komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
five
joan & ephraim
Patrząc na niewielką ilość whiskey w swojej zraszonej wilgocią szklance, Ephraim wiedział, że nie przemyślał wszystkiego. Cairns nie było miejscem, z którego mógł wrócić na piechotę, a nietrzeźwy na pewno nie miał wracać samochodem do domu. I to nie tak, że planował się zapić. Nie był w końcu zwolennikiem rozwiązywania swoich problemów z kieliszkiem w dłoni, ale nie zamierzał ryzykować dekoncentracją za kierownicą. Szczególnie o późnej porze, gdy widoczność była mniej niż korzystna. Co prawda jego BMW było zaprojektowane z autopilotem, który samoistnie hamował, wymieniał przeszkody, ale Burnett nie zamierzał aż tak powierzać się technice. Wziął kolejny łyk alkoholu, wiedząc, że znów to robił. Znów rozkładał wszystko na czynniki pierwsze, gdy obiecał sobie, że nie będzie tego robił. A przynajmniej nie teraz. Nie dzisiaj... Sam nie do końca wiedział, co dokładnie tu robił. Godzinę od Lorne Bay w lokalu, w którym raz na jakiś czas pojawiali się z Leonie. Chyba po prostu chociaż raz nie chciał myśleć co dalej, a tak dobrze znane miasteczko bombardowało go wspomnieniami. Nie. Musiał się wyrwać i przerwać swoją monotonię. Nie chciał być tym odpowiedzialnym sobą, nawet jeżeli później miał tego żałować. Zresztą... Chryste. To nie tak, że musiał wrócić o określonej godzinie. Mógł się przespać nawet w Riley Hotel, jeżeli taką miał potrzebę, bo w końcu... Nikt w domu na niego nie czekał, a Burnett tak bardzo chciał zmienić swoje otoczenie i nie myśleć o fakcie, że w czterech ścianach, w których od zawsze roznosił się wesoły i głośny śmiech jego córki, panowała okrutna cisza. Jego córki... Na samą myśl twarz wykrzywiła się mu w gorzkim uśmiechu. Prawda o tym, że nie był ojcem Teresy, nie zmieniała jego nastawienia wobec dziewczynki, ale szło za tym rozpadnięcie się zaufania, jakie pokładał w jej matce. Bo w końcu... Już nawet nie chodziło tylko o to, że mu nie powiedziała o zdradzie na kilka dni przed ślubem, ale bolało też to, że miał świadomość, że robiła to także podczas jego nieobecności. Gdy pojawił się w jej nowym domu, czuł obrzydzenie, napięcie, niechęć. W końcu... Gdziekolwiek by się nie ruszył, tam mogło dojść do zdrady jego ukochanej żony. Wiedział zresztą z kim. Wiedział nawet, jak ten facet wyglądał, bo Ephraim znalazł jego podobiznę w ich albumie ślubnym.
Na samo wspomnienie palce zacisnęły się mocniej na trzymanej szklance.
Carter Bancroft. Wiedział, że gdzieś w odmętach pamięci unosiły się te personalia. Zaliczył Leonie i parę dni później pojawił się jak gdyby nigdy nic na jej ślubie. Na ich ślubie. Miał pierdolony tupet, żeby tam przyleźć, a Leo grała słodką idiotkę... Znając prawdę, nienawidził już tego dnia, który kiedyś miał być jego najszczęśliwszym. A teraz byli w tym pieprzonym trójkącie w Lorne Bay i jeszcze wplątana w to wszystko była także Teresa... Dlatego właśnie nie wystarczały mu znajome bary i restauracje nadmorskiego miasteczka — musiał uciec dalej. Musiał zatopić się w tym konkretnym momencie, oderwać od własnych rozmyślań. Chociaż odrobina przestania być po prostu... Sobą. Planującym i odpowiedzialnym. Analizującym jeszcze raz wszystko, co doprowadziło go do tej aktualnej sytuacji. Gdyby to tylko było takie proste. Na morzu miał cały okręt oraz załogę, którymi musiał się opiekować, a tutaj... Tutaj musiał po prostu... Przestać. Myśleć.
Odetchnął ciężko i dopił resztę znajdującej się na dnie szklanki whiskey, po czym odszukał spojrzeniem kelnera. Chciał poprosić o to samo i gdy barman przygotowywał nowe zamówienie, nienachalne spojrzenie kapitana przesunęło się po zebranych w barze gościach. Wesołe pary, biznesowe spotkania, nastoletnie grupki. Wszyscy zdawali się zajęci i zorganizowani. Ephraim nie zatrzymywał na nich większej uwagi, dopóki jego wzrok nie osiadł na jednej z kobiet znajdujących się w lokalu. Zatrzymał się na niej nie dlatego, że działo się coś spektakularnego. Nie śmiała się, nie całowała z nikim, nie odganiała nikogo niechcianego. Burnett patrzył na nią właśnie dlatego, że nie działo się... Nic. Siedziała sama przy wysokim blacie baru, a jej nogi, skrzyżowane na hokerze co jakiś czas uderzały w metalowy szkielet filaru, jakby próbowała wyliczać interwały czasowe. Oliwkowa skóra współgrała z narzuconą na ramiona biało-czarną marynarką, której krańce zwisały nonszalancko ze stołka. Do tego obcisła sukienka kończyła się w połowie uda, nie pozostawiając wiele dla wyobraźni, ale też nie była niewłaściwie skąpa. Równoważyła elegancję z pewnością własnej kobiecości, a czerwona szminka zamykała klasyczny obraz. Czy cała ta harmonia nie krzyczała wyraźnie zobacz mnie? I widział ją. Przez dłuższy moment się jej przyglądał, dopóki nie zwróciła na niego uwagi, więc onieśmielony spuścił wzrok. W końcu... Po pierwsze — nie chciał wyjść na kogoś, kto bezwstydnie się na nią patrzył. A po drugie — Burnett zdał sobie także sprawę, że normalnie się tak nie zachowywał. Bo miał żonę. Nie rozglądał się za kobietami, a gdy któraś przykuła jego uwagę, to zdecydowanie po to, by zaraz wypaść mu z głowy, gdy patrzył na Leonie. Ale tu i teraz jej z nim nie było. I miał świadomość, że nie miało być. Podniósł więc spojrzenie jeszcze raz na nieznajomą bardziej pewne i ciekawe, nie zważając na to, czy to widziała, czy też nie. Była piękna. Być może wyglądała na lekko znudzoną. Dlaczego nie miałby... Dlaczego nie miałby podejść i porozmawiać? Zawsze istniała szansa, że nie szukała towarzystwa. Że miała go po prostu spławić. A więc... Teraz albo nigdy? Sam nie wiedział, kiedy podniósł się ze swojego miejsca i przeszedł w kierunku baru, nie zatrzymując się tuż obok niej, lecz pozwalając, by dzieliło ich jedno wolne siedzenie. Nie wiedział, co miał powiedzieć. Nie dlatego, że nie umiał się wysłowić, ale dlatego, że długo nie musiał tego robić. Nie musiał zaczynać konwersacji z kobietami w celach zwykłego flirtu... Nieważne jak to brzmiało. Wszak zawsze miał Leo i nie musiał się z nią w kółko od nowa zapoznawać. Nie musiał robić dobrego pierwszego wrażenia. Zwyczajnie... Wykorzystywał moment. Tutaj na szczęście barman wypełnił lukę, podając mu zamówienie i Ephraim mógł wydłużyć swoją analizę o sekundę. Wtedy także całkowicie porzucił wcześniejszą koncepcję natłoczonych myśli i zdał się na instynkt. Z jedną dłonią opartą o blat, drugą trzymającą w powietrzu szklankę z whiskey, Burnett po prostu spojrzał na siedzącą obok kobietę, wiedząc, że chciał wejść z nią w interakcję. - Skoro oboje siedzimy samotnie, miałabyś coś przeciwko połączeniu sił? - Jego głos był wyraźny, acz nienachalny. Wciąż pozostawiający przestrzeń na odmowę, ale także niepozostawiający wątpliwości, że zwracał się do niej. A delikatny uśmiech czaił się w kącikach jego ust i w oczach.
Joan D. Terrell
easter bunny
chubby dumpling
psycholog — telefon zaufania
37 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Pani psycholog; karalna. Większość życia spędziła na zachodnim wybrzeżu udzielając pomocy psychologicznej przestępcom, byłym skazańcom i ofiarom przemocy. Wróciła do LB z planem sprzedania rodzinnego domu i ucieczką za granicę a zamiast tego spotkała brata i kobietę, z którą niegdyś dzieliła celę.
Nadal nie wyjechała..
Lorne Bay było koszmarem. Ten zaczął się od matki zaniedbującej dzieci i trwał dalej przybierając formę potępiających Joan mieszkańców gotowych spalić ją na stosie. Zerowe poczucie bezpieczeństwa przemieniło się z rodzicielki w całą wioskę. Mówiło się, że to drugie było potrzebne, żeby wychować dziecko, lecz równie mocno mogło skrzywdzić jego psychikę. Zniszczyć do cna i co dzień odbierać spokojny sen, który po wielu latach Terrell zyskała jako tako układając sobie życie w Perth. Koszmary jednak znów powróciły a wraz z nimi gorączkowe poszukiwanie bodźców ich zagłuszenia.
Jeszcze rok temu zaśmiałaby się w głos, gdyby ktoś powiedział jej o ostatnich wydarzeniach. O tym, że zdecyduje się wrócić do popranego miasteczka pełnego niedorzecznych legend, które miały swe podłoże w prawdzie. W czymś, w co dorośli nie chcieli wierzyć a dzieci wzajemnie się tym straszyły. Jednym ze strachów była Marianne Terrell, jej własna matka będąca potworem nie tylko w domu, ale także dziwolągiem w miasteczku. Joan wraz z Hyde’am stali się jej rodzonymi potworkami. Naznaczonymi dziećmi, które zbyt wcześnie musiały dorosnąć i jakie w bardzo młodym wieku podjęły decyzje przerażające nawet dorosłych.
To wszystko zmieniło ich życia.
To sprawiło, że Joan Desdemona Terrell nienawidziła Lorne Bay każdą cząsteczką swego ciała.
Odskocznia dobrze jej zrobiła. Wystarczyło, że przekroczyła granicę miasteczka, a jej ramiona opadły luźno. Przestała się spinać nie licząc cichych modlitw w kierunku gruchota, którym jechała. Auto, które posiadała, jeździło na cud i było wspomagane przez dobre wróżki. Cokolwiek to było pomogło Joan dotrzeć do Cairns, zadokować się na jedną noc w pierwszym lepszym motelu (co pan przy recepcji uznał za wynajem na jedną noc z kochankiem lub klientem) i zawitać do eleganckiego lokalu.
Potrzebowała tego. Ludzi kulturalnych, może zadufanych w sobie, ale nie zapoconych klubowych małpiszonów, którzy złapanie laski za tyłek traktowali jak grę wstępną. Nie oni jednak zaprzątali głowę Terrell a ostatnie wydarzenia mające miejsce w pozostawionym na jedną dobę miasteczku. Przedłużający się remont domu, znienawidzony brat, jego panna, która zaciążyła, rozmowy z psychopatką na Helpline i poznawanie na żywo rozmówców, z jakimi miała do czynienia parę lat temu.
Było tego za dużo. Nieświadomie więc uderzała czubkiem butów o wyskoki blat baru nadając rytm analizowanym sytuacjom, które kolejno zapijała whisky sour z wyróżniającą się w nim wisienką koktajlową oraz delikatną pianką.
Patrzyła przed siebie bez wyznaczonego punktu. Jedynie czasami skupiała się na etykietach butelek oraz na odbiciu w lustrach za nimi, które miały za zadanie powiększyć pomieszczenie. Zazdrościła ludziom swobody, z jaką spędzali czas bo wiedziała, że sama nigdy nie osiągnie tego stanu. Nigdy nie będzie na tyle z kimś (oraz ze światem) szczera, żeby móc powiedzieć; oto ja i świetnie się bawię.
Mogła jedynie – świetnie się bawię.
Upiła łyk drinka i znów spojrzała na lustra dostrzegając w nich mężczyznę, który chyba spoglądał na nią. Bez pardonu niby nieumyślnie popatrzyła w tamtym kierunku i nim zdołała na usta przywołać delikatny uśmiech, nieznajomy odwrócił wzrok.
Na nic nie liczyła ani nie miała oczekiwać. Po prostu chciała przyłapać go na gorącym uczynku, odrobinę spłoszyć i dalej sponiewierać się własnymi myślami. To był plan na dzisiejszy wieczór.
Przynajmniej do czasu.
Tym razem z bliska spojrzała na mężczyznę, który w międzyczasie przesiadł niedaleko niej. Mogła być łagodna. Mogła trzepać rzęsami i zaśmiać się zawstydzona tym, że została przez niego zauważona, ale nie chciała. Udawanie głupiej miała już za sobą. Wystarczyło, że robiła to przez lata i przez kolejne, aż do śmierci, będzie się za to potępiać i gardzić.
- Z jakiegokolwiek poradnika wziąłeś ten tekst – wyrzuć go. - Nie powiedziała tego złośliwie. Stanowczo, acz z nutką rozbawienia kryjącego się na delikatnie uniesionych kącikach warg. – Aczkolwiek lepsze to od „Widzę, że potrzebujesz towarzystwa prawdziwego mężczyzny” – zacytowała to, co nieraz słyszała. W wielu zmodyfikowanych wersjach, ale przekaz był ten sam; kobieta zawsze potrzebowała towarzystwa faceta, jakby bez niego w ogóle sobie nie poradziła. – Czy kiedykolwiek powiedziałeś coś podobnego do jakiejś kobiety? – zapytała rzucając mu małe wyzwanie i tym samym kupiła sobie czas na przyjrzenie się nieznajomemu. Elegancko ubrany, z koszulą z dwoma rozpiętymi guzikami u góry, zadbany, poważny i w oczach lekko zagubiony, jakby czegoś szukał. W tym wszystkim jeden szczegół rzucał się najbardziej, a mianowicie obrączka na jego palcu. Joan nie oceniała i nie miała mu za złe, że zagadał. Nie narzucał się, zajął miejsce dalej i nie wypinał piersi jak nabuzowany testosteronem goryl. Cokolwiek teraz robił, jawnie jej nie podrywał. Przynajmniej nie w tej chwili i dopiero gdy znów napotkała jego spojrzenie, w którym być może już znalazła się odpowiedź na zadane pytanie, zrozumiała coś istotnego; nie podrywał jej. Chciał tylko porozmawiać.
- Jeszcze raz to samo. – Dłonią wskazała na swojego i mężczyzny drinka. Cokolwiek pił, barman na pewno to wiedział a ona dała nieznajomemu zgodę na dalszą interakcję. – Kobietom też zdarza się powiedzieć coś głupiego. – Niech nie czuje się jak dureń uznając, że zagadał do niej niczym napalony nastolatek. – Raz za młodu rzuciłam do chłopaka „Cześć, głosy w mojej głowie powiedziały, żebym do ciebie zagadała”. Nie pytaj, czemu te słowa ze mnie wyszły. Chyba po prostu się stresowałam a w stresie ludzie robią głupie rzeczy. – Tym razem jej uśmiech był śmielszy, acz wciąż kontrolowany i nienadmierny, bo nie robiła teraz siebie głupka. Przyznawała się do wstydliwych rzeczy całkiem szczerze dając nieznajomemu zielone światło do zrobienia tego samego.

Ephraim Burnett
ODPOWIEDZ