Sędzia — sąd
34 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
both inside and out, and just like the cold that is harsh and burning, I will always be the warmth to soothe you and make you feel better. I will love you.
-No ja bym tam wychodziła z założenia, że miała dla siebie pół roku jak była zamknięta w ośrodku odwykowym. – Ewidentnie dla Selene czas płynął inaczej i niestety nie pamiętała, że Naima spędziła tam tylko trzy miesiące. –Macie w ogóle jakiś plan? Spotkania z terapeutą czy coś? – Ona nawet nie potrafiła sobie wyobrazić życia z kimś właściwie obcym. Podziwiała swoją siostrę, że ta zamiast zażądać rozwodu zaraz po wypadku, postanowiła w tym tkwić. Z drugiej jednak strony… może właśnie to była prawdziwa miłość? Może jej siostra kochała swoją żonę tak mocno, że opuszczenie jej nie wchodziło w grę? Przyglądała się teraz Freyi i zastanawiała się co siedzi w jej głowie. Głównie myślała o cierpieniu, które ta musiała w sobie skrywać, a którym się nie dzieliła.
-Bliżej mi do pięćdziesiątki niż do jakiejkolwiek radości z życia. – Mocno przesadzała, bo akurat była w najlepszej formie swojego życia. Po prostu te całe gąszcza w ogóle jej nie zachęcały do niczego. A już na pewno nie do czerpania radości z tego wyjścia. –A z twojego towarzystwa zawsze się cieszę. – Chciała nawet dodać, że jest jej jedyną rodziną, ale obie wiedzą, że to nieprawda, bo jednak mają wielką, kreteńską rodzinę, która tylko czeka na to, aż te dwie pańcie wrócą na Kretę na stałe. Były jedynymi, które opuściły rodzinne strony. Przez to też pewnie były najczęściej obgadywane.
Zaśmiała się, bo jednak to, że Naima przez utratę pamięci mogła zmienić orientację było śmieszne. Zaraz jednak przestała się śmiać, bo w sumie… -Myślisz, że to możliwe? – Zapytała całkiem poważnie. –W sumie czy kiedyś nie próbowali ludzi wyleczyć z homoseksualizmu za pomocą lobotomii? Co jeżeli ten wypadek dla Naimy był lobotomią? – No teraz to już się zaczęła martwić o małżeństwo siostry, bo widziała, że ta jest zakochana i cierpiąca. Nie chciała, żeby cierpiała bardziej. –Postaraj się upewnić, że nadal jest w twojej drużynie? – Zaproponowała pytając, bo to musiał być jednak bardzo śliski temat. Trochę też się stresowała, że Naima rzeczywiście jakimś dziwnym cudem zejdzie się z Jamesem. Nie wiedziała czy byłaby z tego faktu zadowolona. Trochę patologia.
-Wiem. Naprawdę mi przykro z tego powodu. – Oczywiście z powodu tego, że Freya miała taką sytuację jaką miała. Nie dlatego, że James pamiętał Selene. –Na pewno tak nie będzie, Freya. Proszę cię. Każda kobieta czy mężczyzna byliby prawdziwymi szczęściarzami mając cię za żonę. Serio. – Klepnęła nawet Freyę w ramię. Normalnie to by ją przytuliła, ale teren był tak nierówny, że gdyby to zrobiła to obie by się spierdoliły w jakiś rów i by nie wyszły i musiałby je uratować, albo Jamesa, albo Naima. Naima byłaby marna pomocą, bo była Naimą, a do Jamesa Selene wstydziłaby się zadzwonić. –Jak TY się w ogóle z tym wszystkim czujesz? – Zapytała jeszcze świadoma tego, że wszyscy pytają zapewne o Naimę, ale czy ktoś pyta o biedną Freyę? Wątpiła.
-Nie chcę ani skarbu, ani szczeniaka. Ledwo nadążam z zajmowaniem się kotem, a jest mniej wymagający. – Jeszcze tego jej brakowało, żeby wracała do domu, gdzie czekałby pies, który chciałby się bawić i iść na spacer i byłby zbyt energiczny dla takiej Selene. –Ale poszukam dla ciebie. W ramach kompromisu. – Chociaż tyle mogła dla niej zrobić.
-Czy to jest jakiś zwiad w poszukiwaniu kolejnej nieruchomości do sprzedania? – Prawie się zapowietrzyła z nerwów. Przecież coś takiego to mogły sobie zrobić przez Internet. Nie musiały wychodzić i tego szukać. Mogły obczaić gdzie to jest i dopiero tu przyjechać. Z konkretnym celem. –Powiedz mi, że sobie żartujesz… – Kucnęła przy tej nodze i gapiła się na nią. –Nie wyglądała tak zawsze? Pamiętam jak wyzywałam cię od koślawców. – Zażartowała, ale mimo wszystko wyjęła telefon, żeby sprawdzić jak wygląda skręcona kostka, bo ona lekarzem też nie była. –Nie mam zasięgu, Freya. Nawet na Internet. – Westchnęła ciężko. –Chyba cię poniosę. – Zaproponowała. Nie było innego wyjścia. Dobrze, że była silna.

freya yarrow
agentka nieruchomości — freelancer
34 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
I po chwili płaczą oboje lecz w głębi serca płaczą ze szczęścia.
To co wspólne dzielą na dwoje w tę noc.
- Była tam tylko trzy miesiące - sprostowała, chociaż TYLKO to było nieadekwatne określenie. Freya czuła jakby te trzy miesiące były wiecznością i odliczała dni, do momentu, w którym będzie mogła odzyskać żonę i wspólnie budować swoją przyszłość, jakakolwiek by ona nie była. Teraz jednak miała pewne obawy, bo co jeżeli ich oczekiwania się dość mocno rozjadą? Obecnie mogły mieć nieco inne priorytety. Freya patrzyła na Naime i widziała swoją żonę, ale tylko z wierzchu, bo w środku mogła być zupełnie inną osobą i to ja cholernie przerażało. - Na razie nie, Naima jeszcze musi przejść swoją rehabilitację, a to pewnie będzie dla niej wystarczająco obciążające - poza tym Freya trochę bała się terapii, nie chciałaby usłyszeć żadnej diagnozy, bo obstawiała, że mogłaby być negatywna.
- Gadasz jak nasza matka - z tym, że jej to już było bliżej do 70tki. Prawda była jednak taka, że ich matka miała w sobie więcej życia niż one obie razem wzięte. - No ja myślę... ja z Twojego też - odpowiedziała i uśmiechnęła się do siostry. Cieszyła się, że w końcu mają się blisko, bo strasznie za nią tęskniła, gdy jeszcze mieszkała na Krecie, a Selene była już tutaj szczęśliwą mężatką. - Nie mam pojęcia, ale skoro nie pamięta nic ze swojego życia wcześniej to może to jej się też zmieniło... nie pytałam o to lekarza, bo było mi głupio - w końcu jak przystało na kochającą i wspierającą żonę powinna zaakceptować wszystko co się teraz wydarzy. Tak jak Alicia Vikander zaakceptowała Eddiego w Danish Girl. - W mojej drużynie? Nie byłyśmy w tej samej drużynie nigdy - w końcu Freya była bi, więc ona mogła strzelać do dwóch bramek. Taka była zdradziecka pizda z niej. Chociaż Naimy, by nie zdradziła za żadne skarby. Nie wyobrażała sobie kochać kogoś mocniej niż ją, to po prostu nie wchodziło w grę.
Westchnęła sobie cicho i lekko się później uśmiechnęła do siostry. Wiedziała, że Selene ją próbuje pocieszyć, ale obawiała się, że na niewiele się to zda. - Szczerze mówiąc to sama nie wiem... jestem w jakimś dziwnym miejscu i nie wiem co zastaną jak się obudzę. Czuję się strasznie niepewnie, gdybym wiedziała na czym stoję to jakoś mogłabym ze wszystkim handlować wiesz? Wymyślić jakiś plan, coś zdziałać, a tak? Tkwię w miejscu i czuję, że tracę grunt pod nogami - powiedziała na moment spuszczając wzrok, bo mówienie o słabościach czy życiowych porażkach nigdy nie przychodziło jej łatwo, wiedziała jedna, że siostrze może powiedzieć wszystko i pokazać swoją bardziej wrażliwą i bezradną stronę. Coś czego nie mogła obecnie zrobić przy Naimie.
Znalezienie skarbu musiały jednak odłożyć na później, bo teraz naglącym problemem była jej kostka. - Serio? Teraz mi to będziesz przypominać!? Nawet nie wiesz jaki miałam przez to kompleks - wywróciła oczami, bo nikt nie chciał mieć koślawych nóg! - Cholera... chyba potrzebuje wina - jęknęła i wydała z siebie dziwny dźwięk świadczący o frustracji. - Nie będziesz mnie nieść... bez przesady, poradzę sobie - ona sobie ze wszystkim radziła. Spróbowała więc wstać i nieco się skrzywiła. Spróbowała stanąć na tej nodze i chociaż była w stanie to zrobić to jednak powodowało to dość spory ból. - Dobra, jakoś dokuśtykam... tylko idź przodem - teraz tylko miała nadzieję, że nie natkną się na aligatora, bo ciężko jej będzie uciekać w takim stanie. - Musisz mnie czymś zagadać... co tam u Ciebie? Opowiadaj... pisałaś mi coś, że idziesz na randkę. Jak było? - Oczywiście, że chciała się dowiedzieć ze szczegółami jak tam się Selene bawiła. Cieszyła się, że w końcu ruszyła do przodu po rozstaniu z cudownym chłopcem.

selene andrianakis
ambitny krab
barbie westworld
luna - joshua - james - zoey - bruno - ella
Sędzia — sąd
34 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
both inside and out, and just like the cold that is harsh and burning, I will always be the warmth to soothe you and make you feel better. I will love you.
Uniosła brwi w zdziwieniu. Była tak przyzwyczajona do tego, że czas zapierdzielał, że jak się okazało, że jednak czas się wlecze, to potrzebowała chwili, żeby to ogarnąć. –Wow. Koncept czasu jest rzeczywiście dziwny. – Może ona utknęła w jakimś Matrixie i nawet nie była tego świadoma. Zaraz jednak przestała myśleć o czasie tylko skupiła się na słuchaniu siostry. Po to tutaj była, żeby być dla Freyi wsparciem. Nawet jakby miała nic nie mówić, to chyba wystarczyłby fakt, że Freya mogłaby się wygadać, nie? Przynajmniej ona by tak miała. Głównie dlatego, że Selene jest osobą, która może oczekiwać jakiejś rady, ale bogowie wiedzieli, że jest szansa, że i tak zrobi wszystko po swojemu. –A jak w ogóle z jej nałogiem? Ciągnie ją do tego alkoholu? Czy o tym też zapomniała? – No bo wiadomo, rehabilitacja rehabilitacją i fajnie, że walczyła o odzyskanie pamięci, ale co jak jej się przypomni, że lubi się napierdolić?
-A mam gadać jak kto? Jestem córką własnej matki. – Rozłożyła bezradnie ramiona. Wolałaby w sumie nie być, bo mama to czasami miała paskudny charakter. Zwłaszcza jak rozmawiały o związkach osób tej samej płci. A niestety takie tematy się zdarzały skoro państwo S. mieli dwie biseksualne córki. Prawdziwe przekleństwo homofobów. –A myślałaś o tym, żeby po prostu zapytać ją? – Zakładała, że Naima raczej Freyi nie okłamie, ale skąd ona miała tam wiedzieć. Naima była dziwna, ale Selene nie chciała głośno o tym mówić. Poczeka aż jej siostra się rozwiedzie i dopiero wtedy powie, że ona to za tą Naimą to w sumie nigdy nie przepadała, lol. –Oj dobrze wiesz o co mi chodzi. – Machnęła ręką. Homo czy bi, nie miało to znaczenia dopóki nikt nie leciał na swoje kuzynostwo. Biedna, nawet nie wiedziała z kim zgodziła się iść na randkę. Prawdziwa tragedia.
-Nie chcę zabrzmieć jak okropna osoba, ale może serio powinnaś pomyśleć o jakimś planie awaryjnym? Wiesz, podpisać z nią jakąś oficjalną umowę, żeby przy rozstaniu było łatwiej. Nie możesz marnować swojego życia będąc odpowiedzialną za kogoś innego. Wiem, że to twoja żona i wiem, że wasza droga do związku była posrana, ale jak jest coś co możesz zmienić mając na to wpływ to dlaczego nie spróbować? – Naprawdę nie chciałaby, żeby jej siostra przechodziła przez rozwód. Wiedziała jak chujowe i skomplikowane to jest. Nie życzyła jej serca złamanego w ten sposób. Z drugiej jednak strony, chciała ją ustrzec przed tkwieniem w związku, w którym też nie będzie szczęśliwa.
-Nie chciałam tego wypomnieć, ale ta kostka ewidentnie nie zmieniła się przez te dwadzieścia lat. – Naprawdę chciała się skupić na tym, żeby wyjść cało z tego miejsca, ale patrząc na tą kostkę nie mogła. Odzywały się wspomnienia z dzieciństwa.
-Idealny powód, żeby wrócić skąd przylazłyśmy. – I nawet kiwnęła w stronę ścieżki, którą przyszły. Dobra, nawet nie było tam żadnej ścieżki. Widziała po prostu zarys wydeptanej drogi, którą tutaj dotarły. Nadal nie wiedziała jakim cudem skończyły na takim zadupiu. –Jestem silna w razie co. – Dodała, bo jakby ją wzięła na barana, to nawet kawałek udałoby im się przejść. Później mogłaby ją sobie przerzucić przez ramię czy coś. Była gotowa zrobić wszystko tylko po to, żeby już stąd poszły.
-Czekaj, czekaj. Co ty robisz? Wracamy. Nie idziemy do tej chatki. – Stała jak drzewo, bo nie miała zamiaru z koślawą i kulejącą siostrą iść na pewną śmierć. Wiedziała, że żeby ratować siebie musiałaby zostawić Freyę na pastwę mordercy. Rodzice nigdy by jej tego nie wybaczyli. –Było… dosyć interesująco, ale nie chcę za bardzo o tym gadać. – Typ był za młody, żeby się tym chwalić. Tym bardziej, że to była jedna randka i Selene nawet nie wiedziała czy dojdzie do drugiej.

freya yarrow
lorne bay — lorne bay
24 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Była szesnasta trzydzieści z minutami, a słońce powoli zaczynało opadać za horyzont. W głowie mu szumiało. Wypełniał ją bezbarwny bełkot z poprzedniego wieczora, mieszający się z alkoholową toksyną, zbierającą swoje żniwa od rana, to jest od pierwszej po południu, bo wtedy wstał. Ktoś kiedyś powiedział, że mózg w ten sposób sika. Zaśmiał się, ale ilekroć żołądek podchodził mu do gardła, a w ustach pojawiał się gorzki posmak, przypominał sobie te słowa. Że jego mózg wydala właśnie toksyny, sikając. To było równocześnie zabawne i zatrważające. Zresztą niewiele pamiętał z poprzedniego wieczoru. Obrazy w jego głowie zlewały się w szarobrunatną plamę. Nic co na nich się pojawiało, nie przybierało konkretnego kształtu. Być może gdyby nie zapalił przed chwilą blanta, zachowałby jasność umysłu i zdolność rozszyfrowywania pewnych rzeczy, ale od dawna rzadko korzystał z jednego i drugiego. Czysty umysł i wyostrzone zmysły bolały. Ze zdwojoną siłą odbierały wspomnienia i nie radziły sobie z natłokiem myśli. Myśli, których nigdy nie przepracował. Nigdy nie dopuścił do końca i przede wszystkim nigdy, przenigdy do nich nie wracał, jeśli nie musiał.

Słysząc chrzęst kroków na żwirowej ścieżce, uniósł głowę. Jej twarz niczego nie zdradzała. Mimo to, w jej oczach odnalazł cień czegoś, co sprawiło, że przeszedł po jego ciele zimny dreszcz. Nie wściekłości, nie smutku, być może zagubienia, ale i czegoś jeszcze. Chciałby żeby teraz na niego nakrzyczała, dała mu w twarz, podrapała, szarpała i gryzła. Ale to co teraz robiła, było znacznie gorsze. Uderzało tam, gdzie najbardziej się obawiał. W ten czuły punkt, który od lat próbował przed wszystkimi ukryć, udając, że już go nie ma. Że uległ dezintegracji i już nigdy nie wróci.

Cichy głos w jego głowie podpowiadał, że chciałby czegoś jejszcze. Pamiętać, co do cholery odpierdolił wczoraj pod jej domem. Poukładać fragmenty porozrywanych obrazów w całość i podłączyć je do dźwięku. Ale w głowie miał tylko szum i niewyraźne cienie. Ten, który należał do jej sylwetki był wyraźnie zły. Wkurwienie ociekało z jego twarzy i napędzało zamaszyste ruchy rąk, które podążały za jego rozmazanymi ramionami. Różowa smuga na przedramieniu, ciemniała. Zadrapanie się goiło. Tylko ono pozostało w ramach pamiątki po poprzednim wieczorze.

- Dzięki, że przyszłaś cukierku - suche mruknięcie dobrze kamuflowało, gonitwę myśli i frustrację rosnącą w jego ciele. Twarz przyoblekł cień dyskomfortu, wyraźnie rysujący się na kościach policzkowych i w sinych zagłębieniach pod oczami. Usta zacisnął w wąską linię, wypełniając ją dogasającym papierosem. Wcale nie podobało mu się, że nazywał ją cukierkiem. Równocześnie miał z tego jakąś dziwaczną satysfakcję, która rozpalała się w jego spojrzeniu.

- Poczęstujesz się? - Candela Fitzgerald paliła sporadycznie. Paskudny nałóg, do którego ją zachęcał. Zresztą widząc rosnące zdenerwowanie na jej twarzy, nie mógł nie zaproponować jej czegoś w zamian. Nie musiał zgadywać, żeby wiedzieć, że to on był przyczyną.

- Dzięki, że przyszłaś - te słowa musiały w końcu paść. Przetrawione w głowie i wyplute niechętnie przez usta. Tak naprawdę Candela nie powinna przychodzić, a gdyby choć fragmentarycznie pamiętał przebieg poprzedniego wieczoru, nawet by tego jej nie proponował. - Chciałem... - ręka powędrowała na kark. Denerwował się. -... porozmawiać o wczoraj - zakończył enigmatycznie, próbując w ten sposób zachować resztki godności, a równocześnie licząc na to, że w przypływie miłosierdzia Candela nie wyjawi syfu, który narobił, pomijając drobne niedogodności spowodowane jego wizytą, na poczet wyjaśnienia, które utwierdziłoby go w przekonaniu, że w rzeczywistości nic strasznego się nie stało.

candela fitzgerald

powitalny kokos
nick autora
brak multikont
rzuciła studia, bo startuję do zespołu baletowego — dorabia w rodzinnym moonlight bar
22 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
i'm terrified of passive acquiescence, i live in intensity
014.
jestem pewna, że stałabym się znów sobą
gdybym mogła się znaleźć wśród wrzosów
na tamtych wzgórzach
[outfit]
Cienkie promyki słońca przeplatały się przez burzę fal włosów, wydawać się mogło jakby tańczyły; rozjaśniając je tuż przy czubku głowy. Pomimo bladej karnacji, zawsze lubiła się opalać - czuć jak gorąc oplata jej smukłą sylwetkę, a skóra pod jego wpływem delikatnie brązowieje. Niezależnie od czasu dnia, Lorne Bay tętniło życiem - ludzie przyjeżdżali tu na wakacje, odpocząć - wygrzewać się na leżakach, a gdy zaczynało palić - wskakiwali do wody by dzięki niej ukoić swe rozgrzane do czerwoności ciała.
Kochała to miasteczko, wychowała się w nim - spędziła najpiękniejsze chwilę (jak i również te najgorsze); miała tu przyjaciół, całą rodzinę, aktualne lub dawne miłostki. Zalążek Koali na zawsze będzie odzwierciedlał wspaniałe wspomnienia tuż na dnie serca Candeli, jednakże cichutki głos nieustannie podpowiadał dziewczynie o nagłym wyjeździe.
Tym razem, nie bez pożegnania - nie, bez żadnego słowa wyjaśnienia, tym razem wydostanie się z Lorne Bay odzwierciedlało więcej, niż chwilową chęć odizolowania się od całego społeczeństwa - by za niedługo powrócić tuż w jego ramiona. Tym razem Candela Fitzgerald pragnęła opuścić miasteczko raz na zawsze.
Sama myśl o wyjeździe wprawiała dziewczynę w stan delikatnego przygnębienia, ciężko było sobie wyobrazić moment w którym nie będzie widywała tych samych twarzy na co dzień. Nie będzie słyszała znajomego śmiechu dzieci sąsiadów, nie wpadnie przypadkiem na przyjaciół - nie odwiedzi spontanicznie Hugo. W s z y s t k o się zmieni. Nic nie będzie już takie samo.
Tylko, że o tym właśnie marzyła - o przepięknej Francji, Paryżu - i dostaniu się do najlepszego zespołu baletowego na świecie. „Cracovii Danzy” było jej życiem - absolutnie wszystkim, o czym myślała każdego dnia. Dosłownie od chwili gdy zrozumiała kim chcę zostać jak urośnie. Stąd nagłe rzucenie literackich studiów, z tego powodu dobierała więcej zmian w rodzinnym barze, by dokładnie za siedem miesięcy spakować najpotrzebniejsze rzeczy i powędrować ku nieznanemu.
Fale ekscytacji przepływały przez jej ciało niczym elektroniczne wstrząsy. Było w tym coś ekscytującego, a zarazem przerażającego. Identycznie jak dziś, gdy przemierzała uliczki Lorne Bay w poszukiwaniu miejsca, w którym poczuła się zmuszona umówiła się z „przyjacielem” najstarszym Langfordem.
Wczorajszą noc mogła zaliczyć do tych najgorszych, prawie na samym szczycie - przewyższała ją jedynie ta, w której odnalazła zmarłego ojca. Odkąd tylko pamiętała, ciężko było jej rozszyfrować chłopaka - w jednej chwili potrafił być najmilszą osobą na świecie, by po sekundzie zamienić się w największego skurwysyna dupka jakiego kiedykolwiek poznała. Zawsze jej się wydawało, że za sobą nie przepadali - a jedynie przy Hugo (i głównie dla niego!) starali się zwracać do siebie z szacunkiem; wczoraj coś się zmieniło - może nie do końca w uczuciach, ale chyba pierwszy raz od bardzo dawna przebywali ze sobą sam na sam. Trzecia rano to nie jest najlepszy moment na tego typu rozmowy, lecz widok rozżalenia na buzi Huck'a sprawił, że złagodniała; i to był najgorszy ruch jaki mogła wykonać. Nie dość, że pod wpływem alkoholu (i prawdopodobnie nie tylko) śmiałość Langforda wyłoniła wszystkie skrywane w nim najgorsze emocje, to obudzenie współlokatorów i sąsiadów (tych obok i pod spodem) sprawiło, że dzisiejszy ranek spędziła w przechodzeniu od drzwi do drzwi, by wszystkich przeprosić. Dzięki Bogu, że nie zadzwonili na policję.
W końcu go zauważyła, jasny materiał bluzki opinał się na jego umięśnionym ciele, przez co wykonała teatralny ruch oczyma - podchodząc nieco bliżej, lecz nadal w takiej odległości - by w jednej chwili mogła obrócić się na pięcie i zniknąć z pola widzenia Huckleberry'ego. - Spierdalaj. - wycedziła przez zęby, wyciągając dłoń i chwytając długimi palcami za papierosa, od razu go odpalając. Rzadko się w ten sposób truła, aczkolwiek przez spotkanie z blondynem wiedziała, że na jednym się nie skończy. Była dobrą dziewczyną, lecz to głównie jego obecność na nią tak oddziaływała. - O czym dokładnie? - prawa brew pofalowała do góry, gdy po raz czwarty zaciągała się dymem. - Co Ci przyszło do głowy, by zjawiać się u mnie o trzeciej rano? - nie potrafiła wytrzymać, musiała zadać właśnie to pytanie, które nurtowało ją najbardziej. - Nie umiesz zachowywać się jak cywilizowany człowiek? - obróciła się, stając na przeciwko niego. Gra słów? Wojna spojrzeń? Wszystko jedno.
ambitny krab
nick autora
brak multikont
lorne bay — lorne bay
24 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Cienkie wstęgi słońca tańczyły na jego bladej, jak kartka papieru skórze. Im dłużej siedział, przypatrując się wyginającym na wietrze ździebłom trawy, tym bardziej kolor jego skóry upodabniał się do bieli w odcieniu kości słoniowej. Zupełnie jakby słońce nie miało prawa go tknąć. Niemniej, było to spowodowane wyłącznie kacem, który jak toksyna zalewał każdy milimetr jego ciała. Jeszcze raz spojrzał na telefon, ale ekran wyświetlacza pozostawał na jego szczęście niewzruszony. Nie miał pojęcia jak długo szlajał się poza domem i czy Hugo cokolwiek wiedział o jego nocnych odwiedzinach u Candeli. Sądząc po braku reakcji - jeszcze nie. Mimo to, Huckleberry Langford w pełni swej okazałości wyglądał jak ból serca. Na tym zaś zaciskała się niewidzialna dłoń, gotowa w każdej chwili zmiażdżyć je tak, żeby rozprysnęło się na nierówne kawałeczki. Niektórzy prawdopodobnie byliby skłonni twierdzić, że był go pozbawiony. Nie wątpił, że do tego licznego grona zaliczała się również muśnięta pocałunkiem najjaśniejszej z gwiazd Fitzgerald, której sylwetka, okrutnie piękna, zmaterializowała się przed jego twarzą.

Omiótł ją spojrzeniem, które powędrowało od stóp skrytych w fałdach zielonej spódnicy, po same skrzydła łopatek, ściągniętych zupełnie jak jej brwi. Czasami miał wrażenie, że była wręcz nieludzko piękna, a urodą przypominała jeden z posągów, które niegdyś fotografował. Mimo to, charakter zwykła mieć paskudny, ale tylko w stosunku do niego. W towarzystwie młodszego z Langfordów rozkwitała, co zdążył zauważyć już lata temu, ale nigdy nie omieszkał skomentować, trawiąc ów spostrzeżenie wyłącznie w głęboko skrywanych myślach.

Dlaczego zatem, nim świt przegonił sen z powiek mieszkańców miasteczka, pojawił się akurat u niej? I dlaczego po raz kolejny w jego głowie kłębiła się plątanina porwanych obrazów, zamiast spójnej całości? Albo chociaż namiastki, niewielkiej poszlaki, która pozwoliłaby mu zatrzeć widmo wstydu, nachylające się nań znad ramienia?

- Jak zawsze radosna - skwitował krótko, pozwalając żeby sięgnęła do wystawionej w jej stronę paczki papierosów. Brak jakichkolwiek pozytywnych uczuć emanował z niej cienistą aurą, której nie sposób było zauważyć. Zresztą nie miał jej tego za złe. Nieważne jak usilnie mógł udawać, że nic się nie stało, wiedział, że odpierdolił. Jak zawsze. Jak na studiach. Jak przed studiami. Jak po powrocie do Lorne Bay. W niezrozumiały dla innych i dla siebie samego sposób, otwierał drzwi, które powinny pozostać zamknięte, sięgał na półki które powinien porosnąć kurz, a wszędzie gdzie się pojawił, pozostawiał po sobie zgliszcza.

- No właśnie między innymi o tym - cień uśmiechu pojawił się w krzywiźnie jego ust, kiedy wreszcie poruszyła niewygodny temat. Dzięki temu, już wiedział, że tragedia zaczęła się w okolicach trzeciej. Cóż robił wcześniej? To akurat niewiele go interesowało. Prawdopodobnie robił wszystko to, co zaprowadziło go kilka godzin później pod jej drzwi. - To pytanie akurat jest niepotrzebne. Przecież znasz mnie odpowiedź - w inkaustowej czerni oczu, rozbłysło rozbawienie. Zupełnie jakby lśniły tylko po to żeby z niej szydzić. Nic bardziej mylnego. W rzeczywistości nikt bardziej go nie przerażał, niż wkurwiona Candela Fitzgerald, ale nic na to nie mógł poradzić. To maska zuchwałości zawsze skrywała jego prawdziwe uczucia. Przyzwyczaił się do niej do tego stopnia, że nawet nie potrafił sobie wyobrazić jak byłoby bez niej żyć.

- Mam nadzieję, że nie narobiłem ci problemów - dodał z udawaną troską, przenosząc spojrzenie z jej smukłych nadgarstków na ciskające gromy oczy, które żarzyły się tak mocno, że gdyby tylko miała taką sposobność, był pewien, że spopieliłaby go samym wzrokiem. - Czy jest coś, co najbardziej zapadło ci z wczorajszej wizyty w pamięć? - zawoalowanym pytaniem, próbował ustalić jak bardzo źle się zachowywał, a przede wszystkim czy było coś, za co powinien (przynajmniej w odczuciu innych, bardziej empatycznych osób, które uchodziły za normalne) się wstydzić.

candela fitzgerald

powitalny kokos
nick autora
brak multikont
rzuciła studia, bo startuję do zespołu baletowego — dorabia w rodzinnym moonlight bar
22 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
i'm terrified of passive acquiescence, i live in intensity
Zawsze Zazwyczaj w jego towarzystwie pełne usta Candeli wykrzywiały się w dziwnym, nieokreślonym grymasie.
To nie tak, że go nie lubiła a może jednak? Gdyby ich relacja zostałaby określona w pięknie literatury - zapewne wzorowałaby się na wielki (wręcz ogromny!) znak zapytania. Z początku się nie rozumieli, wymijali - a niekiedy nawet przypadało im świadome unikanie wzajemnie własnego towarzystwa. Nigdy nie wiedziała o czym z nim rozmawiać, jak zacząć tak zwany „small talk” - bo zawsze wydawało jej się że każde wypowiedziane z jej ust słowo brzmiało niczym wyrwana z kontekstu głupota.
Z Hugo było łatwiej.
Hugo ją rozumiał - czytał, znał - potrafił rozpoznawać każdą z wypisaną na bladej buzi reakcję. Po prostu dopuściła go na tyle, że ostatecznie stał się nieuniknioną częścią życia Fitzgerald. Huck'a pozostawiła w tyle, w odosobnieniu, w małej metaforycznej - wiele nieznaczącej klatce, z której nie było drzwi do ucieczki, lub przejścia do kolejnego etapu zapoznawania się z nieokiełznaną prawie baletnicą.
Według dziewczyny nie dało się tego zmienić, pozostawali w tym miejscu, na którym oboje czyli się swobodnie. On w jej oczach, starszym - odrzucającym wszystkich dookoła bratem najlepszego przyjaciela. Ona przyjaciółką brata, młodszą - zadzierającą nosa, niechętną do jakichkolwiek wspólnych wrażeń.
Tak było dobrze. W ten sposób nic się nie komplikowała.
Do tej feralnej nocy, do wczorajszego wieczora - gdy niczym jak Romeo (a raczej Romeo po kilku głębszych i z podbitym okiem) wdrapywał się po jej balkonie z niespotykaną do tej pory inicjatywą. Nie było w tym nic romantycznego, a dla samej Candie bazowało to raczej w postaci przerażenia. Pobudka sąsiadów, krzyki - zachrypnięto-zachlany głos odrzucał wszystkie pozytywne myśli. Przestraszył Rudy'ego, jej staruszka - w postaci dwunastoletniego shih tzu, a tego nie potrafiła mu wybaczyć, przynajmniej nie teraz - nie w tej chwili, nawet jeśli wielkie błękitne oczy wpatrywały się w nią z miną szczeniaczka.
Najpierw westchnęła, przesuwając spojrzeniem wzdłuż sylwetki towarzysza, kilka głębszych wdechów dymy - rozpaliły w Fitzgerald chęć odzyskania nieprzespanych godzin. Po powiekami roiły się szaro-fioletowe wory, nawet najpiękniejszy makijaż nie był w stanie ich doszczętnie zakryć. - Dokładnie Huck, znam Cię odpowiedź. - wyrzuciła z nutką rozczarowana wyczuwalną w głosie, niby była od niego młodsza - lecz od lat wydawało się jej, że z odpowiedzialnością przewyższa starszego Langforda więcej niż o głowę. - Ale nadal Cię nie rozumiem. - reszta papierosa upadła na chodnik, przydeptała go jasnym butem - ponownie zerkając w stronę mężczyzny. Wtedy coś się pojawiło, uczucie - które posiadała względem niego często, a którego nie pragnęła zapraszać do własnego umysłu. Współczucie; roiło się w blondynce od lat - z opowieści Huga znała wiele z życiorysu Huckberry'ego - w niektórych aspektach nawet starając sobie przetłumaczyć jego zachowanie. Każdy by tak postąpił, wielu nie poradziłoby sobie z taką stratą. - Wykaraskam się z nich. - zresztą jak zawsze, od najmłodszych lat musiała sama radzić sobie z egzystencjalnymi dramatami. Miała tego smykałkę.
- Nie zamierzam Ci streszczać całego wieczora. - stwierdziła, przechylając łepetynę na bok - a z ust tancerki wydobyło się kolejne, tym razem mocniejsze westchnięcie. - Przyszedłeś o trzeciej, zrobiłeś burdę na cały blok, później zasnąłeś. - a raczej uśpiłam Cię. - Gdy się obudziłam, już Ciebie nie było.
ambitny krab
nick autora
brak multikont
lorne bay — lorne bay
24 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Nigdy zawsze patrzył na nią tylko jak na przyjaciółkę młodszego brata. Z wiecznie zadartym nosem i na jego gust, zbyt wysuniętym podbródkiem, jakby nie była ponad wszystko. Czasami zachowywała się jakby problemy jej się nie imały, jakby potrafiła przejść przez cudze życie niczym huragan, zmiatając z drogi wszystko, co nie pasowało do jej standardów. Ale wbrew powszechnej opinii szalejącego na imprezach buca, Huck był dobrym człowiekiem obserwatorem. Umiał uchwycić piękno, tam gdzie go nie było. Częściej wybierał samotne wędrówki z aparatem po mieście, niż cudze towarzystwo. Przez lata jego głównym towarzyszem był Carter, ale najwierniejszego z przyjaciół stracił, równocześnie bezpowrotnie tracąc cząstkę siebie. Mimo to, umiejętność szczegółowych obserwacji trwała w nim nieprzerwanie, głęboko zakorzeniona, a on korzystał z niej, kiedy nikt nie patrzył. Zresztą. Nikt nigdy nie patrzył. Wiedział zatem, że pod powłoką delikatnych rysów twarzy i skóry w kolorze porcelany, kryła się niewielka, acz bolesna drzazga. Rysa, która umiała zachwiać fasadą zbudowaną z solidnych murów i przywołać skrzętnie ukrytą kruchość.
A może tylko mu się wydawało.

Bo Huckleberry Langford był wyjątkowo nie pewny siebie i swojej intuicji. Dlatego teraz pod płaszczykiem buty i cynizmem spozierającym z twarzy, ukrywał jedną ze swoich największych tajemnic. Niepewność.

Choć wydawało mu się, że nie jest zdolny do pewnych rzeczy, już dawno przekroczył wszelakie granice które świadczyły o tym, że cokolwiek trzymało go w ryzach. Zupełnie jakby wewnątrz otworzyła się klatka, z której wypadło dzikie, wygłodniałe zwierzę, gotowe rozszarpać pierwszą, napotkaną na drodze osobę. Nie chciał żeby to była Candela. Nie wiedział czego chciał.

Kąciki ust zadrżały, przez krótki moment sztucznie podtrzymując uśmiech przy życiu, aż wreszcie i on opuścił jego twarz, a spojrzenie zasnuło się mgłą. Zerknął na nią ze smutkiem, potrząsając przy tym głową. Kilka ciemnych kosmyków opadło mu na twarz, przysłaniając oczy. Odgarnął je niedbałym ruchem, a wraz z gestem wrócił ten sam, znajomy wyraz twarzy.

- Nikt mnie nie zrozumie, cukierku - wszak, jak można było rozumieć kogoś, kto nie rozumiał sam siebie? Nie umiał przywołać w pamięci momentu, w którym się pogubił. Niemalże od zawsze wybierał ścieżki, którymi nie powinien chadzać, ale zwykle trzymały się głównego szlaku. Dopiero po czasie jedna z nich zaczęła powoli się oddalać, aż wreszcie zginęła w gąszczu, w którym brakowało światła i nie było żadnego drogowskazu. Być może przez jakiś czas nawet próbował odnaleźć właściwy kierunek, ale nim udało mu się tego dokonać, nauczył się po prostu żyć, błądząc we mgle.

- W to akurat nigdy bym nie zwątpił - na tyle na ile ją znał, wiedział, że choć dzieliła ich różnica wieku, była wystarczająco mała, żeby Candela niejednokrotnie udowodniła, że w życiu radzi sobie lepiej niż niejeden człowiek, a zwłaszcza lepiej niż on. Niezależnie od tego ile razy pod jej nogi padały kłody, omijała je ze stoickim spokojem, czego poniekąd jej zazdrościł.

- Mam nadzieję, że nie na wycieraczce - żachnął się, skanując ją spojrzeniem. - Położyłaś mnie spać? - zapytał, jakby potrzebując upewnienia się w tej zaskakującej sytuacji. To tłumaczyło, dlaczego do domu wrócił nad ranem.

candela fitzgerald

powitalny kokos
nick autora
brak multikont
rzuciła studia, bo startuję do zespołu baletowego — dorabia w rodzinnym moonlight bar
22 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
i'm terrified of passive acquiescence, i live in intensity
W aspekcie pewności siebie; zawsze było go pełno, zawsze w towarzystwie - zawsze po samym środku, zawsze w centrum uwagi. Zawsze wszędzie. Ludzie do niego lgnęli, wzorowali się na nim - usposabiał wszystkie cechy charakteru skłonne postrzegania dla innych takiej rzeczywistości, że potrzebowali go mieć w swoich marnych egzystencjach. Potrafił manipulować, pod osłoną uroczego uśmiechu, sarnich oczów - i tych słodkich dołeczków, wyłaniał się demon - bez zawahania umiejący przybrać postać idealną to każdego towarzystwa.
Ona się nie nabrała.
Rozpracowała go, rozdzieliła wszystkie kwestie, rozpisała we własnym umyślę, co doprowadziło do umiejętnego zdjęcia z niej Huckleberry'ego czaru. Potrafiła się przed nim uchronić. Bez komplikacji, niepotrzebnych dramatów i złamanego serca.
Nie działał na nią, nie wykręcał jej nieustannie chronionego serduszka, nie wkradał się ukradkiem do myśli, nie pochłaniał ich - swobodnie przemierzał drogę poza całościową ideą piękniej miłości. Nie była dziewczyną, łamiąca wszelakie zasady - w tym własne moralne, aby dotrzeć do męskich myśli, przewidywać każdy kolejny ruch - naprostować go.
I tak nic by nie zmieniła.
„I can't fix him”
Zbyt mocno się różnili, za mało przebywali we własnych życiach, by uczucie mogło przejąć nad nimi kontrolę. Nie byli kolejną ckliwą historyjką miłosną, przez którą wylewasz łzy podczas przekartkowania najromantyczniejszej powieści.
Aż nie nastała tamta noc.
Gdy zasypiając obok niej, przeszywał jej ciało i umysł na wskroś tymi pięknymi jak ocean podczas sztormu tęczówkami. Pierwszy raz nie czuła się przy nim niezręcznie, po raz pierwszy wydawało się dla Fitzgerald to wszystko takie oczywiste. [Nie] Byli dla siebie stworzeni. Dopiero budząc się rankiem, w samotności obserwując pustą połowę - wciąż odgniecioną pościelą od jego sylwetki zdała sobie sprawę o własnej naiwności. Wtedy zapragnęła jak najszybciej zagrzebać w sobie powoli kiełkujące uczucia. To by nigdy się nie udało - prędzej by się pozabijali.
- Nie pomyślałeś o tym, że wszyscy mogli przestać chcieć Cię zrozumieć? - brew blondynki pofalowała do góry, tym razem ze spokojem obserwowała rysy twarzy Langforda. Naprawdę wyglądał dzisiaj okropnie, bladość cery - która zwykle była jego autem - w tej chwili wydawała się bardziej szara, trochę nijaka - jakby za chwilę miał upaść, bądź rozpłynąć się w powietrzu. Gdyby nie był to on - współczułaby, poczęstowałaby wodą - zaproponowała wejście do lokalu, cokolwiek by ujarzmić to widoczne gołym okiem cierpienie. - Ciągle ten sam schemat. - rzuciła, wywracając oczyma, nie teatralnie - buzowała w dziewczynie irytacja. - Upijasz się, wpadasz w kłopoty, a później oczekujesz, że każdy porzuci wszystko by znowu Cię ratować? Stajesz się przewidywalny. - dodała, a błękitne tęczówki powędrowały wzdłuż drogi - rozczarowanie wypisywało się powoli na buzi Candie. Współczucie zanikało, teraz poczuła nagłe rozżalenie w kierunku najmłodszego z całej trójki. To Hugo przez kolejne lata (jeżeli Huck nie zdąży zachlać się na śmierć) będzie musiał sobie z nim radzić, non-stop wyciągać ku bratu dłoń, wyciągać z opresji - być przy nim i z nim.
- Rudy ustąpił Ci miejsca. - nie miała zamiaru przyznać, że część nocy spędzili na jednym praktycznie jednoosobowym łóżku - nie planowała, by Langford ujrzał w niej dobro. - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - wtrąciła, nim chłopak doda swe kolejne „ trzy grosze.” - Dlaczego przyjechałeś właśnie do mnie?
ambitny krab
nick autora
brak multikont
lorne bay — lorne bay
24 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

Nie pojmował, dlaczego właśnie on. Dlaczego ludzie chcieli z nim przebywać, złaknieni jego towarzystwa, kiedy on najlepiej czuł się w odosobnieniu. Niczym bardziej mylnym nie było zaszufladkowanie go pod etykietą duszy towarzystwa, choć rzeczywiście, jakimś dziwacznym sposobem, roztaczał w tłumie swój czar, potrafiąc się odnaleźć w każdej grupie, niezależnie od stopnia upojenia. Nawet gdy dochodziło do scysji, jakimś cudem, klątwa urok działał, a znajomi przypisywali to urokowi imprezy, nie widząc kolejnych, wyrastających z gąszczu złych nawyków, czerwonych flag. W pewien sposób to środowisko ukształtowało jego obraz, a on po prostu robił to, czego od niego oczekiwali. Bawił się ich.

Ale nie ją. Ona była i n n a. Jej brwi się marszczyły, kiedy obserwowała kątem oka jego niepoważne zachowanie. Kręciła głową, gdy rozdzierał powietrze niecenzuralnymi słowami. Nie uśmiechała się, kiedy idiotycznie skracał jej imię, a już na pewno nie darzyła go uczuciem gorętszym niż zwyczajna tolerancja, choć i to jak miewał wrażenie, przychodziło jej z trudem.

Wśród skrawków poprzeplatanych ze sobą obrazów, pamiętał tylko jej zapach. Słodki, kwiatowy, kojarzący się ze świeżo rozwieszonym praniem, z czymś dobrym. Nie pamiętał zaś momentu, w którym ów woń zaczęła drażnić jego nozdrza, uświadamiając mu, że nie powinien się do niej zbliżać. Nie powinien czuć ciepła jej ciała, a już na pewno nie powinien leżeć tak blisko niej, że czuł na policzku mgiełkę pozostawioną przez jej ciepły oddech. A może po prostu nie chciał pamiętać. Bo wszystko co dobre, w jego życiu kończyło się na wskroś źle.

Jej spostrzeżenie zabolało. Było niczym cios, zadany w sam splot, pozbawiając przeciwnika tchu. Miała rację. Nie chcieli. Ludzie woleli bawić się w jego towarzystwie, niż go zrozumieć. Ale był Hugo i był Gus. Oni chcieli, ale to on nie chciał im dać się zrozumieć, jakby miarą jego przeznaczenia było pozostać niezrozumianym. Bo co jeśli komuś udałoby się przedrzeć przez gąszcz skomplikowanych emocji, kłębiących się w jego głowie? Co jeśli nagle zostałby obnażony, odarty z pancerza do którego zdążył już przywyknąć? To by oznaczało, że musiałby sobie zacząć z tym radzić, a na to nie był gotów i prawdopodobnie nigdy nie będzie. Bo jeśli do tego kiedykolwiek (broń Boże!) dojdzie, nie będzie potrafił pozbierać wszystkich kawałków na które się rozpadnie.

- Przemknęło mi to parę razy przez myśl, ale widzisz... Nie sądzę żeby komukolwiek spodobałoby się to, co by zrozumiał - mruknął, przesuwając dłońmi po twarzy, ruchem jakby zmywał z niej bród poprzedniego dnia. Płytki sen, na który sobie pozwolił w jej łóżku nie był wystarczający. Czuł się podle, a jeszcze podlej wyglądał. Jego spojrzenie zmatowiało, a zawadiacki błysk w oku zniknął, przygnieciony ciężarem egzystencji, który wreszcie odezwał się nieproszony. Nie podobało mu się to, że zaczął o tym myśleć. Nie podobało mu się to, że ta rozmowa zbacza na niebezpieczne tory. Najbardziej zaś nie podobało mu się to, że chociaż nie chciał, Candela w jakiś sposób przejęła kontrolę nad jego tokiem myślenia i zadając kolejne pytania, zmuszała go do refleksji, od której przez tyle czasu się wzbraniał.

- Niczego nie oczekuję, naprawdę. To się po prostu dzieje - odpowiedział, zupełnie szczerze, na chwilę zsuwając butną maskę i ukazując własne zdziwienie. Rzeczywiście, nie potrafił zrozumieć tego fenomenu. Gdyby był na cudzym miejscu, już dawno kopnąłby siebie w dupę. Tylko na to zasługiwał. - Miło ze strony Rudy'ego. Chyba muszę mu podziękować - uniósł dwa razy do góry brwi, rozbawiony własnym dowcipem. Jedno spojrzenie wystarczyło żeby zrozumieć, że ona nie podzielała jego humoru. Westchnął, przez kilka nieznośnie długich sekund, zastanawiając się nad odpowiedzią.

- Nie wiem - rzucił w końcu, odwracając wzrok. - Chyba dlatego poprosiłem cię o spotkanie. Żeby się tego dowiedzieć - jego spojrzenie powędrowało do czubków butów, z premedytacją unikając choćby zerknięcia w jej stronę.

candela fitzgerald

powitalny kokos
nick autora
brak multikont
rzuciła studia, bo startuję do zespołu baletowego — dorabia w rodzinnym moonlight bar
22 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
i'm terrified of passive acquiescence, i live in intensity
Klątwa Urok Huckberry'ego Langforda.
Wyrażenie brzmiało tak nienaturalne, obcesowo - zupełnie nie odnajdujące miejsca w słowniku Candeli Fitzgerald. Brak uczucia zrozumienia, lub odmienne wartości życiowe; wcale nie odgrywały głównej roli w ich dziwnej, odwiecznej - niezamykającej się latami potyczce słownej.
Nie uważała go za aż tak złego człowieka, dostrzegała iż pod maską wiecznie zadowolonego z siebie „fuck boy'a” kryła się zagubiona dusza. W pewnym stopniu dojrzewał, wyrastał z bawiącego się życiem chłopca, w metaforycznym zjawisku stawiał pierwsze kroki niczym małe dziecko ku lepszej przyszłości.
Byłoby o wiele lepiej gdyby nie jedno łamiące serce wydarzenie.
Wiedziała wszystko. Hugo jej opowiadał. Podczas wspólnych spacerów, biwaków - imprez, ucieczek poza tereny Lorne Bay - swym miękkim, delikatnie łamiącym się głosem wypowiadał najcięższą słowo w słowo tajemnice, by umysł Fitzgerald zapamiętał tą historię na zawsze.
Współczuła mu, współczuła rodzinie, samej sobie wszystkim którym dane było spotkać Cartera White na swej drodze. Zwłaszcza, że na własnej skórze - przekonała się co oznacza kogoś stracić; nie byle kogo, a jedną z najbliższych osób. Śmierć Michaela Fitzgeralda odbiła się szerokim echem, nie tylko w egzystencji blondynki - lecz również w małej społeczności Lorne Bay. „Osiedlowy pijaczyna” - nieustannie przemierzał uliczki miasteczka, gawędził z ludźmi niekiedy swoją nieporadnością wywołując na ich twarzach uśmiech. Nie był doskonałym rodzicem, właściwie to daleko było mu do ideału - ale zawsze po zakończeniu swych codziennych przygód powracał do domu - nawet jeśli resztę nocy spędzał z butelką taniego whisky przed telewizorem - to jego obecność sprawiała, że Candie nie odczuwała, aż takiej samotności
Jako najmłodsza z rodzeństwa, do ostatniego tchu ojca - pełniła rolę „opiekunki” - zajmowanie się nim w pewnym stopniu ją uszczęśliwiało; czuła się potrzebna, na właściwym miejscu. Gdy go zabrakło, a każdy mijający dzień przestał być nieustanną gonitwą za tatą - w ideologii dziewczęcia narosły plany na natychmiastowe wycofanie się z rodzinnego miasta. Notoryczne ucieczki, były niczym jak powołanie; poznawanie nowych kultur, próby odszukania w świecie czegoś więcej przeradzało się w skłonność do obsesji. Wnioskując - ona też była zagubiona; tylko lata doświadczenia sprawiały, że idealnie potrafiła to ukryć.
Zmarszczone brwi pozostały w tej samej pozycji, kąciki ust zaleciały drwiną - cóż, wciąż m u s i a ł a wyglądać na twardą. Niewzruszoną, pewną siebie kobietę. Szczególnie przed nim, jedyną osobą która w krótkim zdaniu potrafiła doprowadzić nerwy blondynki na najwyższy poziom wszechczasów. - Co z Tobą jest nie tak? - pytanie zawisło w powietrzu, właściwie po minie dziewczyny można było dostrzec, że wcale nie potrzebowała odpowiedzi. Znała ją, niezależnie co Huck by w tej chwili odrzekł - Candie miała już wyrobione zdanie. Niezmienne od lat.
Czy nie możesz być taki jak Hugo?
- Myślę, że Rudy wolałby Cię nie widzieć przez najbliższy rok. - stwierdziła, choć myśl o czworonogim przyjacielu wywołała na jej buzi. Staruszek w tej chwili pewnie sobie smacznie spał, nie musiał użerać się z nieokrzesanym chłopcem - przewracał się na drugi bok, co jakiś czas zeskakując z łóżka i merdając w zadowoleniu malusieńkim ogonkiem podchodził do miski by wcinać kilka chrupek. Pieskie życie musiało być wspaniałe. - Nie umiem Cię odczytać, a szczególnie Twoich zamiarów. - szczerość wypełzła spomiędzy miękkich warg blondynki, by później ponownie westchnąć, tym razem z falą zrezygnowania. - Nieważne, możemy po prostu o tym zapomnieć. - wzruszyła bezradnie ramionami. - Pomyliłeś mieszkania, czy coś w tym stylu. - dodała, wzrokiem uciekając gdzieś zza Huckberry'ego. - I nie będziemy o tym więcej wspominać. Nikomu. - ona na pewno się nie przyzna, nie po to przez lata budowała sobie opinię o starszym bracie najlepszego przyjaciela, by jedna noc wszystko zaprzepaściła.
ambitny krab
nick autora
brak multikont
ODPOWIEDZ