienie ciepłego napoju. Czyli… nie jest aż tak źle, jak mogło się z początku wydawać? Tym bardziej, że dopiero co wyganiał ją z domu, a teraz jednak uznał aby została przez dłuższą chwilę w jego towarzystwie. Traktowała to jako… plus? Całkiem możliwe, niemniej nie miała zamiaru robić sobie złudnych nadziei zbyt prędko. To by zapewne sprawiło pogorszenie już i tak fatalnej sytuacji, w jakiej się znalazła. Bo powiedzcie mi - czy to normalne, aby dalej kochać mężczyznę, z którym nie widziało się rok i z jakim się tak naprawdę zerwało? Od którego się uciekło?
Słuchała go w dalszym ciągu, w jeszcze większym skupieniu, o ile to było w ogóle możliwe. Przyglądała się jego osobie, jego sylwetce. Przysłuchiwała się słowom, jego głosowi. A na to jeszcze bardziej przeciągnęła wypuszczane powietrze. Cudownie. Teraz nie wiedziała, czy w ogóle da radę się opamiętać, by nie spróbować się do mężczyzny. Głupie serducho podpowiada jej, żeby nad niczym się nie zastanawiała, korzystając z ów chwili pełnymi garściami, nie bacząc na konsekwencje. Dobrze jednak dla samej Astrid, iż mózg nadal posiada swoją wartę, jednocześnie hamując zapędy przedmówcy, przez co jedynie w ukryciu przebierała delikatnie nogami w miejscu, jakby rozważała możliwość ucieczki, a nie zbliżenia się do ukochanego. Na całe szczęście też sam Dawsey stał do niej tyłem i niczego nie dostrzegł. W chwili odwrócenia się do niej, opamiętała się. Zupełnie jakby wcześniejsze tuptanie kompletnie się nie wydarzyło.
Dopiero w tym momencie całkowicie do niej dotarły słowa. Przetworzyła je. Przemyślała ich znaczenie, wysuwając wnioski… czyli… nie.
Oni nie mają już prawa bytu.
Oni już nigdy się nie przydarzą.
Oni… Ich całkowicie już nie ma.
Świetnie. Tego właśnie potrzebowała. Całkowitego dobicia…
A przyszła tutaj jedynie po to, aby obejrzeć dobrze znane jej pomieszczenia. Bez tego całego spotkania Dawsey’a i bez tej całej rozmowy!
Ponowne nabranie powietrza. Liczyła, że jej to jakkolwiek pomoże, jednakże bezskutecznie.
- No cóż, przeszłości nie zmienimy - odparła początkowo, delikatnie unosząc kąciki ust ku górze. - I widzę, że przyszłości… również - dodała nieco ciszej, ale z całą pewnością słyszalnie, uciekając spojrzeniem w bok. W tym czasie mężczyzna postawił przed nią kubek, pozostając w takiej ciszy przez jeszcze dłuższy moment, zerkając na niego. Kompletnie nie wiedziała co miałaby powiedzieć, póki to właśnie on nie uratował tego spotkania. Rozmowa jakimś cudem potoczyła się swoim torem, całkowicie odbiegając od tego, o czym chwilę wcześniej mówili. Szkoda tylko, że sama Astrid w głowie jedynie oscylowała wokół tego tematu.
Nie chciała szybko stąd znikać. Chciała jak najwięcej czasu spędzić z Dawsey’em, skoro już otrzymała taką możliwość od losu. Ponownie jednak mózg wkroczył do akcji, co uratowało zdecydowanie kobietę. Wymigała się jakimiś obowiązkami zawodowymi, po czym podziękowała za napój i za… wszystko, wracając do swojego auta. Nie musiał długo czekać na wręcz piśnięcie opon w momencie opuszczania terenu, ruszając przed siebie. Zatrzymała się gdzieś w połowie drogi do domu, zachowując oczywiście bezpieczeństwo i parkując pojazdem w ślepym zaułku. Wtedy też… rozkleiła się. Kompletnie i bez jakiegokolwiek zahamowania, chcąc jakkolwiek rozładować emocje, jakie się w niej kotłowały już od samego początku usłyszenia tego jednego zdania. Chyba nie da się już tego naprawić. Dopiero po dłuższej chwili wylania prawdopodobnie wszystkich łez ruszyła dalej, czując iż jest już gotowa do odbycia dalszej drogi powrotnej, aby tam dokończyć swoje rozżalanie się nad swym losem.

[ z tematu x2 ]
powitalny kokos
patsy#7401
ODPOWIEDZ