aplikantka w prokuraturze — Crown Prosecutor's Office
28 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Od 5 lat wmawia sobie, że jej narzeczony wcale nie zginął, ale potrzebowała zmiany otoczenia, więc wyjechała z Francji i próbuje skupić się na karierze zawodowej.
16.

Nigdy nie paliła przed biurem.
Miała wrażenie, że tutaj w Australii zarezerwowane jest to jedynie dla mężczyzn lub osób nie cieszących się szczególnym uznaniem. We Francji dym papierosowy był tak wszechobecny, że stanowił już niejako stały procent składu powietrza. Nie, żeby się wstydziła nałogu, ale nie chciała tracić w oczach innych pracowników, którzy i tak już krzywo patrzyli na jej akcent czy sam fakt, że z butami próbuje wedrzeć się do świata zdominowanego przez płeć przeciwną. W biurze było sporo kobiet, oczywiście, że tak... piastowały one stanowiska sekretarek, księgowych, inne pokrewne, sprawując swoje obowiązki w dopasowanych ołówkowych spódnicach i z nienagannym makijażem, który nie miał wiele wspólnego z naturalnością. Próbowała tego nie analizować za długo, chociaż nie zdziwiłaby się, gdyby prokuratorzy dopierali swoje asystentki pod względem urody. Jak z niektórymi rozmawiała, była na tyle zniesmaczona, że zdecydowanie takie zachowanie mocno wpisywałoby się jej w ich kanony. Sama nie odejmowała sobie szyku, ale starała się nie odsłaniać zbyt wiele ciała w pracy, nie malować zbyt wyzywająco i nie zwracać na siebie uwagi w negatywny sposób - stąd też palenie za jakimś budynkiem papierosów w każdej stresującej sytuacji. Takiej, jak dzisiejsza.
Miała odbyć spotkanie z jakimś żołnierzem, który przez alkohol zepsuł sobie życie. Czytając jego akta krzywiła się okropnie, chociaż nie powinna, zważywszy na to, jak często od śmierci narzeczonego sięgała po leki na sen i te, które pomagały jej ukoić nerwy. Zdecydowanie częściej, niż lekarz jej to zalecił. Łatwiej było jednak dostrzegać błędy u innych, poza tym uważała, że panuje nad tym co robi, że radzi sobie z bólem nie najgorzej, bo o jej problemach nie pisano jeszcze w żadnych sądowych aktach.
Podobno przypadek był trudny. Mogła to już wyczytać po głupim uśmiechu samozadowolenia, jaki wymalowany był na twarzy Samanthy - jednej z pracownic biura, z którą na pewno się nie zaprzyjaźni. Niby tylko rozmowa okresowa, niby nic wielkiego, ale czuła, że ten dzień nie minie jej bezproblemowo, z resztą jak na potwierdzenie... cała się trzęsła i zapalniczka nie chciała z nią współpracować.
- Merde... - jęknęła czując, jak skóra na kciuku zaczyna ją boleć od ciągłego ocierania o metalowy mechanizm. Odetchnęła więc z ulgą, gdy do jej uszu dotarł odgłos krzesiwa wywołującego zapłon, ale jakież było jej zdziwienie, gdy źródłem ognia nie okazała się jej własna zapalniczka. - Och - sapnęła widząc nieznajomego, w odruchu oczywiście odpalając papierosa, by z błogością zaciągnąć się tytoniowym dymem. Musiała wyglądać dość osobliwie, a jako, że zwykle bardzo dbała o swoją perfekcyjną prezencję, poczuła się w obowiązku, by się wytłumaczyć. - Dziękuję, życie mi pan uratował - zaczęła, odsunąwszy papierosa od ust. - Zaraz mam spotkanie służbowe z jakimś alkoholikiem degeneratem i nie jestem przez to sobą - wyjaśniła, mając nadzieję, że zabrzmi to na tyle poważnie, by usprawiedliwić ją za to, że klęła za zakrętem na zapalniczkę.

Ambrose Hennessy
wyszedł z więzienia teraz pracuje w — porcie sapphire river
37 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
It's a long way down. I keep backing away from the edge. And it's a slow burn out. Like the fires that rage in my head
five.
could you like,
not bring that up. thank you
Laurissa Soriente
Obudził się wcześnie rano. Słońce nie zdążyło jeszcze wychylić się zza linii horyzontu, dlatego miał nadzieję, że uda mu się jeszcze zasnąć, ale niestety, przez następne godziny mógł jedynie patrzeć jak promienie powoli wdzierają się do sypialni i rozlewają się po ciemnej podłodze, z każdą chwilą co raz dalej i dalej, aż sięgnęły jego poduszki. Niechętnie zwlekł się z łóżka, wiedząc, że odwlekanie nieuniknionego nie ma najmniejszego sensu. Kartka z dzisiejszą datą od tygodni wisiała na lodówce. Oprócz samej daty, pogrubionej długopisem cztery razy, zapisał słowa nie spóźnij się, całkiem bezwiednie, zanim zorientował się, że podobnych poleceń będzie dużo więcej. Gdy tak stał wsparty o kuchenną wyspę, z telefonem przyciśniętym do ucha, słuchając jak jego pani kurator po drugiej stronie słuchawki, wyrzuca z siebie kolejne słowa, nie mógł oprzeć się wrażeniu, że brzmiały bardziej jak rozkazy niżeli polecenia, ale do nich w zasadzie był przyzwyczajony. Bez względu na to, czy słyszał je od przełożonych czy od strażnika w więzieniu, sens był ten sam: wykonać. Od pierwszego dnia mówiła do niego na „ty”, nie pozostawiając złudzeń, co do tego, jak będzie wyglądać ich współpraca:
Nie zapomnij się ogolić. Załóż krawat, jakikolwiek — wyliczała, jak zapewne dziesiątki razy wcześniej.
Nie odzywaj się niepytany, nie mów więcej niż musisz… — Słysząc jego stłumiony śmiech, musiało dotrzeć do niej, z kim rozmawia, jakby dopiero teraz odszukała go w pamięci, bo gdy odezwała się ponownie, po ciszy, która na moment zapadła w słuchawce, jej ton głosu się zmienił.
Nikt tam nie jest Twoim wrogiem, zanim wejdziesz tam, wściekły na cały świat, pamiętaj, że chcą Ci pomóc.
Jakoś nie potrafił w to uwierzyć. Wciąż nie wiedział, jaki jest sens tych spotkań, wiedział, że czeka go ich jeszcze co najmniej kilka, co trzy cztery miesiące… Miał wrażenie, że jedyne co miały na celu, to udowodnić, że spektakularnie daje ciała! Jakby wszyscy siedzieli na skraju krzesła i czekali na to, że znowu wszystko schrzani. Tylko dlaczego mieliby to robić? Na to pytanie nie potrafił odpowiedzieć, ale nie miało to żadnego znaczenia — cztery lata temu, jeszcze zanim zamknęła się za nim brama więzienia, na sali sądowej zrobiono z niego przykład. Przestrogę. Nic, absolutnie nic, lata wzorowej służby, liczne odznaczenia, pieniądze czy wielkie nazwisko nie uchronią człowieka przed karą. Burnett Hennessy zgadzał się z każdą literą tego zdania.
Stojąc przed budynkiem, jedyne o czym myślał, to że zapomniał tego cholernego krawata, choć i bez niego wyglądał dobrze. Pierwszy raz od czasu procesu założył białą koszulę i garnitur, ten sam, który wcześniej zakładał na pogrzeby, więc nadawał się idealnie! Wisielczy humoru postanowił zostawić za progiem, dlatego potrzebował chwili, by zebrać myśli… właśnie wtedy usłyszał ciche przekleństwo rzucone po francusku i mimowolnie odwrócił się na stojącą nieopodal brunetkę, która bezskutecznie starała się odpalić papierosa. Dopiero co zapalił swojego, więc niewiele myśląc, podszedł bliżej i podsunął płomień zapalniczki, by skrócić jej cierpienia. Przez chwilę mógł poczuć się jak bohater starych filmów, wybawiający damę z opresji, nawet jeśli to tylko papieros.
Ludzie od kampanii antytytoniowych z pewnością by się z Panią nie zgodzili — odparł, uśmiechając się pod nosem, po czym jak gdyby nigdy nic, podniósł papieros do ust, zaciągnął się i z tym samym uśmiechem wzruszył ramionami, bo jak widać, on również niewiele robił sobie z tego ich gadania o szkodliwości palenia. Jego uśmiech jednak nieco zbladł, gdy usłyszał jej kolejne słowa.
Zaraz mam spotkanie służbowe z jakimś alkoholikiem degeneratem.
Te ostatnie odbijały się w nim echem, gdy tak stał, próbując znaleźć jakiś powód, cień szansy czy szacunek będący odpowiedzią na to, jakie jest prawdopodobieństwo, że w tej chwili, za kwadrans trzecia, w tym właśnie miejscu ma mieć miejsce inne spotkanie zakładające obecność… innego alkoholika degenerata. Nawet go to rozbawiło, może nawet bardziej niż powinno, zwłaszcza, że bardzo starał się nie dać po sobie poznać, że to raczej nerwowy śmiech.
Ach tak? — mruknął, kiwając lekko głową w geście zrozumienia i po raz kolejny zaciągnął się dymem do płuc, dając sobie krótką chwilę, by przemyśleć to, co miał zamiar powiedzieć… — Ma Pani problem z alkoholikami czy z degeneratami? Czy chodzi o to, że ten tutaj, najwidoczniej nie mógł się zdecydować i wybrał obie opcje? — Nie mógł powiedzieć tego z większą obojętnością, z uśmiechem, jakby wcale nie mówił o sobie! Stał sobie o tak, z ręką w kieszeni, jakby jego jedynym celem było rozbawienie brunetki, zanim pójdzie na to okropne spotkanie.

Przepraszam, że dopiero teraz! Życie mnie przegoniło!
powitalny kokos
marcepan
ODPOWIEDZ