lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
komandor porucznik, prawnik — Australian Defence Force
34 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
The woman who follows the crowd will usually go no further than the crowd. The woman who walks alone is likely to find herself in places no one has ever been before.
Josephine & Ephraim
#1

Chciała nadać temu dniu sens, ale prawda była taka, że sobota 25 czerwca była, jak każda inna w tym miesiącu. Nie padał deszcz na uznanie śmierci przyzwoitego marynarza, wręcz przeciwnie – gorące powietrze padało z góry, a pot toczył się z czoła szeregu oficerów odzianych w galowe mundury. Mimo to, stali w słońcu, zgrzani, a znaczna ich część była gotowa stać jeszcze kolejną godzinę, dwie, trzy, całą dobę, jeśli było trzeba, niezależnie od piekła, jakie gotowało się pod wieloma warstwami materiału. Żegnali szanowanego dowódcę, starszego lub młodszego kolegę, podlegającego im żołnierza, znakomitego marynarza, przyjaciela. Ona brata, i mimo chęci, nie potrafiła odnaleźć sensu dla tego pożegnania, bo wcale go nie było. Jaka mogła być celowość w żegnaniu 37-letniego mężczyzny w sile wieku, oddanego męża, ojca, syna, brata i żołnierza? Żadna. Wieść o jego śmierci była nieprzewidywalna, nikt nie spodziewał się, że zginie, kto by mógł? Jaki cel miała jego śmierć? Nie oddał życia za żadną wielką ideę, za nic większego od niego samego. Po prostu umarł. Błyskawicznie i bez żadnych znaków ostrzegawczych. Dlatego nie była gotowa na to pożegnanie. Myślała, że będzie, że hołd dla żołnierza i pogrzeb z wszelkimi honorami dla jego zasług ulży jej bólowi, ale ten wcale nie malał. Narastał. Myślała, że poczuje się lepiej na ceremonii, ale czuła się tylko gorzej. Wszystko trwało za długo. Mowy, odznaczenia, pochód, składanie życzeń, pożegnanie, widok bólu w oczach ojca. NIgdy go takim nie widziała. Nigdy nie widziała go słabym… Chciała i nie chciała uciec jednocześnie, i uciec nie mogła – Nathaniel by tego nie zrobił, ucieczka nie leżała w naturze Collinsów. Chciała płakać i płakać nie mogła, niech szlag trafi wychowanie ojca. Stała tam, niewzruszona, sztywna, sparaliżowana, pierwszy raz od bardzo dawna tak bezsilna, i tak desperacko chwytająca się ostatków siły właśnie, żeby się nie złamać. Pobocznym obserwatorom mogła wydawać się nieczuła, oschła, ale każdy znosił żałobę na swój sposób. Ona zaciskała ręce w pięści, do krwi przebijając paznokciami wnętrze dłoni. Nie wiedziała ile trwała cała ceremonia, jak długo stała w jednym miejscu, kiedy inni zaczęli się już poruszać do powolnego opuszczenia cmentarza.
Zamknięta we własnych myślach, drgnęła dopiero na dźwięk swojego imienia.
Josephine.
Nie przepadała za pełnym jego brzmieniem, ale tym razem nie zwróciła na to uwagi. Bezwiednie powiodła spojrzeniem za źródłem dźwięku, ciemne tęczówki oczu zawieszając na twarzy autora tych słów, chwilę później gubiąc spojrzenie za jego ramieniem, w przelocie chwytając wzrok ojca.
Znak na wyjście.
Nie mogę tu być – prawie z końcem brzmienia tych słów odnajduje znów kierunek do oczu kapitana, jak zawsze niewiele może z nich wyczytać. Uśmiecha się gorzko, intuicyjnie prostując plecy, żeby zrównać się z nim różnicą wzrostów. Robi to machinalnie, podświadomie w jego obecności i tylko przez to nie wygląda tak żałośnie, jak się czuje.
Zabierz mnie stąd.
Zwraca się do niego tonem rozkazującym, też z przyzwyczajenia, tonem, jakim kieruje się do podlegających jej nadzorowi oficerów, ale zaraz wstrząsa głową, reflektuje się.
Możesz mnie stąd zabrać, Rahmie?
Rzadko zwraca się do niego w ten sposób. To zwrot przeznaczony dla specjalnych osób, ale dzisiaj jest szczególny dzień. Szczególnie beznadziejny. Dzisiaj nie może być podległym mu komandorem porucznikiem. Dzisiaj musi być Josephine Collins i dać sobie czas na żałobę.
I koniecznie się napić. Najlepiej do oporu, żeby zagłuszyć wszystkie myśli. Emocje, dla kogoś, kto tłumi je tak długo, przez całe życie, to nic dobrego, a dnia dzisiejszego nie da się uniknąć gonitwy myśli, jaka powoli przejmuje nad nią kontrolę.
Jakie znasz bary w Cairns?
ambitny krab
Joe
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
twenty one
josephine & ephraim
Sznur wyprostowanych marynarzy stał w równej linii przy wykopanym grobie.
Kapitańska, śnieżna biel kontrastowała z czernią cywilnego garnituru w normalnych okolicznościach wymaganego na podobne zdarzenie. Pierwsza barwa wywoływała zachwyt, druga dominowała. Dusiła. Umniejszała innym. Ephraim, nieważne jak bardzo kochał swój mundur, musiał nawyknąć ponownie do jego koloru po półrocznej przerwie. Do tej niewinności i nieskazitelności. Czerń musiała być zastąpiona bielą munduru, który nie wyglądał, jakby jego właściciel nosił żałobę po utracie kogoś bliskiego. Co ciekawe to ciemne barwy odwzorowywały w tym momencie jego stan ducha — w końcu prowadził życie na lądzie, jednak bez swojej towarzyszki. Odczuwał chęć komunikacji od strony Turner, ale każdą kolejną próbę nawiązania kontaktu odtrącał, gasząc tlącą się nadzieję bez wyrzutów sumienia. Nie zamierzał pozwalać kobiecie na dotarcie do niego, bo nie chciał mieć z nią do czynienia dłużej, niż wymagało tego absolutne minimum. Niż wymagały tego obowiązki związane z wychowaniem Teresy i zadbaniem o jej potrzeby. Miał sześć miesięcy na morzu i sześć na lądzie, aby ułożyć sobie plan działania tyczący się niewiernej żony oraz kolejnych wydarzeń, jakie miały mieć miejsce później. Nie zrywał z własnymi przekonaniami oraz postanowieniami. To małżeństwo było nie do odratowania, lecz nie zamierzał porzucać córki. I nieważne co mówiły badania, był jej ojcem. On i nikt inny. Dziewczynka nie miała wszak odpowiadać za to, że jej matka była oszustką. Wpierw domniemaną, później już całkowite potwierdzoną. Nie miał wątpliwości, że kobieta nie dochowała mu wierności podczas jego nieobecności. Musiał ją jednak o to spytać, bo sama nie umiała powiedzieć mu tego w twarz. Były inne razy? Tak. Każde kocham cię wyrażone jej tonem, przyprawiało go o nieprzyjemne dreszcze.
Odgłosy wystrzałów salwy honorowej rozniosła się po płaskim terenie cmentarza.
Zdawał się już przechodzić z tym do porządku dziennego. Do tego, jak wyglądała sytuacja z Leonie, a teraz także i to… Chryste. Przecież to nie mogło się dziać naprawdę… Leonie, Nate, Gemma… Nie. Musiał trzymać się na powierzchni. Nie mógł iść na dno. Musiał sobie z tym poradzić, bo każde zawahanie się, sprawiało, że się cofał. Marnował czas. A Ephraim nie był człowiekiem, który lubił marnować swój czas. Czas, który spędził z przyjacielem, zdecydowanie nie należał do zmarnowanych. Nie było między nimi także momentów, których nie wykorzystali. Pływali ramię w ramię jeszcze zanim wsiedli za koło samochodu. Brali udział w dziecięcych regatach, aby później przejść do młodzieżowych i w końcu reprezentować w mundurach marynarkę wojenną. Byli tacy niewinni. Tacy wolni. I żywi.
Grudka ziemi opadła na ułożoną trumnę przykrytą australijską flagą. Oddanie honoru.
Ściągnął z głowy czapkę, przecierając upalone słońcem czoło. To był już koniec. Uściski dłoni, złożone kondolencje rodzinie. Pani Collins ujęła jego twarz w dłonie i wtuliła się ze szlochem w męską pierś — wszak i Ephraim był dla niej niczym syn, który współdzielił matczyny żal. Ciężar ręki pana Collinsa czuł na swoim ramieniu jeszcze wówczas, gdy podążał śladami oddalającej się Josephine. Wymówienie jej imienia przyszło mu z większą łatwością, aniżeli mógł przypuszczać. Nie mieli wszak kontaktu od dobrych dwóch lat. Nie byli przyjaciółmi, ale nie byli też wrogami. Gdy poprosiła, żeby stąd odeszli, skinął w milczeniu głową. Jednak to dalsze słowa kobiety sprawiły, że wewnętrznie się skrzywił. W Cairns na pewno roiło się od interesujących ją lokali i w sumie znał coś lepszego aniżeli zwyczajny bar, ale nie zamierzał zabierać tam Josephine. Nie zamierzał tam zabierać nikogo z obawy przed właścicielką. A Collins... Nie powinna pić. Wiedział jednak, że i bez niego znalazłaby drogę do jednego z barów — zdecydowanie wolał więc mieć pewnego rodzaju kontrolę nad sytuacją. I nie ze względu na własne tego pragnienie, lecz nie chciał zostawiać kobiety samej. Nate zawsze się z nich naigrywał — że nie mogą znaleźć wspólnego języka, ale razem stanowili po prostu nieco zdystansowaną rodzinę.
Milczał, gdy szli do jego samochodu i milczał, gdy wyjeżdżali z okolic cmentarza. Była to ciężka cisza, lecz nie ze względu na ich samych, lecz na sytuację, w której się znaleźli. Na emocje, które ciążyły na ich barkach. Wymęczone i drżące od niewiedzy. Kolejne dla niego, nowe dla niej. Zatrzymał się dopiero przed Riley Hotel. Nie zamierzał jechać do speluny, która jedynie pozwoliłaby się nad sobą użalać i pogłębiać stan, w jakim się znajdowała. Tu było proste rozwiązanie — nieważne ile miała wypić, mógł ją położyć do snu w jednym z pokoi. Mógł w nim zostać i z nią — nie miało to większego znaczenia. - Chodźmy - powiedział jedynie i wyglądało, jakby chciał powiedzieć coś więcej, ale zrezygnował i wysiadł z auta.
Josephine Collins
easter bunny
chubby dumpling
komandor porucznik, prawnik — Australian Defence Force
34 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
The woman who follows the crowd will usually go no further than the crowd. The woman who walks alone is likely to find herself in places no one has ever been before.
Okoliczności nie wymagały słów, a jednak cisza jej teraz ciążyła. Przez nią zamykała się w swojej głowie, powielała kilka chaotycznych obrazków, jakie przewijały jej się teraz w pamięci: flaga kładziona na trumnę, płacz matki ściskający klatkę piersiową, wyraźnie napięte łopatki ojca pod galowym mundurem, pukanie do drzwi w domu rodziców, a po otwarciu dwuosobowej delegacja oficerów. Pochodzili z rodziny wojskowej, już wtedy jasne było, że ktoś umarł, a jeśli Josephine była w domu… był to Nate. Mimo tego wszystkiego, jego śmierć dalej do niej nie docierała. Czuła się, jakby jeszcze w każdej chwili mogła do niego zadzwonić, podzielić się koszmarnym humorem, wysłuchać braterskich kpin. Aż zaczerpnęła powietrze, łapiąc się na tym, że automatycznie sięga dłonią do schowka po telefon i zawiesza dłoń w powietrzu. To nawet nie był jej samochód, odetchnęła, wyglądając przez szybę. Niby przyglądała się mijanym ulicom, ale nie rejestrowała w jakim kierunku jadą, tak naprawdę nie robiło to żadnej różnicy.
Nie mam telefonu… – powiedziała, jakby miało to teraz jakieś znaczenie, a nie miało. Powinna zadzwonić do rodziców, wrócić z nimi? Zanim opuścili cmentarz, wymieniła krótkie spojrzenie z ojcem, chociaż przez większość czasu nie rozumieli się wcale, dziś złapali nić porozumienia, w jednej tylko kwestii – każde miało realizować swój sposób na poradzenie sobie z wyzwaniem dzisiejszego dnia, a potem wrócić do porządku dziennego. Nie była pewna, dla kogo będzie to trudniejsze. Przymknęła powieki tylko na chwilę, ścierając się z falą myśli, ale kiedy ponownie je otworzyła, stali już na parkingu ekskluzywnego hotelu, którego nazwę zapewne powinna znać, ale nie bywała w takich miejscach. Ani w tym momencie nie zastanawiała się, dlaczego stanęli właśnie tu. Podążyła spojrzeniem za Ephraimem, wyczulona na rzeczy niewypowiedziane – podobnie zachowywał się jej ojciec – rejestrując subtelne oznaki słów, które miały paść, ale nie padły. Powinna pytać? Samochód opuściła chwilę po nim, łapiąc jeszcze ostatni, głęboki wdech zanim otworzyła drzwi, okrążyła auto i dołączyła do boku Burnetta. W pierwszej chwili milcząc, dopiero po pokonaniu kilku kroków, zasugerowała tonem otwartość na cokolwiek chciał powiedzieć.
Burnett?
Mógł wrócić do wątku, a może było już na to za późno, może już całkiem się rozmyślił. W obu przypadkach była gotowa uszanować jego reakcję. Nie próbowała ciągnąć go za język, wymuszać odpowiedzi, wiele można było o nim powiedzieć, ale nie to, że był niedojrzały. Jeśli wahał się, żeby coś powiedzieć, jakiekolwiek nie były jego powody, jeśli jednym z nich była jej zamknięta postawa, pozbyła się jej, ale jeśli powód był inny, przemyślał milczenie i zamierzał w nim trwać, w porządku. Mimo, że była głodna jego myśli. Jej własne były zbyt głośne i chaotyczne. On emanował spokojem, mimo, że, podejrzewała, że zapewne naprawdę spokojny nie był. Może zginął jej brat, ale wiedziała bardzo dobrze, że w ich środowisku można mieć także braci nie z krwi i ta więź jest tak samo głęboka, często nawet głębsza niż rodzinna. Burnett zapewne doświadczył w swoim życiu więcej strat niż ona, może radził sobie z nimi lepiej, albo nie, ale jego strata nie była wcale mniejsza niż jej. Przez większość życia to on spędzał z Nathanielem więcej czasu. To co czuł, jakie miał teraz myśli, było ważne. Czy mogło jej pomóc zrozumieć to, co szargało teraz nią? Nie potrafiła się określić.
Nie potrafiła nawet zdecydować czego chce. Już kiedy wjeżdżali windą na ostatnie, barowe piętro, poddawała w wątpliwość czy tak chce uhonorować śmierć brata. Zapijając się w barze? Czy istniał jakikolwiek sposób honorowania zmarłego? Czy powinna zadbać teraz o swój komfort, czy jej komfort był jednoznaczny z późniejszymi wyrzutami sumienia, kierowanymi tym, że nie tak powinna spędzić ten dzień? To pytanie zadawała sobie jeszcze upijając pierwszy łyk ginu z tonikiem i lodem. Jego smak był bardziej goryczkowy niż zawsze, wykrzywił pełne usta w chwilowym grymasie, pochyliła się w dół, odkładając szklankę z niesmakiem przed sobą. Zamiast tego pochylając głowę nieco w dół, wczesując obie ręce we włosy. Nie wiedziała nawet kiedy zdążyła je rozpuścić z obowiązkowego upięcia.
Jak się czujesz?
A jak mógł? Brak określenia tego pytania uderzył ją dopiero po tym, jak je zadała. Było bardzo ogólne, niekonkretne, nie mogło jej pomóc odpowiedzieć na te pytania, które sama sobie teraz zadawała. Ponadto, w ogóle, potrafiła sobie wyobrazić jak, a w szczególe… nie sądziła, żeby Ephraim sięgnął po tak płytkim zapytaniu do szczegółu…

Ephraim Burnett
ambitny krab
Joe
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
To było surrealistyczne. Wszystko wokół Ephraima zdawało się zapadać niczym domek z kart pod ciężarem jednej, źle ułożonej damy pik. Po niej przyszło walić się całej reszcie. Król wraz z poddanymi sobie liczbami upadł przy chwiejności swojej żony, jak i damy karo, która niespodziewanie znalazła się zbyt blisko niego. Niefrasobliwy jopek poczuł po raz pierwszy na sobie moc upadku, a gdzieś pod gruzami spoczywał również i as. Nad tym wszystkim królował nie kto inny jak król drwin i psot. Joker we własnej osobie. Pchnął wpierw królową, a po niej całą resztę królestwa. W ferworze wydarzeń ostatniego roku Ephraim nie miał więc czasu na to, aby odpowiednio przeżyć sytuację związaną ze śmiercią Nathaniela. Zgiełk, szał, niedowierzanie dnia codziennego odrywało go od zdania sobie sprawy z faktycznej tragedii. Wszak nawet tam. Na cmentarzu na jego pogrzebie odmawiał tego, aby było to prawdziwe.
Jak się czujesz?
Rozwodzę się, wypłynęło jako pierwsze w umyśle mężczyzny, jednak się nie odezwał. Mógłby takie sprawy opowiadać Nate’owi, ale nie jego siostrze i nie teraz. Tak naprawdę chciał, aby przed nim siedział właśnie Collins i domyślał się, że i Josephine chciała widzieć brata na miejscu kapitana. Obaj byli wysoko cenionymi członkami ich społeczności. Obaj oddani koronie, obaj wyjątkowo związani ze swoim powołaniem. Oddaj wyjątkowo ze sobą zżyci. Ephraim nie płakał po swoim przyjacielu — nie mógł. W końcu jeszcze to do niego nie dotarło, a płacz oznaczał, że jego śmierć była realna. Że nie miał wrócić... Chciałby to właśnie z nim rozmawiać o ciężkiej sytuacji rodzinnej. Chociaż nawet słowa o rozwodzie nie były do końca prawdą. Nie do tego wszak zmierzał, ale ludziom łatwiej było mówić rozwód aniżeli unieważnienie. Ale teraz... Zwyczajnie nie chciał rozmawiać. Odzywać się, bo każde słowo wypowiedziane wiązałoby się z wymuszeniem określonych formułek, a przecież nie leżało to w jego naturze. Wytarte, puste frazesy, które miały być rzucone w eter ku zadowoleniu innych. Marynarka wojenna nauczyła go, że rzadko kiedy mógł mieć tę wolność, ale tym bardziej w życiu prywatnym Ephraim unikał zwyczajnego pustosłowia.
- Za miesiąc wypływam - powiedział w końcu, zdając sobie sprawę, że w normalnych relacjach dwóch osób, ktoś z większą łatwością, pocieszyłby siostrę zmarłego, chciał dać jej wsparcie i ukojenie, ale ta strata była obusieczna. I na pewno Josephine nie chciała poklepywania po ramieniu, bo gdyby tego chciała, nie chciała znaleźć się daleko od żałobników. I nie wybrałaby jego towarzystwa. - A ty, co teraz zrobisz? - Nie pytał o sierpień czy wrzesień. Pytał, jak zamierzała sobie z tym radzić. Oboje związani byli ze swoją pracą i Ephraim zdecydowanie należał do ludzi, którzy nie rozprawiali o swoich wewnętrznych emocjach. Preferował je przekuć w coś pożytecznego lub iść dalej. W tym wypadku był to powrót do służby i najprawdopodobniej rejs ku europejskim brzegom, gdzie na granicy z Azją toczył się konflikt. A oni musieli zapewnić wsparcie.
Josephine Collins
easter bunny
chubby dumpling
komandor porucznik, prawnik — Australian Defence Force
34 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
The woman who follows the crowd will usually go no further than the crowd. The woman who walks alone is likely to find herself in places no one has ever been before.
To był ten jeden z nielicznych razy, kiedy naprawdę nie miała pojęcia, jakie są jej plany. W tym momencie włączyła myślenie zadaniowe, myślała o małych celach, a i im brakowało ambicji. Przy jego wypowiedzi, jej zdawały się bardzo błahe, ale nie dlatego wahała się z odpowiedzią. Przeniosła na niego spojrzenie, porządkując w tym czasie swoje myśli, ale zanim to nastąpiło, uniosła kącik ust, w niby kpiącym uśmiechu, ale tak naprawdę była to zaledwie marna próba przybierania maski "Wszystko w porządku" i imitowania własnych zachowań sprzed "Wcale nie jest w porządku". Nieskutecznie, grymas bardziej niż zadziornej nuty, nabrał krzywego, nieszczerego wyrazu, aż w końcu całkiem przyblakł, pozbawiony jakiegokolwiek przekazu. Zapiła więc tę powstałą chwilę ciszy, w której nie odpowiedziała od razu, kilkoma łykami alkoholu i odezwała się dopiero po chwili. Jednak nie kpiąco, a zaskakująco bezpośrednio i szczerze:
Uciekasz czy zbierasz siły do skonfrontowania się z problemami?
Nie wiedziała, że przeżywał teraz inne tragedie, skąd mogła wiedzieć, jednakże doświadczenie i zwykły rozsądek podpowiadał jej, że jak każdy człowiek, miał swoje sprawy, o których nie mówił. Zasada była taka, że im mniej człowiek narzekał na swoje problemy, proporcjonalnie tym bardziej poważne okazywały się one być. Dlatego fakt, że Ephraim większość życia milczał, nie zawsze wróżył coś dobrego.
Ona też milczała, ale dlatego, że nie miała żadnych wielkich planów, jeszcze nie myślała o tym, co będzie dalej. Zbyt pochłonięta początkowo pogrzebem i jego organizacją, załatwianiem dokumentacji, nie miała czasu przysiąść i pomyśleć o swoim następnym kroku. Jeszcze wczoraj odnajdywała w tym ulgę, że zbyt intensywny harmonogram dnia nie pozostawia jej czasu do namysłu, dziś z kolei... pierwszy raz miała chwilę refleksji nad odbywającą się tragedią rodzinną. I Bóg jej świadkiem, że przeżywała to lepiej niż mogła się po sobie spodziewać. Może dlatego, że nic tak naprawdę nie wydawało się jeszcze całkiem rzeczywiste.
Zostało mi kilka dni urlopu. Kupię Tess prezent, widziałam... sam zobaczysz. Potem wrócę do pracy, toczy się dochodzenie w sprawie... nie możesz wiedzieć.
Zaśmiała się krótko, trochę rozbawiona tym, że nie może sobie nawet teraz pozwolić na chwilę wytchnienia i rozmowy na temat, który teraz najłatwiej jej przychodzi. Nie z nim, bo dochodzenie było utajnione. Zabawne. Musiała milczeć, chociaż bardzo chciała rozwinąć tą myśl.
Nie wiem. Wszystko pozostanie bez zmian. Może przekuję to w nienawiść do męża? Ludzie w trakcie rozwodu nie powinni rozstawać się w większym gniewie niż my? Nie chcę do niego wrócić...
Mogło się wydawać, że jej słowa są płytkie i reakcje, jakich szuka, jeśli chciała bezowocnych wojen i niepotrzebnych konfliktów, ale właśnie teraz, spytana co planuje zrobić, pomyślała o nim. O byłym mężu, wsparciu, jakiego niegdyś jej udzielał i jakie w chwili słabości chętnie by od niego przyjęła. To było niepoprawne, tak bardzo niepoprawne i pozbawione celowości, że musiała się za to zbesztać. Nie mogli do siebie wrócić, już raz im nie wyszło, nie bez przyczyny. Dlatego lepiej było się zdecydować wylać na niego jad po śmierci brata i żal, zamiast szukać u niego zrozumienia.
Kurwa.
Mimo wszystko w tym momencie tęskniła do jego ramion i ciepłego głosu.

Ephraim Burnett
ambitny krab
Joe
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Mogli się ukrywać przed innymi, jednak oboje doskonale zdawali sobie sprawę z faktu, jak silnie dotknęła ich utrata Nate’a. Ephraim nie musiał mówić nic do Josephine, a ona do niego — mimo nie tak trwałych więzi, jakie posiedli na przestrzeni czasu, doskonale rozumieli, co działo się w ich wnętrzach. Może niekoniecznie odgadywali własne myśli, lecz stan ducha wciąż pozostawał taki sam. Zamieszany, niewyraźny, wyjątkowo zdruzgotany. Ciężko było wszak przejść do porządku dziennego wyzbytego kogoś, kto znajdował się tam od zawsze. Bo nawet jeżeli nie łączyła ich więź pokrewieństwa, silna relacja rodzinna wpisana była już ich w DNA. Burnettowie i Collinsowie byli wszak w swoich życiach od długiego czasu — zbyt długiego, aby mogli się tak po prostu ignorować.
Uciekasz czy zbierasz siły do skonfrontowania się z problemami?
- Pracuję - odparł krótko, wyłapując spojrzeniem kelnera i zamawiając sobie pojedynczą szkocką. Bo Ephraim nie chciał uciekać. Nie teraz, gdy prócz śmierci Nate’a potrzebowała go najzwyczajniej w świecie rodzina. Szczególnie Teresa. Była zagubiona, do tego jej ojciec chrzestny zginął — potrzebowała swoich rodziców. Potrzebowała ich obojga, a niedługo miało pozostać tylko jedno na kolejne tygodnie. Leonie kapitan nie zamierzał się przejmować — wszak czekał na rozprawienie się z nią w inny sposób, ale nie chciał już tego przedłużać. To oczekiwanie i niepewność go męczyły. Im dłużej znajdował się w tej stagnacji, tym gorzej. Musieli załatwić już to, co ich aktualnie łączyło i zostawić to za sobą.
Skinął jedynie głową, gdy Joe powiedziała o prezencie dla Teresy. Nie spodziewał się, żeby pamiętała konkretną datę, ale był w jakimś stopniu wdzięczny za to, że w ogóle miała świadomość urodzin małej. W końcu niczego od niej nie oczekiwał. Nie skomentował także słów o rozprawie. Znał to. Także nie mógł mówić o wszystkim, nawet Leonie, gdy w przeszłości pozostawali w dobrych stosunkach. Milczał, słuchając i pijąc swój zamówiony alkohol. Nie miał ochoty na szczere rozmowy. Nie miał ochoty na rozmowy w ogóle. Co jakiś czas zerkał jedynie na Josephine i to, w jakim rozstrojeniu była. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że więcej pozwalała sobie w jego obecności, jednak rozumiał ją w pewnym stopniu. Rozstania były ciężkie i był pewny słuszności własnego, lecz skłamałby, twierdząc, iż nie czuł wątpliwości. Zainwestował tak wiele w to małżeństwo, w więź z Leonie i jak widać, nie było to tego warte. Gdyby nie Teresa i możliwość bycia jej ojcem — nawet jeżeli nie była to biologiczne powiązanie — byłby wściekły i nie miałby dla Turner litości. W końcu zdradziła go na każdym możliwym froncie — mentalnym oraz tym fizycznym. Czego mógł od niej oczekiwać aktualnie? Na pewno nie kontynuowania wierności, bo ta i tak nie istniała.
- Czemu za niego wyszłaś? - rzucił w pewnym momencie w przestrzeń. Pytanie nie było nacechowane w żaden sposób — ani złością, ani ciekawością, ani współczuciem, ani niczym szczególnym. Po prostu się pojawiło. Równie dobrze mógł spytać, dlaczego się z nim rozwiodła, ale nie chciał tego słuchać. Może i mogło wydawać się to okrutne, ale… Nie interesowało go to. Każdy miał swoje powody, a wchodzenie w tak delikatne i tak personalne detale zdecydowanie nie były czymś, o czym marzył. Sprawy indywidualne właśnie takie powinny pozostać. Co do związku Collins... Zawsze był obok. Zawsze obserwował tych, którzy przewijali się przez życie Josephine i dobrze wiedział, że w pewnym momencie rodzicom wydawało się, że może i Ephraim dobrze prezentowałby się z córką Collinsów. Ich relacja nigdy nie była nacechowana podobnymi naleciałościami. Nigdy tego nie szukali i nie postrzegali w ten sposób. Mimo to Burnett był dobrym obserwatorem. W jego oczach związek Joe był kolejnym na liście do zdobycia. Jej mąż był ambicją, która — po osiągnięciu — straciła na wartości. Mógł się mylić, ale mógł się utożsamiać z jej wahaniem. Zresztą... Sam aktualnie wiedział lepiej od innych, jak skomplikowanie prezentowały się małżeństwa.
Josephine Collins
easter bunny
chubby dumpling
komandor porucznik, prawnik — Australian Defence Force
34 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
The woman who follows the crowd will usually go no further than the crowd. The woman who walks alone is likely to find herself in places no one has ever been before.
Pracuję, to jedno słowo, choć boleśnie zwięzłe, nie zapisało się w jej pamięci, jako oschłe czy nieuprzejme, nawet pomimo tego, że dla pobocznych obserwatorów właśnie tak mogło brzmieć. To jedno słowo nawet trochę ją rozbawiło. Parsknęła ledwie słyszalnie, przebijając się przez łagodne tło wygrywanego, niskich lotów, restauracyjnego jazzu.
Pracujesz — powtórzyła za nim, zanim uniosła szklankę do ust, upijając kolejny łyk alkoholu. Przejście do porządku dziennego było dla niego tak proste? Przechyliła głowę na bok, podpierając ją na ręce, uważnym, ale pozbawionym fascynacji spojrzeniem obejmując jego profil. Na pewno to było tak łatwe? Wiedziała, że nie. Chciała wierzyć, że nie — że taki był, że harmonia jaką wokół siebie budował była tylko twarzą, jaką pokazywał światu, wypracowaną przez dyscyplinę w domu i w wojsku, a że w głębi duszy, głęboko ukryte, znajdował w sobie pokłady żalu, tęsknoty, że z tym samym ciepłem i oddaniem, wspominał jej brata, z jakim myślał o Tess, rodzinie... Myśl, że Nathaniel mógł liczyć się dla kogoś w ten właśnie sposób, pokrzepiała ją, nie odejmowała jej nieszczęścia, ale stwarzała je mniej dojmującym.
Popełniasz czasem błędy, kapitanie?
Zwyczajowo zwrot nacechowałaby uszczypliwością, ale tym razem jego wojskowa ranga zdawała się być wypowiedziana prawie ciepło. Przyjacielsko. Prawie, bo oboje wiedzieli, że zawsze byli bardziej znajomymi niż przyjaciółmi, członkami skoligaconych rodzin, odnoszącymi się do siebie z szacunkiem i zrozumieniem, kiedy wymagały tego sytuacje, takie jak ta. Wyjątkowe. Wolałaby, żeby takich w ich życiu nie było już wcale.
A pytała o błędy, bo miała wrażenie, że ona sama w rozgoryczeniu, zbyt szybko wracając do pracy, właśnie te by popełniła — wielkie pomyłki. Dlatego, poniekąd zła na dowódcę za wymuszony na niej urlop, była mu jednocześnie wdzięczna, nie każdy miał szczęście być ze swoim dowódcą w tak dobrych stosunkach. Wiedziała o tym, dlatego tak łatwo złożyła wniosek o urlop okolicznościowy, ale teraz... teraz, kiedy stała przed wizją posiadania zbyt dużej ilości wolnego czasu, nie była pewna słusznego wyboru. Ani powrót do pracy, ani kilka dni przerwy, nie było dobrym rozwiązaniem.
Myśli krążyły jej teraz w różne, niewygodne strefy. Jedną z nich był On, jej były mąż. Nie kontrolowała podświadomości, mogła jedynie spychać te myśli na bok, co też spróbowała zrobić. Na krótko, bo zaraz wróciły do niej wraz z pytaniem Ephraima.
Założyła, że nie pytał o rzeczy proste. Miłość. Bezpieczeństwo. Pożądanie. To były proste odpowiedzi, a on nie był prostym facetem, więc tylko zgadywała, że to pytanie miało głębszy sens. Dlaczego On? Dlaczego nie ktoś inny? Miłość, seks, który zachodzi w pamięć i ciepło dłoni mógł jej dać każdy. A co dał jej On konkretnie?
Z takich samych powodów jak wszyscy — wróciła uwagą do dna swojej szklaneczki, rozlewając w niej alkohol po dolnej części szkła.
Jest osobą, przy której... mogłam odpowiedzieć na to pytanie.
Przy której mogła czuć się słabo, przy której czuła się dobrze ze swoimi słabościami i z którą mogła być całkowicie szczera. Ephraim z drugiej strony... była tak zamknięty, że nawet pomimo, że czasem czuła w nim zrozumienie, nie mogła mu ufać, ponieważ on wyraźnie podkreślał, że nie może ufać jej. Z czasem uczyła się, że te przelotne myśli poczucia bezpieczeństwa i pojednania zawdzięczali raczej podobnemu wychowaniu, niż swojej pracy. Jego pracy. On sam nigdy nie pozwolił jej się przed sobą otworzyć. Zapobiegawczo wyznaczał jej twarde granice, nie dając jej nawet się zastanowić, czy chciała je przekroczyć, a ona nigdy tego nie podważyła. Był przyjacielem jej brata, więc ta prostota zdawała się wtedy wygodna. Teraz?
Teraz sama potrzebowała przyjaciela, a udała się na drinka z kimś tak oderwanym i odseparowanym, że chociaż jego spokój przez chwilę był uspokajający, teraz uderzył ją chłodem i poczuciem osamotnienia. Pomimo, że siedział zaraz obok, jego obecność tylko potęgowała to uczucie. Wręcz czuła, jak zaciska się jej gardło, powstrzymuje łzy, przezornie nawet obróciła głowę, ale oprócz zaciśniętej krtani i napiętej żuchwy, nie pozwoliła sobie na więcej rozchwiania.
Wiesz... — zaczęła, wahając się tylko chwilę, ale ostatecznie zapiła gorycz końcówką alkoholu i dokończyła myśl — ... nie musisz dziś tu być. Ze mną.
Na pewno miał swoje powody, żeby się zgodzić jej towarzyszyć, ale jeśli poczucie obowiązku było jednym z nich, zwalniała go z tej odpowiedzialności. Ona z kolei czuła, że on sam wcale nie potrzebuje jej towarzystwa, ale oczywiście mogła się mylić. Powróciła z wolna spojrzeniem w jego kierunku, a raczej powłóczyła nim w tamtą stronę i uśmiechnęła się absolutnie nieszczerze, ale w dobrej intencji...
Jestem już dużą dziewczynką.
Znaczy, sugerowała, że jeśli ją zostawi, raczej nie zaleje się w trupa.

Ephraim Burnett
ambitny krab
Joe
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Nie był to pierwszy raz, jak tracił kogoś sobie znanego. I może marynarka wojenna nie była tak śmiercionośna jak siły specjalne, które wysyłane były na front w terenie — wszak floty zawsze były mniej znaczącymi miejscami współczesnych konfliktów — to wciąż szło za tym ryzyko. Wciąż zdarzały się wypadki. Wciąż zdarzały się zasadzki. Wciąż istniała niepewność, że część marynarzy mogła nigdy nie zobaczyć domu. Sam wszak parokrotnie zmierzył się z takimi sytuacjami. I przestraszyły go na tyle, by zwątpił. Nigdy jednak nie wieńczyło się to ostatecznym końcem. Drogą bez powrotu. Wsiadając na okręt w kolejnym z portów, nie wiedział jednak, co kryło się na drugim brzegu. Czy miał tam w ogóle dopłynąć? Czy miał wrócić tam, skąd przybył? Czy ci, którzy szli razem z nim, również mieli to zrobić? Nie. Tracił już towarzyszy broni, lecz nigdy Nate'a. Nigdy... Aż do teraz.
Popełniasz czasem błędy, kapitanie?
- Wszyscy mamy coś na sumieniu - odpowiedział jedynie, nie chcąc mówić dalej. Jego pierwszym błędem było zostawienie Gemmy, a później… Później cała reszta była niekończącą się karą. Nie odpowiedział, gdy finalnie zakończyła temat swojego małżeństwa. Przy jej stwierdzeniu, że jest dużą dziewczynką, skrzywil się lekko. - Jeżeli mam iść to wysil się trochę bardziej. Normalnie kazałabyś mi spierdalać - dodał ciszej, dopijając resztkę whiskey i odnajdując spojrzeniem barmana, który od razu skinął głową, gdy zauważył wzrok swojego klienta. - Nie martw się jednak. I tak nie mogę zostać - dorzucił, wiedząc, że po skończonej kolejce miał wrócić do samochodu i… Sam nie wiedział co. Po prostu chyba wrócić do domu. Może wsiąść na motor, a może zajść na strzelnicę… Nie chciał wypływać na wodę. A mógłby spędzić noc na jachcie w całkowitych ciemnościach i całkowitej samotności, jednak czy było to jakiekolwiek rozwiązanie? Czy naprawdę tego chciał? Prawda była taka, że Ephraim nie ważne, czego chciał, bo nie mógł sobie na to pytanie zwyczajnie odpowiedzieć. Żadna z opcji nie miała większego sensu i były wręcz gorsze od poprzednich. Czy miał wrócić na cmentarz, byle tylko nie zostawiać Nathaniela samego? Jak miał wyobrażać sobie teraz dalsze życie bez niego? Jak mógł w jakikolwiek sposób być tym, kim był wcześniej? W końcu wszystko wydawało się rozpadać i jedynie obecność Nate’a wciąż trwała. Nieprzerwana i prawdziwa. Wszak w nią nie mógł w żaden sposób wątpić... Zamyślił się. - W czasach niepewności istnieje specjalna grupa wojowników, gotowych odpowiedzieć na wezwanie narodu; zwykły człowiek z niezwykłą chęcią odniesienia sukcesu. Stoi, aby służyć swojemu krajowi i narodowi oraz chronić dom. Twój brat był właśnie tym człowiekiem, Josephine. - Wiedziała, że nie mówił tego z litości. Wiedziała, że nie mówił tego ze względu na śmierć. Na miano bohatera nie wystarczała jedynie spektakularna śmierć. Należało na to zasłużyć całym swoim życiem, a kto był bardziej tego godny, aniżeli właśnie starszy z rodzeństwa Collins? I nie. Nie mówił tego, aby poczuła się lepiej. Ephraim nie był konformistą i nie mówił niczego bez wiary we własne słowa. Nie mówił tego także, aby kogokolwiek zadowalać. Wiedział, z czym wiązało się kłamstwo, a na to nie było miejsca w jego życiu. Ani wcześniej, ani także później. Wystarczająco już kłamstwa innych sięgnęły jego własnego życia. Czemu chciałby to kontynuować? Nie. Josephine mogła mieć zupełnie innych charakter. Mogła mieć zupełnie inną postaw. Może byli jedynymi, którzy mogli się aktualnie zrozumieć, a może nie mieli się zrozumieć nigdy. Bez względu jednak na to, co działo się między nimi, znali prawdę. A ta nie była błaha.
Podniósł się ze swojego miejsca i wziął szklankę, w której znajdowała się świeża whiskey. Na moment zawiesił na niej spojrzenie.- By walczyć i zwyciężać na morzu - mruknął cicho, po czym wypił resztę alkoholu i odstawił, nie przejmując się nieco głośniejszym uderzeniem szkła o barowy blat. Zabrał leżącą obok kapitańską czapkę, po czym odwrócił się twarzą do kobiety siedzącej do niego wciąż profilem i wyprostował się. Jego postawa nie miała w sobie nic z nieszczerości, a Josephine doskonale wiedziała, co oznaczała. Zasalutował jej po raz pierwszy i po raz ostatni i skierował do wyjścia z restauracji. Nie mieli mieć w sobie wsparcia ani zrozumienia. Nie mieli znaleźć wspólnoty w śmierci. Nie byli sobie nic winni, ale na pewno jedno miało ich już zawsze łączyć. W końcu żałoba po utracie brata nigdy nie miała zostać zapełniona.

|zt x2
Josephine Collins
easter bunny
chubby dumpling
była policjantką — jest właścicielką winnicy
28 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
My soul hit the floor and it hurt to the core
And I didn't have nobody to tell
Niebo zaczynało pochmurnieć, uprzedzając mieszkańców Lorne Bay, że za chwilę ostatnie promienie piekącego słońca skryją się w gęstwinach szarej pary wodnej. Zupełnie jakby dzień wreszcie się zreflektował, nabierając powagi godnej chwili. Niedługo po pięknej pogodzie miało nie być śladu, ale może to tylko przejściowe. Jakby natura znowu chciała sobie zakpić z ludzi, ukazując swój majestat. Pokazując, że są wobec niej jedynie malutkimi jednostkami, które nie są w stanie nic zaradzić na atakujący je żywioł.
Trzask pordzewiałych drzwi odbił się echem wśród drzew po pustej okolicy, na której znajdował się cmentarz. Samochód lata swojej świetności widział prawdopodobnie kiedy jego właścicielka zrezygnowała z noszenia pieluch. Niewysoka postać o drobnej posturze ruszyła przed siebie, klucząc pomiędzy nagrobkami. Nigdy nie miała pamięci do tras. Dopiero inna postać, majacząca w oddali upewniła ją, że idzie w dobrym kierunku.
Oczy miał zapuchnięte, a kark czerwony, jakby słońce spiekło go za karę, bo zbyt dużo czasu spędził patrząc się w przeszłość. Musiała zamrugać żeby upewnić się, że jest realny, ale gdy otworzyła oczy, wcale nie zniknął. Stał przed nią tak samo żywy jak cztery lata temu, a jednak życia w nim niewiele zostało. Wyglądał tak samo jak kiedyś, a równocześnie go nie poznawała.
- Cz-cześć - wydusiła z siebie cicho, zbliżywszy się kilka kroków, tak że dzieliły ich zaledwie centymetry. Złapała mężczyznę nieśmiało za ramię, zupełnie jak gdyby miał nagle się rozsypać na kawałeczki i zniknąć. - Jak... - jak się czujesz? Przecież widać było, że fatalnie. Kiepskie przywitanie kogoś, kogo nie widziało się lata. Ale jak kogoś takiego przywitać w takim miejscu, po tym wszystkim co przeżył? - Możesz na mnie liczyć - oznajmiła zamiast tego, a w tych dwóch słowach mieściło się wszystko to co było potrzebne. Będzie przy nim, tak jak dawniej. Będzie mu służyć ramieniem i nie pozwoli nigdy więcej zniknąć. Prędzej piekło ją pochłonie, niż na to pozwoli.
- To miasto się za Tobą stęskniło - dodała już nieco pogodniej, przysiadając na kamiennej ławeczce. Włosy koloru orzecha, odgarnęła za ucho, ale mimo to znów opadły jej na twarz.
ambitny krab
nick
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
thirty four
milly & ephraim
Echo ostatniego spotkania z Larabel wciąż odbijało się w umyśle kapitana i to nie tylko ze względu na samą kobietę, która — nie znając go za dobrze — zdecydowała się mu zaufać i poprosić o pomoc. To jej słowa wpełzły w myśli mężczyzny i tego, jak bardzo przykre w rzeczywistości to było. Ta sytuacja. Ich sytuacja. W końcu Larabel zdecydowała się na spotkanie z nie do końca odpowiadającym jej mężczyzną z głębokiego poczucia samotności oraz desperacji. Źle wybrała i przekonała się o tym wyjątkowo boleśnie, bo chociaż Timothy nie skrzywdził jej nazbytecznie fizycznie, nieprzyjemność wieczoru na pewno prześladować miała policjantkę jeszcze długi czas. Dlaczego to wszystko? Dlaczego tak bardzo się narażała? Po prostu czasem czuję się tak cholernie sama. Czy nie mogła poczuć się bezpiecznie? Czy nie miała prawa zaznać bliskości oraz spokojnej obecności drugiej osoby? W końcu Ephraim doskonale ją rozumiał, ale były to rzeczy, które zwyczajnie umykały mijanym na ulicy ludziom. Bo jak można było poczuć się samotnym wśród tak wielu? Jak można być opuszczonym w tym wieku? Gdy spotykanie, poznawanie innych zdawało się tak banalne niczym pranie? A jednak doznawali tego. Pozostawienia. Dziwnego wynaturzenia relacji, jakie nie dawały im spokoju. W końcu to bolało — świadomość, że utraciło się nie tylko intymność, ale także wsparcie oraz zaufanie wobec drugiej osoby. Ephraim nie chciał już nigdy mieć do czynienia w taki sposób z Leonie, a mimo to tęsknił za poczuciem przywiązania. Do możliwości zwyczajnego bycia obok i poczucia komfortu. Nie jednak z nią. Nigdy z nią...
Był zwyczajnie zagubiony, dlatego w pewien sposób ucieszył się z daty, jaka pojawiła się na wyświetlaczu jego telefonu. Czy to było złe? Dostrzegać małą pociechę w rocznicy śmierci przyjaciela? Bo w końcu nie chodziło o to, że Burnett cieszył się, że mężczyzny już nie było obok — absolutnie nie! Po prostu była to kolejna okazja, by wsiąść na motor i pojechać do oddalonego od Lorne Bay Cairns. By spędzić trochę czasu z kimś, kto nawet aktualnie, oddziaływał na kapitana. Czy to w ogóle było możliwe? Być może dla niektórych nieprawdopodobne, ale nie dla niego. Nie po tym, co przeżyli z Gabrielem i jak silną relację mieli. Pomimo różnic, które w sobie uzupełniali...
Dlatego nawet nie czekał. Ubrał się w swój normalny kostium do jazdy, po czym napisał krótką wiadomość Leonie, że w razie gdyby go potrzebowała, pojechał do Cairns i niech dzwoni. Wiedział, że najprawdopodobniej jego SMS miał się spotkać z krótkim ok albo całkowitym brakiem odpowiedzi. Ich komunikacja właśnie tak wyglądała przez ostatnie szesnaście miesięcy, nie licząc nielicznych starć, przy których Ephraim po prostu dawną partnerkę odpychał. Nie chciał słuchać tego, jaki wielki zrobiła błąd. Nie chciał czuć jej obecności zbyt blisko siebie. Nie chciał czuć zapachu jej ulubionych perfum, które przesiąknęły wyjątkową intensywnością w umyśle mężczyzny. Nie. Nie potrzebował tego. Szybka jazda na motorze rozwiała na szczęście wszelkie zalążki poczucia winy w kapitanie, a podróż na cmentarz jawiła się wyjątkowo bezproblemowo. Wydawało się, że mógłby tam jechać z zamkniętymi oczami, a po ilości wyjeżdżonych kursów opony maszyny powinny pozostawić po sobie wgniecenia w asfalcie oraz uklepanych alejkach między grobami. Tak łatwo się tutaj odnajdywał... I czuł spokojniej niż gdziekolwiek indziej poza morzem. Czy było to dziwne? Niezbyt przejmując się tym, co mogliby pomyśleć o nim inni, Ephraim jak niemalże zawsze usiadł naprzeciwko nagrobka, mając za plecami zaparkowany motor. W końcu przychodziło mu tu spędzać naprawdę masę czasu, a opiekun cmentarza już przestał zwracać na niego uwagę. Jak podejrzewał zamówiony u Laurissy w kwiaciarni wieniec z białych lilii wciąż się trzymał. Na złość Gabrielowi — w końcu nienawidził tych kwiatów, ale ta przekora pasowała do relacji najlepszych przyjaciół. Nawet po śmierci jednego z nich. - Jadę w przyszłym tygodniu do Canberry - rzucił, bawiąc się przydługawym źdźbłem trawy, które znalazł w wyjątkowo pedantycznie skoszonej murawie cmentarza. Jedynej ostałej. - Zostawiłeś mnie z tymi wszystkimi ludźmi - dodał, zerkając spod opuszczonej głowy na nagrobek, nie kryjąc wcale w tonie pewnego rodzaju wyrzutu, bo pomimo że to właśnie Burnett nadawał się bardziej do oficjalnych uroczystości, zawsze miał towarzystwo Gabriela. Zawsze byli tam razem, a teraz odznaczenie miało być jakby puste... Na co mu to wyróżnienie, jeżeli nie miał go z kim dzielić?
milly fairweather
easter bunny
chubby dumpling
pielęgniarka — cairns hospital
29 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
dwa

[akapit]

Bardzo nie lubiła tej daty. Data ta przynosiła zbyt wiele bólu, zbyt wiele wspomnień, które sprawiały, że trudno było jej podnieść się z łóżka. Najchętniej by w nim została. Została i udawała, że ten dzień wcale nie jest inny, że ten dzień jest zupełnie normalny, że jest taki, jak pozostałe dni. Gdyby jednak faktycznie w nim została, poniekąd przyznałaby się, że to wcale nie jest dzień, jak co dzień. Znalazła więc siły, aby wstać, wziąć prysznic, zjeść śniadanie — jak zwykle. Potem tylko, kiedy wsiadła w swoją toyotę, nie pojechała ani do pracy w Cairns, ani na zakupy do pobliskiego marketu, ani nawet w odwiedziny do rodziny. Nie, zamiast tego skierowała się w stronę jednego miejsca, które od trzech lat przynosiło jej tylko i wyłącznie ból — na cmentarz. Tam, gdzie leżało ciało jej ukochanego męża. Zwykle wizyty jego grobu nie przynosiły jej już takiej trudności, jak kiedyś. Nie po trzech latach, ale dzisiaj naprawdę nie był to byle jaki dzień. Dzisiaj była trzecia rocznica jego śmierci.

[akapit]

Trzy lata — naprawdę już tyle czasu minęło, odkąd go straciła? Ciężko było uwierzyć, że czas tak szybko leci. Myślała, że po jego śmierci czas będzie się ciągnął powoli i boleśnie. Czy to oznaczałoby, że jednak już się pogodziła z jego brakiem? Jeśli tak, dlaczego sama myśl o nim tak cholernie bolała?

[akapit]

Westchnęła cicho, zaciskając mocno dłonie na kierownicy zgaszonego i zaparkowanego na parkingu samochodu. Musiała wziąć kilka głębokich wdechów, aby w końcu być w stanie wysiąść z auta i ruszyć doskonale sobie znaną alejką w kierunku grobu Gabe’a. Jadąc tutaj, obiecała sobie, że się nie rozklei i naprawdę chciała dotrzymać tej obietnicy. Wiedziała, że nie będzie łatwo, ale kiedyś musi w końcu przestać; kiedyś musi wreszcie przejść nad tym do porządku dziennego. I czasem naprawdę jej się to udawało. Czasem udawało jej się żyć, jakby pogodziła się ze śmiercią męża i ruszyła dalej. Lubiła te dni i liczyła na to, że będą zdarzały się one coraz częściej.

[akapit]

Dzisiaj jednak to nie był ten dzień, przynajmniej nie czuła, aby tak było. Kiedy więc zauważyła już z daleka znajomą postać siedzącą naprzeciwko grobu Gabe’a, niemal odetchnęła z ulgą. W takich momentach obecność Ephraima była dla niej zbawieniem. W takich właśnie momentach go potrzebowała.

[akapit]

Na pewno Gabe czuje się z tym bardzo źle — odezwała się w końcu, uśmiechając się lekko pod nosem. Odejście Gabriela wciąż bolało, ale jednak trzy lata robią swoje i już jakiś czas temu nauczyła się ponownie uśmiechać. Było trudno, ale dała radę. Trochę dzięki pomocy rodziców i rodzeństwa, ale sporą zasługę w tym miał też właśnie Ephraim. Jego obecność wiele jej dała i nawet jeśli czasem był kilkaset kilometrów od niej, wiedziała, że może na niego liczyć. Cieszyła się więc, że w tym dniu również mogła mieć jego wsparcie, nawet jeśli zdarzyło się to przypadkiem, bo wcale się wcześniej nie umawiali. Jadąc tutaj jednak, naprawdę liczyła na to, że go tu spotka.

[akapit]

Podeszła nieco bliżej, po chwili wahania wreszcie siadając na ławeczce, tuż obok najlepszego przyjaciela swojego zmarłego męża. Teraz także jej przyjaciela, choć, jak widać, musiała zdarzyć się tragedia, by ta dwójka wreszcie do siebie dotarła. Wcześniej? Wcześniej byli dla siebie niemal obcymi ludźmi. Szybko rzucane cześć, wymiana uprzejmych uśmiechów, a czasem informacji o tej jednej osobie, która ich łączyła. Teraz zaś Milly nie potrafi sobie wyobrazić swojego życia bez Burnetta, choć w głębi duszy wiedziała, że nie powinna się tak do niego przywiązywać. Nie był jej mężem, nie był kimś, kto przysięgał jej w zdrowiu i w chorobie i w każdej chwili mogło go zabraknąć, tak po prostu. W każdej chwili mógł odejść, ułożyć sobie życie gdzieś indziej i z kim innym. I chociaż bardzo nie chciała tego przyznać, myśl ta mocno jej dokuczała.

[akapit]

Długo już tu siedzisz? — zagadnęła po chwili ciszy, wpatrując się w nagrobek swojego męża. Próbowała ignorować przeszywający ból w sercu oraz odrzucić wszystkie wspomnienia z nim związane, które nagle zaczęły do niej wracać. Wiedziała, że wtedy się rozpłacze, jak niemal za każdym razem, gdy tu przychodziła, ale nie chciała robić tego przy Ephraimie. Rzecz jasna nie raz widział ją, jak płakała, ale ostatnio obiecała sobie, że już nikt nie zobaczy jej łez. Chciała udawać silną, chciała udawać twardą. Nie, nie udawać, naprawdę chciała taka być, ale wiedziała, że nie potrafi. Nigdy nie była taka i, prawdopodobnie, nigdy nie będzie. Pozostało jej jedynie udawanie.

Ephraim Burnett
powitalny kokos
milly
brak multikont
ODPOWIEDZ