weterynarz oraz opiekun lwów — cairns zoo
33 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Weterynarz i opiekunka lwów w Cairns zoo. Przeszło trzy lata temu wróciła z długoletniego pobytu w Kenii, gdzie pracowała ze zwierzętami w Parku Narodowym Nairobi. Aktualnie myśli o założeniu własnej fundacji, a poza tym próbuje zbudować swoją przyszłość z Clayem.

[akapit]

DZIESIĘĆ

Wierzyła, że jej życie potoczyło się w konkretnym kierunku w jakimś celu. Wierzyła, że wszystko poukładało się w taki sposób, aby zaprowadzić ją do miejsca, w którym znajdowała się obecnie, choć nie mogła przyznać, aby szczególnie za tym miejscem przepadała. W ciągu ostatnich miesięcy jej pozornie poukładane życie rozpadło się w drobne kawałeczki, przez co Gemma od dłuższego już czasu czuła się zwyczajnie zagubiona. Miała wrażenie, jakby obecnie nie posiadała nic – dość istotny dla niej związek zakończyła przed kilkoma miesiącami burzliwym rozstaniem; pracę marzeń porzuciła przed kilkoma laty, ponieważ wydarzenia z Nairobi zbyt mocno ją przytłoczyły; a teraz nie miała nawet gdzie się podziać. Mieszkanie, które wynajmowała, przecież też nie należało do niej, a pewne komplikacje coraz skuteczniej sprawiały, iż to Fernwell czuła się tam jak intruz. Powoli zaczynała dochodzić do wniosku, że to właśnie powrót do Lorne Bay mógł okazać się jednym z największych błędów w jej życiu, ale nie istniało miejsce, w którym mogłaby chcieć się teraz znaleźć. Czuła się jak mała, zagubiona dziewczynka, ponieważ znów brakowało jej jakiegoś celu w życiu. Miała wrażenie, że nie znała nowej siebie, a to, co z dnia na dzień odkrywała, nie do końca jej się podobało. Pogubiła się i nie umiała się odnaleźć.
Jedynym miejscem, w którym potrafiła ukoić własne myśli, było niewielkie zoo w Cairns, w którym przed niespełna trzema laty rozpoczęła pracę. Nie było to to samo, czego doświadczyła w Afryce, ale możliwość ponownego połączenia się z dzikimi zwierzętami przyniosła jej spokój. Gemma świetnie odnajdowała się w towarzystwie tutejszych lwów, dzięki nim nie odczuwając aż tak dużej nostalgii. W ostatnim czasie zaangażowała się w tę pracę nawet mocniej, ponieważ nie było już nic, co trzymałoby ją w rodzinnych stronach. Nie miała czemu się poświęcić, dlatego oddała się własnym obowiązkom, ale to akurat dlatego, iż nigdy nie uważała ich za coś przykrego. Pracowała z pełnym zapałem, bo przecież robiła to, co od zawsze chciała robić.
Dzisiejszy dzień miał nie wyróżniać się niczym na tle poprzednich. Zgodnie z codziennym harmonogramem doglądała zwierząt, podając im pożywienie i niezbędne suplementy. Dbała o to, aby to im było tu dobrze – nie ludziom, którzy dzień w dzień przychodzili cieszyć spojrzenie ich widokiem. Zazwyczaj nawet nie zwracała uwagi na to, kto plątał jej się pod nogami, ale też nieczęsto miała szansę trafić na kogoś, kto wzbudziłby jej zainteresowanie. Pod tym względem dzisiejszy dzień był wyjątkiem. Gdy jej spojrzenie spoczęło na twarzy, która wydała jej się dziwnie znajoma, serce momentalnie zabiło jej szybciej. Nie uwierzyła w to, co podsunął jej umysł, a to dlatego, że spotkanie go tutaj po tylu latach wcale nie było prawdopodobne. Chcąc nie chcąc, jej myśli momentalnie uciekły w kierunku tego, co wspólnie udało im się kiedyś zbudować. To były przyjemne dni, do których odrobinę też tęskniła. Wtedy wszystko było łatwiejsze – przynajmniej do czasu, kiedy zdecydował się odejść. Złamał jej wtedy serce, a ona nie mogła zrobić nic, aby jakoś temu zapobiec. Gdy przemknął gdzieś w tłumie, nie ruszyła w jego kierunku. Naprawdę myślała, że to umysł płatał jej figle, choć kilka razy złapała się na tym, iż próbowała znaleźć gdzieś tam jego twarz. Nie znalazła jej, nie przez kilkadziesiąt najbliższych minut, dlatego w pewnym momencie niemal zdołała już o tym zapomnieć. Właśnie wtedy stanęła twarzą w twarz ze swoją przeszłością, uprzednio omal nie wpadając na jakiegoś szkraba, który w trakcie spaceru znalazł się tuż przed nią. Rzuciła krótkie przepraszam i już miała ruszyć dalej, kiedy jej wzrok spoczął na oczach mężczyzny, który, jak jej się wydawało, musiał być ojcem dziewczynki. Znała to spojrzenie. Znała je na tyle dobrze, iż momentalnie odjęło jej mowę. Czy to rzeczywiście możliwe, żeby był teraz tutaj i w dodatku miał wszystko to, czego kiedyś mieli doczekać się razem? Z jakiegoś powodu ta myśl odbijała się teraz w jej głowie echem.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
thirteen
gem & ephraim
Teresa dowie się prawdy, a my — rozwiedziemy się.
- Papo! Choćmy! Ginny mófiła, sze mają nofego lfa!
Wzrok mężczyzny powędrował za wybiegającą w przód blondwłosą, kilkuletnią ślicznotką, której puszyste fale tak bardzo przypominały te należące do jej matki. Szczery uśmiech rozlewał się na szczęśliwej twarzyczce, która w żaden sposób nie była podobna do tej jego. Im dłużej się jej przyglądał, tym więcej dostrzegał w niej Huntera. Geny światowej sławy muzyka z pierwszych stron gazet i wciąż popularnej eks top modelki wymieszały się, tworząc idealne odbicie ich obojga. Aktualnie w głowie kapitana snuł się obrazek nieszczęśliwego romansu Barbie i Kena, który na pewno ukochałby każdy plotkarski tabloid. Popularność dwójki rodziców skoczyłaby niemożliwie wysoko, topiąc to, co wiązało się z bezpieczeństwem oraz integralność małej istoty. Istoty będącej do nich zbyt podobną. Oczywiście, że nie było tam miejsca na to, co należało do Ephraima i nigdy nie miało się to wydarzyć. Oczy? Nos? Grymasy? Nic. Jedynie łączące ich kłamstwa spajały to, czym byli. Wprowadzonymi w błąd zupełnie obcymi sobie ludźmi. Wciąż w końcu na horyzoncie czaiła się cała procedura wypowiedzenia prawdy. Tej, którą zamierzał wypowiedzieć sam z Leonie. Twoim ojcem jest ktoś inny. Nawet oczami wyobraźni nie był w stanie zaprezentować sobie w wymyślnym scenariuszu rozegrania podobnej scenki. Słowa w imaginacji nie przechodziły mu przez gardło, a każda — nawet najbardziej wymyślna — wariacja owej kwestii nie ułatwiała przekazania informacji. Nie zmniejszała bólu. Finalna forma była wszak tylko jedna. Taka, że to w co wierzyła Teresa — oraz sam Ephraim — od jej urodzenia, nie było prawdą.
Nie dałaś mi wolności wyboru. Od początku byłem więźniem twojej woli.
- Papo! Szypko!
Dlatego też niezaprzeczalnie i nieustępliwie podtrzymywał swoją decyzję, którą oznajmił Leonie dwa miesiące wcześniej. Nie zamierzał jej zmieniać. Żadnej części. Ich córka musiała dowiedzieć się prawdy, a oni nie mieli być już razem. Kapitan nie był osobą, która była na tyle zaślepiona miłością, by być z kimś, kto tak bardzo kłamał i manipulował. Kto zdradzał i nie potrafił przyznać się do błędu. Wciąż też wydawało mu się surrealistyczne to, co przeżył tamtej nocy. Przyznanie się kobiety do zdradzania go podczas nieobecności — gdy służył krajowi, gdy służył ich rodzinie — i równocześnie próba wmówienia mu, że kochała tylko jego. Że nauczył ją co to miłość. Pokazał, czym była rodzina. W prymitywnych oparach alkoholowego upojenia Ephraim wciąż nie dowierzał i nie mógł uwierzyć w tak otwarty brak logiki. W tak okrutną grę, którą prowadziła Turner. Stopień zakłamania całkowicie ściął go z nóg, gdy sądził, iż nic więcej nie wypłynie po tej nowinie o prawdziwości ojcostwa Teresy. A jednak... Znów się mylił. Znów. Znów był marionetką w dłoniach osoby, która powinna być jego największym sojusznikiem, a okazała się być największym oszustem.
Nie mogę na ciebie patrzeć.
- Papo, pacz t...
- Sissi! Wszystko dobrze? - Złapał w ostatnim momencie za tył lekkiej kurtki córki, zanim Teresa miała brutalnie uderzyć o asfaltową ścieżkę i przyciągnął ją do pionu. Nie był zły, ale potrącenie jednej z kobiet w zoo przez małą, szybko sprowadziło go na ziemię i wyrwało z szalonych rozmyślań. - Patrz przed siebie. Nie wpadłabyś wówczas na...
Przepraszam.
W ferworze zaaferowania mogłoby się wydawać, iż uleciało mu krótkie słowo tonu, który wcale nie zmienił się od ostatniego razu. Od ich ostatniej kłótni, która przeplatała się w jego głowie ze wspomnieniami najczulej wyszeptanego kocham. W kontraście do rozdzierającego serce wynoś się. Nie uleciało mu nic. Ale zmroziło. Zahibernowało, a mimo to podniósł wzrok, by upewnić się, że to, co słyszał, nie było nieprawdą. Gdy odnalazł twarz kobiety, poczuł, jak wszelkie procesy w jego ciele zatrzymały się, a mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Nawet impulsy w połączeniach nerwowych jakby obumarły, ciągnąc za sobą wszelką logikę. Wszelki sens. Wszelkie możliwości sensownej reakcji. Nie panował nad sobą. Nie dostrzegał niczego poza nią. Nawet Teresa jakby zniknęła, zatrzymana w czasie. Krótkie Gemma, wyrwało się spomiędzy jego warg, chociaż ściśnięte gardło nadało tonowi głosu wyjątkowo ciężką, gęstą barwę. Ciemną, kryjącą w sobie tak wiele emocji, które pobudziła w nim obecność dawnej miłości. Tej, która jako pierwsza sprawiła, że zapragnął w końcu czegoś dla siebie. Nie kontrolował tego, że przez jego twarz przemknął delikatny, pełen ciepła uśmiech, a sam poczuł się, jakby wrócił do tamtych dni. Ich dni. Ich lat. Ich planów. W oczach odbijało się coś na kształt radosnego poruszenia. Wzruszenia, ulgi. Nawet nie zauważył też, że postąpił krok w jej stronę, jakby chciał ją do siebie przygarnąć i zamknąć w mocnym uścisku i jedynie szarpnięcie przez Teresę na nowo szybko i gwałtownie ściągnęło go ku rzeczywistości.
- Papo. Kto to? - Zaciekawione, duże oczy wpatrywały się w stojącą przed nimi kobietę i uważnie obserwowały każdą pojawiającą się na jej twarzy zmianę. I każdą reakcję samego mężczyzny. Chryste... Co on robił? Przecież był tutaj... Teraz. Z Teresą, a na chwilę całkowicie przeniósł się o dekadę wstecz i czuł... Chryste. Czuł się tak, jak chciał się czuć, gdy wrócił i marzył, by ją spotkać. Ale nie znalazł jej na miejscu. W barze. W mieszkaniu. W mieście. Zniknęła i nie znalazł jej nigdzie później. Tak dawno temu, a przecież emocje były tak świeże... Czemu tu była? Czemu teraz? Czy los kolejny raz chciał z niego sobie zakpić? Przecież w ostatnich latach pojawiał się w tym piekielnym zoo tak wiele razy, a teraz… Ta sytuacja z Leonie i wpadają na siebie w zoo? Tak po prostu? Kolejny uścisk na dłoni poinformował go, że jeszcze nie odpowiedział. Odchrząknął i wyprostował się, by przywołać na twarz uśmiech i spojrzeć na małą blondyneczkę. - Wybacz. Tereso, to Gemma. Przyjaciółka z dawnych lat. Gem, to Teresa. Moja córka. - I znów skrzyżował pełne niewypowiedzianych słów i niewyrażonych emocji spojrzenie z tym należącym do kobiety. Ta dziewczynka... Nie jest moja. Chciałbym... Oddałbym wszystko, aby była. Aby była nasza... - Przepraszam, ale… - urwał, nie umiejąc znaleźć odpowiednich słów. Po raz pierwszy od lat zwyczajnie odebrało mu mowę, gdzie nawet podczas kłótni i wyjawienia prawdy o kłamstwach Leonie milczał lub wprost wyrażał swoje zdanie. Tutaj, teraz, przy niej... Chciał wyciągnąć rękę, pogładzić znany sobie policzek. Poczuć bijące od kobiety ciepło.. Niewątpliwie Gemma Fernwell wciąż wywoływała w nim te same uczucia co niegdyś i jak zawsze pełen opanowania Ephraim, gubił się. Gubił, walcząc z przeszywającymi go uczuciami i nagłymi falami zmienności ciepła oraz zimna. Odetchnął po raz kolejny, przełykając ślinę i starają się powstrzymać wzbierające i trudne do opanowania emocje. - Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś - wychrypiał cicho przez zaciśnięte gardło. Ile razy w końcu marzył o ich ponownym spotkaniu? O odnalezieniu jej, ale do cholery... Czemu teraz? Czemu tak....
Gem Fernwell
easter bunny
chubby dumpling
weterynarz oraz opiekun lwów — cairns zoo
33 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Weterynarz i opiekunka lwów w Cairns zoo. Przeszło trzy lata temu wróciła z długoletniego pobytu w Kenii, gdzie pracowała ze zwierzętami w Parku Narodowym Nairobi. Aktualnie myśli o założeniu własnej fundacji, a poza tym próbuje zbudować swoją przyszłość z Clayem.
Siła zderzenia z dziewczynką była niewielka, wręcz nieistotna w porównaniu do mocy, z którą w Gem uderzyły wspomnienia. Minęła niemal dekada, odkąd ich drogi rozeszły się w tak przykry sposób, a choć jego twarz przyozdobiona była obecnie paroma drobnymi zmarszczkami, to jakby jedynie dodawało mu uroku. Przynajmniej tyle zdołała zarejestrować, zanim zatopiła spojrzenie w jego oczach, które niczym nie różniły się od tęczówek, którymi spoglądał na nią, kiedy mówił, że nie było dla nich przyszłości. Myśląc o tym, Gem odczuła znajomy ścisk w żołądku i nabrała wrażenia, jakby zrobiło jej się słabo. Złapanie oddechu przychodziło jej z trudnością, a wszystko przez to, że los po raz kolejny postanowił wziąć ją z zaskoczenia i wepchnąć na mężczyznę, który w jej życiu odegrał jak dotąd największą rolę. Może był to urok pierwszej miłości, a może uczucia, którymi darzyła go przed laty rzeczywiście były na tyle silne, iż później nie była w stanie nikogo obdarzyć podobnymi. Zabawne, prawda? Jeszcze tego samego poranka wyrzucała sobie to, jak bardzo skopała sprawę ze swoim poprzednim partnerem, podczas gdy teraz on jakby nie istniał. Wszystko przestało istnieć, kiedy ich spojrzenia na nowo się skrzyżowały, a ona zaczęła zastanawiać się nad tym, czy wyobraźnia przypadkiem nie zaczęła płatać jej figli. Czy to w ogóle było prawdopodobne? Czy mężczyzna, który niegdyś podbił i złamał jej serce na drugim końcu kraju, mógł teraz znaleźć się w tym niewielkim miasteczku, w którym ona pracowała? Choć zdawała się nie wierzyć w tego typu rzeczy, w innych okolicznościach wzięłaby to może za przeznaczenie. Chciałaby widzieć to w ten sposób, ponieważ pomimo tego, jaki koniec ich spotkał, ona nadal darzyła go ogromem sentymentu. Wyglądało to trochę tak, jakby nigdy nie miała się w pełni z tego wyleczyć, ponieważ w jej umyśle cały czas pojawiało się jedno, cholernie istotne pytanie: co by było, gdyby zdążyła wtedy przed jego wypłynięciem?
Czekoladowe oczy przeniosły spojrzenie ciut niżej, wprost na dziewczynkę i nagle wszystkie pozytywne odczucia runęły jak domek z kart. Ścisk w żołądku stał się jeszcze intensywniejszy, a umysł mimowolnie wrócił do rozmowy, którą odbyli ze sobą na krótko przed rozstaniem. Pamiętała jakich poświęceń chciał się dla niej podjąć, podobnie zresztą jak pamiętała na co ona chciała zdecydować się nie dla niego, lecz dla nich. Gdyby ich wspólna historia potoczyła się inaczej, prawdopodobnie Gem byłaby tu teraz z nimi; trzymałaby drugą rączkę nie blondyneczki, lecz ciemnowłosej dziewczynki, która mogłaby być owocem ich uczuć. Nie miała pojęcia dlaczego, ale ta wizja uderzyła w nią na tyle intensywnie, iż nie była w stanie zbyt długo spoglądać w twarz tego szkraba, który świdrował ją wzrokiem. Czuła się trochę tak, jakby był on przypieczętowaniem tego, że scenariusz, o którym kiedyś marzyła, nigdy nie miał się ziścić. Ich historia nie miała już wrócić na tamte tory, co sprawiło, że po jej wnętrzu rozlała się nieprzyjemna gorycz. Gdyby tego było mało, Ephraim skutecznie zadał jej kolejny cios. Choć świadomość tego posiadała już od pewnej chwili, znacznie lepiej czułaby się, gdyby te słowa zostały niewypowiedziane. A jednak zrobił to, przy pomocy własnego języka wymierzył jej staranny policzek. To Teresa. Moja córka.
Wypuściła głośniej powietrze i zamrugała gwałtownie, w końcu jakby wyrywając się z tego letargu, w którym od pewnego momentu tkwiła. Zderzenie z przeszłością zupełnie wytrąciło ją z rytmu, na co nie powinna sobie pozwolić przede wszystkim przez wzgląd na to, że stało przy nich dziecko. Zmusiła się do tego i obdarzyła dziewczynkę łagodnym uśmiechem, a pod nosem przebąknęła nawet jakieś przywitanie. Pochwaliła ozdobę we włosach, choć to przyszło jej z ogromną trudnością. Całe szczęście, że dzieci nie miały szczególnej zdolności odczytywania uczuć ze spojrzenia, lecz kiedy to na nowo spoczęło na oczach Ephraima, cała ta mieszanka towarzyszących jej emocji stała się jeszcze wyraźniejsza. Znał ją kiedyś bardzo dobrze, a czasami miała wrażenie, jakby umiał odgadnąć jej myśli bez słów. Pewien czas minął, ich drogi rozeszły się, a oni oboje byli już innymi ludźmi… Choć czy aby na pewno? On był tutaj, miał rodzinę, o której marzył, a Gemma? Gemma nadal goniła za swoimi marzeniami, niepewna tego, czy cokolwiek zdoła w swoim życiu zmienić. Pewność w tym aspekcie odeszła jakby razem z nim. - Tutaj? Że pracuję ze zwierzętami? Mówiłam ci kiedyś, że nie chcę całe życie stać za barem - choć wiedziała, że nie do tego zmierzał, nie umiała odsłonić przed nim tego, co naprawdę myślała. Jakiś cień goryczy przemknął również przez ton jej głosu, burząc wszystko to, co dotychczas zbudowała. Wydawało jej się, że ona i Burnett byli już zamkniętym rozdziałem; minęło bowiem tyle czasu, iż już dawno powinna być w stanie posegregować własne myśli i zapomnieć o nim, ale tego najwyraźniej nadal była daleka. Kiedy stanął przed nią, uderzyło w nią wszystko to, czego do tej pory nie miała okazji mu wyrzucić. Uderzyły w nią żal i tęsknota, które nie tylko mieszały się ze sobą w jej spojrzeniu, lecz i w zachowaniu, które sugerowało, że była pogubiona. Było tak wiele rzeczy, o które chciała go zapytać, ale żadna z nich nie chciała przejść jej przez gardło. Nie wiedziała jednak, co ją przed tym blokowało – czy fakt, że ponowne otwarcie tych drzwi nie było dobrym pomysłem, czy może jednak wierna, jak jej się wydawało, kopia jego żony, która cały czas zajmowała miejsce obok. Nie była do niego podobna, ale może to akurat dobrze, bo wówczas najpewniej poczułaby się jeszcze gorzej. - Zatrzymaliście się w okolicy? - ostrożne, pozornie nieistotne pytanie tak naprawdę było szyfrem, który miał odsłonić przed nią to, jak długo tu był i jak długo jeszcze zamierzał zostać. Nie była ślepa i widziała, że to spotkanie całkowicie ją rozbiło, jednocześnie pozwalając założyć, że kolejne wpłynęłyby na nią jeszcze gorzej. Choć kiedyś wyłącznie o tym marzyła – aby ich drogi skrzyżowały się ze sobą raz jeszcze i wrócili do tego, co niegdyś w tak głupi sposób przerwali, bez szans na to nie chciała tego kontynuować. Nie chciała za każdym razem w jego towarzystwie myśleć o tym, jak wiele przeszło jej koło nosa, dlatego teraz wolałaby, żeby zniknął. Jednocześnie chciała też, żeby został. Nawet własnych uczuć nie umiała przy nim rozszyfrować.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Dobrze pamiętał dzień, w którym kapitan zwołał na nagłą zbiórkę wszystkich marynarzy służących na jego statku. Jako ówczesny porucznik stał z innymi oficerami, nie mając pojęcia, co się mogło wydarzyć. Wiadomość poniosła się szybko i — przyzwyczajony do wojskowej musztry — nie pozwolił nikomu czekać, chociaż nie mógł się pozbyć dziwnie nieprzyjemnego uczucia obijającego się o klatkę piersiową. Nie mieli jeszcze wypływać. Brakło im dwóch miesięcy do mobilizacji, a próbne alarmy prezentowały się inną atmosferą. Widać to było po twarzach dowódców. Wiedzieli wszak kiedy ich wezwania były jedynie testem dla ich marynarzy, a wówczas Ephraim nie dostrzegał w nich pewności. Nie tego dnia. A później wszystko stało się oczywiste. Trzy ze statków zostało zatopionych poprzez zmasowany atak na Ocenie Indyjskim i nie było informacji o żadnych ocalałych. Odpowiednie siły ratownicze już zmierzały w odpowiednie miejsce, ale Australia miała odpowiedzieć siłą. Konflikt z somalijskim piractwem trwał od lat i był niejako oczywisty dla wszystkich. Tym razem jednak udało się zniszczyć okręty. Mogło się to wydawać surrealistyczne we współczesnym świecie. Szczególnie w tych ichnim. W końcu Australia posiadała jedną z najlepiej uzbrojonych flot, ale jak się okazało, wcale takie nie było. Dziesiątki marynarzy poszło na dno ze względu na uśpienie agresji z wrogiej strony. I uśpienie ich czujności. Pamiętał, że przyjechali również jego ojciec z matką, wiedząc, co nadchodziło. Informacja o mobilizacji oczywiście, że doszła do admirała Burnetta. Jako jeden z kilku wydawał rozkazy wszystkim australijskim okrętom i chciał zobaczyć się jeszcze z synem, doskonale zdając sobie sprawę, iż ten służył na krążowniku mającym być wysłanym do bezpośredniego starcia. Widział spojrzenie swojej rodzicielki, jakby próbowała go zatrzymać.
Nie. Poradzę sobie.
Miał czas do świtu. Niecałe dwanaście godzin, które spędził na rozmyślaniach. Z daleka od Gemmy analizując wszystko i przeżywając we własnym wnętrzu. Siedząc w porcie i wpatrując się w horyzont. Aż w końcu zdecydował.
Przykro mi.
Ciągle czuł tamten policzek, ale to i tak było niczym w porównaniu ze świadomością tego, co jej robił. Nie wiedział, kiedy mieli wracać. Nie wiedział, czy w ogóle mieli wracać. I tak jak planowali wspólną przyszłość, Ephraim finalnie z niej zrezygnował. Nie dlatego, że takie było jego pragnienie. Nie dlatego, że zakładał własną śmierć. Nie dlatego, że chciał ją skrzywdzić. Nie dlatego też, że jej nie kochał... Bo przecież tego akurat był pewien bardziej niż czegokolwiek… Wiedział, że ją kochał i właśnie dlatego też podjął decyzję o tym, żeby ją zostawić. Sądził, iż odejście od niej, będzie najlepszą decyzją. Nie chciał, aby Gemma żyła w ciągłym strachu i niewiadomej. Nie kiedy była jeszcze młoda, miała tak wiele elementów, pragnień — marzyła o podróży i zamieszkaniu w Afryce, a jego wypłynięcie równałoby się z powstrzymaniem tego wszystkiego. Z zablokowaniem nie tylko możliwości jej rozwoju, ale także czerpania z życia. Nie chciał, aby się martwiła. Wierzył, chciał wierzyć w to, że złamane serce z czasem miało się zrosnąć. Uleczyć. Zregenerować się dla kogoś innego. Kogoś, kto stał stabilnie na nogach i nie miał pozwolić jej na tak wielki ciężar. Bo pomimo że brał wcześniej udział w konfliktach, wizja opadnięcia na dno nie była tak możliwa, jak wówczas. I mimo że w noc przed jego wezwaniem jeszcze się kochali, nie planując rozstania, dla Ephraima podświadomie zdawało się być to niczym ostatni raz. Zupełnie jakby jego ciało przeczuwało, co miało nadejść. Wsiadając na statek, pamiętał jej ciepło i pamiętał jej łzy.
Pamiętał je również osiem miesięcy później, gdy przybili do Melbourne. Przełożeni wyraźnie zadowoleni z jego osiągnięć od razu zakwalifikowali go do kolejnego szkolenia w Wielkiej Brytanii i miał jedynie moment na to, aby pozałatwiać swoje sprawy w kraju, odebrać odznaczenia i ruszać dalej. Powrócił więc do Adelaide na zaledwie parę dni. Szukał jej — w barze, w mieszkaniu, na uczelni. Chciał ją przeprosić. Błagać o wybaczenie i po prostu... Zatopić w jej ramionach, bo przecież wiedział już, że decyzja, którą podjął, była błędem. Największym błędem ze wszystkich. Gemmy nigdzie jednak nie było, a Burnett nie miał więcej czasu, aby jej szukać. Wyjechał do Britannia Royal Naval College w Dartmouth, a później… Później życie ruszyło dalej, a on razem z nim. Tak przynajmniej sądził.
Mówiłam ci kiedyś, że nie chcę całe życie stać za barem.
Zabolało i silnie sprowadziło go na ziemię. Coś, co do tej pory było jeszcze nieujarzmioną radością z wyczekiwanego latami spotkania, zmieniło się w zmieszanie i wycofanie. Spojrzenie uciekło przed tym należącym do kobiety, gdy kapitan zdał sobie sprawę, że źle zrobił. Nie powinien był reagować w ten sposób. Dawać się ponieść nostalgii i emocjom, zamiast wspomnieniom i ich analizie. Wspomnieniom ich rozstania, nie zaś tym wiążącym się z ich związkiem. Przecież pamiętał, co jej zrobił. Wtedy. Na koniec. Wyraźna gorycz w słowach Gemmy była zanadto wyczuwalna i siarczysta. Karcąca. - N…Nie. Nie to miałem na myśli - zaoponował, wycofując się z wcześniejszych założeń i czując nieprzyjemny uścisk w gardle. Nie chciał jej przecież denerwować, ale chyba nie było niczego, co mogłoby w jakikolwiek sposób oddzielić ich emocje od tego kuriozalnego spotkania i spojrzenia na to na chłodno.
Zatrzymaliście się w okolicy?
- Mieśkamy w Lol... Lolne Bay.
Chryste... Do tego jeszcze Teresa...
- Możemy… Możemy porozmawiać? Później? - Bez małej. Bez oszustw. - Chciałbym… - Sam nie wiedział, czego tak naprawdę chciał. Czy w ogóle powinien czegokolwiek od niej chcieć, czy może najważniejszym było puszczenie jej wolno? Odwrócenie się i odejście? Pozwolenie, żeby sentymenty rozpaliły się na jakiś czas, by później zostać ponownie przykryte szarą codziennością? Powinien... Do cholery tak wiele powinien, ale równocześnie chciał też z nią porozmawiać. Potrzebował tego, bojąc się odpowiedzi. Chciał spytać, co działo się w okresie tych dziesięciu lat, gdy widzieli się po raz ostatni. Po prostu obserwować zmiany, jakie zaszły na jej twarzy i wcale nie przeinaczały młodzieńczych rysów, lecz je udoskonaliły. Widział, że była dojrzalsza. Czy wciąż łapała kosmyk włosów i bawiła się nim, gdy intensywnie myślała? Czy w ogóle była tą samą osobą, co kiedyś? Odnalazł jej oczy własnymi, nie kryjąc się z własną desperacją. Bo czego od niej w końcu chciał? Może po prostu tego, aby dała mu szansę na powiedzenie tego cholernie spóźnionego przepraszam?
Gem Fernwell
easter bunny
chubby dumpling
weterynarz oraz opiekun lwów — cairns zoo
33 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Weterynarz i opiekunka lwów w Cairns zoo. Przeszło trzy lata temu wróciła z długoletniego pobytu w Kenii, gdzie pracowała ze zwierzętami w Parku Narodowym Nairobi. Aktualnie myśli o założeniu własnej fundacji, a poza tym próbuje zbudować swoją przyszłość z Clayem.
Nigdy nie myślała, że związek z nim będzie łatwy, ale też i wcale jej na prostocie nie zależało. Bycie w związku z kimś, kto nie tylko spędzał znaczną ilość czasu na morzu, ale też i był w czynnej służbie wojskowej, wiązało się z emocjami, którym wiele osób nie potrafiło sprostać. Gem również odchodziła od zmysłów za każdym razem, kiedy wieści od niego przeciągała się w czasie. Choć szczerze uwielbiała to, jak daleki od sztampowego był sposób ich komunikacji, niekiedy przeklinała te cholerne listy, ponieważ ich spóźniające się nadejście sprawiało, iż bliska była wpadnięcia w panikę. Znosiła to jednak dzielnie, ponieważ życie z nim wynagradzało jej jego brak. Każdy dzień jego obecności skutecznie wypierał z jej pamięci tydzień, który spędzał na morzu. Siła jej uczuć jakoś to wszystko równoważyła i sprawiała, iż Fernwell wcale nie chciała się poddać, choć w ten sposób na pewno byłoby jej łatwiej. Z tego samego powodu po tysiąckroć przysięgała, że za każdym razem będzie tam – w tym samym ciasnym mieszkaniu w Adelaide, do którego drzwi pukał z walizkami, aby chwilę później ona zamknęła go w swoich objęciach. Miała ten nieznośny zwyczaj zamykania jego ust własnymi jeszcze zanim wydobyłoby się z nich jakieś powitanie, tak samo jak nigdy nie pozwalała mu się z nią pożegnać. Nie chciała tego słuchać, bo dzięki temu mogła wmawiać sobie, że było tak, jakby nigdy się nie rozstali. Jedyne pożegnanie, do którego doszło, rozdzieliło ich na stałe. Gem do tej pory pamiętała gorycz, którą czuła, gdy z ostatnim żegnaj na ustach opuszczał jej dłoń. Przepłakała wówczas całą noc, ale to nie pomogło jej poczuć się lepiej. Pustka, którą po sobie pozostawił, już zawsze miała z nią pozostać. I choć naiwnie wierzyła, że z biegiem czasu udało jej się ją wypełnić, teraz wiedziała już, że nie było to prawdą. Gemma po prostu zatrzasnęła te drzwi skrzętnie, ale wystarczyło jedno spotkanie z Burnettem, aby te otworzyły się na oścież. Teraz znów czuła się tak, jakby czegoś jej brakowało, a widząc osobę, która mu towarzyszyła, ta pustka jeszcze się powiększyła. Nie brakowało jej wyłącznie jego – brakowało jej tego, co kiedyś mogli razem zbudować.
Mieśkamy w Lol... Lolne Bay.
Cień przerażenia przemknął przez jej twarz, kiedy przeniosła spojrzenie na bruneta. Jej serce zabiło szybciej, ale Gemma potrzebowała dłuższej chwili, aby w odpowiedni sposób zinterpretować te uczucia. Nie tylko bała się tego, iż teraz dzień w dzień zmuszona będzie stawiać mu czoła, ale przez pewien czas poczuła też coś, czego czuć nie powinna. Przez krótką, ulotną chwilę w jej umyśle rozbrzmiała nadzieja. Jego pobyt w Lorne Bay nie mógł być przecież czystym przypadkiem, prawda? Może przez cały ten czas chciał jej tak samo, jak ona chciała jego, ale los dopiero teraz dał mu szansę na to, żeby ją znaleźć? Przez kilkanaście sekund wpatrywała mu się w oczy, jakby chciała znaleźć w nich jakąś odpowiedź, ale ta przyszła do niej sama. Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś. Te słowa, to zaskoczenie malujące się na jego twarzy… To wszystko było zbyt szczere, aby mogło zostać zaplanowane. Nie był tutaj dla niej, bo w przeciwieństwie do niej musiał zostawić ten rozdział za sobą. Gdy zdała sobie z tego sprawę, ogarnął ją dziwny zawód. Poczuła się tak, jakby tu i teraz zostawił ją po raz kolejny. Myśl o tym sprawiła, iż na nowo wróciła do rzeczywistości, obiecując sobie, iż nie da sobie przegrać z własnymi uczuciami. Szkoda tylko, że kontrolowanie ich w ogóle jej nie wychodziło. Nie w jego obecności. - Porozmawiać? - powtórzyła po nim, ewidentnie niepewna tego, czy powinna wyrazić zgodę. Widziała jak na nią wpływał; jak to spotkanie mieszało jej w głowie. Widziała również to, że sam jego widok wystarczył, aby sentyment wziął nad nią górę i rozbudził nadzieję, która nie powinna nawet się tlić. Nie mogła więc z nim rozmawiać, ponieważ po takim czasie nie mieli już nawet o czym. Gem zresztą nie miała ochoty słuchać o jego życiu, które, wnosząc po stojącej obok dziewczynce, całkiem dobrze się poukładało. Nie chciała również mówić mu o tym, że sama była chodzącą porażką. Choć dziecinne zachowanie nie przystoi dorosłej kobiecie, ich rozstanie było tym, które naprawdę chciałaby zwyciężyć, ale żeby do tego doszło, musiałaby wpierw położyć kres uczuciom, które nagle w niej rozbrzmiały. Może potrzebowała zakończenia? I może ta rozmowa właśnie to miała jej dać? - Jasne - przytaknęła, zanim na dobre zdołała rozważyć te słowa. Pożałowała ich już moment później, ale nie wycofała się, tylko zmusiła się do łagodnego uśmiechu, który nie wyglądał tak do końca szczerze. Oblizała dolną wargę i mimowolnie uciekła spojrzeniem w kierunku stojącej obok dziewczynki. Była ciekawa tego, gdzie znajdowała się jej matka i dlaczego nie dotrzymywała im teraz towarzystwa, ale nie było to coś, o co spróbowałaby go zapytać. Minęło tak wiele czasu, iż nie chciała już z czymkolwiek się przed nim odsłaniać, choć przez zaskoczenie była jak otwarta księga. Tylko czy on jeszcze potrafił z niej czytać? - W Lorne Bay na pewno znajdzie się jakieś przytulne miejsce - dodała, lekko skinąwszy głową. Miała wrażenie, jakby ta rozbolała ją od nadmiaru myśli. Choć znajdowali się na świeżym powietrzu, Fernwell zdecydowanie potrzebowała ochłonąć. Chciała też czym prędzej stąd uciec i zostać sam na sam z własnymi myślami, aby jakoś je ogarnąć. Czego nie przemyślała to to, że jeśli przystanie na jego propozycję w efekcie kaprysu, później zmuszona będzie rzeczywiście się z tym uporać. Będzie musiała po raz kolejny stanąć twarzą w twarz z mężczyzną, który kiedyś złamał jej serce, ale chciała wierzyć, że tym razem zdoła się do tego przygotować. Chciała tak myśleć, ale jakaś jej część już teraz wiedziała, że była w błędzie.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
To było właściwe. To, co mieli. To, co wtedy czuł, gdy z zapałem wypatrywał lądu, by zejść na ziemię i udać się w kierunku, jaki miał zakończyć się znalezieniem obok niej. Nie był w stanie porównać tego odczucia z niczym innym. Starodawne wołanie ląd na horyzoncie nie tylko jego samego przyprawiało o szybsze bicie serca — cały górny pokład wypełniał się stęsknionymi za rodzinami marynarzami. Wcześniej — przed poznaniem Gemmy — nie potrafił solidaryzować się z resztą załogi w taki sam sposób. Nie, że nie cieszył się z powrotu do Australii, ale nie posiadał tego czegoś. Nie posiadał własnego kawałka pozostawionego za sobą podczas odpływu. Byli rodzice, jednak jako dorosły mężczyzna nie wracał do nich. Jego myśli wypełniała powinność, społeczeństwo, ojczyzna, ale nic więcej. Gdy związek z Gemmą przybierał na wadze, już nie było jedynie tych wielkich słów. Były tam również te drobniejsze, które chciał chronić. Takie jak ty, ja, my. Później pojawiła się także wizja czegoś więcej. Kogoś więcej. Kogoś, kto miał być częścią ty i ja. Kogoś, kto miał nazywać się dziecko. Chciał tego od zawsze. Nie wiedział jednak, czy było mu to pisane, ale przy Fernwell był przekonany, że mogli przekuć to prawdę i rzeczywistość. Tę wspólną. I mogło się wydawać, że ich związek był perfekcyjny i bez skaz. Wcale tak nie było. Nie tylko przez to, czym się zajmował, ale również to, jaki był. Pamiętał, jak ciężko było mu przywyknąć do jej bliskości. Jak uczyła go, oswajała wręcz. Ze swoim dotykiem. Bo przecież to nie tak, że go odstręczał. Nie. Absolutnie nie o to chodziło. Był miły, ale równocześnie… Niecodzienny. Wśród Burnettów nie pojawiała się ta sfera czułości. Byli dobrze funkcjonującą, tradycjonalistyczną rodziną ze swoją historią oraz zwyczajami. Daleko było im jednak do domów pełnych ciepła oraz wylewających się emocji. Zimni, zdystansowani. Skuteczni i skupieni na tym, co robili. Nieprzyzwyczajony więc Ephraim reagował odsunięciem dłoni, gdy dziewczyna wychodziła mu naprzeciw, ale nie poddawała się. Cierpliwie i kreatywnie podchodziła do swojego zadania i Burnett w pewnym momencie zastanawiał się nad tym, czy nie było to dla niej ciekawą formą spędzania czasu — patrzenie, jak na nią reagował każdego kolejnego dnia. Bez tych godzin cierpliwości, bez wytrwałości i uporu kapitan wiedział, że nie byłby tak otwarty i ciepły dla Teresy. A wcześniej także dla Leonie…
Nie powinien był… Chryste, nie powinien był czuć w sobie pragnienia bycia z nią w tym konkretnym momencie. Tak jak kiedyś. Powrotu do tego, co sam przerwał w decyzji, która — wówczas — wydawała się najsensowniejszą. Aktualnie zdawało się — i być może było faktyczną prawdą, pomimo niemalże surrealistycznego odczucia — że mógł zostawić to wszystko, co miał. Być może gdyby poprosiła, wypowiedziała to na głos, zadeklarowałby się bez wahania, całkowicie odcięty od własnego rozumu. Obecność kobiety wszak odbierała mu jakiekolwiek zmysły. Trzeźwe myślenie było całkowicie odcięte i nie wiedział… Nie wiedział, jak to naprawić. Zapewne musiałby odejść, ale… Nie. Nie byłby w stanie.
Serce waliło mu w klatce piersiowej niczym oszalałe, gdy przytaknęła, równocześnie sprawiając, iż formalne spotkanie stało się jeszcze bardziej realistyczne. Było czymś, czego się bał, czego chciał, ale równocześnie nie wiedział, czy powinien był w ogóle wychodzić z tą propozycją. Czy nie powinien był powiedzieć, że... Nie. Jego ciało, jednak reagowało zupełnie samo. A on mógł jedynie obserwować w przerażeniu ciąg dalszy. Czy mieli jednak gdzie się spotkać w Lorne Bay? Nie w jego domu zdecydowanie nie. Neutralny, pełen innych ludzi grunt. Taki, gdzie zasady społeczne będą trzymały go w ryzach. - Jest restauracja na plaży. - Jedyna, jaką mieli i która nie była podrzędnym barem. Do tego zawsze zapełniona, ale nie napchana do przesady. Wciąż pozostawał skrawek prywatności. Pozostanie całkowicie samymi, posiadanie jej na wyłączność było tak naprawdę wszystkim, czego chciał, ale nie mógł sobie na to pozwolić. Obok mogło się to wydawać czymś trywialnym. Całkowicie nieistotnym. Uroczym i wzruszającym spotkaniem dawnych przyjaciół, którzy chcieli nadrobić stracony czas lub nadgonić wiadomości ze swojego życia przy butelce wina. Dla Ephraima było to jednak coś zupełnie innego. Wywracające jego aktualne bytowanie do góry nogami. Ponownie. I to od strony kogoś, kogo spodziewał się spotkać najmniej na swojej drodze...
- Papo, choćmy! Pingfiny!
- Jutro o siódmej? - Błahe, zadane w locie pytanie, które miało zapewne dostać błahą odpowiedź. A może zapowiadające kolejną katastrofę?
Gem Fernwell
easter bunny
chubby dumpling
weterynarz oraz opiekun lwów — cairns zoo
33 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Weterynarz i opiekunka lwów w Cairns zoo. Przeszło trzy lata temu wróciła z długoletniego pobytu w Kenii, gdzie pracowała ze zwierzętami w Parku Narodowym Nairobi. Aktualnie myśli o założeniu własnej fundacji, a poza tym próbuje zbudować swoją przyszłość z Clayem.
Wbrew temu, co próbuje nam się wmawiać jako dzieciom, związki nigdy nie są łatwe. Gemma przez długie lata obserwowała swoich rodziców – sprzeczających się i walczących ze sobą, przez co towarzyszyło jej przeświadczenie, że nie kochali się tak mocno, jak wszystkim próbowali to pokazać. Dopiero po czasie dostrzegła coś, co ukryte było głębiej. Zauważyła to, że wszelkie sprzeczki powodowane przez jej matkę znajdowały swoje źródło w trosce. Dostrzegła to, że ojciec pracował po nocach, ponieważ to właśnie im chciał zapewnić godne życie. Po latach zaczęła dostrzegać także inne drobnostki, na które wcześniej przymykała oko – właśnie te gesty, które sugerowały, że ich miłość rzeczywiście była silna, przez co i Fernwell doszła do wniosku, że czegoś podobnego chciała dla siebie. Nigdy nie była jednak jedną z tych dziewcząt, które swoje życie definiowały posiadaniem mężczyzny u swego boku. Nigdy nie myślała, że jest stworzona tylko po to, dlatego nie przekreśliła własnych planów nawet wtedy, kiedy jej związek z Burnettem rozkwitał. Zanim do tego doszło, nie porzuciła też starań o niego samego, ponieważ tkwiła w przeświadczeniu, że właśnie tego był wart. Okazał jej nie tylko swoje zainteresowanie, ale, choć sam mógł tego nie dostrzegać, poza pewnym dystansem Gemma dojrzała również te przejawy troski, których niegdyś nie widziała u swoich rodziców. Wiedziała, że mu na niej zależało, ale zdawała sobie również sprawę z tego, że mógł potrzebować kogoś, kto pomoże mu się przez to wszystko przeprawić. I właśnie od tego miał ją – miała pomóc mu w przepracowaniu wszystkiego, co jemu samemu wydawało się ciężkie, aby w przyszłości ich związek mógł być dla nich obojga pewnym gruntem. Nie próbowała jednocześnie niczego przeforsować, bo przecież wcale nie zależało jej na tym, aby zmienił się w każdym aspekcie. Nie chciała go sobie podporządkowywać. Pragnęła wyłącznie, aby oboje rozwijali się razem z tym związkiem, bo tylko w ten sposób mogli osiągnąć sukces. Ten najwyraźniej, pomimo starań ich obojga, wcale nie był im pisany.
Nostalgia zaciskała na jej gardle swoje kruche rączki. Choć do niedawna myśli Gem nawet nie uciekały w jego kierunku, teraz po jej umyśle rozprzestrzeniła się ich lawina. Nie była w stanie tak po prostu tego ogarnąć, będąc tym mocniej zmieszaną, iż nigdy dotąd nie doświadczyła czegoś podobnego. Czy to nie było w jakimś stopniu do przewidzenia? Pomimo tego, że ich drogi rozeszły się wiele lat temu, Burnett jako jedyny budził w niej aż tak głębokie uczucia. Był tą pierwszą miłością, która już zawsze miała odbijać się w jej umyśle echem, zatem spotkanie, na które Fernwell nie była gotowa, pociągało za sobą przykre skutki. Co więcej, miało też pociągnąć za sobą kolejne spotkanie, na które Gemma zgodziła się bez większego pomyślunku. Ta zgoda jakby sama wydostała się z jej ust, będąc zupełnie niekompatybilną z jej myślami, ale zgrywała się z pragnieniami, które były zagrzebane głęboko w niej. - Jutro o siódmej - powtórzyła po nim, w duszy będąc wdzięczną jego córce za to, że postanowiła stanąć im na drodze. Nieświadomie przyszła Gemmie z odsieczą, choć czy to sprawiło, że łatwiej miała pogodzić się z jej obecnością? Nie. Świadomość tego, że Ephraim wiódł teraz poukładane życie naprawdę jej ciążyła i najpewniej nigdy nie miała stać się lekka. Bolało ją to, ponieważ czuła się tak, jakby nagle postawiono jej przed nosem coś, czego sama została pozbawiona. I teraz po raz kolejny wypuszczała to ze swoich rąk, ostatkiem sił zmuszając się do tego, aby nie obejrzeć się przez ramię w ich kierunku. Nawet jeśli nie było to prawdą, musiała zachowywać się tak, jakby jego odejście już jej nie bolało. Teraz jednak wydawało się jeszcze bardziej żywe.

[akapit]

KONIEC

Ephraim Burnett
ODPOWIEDZ