{outfit}
Ciemniejszy pomarańcz - leciutko wchodzący w czerwień, połączony z nutką morelowego różu. Odbijający się od odrobinę kołyszących się fal. Mogłaby wtedy patrzeć w niebo godzinami (gdyby istniała taka możliwość) - rozsiadać się wygodnie na łódce Pericles'a i chłonąć te widoki w milczeniu. To były jej ulubione momenty, gdy cała zgraja spotykała się w wyznaczonym miejscu, by spędzić ze sobą resztę dnia. Coraz rzadziej to się zdarzało, studia - życie prywatne, mniejsze czy większe napotykane na drodze problemy niszczyły ich plany. Lecz nie dziś. Dziś się udało, kilka godzin rozmów, śmiechów - picia, to sprawiało, że jeszcze bardziej nie chciała wracać do rzeczywistości. Niestety nadchodziło jutro, a po jutrze kolejny dzień i niezależnie jak mocno chciałaby to zatrzymać, akurat ten schemat był nieunikniony. Dostrzegała, że wszyscy posmutnieli - że nie była w tym sama. Przyjaźń, która się pomiędzy nimi narodziła, była na tyle piękna - że chyba każdy z zebranych to pojmował.
Stąd wystrzelił w jej umyślę pomysł - aby nieco dłuższej przeciągnąć ten dzień, zgoda całej paczki była wręcz oczywista; wciąż posiadała klucze od swojego rodzinnego domu. Rzadko zaglądała tam sama - od śmierci ojca jedynie raz, później zawsze wpadała z kimś. Posiadłością przy Fluorite View głównie zajmowała się najstarsza z sióstr, Gwen - jednakże nie sprawdzała jej co tydzień, wydawać się mogło, że raz na miesiąc było aż nadto wyczerpujące.
Spacer od plaży, do opuszczonego domu Fitzgeraldów nie przekroczył więcej, niż kwadrans - niestety pomarańczowe niebo, zdążyło zamienić się na czarne. Podeszła do drzwi pierwsza, z małej torebki przewieszonej przez prawy bok wyciągając pęk kluczy, kilka sekund zajęło jej odnalezienie tego właściwego, by w ostatnim odruchu wsunąć go w zamek i przekręcić dwa razy. Weszła pierwsza pozostawiając za sobą otwarte drzwi, by reszta wpakowała się tuż za nią. Wewnątrz pachniało środkami dezynfekcji, oraz nowo co nałożoną na ściany farbą. Czyżby Gwen postanowiła go wynająć, czy tym razem sprzedać? Owa myśl przemknęła blondynce przez łepetynę - gdy wchodziła do głównego salonu. - Zamawiamy coś? - rzuciła oglądając się za siebie, z odrobiną delikatnego uśmiechu na pełnych wargach. Woda potrafi wyciągnąć z człowieka wszystko, a w końcu oni spędzili właśnie pięć godzin taplając się w niej. - Chyba, że wskoczymy do sklepu, jest za rogiem. - dodała z nosa ściągając przeciwsłoneczne okulary, by zaraz ułożyć je na stoliku obok. - Nie wiem, decydujcie ja nie jestem w tym dobra. - Candela i podejmowanie decyzji to najwięksi wrogowie jacy mogliby istnieć we wszechświecie. - Ech, przebiorę się, jeśli w ogóle coś mojego tu zostało. - zerknęła na wciąż niewyschnięte jeansowe spodenki - torebkę kładąc tuż przy okularach.
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
{outfit}
— La décision est entre vos mains, mes plus chers amis — wymamrotał ospale, może z niepamięci, a może z chwilowego lenistwa nie przenosząc się na język angielski. Żołądek ani nie odciskał się głodem, ani przełyk suchością — to dlatego, zamiast włączyć się w dyskusję planowania reszty wieczoru, po wstąpieniu do rozległego domu wyłożył na skórzanej kanapie całą długość swojego ciała, doświadczonego nie tylko nadmorskimi wojażami, ale porannym, wyczerpującym treningiem na uczelnianym basenie. — Sleep, those little slices of death — how I loathe them — wyrecytował mamrocząc, nie będąc pewien, czy przytoczone słowa Edgara Allana Poe nie zostały zmodyfikowane niedbałością własnej pamięci.
- _______________
la décision est entre vos mains, mes plus chers amis - fr. the decision is in your hands, my dearest friends
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie żegnał się długo ze słońcem, ostatecznie zawsze wracało nieważne jak bardzo czasami prosił je, żeby zaczekało jeszcze trochę, odrobinę. Zabierając rzeczy z plaży i otrzepując spodnie z warstwy piachu, która przykleiła się do materiału i drażniła skórę, gdy dostała się pod ubrania, posłał kryjącej się za horyzontem jasnej tarczy lekki, rozleniwiony uśmiech. Później nawet odwrócony tyłem do pięknego widoku, dalej słyszał wyraźnie szum fal, prawie jakby miał wciąż przy uchu jedną z tych malowniczych muszli wyrzuconych na brzeg i przechowujących jeden z najprzyjemniejszych dźwięków natury. Nie mógł jednak pozwolić sobie na zostanie za bardzo w tyle, dlatego wyrównał krok w kilku dłuższych skokach.
Gdyby byli dalej uczniakami, pewnie nazwaliby dawny dom Fitzgeraldów swoją bazą. Mimo że pokonywał tę drogę nie pierwszy raz, upewniał się uważnie czy podążają w odpowiednim kierunku. Zatrzymał spojrzenie na dłużej na blond włosach Estelle i jej profilu rozświetlonym ostatnimi promieniami, jakie mogły ich dosięgnąć. Na chwilę, ale przypadkowo na tyle długą, że mogła to bez problemu zauważyć. Liczył, że tylko ona. Nie z uwagi na tajemnice, bardziej z zażenowania własnym zachowaniem.
Nie rzucał się pierwszy do odpowiedzi, jak zazwyczaj zresztą, kiedy Candela podczas otwierania przed nimi drzwi zastanawiała się nad opcjami na dzisiejszy posiłek. Popatrzył na Juliena. Nie wiedział, na ile to kwestia znajomości łaciny, a na ile przyzwyczajenia do ciągłych wtrąceń w obcym mu języku, ale bez umiejętności sklejenia więcej niż trzech zdań po francusku zdawało mu się, że doskonale zrozumiał, co miał na myśli przyjaciel.
— Zamówmy — rzucił początkowo tylko jedno słowo. Dopiero wtrącenie dotyczące jedzenia uświadomiło mu, że istotnie, jest głodny. Najczęściej zapominał o tak przyziemnych rzeczach niemal całkowicie. Również przeszedł do salonu i zainteresował się sprzętem muzycznym. — Mogę się porządzić? Przynajmniej na początku — spytał rozbawiony wszystkich, przeglądając płyty.
Spodziewał się, że będzie mu trudniej – że pierwszą rzeczą, którą uczyni to bezmyślne wypaplanie swoim przyjaciołom, iż jego ojciec jest w więzieniu, a on obecnie mieszka u wujka. Zamiast tego to on był dzisiaj widzem, wysłuchującym tego, co każdy z osobna ma do powiedzenia i oglądającym wszelkie zachodzące interakcje. Może gdyby nie jego brak chęci angażowania się w rozmowy; może gdyby nie to, że żadna z nich nie była w całości skupiona na nim; to może nie zauważyłby tego ukradkowego spojrzenia Homera w kierunku Estelle. Czy smutku na twarzy Candeli, który akurat podzielał, bo ani trochę nie miał ochoty na powrót do mieszkania wujka – do miejsca, które wcale nie było jego domem, choć w ostatnim czasie stanowiło jego jedyny dach nad głową. Zerknął przelotnie na Juliena i tylko parsknął śmiechem – wymownie i krótko, utrzymując spojrzenie na tyle długo, by przyjaciel rzeczywiście spojrzał w jego oczy. Tylko potrząsnął głową, jakby chciał mu przekazać tym samym, że niczego innego się po nim nie spodziewał.
–– Tylko nic włoskiego. Jedzenie pizzy stało się ostatnio takie monotonne –– oznajmił, nie odrywając wzroku znad ekranu i lawirując między meblami bez konieczności patrzenia przed siebie. Znał drogę na pamięć i tylko w przypadku, gdyby ktoś przestawił wyposażenie salonu w ramach odzyskania harmonii czy nadania temu miejscu nowej energii, groziła mu kolizja. Przerwał bycie niewolnikiem swojego telefonu tylko na chwilę, by zepchnąć stopy Juliena z kanapy i opaść na miejsce tuż obok niego, nie zważając bynajmniej na poziom zmęczenia chłopaka. –– Midge? Będziesz dzisiaj decyzyjną jednostką? –– spytał, przechyliwszy głowę, rzucając przy tym krótkie spojrzenie przyjaciółce i uśmiechając się uroczo. I wrócił do odpisywania na wiadomość.
Każdy czyn w bezmiarze czasu rozpływa się w nicość
{being cute} + {good looking}
— Nie zamawiajmy; pójdę do sklepu. I tak musimy uzupełnić zapasy wina — nie przejmował się strąceniem Midge w otchłań zapomnienia, jak i tym, że — jak zwykle — uznał swoje zdanie za decydujące. Wyciągnął z kieszeni spodni wilgotną paczkę papierosów i ułożył jednego z nich między wargami, szczęśliwe odpalając go za pierwszym razem. Rozejrzał się po wnętrzu i wszystkich twarzach; poszukiwał swoich ofiar. — Nie musimy iść wszyscy. Midge, Pericles, chodźcie — wiedział, że gdyby poprosił Estelle i Homera zgodziliby się od razu; z Candelą nie miałby o czym rozmawiać, a towarzysząca im cisza by go dobiła; sytuacje z Julienem miał wystarczająco skomplikowane, a Perth nie był tak kruchy, jak wskazana przez niego dwójka. Ukląkł jednak najpierw przy kanapie, zrównując twarz z julienową; — Zacytuj coś jeszcze; twój angielski jest uroczy — powiedział z uśmiechem, przeczesując chłopięce włosy. — Tylko żadnego komercyjnego badziewia — upomniał Homera, nie odwracając się jednak nawet. Od razu dodał tylko: — dlaczego nie śpiewałeś z nami, Julien? — a potem, przenosząc rozbawione spojrzenie na siedzącego na kanapie Haynesa, dodał: — Perthie, wiedziałeś, że Julien ma prywatne korepetycje z profesorem? — i znów, prędka zmiana: odwrócił się, oparł plecami o podnóże kanapy i wlepił spojrzenie w Fitzgerald. — Hej, Candie, jak ładnie poprosisz, to Jules może cię z nim umówić. Każda dziewczyna marzy o romansie z p r o f e s o r e m, prawda?
no category
[outfit]
Za każdym razem, gdy spotykali się wspólnie, łaknąc oderwania od codziennych spraw oraz przyjacielskiej b l i s k o ś c i. W obliczu ciągłego stresu i niepewności Midge szczególne ceniła sobie te momenty, przyjmując wówczas najbardziej wyluzowaną postawę, na jaką obecnie było ją stać. Wraz z upływem czasu — i wina — wydawało się to łatwiejsze; pomimo obecności Xaviera, który budził w dziewczynie niewątpliwy lęk.
Nie miała pojęcia, czy jej uczucia są wymalowane na twarzy, w sposób jasny do interpretacji Nie wiedziała również, czy ktokolwiek — oprócz zainteresowanego — zwrócił uwagę, jak uparcie unika jego wzroku i bezpośredniego kontaktu. Nie istniała lepsza ścieżka niż u d a w a n i e, że wszystko jest w porządku; dopóki nie została wywołana i sprowokowana do odpowiedzi, zamierzała trzymać się tego scenariusza. Na nic innego nie potrafiła się zdobyć.
— Ja? — zapytała, wyrwana z zadumy; tuż po tym, jak usadowiwszy się na podłodze, z plecami opartymi o stojącą nieopodal kanapy komodę, usłyszała sugestię Pertha. Nie musiała nawet odpowiadać, uprzedzona przez Xaviera, którego rozwiązanie niezupełnie ją satysfakcjonowało. Przymknęła oczy, gorączkowo poszukując sensownej wymówki; takiej, która nie u r a z i ł a b y przypadkiem ich przyjaciela i pozwoliła jej na niewychodzenie ze strefy komfortu, rozumianej jako brak interakcji z chłopakiem. — Uzupełnienie zapasów to dobry pomysł, ale odsapnijmy chwilę — rzuciła. Jedyne, co zdołała wymyślić, to odłożenie przedsięwzięcia w czasie. To natomiast działało na ich n i e k o r z y ś ć, chociaż pierwszą ofiarą okazał się Julien. Milczała, słuchając, co ma do powiedzenia Xavier. Jak zwykle wolała się nie wychylać.
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Gdyby mogła, zatrzymałaby ich wszystkich, tak razem i już na zawsze, na łodzi Periclesa. Daleko jej było do morskiego stworzenia, ale... Słona woda smakowała trochę słodziej, gdy skakało się do niej na trzy-cztery prosto z burty. Słońce grzało ciało przyjemniejszym ciepłem, gdy pomagało się przy składaniu czy rozkładaniu żagli. Głosy, śmiechy i śpiewy niosły się jakby dalej, głośniej, głębiej, piękniej, kiedy słyszały je tylko zainteresowane uszy. Wino lało się bardziej dla zabawy i błogości lekkiego upojenia, niż zapomnienia, kiedy problemy dnia codziennego zostawały tam daleko, na lądzie, nawet jeśli mniej lub bardziej na horyzoncie widocznym. Każdy, nawet Xavier, zdawał się jej bardziej rozluźniony, otwarty, szczęśliwy, gdy byli tylko razem, a od reszty ludzkości oddzielały ich kilometry wody.
Gdyby tylko mogła, zabutelkowałaby ich wszystkich razem właśnie w takiej chwili.
Niestety w końcu musieli wrócić na ląd.
Nagły spadek humoru skutecznie jednak udało się jej ukryć dzięki Candeli i - oczywiście - Xavierowi. Pomysł, by przedłużyć nieco ten dzień (nawet, jeśli nie na łodzi) zdecydowanie przypadł jej do gustu, a wspólne śpiewy, śmiechy i zaczepki sprawiły, że mimo wszystko uśmiech nie zniknął z jej twarzy, a i myśli "co dalej" trochę zepchnęła na dalszy plan. Nie zauważała gniewu mglącego spojrzenia jednego z przyjaciół. Nie wyłapywała, ile w jego słowach czaiło się sprawnie wycelowanych szpilek. I nie był to zresztą pierwszy taki przypadek.
- Ja chętnie pójdę - wtrąciła w sprawie pójścia po zaopatrzenie. Skoro Midge chciała odpocząć, nie miała nic przeciwko, by wskoczyć na jej miejsce. Szczególnie, że też była głodna i spragniona na nowo wina, więc po co czekać? Dołączyła do wszystkich w salonie, bez zastanowienia wybierając kącik, w którym zaszył się Homer, przy muzyce. Słuchała jednak przy tym uważnie reszty. - Prywatne korepetycje? Od kiedy cię stać na takie rzeczy? - nie pytała złośliwie, a z czystej ciekawości. W końcu Julien nie chwalił się, że znalazł na przykład jakąś pracę. - A potem dasz mi znać, czy warto też się zakręcić - również skierowała swoje kolejne słowa do Candeli, lekko, jakby w żartach, wieńcząc je śmiechem i puszczonym do przyjaciółki oczkiem. Chociaż w sumie sama nie wiedziała, czy żartuje. Wzrok jakby sam jej uciekł od płyt i sprzętu grającego, jak najdalej od Homera.
Od jakiegoś czasu bywał, wbrew sobie, nieobecny w sposób rażący; Xavier zapytał go wcześniej o powód, a on jak zwykle posłużył się kłamstwem, kazał mu odejść, zawołał Estelle i sprawił, że jego niewidzialność stała się namacalna. Kiedy nie było go z nimi, był z Orpheusem. Kiedy był z nimi, i tak był wyłącznie z nim; zatonął w związku, o którym nikomu nigdy nie mógł powiedzieć.
Być może więc jako jedyny pragnął zakończyć ten dzień, wrócić do domu; niechętnie podążył śladem pozostałych, pozostając gdzieś z tyłu. Miał nadzieję, że nikt nie zwróci na niego uwagi. Że będzie mógł wymknąć się w ciszy, rozmyć w cieniach nocy. Ale Xavier o tym wiedział, prawda? Przerażało go to — ta xavierowa zdolność przewidywania i dostrzegania wszystkiego.
— W takim razie chodźmy — powiedział bezbarwnie, wzruszając ramionami. Wolał tak jak Midge zostać w domu, ale wiedział, że jeśli odmówią oboje, Xavier stanie się nieznośny. Choć, nawet jeśli nie śmiał wcześniej powiedzieć tego na głos, przez cały ten dzień ciężko było otaczać się jego towarzystwem. — Jules będzie kolejnym Mozartem; to oczywiste, że uczelnia załatwia mu wszelkie możliwe sposoby na to, żeby ćwiczył — zmarszczył lekko czoło, stojąc wciąż w progu salonu. Nie podobały się mu te wszystkie słowa. Nie podobało to, w jaki sposób odzywa się do nich wszystkich; nie wiedział jednak jak miałby się temu sprzeciwić. Żadne z nich nie potrafiło tego zrobić. — Candela będzie miała seksownego profesora, a ty, cóż, zostaniesz sam. Może zamiast go jej oddawać, powinieneś pomyśleć o sobie — uśmiechnął się, wyciągnął do niego rękę, w wymuszonym, przyjacielskim geście. — Chodźmy już. Homer, poczekaj z puszczeniem najlepszych kawałków na nasz powrót — dodał, kiedy Xavier wplątał dłoń w jego własną, kiedy drugą wsunął między palce Estelle; może jednak czasem go lubił, czasem lubił tę jego dziecinność.
W pierwszym odruchu poczuła się dziwnie, nieswojo - nie było to miejsce, które zapamiętała (i z którego w pośpiechu cztery lata temu się wyprowadzała) - nawet po odmalowaniu ściany zrobiły się jakby bardziej szare; oziębłe - niczyje. Miejsce, które niegdyś powinno odzwierciedlać poczucie ogniska domowego - wciąż pozostawało opustoszałe. Tania whisky, jaką Micheal Fitzgerald kupował w sklepiku osiedlowym wżarła się we wszystko co tu pozostało; co porzucili. W meble, schody - okna, drzwi - nawet część niechcianych rupieci wydawać się mogło, że im również ten dom odebrał kolory.
Wchodząc nieco głębiej, jednym odruchem ręki ściągnęła z włosów chustę - automatycznie odwracając się w stronę Homera. - Jasne, rób co chcesz, chociaż nie wydaję mi się, aby ojciec miał tu interesującą Cię kolekcję. - rzuciła wzruszając przy tym ramionami. Właściwie to nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek ktoś z nich korzystał z płyt - prawdopodobnie zostały ułożone w ramach ozdoby. - Okay, czyli nie pizza. - odpowiedziała kierując się w stronę kuchni, tam złapała za pustą szklankę nalewając do niej wody z kranu - po chwili powróciła do zebranych. Usiadła obok Midge, na podłodze - plecy opierając także o komodę. - A co myślicie o sushi? - pytanie blondynki pozostało w otchłani bez odpowiedzi - bo kiedy odzywał się Xawier wszyscy skupiali na nim całą uwagę - o to właśnie chodziło, w końcu od samego początku tego łaknął. Nie przejmowała się - niekiedy udawała, że zupełnie zapomniała o jego istnieniu - o tym, że również należał do ich kręgu - a właściwie sam je stworzył. Nie była tak dobrą aktorką, jak Perth - ale kiedy się na to nabierał - ekscytacja Fitzgerald była wręcz nie do opisania. - Przynajmniej to spotkanie trwałoby dłużej niż pięć sekund. - skwitowała sugerując pozostałym niezbyt pozytywne miłosno-intymne doznania pomiędzy nią a Stallard'em; w ramach odbicia piłeczki. - To może jak wrócą, zagramy w butelkę? - zagaiła, by jak najszybciej zmienić temat - nim po raz kolejny wdadzą się w słowną bójkę.
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
Dlaczego nie śpiewałeś z nami? Potrafił przetłumaczyć te litery — nie z francuskich myśli błądzących teraz po niedawnym wyjeździe do Paryża; potrafił przetłumaczyć je na język Xaviera. Dlaczego się od nas odsuwasz, Julien? i natychmiastowa zemsta, układająca się jeszcze niewinnie, jeszcze niegroźnie i w sposób okrążający imię Vincenta. — Miałem też prywatne korepetycje z une femme z teatralnego; z nią też mogę was poumawiać — obniżył wagę fortepianowych lekcji z Chennevierem w miękki, przyjazny sposób, choć serce już zaczęło wygrywać pełne napięcia nuty, jakby czytając je z pięciolinii. Zerknął na pogrążoną w rozmyślaniach Midge, kurczącą się na podłodze po jego prawej, na Estelle ciągnącą — raczej nieświadomie — wendetę Xaviera i na pędzącego z wyjaśnieniami Periclesa, któremu posłał przelatujący z jednego kącika warg do drugiego, uśmiech. — Wolę Bacha. Poza tym to prawda; nie ma tutaj nikogo lepszego od niego. Gdybym kiedyś grał chociaż w połowie tak dobrze, jak Chenneviere, byłoby to dużo ponad moje oczekiwania.
Opadając na oparcie wciąż zimnej, wciąż tak samo niewygodnej kanapy skrzypiącej pod każdym najmniejszym dotykiem jej błyszczącej skóry, ukradkiem wysunął z kieszeni spodni telefon, na którym wystukał kilka znanych tylko sobie rytmów wiadomości; rzucone siedzącemu obok niego Perthowi spojrzenie zawierało w sobie nie tylko rozbawienie dla ich porozumienia — w końcu do niedawna przyjaciel sam niknął w internetowym świecie, na moment jakby porzucając ich grupę — ale też niemą prośbę o to, by w razie czego go krył.
Niknące w drzwiach wyjściowych sylwetki napełniły jego dotychczas płytki oddech głębią jakiejś świeżej, czystej ulgi. Czasem było łatwiej bez Xaviera. Zawsze było łatwiej bez Xaviera. — W butelkę? Mógłbym pocałować was wszystkich i bez tego; tylko że tak jakby… Właściwie to się z kimś spotykam. W tak zajebiście poważny sposób, jak już mam być bardziej precyzyjny. Je pense donc que je vais abandonner, merci — oznajmił w akompaniamencie krótkiego, bezgłośnego śmiechu wydobytego jedynie z oddechów; a potem wysunął niemal całą długość ramienia do Midge, najpierw dłonią, a dopiero później słowami oferując jej swoje miejsce. — Gdybyś chciała mnie zmienić, to droga wolna; naprawdę zasnę, jeśli teraz nie wstanę — mruknął, pozwalając sobie na jeszcze jedno powolne ziewnięcie. A potem podźwignął się z kanapy i kilkoma krokami pokonał przestrzeń dzielącą od Homera wciąż szperającego w kolekcji winylowych płyt, mimo sączącej się już z gramofonu muzyki; palcami przesunął po jego plecach i zajrzał mu przez ramię. — Ciężki wybór, co?
- _______________
ne vous tuez pas - fr. don't kill yourself
je pense donc que je vais abandonner, merci - fr. so i think i’ll pass, thanks
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Po wyrażonej zgodzie poczuł się pewniej przy przeglądaniu płyt winylowych, przerzucając kolejne propozycje na ten wieczór. Nawet jeśli nie wszystko, co znalazł w kolekcji ojca Candeli, mogło w jakimś stopniu przypaść do gustu każdemu z nich, to zaufał swojej intuicji. Nieco zainteresowany dostrzegł Nicka Cave’a i ostrożnie, by nie uszkodzić sprzętu, którego nie znał tak dobrze jak swojego własnego, a jednocześnie z widocznym doświadczeniem osoby znającej dobrze ten nośnik i z gracją obracając winylem trzymanym między palcami. Mógł wydawać się pochłonięty wyłącznie adapterem, wsłuchując się w muzykę i z ociąganiem przerzucając kolejne krążki. Tak naprawdę dawało mu to komfortową pozycję do przysłuchiwania się kolejnej wymianie zdań między przyjaciółmi, bez zdradzania swoich emocji z tym związanych.
Nie jest zaślepiony, dostrzega raz za razem nieszczerość uśmiechu, osobliwy błysk w jego oku — ten sam, który wydaje się przerażać, irytować, odrzucać od niego innych. Nie jest naiwny, wbrew temu jak próbuje tłumaczyć Xaviera w myślach, racjonalizować jego zachowania, szukać sensu tam, gdzie go nie było. Zgryźliwość jego natury po raz kolejny wychodzi na zewnątrz, a Homer odpowiada sobie w myślach: chce mieć nas wszystkich, nie chce, byśmy się rozeszli, zostawili g o. I rozumie go, naprawdę mu się tak wydaje. Prawdę zna jednak tylko Stallard, nikt więcej.
— Mój drogi, powinienem poczuć się urażony samą sugestią uraczenia was czymś takim — odrzucił tylko, na chwilę odwracając się do niego i prezentując jeden ze swoich bardziej urokliwych uśmiechów, jakie posiadał w kolekcji. Tym przeznaczonym dla Xaviera. Mieszane uczucia to nic, niepokój przy kolejnym wybuchu zazdrości przełknie z gorzkimi słowami, jakie utkną mu na końcu języka, bo nigdy nie zdobędzie się na odwagę, by je wypowiedzieć. Niewypowiedziana wdzięczność zastąpi ją wkrótce i będzie mógł cieszyć się z tego, że jest zrozumiany i może spróbować być dla kogoś tym samym.
Spogląda tylko na ułamek sekundy na Estelle, potem ucieka wzrokiem i liczy, że ona nie widzi, gdy na jego pierś spada ciężar i zabiera kilka sekund oddechu. Nie uśmiecha się ani nie wygląda na zasmuconego, twarz perfekcyjnie neutralna nie mogła go zdradzić. Och, Xavier. Dlaczego miałbym cię oceniać, gdy bywam tak samo nieznośny? Z ulgą przyjmuje obecność Julien.
— Ja… po prostu nie umiem wybierać kilku opcji, gdy mam duży wybór — zaśmiał się. Ku własnemu zaskoczeniu, brzmiał wiarygodnie. Kłamanie nie jest tak trudne, gdy przywyknie się do skrywania wszystkich właściwych emocji, słów, gestów. — To podobno cecha osób z ADHD. Tak czytałem kiedyś — dodał, zatrzymując się na okładce Midnight Oil. “Beds Are Burning” kojarzyło mu się tylko z Lotte i jej zbyt delikatnym głosem w porównaniu do chrapliwego Garretta. A jednak to niepoprawne wręcz wykonanie do tej pory istnieje w jego pamięci. — Butelka? Jak na szkolnym obozie? Tylko jeśli wszyscy będą chętni, inaczej to żadna rozrywka, gdy będziemy w trzy osoby siedzieć w kółku — podtrzymał rozbawienie, które do kąta zaprowadziło negatywność jego myśli. — Cholernie poważny związek mówisz? Z kanapą w moim salonie? — zadał jeszcze pytanie Julienowi, unosząc jedną z brwi. Co gorsza, zaczynał się czasem łapać na tym, że brakuje mu towarzystwa Baudelaire'a, nieważne jak irytował go niekiedy swoimi niezapowiedzianymi wizytami.
Przewrócił dyskretnie oczyma na komentarz Candeli, spodziewając się, że pewnie zaraz po nim nastąpi eskalacja pomiędzy byłą parą. Spodziewałby się raczej, że Xavier nie odpuści tak łatwo. Perth do tej pory w zasadzie nie był pewien co było powodem sporu między Candelą a Xavierem, i w jaki sposób udało im się nie doprowadzić do rozłamu paczki, po tym jak się rozstali. Gdy spoglądał na Fitzgerald za każdym razem zastanawiał się, w jaki sposób jest w stanie przebywać w towarzystwie Xaviera i właściwie dlaczego to robi? Gdyby on był na jej miejscu, raczej starałby się go unikać za wszelką cenę, nie chcąc patrząc na twarz kogoś, kto był jego pierwszą miłością. Chyba, że nie znał tak dokładnie całej historii. –– W butelkę? No nie wiem, Candela, wolałbym nie dawać swoich pocałunków nikomu w depozyt –– rzucił lekko i żartobliwie. Dostrzegł książkę pod stolikiem z niedbale wsuniętą pomiędzy kartki zakładką. Pochylił się i ujął ją w dłonie. –– Dickens? –– zapytał z niedowierzaniem, rzucając Candeli przeciągłe spojrzenie i rozsiadając się wygodnie na kanapie, ale na tyle by zaproszona wcześniej Midge, miała wystarczająco miejsca, gdyby również zechciała obok niego usiąść.