stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Kilka chwil przed siódmą, odmierzanych przez leniwe mrugnięcia oka, nad Tennant Creek osiadła atramentowa noc. Mknęli po szosie jeszcze niepełną godzinę, kiedy koła grafitowego MG z rocznika 2006 zamarły w bezruchu na brukowanym parkingu motelu Eldorado, urywając symfonię pluralistycznych debat i dyskusji; począwszy od rankingu najprzebieglejszych seryjnych morderców pochodzących z Australii (Terry’emu ów temat niekoniecznie przypadł do gustu, szczególnie, gdy padło imię jego b r a t a), poprzez specyfikację badań czekających na bruneta w odległym świecie Alice Springs, najbardziej niepojęte epitafia wyryte w marmurowych płytach zapomnienia, nieciekawą sytuację Burkharta w stoczni, w której próbowano zatrzymać go tytułem pracownika miesiąca (złożył wymówienie godzinę później), a skończywszy na dionizyjskich nutach Domu Wschodzącego Słońca, nasączających przestrzeń ich auta na kilka długich godzin. Początkowo po prostu dzielili się swoimi spostrzeżeniami; Dante wyznał, że na balu maturalnym wypełniała jego tło w hotelowym barze, w którym wlewał w siebie procenty ze szkolną fotograf, Terence zdradził natomiast z zawstydzeniem, że dopiero trzy lata wcześniej pojął, że tytułowym Zachodzącym Słońcem jest w istocie zwykły burdel z kilku chwil przed wojną secesyjną. Później przeszli do wykonania Sinead O’Connor, The Supremes, Niny Simone i Alt-J, aż w końcu znów poczęli tworzyć swój własny ranking najlepszych coverów, sprzeczając się przy tym, czasem nucąc niektóre słowa, głównie śmiejąc, aż w końcu stwierdzając, że ta piosenka przesłuchana dziś niezliczoną ilość razy, zbrzydła im po wsze czasy, choć Terence był przekonany, że sympatią zapała do niej już tydzień później, kojarząc ją właśnie z tą nocą.
Teraz, oplatając dłońmi niewielkich rozmiarów kubeł pełen kruszonego lodu, dociskając ramieniem do ciała dwie butelki bezalkoholowego napoju, mknął leniwie pośród gęstego, ciężkiego powietrza zdającego się osiadać na każdej cząstce jego skóry, kierując się do rozległego, morelowego pokoju o numerze 303, w którym oczekiwano go od kilku minut. Prosząc w recepcji o dwa jednoosobowe, otrzymali takie z podwójnymi łóżkami, ulokowane po przeciwnych stronach motelu — rzekomo wszystkie inny były akurat pozajmowane. Pomagając dotrzeć do jednego z nich brunetowi, oprowadził go po jego krawędziach, barwnie opisał wyposażenie i zapytał, czy już teraz zamierza opaść w ramiona snu, co prędko dla każdego z nich okazało się niewyobrażalne — w obliczu krążącego nad ich głowami werdyktu, mającego zapaść jutro po trzeciej trzydzieści z ust lekarza w Alice Springs, drzemka wydawała się póki co niemożliwa. Dlatego Terry zaproponował schłodzone drinki, przeklinając nieco fakt, że w swojej nowej roli rozsądnego kierowcy, przez najbliższe dni będzie mógł jedynie pomarzyć o porządnych procentach, bez których ostatnimi czasy niemal nie potrafił funkcjonować. Zanim jednak przyłożył dłoń do lśniącej powierzchni klamki, zatrzymał się kilka cali przed żonkilowymi drzwiami, odwrócił w stronę centrum miasta i przyglądał się gęstym, burzowym chmurom formującym się nad rozjaśnionymi żółtym światłem lamp budynkami. Wiatr przemykający między pasmami jego włosów nie przypominał już bryzy znanej z Lorne Bay i Cairns. W powietrzu nie dało się dostrzec maleńkich ziarnek plażowego piasku, a na ustach nie osiadał już słony smak morza. I wtedy właśnie, czując tylko ten suchy i rozogniony wiatr zapowiadający wichurę, być może deszcz (jak wiele oddałby teraz za ulewę), dotarło do niego, jak daleko od domu się teraz znajduje i jak bardzo lekko mu się z tego powodu oddycha — nawet mimo tego gęstego, nieznośnego powietrza.

dante ainsworth
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Leżąc na twardym, zaskakująco wygodnym materacu łóżka, starał się myśleć o rzeczach prozaicznych, jak na przykład — czy sufit ma kolor śnieżnobiały, czy jednak waniliowy. Czy jest wspierany na drewnianych belkach i czy gdyby tylko mógł dostrzec nad sobą wszechświat, jedna z nich przysłoniłaby mu jego piękno. Nie były to sprawy, o których rozmyślał na co dzień (w zasadzie, nawet w czasie przed wypadkiem, nie zwrócił nigdy uwagi na strukturę jakiegokolwiek sufitu), ale skutecznie odciągały jego uwagę od słów, których nie wypowiedział. Jak na przykład: czy nie możemy wziąć jednego pokoju?, albo nie chcę wracać do domu, chcę pojechać z tobą dokądkolwiek i kłócić się o piosenki, które wcześniej nie były dla mnie ważne.
Byłeś w swoim pokoju? Działa tam wentylator? Bo tutaj nie — rzucił, gdy tylko dotarł do niego dźwięk otwieranych drzwi. Uniósł się lekko na łokciach, mając nadzieję, że Terry przyprowadził ze sobą drobiny chłodnego wiatru — powietrze jednak było ciężkie i ostre, dobiegające jakby zza żeliwnych drzwiczek starego pieca. — Bawiłem się pilotem, a potem pomyślałem, że może coś po prostu blokuje wiatrak, ale kiedy podstawiłem, chyba dobrze, krzesło, stwierdziłem, że to trochę samobójcza misja — mieszkając w Sydney przyzwyczaił się do innego rodzaju klimatyzacji; Lorne Bay, przypominające w pewien sposób jednak i to miasto, ograniczało się do wentylatorów sufitowych, łączonych zawsze z lampami. Dante pamiętał, jeszcze z czasów dzieciństwa, że skrzydła wiatraka czasem się blokowały. I że wtedy ojciec wołał Jaspera, choć Dante prosił, by tym razem to on mógł się tym zająć, podtrzymywał mu niewielką drabinę i kazał sprawdzić każdą śrubkę wspierającą łopatki. — Czy to nie wkurwiające, że nie możemy się nawet upić? — w wielu kwestiach mogło to pomóc. A pustynna susza tym bardziej potęgowała uczucie pragnienia; gdyby nie badania, z całą pewnością nie potrafiłby się powstrzymać przed sięgnięciem po jakikolwiek alkohol, oferowany przez motelowy sklep. — Złamałeś kiedyś prawo? — spytał dość poważnym tonem, choć uśmiechał się przy tym szeroko. Dźwignął też w końcu całe ciało do pionu, mając wrażenie, że nieznośny upał zdołał kompletnie obedrzeć go z sił. — Włammy się na dach.

terence burkhart
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Atakująca go gromada liter, posłana ku niemu zanim jeszcze zdążył wkroczyć do pokoju, utonęła w szmerze zamykanych z oporem drzwi. — Co? — zapytał zmieszany, gdy już domknął je pchnięciem swojego ramienia. W dłoniach bowiem wciąż obejmował dwie butelki napoju i kubeł lodu. — Już patrzę — zapewnił, kiedy kładąc cały balast na powierzchnię komody, doszły go kolejne słowa. Zanim jednak podszedł do wentylatora, pod którym niezgrabnie zostało ustawione krzesło, spojrzał jeszcze na bruneta. Na jego ułożoną w półsiedzie sylwetkę, wspartą na łokciach i osłoniętą w oczach okularami przeciwsłonecznymi, wpatrującą się jakby wprost w niego, a jednak gdzieś indziej. Coraz bardziej obawiał się tego wyjazdu. Nie tylko dlatego, że od początku upływał pod znakiem pecha, który natrętnie się do nich przypałętał (najpierw urwane pasy bezpieczeństwa w samolocie, później wadliwy silnik samochodu, teraz zepsuty wentylator), ani nawet z obawy, że przez nieuwagę Terry’ego Dante coś sobie zrobi (czasem czuł się, jakby mężczyzna był tak naprawdę małym szczeniaczkiem, który zamiast trzymać się pobocza, ciągle chciał wbiegać na zatłoczoną jezdnię), a raczej dlatego, że chwilami, kiedy na niego spoglądał, myślał sobie tylko o tym, jaki Ainsworth jest nieprzyzwoicie p r z y s t o j n y. Nie zamierzał jednak próbować u niego swych sił, zrywając tym samym z abstynencją w randkowaniu, ani nie zastanawiał się nad tym, czy Dante w jakikolwiek sposób go także uważa za atrakcyjnego, ale mimo to podobne spostrzeżenia wydawały mu się bardzo nieodpowiednie. Choć były przecież tylko stwierdzeniem faktu — bo przecież każdy o sprawnym wzroku musiałby przyznać, że owszem, aparycja bruneta jest irytująco i d e a l n a, nawet jeśli nie w ich guście. Skoro jednak obawiał się tak panicznie tych zwykłych faktów, to czy nie oznaczało to, że kryło się w tym coś więcej? — Może problemem jest właśnie to, że bawiłeś się pilotem. Elektrycznymi urządzeniami nie wolno się bawić, Dante — zażartował, upominając go tonem typowej matki strofującej rozbrykane dziecko, a potem podszedł wreszcie do krzesła, którego ustawienie nieco poprawił. — Dobra, ale się nie patrz. Zawsze trzęsą mi się wtedy ręce — ostrzegł, kiedy sprawdzał już mechanizmy przedpotopowego wiatraka, ze swoim dzisiejszym — niespotykanym — poczuciem humoru czując się tak, jakby ktoś odjął mu co najmniej dwudziestu lat. Podobało mu się to, że przy Dante znów potrafił się śmiać (do dzisiaj wydawało mu się, że utracił już tę umiejętność) i podobało mu się także to, że przy nim czuł się potrzebny. Bo Terence od bardzo dawna nie był już nikomu potrzebny.
Stawiając stopy na powrót na podłodze, począł rozglądać się za czymś, co mogłoby posłużyć za ekwiwalent śrubokręta. — Tak, to prawie jak na przeklętym obozie. Chociaż teraz bardziej czuję się jak opiekun — przyznał, dotychczas powstrzymując się z zaznaczaniem tego, jak wiele pomocy Dante od niego wymagał. A przecież wymagał jej bardzo wiele. Nie chciał chyba dać mu odczuć, że mogłoby to sprawiać mu jakiś problem i nie chciał, żeby Ainsworth ciągle go przepraszał. Nie chciał być jak ten mężczyzna, który wystawił Ainswortha w sprawie tego wyjazdu.
Ukradłem batonika w monopolowym. Do dzisiaj mnie nie złapali — odrzekł z powagą, modulując swój głos w sposób mający nadać mu odpowiedniej grozy i napięcia. Choć jednak zdecydował się przemienić ów pytanie w zwykły żart, i tak przerwał swoje poszukiwania, wpatrując się z zaciekawieniem w bruneta. — A ty? Skąd to pytanie? — spostrzegł jednak, że przyjdzie mu to zrozumieć wcześniej, niż zakładał. Dowód na to rysował się w kącikach ust mężczyzny. — Na dach? — powtórzył z tak słyszalną emfazą, jakby był w pełni przekonany o tym, że się przesłyszał. — Nie Dante, nie ma mowy. Nie wejdę z tobą na dach, jestem rozsądnym opiekunem tego obozu. Poza tym zaraz przyjdzie burza — oznajmił, wraz z każdym wypowiadanym słowem, stawiając kolejny krok w jego stronę. Aż w końcu stał tuż obok. Blisko. Oderwał od ciała bezwiednie opuszczoną dłoń i wyciągnął ją przed siebie. Oplótł palce wokół pilota leżącego na łóżku, zaraz za brunetem. I z jakiegoś powodu przestał oddychać, znów słysząc serce obijające się z hukiem o jego żebra, choć nie miało to przecież sensu.

dante ainsworth
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Niewinność zakotwiczona w wypowiadanych słowach, będących niby-żartem i niby-uprzejmością, poczęła na dobre go opuszczać. Myślał co prawda o tych wszystkich za i przeciw, jak i śmiałości, którą odznaczał się dawniej — to właśnie po powołaniu się na nią powinien wykazać się rzekomym rozsądkiem — ale nie potrafił wyrzec się przekonania, że jeśli cokolwiek miałoby się między nimi wydarzyć — musiało tutaj. I chyba tego chciał. Nie przez wzgląd na ciekawość bądź coś na kształt dumy (przed wypadkiem Dante należał do grona osób próżnych, którym z rzadka się odmawiało, a jeśli już, to z bólem serca) lecz dlatego, że naprawdę c h c i a ł. Więc choć wypowiadał zdania takie jak — nie znasz mnie jeszcze na tyle dobrze, by wiedzieć, że lubię się bawić — wkładając w to wspomnianą niewinność i jakąś bardziej przyjacielską zaczepkę, tak naprawdę torował sobie tym samym ku niemu drogę. Bo ciekawiły go jego reakcje. Bo pragnął dowiedzieć się co się mu podoba. Nigdy wcześniej nie sprawiało mu to problemu, a więc — bez skrępowania oddawał się flirtom, przygodnym romansom i bliżej nieokreślonym znajomościom, lecz teraz, zważywszy na okoliczności, wszystko było inne. Przerażające. Czuł się więc zagubiony pośród własnych słów i myśli, a upalne powietrze odciśnięte na każdym skrawku skóry nie pomagało w zachowywaniu trzeźwości umysłu. — Nie będę — więc choć obiecał z uśmiechem i rozbawieniem wybrzmiewającym w tembrze jego głosu, tak naprawdę wolałby powiedzieć: chcę patrzeć.
Jeździłeś na obozy? Ja byłem tylko raz, ale to była taka nieprawdziwa, chrześcijańska wersja. Nazywał się “Wierni Chrystusowi” — może to była jego jedyna droga ucieczki — przypomnienie sobie, z jakiej rodziny się wywodzi. W jakich warunkach i zasadach przyszło mu dorastać. Jednak mimo że uparcie skupiał się na koncepcji samego obozu, część jego umysłu (ta, wobec której zamierzał być wierny) złośliwie czepiała się słowa opiekun. Wsłuchując się w rytm jego kroków (zszedł z krzesła, czegoś szukał — wentylator nie obchodził go już jednak w żadnym stopniu) powstrzymywał się jednak przed rzuceniem jakiejś niewybrednej uwagi, w której zawarłoby się wszystko to, co kłębiło się od rana w jego myślach. — Tylko tyle? Jestem trochę rozczarowany — co było równoznacznie przyznaniu, że uważa łamanie zasad za coś ekscytującego. On. Prawnik. Niedoszła ofiara jakiegoś świra, zawyżającego statystyki morderstw w Australii. Powinien być mądrzejszy, rozsądniejszy. Może powinien też siedzieć teraz w domu, zbyt przerażony światem, ale nie odczuwał wyrzutów sumienia wobec niczego.
Tak jak teraz —
bo kiedy pokój wypełniło dudnienie serca mężczyzny, a do melodii tej dołączyło wkrótce i jego własne, bez wcześniejszego skrępowania i tych wszystkich przeciw krzyczących jak dotąd głośno, pchnął go zdecydowanym ruchem na łóżko. I wsunął się w ciszy nieprzerwanej żadnym uśmiechem na jego nogi, odnajdując dla siebie miejsce na jego biodrach. Dopiero wtedy się zaśmiał — nie z powodu absurdu tej sytuacji czy skrępowania, które poczęło go obrastać, a dlatego, że jakimś cudem podczas wykonywania tego manewru nie doszło do wypadku. — Więc pójdę tam sam — wyszeptał, choć nie istniał ku temu żaden powód. W tej samej ciszy nachylił się i ułożył jedną z dłoni na krańcach jego mostku — bał się od razu skierować ją ku jego twarzy, której topografię tak bardzo pragnął teraz odkryć — więc podążał tam powoli. Sunął palcami po materiale jego koszulki. Po naznaczonej pustynnym upałem skórze szyi. Po szorstkości jego zarostu. Po miękkości jednej z warg, którą musnął nieśmiało; jego usta poznać chciał w inny sposób. Zbliżył się więc; podparty na dłoni zawieszonej na łóżku, ponad jego ramieniem, niepewny każdego wykonywanego ruchu. Lecz kiedy dzielił ich już tylko jeden oddech, trwający kilkanaście długich sekund, Dante się wycofał. Powrócił na bezpieczną połać łóżka. Bo bał się, bo jednak może działo się to za szybko. Bał się jednak przede wszystkim z powodu krzywdy, którą mógłby mu nieświadomie wyrządzić.

terence burkhart
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
To było nieco żenujące. To, jakie myśli momentami wdzierały się do jego głowy — jak malutkie kropelki deszczu, niesione przez nieszczelny dach podczas silniejszej wichury. Jedna z nich bowiem mówiła: chyba mu się podobasz, inna: on chyba tobie też, a te największe bańki wody opadające na posadzkę jego umysłu, donosiły: coś się dzisiaj między wami wydarzy. Tylko, że Terence w swoich najśmielszych przypuszczeniach nie podejrzewał, że wydarzy się coś t a k i e g o. I to właśnie było żenujące.
Bo nieśmiało widział, tymi oczyma przysłoniętymi niewinnymi kropelkami wyobraźni, jak dopiero późnym wieczorem, chwilę przed wynurzeniem się ciała Terry’ego z tego niewielkiego motelowego pokoju, Dante prosi: zostań jednak ze mną. I jak Terence zostaje, niepewnie, ale udając niewzruszenie, i jak potem przygotowuje prowizoryczne posłanie na podłodze, albo jak kładzie się obok Dantego, na łóżku, symbolicznie, tylko dla pokazu, odgradzając ich sylwetki murem zbudowanym z poduszek. I jak tak leżą, nie mogąc zasnąć i myśląc tylko o osobie, która leży po drugiej stronie; zastanawiając się nad tym, jak to byłoby sięgnąć dłonią do przodu i zburzyć ten mur powstały między nimi — i dosłownie, i w przenośni. I jak smakują usta tamtego, a także jak smakowałyby razem, połączone, zmieszane, zblendowane, doprawione jakimś głębszym uczuciem. Ale żaden z nich ostatecznie nie zdobyłby się na akt odwagi, spędzając całą noc tylko na domysłach, bo przecież ryzykowaliby zbyt wiele.
Albo jak rankiem, zaraz po brzasku, kiedy jego powieki w końcu pozwoliłyby się na moment zmrużyć, postawiłoby go na nogi głośne trzask! dobiegające z łazienki, a tam Dante, nierozważnie stawiając kroki pod prysznicem, potrzebowałby jego pomocy. I jak Terence musiałby go dotknąć, z zawstydzeniem i niepewnością, bo widziałby stanowczo za wiele, ale znów udawałby po mistrzowsku, że w żaden sposób go to nie rusza, choć obaj, w pewnym momencie, podnosząc się z podłogi, zatrzymaliby się w swych objęciach na dłużej, czując, jak temu drugiemu niebezpiecznie przyspiesza serce, a oddech na chwilę ustaje.
I dopiero po wszystkim, kilka dni później, słysząc werdykt lekarza, z napływu emocji i szczęścia, w chwili uniesienia zdecydowaliby się połączyć ze sobą swe usta, choć Terry myślałby potem, że tak nie wypada i że więcej już nie mogą, a Dante po prostu by na to przystał, pozwalając, by zawsze byli już tylko znajomymi o nieco bardziej jaskrawym zabarwieniu.
Ktoś z pewnością by powiedział: to głupie i ckliwe. I żadnemu mężczyźnie nie przystaje snuć takich domysłów, bo to przecież zbyt babskie i rzadkie. Bo mężczyźni postępują w tak dosadny, pozbawiony drugiego znaczenia sposób, jak postąpił Dante, rzucając Terry’ego na łóżko. Ale Terry myślał dużo. Zawsze. I uważał to za całkowicie normalne; nie męskie i nie babskie, a po prostu ludzkie.
W każdym razie, zanim jeszcze został rzucony na to łóżko, zachowywał się zupełnie normalnie i nijako. Mówił na przykład: — uwierz, że to twoje niezdrowe zamiłowanie do zabawy już zauważyłem — co miało być niby dowcipną zgryźliwością, ale nie do końca. Potem z kolei zapytał z nieukrywanym zaskoczeniem: — jesteś katolikiem? — choć tak naprawdę — być może — wcale nie miało to większego znaczenia. Ale mimo wszystko go zdziwiło. Bo czy Dante w związku z tym skrycie go wyklinał? Przez to, że Terence jawnie niegdyś przyznał, że umawia się zarówno z jedną płcią, jak i z drugą, a kościół takich kombinacji nie akceptował? I czy Dante czasem myślał, że te ich niewinne, a jednak dosadne flirty, są tak naprawdę olbrzymim grzechem, z którego przy najbliższej niedzieli zapragnie się wyspowiadać, obiecując sobie: nigdy więcej?
Potem z kolei, kiedy Ainsworth przyznał, że jest rozczarowany jego błahą zbrodnią, coś wewnątrz umysłu Terry’ego zapaliło się czerwoną lampką, podpowiadając mu: on ma za dużo problemów — lubi cię, bo podświadomie wie, jak w istocie bardzo nieodpowiednią jest to zabawą. Rzucił wtedy jednak niby rozluźnionym tonem: — to był bardzo duży i drogi batonik, mówili o mnie później w wiadomościach — a potem dopytał z zaciekawieniem: — co w takim razie ty niby zmalowałeś, hm? — choć nie był pewien, czy chce wiedzieć.
trigger warning — better not read if your mom is watching
A potem wydostał ze swych płuc coś na rodzaj niemego krzyku i jęknięcia — wtedy, kiedy obejmowany dłonią pilot roztrzaskał się gdzieś na podłodze, a jego sylwetka opadła ciężko na połać łóżka, zostając przykryta przez skrawek cudzego ciała; ciała odnajdującego sobie specjalne, honorowe miejsce na jego biodrach. Bo naprawdę nie przypuszczał, że stanie się coś takiego.
Że Dante, kiedykolwiek, zacznie dotykać go w ten sposób.
Że Terry, kiedykolwiek, będzie myśleć tylko o jego idealnie wykrojonych ustach, wściekając się i niecierpliwiąc w oczekiwaniu na złączenie się ich z jego własnymi wargami.
Podczas tych kilku nieznośnie długich krótkich sekund — poświęconych myśleniu już tylko o jego pocałunkach — zapragnął nadać sylwetce bruneta stabilności; a może po prostu dłonie Terry’ego z własnego, nieprzymuszonego kaprysu zapragnęły wykonać powolną wędrówkę ze zgięcia kolan trzydziestolatka, po sam skraj materiału spodni; ten okalający obszar ciała, który Burkhart, dość łapczywie, przybliżył ku własnej sylwetce.
Bo potrzebował mieć go b l i ż e j. Całego, choć już teraz dzieliło ich tak absurdalnie niewiele skrawków przestrzeni. Nawet cienka, nieznaczna warstwa ubrań oplatająca ich sylwetki zdawała się za bardzo ich od siebie oddalać, choć dotychczas nie ośmielił się zapleść swych palców ani przy zapięciu jego spodni, ani na górnym kawałku jego koszulki.
Bo chyba wciąż się wahał.
Nawet jeśli każda najmniejsza cząstka postury Burkharta niespokojnie drgnęła — w niemej ekscytacji — kiedy dłonie bruneta poczęły zbliżać się do jego twarzy.
Nawet jeśli biodra, dość nieprzytomnie, co jakiś czas uniosły się o kilka skrawków do góry, nie słuchając reszty ciała.
Jeśli źrenice krążyły z urzeczeniem to po napiętym ramieniu mężczyzny, naznaczonym szlakiem twardo zarysowanych mięśni, to po jego majaczącej wyżej twarzy, na której, jakże urokliwie, tańczył niewielki kosmyk włosów, wyglądający jak mała sprężynka.
Bo Terence, wraz z każdą przemykającą obok chwilą, coraz bardziej oddalał się od swojego rozsądku; przekonany, że samodzielnie nie zdoła powstrzymać tej przyjemnie okropnej pomyłki. Bo nagle nie pamiętał już o takich argumentach, jak:
  • Michael
    różnica wieku
    płytka znajomość.
Chciał już wyszeptać: nie przestawaj, gdzieś pomiędzy pośpiesznymi oddechami, a oczekiwaniem na ten opóźniający się pocałunek — jakby przeczuwał, że brunet za moment się oddali, odbierając mu to ciepło, swoją bliskość i powód, by nie słuchać już rozsądku. A kiedy naprawdę się oddalił, wszystkie przesłanki ku ucieczce z tego pokoju natarły na Burkharta z niezmierzoną siłą.
Przez chwilę jeszcze leżał; w bezruchu, z drgającą od płytkich oddechów klatką piersiową, chaosem rozbijającym się o głowę — bo potrafiłby nad sobą zapanować, gdyby tylko rok wcześniej nie zdecydował się na przeklętą absencję w podobnym kontakcie ciał — ale potem dotarło do niego, że brunet musiał czuć się jeszcze gorzej.
Dante — wypowiedział cicho jego imię, podnosząc się powoli na łokciach. Nie uzyskał jednak odpowiedzi. — Dante, mogę… Mogę zdjąć ci okulary? — zapytał, siadając na łóżku i niepewnie zbliżając się do jego sylwetki. Uniósł prawą dłoń i delikatnie otoczył nią ainsworthowy policzek, będący tylko krótkim przystankiem w drodze do zsunięcia z jego oczu zaciemnianych szkieł. Nie był pewien w którym momencie narodziła się w nim ta potrzeba — ta, by spoglądać na jego twarz przejrzyście, bez zbędnego filtra w postaci okularów przeciwsłonecznych, nawet jeśli wzrok bruneta nie miał niczego wyrazić.
No i Terence także się bał. Że nieświadomie, bez bezpośredniej wiedzy swojego rozsądku, za pomocą nieprzemyślanych gestów i słów, nakłonił bruneta do pomyłki, której ten teraz płomiennie żałował. Której ani przez moment tak naprawdę nie chciał.
Ale wtedy, w ramach niemego potwierdzenia lub zanegowania swoich podejrzeń, ześlizgnął się wzrokiem z jego twarzy nieco n i ż e j. I tam, w opiętych okolicach podbrzusza, otrzymał swoją odpowiedź, przywitaną delikatnym drgnięciem kącików ust w uśmiechu. Pozwolił sobie nawet ująć jego dłoń — powoli i delikatnie, a także naznaczyć ją krótkim pocałunkiem w splocie księżycowym, by później, po niedługiej chwili, zbliżyć ją do swojej twarzy. Chyba po to, by umożliwić Dantemu zbadanie jej struktury i żeby zdążył się z nią oswoić, zanim zdecydował się go pocałować — tak, jak powinni byli to zrobić kilka chwil wcześniej; tak, jakby rozsądek i cały świat ponownie nie istniał.
Nie musimy się spieszyć — obiecał, odrywając od niego swoje usta. — Powiedz, jeśli mam przestać — poprosił także, muskając wargami gładką strukturę jego szyi i błądząc dłonią po okolicach jego podbrzusza, z których, już po krótkiej chwili, zniknęła pod powierzchnią ainsworthowych spodni.
do you accept the challenge? :lol:

dante ainsworth
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Nie, nie jestem, chciał odpowiedzieć na zadane pytanie, to znaczy — czy jest katolikiem — ale trochę jednak był. Ku własnemu zawstydzeniu i pogardzie, bo przecież łączyło go to jakoś z matką. A chyba właśnie bardziej ta zażyłość okazywała się odstręczająca niż wiara w coś boskiego (czasem Boga, tego pisanego przez wielkie “b”, a czasem po prostu coś — bo istnieć musiał ktoś ponad nimi wszystkimi) czy grzeszność, z jakiej należało się spowiadać. Myślał w dodatku, że Terry zdołał przejrzeć go już jakiś czas temu. I że widzi w nim wszystko to, czym Dante być nie chciał i czego się wstydził, a czego porzucić nie potrafił. Pokiwał więc niemrawo głową; zawstydzony i zaniepokojony tym, że jednak głośne przywołanie tamtej historii wszystko powstrzyma. Całą tę sympatię, przyjaźń i pożądanie, którego nie odczuwał od ponad roku. Może dlatego zdecydował się działać z tak wielką gwałtownością; gdyby miał pewność, że Terry czuje dokładnie to samo i gotów jest czekać — wolałby dać im tygodnie na odnalezienie ku sobie drogi. Ale Dante nie wiedział. I niewiedza ta doprowadziła go właśnie do tego momentu.
Nie wątpię — odparł jednak przedtem, jeszcze pochłonięty myślami o zachmurzonym niebie, którego dostrzec nie miał, o nierównościach dachu i ciepłym wietrze, który szarpałby ich włosy. O tym, że liczyliby sekundy oddzielające ich od burzy. I o tym, że w pewnym momencie poprosiłby, żeby go pocałował. Wyprawa na dach nie miała być jedynie niewinnym kaprysem, pośród którego wymieniać mieli się popełnionymi grzechami; Dante sądził, że jest mu potrzebna do odnalezienia w sobie odwagi. Nim więc runęli razem na łóżko, niwecząc jego plany, wymamrotał coś w stylu; — potem ci powiem — choć już kilkanaście sekund później nie był pewien, czy odpowiedział mu cokolwiek.
Bo jednak nie potrzebowali ani gwiazd zawieszonych na nocnym niebie,
ani ciepłego, burzowego wiatru,
ani tych wszystkich dni, podczas których udawaliby jeszcze, że wszystko pozbawione jest znaczenia.
Summer Of '69
Chociaż jeszcze chwilę czekał. Na odtrącenie. Wtedy, kiedy się uśmiechał i składał groźbę, mówiącą jasno: jeśli mnie nie zechcesz, zrobię coś głupiego. Z ust mężczyzny dobiegały jednak wyłącznie urywane oddechy, głębokie i niepewne jeszcze, czy należy się im poddać; Dante mocniej przylgnął więc do jego ciała, w akcie śmiałego zaproszenia.
Bo mówił tak. Mimo że wcale nie był pewien. Choć drżał pod wpływem jego dotyku, choć reagował na jego ciało w sposób stęskniony bliskości, w myślach jego kłębiły się wątpliwości. Jednocześnie chciał i nie chciał, choć to drugie napędzane było zwykłą obawą. Świadomością ponownego pierwszego razu. Pewnie dlatego, mimo buntującego się ciała, pragnącego odbyć tę podróż ku zapomnieniu, w końcu się odsunął. Z żalem i pretensją wymierzoną w swe zawstydzenie, które powtarzało: to grzech całować innego mężczyznę. Czy jednak coś, co z definicji miało być błędem, mogło być aż tak dobre?
(Pomyślał o Achillesie. I Cassie. O swoich rodzicach i o Jasperze. O tym, że wszyscy mieli być zawiedzeni tym, kim Dante okazał się być. Ale jeśli byłby przy nim Terry, nie musiałby się nimi przejmować.)
Tyle, że przez chwilę bał się tego, że już go stracił. Że Terence odkaszlnie zaraz twardo, poprawi koszulkę i spodnie mówiąc, że najlepiej będzie o tym zapomnieć. Milczał w końcu długo; dłużej, niż Dante wstrzymywał oddech, co oznaczało, że i jego myśli trawione były wątpliwościami. Nie odpowiedział więc, kiedy pośród ciszy odnalazł swoje imię;; nazbyt mocno bał się usłyszeć słowa, które sam, kiedyś, w innym życiu, wypowiadał do kobiet, którymi nie był zainteresowany.
A potem przez moment myślał, że utracenie okularów jest nawet gorsze niż wszystkie podłości, które Terry mógł mu powiedzieć.
Przez moment — bo odkrył, że jednak nie ma nic przeciwko i że po raz pierwszy ktoś go o to zapytał — czuł się obnażony bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Ale uśmiechnął się. Chcąc przepraszać za to, jak wygląda. I dziękując mu za ciepło, jakim go otacza.
Więc nie chodziło już tylko o okulary; Dante chciał, by mężczyzna uwolnił go ze wszystkiego. Koszulki, spodni, strachu, zawstydzenia.
Chciał być już tylko jego. Nawet jeśli miało chodzić wyłącznie o tę jedną, upalną noc, do której wracałby już zawsze; przestając przejmować się reakcjami swego ciała, czy raczej — walcząc z nimi — po prostu się im poddał. I potem już tylko, niezadowolony trwającymi zaledwie ułamek sekundy zbliżeniami (boże, był pewien, że uzależnia się właśnie od dotyku jego dłoni), myślał o tym, że oto właśnie spełnia się wszystko co, czego nie śmiał sobie nawet nigdy wyobrazić. Jak i o tym, że wbrew przypuszczeniom, nie było wcale dziwnie —
być tak blisko silnego, umięśnionego ciała, tak różnego od delikatności filigranowych kobiecych sylwetek,
dotykać go bez wiedzy o tym, dokąd zmierza,
przyjąć pocałunek z ust smakujących jak niebo.
To głupie, ale wstrzymał wtedy oddech. I uśmiechnął się, kiedy jego zarost począł go łaskotać. W pewnym momencie sięgnął drugą dłonią na jego plecy, by przyciągnąć go bliżej, bo zaczynała trawić go już gorączka krzycząca
bliżej, bliżej, bliżej.
Nikt wcześniej nie całował go w taki sposób. Minęły lata, odkąd owładnęło nim tak wszechogarniające uczucie, w którym mógłby zatonąć. Chciał więc wszystkiego, nawet z nieustającym strachem; chciał doświadczać w s z y s t k i e g o naraz i jednocześnie zatrzymywać się na całą wieczność przy kolejnych pocałunkach czy tak drobnych gestach, jak układanie dłoni na jego twarzy. Do tej pory nie śmiał przerywać żadnymi słowami (za chwilę z jego ust wydobyć miało się ciche kurwa, wobec piękna kolejnych dotyków), pozwalając jedynie na to, by z jego piersi co jakiś czas wydobywał się pełen zadowolenia oddech. Nie do końca podobało się mu więc to, by na moment odebrać im intymność tej chwili. — Poczekaj — wymamrotał, choć nie powstrzymał tym samym jego dłoni. Jęknął, kiedy dotarła do granicy jego bokserek. (Cała ta zabawa w nazywanie wszystkiego okazywała się w dodatku nietrafiona, przynajmniej w jego przypadku; brak wzroku odebrał wszystkiemu nazwy i żywe w nim były już tylko odczucia, tak wyraźne, jak nigdy wcześniej). Wypowiedzenie akurat teraz tych wszystkich słów, które miał mu do przekazania, miało być ciężkim zadaniem, tym bardziej, że naprawdę nie chciał, żeby Terry wycofał swą dłoń. — Ja nigdy nie… — zaczął nieśmiało, ale zgadywał, że mężczyzna jest tego świadom. — I od czasu wypadku z nikim — dodał czując, jak twarz jego oblewa się lekką czerwienią. Winien był mu jednak tę prawdę, która w pewien sposób zdawała się oczywistością. Słowa te musiały zostać wypowiedziane, bo Dante martwił się, że okaże się kiepski, że Terry się rozczaruje i tym samym utraci szansę na powiedzenie mu zostańmy w tym pokoju już na zawsze.
Nie chciał jednak, żeby Terence przez te wyznania począł traktować go tak, jakby był z porcelany; przyciągnął go więc bliżej, rozchylając zachęcająco nogi. I przestał w końcu myśleć, wiedząc, że myśli te mogłyby w pewnym momencie ich zabić. Po prostu się więc temu poddał. Stanowczo pochwycił krańce jego koszulki i począł ciągnąć ją ku górze. A kiedy Terry odrzucił ją na bok, nim obaj łapczywie sięgnęli ku kolejnym elementom garderoby okalających teraz ich ciała (ale to nie były ani koszulki, ani spodnie. Ani bokserki. To był tylko materiał, drobna przeszkoda i Dante zastanawiał się w końcu, czemu dotąd oddzielali się od siebie w ten sposób) chciwie pomknął do jego klatki piersiowej, na której począł składać pocałunki. Boże, mógłby to robić godzinami. — Możesz zrobić wszystko — wyszeptał, wciąż onieśmielony i zakłopotany. Ale tego właśnie chciał. Wszystkiego.
terence burkhart :ok:
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
przepraszam; to zdecydowanie najgorsze, co ostatnio napisałam :tear:

Być może, gdyby spomiędzy małej kotlinki uformowanej na szyi — tej oprawionej p r z e p i ę k n y m (jak ma zauważyć to kilka chwil później) szlakiem wzniesień i pagórków składających się na obojczyki Dantego, wyłaniały się dwa prostokąty (jeden krótszy, drugi kilka — no, może kilkanaście — milimetrów dłuższy) łączące się w krzyżyk, taki chrześcijański i bardzo wymowny, udekorowany maleńką podobizną samego jezusa chrystusa najświętszego, Terence nie miałby żadnych złudzeń. Myślałby; no więc katolik. Z krwi i kości i nie miałby do dodania już nic więcej. Prawdopodobnie bardziej by się przy nim pilnował, nie pozwalał sobie na ciągi słów zanadto naruszające jego prywatność i nigdy nie oszukiwałby się, że w ofiarowanych mu zdaniach zakorzenił się pewnego rodzaju — ale przecież obustronny — flirt. Ale Dante, mimo wszystko, ukrywał swoją religijną naturę bardzo dobrze. Nie mówił na przykład: szczęść Boże, kiedy natrafiał na ślad burkhartowego głosu, ani: z Bogiem, kiedy się z tym głosem żegnał. Nie wspominał o coniedzielnych spotkaniach warg z hostią, ani nie wtrącał pomiędzy ich dyskusje przykazań bożych, czasem opowiadając o bardzo spostrzegawczym kazaniu usłyszanym ostatnio w kościele.
Dlatego nie — nie wiedział.
Nie wiedział i teraz nie był pewien, czy wiedząc cokolwiek zdawało się przemienione: na przykład jego sympatia w odrazę, albo uśmiech w grymas rozczarowania. Chyba nie.
Gdyby Dante poprosił o przyjęcie stanowczego stanowiska — albo jakąkolwiek werbalną reakcję, bo za odpowiedź nie mogła posłużyć mu przecież mina Burkharta — Terry odrzekłby coś w rodzaju:

[akapit]

[akapit]

zapytaj mnie później
bo przecież teraz i tak przestało mieć to znaczenie — jego wiara i wszystkie słowa tego świata, zastąpione ich własnym, indywidualnym językiem; językiem ciepłych oddechów i niegasnących dotyków.
it’s a (13+) sin
Gdyby Terence był mądrzejszy (teraz wydaje mu się — nie, jest wręcz p r z e k o n a n y — że rozwagą dorównuje pięcio-być może sześcio-latkowi) odłożyłby bardzo ostrożnie i delikatnie, ale wciąż stanowczo, swoje pragnienia (cholera, pragnie go teraz tak bardzo, że sam mógłby przybrać cząstkę chrześcijańskiej wiary i wzywać teraz imię boga w formie pomocy) na bok, i to nie tak, że musiałby odstawić je na dalszy plan już na zawsze, albo chociaż na dzisiejszą noc. Wystarczyło, żeby wykonał
wdech i wydech,
wdech i wydech,
a potem p o m y ś l a ł.
O tym, czy przespanie się (choć naturalnie sen był ostatnim, co miało wydarzyć się na tym tanim materacu) z Dante, biorąc pod uwagę ich powiązania (nie żadne więzy krwi, tylko fakt, że Terence bardzo dobrze znał się z człowiekiem, który pozbawił trzydziestolatka wzroku, no i że od samego początku wiedział o nim znacznie więcej, niż to ujawnił — nie ujawnił w sumie niczego) był wyjątkowo poważną zbrodnią i postępkiem haniebnie niemoralnym.
(Bo w sumie — czy to miało znaczenie?
Nie czyniło przecież z Burkharta innej osoby,
nie zmieniało faktu, że bardzo Ainswortha lubił,
i że Ainsworth bardzo lubił jego,
no i nie wyrządzało nikomu z nich krzywdy, skoro Terence i tak niespecjalnie uważał się za brata Michaela i nigdy nie odwiedził go w więzieniu.)

Dochodzą naturalnie też inne kwestie, którymi mógłby — powinien — się przejąć:
to, że następnego ranka wzgardzony tej nocy sen zaatakuje jego powieki podczas długogodzinnej jazdy samochodem, prosząc się o wypadek,
że zamek w drzwiach pozostaje wciąż niezakluczony, spraszając specyficzną widownię ciekawskich dewiantów,
że wentylator truchleje obok nienaprawiony, wciąż i wciąż zraszając ich ciała kolejnymi porcjami przegrzania,
no i… że cała ta — zaskakująco szybko zorganizowana — niespodzianka skrywająca się pod materiałem ainsworthowych spodni, będąca albo wyjątkowym uznaniem dla Burkharta, albo niemą zapowiedzią bardzo szybkiej nocy — bo skoro obaj zwlekali z tego typu sytuacjami niemal r o k, to czy nie upodobnią się zaraz do piętnastolatków pierwszy raz smakujących erotycznych przygód? — nie powinna uprzytomnić mu, że ponaglane tempo przyćmiewało nie tylko jego, ale i trzydziestolatka zdolność do trzeźwego myślenia, wobec czego należy to wszystko odwołać?
(Żeby następnego ranka nie obudzić się z pytaniem pełnym zgrozy: boże, dlaczego my to zrobiliśmy?)

Właśnie dlatego Terence wszystkie te punkty od siebie z uporem odpycha, zrzuca je z łóżka, pozwala im sturlać się w najodleglejszy, najciemniejszy kąt pokoju i nawet nie patrzy, kiedy te obrastają gęstym i popielatym kurzem — byleby tylko nie dojść do racjonalnego wniosku i nie odebrać im bezlitośnie jedynej chwili — od być może roku — kiedy ułożenie się na łóżku nie łączy się automatycznie z wsunięciem pod powieki wyklętych obrazów i nie nasącza myśli cierpkim smakiem przegranej przyszłości, a jest po prostu p r z y j e m n e. Tylko i aż tyle.
A skoro wyłączył tej nocy umiejętność składania w myślach logicznych wniosków, skoro w ogóle wyłączył myślenie samo w sobie, wszystko zaczyna dziać się trochę bez jego wiedzy; delikatny pocałunek złożony najpierw na jednej, później na drugiej powiece bruneta zsuniętej na oczy jak kurtyna (wracając pamięcią do tej chwili kilka dni później ma płonąć wstydliwym rumieńcem na myśl, jak bardzo ckliwy czasem bywa), nie jakby muśnięcie warg miało go uzdrowić, a żeby okazać miało niewysłowione uznanie dla jego urody, bynajmniej niegasnącej w miodowych, nieruchomych tęczówkach, w których i tak Terence potrafi doszukać się tak wielu słów.
Przebłyski świadomości natrafiają na niego tylko momentami;
kiedy Dante mówi, że od roku z nikim, Terry odpowiedzieć chce: ja też. I to z powodu tej samej osoby, ale tego nie robi. Zamiast słowami, w tej rozmowie posługuje się raczej pocałunkami, wstrzymanymi tylko na moment, kilka sekund wcześniej; kiedy pokój przecięło ciche, ale przy tym bardzo stanowcze “poczekaj”, które początkowo Burkhart przyjął z niepokojem. Bo wówczas zaczynał wierzyć, że brunet to wszystko odwoła.
Ale nie odwołał.
Więc mimo namnożonej słowami przestrzeni, Terry i tak postanawia się zbuntować i ją zniweczyć; bardzo powoli — ale bynajmniej nie ostrożnie ani z wahaniem — zbliża się ku brunetowi, a potem nachyla się ku bladej jak kartka papieru szyi, którą chce zapisać własnymi słowami; tymi składającymi się z pocałunków. Tym razem powolnych, rozmyślnych i bardzo subtelnych, żeby pokazać, że mimo wszystko wciąż najważniejsze są dla niego wyrazy, którymi Dante go częstuje. — Czyli jestem wyjątkiem, hm? — pyta zaczepnie, bardziej to zdanie mrucząc, niż wprawiając w pełne brzmienie swojego głosu. — Gdyby jednak to było dla ciebie za dużo, to wiesz, co masz robić — dodaje jeszcze, bo tak trzeba i — choć z niechęcią — w każdej chwili gotów jest się powstrzymać, jeśli tak zadecydowałby Dante; tak jak mu to przed momentem obiecał.
A potem tak po prostu, jakby była to najłatwiejsza i zarazem najważniejsza rzecz na świecie, przyjmuje jego zaproszenie; niewerbalne, a jednak wciąż, zdaniem Terry’ego wyrażające znacznie więcej, niż zdołaliby powiedzieć. Odnajduje wykrojone dla niego ze specjalną dedykacją miejsce między nogami Ainswortha i powtarza jego gesty, jak w odbiciu lustrzanym: pozwalając zsunąć się ze swojej klatki piersiowej koszulce, sam mknie palcami ku plecom mężczyzny i pozbawia go tego samego elementu garderoby. Później robi to samo z innymi skrawkami materiału i w końcu widzi go tak dobrze; tak wyraźnie i bez żadnych zakłóceń w postaci kamuflujących go ubrań, że przez krótki moment — nieznaczny, ale jednak — żałuje, że Dante nie może w ten sam sposób zobaczyć Terry’ego. A może Dante widzi go jeszcze bardziej szczegółowo.
Obawiam się, że na wszystko może nam nie wystarczyć nocy — śmieje się, znów tym samym półgłosem, co wcześniej i choć pragnie w końcu zadbać o to, by tego wyliczonego czasu już nie marnowali, w myślach odzywa się znów rozsądek, ale całkiem inny, niż wcześniej.
Gumki, Dante. Potrzebujemy gumek i… lubrykant też by się przydał — mówi ledwo pomiędzy kolejnymi płytkimi oddechami, a potem dowiaduje się, że jako jedyny w pokoju o morelowym suficie i zepsutej klimatyzacji nie domyślił się przebiegu tej nocy — bo Dante jest przygotowany. A więc znowu się śmieje, cicho i z wytchnieniem, przechodząc do uzbrajania ich w odpowiednie dodatki (no, wiesz, mogłeś wziąć już bezsmakowe, bo ta ich truskawka to nie jest najlepsza; mieli jeszcze takie świecące w ciemności, ale mi są chyba niepotrzebne).
Kilka godzin — wieków, tysiącleci, światów — później, kiedy ściana zlepiona z czarnego atramentu za oknem zaczyna pękać, pomiędzy szczeliny wpuszczając lepkie, miodowe słońce, a jedynym dźwiękiem, poza świergotem poukrywanych w koronach drzew ptaków, zdają się być tylko ich spokojne już oddechy, Terry budzi swoją pogrążoną w bezruchu od kilku minut rękę, sunąc nią delikatnie, miarowo i z uczuciem po klatce piersiowej bruneta, który wcześniej umościł się między jego wyciągniętym do boku ramieniem, a żebrami. — Dante, a powiedz mi — zaczyna leniwie, zerkając na tańczącą z podmuchami wiatru zasłonę otaczającą okno. — Dante to tak właściwie skrót od czego? — pyta z delikatnym uśmiechem, tworzącym w kącikach jego oczu niewielkie zmarszczki. I dopiero po poznaniu odpowiedzi, zamierza pozwolić im na wykorzystanie tych dwóch pozostałych im godzin, które tym razem spożytkować mają raczej w formie szybkiego snu. — Andante? — dzieli się swoim pierwszym strzałem, przytaczając słowo, którego zapewne nie poznałby, gdyby nie Vincent.

dante ainsworth
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
nie kłam
C'mon baby, do the loco-motion
Przy jednej ze stacji znajdował się niewielki sklep. To będzie jakieś dziesięć kroków Dante, wyjaśnił Terence, gdy Ainsworth zaproponował zakupienie im napojów; sam zajął się przygotowaniem samochodu do dalszej drogi. Ziemia zatrzeszczała pod jego stopami. Wykonał trzy kroki. Nie miał pewności. Wchodząc do sklepu pozdrowił sprzedawczynię; w czym pomóc, kochaniutki?, na co należało odpowiedzieć tylko: dwie butelki wody, najlepiej z lodówki, poproszę. Zamiast tego jednak wypalił, bez szczebiotu typowego dla nastolatków (choć wykonał to z trudem), że prezerwatywy. I chyba lubrykant; chyba?, zaświergotała ze śmiechem, to ja ci powiem, że zawsze lepiej brać, więc faktycznie Dante wziął, zdając się na jej gusta. A czy twoja pani lu…, przerwał jej prędko, udając obojętność — nie pani, pan — co było dość ryzykowne, bo może i na wybrzeżu tolerancja była czymś tak naturalnym, jak oddychanie, ale im bardziej w głąb pustynnych rejonów, tym większa istniała szansa na otrzymanie — nie, zaraz, eufemizmy były zbyteczne — na obicie mordy. Och, a więc, czy twój pan lubi… i dopiero wówczas Dante się zmieszał. Nie miał pojęcia, a sprzedawczyni zdawała się wiedzieć więcej od niego. Pozwolił jej więc wybrać, pospieszając jej dywagacje (te będą w porządku, z tym będzie nieziemsko, o, a to tak się chwali, powinniście być zadowoleni; o, ten twój pan spogląda w szybę, chyba czas się zbierać), wrzucił w końcu swe zdobycze do plecaka. Na szczęście pamiętał o wodzie. Nie uwikłał, naturalnie, żadnego misternego planu; uznawszy, że lepiej być przygotowanym, zamierzał nieśmiało — być może — zasugerować mu, że może, i że mogliby, i że on sam nie wie, trochę by chciał, a z drugiej strony to przecież niby wbrew naturze, to znaczy, inni tak mówią, on nie, no skąd. Resztę drogi o tym myślał, planował, układał słowa, a w żadnym z nich nie znalazło się rozkoszne zadowolenie z chwili, w której już teraz, bez skrępowania i założeń, że kryć może się w tym coś złego, zaplatał nogi na jego biodrach.
Boże, jakie to było wspaniałe.
Początkowo pozwalał się mu prowadzić (odmawiał wyjaśnień skąd w jego plecaku i gumki, i lubrykant; brakowało pewnie fig bądź słodkiego sosu; może mu kiedyś to zaproponuje, znów odmawiając wyjaśnień), niepewny i nieśmiały; czasem wyduszał z siebie ciche przekleństwa, a czasem tylko przerywane, głębokie oddechy. Gdzieś pomiędzy przejęciem inicjatywy, a tą jedną sekundą, w której niemal wydusił z siebie “przestań, przestańmy”, począł się upewniać, że dyskomfort nie zawsze jest szyty pejoratywnymi nićmi; wszystko to, co jego ciało przyjmowało ze zdziwieniem, stawało się nagle dla nań uzależniające. Więc może nie wszystko, ale z całą pewnością w i e l e zostało tej nocy zaprezentowane w tymże dusznym, tanim motelu, w ściany którego na zawsze już miał wsiąknąć powidok ich zduszonych oddechów.
Zmęczenie nie tylko oderwało go od ram dotychczasowego życia; na wpół przytomny, a po części uwięziony już w jakiejś sennej marze, nie był w stanie myśleć o niczym innym poza tu i teraz wyznaczanym przez otaczające go dłonie, jak i nagie wciąż uda, pomiędzy którymi skrył własną nogę. Nie liczyło się nic poza tym wilgotnym wciąż łóżkiem; ani czekające ich trzy godziny snu, ani konieczność wzięcia pospiesznej kąpieli, ani ta cała istota tego wyjazdu (bo Dante miał teraz wrażenie, że od początku było to kłamstwem; że obaj opuścili granice swojego życia, by spotkać się tutaj, w nieznanym bogu miejscu, pośród pustynnych pustkowi).
Jeśli chcesz — mruknął sennie, z cieniem uśmiechu błąkającym się na ustach. — Może być od tego. Cokolwiek to znaczy — nie miało to obecnie znaczenia; może nie miało się liczyć już nic, co przez miniony rok niosło w sobie każde jego cierpienie. Tak ciężko było myśleć teraz o czymkolwiek ważnym! Był skłonny zmienić dla niego imię, był skłonny zezwolić mu nawet na to, by jednak nazywał go Donatello. Nagle szczęście nie zdawało się tak kruche i ulotne, i nawet sam wypadek zdawał się mieć marginalne znaczenie. Było trochę jak dawniej, a może nawet i lepiej.
Ale Dante zapomniał, że upojenie to stan przejściowy, po którym świat nagle drastycznie szarzeje.
koniec
terence burkhart
ODPOWIEDZ