stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
number three


Nawet teraz, czternaście godzin po przekręceniu zamka w bramie prowadzącej do środka stoczni, po ściągnięciu rękawic ochronnych i po pięciokrotnym przemyciu dłoni i długim prysznicu, czuł na sobie zapach palonego drewna. Snując się jak zjawa wokół różnobarwnych regałów, w za dużej bluzie z kapturem i ledwo działającymi słuchawkami w uszach wystukującymi jakiś nieznany rytm, czuł się jak w pracy; jak gdyby nie otaczali go ludzie a wyszlifowane projekty czekające na ostatnią poprawkę, jak gdyby był tu jedyną żywą duszą zapomnianą przez świat i jak zwykle zawieszoną w jednej osi czasu - tej zanim wszystko tak się posypało, zanim życie się przekreśliło. I gdy tak cofał się o kilka lat, gdy na nowo zaradzić próbował katastrofie, dostrzegł nagle pewną realną namiastkę ów przeszłości, materializującą się przed nim tak niespodziewanie, tak… tak zdumiewająco, jak prawdziwy prezent od losu!
Zamarł w bezruchu, a później wykonał niepewny krok naprzód. Jeden, po chwili dopiero drugi, później następny, a z każdym kolejno stawianym równomiernie rosła pewność. Tego człowieka pomylić się nie dało. Nawet w stroju tak różniącym się od tego pokazywanego w telewizji przed mikrofonami wróżącymi mu spektakularne zwycięstwo, nawet bez tego czającego się w kącikach ust uśmiechu satysfakcji i dumy. Był to prawnik jego brata.
Stojąc tuż przed nim, z koszykiem w prawej dłoni świecącym pustkami i podenerwowaniem malującym się na twarzy, wziął głęboki wdech i… Odwrócił się na pięcie, chcąc teraz jak najszybciej znaleźć się jak najdalej niego. Ale zanim to udało się wykonać, zanim zniknął gdzieś w gąszczu reszty sklepowych alejek, ciszę przedarł głos tamtej przeszłości, zwrócony właśnie ku Terry’emu. Drgnął skręcony niepokojem, zatrzymał się raptownie i powoli, z trawiącą go niepewnością zwrócił głowę do boku, namierzając pozycję mężczyzny kątem oka.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Na miłość boską, Dante, nie wygłupiaj się.
Gniew, jaki wzbudzał w nim nieustannie Achilles, ciężko byłoby przyrównać do szczerej złości. Wiedzieli o tym obaj, bo Ainsworth mimo frustracji zdawał się być zawsze powściągliwy w słowach, zezwalał sobie niekiedy na szelmowski uśmiech i zawsze, ale to zawsze — być może nie wprost — dawał Achillesowi znać, że mu przykro. Że przeprasza, ale jest mu przecież tak ciężko. Ostatecznie to przecież do niego wydzwaniał bez przerwy, kiedy zmuszony był poprosić kogoś o pomoc. Tak było i tym razem — wciskając odpowiedni klawisz telefonu i oczekując, aż połączenie zostanie nawiązane, oznajmił Achillesowi, że muszą razem wybrać się do sklepu. Słysząc odmowę (później, nie miał w tym momencie czasu) uniósł się dumą i zapowiedział, że poradzi sobie samodzielnie. Że proszenie go o cokolwiek było najczystszą głupotą, której nigdy już nie powtórzy. Rozłączył się wściekle, przez moment dostrzegając, że złość jego wynika mniej więcej z tego względu, że Achillesa potrzebował. Po prostu. Musiał udowodnić więc mu, a przede wszystkim jednak sobie, że w jego życiu nie ma wcale miejsca dla kogokolwiek. Pochwycił swoją laskę, przedmiot wielce znienawidzony, przyodział ciemne okulary i ruszył na podbój sklepu. Nie wiedział jednak wcale, jak do niego dotrzeć.
Oszustwa miały zagwarantować mu wygraną. Najpierw sprzed bloku odprowadziła go starsza kobieta, która jak twierdziła, była jego sąsiadką. Później, gdy wyjaśniając mu, jak do sklepu dotrzeć, porzuciła go w środku miasta, zaczepił osobę numer dwa. Okazała się nią być jakaś młoda dziewczyna, która dostrzegając w nim swego rodzaju projekt charytatywny, z rozkoszą odprowadziła go pod odpowiedni budynek. Gderała mu nad uchem tak uparcie, że ostatecznie wyjął swój telefon i na moment jej go wręczył, by nie tylko zapisała sobie jego numer, ale i do listy jego kontaktów wpisała swój. Gdyby tylko jej kiedyś potrzebował, o każdej porze. Nie zapamiętał nawet jej imienia. Odbywał przecież misję i nic, a tym bardziej nikt, nie mógł go rozproszyć. Etap dotarcia w odpowiednie miejsce okazał się jednakże najprostszy, a przeklęty Achilles, jak zwykle, zdawał się mieć rację — nie było szans na to, by Dante wykonał zakupy samodzielnie.
Przepraszam — zrezygnowany głos, obdarty z pewności, bliski rozpaczy. Był pewien, że wpatruje się w niego wiele spojrzeń. Że jest niejako obiektem kpin. Że ludzie w swych myślach czynią zakłady, czy uda się mu zakupić cokolwiek. Tymczasem nikt nie kwapił się ku temu, by jakkolwiek go poratować. — Gdzie znajdę alejkę z płatkami? — starał się być uprzejmy, rozbawiony. Jakby śmiejąc się z własnej nieporadności, podczas gdy tak naprawdę był o krok przed ponownym zadzwonieniem po Achillesa, żeby go uratował z tegoż piekła. Pozostawało mu jednak czekać; to, że ktoś blisko niego stał, było pewne, ale… Ów osoba mogłaby się rozmyć, uciec pod naporem żenady i Dante wcale by tego nawet nie zauważył.

terence burkhart
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Jakże idiotyczne przeświadczenie, że ten mężczyzna jednak w i d z i, objawiło się w jego głowie tuż po tym niemrawym przepraszam i tak naturalnym zwróceniu twarzy wprost ku niemu. Zamrożony ni to w spoczynku ni w ruchu, próbował rozstrzygnąć tęże zagwozdkę; wzrokiem przedrzeć się przez przyciemnione szkła okularów i namierzyć czujne, śledzące go oczy. Czy ociekałyby jadem, odnajdując w Terrym zalążek wyklętej przeszłości? Czy w ogóle odziany był w choćby niewielką wspólną rysę demaskującą jego powiązania z Michaelem? Nie, te oczy były puste.
- Śniadaniowymi? - zapytawszy bezmyślnie, już po chwili wywrócił oczyma z własnej głupoty. Dziwniejszy od samego pytania był jednak ton jego głosu - jakby zaopatrzył się w kiepski modulator mowy magicznie mający przemienić go w innego człowieka. - Chyba tam gdzie makaron i inne ta… To jest drugi rząd i jakiś środkowy regał, chyba po lewej? - nie przywykł do takich osób i nie przywykł także do rozmów - nie odkąd więzienne kraty otaczające Michaela rzuciły swój cień także na twarz Terence’a. - Zaprowadzę pana po prostu - mruknął niecierpliwie z westchnieniem, w każdej już tylko okazji do pomocy odnajdując ślady Vincenta, Gregory’ego i przeklętej Neely. Piekielna trójka, niechże się kurwa wszyscy naraz utopią. No, może nie ten pierwszy.
Powierzchownie chwytając go za ramię z niechęcią i niemałymi obawami, zastanawiał się już tylko, jak to możliwe widzieć kogoś (teoretycznie) po raz pierwszy w życiu i przy tym dzierżyć przeświadczenie, że zna się go tak prawie doskonale. Nawet jego głos zdawał się to rozważać, osobliwie akcentując słowo “pan”. A wykonując pierwszy krok w stronę środka sklepu, lawinowo natarło na niego nagłe obrzydzenie, bo to przecież nie tak dawno temu Michael kroczył u boku tego mężczyzny i podobnie jak teraz Terry, nie przyznawał się, kim jest naprawdę. - Nie lepiej zlecać komuś robienie zakupów? - zapytał bezbarwnie, nie do końca pojmując, po co, cholera, starał się nawiązać z tym człowiekiem rozmowę dłuższą, niż wymagała tego sytuacja.

obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Matka jego, z którą po wypadku udało się mu porozmawiać wyłącznie raz, powiedziała mu, że oto skierował na siebie gniew Boga. Że narażając się mu wielokrotnie zesłał na siebie taki oto fatalny los, który miał być karą za grzechy. Nie, Dante, nie myśl sobie, że to już wszystko, rzuciła głośno, kiedy usiłował ów rozmowę zakończyć. To dopiero początek twojego odkupienia. I może miała rację. Może, bo Dante nie był szczególnie religijny i w kościele był po raz ostatni w dzieciństwie, ale jednak wszelkie wydarzenia udowadniały jej rację. Czy naprawdę naraził się swym zachowaniem jakiejś sile wyższej? Czy był w istocie karany? O ile był tego niepewny do tej pory, tak dowiadując się, że ze wszystkich możliwych osób zaczepić musiał akurat brata Michaela, od razu zawierzyłby słowom matki. A więc był grzesznikiem kroczącym ku piekle, nie mając pojęcia, jak mógłby się uratować.
Tak — odparł jedynie, nie widząc sensu w jakiejkolwiek sarkastycznej uwadze. Rad był, że nieznajomy nie zignorował go, nie uciekł pod zasłoną ciszy, nie obrzucił jakąkolwiek pretensją. Choć Dante ludzi nie lubił, nie był przy tym wszystkim głupi — wiedział, że ich potrzebuje. Obcych czy pozornych przyjaciół, nie miało to tak naprawdę znaczenia. — Hm… tak, dobrze, rozumiem — wymamrotał, zwróciwszy głowę w jak sądził odpowiednim kierunku, zastanawiając się, jak uda się mu ta nieprzyjemna misja. Nie było szans, by kupił dziś choćby jedną rzecz z listy, nie, było to nazbyt skomplikowane. Ze zdziwieniem zwrócił się więc w kierunku nieznajomego, uśmiechając się przy tym szeroko. — Dziękuję — powiedział z emfazą, wyraźnie wskazując mu, jak wiele to dla niego znaczy. Wciąż nie chodziło tu jednak o zakupy same w sobie (choć uwłaczająca była myśl, że nigdy już samodzielnie nie będzie w stanie ich wykonać), a konieczność udowodnienia Achillesowi, że wcale go nie potrzebuje. Zajęty tym wszystkim nie był w stanie nawet na moment wziąć pod uwagę tak wielkiej niedorzeczności, w jakiej w istocie się znalazł. Pozwolił więc na to, by brat mężczyzny, którego nienawidził i którego nadal się bał (jakże to żałosne), prowadził go po sklepie. — Oczywiście, ma pan słuszność, ale żeby móc na kogoś liczyć wypadałoby posiadać przyjaciół lub choćby znajomych. A jak pan wie, Lorne Bay nie oferuje usług w zakresie dostaw do domu, więc póki co muszę sobie radzić jakoś inaczej — odparł kłamliwie, bo wszak przyjaciół posiadał, tyle że po prostu dziś czuł się przez nich wszystkich opuszczony.

terence burkhart
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Początkowa niepewność obsypana pogardą dla własnej osoby, a nawet przeświadczeniem o demoniczności swego charakteru poczęła odchodzić w zapomnienie, ustępując miejsca nowemu, równie absurdalnemu uczuciu - przedziwnej fascynacji. Bo znali się doskonale nie znając się przy tym ani trochę, bo pełnili dla siebie nawzajem tak ważne role, niemożliwe do zdmuchnięcia z powierzchni ich nędznego życia, a jednak przedtem nie zamienili ani jednego słowa. A świat wcale nie eksplodował, tak jak Terence podejrzewał, wyobrażając sobie niegdyś w myślach ich pierwsze spotkanie. Tylko że Dante nie wiedział, prawda? Stał tu niewzruszony, z takim chwytającym za serce niewinnym uśmiechem, nie przypominając już zaciekłego prawnika z szeregiem zer na koncie, a bardziej nieporadnego chłopaka wracającego z katorżniczej imprezy, której atrybuty skrył pod zaciemnionym szkłem okularów przeciwsłonecznych. A skoro i Terry nie przypominał już dawnego siebie, czy można tu było mówić o jakimkolwiek błędzie, o jakiejś diaboliczności? - To nic takiego - zapewnił niejako wbrew sobie (czy raczej wbrew wcześniejszemu postanowieniu o powściągliwości w słowach i reakcjach), w odpowiedzi na to nagłe poruszenie i wzruszył ramionami. - To straszne, tak na kimś stale polegać. Da się do tego w ogóle przyzwyczaić? - zagadnął równie lekkomyślnie, co od kilku lat stawiał kroki. Gdyby sam miał się zdać na łaskę tych wszystkich ludzi, którzy teraz widząc go na ulicy przechodzili na drugą stronę i ostentacyjnie odwracali głowę, nigdzie by nie doszedł, może co najwyżej do grobu. - Tak właściwie nie wiem, niedawno tu przyjechałem - odparł beznamiętnie, wzrokiem namierzając już punkt docelowy ich krótkiej, niezręcznej i rzekomo nieodpowiedniej wyprawy. - To miały być płatki, tak? Jakie? I poza nimi to wszystko? - tchnął z siebie serię pytań, zastanawiając się, co właściwie pchnęło do odgrywania teraz dobrego samarytanina, w którego rolę kilka miesięcy temu przysiągł sobie już nigdy się nie wcielać.

obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Niewiele o nim wiedział. Kiedy przyjaźń jego i Michaela nabierała kształtów, a wielogodzinne rozmowy znacznie odbiegały od toczonej sądowej batalii, ten z rzadka wplatał w nie postacie ze swojej rodziny. Bliźniacy, rodzice, nic ciekawego, tak zwykł mówić. Zapewne raz czy dwa wtrącił, że jego bracia mieszkali u dziadków, w Lorne Bay, na co Dante reagował gromkim śmiechem (nie rozumiał, jak świadomie można godzić się na to miasto), ale za nic nie potrafiłby teraz przywołać w myślach tej opowieści. Powrócić do niej w sposób odpowiedni, przezorny; zapominając o tym, że Michael braci posiada, dobrowolnie zesłał na siebie całą tą nadciągającą katastrofę.
Pewnie po jakimś czasie tak, dla mnie to niestety nadal katorga. Widzi pan, dopiero od kilku miesięcy muszę… znajduję się w tym stanie — wyjawił, chcąc jakoś usprawiedliwić tę swoją niezdarność. Choć póki co mógł cieszyć się z osiągniętych sukcesów, skoro nie przewrócił się, nie zrzucił z półki wartościowego przedmiotu i nie popełnił jakiegokolwiek innego głupstwa. — Nie będzie mi też dane się do tego przyzwyczaić, bo to tylko sprawa tymczasowa — skłamał z dumą w głosie, chociaż w tym momencie chyba naiwnie jeszcze w to wierzył. To znaczy w to, że lada dzień odzyska wzrok i dawne życie, uznając te wszystkie wydarzenia za jeden z przykrych i paraliżujących ciało snów; taki, który w prosty sposób będzie w stanie wyrzucić z pamięci. — Wakacje? — spytał z zaciekawieniem, nie wierząc w to, że nieznajomy mógłby mieć jakikolwiek inny powód. Gdyby pochodził stąd, pewnie kojarzyłby Dante; gdyby przybył tu w poszukiwaniu pracy, byłby skończonym kretynem. Bezpieczniej było więc zakładać, że mężczyzna ten w Lorne Bay znalazł się w sposób przypadkowy i, czego śmiało by mu pogratulował, nie zamierza zatrzymywać się tu na dłużej. — Cocoa Bombs, ale jeśli nie ma, to jakiekolwiek czekoladowe — wyjawił, lekko się rumieniąc, bo nagle zdał sobie sprawę z tego, że zdradzanie komuś swej listy zakupów narusza znacznie pewne granice prywatności. — Makaron. Pesto. Mleko. Passata. I kilka tych gotowych dań, do mikrofalówki, wie pan, ale bezmięsnych — zdradził mu mimo wszystko, śmiało zakładając, że zdobędzie to wszystko dla niego. Uśmiechnął się więc przyjaźnie, korzystając z naiwności tamtego, nie potrafiąc na głos poprosić go o dalszą pomoc.

terence burkhart
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Tak, wiem, oczywiście, że wiem, w końcu to mój brat pozbawił pana wzroku, doskonale pamiętam ten dzień, za oknem pomykały błyskawice, powietrze pachniało bzami, a o pana wypadku trąbili w wiadomościach, cisnęło się na usta, ale wyjść z nich z jakiegoś powodu nie mogło. Dlaczego? To próbował rozszyfrować, skłaniając się raczej ku uzasadnieniu, że Dante był pierwszą tak miłą osobą, którą spotkał w ostatnim czasie i cóż tu więcej mówić, Terry’emu… chyba brakowało tak niewinnych rozmów. - Przykro mi, że tak to się potoczyło - odparł jedynie, prawdziwie żałując uczynków Michaela, choć Dante odebrać te słowa miał zapewne w całkiem inny sposób. Go także podniosło na duchu to fałszywe zapewnienie, że wkrótce wróci do pełni sił i dłużej nie będzie dźwigać tak zatrważających znamion niechlubnego wypadku, ale wyczuł w tym pewną niepokojącą nieszczerość. - W pewnym sensie. Powiedzmy, że to cały świat postanowił zrobić sobie wakacje ode mnie - oznajmił z ponurym prychnięciem, targając w zakłopotaniu swoją nieułożoną czupryną. Teraz rozmawiało się już łatwiej, dużo łatwiej. Odzwyczaił się już od takich zajęć i musiał przypomnieć sobie, jak to dokładnie z nimi szło, tak jak przypominało się sobie drogi, którymi kroczyło się w młodości. - To dlatego wyglądasz tak młodo - zauważył z lekkim rozbawieniem na jego wskazówkę co do płatków. - Znaczy, mam na myśli te brednie, że niby czekolada spowalnia proces starzenia się, nieważne - westchnął zirytowany sam sobą, stwierdziwszy, że nie, jednak nie był w nastroju na podobne żarty. Jego uprzejmość miała granicę wyznaczoną nie tyle przez niego samego, co wszystkie nieprzyjemności, z jakimi spotkał się od czasu aresztowania Michaela. Dalszej listy zakupów wysłuchał już w milczeniu, sięgając następnie po czekoladowe płatki, które wrzucił mu do koszyka. - Naprawdę powinieneś sobie kogoś od tego wynająć, wiesz - przyznał ponownie, już ruszając ku innym regałom, wciąż przy tym prowadząc Ainswortha.

obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Coś było nie tak. Nie potrafił przyznać c o i skąd bierze się ów przekonanie, ale niewątpliwie łączyło się z tymże ściskającym serce stwierdzeniem — przykro mi, że tak się to potoczyło. To. Czymkolwiek było. Prędko odpędziwszy od siebie jakiekolwiek podejrzenia, zdające się mu wymysłem bujnej wyobraźni (wszak jako prawnik zwykł doszukiwać się w najprostszych stwierdzeniach tych konkretnych niewinnych słów, prowadzących do prawdy), podjął decyzję o podzieleniu się z nieznajomym kłamstwem. Nie miał to być pierwszy taki przypadek; gościom pensjonatu, w którym spędził pierwsze tygodnie pobytu w Lorne Bay, opowiadał przeróżne barwne historyjki. Tylko raz ktoś odważył się mu wyznać, że powód swej ślepoty wyjawił mu omyłkowo dwukrotnie, za każdym razem zmyślając sobie inne szczegóły tego zdarzenia. — Tak, no cóż, tak to już bywa, gdy się pracuje w laboratorium — odparł z nutą fałszywej megalomanii. Był dziś światowej sławy naukowcem, który poświęcając się w imię wybitnych badań utracił wzrok, choć musiał przyznać, że jednakowo historia o upadku z drabiny i niefortunnych skutkach, jakimi byłaby tymczasowa utrata wzroku, lepiej brzmiałyby niż to, co spotkało go w rzeczywistości. Lecz choć uśmiechał się dumnie był wciąż w niezrozumiały sposób zaniepokojony — to się potoczyło. To. Skąd mógł wiedzieć? Przesadzał. Nadinterpretował. Po chwili pozwolił na to, by wszelkie podejrzenia rozmyły się na zawsze.
Skoro trafił pan do tego podłego miasta pozostaje mi uwierzyć na słowo, że świat tak niesprawiedliwie pana potraktował — przyznał z pokrzepiającym uśmiechem, kiedy to odezwała się jego niezdarność — zahaczając o coś spłonął czerwienią, gdy usłyszał lekki huk. Naraz kucnął, by odnaleźć dłonią zagadkowy przedmiot, ale naturalnie nie potrafił go zlokalizować. Szło to oczywiście w parze z żartem o jego wieku, który to w dziwny sposób go zażenował; zaśmiał się jednakże, choć zabrakło mu słów, by jakkolwiek to skomentować. Gdy tylko udało się mu w końcu sięgnąć ku, jak się okazało, czemuś w rodzaju mąki (?), którą odstawił byle jak na półkę, dźwignął się znów na nogi i pozwolił poprowadzić nieznajomemu w dalszą część sklepu. Tym razem szedł bliżej niego, mocniej zaciskając dłoń na jego ramieniu — tak, by nie doprowadzić do kolejnego żenującego zdarzenia. — Pewnie w końcu to zrobię — przyznał jedynie, nie dodając, że będzie to przyznaniem się do porażki. Mężczyzna jednak miał rację, Dante musiał podejść do sprawy rozsądnie. — Dzięki za pomoc — dodał po chwili, uśmiechając się ciepło. Nie miał pojęcia w którym momencie zaczęli rozmawiać mniej formalnie, ale ani trochę mu to nie przeszkadzało.

terence burkhart
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Och, czyli jednak przedobrzył. Choć może umyślnie się sabotował, licząc na to, że mężczyzna uwolni go od powinności wyznania prawdy i sam się jej domyśli? Tak, tak zdecydowanie byłoby łatwiej. - Coś o tym wiem - odparł na to niespodziewane wtrącenie o laboratorium, które wykrzywiło usta Terence’a w lekkim uśmiechu. Nie zamierzał ciągnąć go za język w oczekiwaniu na to, aż powinie mu się noga i wytoczone przed momentem, jakże spektakularne kłamstwo się wyda. Jak dla Burkharta, ten mógł być nawet astronautą albo Neilem Sedaką, nie miało to żadnego znaczenia. Podobnie jak dla Ainswortha nie miał teraz znaczenia powód, dla którego cały świat Terry’ego wyklął i za to był mu wdzięczny. Podejrzewał, że właśnie ta naiwność objawiająca się brakiem czujności, kilka miesięcy temu zaprowadziła go jakże bezmyślnie prosto do domu Michaela, ale nie pozwolił się ów myśli rozwinąć, bo to już coś legło na ziemi w głuchym huku, co Terry początkowo sam zapragnął podnieść. Drgnął nawet, w ostatniej chwili odpuszczając i pozwalając na to, by Dante na wyłącznie swoje barki wziął odpowiedzialność niedawnego wypadku. A kiedy ten na nowo znalazł się tuż przy nim, mocniej ściskając jego ramię, niepokój na nowo powrócił do jego ciała i na moment je sparaliżował.
- Chociaż tyle mogę zrobić - mruknął w odpowiedzi na podziękowania, które ciężko było mu przyjąć. Może to przez ten bliski kontakt, może przez same słowa, a może jeszcze coś innego, Terence utracił nagle pewność co do swojego stanowiska w tejże osobliwej relacji. Jakimi uczuciami tak właściwie go darzył? Było mu go żal czy może jednak go nienawidził, jako że to właśnie on przyczynił się do destrukcji tak misternie zaplanowanego życia? Nad tym zastanowić miał się później, póki co prosząc go o konkretne preferencje dotyczące poszukiwanych produktów, które udało mu się zebrać w ciągu następnych kilku minut i gdy te również spoczęły w koszyku bruneta, z ust Burkharta znów wyrwało się ciche westchnięcie. - Nie pamiętam już, po co ja tu przyszedłem - przyznał, a w głosie jego dało odszukać się zalążek rozbawienia.

obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Był mu wdzięczny. Nie miał pewności czy jego zachowanie jest wynikiem najzwyklejszej wymuszonej kurtuazji z lekką niezręcznością, czy jednak nieznajomy wprawę ma w obcowaniu z osobami niepełnosprawnymi (jakże Dante nienawidził tego obrzydliwego, ordynarnego słowa), ale nie miało to najmniejszego znaczenia. Pozwoliło mu to przez ten krótki moment, jaki przyszło im spędzić wspólnie pośród sklepowych półek uwierzyć, że jest choć w pewnym stopniu normalny. A jako, że obyło się bez licznych niezręczności, to jest zachowań typowych: dociekania w sprawie wypadku, kłopotliwych pytań o ubrania, włosy, spędzanie wolnego czasu (bo skoro nie może oglądać telewizji, to przecież musi być bardzo smutnym i pogrążonym w nudzie człowiekiem) czy nienaturalnej pomocy, Dante naraz pożałował, że nie będzie im dane zachować jakoś tej nowej znajomości.
Musisz mi wyjaśnić — ośmielił się zacząć z lekkim uśmiechem, pewien, że zakłopotanie tamtego wynika albo z powodu zwykłej skromności, albo też nienawiści do siebie za to, że dał się w ten projekt społeczny wciągnąć — dlaczego wszyscy uważają, że są mi cokolwiek winni? Możesz mnie porzucić z tym koszykiem, nie będę się złościć, obiecuję. Nawet jeśli później okaże się, że wcisnąłeś mi tutaj spirytus, trutkę na szczury i płyn do mycia naczyń — skończył zaczepnie, uśmiechając się przyjaźnie. Mówił szczerze — nie pogniewałby się, gdyby całość okazała się żartem. Nie pogniewałby się o to, że nieznajomy zdecydował się go nagle zostawić, nie obdarzając go choćby krótkim słowem wyjaśnienia. Nie pogniewałby się o nic, tak się mu naiwnie zdawało. — Jestem Dante — dorzucił po chwili, jasno dając do zrozumienia, że to poniekąd zaproszenie do kontynuowania tej znajomości. Na wypadek, gdyby przyszło im znów na siebie wpaść, skoro im obojgu przydarzyła się ta straszliwa katastrofa, jaką było zamieszkanie w Lorne Bay. — Skoro ty pomogłeś mi, powinienem się odwdzięczyć, prawda? Pomyślmy… Świat zrobił sobie od ciebie wakacje i jesteś nowy w mieście, więc… To musi być alkohol — cóż innego mogłoby być potrzebne w takiej chwili, prawda? — Nie będę cię już w takim razie zatrzymywać, możesz mi tylko wyjaśnić jak dotrzeć do kasy — poprosił jeszcze, chociaż niekoniecznie gotów był już teraz na wyjście ze sklepu — wizja powrotu do domu, a więc ponownego błagania obcych o pomoc w odnalezieniu odpowiedniej ulicy nie była zbyt atrakcyjna.

terence burkhart
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Jedyną niepełnosprawną osobą, z jaką miał do czynienia w swoim krótkim, nędznym życiu, był on sam, bowiem był niespełna rozumu. - Chyba nie mogę się wypowiadać za innych - odparł, gdy opanował już początkujący zawał serca. To przeklęte “musisz mi coś wyjaśnić” tchnęło w niego pewność, że oto już stało się wyczekiwane i nieuniknione - Dante połączył ze sobą wszystkie kropki i z poszlak tych uformował prawdę. Jednak nie, jednak jeszcze musiał poczekać. - A samego siebie też tak do końca nie rozumiem, więc przykro mi, dzisiaj się nie dowiesz - dodał, zupełnie bezmyślnie wciskając na twarz korny uśmiech, którego to przecież Ainsworth nie mógł dostrzec. Uzmysłowiwszy to sobie, odczuł smutek. - Może jest w tym coś z tej złudnej nadziei, że jak komuś pomożesz, to i dla ciebie ktoś kiedyś będzie łaskawy, nie wiem - na przykład wybaczając ukrywanie swojej prawdziwej tożsamości, rzekł w myślach i wzruszył ramionami. Cóżże on wyprawiał, tego pojąć nie potrafił. - Och - wychrypiał jedynie, gdy przyszło mu oficjalnie poznać jego imię. Cholera. - To dobrze, gratuluję - uzupełnił wcześniejszy idiotyzm o kolejny, wypadając zapewne na niezłego buca. Zaśmiał się więc, stwierdzając, że raz się żyje - ta chwila przesądzić mogła o wszystkim i trochę liczył na to, że tak się stanie. - Terry - wyjawił po dłuższej chwili, analizując każdy milimetr jego twarzy w nadziei na odszukanie tego słynnego olśnienia. Ale i to nie nadeszło, co również przyjął z niejakim smutkiem.
- Tak właściwie, to… Tak, to musi być on - początkowo pragnął poprawić jego błędne założenie, jakoby był nowy w mieście, ale czy to miało tak naprawdę znaczenie? Chyba nie, wobec czego nawiązał bezpośrednio do alkoholu, którego - boże przenajświętszy - najchętniej napiłby się już teraz. I to pragnienie zostało mu jednak odebrane, gdy Ainsworth rozpoczął już wprowadzać typowe pożegnalne regułki. - Jasne - odparł wbrew sobie, a ręka w nerwowym ruchu podążająca ku twarzy, zaplątała się w kabel od słuchawek, co tylko pogłębiło jego narastające zdenerwowanie. - Słuchaj, a może… - zaczął, zatrzymując się w pół drogi od kas, do których niechętnie bruneta prowadził. - Może potrzebujesz pomocy z wniesieniem tego, no i wiesz, niewpadnięciem pod autobus na przykład - zaproponował, czując każde szarpnięcie rozhisteryzowanego serca. Bo przecież miał to dzisiaj zrobić - miał mu o sobie powiedzieć. I niby mógłby teraz, oczywiście, że by mógł, ale nagle ten sklep nie wydał mu się do tego odpowiednim miejscem. Tak, to musiało być w bardziej spokojnej i ustronnej lokacji, nie ze względu na samego Terry’ego, skądże, to dobro Dante miał tu na względzie, a jak inaczej!

obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Choć śmiałość była zawsze jego atutem, cały ten okres powypadkowy wsparty był raczej o aspołeczne wybory. Nagle zaginęła gdzieś jego pewność siebie i otwartość; zamykając się w pustych czterech ścianach czegoś, co z konieczności nazywał swym mieszkaniem, unikał ludzi jak ognia. Nie tylko tych obcych — stroniąc od przyjaciół i znajomych, dotarł do momentu, w którym życie jego wypełniały dwie, trzy osoby. Nagle ulec to miało zmianie. Nagle, choć dzień rozpoczął się tak fatalnie, powrócił poniekąd do dawnych przyzwyczajeń — niekoniecznie bliski był odzyskania dawnego ja, ale wyjątkowo nie odczuwał najmniejszego skrępowania w zderzeniu z nową, niepewną znajomością. — Brzmi to dużo lepiej, niż absurdalna litość — stwierdził, lekko się uśmiechając. Wciąż coś było nie tak, lecz wciąż uciszał ten cichy, niepewny głos. Chodziło o rzeczy, które tamten mówi? O barwę głosu niosącą w sobie coś dziwnie znajomego? Czy istniała możliwość, że kiedyś się już spotkali? Że tylko o to chodziło? — No więc, Terry, niekoniecznie mogę się zaoferować w roli przewodnika po mieście, ale chętnie się kiedyś jakoś odwdzięczę za te zakupy — zadeklarował z resztkami śmiechu, który mimowolnie ocieplił jego wizerunek tuż po tym przedziwnym zachowaniu mężczyzny. Zdawało się Dante, że jest to bardzo niewinne zakłopotanie, a więc i urocze; być może nie zwykł po prostu do zawierania znajomości w takich miejscach i wydawało się mu to dziwne? Wciąż brał pod uwagę, że się narzuca w sposób bezczelny, lecz gdyby tak było, już dawno przyszłoby się im rozstać, a tymczasem… Nie uważał, że jest w tym wszystkim coś niepokojącego; zdarzyło się już kilkakrotnie, że ktoś odprowadzał go pod same drzwi mieszkania. Co prawda przeważnie zadanie to na swoje barki brały wesołe staruszki, ale Dante nie wiedząc jeszcze, na co powinno się zgadzać, a na co nie, nie dostrzegał w podobnych historiach niczego alarmującego. — Potrzebuję, ale nie chcę cię wykorzystywać. Nie masz nic lepszego do robienia? — pytając z rozbawieniem odszukał w kieszeni portfel, z którego następnie wyciągnął kartę płatniczą. — Wiesz jak dojść do bloków w centrum? — to przecież też było ważne — jeśli nie zdążył poznać miasta w sposób odpowiedni, jego pomoc mogła okazać się lekką komplikacją.

terence burkhart
ODPOWIEDZ