Książę Sycylijskiej Mafii — Właściciel Kuranda Hotel i studia tatuażu
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
I'm an Italian Mafia King who lives in Asutralia So baby don't smile to me if you don't like dangerous game
Podboje Angelo były wszystkim dobrze znane. To nie tak, że nie pojawiał się z kobietami, bo były one w jego życiu dosłownie wszędzie i nie raz Marcello wkurzony wywalał dziwki z domu. Jednak to nie to samo, co pojawienie na ważnym wydarzeniu z kobietą, która przedstawia się jako swoja prawdziwą partnerkę. Kogoś na poważnie, a nie tylko przelotnie, jak to miał do tej pory w zwyczaju. To ich dziwiło. Całe życie zapierał się, że miłość nie istnieje, że to tylko chemia, procesy w organizmie które zachodzą w nim chwilowo, a z czasem zanikają. Zarzekał się, że któregoś dnia poznają jego przyszłą żonę, ale dopiero, jak będzie gotowy na płodzenie dzieci i bawienie w przyzwoitości. Na dłoni Gabrielle nie widniał żaden pierścień, a on nie obwieścił Rodzinie, że się żeni. Wieść zaś, że przyjedzie ze swoją d z i e w c z y n ą, a nie kochanką, czy kurwą, jak się wszyscy spodziewali, wywołała niemałe poruszenie na językach całej Familii. Sam Marcello był bardzo zafascynowany tym faktem, gdy ostatnim razem Angelo opowiedział mu o dziewczynie z Australii. Widać było, że bardzo go ta dziewczyna intryguje, zastanawiał się, co takiego w sobie miała, że urzekła jego krnąbrnego brata. Od pierwszej chwili prawie to pojął. Gabrielle była radosnym płomyczkiem, prawdziwa, niezniszczona jeszcze światem pozytywna młoda kobieta, o delikatnej urodzie i dziewczęcym uroku. Była jednak inna niż kobiety, z którymi Angelo się spotykał, wyglądała jak zupełnie nie jego typ, a może właśnie to sprawiło, że nim była? Jedno było jasne, Ojciec Chrzestny Cosy Nostry postanowił poznać tą dziewczynę niemal z każdej strony. A był on bardziej zawzięty jak jego młodsi bracia.
- Same dobre, aż zacząłem się zastanawiać, czy istniejesz. - Marcello zażartował sobie nim przewiercił duszę Gabrielle spojrzeniem. Cala ta sytuacja spod samolotu była dla Angelo bardziej stresująca niż jakakolwiek rozmowa negocjacyjna, nawet taka pod ostrzałem. Jeden mały ruch, wystarczył jeden mały ruch, by spłoszyć tą niewinną sarenkę. Sarenkę, która nieświadomie wchodziła do jaskini niedźwiedzia, myśląc, że to tylko mały, słodki misio. Wydawała się... nie mieć kompletnie pojęcia, co tu się właśnie działo. Tak zafascynowana przylotem do Europy, poznaniem jego rodziny i tymi wszystkimi bodźcami, że totalnie odjęło jej racjonalne myślenie. Kiedy tak patrzył na nią w samochodzie, dostrzegał to. Kompletnie zignorowała, że brat nazwał go innym imieniem, jakby to nie miało żadnego znaczenia, jakby nie docierało do niej, że faktycznie był kimś innym, niżeli się podawał. Trochę mu się lżej zrobiło, ale to nie rozwiązywało problemu. Mieli spędzić w swoim towarzystwie jakieś pół godziny, a to wystarczy, by tajemnica wyszła na jaw. Szczególnie, że przyszłe małżeństwo myślało, że ona wie. To, że nazwała go per Ares nie wydawało się dla nich dziwne, skoro mówiła tak do niego ciągle, by nie zdradzić tajemnicy, musiała być do tego przyzwyczajona. Tak właśnie obydwoje myśleli. Wychodziło coraz więcej niedopowiedzeń, a Angelo siedział jak na szpilkach w tym cholernym samochodzie. Patrzył z rozbawieniem jak pochylają się do siebie, a Marcello dostaje niezbyt satysfakcjonującą odpowiedź. Przyzwyczajony był, że ludzie jej udzielają, gdy zadaje pytania, a Gabi jakby mu się postawiła. Dobrze, że szybko dodała kolejne słowa, które były już dla jego brata bardziej satysfakcjonujące. Angelo zaśmiał się i więc Marcello zrobił to krótko, kręcąc głową.
- Robiła z nich miazgę. Wtedy zdobyła moje serce. - Ułożył sobie dłoń na piersi, zadowolony, że ta rozmowa schodzi na takie właśnie tory.
- To ciekawe... w takim układzie bardzo do nas pasujesz. - Marcello wydawał się być pod wrażeniem. Dziewczyna, która siedziała na przeciw niego wydawała się raczej taka niewinna i bardzo delikatna. Przemoc? Tego się nie spodziewał.
- Co to jest GTA? - Dopytała Rosalia, nie do końca rozumiejąc dlaczego ich to tak bawi.
- Gra o gangsterach. - Pospieszył z wyjaśnieniami Angelo, wciąż rozbawiony tą sytuacją. Rosalia też w końcu zrozumiała jej komizm i zaśmiała się krótko, patrząc przez okno samochodu pogrążona w swoich własnych myślach. jakby dotarło do niej, że Gab może być tak samo szurnięta jak Angelo. Wszyscy śmiali się cierpko, a jedyna osobą , która nie rozumiała czemu, była nieświadoma wszystkiego wciąż Gabi. Trochę mu się jej żal zrobiło. Może właśnie to jest czas, żeby wszystko wyjaśnić?
Nic takiego jednak nie nastało. Marcello zadawał Gabi trochę pytań. Głównie po to, by ją poznać. Opowiadał o jakiś mijanych zabytkach, gdy przejeżdżali przez Palermo, o mieście, a później o przedmieściach. Pojawiło się kilka osobistych historii, głównie związanych z Rosalią. Na całe szczęście pominął opowieści o ich dzieciństwie i strzelaninach, które miały tutaj kiedyś miejsce. Wszystkie jego słowa były bezpieczne, bardzo rozważnie mijał tematy mafijne, jakby gdzieś w kościach czuł, że powinien. Jego narzeczona kilka razy poprawiła go, śmiejąc, że tyle tych historii było, że zaczynają mu się mylić. Zbyt wiele jednak nie mówiła, była bardzo wyciszona, jakby Marcello miał być w centrum uwagi, a ona była tylko jego dopełnieniem. Dokładnie tak to działało. Angelo też nieco się rozluźnił, widząc, że nie ma na razie żadnego zagrożenia i postanowił, że ja tylko wysiądą z samochodu, to weźmie Gabi na bok i wszystko jej wyjaśni. Do tego czasu jednak postanowił cieszyć się obecnością swojego brata, co jakiś czas zabierając głos. Opowiedział jeszcze raz jak się poznali i o tym, jak ukradli JEGO łódkę. Chyba z tej historii śmiali się wszyscy najbardziej. Atmosfera była zadziwiająco luźna. Z miasta wyjechali na małą, krętą drogę, prowadzącą wzdłuż wybrzeża. Po lewej mijali piękne zielone tereny, a po prawej morze Tyrreńskie, rozciągające po całym horyzoncie. Widoki były piękne, Angelo z uśmiechem obserwował dobrze mu znane mijane tereny, tęskniąc za domem jeszcze bardziej, chociaż przecież dopiero do niego zjechał.
- Franek już jest? - Zagaił nagle Angelo.
- Tak i jak zwykle robi z domu burdel. - Rosalia przewróciła oczami. Wyglądała jakby niezbyt pałała do najmłodszego z braci sympatią.
- Wiesz jak z nim jest...przyleciał trzy dni temu. W domu gościmy jeszcze Vito z ukochaną od wczoraj, oczywiście Paolo, Ugo i Chanel są. Alessando przyjeżdża dzisiaj z Roberto, będą na samą kolację, Lorenzo i Alessandra są od wczoraj, są źli na Gigi ta nawiasem mówiąc, bo myśleli, że przyleci z tobą... ach i zaprosiłem na dzisiaj jeszcze Arturo i Helenę. Niektórzy dojadą jutro i pojutrze, a reszta już na sam ślub. - Kiedy wspomniał o Arturo i Helenie, Angelo się spiął i przestał uśmiechać. Widział, że Marcello wypadało ich zaprosić, ale niezbyt miał ochotę ich dzisiaj widzieć. Otóż byli to ludzie, którzy wychowywali Angela i nie miał on zbyt dobrych wspomnień. Nigdy nie byli jego prawdziwymi rodzicami, a "zastępczymi", nie pełniąc roli właśnie rodziców, a bardziej nauczycieli.
- Gabrielle, kruszynko, nie martw się, wiemy, że nie spamiętasz całej rodziny. Dzisiaj na kolacji będą najważniejsze osoby, na nich możesz się głównie skupiać. - Miękki głos Rosali przerwał słowa jej narzeczonego, widząc, jak Gabi nie wie kto jest kto i zapewne stara się zapamiętać imiona. - Ta rodzina jest ogromna, sama się czasami gubię. - Pocieszyła ją, uśmiechając ciepło. Angelo spojrzał na swoją ukochaną i odgarnął kosmyk z jej twarzy, by lepiej ją widzieć. Przejeżdżali właśnie przez kompletne pustkowie, byli już blisko domu. Otwierał usta żeby coś powiedzieć, ale właśnie w tym momencie samochód niemal stanął dęba. Zatrzymali się nagle i bez ostrzeżenia kierowcy. Angelo automatycznie wyciągnął ramię, by zaasekurować Gabi.
- Tiziano ty półgłówku! - Wrzasnął Marcello, odwracając w stronę szyby dzielącej ich od kierowcy. - Co jest?! - Szyba opuściła się, a kierowca z oczami jak spodki krzyknął: - 1 Charlie! - Szyba wróciła na miejsce, było słychać jak kierowca opuszcza samochód.
Wtedy wszystko się zmieniło... Angelo oblały zimne poty, czas zwolnił, a jego wzrok padł na Gabi. Słyszał bijące serce w uszach i szum, charakterystyczny pisk, który pojawiał się w momencie zagrożenia.
- PADNIJ! - Zdążył tylko krzyknąć i chwycił ukochaną w ramiona, rzucając się z nią na podłogę. W tym momencie ich uszu dobiegły strzały. Masa strzałów. Marcello obejmował Rosalię. Wszyscy leżeli na podłodze wielkiego auta, w które uderzyły dwie kule. Niby było kuloodporne, ale musieli się zabezpieczyć. Angelo spojrzał na brata.
- Co jest kurwa?! - Myślał, że skoro wyjechali po nich na lotnisko, wszystko było zabezpieczone. Sytuacja, droga... Nie uwierzyłby, że jego brat podjąłby jakiekolwiek ryzyko, że byłby głupi, że doszłoby do jakiś przeoczeń...
- To musi być De Luca! - Marcello wyglądał na wściekłego. De Luca to była rodzina, z którą mieli od dawna napięte stosunki. Od zawsze mieli problem, że Nostra rządzi, wiele lat temu próbowali ich zdetronizować, ale się nie udało. Wisiał pokój, na cienkiej nitce, widocznie do teraz. Dla Angelo było to bez sensu, czemu uderzyli właśnie teraz? Marcello wyciągnął broń i przeładował ją. Podał Angelowi, który natychmiast ją chwycił i spojrzał na Gabi. Starszy z braci sięgał pod siedzenie po kolejną spluwę, a młodszy pogłaskał ukochaną po głowie.
- Zostań tu z Rosalią. Ona wie co robić... pod żadnym pozorem nie opuszczaj samochodu. Słyszysz mnie? - Patrzył po jej twarzy, doszukując się odpowiedzi. - Przepraszam. - Szepnął tylko, z żalem w spojrzeniu i wyplątał się z objęć Gabi, nie patrząc na to, co się z nią dzieje, czy coś mówi,co robi... Musiał działać. Odłączyć myślenie i działać.
- Rozjebie ich... - Jego spojrzenie płonęło dobrze już znana Gabi wściekłością. Zrobiło się czarne, płonęły w nich ognie, mięśnie napięły się. Marcello kiwnął głową.
- Razem. Jak zawsze. - Kucali przy drzwiach. Starszy z braci położył młodszemu dłoń na ramieniu i przytaknął głową. Wypadli z auta, zamykając za sobą pospiesznie drzwi.

Gabrielle Glass
rozbrykany dingo
Twój koszmar
brak multikont
Królowa życia — śpiąca na pieniądzach
19 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Wesoła ciamajda, z mnóstwem pomysłów. Spontaniczna, życzliwa, energiczna!
Dobrze, że opowiadał o niej w superlatywach, chociaż nie chciała wiedzieć, co konkretnie mówił, bo pewnie prócz pochwał jej aparycji padło jeszcze wiele innych słów. Grunt, że mówił dobrze, spróbowałby źle, to gdy zostaliby sami, to by mu się dostało. Wykład byłby srogi, Gabi oburzona i znów zachowywałaby się jak nastroszona Chihuahua względem muskularnego Dobermana.
Nastolatka żyła w błogiej nieświadomości, było jej dobrze, czuła się bezpieczna i bardzo podekscytowana. W normalnych okolicznościach na taką podróż byłoby ją stać za minimum dziesięć lat, a wtedy najlepsze lata życia miałaby już za sobą. Zanim dorobiłaby się na tym swoim programowaniu, to właśnie tyle czasu by minęło. To z jednej strony tragiczne, z drugiej komiczne, w jaki sposób pchała się niczym cielątko na rzeź. Brała życie, jakim jest, skoro dawało jej cytryny, to robiła lemoniadę, po co drążyć?
W tym cały był ambaras - nie miała zielonego pojęcia o niczym. Nie raz i nie dwa żartowała sobie z Aresa, że jest z mafii, że jest gangsterem, że Sycylia to tylko z mafią się kojarzy. Ileż ona się z tego śmiała i podchodziła do sprawy z taką lekkością! Nie miała pojęcia, że te żarty wcale żartami nie są i fakty są, jakie są. Ares ani razu nie dał jej odczuć, że jest inaczej, śmiał się razem z nią, podchwycał temat żartując razem z nią, dlatego właśnie nie miała powodów, by myśleć, że jest inaczej. Takie rzeczy dzieją się tylko w wydumanych filmach (i na PBFach) a nie prawdziwym życiu. Atmosfera się rozluźniła, zrobiło się bardzo swobodnie i Gabi poczuła się dobrze, totalnie zaakceptowana, ale miała z tyłu głowy, że powinna się trochę powściągnąć ze swoim naturalnym zachowaniem i być bardziej dorosła niż zawsze, czuła podskórnie, że musi być nieco bardziej zachowawcza i tak nie tryskać ekspresją i niemal dziecięcą energią, która jest w stanie zasilić mały reaktor jądrowy. Chciała pokazać się z jak najlepszej strony, że nie jest już dzieckiem, że jest prawdziwą kobietą, godną miana nazywania się dziewczyną Aresa, poważnego (jasne...) człowieka.
- Też lubicie robić miazgę z ludzi w grach komputerowych? Świetnie, w takim razie nie mogę się doczekać wspólnej gry. Dobrze, że w prawdziwym życiu nie mam takich ciągotek...- zaśmiała się i spojrzała na Rosalię lekko zaskoczona, że kobieta nie wie czym jest GTA. Chowała się pod kamieniem, czy co? Dobrze, że Ares pospieszył z wyjaśnieniem, bo jakby zrobiła to ona, to zajęłoby jej to zdecydowanie więcej czasu, aniżeli wypowiedzenie jednego, prostego zdania.
Podróż trwała w najlepsze, rozmawiali wesoło na małozobowiązujące tematy, wydawali się całą czwórką tak swobodni i rozluźnieni, że przecież nie mogło wydarzyć się nic złego. Gabi sama zadawała masę pytań, rozgadała się jak typowa ona. Nawet otworzyła w pewnym momencie okno, żeby móc wystawić przez nie głowę jak pies. Wiatr rozwiał jej trochę włosy, ale tak miała lepszy pogląd na miasto, mogła lepiej przyglądać się zabytkom, o których mówił Marcello. Dopiero kiedy wyjechali na przedmieścia, schowała się do środka i zamknęła szybę.
Policzki miała zarumienione z ekscytacji, oczy migotały wesoło, cały czas zerkała na Aresa, sprawdzając, czy jego spięcie już odpuściło, wydawał się być wyluzowany.
Ach ten Franek... Typowo. Pamiętała go z tą laską z Rosji czy tam Ukrainy, pamiętała, jaki był swobodny w swej nagości, zupełnie jak Ares, a co gorsza pamiętała coś, czego pamiętać nie chciała. Pokręciła lekko głową, żeby pozbyć się tego obrazu z pamięci i skupiła się na rozmowie, słuchając z lekką dezorientacją tych wszystkich imion. Wiedziała, że wesele to wesele i na bank będzie bardzo dużo ludzi, których pewnie już nigdy w życiu nie spotka, ale ilość osób, jakie były wymieniane sprawił, że trochę zgłupiała, próbując zapamiętać te imiona. Wyglądała teraz na przestraszoną sarenkę, jakby wcisnęła się mocniej w fotel, znów przyszło uczucie przytłoczenia. Niby Rosalia próbowała ją lekko uspokoić, ale mało to dało, choć uśmiechnęła się do kobiety z wdzięcznością za takie wsparcie i próbę sprawienia, że poczuje się choć trochę bardziej komfortowo. Przez myśl Gabi przeszło, że ta kobieta to anioł, prawdziwy, ciepły, kochany, dobry anioł stąpający po ziemi. A może widziała samą siebie w Gabrielle? Może przypominała sobie, jak to ona wchodziła do tej rodziny i czuła się podobnie jak nastolatka? Na to pytanie pewnie jeszcze przyjdzie czas, teraz co innego było ważne. Spięta twarz Aresa, coś ewidentnie sprawiło, że poczuł duży dyskomfort. Chciała zapytać, o co chodzi, ale uznała, że może nie chcieć o tym teraz mówić. Niby otwierała usta, by coś powiedzieć, ale nagłe zatrzymanie samochodu sprawiło, że się przestraszyła. Potrącili jakieś zwierze? Taka myśl przeleciała jej przez głowę. Dobrze, że miała zapięty pas, poczuła, że poniekąd uratował jej skórę, bo inaczej wpadłaby na Marcello, i jeszcze Ares zaasekurował ją swoim silnym ramieniem.
Rozumiała każde słowo wypowiadane po Włosku, nie na darmo tak intensywnie się uczyła, dając z siebie 200%, cisnęła mocno, żeby nauczyć się jak najwięcej przed wyjazdem i móc choć trochę pogadać z osobami, które nie koniecznie musiały mówić po Angielsku.
Wszystko działo się bardzo szybko, nawet nie wiedziała, w którym momencie odpięła pas i została porwana na podłogę. Czy to były strzały? Czy ktoś strzelał? Głośne huki, odgłos czegoś odbijającego się od samochodu. Jeśli to miał być jakiś żart, to był kiepski.
- Co się dzieje...?- zapytała przestraszona, kompletnie nie mogąc pozbierać myśli. O strzelaninach tylko czytała, urządzała je grach, słyszała o nich w wiadomościach, głównie ze Stanów Zjednoczonych. Współczuła ogromnie tym wszystkim dzieciakom, które boją się iść do szkoły, boją się, że z niej nie wrócą, bo jakiemuś debilowi przyjdzie do głowy używanie broni w budynku. Nie była za powszechnym dostępem do broni, uważała, że powinna być ściśle kontrolowana przez rząd. Z drugiej strony tworzyło to gigantyczny czarny rynek, zupełnie jak z narkotykami. Gdyby były ogólnie dostępne, opodatkowane, to ludzi by tak nie ciągnęło do zakazanego owocu.
Broń, oni trzymali spluwy, momentalnie się spięła, a przerażenie w oczach zdecydowanie się pogłębiło. Nic nie rozumiała, kompletnie nic. Dlaczego ktokolwiek chciał zrobić im krzywdę, przecież nikomu nic nie zrobili, jechali spokojnie do miejsca docelowego, żeby cieszyć się swoim towarzystwem, a za kilka dni radosnym wydarzeniem, jakim był ślub. Zrobiło jej się słabo. Może faktycznie te jej żarciki o mafii wcale nie były tak odległe do stanu faktycznego? Nie, to było niemożliwe. Kropki niby powoli się łączyły, ale nie do końca w jakiś większy, spójny obraz. Za co ją przepraszał? Czuła, że osuwa się w czarną otchłań, traciła grunt pod stopami, poczucie bezpieczeństwa, resztki racjonalnego myślenia. Pokiwała jedynie głową, na znak, że rozumie, że nie opuści samochodu, co by się nie działo, choć miała ochotę rzucić się za Aresem, upewnić się, że nic mu nie będzie, a w razie czego osłonić go własnym ciałem przed kulą czy z czymkolwiek przyjdzie mu się zmierzyć.
Zakryła głowę rękami i posłała pełne przerażenia spojrzenie Rosalii, która wydawała się być nadwyraz spokojna. Jak można zachowywać spokój w takiej sytuacji? Nie mieściło jej się to w głowie. Zaczęła drżeć, ze strachu, ale nie o samą siebie, to wydawało się nieistotne, tylko o Aresa i Marcello jej chodziło, bo co... Co jeśli to był ostatni raz, jak patrzyli sobie w oczy? Przecież to nie były żadne żarty, to się działo naprawdę!
Nawet nie wiedziała kiedy po jej policzkach pociekły łzy, strach ją paraliżował, odcinał myśli od ciała, jakby unosiła się we własnej głowie i nie widziała nic, co ją otaczało.
Gabrielle była totalnie zamroczona, zdezorientowana, zagubiona, próbowała wszystko poskładać, zebrać w całość, ale kompletnie nie była w stanie tego zrobić. Jedno było pewne — gdyby wiedziała, gdzie jedzie i co może się stać, gdyby Ares ją na to w jakikolwiek sposób przygotował, teraz pewnie byłaby dużo bardziej, spokojna niże jest, a co najważniejsze wiedziałaby, jak się mniej więcej w takiej sytuacji zachować, a kompletnie nie wiedziała. Patrzyła pusto w przestrzeń, a w zasadzie na twarz Rosalii, zakrywała też sobie uszy rękami, żeby zagłuszyć odgłos strzałów oraz odgłos kul uderzających w samochód.

Ares Kennedy
rozbrykany dingo
Gabi
Książę Sycylijskiej Mafii — Właściciel Kuranda Hotel i studia tatuażu
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
I'm an Italian Mafia King who lives in Asutralia So baby don't smile to me if you don't like dangerous game
Post zawiera wrażliwe sceny, oraz przemoc, 18+
To niemożliwe, nie mogło dziać się teraz. Do ślubu kilka dni, w samochodzie siedzi niczego nieświadoma Gabi... to jakiś zjebany sen. Nie, to nie sen, skup się. Nie myśl o niej. Jest bezpieczna. Skup się, bo zginiesz. Głowa nie mogła być tak chaotyczna. Chaos, on wszystko niszczył, musiał przyjść spokój i trzeźwość umysłu. Zaatakowali ich, zaledwie pięć kilometrów od domu, zaatakowali ich... Angelo podejrzewał, że usunęli bariery, albo mieli w ochronie szczura. To nie było teraz ważne, na wyciąganie wniosków i rozmowy przyjdzie jeszcze czas. Schowali się za samochodem, który stał na przeciwko, ramie w ramię, jak za starych dobrych czasów. Kiedyś przynosiło mu to więcej frajdy, dzisiaj nie odczuwał jej nawet odrobinę. Może byłoby inaczej, gdyby nie kobieta, którą kochał, której musiał bronić, która zapewne przerażona i nieświadoma kuliła się na podłodze auta...
- Popatrz na mnie kruszynko. - Rosalia na czworaka podeszła do Gabi i ujęła jej twarz w dłonie, zmuszając ją do kontaktu wzrokowego. - Jesteśmy tu bezpieczne. Obronią nas, zawsze to robią. - Wydawała się spokojna, ale tak samo bała się o narzeczonego, jak i nastolatka o swojego z braci. Miała świadomość, że zamiast wesela, mógł być zaraz pogrzeb, ale próbowała się trzymać dla tej młodej. Zawsze wierzyła w Marcello, musiała.
- Nic im nie będzie, słyszysz? Zaraz będzie po wszystkim, chodź. - Usiadła ze schyloną głowa i podciągnęła Gabrielle do siebie, by przytulić ją w swoją pierś niczym dziecko.
- Ilu ich zostało, widzisz coś? - Marcello oparty był o bagażnik auta, z przyciśniętą do piersi spluwą. Angelo próbował się wychylić, by coś zobaczyć, ale za każdym razem, gdy próbował, ktoś do niego strzelał.
- Mają snajpera, ale za chuja nie wiem gdzie. Chroń mi dupsko. - Kiwnęli do siebie porozumiewawczo i Angelo wczołgał się pod samochód. Udało mu się namierzyć nogi najbliższego z przeciwników, więc je postrzelił, a gdy mężczyzna upadł, dobił go, celując dokładnie między oczy. Wydrapał się spod auta i użył świeżych zwłok jako tarczy, by szybko przemieścić się do kolejnego auta, omijając laser snajpera. Słyszał, że Marcello wczołgał się pod samochód, pod którym przed chwilą leżał Angelo, ale nie miał możliwości tego skontrolować. Odrzucił zwłoki i schował się za kolejnym samochodem, próbując namierzyć strzelca. Dookoła ciągle trwała strzelanina, pomiędzy ich ludźmi, a De Luci. Wiedział, że ten snajper nie może być daleko, byli na płaskim terenie, dookoła nie było ani jednej budowli, ani nawet żadnych zgliszczy. Musiał chować się w jakiś krzakach, albo za którymś z drzew. Nagle coś błysnęło. Chwycił za telefon i użył go niczym lusterka, dostrzegając skąd odbija się słońce od spluwy strzelca. Uśmiechnął się i wysunął lekko zza auta, prowokując snajpera do próby oddania strzału. Wtedy on zrobił to pierwszy, oddając pięć strzałów w stronę, z której widział odbicie. Schował się szybko za autem i odczekał chwilę, nim spróbował ponownie. Nikt do niego nie celował, więc stwierdził, że mu się udało Nagle dostrzegł biegnącego w jego stronę Marcelo, przed którym biegł jeden z ich ludzi. Nagle padł, odsłaniając jego brata, który od razy wycelował w jakąś stronę, oddając kilka strzałów. Trafił. Angelo uśmiechnął się zadowolony i poklepał brata po ramieniu, gdy ten znalazł się obok niego.
-Jeszcze sześciu, naszych zostało ośmiu i my... - Angelo zrobił szybką analizę, licząc trupy. De Luca zaskoczyli ich od przodu, zastawili przejazd i nacierali, co było błędem, bo powinni... zajść ich z każdej strony.
Padł strzał. Czas zwolnił, a świat zawirował. Angelo słyszał bicie swojego serca aż w gardle, które zaschło momentalnie. Huk nie dobiegał z przodu, dobiegał z tyłu. Wychylił się, dostrzegając jadące w ich stronę auto, od tyłu kolumny, kierujące się dokładnie na pojazd, w którym siedziała Gabi z Rosalią...
-Kurwa, Marcello! - Angelo puknął go w ramię, pokazując na samochód, z którego wystawały ręce, zaciśnięte na giwerach, celujących prosto w samochód. Karabin powtarzalny masakrował pojazd, który nadal się nie poddawał,ale oni jechali w jego stronę. Angelo nie myślał ani chwili, nie miał czasu się zastanawiać. Rzucił się biegiem w stronę samochodu, na który została właśnie zasadzona pułapka,celując w niego z pistoletu. Oddał kilka strzałów, jeden padł na oponę, powodując zerwane toru auta. Strzelał dalej, wymienił magazynek i strzelał jak pojebany, próbując zdjąć kierowcę i zdjął go w końcu, a auto wpadło na mercedesa za Gabi i Rosalią. Angelo biegł w ich stronę, nie myśląc kompletnie o tym, że się odsłonił, a Marcello widząc to, rzucił się biegiem za nim.
Miał tylko jedno w głowie. Zajebać ich wszystkich... obronić dziewczyny, nie bacząc na konsekwencje, na swoje bezpieczeństwo. Marcello był bardziej rozważny, biegł tyłem, sprawdzając czy nikt nie zdejmie ich, czyjego ludzie dobrze chronią ich tyłki i szło im całkiem dobrze.
Z samochodu wyskoczyło dwóch wysokich mężczyzn i niemal natychmiast dopadli się do drzwi opancerzonego auta, które przed chwila próbowali zniszczyć. Angelo krzyknął dziko, próbując ustrzelić wyższego z nich, ale on schował się za drzwiami. Wyciągnął ze środka najpierw Rosalię, a później Gabrielle. Angelo natychmiast przestał strzelać i stanął jak wryty, a po chwili dołączył do niego Angelo. Stanęli amię w ramię, jakieś pięć metrów od napastników. Strzały za ich plecami ustały, ale żaden z nich nie sprawdził, co tam się stało. Wpatrzeni byli w scenę, której nigdy nie chcieli widzieć....
Drzwi otworzyły się z impetem. Wielki, zamaskowany mężczyzna wyciągnął za włosy starszą z kobiet, rzucając ją na podłogę, by ten drugi ją przejął. Chwycił ja za kark i zmusił do klęczenia. Wtedy ten pierwszy chwycił za nadgarstek Gabrielle, wyciągając ją z wnętrza auta brutalnie. Natychmiast zacisnął wokół niej swoje ramiona i ustawił przodem do stojących przedstawicieli Cosy Nostry.
- Bracia Denaro! - Rzucił mniejszy z napastników, który mierzył w głowę klęczącej przed nim Rosali. Kobieta patrzyła ze spokojem na Marcello, pokazując mu coś na palcach. Gabrielle stała wciąż w uścisku tego wyższego, a on przykładał jej nóż do gardła. Za plecami Angelo i Marcello zaczęli ustawiać się ich ludzie, którzy sprzątnęli wszystkich napastników, celując teraz bronią do dwóch pozostałych.
- Oj oj nie radzimy! - Rzucił ten wyższy,cmokając. - Wiecie jak się to może skończyć... Emilio chce z wami rozmawiać. Albo dzielicie się władzą, albo laleczki odpadną z gry. - Marcello warknął, poruszając się na te słowa w przód, na co ten niższy przeładował spluwę, przytykając ją do głowy jego narzeczonej. Angelo zacisnął mocniej dłoń na broni, którą trzymał swobodnie wzdłuż ciała. Starał się nie patrzeć na Gabi, by nie stracić rozumu... musiał się trzymać, musiał pamiętać, jaka jest jego rola, nie mógł stracić koncentracji nawet na chwilę. Spojrzeli po sobie z Marcello, a później obydwaj zerknęli na palce Rosali, która przekazywała szyfr.
- Dobrze. Porozmawiamy z nim, możemy iść na ugodę. Puśćcie je i wracajcie do siebie przekazać wiadomość. - Marcello opuścił broń, dokładnie jak Angelo, wyglądając na zrezygnowanego. Napastnicy spojrzeli po sobie, ale puścili kobiety, wycelowując broń jeden w jednego brata, a drugi w drugiego. Wycofywali się ostrożnie w stronę najbliższego mercedesa, chcąc go zakosić, bo ich auto nie nadawało się do dalszej jazdy. Wiedzieli, że jeżeli zostaną teraz postrzeleni, kontrakt przestanie mieć ważność i wybuchnie wojna. Rosalia pokazała kolejny palec i wtedy Angelo uniósł broń i strzelił jednemu pomiędzy oczy. Padł. Dlaczego nie strzeliłeś, Marcello?! Spojrzał spanikowany na brata, czas zwolnił, a on miał wrażenie jakby słyszał naciśnięty spust tego drugiego. Rzucił się przed Marcello, osłaniając go swoim ciałem, wszystko trwało jakby wieki. Poczuł szczypiący ból w okolicy ramienia i opadł na piasek z krzykiem. Padł kolejny strzał, tym razem zza ich pleców. Napastnik upadł, łapiąc się za kolano, a jego broń odleciała daleko. Angelo zerknął przez ramię, Marcello też dostał. Kula, która otarła się jedynie o jego ramie, raniła jego brata głęboko pod obojczyk. Nagle w Angelo narosła furia.
- NIE STRZELAĆ! - Wydał rozkaz do swoich ludzi i wstał z krzykiem, idąc w stronę kulącego się przeciwnika, który w panice próbował chwycić za broń. Angelo minął Gabi i Rosalie, jakby ich tu nie było, chwytając nieznajomego Włocha za ubrania. Narastał w nim szał, umysł został przyćmiony, odciął się. Podniósł mężczyznę i kopnął, bardzo mocno kopnął go, plując mu na twarz. Ten wrzasnął z bólu, ale dalej próbował dosięgnąć swój pistolet, który został kopnięty przez młodszego Denaro.
- Angelo nie! - Skulony Marcello wyciągnął w stronę brata zakrwawioną dłoń, ale to go nie powstrzymało. W Angelo narastała furia, kopnął mężczyznę raz jeszcze, tym razem w głowę.
- Wstawaj kurwa, klęcz ! - Próbował, ale postrzelone kolano mu tego nie ułatwiało. Jego twarz była zakrwawiona, a z oczu płynęły łzy. Angelo przeładował pistolet i wsadził go w usta swojego wroga.
- Nikt nie ma prawa dotykać MOJEJ KOBIETY! - Niewiele myśląc splunął na niego jeszcze raz i pociągnął za spust. Huk z broni i huk opadającego ciała. Krew rozbryzgnęła się na jego rękę i trochę na twarz, ale go to nie wzruszyło. Patrzył chwile na zwłoki, po czym zerknął w bok, sapiąc dziko, w końcu dostrzegając twarz Gabrielle.
Nagle mrok z jego oczu zniknął, stał się ciepły, opiekuńczy i zmartwiony. Poczuł ścisk w klatce piersiowej, przeszywało go to nieprzyjemnie, gdy tak na nią patrzył. Co ja zrobiłem... Zrobił to. Na jej oczach. A ona tu była i patrzyła na niego, a do niego zaczęła wracać rzeczywistość. Była tu... Wypuścił pistolet z ręki, dopiero teraz tak naprawdę ją dostrzegając. Tak bardzo próbował się nie rozproszyć, że po raz kolejny postradał zmysły...
- Gabi... - Szepnął i podszedł, padając przed nią na kolana. - Nic ci nie jest? - Chwycił jej twarz w swoje dłonie, błądząc po jej oczach z troską i strachem. Przestał czuć ból w ramieniu, wszystko nie miało teraz znaczenia. Najważniejsza była ona i jej bezpieczeństwo...

Gabrielle Glass
rozbrykany dingo
Twój koszmar
brak multikont
Królowa życia — śpiąca na pieniądzach
19 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Wesoła ciamajda, z mnóstwem pomysłów. Spontaniczna, życzliwa, energiczna!
18+
Słyszała Rosalię, ale jej nie słuchała, patrzyła na nią, ale jej nie widziała, czuła jej dotyk, ale tak jakby to ciało nie należało do niej. Czuła ciepło kobiety i jej zapach, to jak bardzo wali jej serce, choć po wyrazie twarzy w ogóle nie było widać zdenerwowania, jakby robiła to milion razy. Słowa Włoszki docierały do niej jak przez ścianę zrobioną z grubego szkła. Wszystko działo się w ekspresowym tempie, a Gabi miała wrażenie, że to trwa już od kilku godzin i powoli umierała od środka, przechodziła mikro zawały i nano udary za każdym razem kiedy słyszała kolejne strzały. Jeżeli kiedykolwiek twierdziła, że się boi, to nigdy nie był prawdziwy strach. Nagle wyleczyła się z fobii przed igłami i lekarzami, wielkimi i tłustymi pająkami, strachu przed lataniem i pływaniem. To już nie miało żadnego znaczenia. Nie ma nic gorszego niż strach o ukochaną osobę. Miało być pięknie, mieli zjeść kolację, pić dobre wino, rozmawiać, spędzić trochę czasu nad morzem, robić tyle wspaniałych rzeczy, które teraz wydawały się kompletnie nierealne.
Wtedy drzwi samochodu się otworzyły, spadło przez nie oślepiające światło. Gabi podziewała się ujrzeć twarz Aresa, ale bardzo mocno się przeliczyła. Kręciło jej się w głowie, nie wiedziała, co ma robić. Instynkt podpowiadał jej, by krzyczeć, szarpać się, zrobić cokolwiek! Zastosować to czego nauczyła się kiedyś na zajęciach z samoobrony, ale widok klęczącej Rosalii, z pistoletem przytkniętym do głowy skutecznie ją powstrzymał przed jakimkolwiek ruchem. Co grosza ją też wyciągnięto z samochodu, przez ułamek sekundy próbowała się wyrwać, dopóki nie poczuła na swoim gardle czegoś zimnego i nawet przestała oddychać. Strach skutecznie ją sparaliżował, nie była w stanie ruszyć żadnym mięśniem, nawet przestała mrugać, oczy piekły przez to okropnie i leciały z nich łzy, przez co wszystko widziała jak przez mgłę. To strasznie dziwne, ale rozumiała praktycznie każde słowo wypowiadane po włosku, nie były to żadne skomplikowane zdania, składały się z podstawowych słów, jakich uczono na najniższych poziomach kursów. Musiała mrugnąć, wtedy odzyskała ostrość widzenia, przełknęła ślinę, przez co cienka skóra na smukłej szyi została draśnięta przeraźliwie ostrym nożem. To nie było podcięcie gardła, tylko powierzchowna rana skóry, niemal tak paskudna jak od kartki papieru, bo niemal niewidoczna, ale krwawiła, zapiekło, bolało. Ten obrazek, jaki miała przed oczami, słowa, jakie słyszała... Wszystko nabrało sensu w tej sekundzie.
Poczuła się tak, jakby dostała w twarz z liścia, nie raz, nie dwa, nie trzy, tylko całą masę plaskaczy, przez co policzki piekły niemal tak samo jak pośladki od klapsów. Jak to mówią: flashbacki z Wietnamu.
Duże partie narkotyków, podejrzani ludzie, załatwianie interesów, o których Gabi nie miała pojęcia, broń, strach przed policją. To wszystko miało teraz sens, było jasne i klarowne, tak oczywiste, że już bardziej się nie dało.
Głupia... Skończona kretynka, jak mogła wcześniej tego nie zauważać, jak mogła nie łączyć kropek, jak mogła wpakować się w takie bagno, z którego teraz nie miała jak wyjść, będąc w kompletnie obym miejscu, z daleka od domu, bliskich, przyjaciół. Była zdana na siebie, swoje decyzje i rozsądek, który był marny, biorąc pod uwagę wszystkie fakty.
Nie bolało jej to, że przez swoją głupotę była w sytuacji praktycznie bez wyjścia, tylko to, że osoba, którą kocha, najzwyczajniej w świecie znów w jakiś niewyjaśniony sposób ją okłamała. Przecież zatajanie prawdy też jest jakąś formą oszustwa. Tak bardzo pracowali nad zaufaniem, nad rozmawianiem ze sobą, tylko po to by teraz ten niestabilny grunt, jaki sobie stworzyli, rozsypał się w drobny piasek i odleciał wiatrem?
Glass dygotała ze strachu i była bliska pozbycia się zawartości swojego pęcherza, ledwie kontrolowała swoje ciało, i wtedy została puszczona, ale miała tak miękkie nogi, że upadła na szutrową drogę, na prawą stronę, rozkwasiła sobie kolano i prawą dłoń, którą zaasekurowała upadek. Przez to, że upadła nie widziała nic, co dzieje się za samochodem, nie miała świadomości, że Ares zarobił kulkę, że Marcello też został ranny.
Podczołgała się w stronę Rosalii, która była bliżej samochodu, zerknęła czy wszystko z nią w porządku, strasznie się zamartwiała, że komuś może się coś stać, o sobie nie myślała kompletnie. Usiadła jednak przy samochodzie, opierając się o niego plecami i zaczęła się modlić. Rzadko to robiła, ale teraz to wydawało się być bardzo adekwatne. Jak trwoga to do Boga...
Ares Kennedy pojawił się jakby spod ziemi po ich stronie barykady. Gabi widziała wijącego się z bólu mężczyznę, który był jej oprawcą jeszcze kilka sekund temu, widziała brutalnego kopniaka, słyszała każde słowo bardzo wyraźnie, ale to, co wydarzyło się teraz... Przeszło jej najśmielsze oczekiwania, w najgorszych koszmarach nigdy czegoś takiego nie widziała. Krzyknęła z przerażenia i zakryła sobie usta lewą dłonią. Widziała, jak Ares morduje człowieka, jak wkłada mu broń w usta i pociąga za spust, powodując, że kula wyleciała po drugiej stronie, rozwalając czaszkę, ciągnąc za sobą fragmenty mózgu i mgiełkę z krwi. Ciało padło bezwładnie, Gabi powiodła za nim wzrokiem, widziała, jak z rany po kuli wycieka cała kałuża krwi i tego było dla niej za dużo. Zrobiło jej się na tyle niedobrze, że już nie była w stanie tego powstrzymać, odchyliła głowę lekko w bok i zwymiotowała. Nie miała w żołądku zbyt wiele na całe szczęście, ale pawia puściła.
Zrobiło jej się ciemno przed oczami, słyszała jak wali jej serce, jak krew szumi w uszach. Na jej oczach zginął człowiek... Śmierć na własne oczy widziała tylko raz, ale nie spowodowała jej inna osoba, tylko okrutna choroba, z którą lekarze walczyli do samego końca.
Ciężki szok to mało powiedziane, przecież ten człowiek był czyimś wnukiem, synem, może nawet ojcem jakiegoś małego dziecka, a Ares ot tak, jakby za dotknięciem magicznej różdżki pozbawił go życia.
Chciałaby mieć teraz możliwość używania magii. Teleportowałaby się do domu, do swojego pokoju, do swojego łóżka i wyczyściłaby sobie pamięć, ale przecież to było niemożliwe.
Wlepiała przerażone spojrzenie w kałużę krwi, poczuła ciepłe ręce na swoich policzkach, które o dziwo mimo zaczerwienienia były lodowate. Było jej zimno i gorąco na zmianę.
Tym złapaniem ją za policzki niejako zmusił dziewczynę, do tego by na niego spojrzała. Miał twarz obryzganą krwią, ręce też były nią pokryte. Czyja to była krew? Faceta, którego zabił czy jego własna. Miała ochotę odtrącić jego ręce, odepchnąć go od siebie, ale kompletnie nie była w stanie tego zrobić.
- Kim ty jesteś...?- wymamrotała niemal bezgłośnie. Łzy same płynęły po policzkach dosłownie ciurkiem, jakby ktoś zapomniał zakręcić kran. Wpatrywała się w jego twarz i nadal nie dochodziło do niej to, co właśnie się stało. W jej oczach prócz strachu była widoczna złość, bezsilna, bo bezsilna, ale złość. Miała ochotę go uderzyć i to tak solidnie, wkładając w to całą swoją siłę, której nie było zbyt wiele. Przebiegła spanikowanym wzrokiem po jego ciele. Miała gdzieś, że z kolana leciała jej krew, a w ranie znajdują się drobne kamyczki z szutrowej drogi, to samo było z ręką, miała owszem to, że z drobnej rany na szyi sączy się posoka. Mimo całego szoku, strachu, chęci zniknięcia, ona sprawdzała, czy Ares jest cały, czy nic mu nie jest. Gdy jej wzrok padł na dziurę w czarnej koszuli, która przesiąknięta była krwią mężczyzny, miała kolejny zawał. Przecież to się mogło skończyć o wiele gorzej i zamiast wesela odbyłby się pogrzeb. Dotarło do niej, że mogła go stracić na zawsze i już nigdy więcej nie zobaczyć. Przeszło jej przez myśl, że gdyby umarł ona też by umarła, a już na sto procent nie puściliby jej do domu, do Australii i zostałaby więźniem wojennym na Sycylii, jakkolwiek głupio to nie brzmi. Przecież istniało ryzyko, że by ich wsypała, a przecież mafia nie bawi się w półśrodki.
- Jesteś ranny... Ares, ty jesteś ranny, trzeba cię zawieść do szpitala. Musi cię zobaczyć lekarz...!- głos miała bardzo piskliwy, ale i zachrypnięty, od tego ile znów się nakrzyczała zarówno w trakcie ich zbliżenia w samolocie, jak i teraz.
To była prawdziwa bomba, kubeł zimnej wody na łeb, po czymś takim bardzo ciężko będzie się jej pozbierać. To nie była kłótnia, to nie było rozstanie, po którym życie jako tako toczy się normalnie. Gabi chyba w tym właśnie momencie kompletnie pożegnała się ze swoją niewinnością i niemal dziecięcą radością, to był moment, w którym przestała być dzieckiem tylko w trybie ekspresowym dorosła, pomijając wszelkie znane ludzkości fazy przejściowe. Teraz już nic nie będzie takie samo jak wcześniej, pęknięte, różowe okulary z wyszczerbionym szkłem spadły jej z nosa i roztrzaskały się w drobny mak — oczywiście w przenośni, bo nie miała nałożonych żadnych okularów.
Nagle, ni z tego, ni z owego poczuła, że odpływa, adrenaliny i kortyzolu było zdecydowanie za dużo i jej organizm kompletnie się poddał, zemdlała, zamroczyło ją, straciła przytomność. Czerń i pustka, tylko to widziała przed oczami, jakby umarła, ale nie umarła. Żyła, oddychała, była tylko nieprzytomna.
rozbrykany dingo
Gabi
Książę Sycylijskiej Mafii — Właściciel Kuranda Hotel i studia tatuażu
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
I'm an Italian Mafia King who lives in Asutralia So baby don't smile to me if you don't like dangerous game
Strach. Przeszywający i rozdzierający. Jego, jej, łączyły się ze sobą, a bali się o to samo - o siebie nawzajem. Obrazy rzeczywistości docierały do niego coraz wyraźniej. Oczy Gabrielle, takie puste i zagubione, przesiąknięte pustką i strachem. Znał ten wzrok, miał taki sam pamiętnej nocy, gdy jako dziecko sam pierwszy raz ujrzał śmierć na oczy. Wiedział gdzie patrzy i wiedział co widzi, co czuje i jak jej z tym ciężko. Stał się dla niej tym, czym niegdyś jego ojciec dla niego. To było cholernie trudne, gula podeszła mu do gardła, a jego wzrok zaczął świdrować jej twarz w poszukiwaniu ran. Padł na szyję, sączyła się stamtąd krew, ukucie w sercu. Mogła zginąć... przeze mnie. Dotarło do niego jak bardzo ją naraził. Powinien był zostać w tym cholernym samochodzie i ją chronić. nigdy by do tego nie doszło, gdyby tam został... ale tak się nie stało i będzie zbierał żniwa swoich błędów.
- Myślę, że wiesz... - Odparł cicho na jej pytanie, nie bardzo wiedząc, co może innego teraz powiedzieć. Ona się bała, była w szoku, co miał zrobić? I tak nic do niej nie dotrze, nie w tym stanie. Dostrzegł jej rozwalone kolano, jak i dłoń. Kolejne szpilki w jego serce. Musiał jej jak najszybciej pomóc. Nie słuchał jak mówiła, że jest ranny, to nie miało teraz znaczenia. Strach o jej bezpieczeństwo i o jej psychikę rozdzierał jego serce. Czuł się podle, jak jeszcze nigdy, że nie powiedział jej prawdy, że wpakował ją w tą sytuację, że nie został w tym cholernym samochodzie, że teraz krwawiła, że widziała na oczy śmierć, egzekucję, wydaną z jego ręki. Wiedział, że teraz wszystko się zmieni, że już nie będzie patrzyła na niego z miłością, że to będzie odraza, że ona go znienawidzi. Nie miało to jednak znaczenia, bo krwawiła. Oderwał w końcu od niej wzrok i spojrzał przez ramię na Rosalie, która opatrywała swojego narzeczonego. Dostrzegł kątem oka, że ich ludzie zaczynają robić porządek z trupami, a jeden z nich dzwoni po posiłki. Wtedy poczuł, jak ciało Gabrielle osuwa się w jego ramiona. Chwycił ja mocno przerażony, dopiero dostrzegając, że zwymiotowała. Wiedział dlaczego, kolejne ukucie w klatce piersiowej.
- Rosalia! - Wrzasnął na nią przez ramie. Kobieta spojrzała na nieprzytomną Gabrielle w jego ramionach i zostawiła narzeczonego, który uciskał sobie ranę. Kucnęła przy nich i sprawdziła Gabi puls, od razu zajmując się jej szyją. W ręku miała apteczkę, którą wyciągnęła dla Marcello, a teraz użyła jej by pomóc Gabi.
- Nic jej nie będzie. Straciła trochę krwi, doszły emocje. Musimy zabrać ją do domu i podać kroplówkę. Angelo... dziękuję, że osłoniłeś Marcello. - Ale do niego to nie docierało, bo wpatrzony był w twarz swojej ukochanej, która wciąż trzymał mocno w ramionach. Rosalia opatrzyła jeszcze jego ramię i wtedy nadjechały kolejne samochody. Członkowie ich Rodziny byli przerażeni, rozpoczęła się żwawa dyskusja na temat tego, co się przed chwilą stało, ale on nie słuchał. W jego głowie była pustka, a wzrok wbity miał w zamknięte powieki ukochanej.
- Przepraszam mała, tak strasznie cię przepraszam. - Pocałował ją w czoło i podniósł z nią w końcu na nogi, kierując do samochodu, który mu wskazano. Nie był w stanie z nikim rozmawiać i nie oddał nikomu swojej ukochanej. Trzymał ją w ramionach przez cała drogę, przytulając do siebie, głaszcząc po włosach, a poczucie winy zjadało go od środka, niszczyło, powoli zabijało. To było gorsze niż jakiekolwiek tortury, jakie w życiu przeżył.
- Naprawdę ją kochasz. - Rozbrzmiał mu w głowie cichy głos Rosalie, która szykowała kroplówkę. On zaś kładł ostrożnie Gabi na leżankę w sali zabiegowej. Poza nimi, znajdował się tu też Marcello. Reszta ludzi była w sali obok, z innymi ich lekarzami. Rosalia była z wykształcenia chirurgiem, ale odkąd poznała ukochanego,poświęciła się całkowicie jemu, zajmując opatrywaniem ran jego Familii.
- Ponad wszystko. - Szepnął cicho, siadając koło łóżka bez koszuli i chwycił dłoń Gabi, kompletnie nie przejmując swoją raną, która nadal krwawiła - Pomóż jej...
- Jesteś kompletnym debilem Angelo. Do kwestii twoich dzisiejszych błędów, które właśnie skazały nas na wojnę wrócimy na naradzie. Ale kwestia tej małej... Jak mogłeś tak wszystkich nas narazić? Jasno i wyraźnie powiedziałem ci, że przed przyjazdem do mojego domu ta dziewczyna ma znać prawdę. To może nie jest moment na te rozmowy, ale jestem na ciebie wściekły bracie. - Marcello westchnął i syknął z bólu, dociskając swoją ranę. Rosalia podłączyła kroplówkę Gabi w tym czasie, opatrując porządnie jej rany.
- Nie teraz Marcello. Jeszcze słowo, a zszyje cię jak zacznie cię odcinać. -Jego narzeczona wyglądała na dość wściekłą, ale dlaczego?
- Nie bądź hipokrytą. - Zdenerwował się, patrząc na brata w końcu. - Musiałeś wiedzieć, że De Luca coś kombinuje, a mimo to przyjechałeś po nas na lotnisko i to ty nas naraziłeś. Na cholerę?
- Waż słowa Angelo. - Obrzucali się spojrzeniami, atmosfera zrobiła się napięta.
- Dosyć. Obydwaj. Bo będziecie się sami zszywali... To nie jest ani czas ani miejsce. - Miała rację. Jak obrażone dzieci, każdy spojrzał w swoja stronę, pogrążając we własnych myślach i wnioskach. Jego był taki - nie powinien był z nią tu przyjeżdżać, nim nie poznała prawdy. Marcello miał rację. A teraz patrzył jak kroplówka wlewa się w jej żyły, jak bladą ma skórę, na jej opatrzoną szyję, kolano, dłoń... Najbardziej naraziłem ciebie... nie wiem, czy kiedykolwiek to sobie wybaczę, ciebie nawet nie mam czelności o to prosić. Zjebałem... tak strasznie to zjebałem.
Rosalia opatrzyła najpierw jego brata, a później jego. Siedzieli wszyscy w ciszy, myśląc o tym co się stało, cisza była teraz ważna i potrzebna do zebrania każdy siebie i swojej głowy. Na rozmowy przyjdzie czas.... Kroplówka Gabi się skończyła, a oni byli wolni. Angelo nie pozwolił nikomu dotknąć Gabi, sam wziął ja w ramiona i zaniósł do apartamentu, który był im przeznaczony. Nie rozmawiał nikim, nawet zignorował mijanego Franka. I on nie odezwał się słowem, nie miał jak zawsze jakiegoś żartu w rękawie.
Dom był ogromny, przypominał bardziej zamek z wielkimi ogrodami na tyle. Był w kolorze beżowym i miał złote wykończenia. Wszędzie przepych i bogactwo, marmury, złoto, posągi i obrazy. Duży hol z krętymi schodami i wielkie korytarze. Jeden z nich, na samym końcu willi zaprowadził go do apartamentu na najwyższym piętrze. Był tam duży salon, gdzie stały ich walizki i sypialnia za dużymi, przesuwnymi drzwiami z miodowego szkła. Prywatna, przestronna łazienka w oddzielnym pomieszczeniu, a wielkie, łukowe okna wychodziły na tyły domu, na jego ogród, a za nim bezkresne morze. Z sypialni było wyjście na półokrągły taras. Gdy wchodził do pomieszczenia, drzwi do niego były otwarte, a cienka firanka raz z ciężkimi zasłonami, powiewały od przyjemnego wiatru. Angelo ułożył Gabrielle na łóżku. Rosalia obmyła ją i przebrała w świeży, zwiewny beżowy dres. Powiedziała, że powinna niedługo się ocknąć, więc Angelo, również już czysty, opatrzony i przebrany w jasne, luźne spodnie i brązową polówkę usiadł obok niej, czekając. Głaskał blady policzek i jej głowę, przyglądał twarzy uważnie, nieustannie obrzucając poczuciem winy. Myśli były chaotyczne, nie potrafił ich pozbierać. Przed oczami wciąż miał jej przerażenie, jej strach, jej pustkę, nicość, błaganie, by to się skończyło, by nigdy nie widziała tego, co zobaczyła... On też tego chciał. Cofnąć czas i nie pociągnąć za ten cholerny spust. Niestety tak się nie stało, a widok opatrznej Gabrielle Glass rozrywał mu serce. Miał ogromny żal do Marcello, choć jeszcze nie wiedział, dlaczego to wszystko właśnie tak się stało i do samego siebie. Za całą resztę.
Bał się tego, co zaraz nastąpi. Oczekiwanie trwało wieczność...

Gabrielle Glass
rozbrykany dingo
Twój koszmar
brak multikont
Królowa życia — śpiąca na pieniądzach
19 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Wesoła ciamajda, z mnóstwem pomysłów. Spontaniczna, życzliwa, energiczna!
Ile czasu była nieprzytomna? Godzinę? Dwie? Pięć? Dobę, a może tydzień i przegapiła wesele, na które tu przyjechali? Nie słyszała ani słowa z rozmowy Włochów, nie wiedziała, co się z nią działo, że ma wenflon i podawana jest jej kroplówka nawadniająca z różnymi składnikami odżywczymi, by podnieść ją na nogi. Prawdopodobnie dostała też leki na uspokojenie, bo zaskakująco długo się nie budziła. Żadne bodźce ze świata zewnętrznego nie docierały do jej skołatanej główki.
Wszyscy dobrze wiedzą, że sen to zdrowie i jest najlepszym lekiem, jaki człowiek może sobie zafundować w trudnych chwilach i Rosialia, jako chirurg też zdawała się wyznawać tę zasadę, bo faktycznie prócz elektrolitów, witamin i minerałów, Gabi we wlewie dostała coś na uspokojenie.
Nie czuła jak jest niesiona gdziekolwiek, jak jest układana na łóżku, a wcześniej przebierana w zupełnie inne ubrania, które do niej nie należały, a mimo to były idealnie jak na nią szyte.
Poruszyła się niespokojnie, a to oznaczało tylko jedno: zaczyna wracać do żywych, mózg budzi się letargu, w który wpadł. Wcześniej leżała jak taka szmaciana lalka, mięśnie praktycznie w ogóle nie miały napięcia, teraz to się zmieniło. Chwilę jeszcze potrwało, zanim się przebudziła, kręciła się na łóżku, jakby szukając najwygodniejszej pozycji do spania. Przekręciła się tak, że leżała twarzą zwróconą ku oknom, delikatne i miękkie światło wpadało przez szyby, chyba zbliżała się pora kolacji, bo słońce było dość nisko na horyzoncie. Jego promienie oświetlały policzki Gabrielle, łaskocząc ją po nich przyjemnym ciepłem. Nie otwierała oczu, czuła na skórze jedwabistą miękkość pościeli, w pomieszczeniu pachniało kwiatami pomarańczy i lekko słoną bryzą. Może zasnęła w samolocie i to wszystko było tylko sennym koszmarem? Tak, musiało tak być, nie widziała innej opcji. Bała się otworzyć oczy, bała się, że gdy to zrobi, to wcale nie będzie w samolocie, tylko zostanie zamknięta w jakieś piwnicy, żeby nikomu nic nie powiedzieć, żeby chronić ją przed samą sobą i rodzinę Aresa przed nią.
Nie pamiętała, żeby w samolocie była tak miękka pościel, więc w nim nie byli i to nie był sen. Dzięki środkom uspokajającym jej mózg działał bardzo jasno i klarownie, nie było w niej paniki i tego typowego dla niej chaosu.
Otworzyła powoli podpuchnięte powieki, zerknęła na swoją dłoń, na której miała opatrunek. Rana była oczyszczona i zabezpieczona, podobnie było z tą na szyi i kolanie. Wyglądała schludnie i czuła się czysta, świeża i pachnąca, czyli ktoś pomógł w jej toalecie i przebraniu w inne ciuchy. Zaschło jej w ustach, włosy miała w nieładzie, bo dużo kosmyków uwolniło się z zaplecionego warkocza. Nie przejmowała się jednak swoim wyglądem. Obrazy sprzed przebudzenia zaczęły do niej wracać, czegoś takiego nie da się zapomnieć, wymazać i przejść do porządku dziennego, jakby nic się nie stało. Najważniejsze było dla nie to, czy Aresowi nic nie jest, czy żyje, czy kulka, którą zarobił, nie była przypadkiem tą ostatnią. Nie wiedziała, że Marcello też dostał, a ukochany zasłonił go swoim ciałem przed znacznie gorszą raną.
Usiadła powoli, ziewnęła cichutko i przetarła twarz dłonią, czuła się lekko jak pijana, jak na jakimś mocnym kacu, a kaca miewała rzadko, nawet jak się porządnie napiła, co było dość niebezpieczne, bo nie odwodziło jej to od kolejnego picia. Nie, żeby regularnie się upijała w trupa, to przecież typ osoby, który umie się dobrze bawić bez alkoholu, ale jak polewano, to dlaczego miała nie pić? Był tu, siedział na łóżku, wyglądał na cholernie zmartwionego i zestresowanego i Gabi wcale mu się nie dziwiła. Musiał teraz toczyć w swoim umyśle nierówną walkę z własnymi, być może bardzo natrętnymi i czarnymi, myślami.
Gdyby nie leki uspokajające to pewnie zerwałaby się na równe nogi i chciała uciekać, jak najdalej tylko mogła. Nie wiedziała jednego: nie było szansy na wyjście poza mury rezydencji, nie będąc zauważoną przez członków rodziny i ochronę, która na sto procent, ze względu na jej bezpieczeństwo, nie pozwoliłaby na wyjście poza bramę wjazdową. Nie odezwała się ani słowem, nie zaczęła go wyzywać, wyrzucać mu niczego, nazywać skończonym kretynem, którym oczywiście był. Zamiast tego położyła zdrową dłoń na jego plecach, jakby chcąc sprawdzić, czy faktycznie tu jest, czy nie jest duchem i czy jest w jednym kawałku. Odetchnęła z ulgą, to nie był miraż wykreowany przez jej umysł. Żył, siedział obok niej i czekał na to co miało nastąpić, jak skazaniec oczekujący na wyrok śmierci.
Pogładziła go po tych plecach, pod koszulką wyczuwając opatrunek, czyli jednak widział go lekarz i ją prawdopodobnie też, bo w zgięciu łokcia czuła charakterystyczny dyskomfort po wenflonie. Znała to uczucie nazbyt dobrze. Rozejrzała się po pomieszczeniu, dokładnie tak sobie je wyobrażała, jak z najróżniejszych włoskich katalogów wakacyjnych.
Ares, a raczej Angelo, bo chyba teraz tak powinna się do niego zwracać, musiał być teraz ogromnie zdziwiony, że zamiast ciosów, krzyków i wyrzutów, czuł dotyk jej drobnej dłoni na swoim ciele. Powinna czuć do niego obrzydzenie, wstręt, chcieć uciec, ale nie mogła. Owszem, do tego co zrobił, miała takie emocje, ale nie do niego, choć było to cholernie irracjonalne, dla niej całkiem logiczne. To trochę takk, jak z matką, która kocha swoje dziecko, mimo wszystkiego, co robiło, nieważne czy kradło, mordowało, gwałciło, matka zawsze stanie za swoim dzieckiem. To się zwyczajnie nazywa bezwarunkowa miłość, której żadna sytuacja, jakiej przyjdzie stawić czoła, nie zmieni. Chyba nie chciała rozmawiać, wolała wyprzeć to wszystko z pamięci, tak jakby nic z tych paskudnych rzeczy nie miało miejsca, ale wiedziała jedno — nie ominie ich ta rozmowa, która będzie cholernie trudna.
Dziewczyna sięgnęła po swój telefon, żeby zobaczyć, która jest godzina i faktycznie dochodziła pora kolacji. Potraktowała to jak zadanie, misję do spełnienia, nadal nie odezwała się ani słowem, nie zwróciła uwagi na widok za oknem, na stojące na stoliku owoce w koszu powitalnym. Miała zadanie do wykonania, przyjechała tu przecież poznać członków jego rodziny, a kolacja była tego niezbędnym elementem. Nie pójdzie na nią jednak w dresie i z tak podpuchniętymi powiekami. Wyglądała na chorą, tak właśnie stwierdziła gdy przeszła obok gustownej toaletki stojącej w rogu sypialni. Szła w stronę walizek, przy których się zatrzymała, dopiero teraz dostrzegając, że w salonie leżą sobie trzy, wielkie i piękne dobermany. Ich sierść lśniła jak lustro, było widać każdy najdrobniejszy mięsień, uszy stały wyprostowane, psiaki ziajały z gorąca i bacznie obserwowały Gabi. Budziły respekt, ale i podziw. Każdy z nich miał na szyi obroże z kolcami, dwa były czarne jak smoła, a trzeci czekoladowy. Nie bardzo wiedziała, czego może się po psach spodziewać, ale nie wyglądały tak agresywnie jak Pomeranian Gianny, wręcz odwrotnie. To były oazy spokoju i stateczności i mimo rozmiarów i tego, że powinna się ich bać, nie czuła lęku, tylko spokój. Niestety psiaki należały do tych kopiowanych, czyli z obciętymi ogonami i uszami, tylko po to, by wyglądać, zdecydowanie groźniej. Włochy przodują w kopiowaniu i nie zanosi się na to, by cokolwiek się zmieniło, choć w całej Europie to jest nielegalne.
Nastolatka westchnęła cicho, psy zamachały krótkimi ogonkami, kładąc uszka po sobie, jakby chciały jej pokazać, że wszystko jest w porządku, że nie musi się bać. Nie bała się, była w opór spokojna gdy pochylała się do jednej z walizek, cały czas nie wypowiadając nawet jednego słowa. Wyciągnęła z małej walizki ubranie, kosmetyczkę oraz saszetkę z dodatkami, oraz szczotkę do włosów.
- Nie teraz. Pewnie wszyscy już na nas czekają.
Powiedziała bardzo spokojnie, choć głos jej lekko zadrżał. Chyba chciała odsunąć tę rozmowę jak najdalej w czasie, to było zbyt trudne, w ogóle nie chciała jej przeprowadzać. Zdjęła z siebie górną część dresu, potem dolną i bieliznę, tylko po to, by móc ubrać odpowiednią do stroju, tudzież same, koronkowe stringi. Świeciła czerwonym tyłkiem i nagim biustem, podeszła z kosmetyczką do toaletki i usiadła przy niej, rozłożyła wszystko, czego potrzebowała i zaczęła się malować, tak jakby, makijaż miał być jej zbroją. Nie mogła pokazać się w takim stanie ludziom. Może nie była zbyt wyrafinowana w sztuce makijażu, ale Gia trochę ją podszkoliła w kamuflażu, a musiała ukryć zaczerwienione i podpuchnięte powieki. Nie skomentowała całego zajścia, nie dała Aresowi odczuć ani odrzucenia, ani wsparcia, prócz tego krótkiego dotyku zaraz po przebudzeniu. Albo potrzebowała czasu, żeby wszystko sobie ułożyć, albo zwiastowało to coś brzemiennego w skutkach, czego będzie żałować do końca życia, a ten mógł nadejść bardzo szybko, biorąc pod uwagę to, po jakim cienkim lodzie stąpali. Jeden niewłaściwy ruch, zbyt mocne tupnięcie i tafla tego lodu mogła się załamać.

Ares Kennedy
rozbrykany dingo
Gabi
Książę Sycylijskiej Mafii — Właściciel Kuranda Hotel i studia tatuażu
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
I'm an Italian Mafia King who lives in Asutralia So baby don't smile to me if you don't like dangerous game
Tik tak, tik tak, słyszał swój zegarek na ręku, który przerywał co sekundę frustrującą ciszę. Niczego nie przyspieszał, patrząc na pogrążona we śnie twarz Gabrielle Glass. Wyglądała tak spokojnie, jakby nic złego się nie stało. Poruszyła się niespokojnie, wtedy i on zrobił dokładnie to samo. Przyszedł stres. Miał dużo czasu, żeby to sobie jakoś pookładać, ale nie miał pojęcia jak ona zareaguje. Czy obudzi się wściekła, czy może zawiedziona, a może wystraszona poprosi o powrót do Australii? To mogło być dosłownie wszystko. Wiedział jedno. Musiał zagrać va bank, powiedzieć jej wszystko, szczerze, zachowując adekwatnie do jej humoru. Była na lekach uspokajających, więc nie spodziewał się wielkiej awantury, bardziej właśnie strachu.
Obudziła się. Patrzył w milczeniu i czekał, ale nie padły żadne słowa. W zamian tego poczuł delikatny dotyk na swoich plecach, aż zmarszczył brwi. Głaskała go? Czyli wszystko było okej? Ta sytuacja stawała się coraz bardziej dziwna, szczególnie, że ona milczała. Skoro tak, to i on milczał, obserwując bacznie każdy jej krok, z charakterystyczną zmarszczką pomiędzy brwiami. Nic nie rozumiał, zaczynał spekulować, że Rosalia podała za dużą dawkę, albo Gabi wciąż była w szoku. Wstał, gdy ruszyła do salonu i obserwował, jak reaguje na psy. Nic nie powiedział, obserwując ją dalej. Powiódł wzrokiem po jej nagim ciele, które przed nim odsłoniła. Była w szoku, tak właśnie celował. Zaczęła malować się, jak gdyby nigdy nic, jakby nic się nie wydarzyło, jakby mieli wybrać się zaraz na wcześniej wspominaną kolację. Ruszył w jej stronę, stając tuż za jej plecami i patrzył w odbicie w lustrze pięknego popiersia. W końcu padły jakieś słowa, brzmiały nienaturalnie głośno, przerywając tą jakże głośną ciszę. Stres rósł z każdą sekundą, narastał silni w każdej komórce jego ciała, jakby od jej słów zależało całe jego życie. Trochę tak było.
Nie chciała rozmawiać? Musieli... Zrobił kolejny krok i kolejny, stając w końcu zaraz za plecami nastolatki,a jego dłonie powędrowały w stronę jej ramion. Patrzył w odbiciu lustra w jej oczy, próbując wyczytać z nich trochę więcej. Znał się na ludziach, wiedział jak z nich czytać, ale tu był tylko chaos, pustka, może nawet rezygnacja, albo wewnętrzna walka, ciężko było mu do końca stwierdzić. Lekko przesunął po ramionach dziewczyny dłońmi, masując je delikatnie.
- Próbowałem powiedzieć ci wiele razy, a... - Zanim powiedział kluczowe "ale", ugryzł się w język. Westchnął, wiedząc, że właśnie stoi nad miną i wystarczyło tylko na nią nadepnąć, by nadszedł koniec. Wiedział, że Gabi była inteligentna i wiedział, że ona już wszystko wie, że połączyła wszystkie możliwe kropki, będąc świadoma swojego położenia. Może nie tak w stu procentach, bo spodziewał się, że opierała swoją wiedzę na plotkach, czy zasłyszanych historiach na ich temat, ale jednak...
- W porządku. - Jakby zgodził się z nią, że nie powinni teraz o TYM gadać. - Kolacja jest przełożona na później. Marcello zwołał zebranie, musimy obgadać kilka spraw, sami. - Dał jej jasno do zrozumienia, że nie idzie z nim na to spotkanie. Nie zabierali na nie kobiet, byli tylko najważniejsi członkowie z decydującymi głosami. Sytuacja była wyjątkowa i pilna, musieli ustalić plan działania już dzisiaj.
Angelo pochylił się i pocałował Gabi w czubek głowy. Poczuł się dziwnie, jakby całował ją w ten sposób ostatni raz... Wypełniła go chłodna pustka, czyste przerażenie. Próbował zachować zimną krew, jakby ta sytuacja była przejściowa. Obydwoje unikali najważniejszego tematu, ale i obydwoje wiedzieli, że nie mogą go zbytnio odwlekać.
- Ci trzej gentlemani na podłodze to Zeus, Hades i Apollo, będą cię pilnować. Przed drzwiami do apartamentu stoi Stefano, jest do twojej dyspozycji. Jeśli czegoś potrzebujesz, powiedz mu. Jeśli chcesz żeby cię dokądś zabrał, pokazał, opowiedział, również. Muszę iść na to zebranie, ale zaraz po nim spotkamy się w ogrodzie na kolacji. Stefano cię zaprowadzi. Myślę, że nie zajmie nam to więcej jak dwie godziny. - Mogła spodziewać się, że zacznie mówić miękko, że będzie kulił ogon, a jego głos będzie niepewny, ale było wręcz przeciwnie. Wiedział, co nastąpi, mówił o jasnym i klarownym planie do wykonania, nie znając sprzeciwu w tonie swojego głosu. Nie odrywał spojrzenia od jej oczu, odbitych w lustrze przed nimi, a na koniec westchnął głęboko, jedną z dłoni przenosząc na jej głowie, po której delikatnie ją pogłaskał, przywołując do porządku niesforne kosmyki. Spojrzał za swoim ruchem.
- Nie martw się. W sercu Cosy Nostry jesteś bezpieczna. Tu nikt cię nie skrzywdzi. To mój dom, Gabrielle. To moje korzenie, to moje dziedzictwo. Nazywam się Angelo Denaro... - Wrócił na nią spojrzeniem. - I jestem Księciem Sycylijskiej Mafii. - Przesunął dłoń na jej gardło, ale nie zacisnął na niej palców. Lekko ujął i nachylił do jej ucha, za którym złożył delikatny pocałunek. -A ty bardzo prowokujesz mnie swoją nagością, Kwiatuszku. Piękna i odważna, jak zawsze. - Szepnął wprost do jej ucha i odsunął się w końcu od niej, robiąc dwa kroki w tył. Nie odrywał spojrzenia od jej oczu, odbitych w lustrze.
- Porozmawiamy później. - Odwrócił się i wyszedł. Musiał taki być, choć w tym momencie było to cholernie trudne. Czuł jednak, że to jedyne, słuszne rozwiązane na tą chwilę. Musiała zostać sama i przemyśleć to wszystko, na spokojnie. Może znaleźć kilka informacji w internecie, bo dali jej telefon, a może będzie na tyle bystra, by porozmawiać ze Stefano ? Angelo liczył na to, że poczeka jednak do rozmowy z nim. Chciał jej wszystko wytłumaczyć, ale nie miał na to teraz czasu. Zerknął na zegarek, już był spóźniony.

- Czekaliśmy na ciebie. - Marcello nie wyglądał na zadowolonego.
- Wiem. Musiałem przeprowadzić najpierw krótką rozmowę z Gabrielle. - Usiadł na jednym z czerwonych, pikowanych krzeseł przy okrągłym stole. Siedział przy nim jego starzy brat, młodszy, oraz brat ich ojca.
- Nie będziemy o tym rozmawiać, Angelo. Dopóki Gabrielle zachowuje się jak trzeba, problem nie istnieje. Mamy inny na głowie, dużo poważniejszy. - Marcello oparł się o krzesło, chwilę pogrążony w zadumie.
- Odwołasz ślub? - Lorenzo wyglądał jak oaza spokoju.
- Nie. - Marcello stuknął palcami o blat stołu kilkukrotnie, patrząc po wszystkich zgromadzonych. - Najpierw zorganizujemy pogrzeb w rodzinie De Luca, a później zatańczymy na moim weselu. - Wyglądał na bardzo pewnego swojego planu. Wyprostował się. - Panowie, pozwólcie, że wam wszystko opowiem...
rozbrykany dingo
Twój koszmar
brak multikont
Królowa życia — śpiąca na pieniądzach
19 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Wesoła ciamajda, z mnóstwem pomysłów. Spontaniczna, życzliwa, energiczna!
Spięła się, czując jego dłonie na swoich nagich ramionach, mimo środków uspokajających przeszedł ją dreszcz. Cały czas miała przed oczami scenę jak z filmów akcji, tylko sto razy gorszą. Praktycznie nigdy nie oglądała żadnych filmów, gdzie się tłuką czy strzelają, właśnie dlatego, że przemoc wyzwalała w niej skrajnie negatywne emocje. Filmy to był przy tym pikuś, to się wydarzyło naprawdę. Zginęli ludzie, a jeden bezpośrednio na jej oczach, z ręki jej ukochanego, którego tak naprawdę nie znała. Wtedy patrzyła na niego w taki sposób, jakby widziała go pierwszy raz w życiu, choć znała tę minę, pełną furii i mroku. Leki skutecznie działały, bo miała wrażenie, że nie jest w stanie czuć strachu, który powinna, paniki, chęci ucieczki, ewakuacji w trybie natychmiastowym.
Była akurat w trakcie nakładania korektora pod oczy i wklepywania go małą gąbeczką, kiedy Ares, nie... Angelo, się odezwał. Przecież prosiła go, by tego nie robił, potrzebowała czasu, nie mogła czuć presji, nie chciała jej czuć, bo mogła zrobić coś, czego będzie żałować do końca swojego życia. Mogła podjąć decyzję, nieodwracalne w skutkach nie tylko dla siebie, ale i dla Aresa. Rzuciła gąbkę na blat toaletki, czując narastającą irytację, nie była sobą. Posłała mężczyźnie spojrzenie pod tytułem: po co to robisz, przecież prosiłam. Ściągnęła nawet usta w cienką linię, a trzeba przyznać to nastolatce, że bardzo rzadko się wściekała. Angelo chyba nigdy nie widział jej wściekłej. Rozżaloną, smutną, zdenerwowaną, zestresowaną, przerażoną, owszem, ale nigdy nie doświadczył prawdziwego wybuchu złości dziewczyny. Ona sama nawet nie była pewna, czy kiedykolwiek wybuchła tak jak on to zwykł robić przez totalne pierdoły.
Och... świetnie, to zabrzmiało tak, jakby powiedział jej, że miejsce kobiety jest w kuchni albo ze szmatą na kolanach i szorować podłogę. Ułożyła ręce płasko na toaletce, chwyciła między palce jakiś specyfik i zaczęła nim obracać, traktując go trochę jak zabawkę antystresową. Czara goryczy jeszcze się nie przelała, brakowało niewiele, by podlewany oliwą ogień wystrzelił w górę na kilka metrów. Pozwoliła mu na dotyk, pocałunki, choć teraz nie czuła z tego żadnej przyjemności, w zasadzie nic nie czuła. Co oni jej dali? Jak lekami można pozbawić człowieka wszystkich emocji? To było niepojęte, chyba nigdy nie była taka wyciszona, skupiona na konkretnym zadaniu i perfekcyjnie zorganizowana, metodycznie wykonując czynności krok po kroku. Zazwyczaj gdy się malowała, panował chaos, ciągle coś spadało, rozbryzgiwało się, rozbijało, najpierw robiła oko, potem podkład, albo kompletnie odwrotnie, zapominając się i zaczynając od sypkiego pudru. Zwykle słuchała przy tym muzyki, podśpiewywała i tańczyła, odrywając się od czynności, przez co robienie makijażu, zamiast trwać dwadzieścia minut, trwało dwie godziny. To wyglądało tak, jakby ktoś zamienił Gabrielle na inny model, ze zmienionym oprogramowaniem.
Wysłuchała z uwagą imion psów, wszystkich instrukcji, ale raczej nie zamierzała opuszczać pokoju, za bardzo się bała. Dobrze, będzie miała szansę pomyśleć, ułożyć wszystko w głowie i podjąć trudne decyzje, bo przecież czym byłoby jej życie, gdyby nie musiała ich wiecznie podejmować...
Angelo wydawał się być opanowany, rzeczowy, jakby naprawdę nic strasznego się nie wydarzyło. Obserwowała go w lustrze z uwagą, jakby spodziewając się kolejnej bomby. Niewiele się pomyliła... Aczkolwiek właśnie teraz udzielił jej odpowiedzi na pytanie, które zadała mu nim zemdlała. Wciągnęła do płuc powietrze i tam je zatrzymała, bo przestała oddychać. Powiedział to, na głos. Rozbrzmiało w jej uszach silnie, dumnie, jakby był z tego zadowolony. I dobrze, każdy powinien być dumny ze swojego pochodzenia, dobrze, że był pewny siebie i chełpił się swoim mianem, ale Gabi to wcale nie pomogło. Siedziała jak posąg, wlepiając spojrzenie w lustro.
Nic nie powiedziała, nie odezwała się ani jednym słowem, pierwszy raz jej niebieskie oczy były prawdziwie chłodne, zdystansowane. Nie było w nich strachu, nie było czystego przerażenia, nie było wesołych ogników tańczących w promieniach zachodzącego słońca. Lód. Lodowa pustynia, po której hula wiatr. Nawet komplement nie sprawił, że ten lód zaczął topnieć, choć po ciele przechodziły przyjemne, tak dobrze znane jej dreszcze. Wiedział, jak kocha czuć jego rękę na swojej szyi, wiedział, że odlatuje gdy choćby dotknie okolic jednego lub drugiego ucha.
Odprowadziła go wzrokiem i dopiero wtedy rozluźniła ramiona. Oparła łokcie o blat toaletki i ukryła twarz w dłoniach, przecierając ją kilka razy, póki jeszcze nie dokleiła rzęs, nie zrobiła kreski, bo później twarzy nie dotknie nawet jednym palcem. Ogarnęła się w przeciągu piętnastu, może dwudziestu minut, zaczęła chodzić po apartamencie na boso, wyszła na balkon, gdzie spędziła kilka minut, wlepiając wzrok w przestrzeń przed sobą.
Proszki chyba przestawały działać, bo powoli emocje ją dopadały, zaczęły bombardować z każdej strony, ale dzięki temu, że wcześniej była spokojna, nie poddała im się, bo przecież by pękła i jeszcze wyskoczyła przez ten balkon. Musiała stąd wyjść, czuła, że się dusi, obecność psiaków nie pomagała, choć chłopcy byli cudowni i całymi swoimi ciałami próbowali Gabi pocieszyć, bo psy to barometry ludzkich emocji.
Po ponad półtorej godzinie wyszła z apartamentu trafiając niemal na plecy Stefano, dobrze zbudowanego, łysego gostka z dość tępym wyrazem twarzy. Mimo to okazał się bardzo miły, choć kiepsko mówił po angielsku. Gabi oznajmiła mu, że chce iść na spacer i nie potrzebuje przyzwoitki, mimo to ruszył za nią jak cień. Idąc przez rezydencję, bacznie się wszystkiemu przyglądała, była tak cholernie typowo włoska, że już bardziej się nie dało. Zbiegła po schodach a cztery cienie za nią, psy i goryl.
Schodami do hallu, z hallu na podjazd, sama nie wiedziała, gdzie idzie i co robi, chciała być totalnie sama, zniknąć, ukryć się w ciemnej dziurze i nie wychodzić przez kolejny tydzień. Szła na boso, trzymając w ręku swoje czarne szpilki, tuptała bez celu, tup tup tup, w jedną część ogrodu, w drugą, w trzecią, aż wreszcie stopy poniosły ją do stajni. Same, zupełnie samiutkie... Nie wiedziała, gdzie idzie, ale z daleka usłyszała rżenie i poczuła specyficzny zapach. Nie chciała wdepnąć gołą stopą w żadne końskie, łajno więc na wejściu ubrała buty. Psy były zdyszane, Stefano również, jej nie było nic. Weszła do stajni, konie powitały ją radosnym rżeniem, wszystkie prócz jednego, w najdalszym krańcu stajni.
Pogłaskała każdego, ale to ten jedyny budził jej ciekawość tak ogromną, że nie mogła się powstrzymać. Czarny, lśniący, ogromny ogier, grzebał kopytem w sianie, pochylał głowę do przodu, jakby był gotów do ataku.
- Panienko, nie. Proszę nie wyciągać do niego ręki, to nie jest koń, który lubi ludzi. Przyjechał niedawno, jest niebezpieczny. Nikomu nie pozwala do siebie podejść. Pan Denaro mnie zabije jeśli coś się panience stanie pod moim okiem.
Gabi spojrzała na Stefano beznamiętnie, chciała coś poczuć, musiała. Jego słowa jeszcze bardziej zachęciły ją do lekkomyślnego zachowania, jakim było otwarcie boksu. Stefano próbował ją powstrzymać, zablokować dostęp, ale z nim chwilę walczyła, wiedziała, że nie miał prawa jej tknąć. Jakoś udało jej się wejść, koń parskał i prychał groźnie, psy były wyraźnie zaniepokojone, popiskiwały, wyczuwając zagrożenie ze strony wielkiego zwierzęcia, przy którym Gabi wyglądała jak pchła.
- Ciii..... spokojnie, już dobrze. Wszystko jest w porządku, nic ci nie zrobię, ciii....- mówiła do bezimiennego konia spokojnie i łagodnie, uśmiechała się patrząc mu w przerażone oczy. On się bał, bał się tak samo jak i ona, tylko na nie bała się jego, tylko o swoją przyszłość. Mieli coś wspólnego. Bardzo powoli się do niego zbliżała z wyciągniętą ręką, koń zaczął panikować, kręcić się po boksie, ryć kopytem bardziej nerwowo, ale Gabi się nie zatrzymywała. Najgorsze co mogła zrobić to teraz okazać strach.
- Wyglądasz jak czarny turmalin, piękny i błyszczący. Spokojnie maleńki, wszystko jest dobrze, jesteś bezpieczny...- nadal do niego mówiła, była coraz bliżej i bliżej, nie odrywała spojrzenia od jego oczu. Zwierzę zdawało się wsłuchiwać w ton głosu Gabi i powoli się uspokajał, oddech się wyrównywał, kopyto przestawało wykonywać nerwowe ruchy. Koń przybliżył swój miękki nos do ręki Gabi, ale nim go dotknęła, to się cofnął, robił kilka podejść, aż wreszcie dłoń nastolatki spoczęła na jego nosie, który pogłaskała z czułością i przesunęła dłoń na bok głowy, powoli, niespiesznie.
Stefano wpadł w panikę i oczywiście zaczął dzwonić do Angelo i reszty rodziny, że ta laska jest totalnie niezrównoważona i robić głupotę i kompletnie się go nie słucha. Psy się powoli uspokajały, a Gabi głaskała tego groźnego, nieposkromionego ogiera po głowie, za uchem, po szyi. Stali blisko siebie, koń pochylał łeb, by ona miała do niego lepszy dostęp. Gabi cały czas coś do niego mówiła uspokajająco, zaczęła mu coś nucić. Zwierzak oparł lekko głowę o jej ramię i pozwolił się przytulić delikatnie, z oczu konia zniknął strach, jakby kompletnie zaczął odlatywać, uspokajał się tak jak i Gabi. Stres opadał, w stajni nie pachniało łajnem, tylko świeżym sianem i owsem oraz lekko spoconymi konikami. Lubiła ten zapach, zawsze ją relaksował. Kompletnie zapomniała o tym, że już powinna zbierać się na kolację, poprosić Stefano, żeby zaprowadził ją do ogrodu.

Ares Kennedy
rozbrykany dingo
Gabi
Książę Sycylijskiej Mafii — Właściciel Kuranda Hotel i studia tatuażu
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
I'm an Italian Mafia King who lives in Asutralia So baby don't smile to me if you don't like dangerous game
Zebranie trwało chwilę dłużej niż zakładał. Marcello powoli i dokładnie omawiał z członkami rady swój plan. Zmieniali go kilka razy, zapadały ciężkie głosowania i decyzje. Ponowne rozpatrzenie, ewentualne niepowodzenia i po raz kolejny zmiana wariantów. Nie było miejsca na błędy. Czasu mieli niewiele, jeśli ślub miał się odbyć w założonym terminie. Mieli zaledwie dwa dni na ogarnięcie tematu, a to zdecydowanie za mało.
- ... Chyba to mamy. - Wykończony Marcello usiadł w swoim fotelu, po dwu i pól godzinnej batalii z dywanem, tocząc ją swoimi butami. Nawet Fraka zmęczyła ta rozmowa, popalał papierosa z zamyślonym wzrokiem wbitym w bliżej nieokreślony punkt. Angelo przekręcał w palcach monetą, krążąc myślami w wielu miejscach, a jedynie Lorenzo wyglądał na niewzruszonego. Z ich czwórki to zdecydowanie on odbył w życiu najwięcej takich rozmów. Najpierw doradzał bratu, a teraz bratankowi, taka już była jego rola.
- Jeśli zginę, bracie, nie odwołuj wesela. - Franek pierwszy przerwał ciszę. - Tylko wsadźcie mi dużo koksu do trumny i polejcie ją litrami alkoholu. - Tylko jego w tej sytuacji mógł nie opuszczać humor. Angelo zaśmiał się gorzko, odrywając w końcu wzrok od monety.
- Nagą kurwę, która zatańczy na wieku też ci załatwię. - Wstał, odkładając z głośnym brzdękiem monetę na stół. Spojrzał po całej radzie, wzdychając głęboko. - Nic więcej nie wymyślimy. Jeśli to mój ostatni dzień, pozwólcie, że spędzę go ze swoją kobietą. - Odepchnął się dłońmi od stołu i wsunął ręce do kieszeni. - Ale najpierw, zjedzmy ostatnią wieczerzę. - Poczucie humoru nie mogło ich w tym momencie opuszczać. Marcello uśmiechnął się delikatnie i przytaknął głową.
- Tak. Najpierw strawa, później seks do rana, a na końcu zetniemy kilka głów. W zwyczajnych okolicznościach, powiedziałbym "Cieszę się, że znów robimy to wszyscy razem", ale w tym wypadku mam tylko nadzieję, moi kochani bracia i wuju, że cali i zdrowi w tym samym gronie wypijemy za zwycięstwo na moim weselu. - Angelo jeszcze nigdy nie widział, by Marcello się bał, a teraz ten strach aż z niego kipiał. Minął go więc i poklepał po ramieniu, patrząc z góry ze wsparciem.
- Jestem dla Rodziny.
- A Rodzina jest dla ciebie. - Odparł, a kącik jego ust drgnął. Angelo puścił ramię brata i wyszedł z sali, jakby przekraczając magiczną linię...
Nigdy nie widział takiej wściekłości w oczach swojej ukochanej. Nastolatka była zazwyczaj wesołym promykiem, a nawet gdy ją zawodził, albo ranił, był w jej oczach jedynie smutek, ale nie złość. Jeszcze nigdy na niego nie krzyczała, co uwielbiał w niej najbardziej. Dwa wybuchowe charaktery toczyłyby ze sobą jedynie batalię, a ona dopasowywała się do niego jak idealny puzzel w układance. Ten, którego szukasz przez godziny, a który okazuje się kluczowy w całej opowieści. Jej spokój i jej dobro kajały jego mrok i furię. Dotykanie jej było jak gaśnica, na ten płonący pożar, więc gasił go i teraz, samemu dotykając jej drobnych ramion. Ona jednak patrzyła na niego wzrokiem, którego nie znał i nie potrafił pozbyć się go z głowy. Szedł przez pałac i tak jak na zebraniu, nie mógł skupić się na tym, co go otaczało, bo ten obraz powracał. Jej milczenie było niepokojące, oczywiście, że go martwiło. Zakładał maskę Angelo Denaro, którego nie rusza absolutnie nic i który nadal na dominującej pozycji stawia kolejne warunki. Westchnął, włączając w końcu telefon, który na czas narady spoczywał poza salą wyłączony. Kilka nieodebranych połączeń od Stefano. Coś musiało się stać... Od razu przyspieszył kroku i zaczepił pierwszego napotkanego ochroniarza.
- Gdzie jest Stefano z Gabrielle? - Zapytał surowo, na co mężczyzna spiął się lekko, choć prężcież znał odpowiedź.
- Stajnia. - Odparł krótko. Angelo minął go, szybkim krokiem podążając we wskazanym kierunku. Już z daleka dostrzegł sylwetkę Stefano, ale nigdzie nie widział JEJ. Różne myśli krążyły po jego głowie, bo przecież wiedział, że w jej toczyła się niemniej ważna wojna jak Denaro z De Lucą. To nie była już spuszczona przez niego bomba, to już ładunek jądrowy, siejący spustoszenie, którego często nie dało się odratować.
- Próbowałem ją zatrzymać, ale... - Angelo natychmiast uciszył Stefano gestem dłoni.
- Odejdź. - Oddelegował go, widząc już co się wydarzyło. Wiedział, jak dziewczyna potrafi być uparta, sam by jej pewnie nie powstrzymał, chyba, że siłą. Stał przed jednym z boksów, w którym Gabi urządzała sobie schadzkę z tym nowym koniem. Słyszał o nim, ale nie wyglądało na to, by był aż tak niebezpieczny jak mówił Franek. Podobno kopnął go drugiego dnia tak mocno, że zobaczył przed oczami wszystkie możliwe konstelacje gwiazd.
Angelo oparł się o boks, przyglądając w ciszy przez chwilę temu obrazkowi. Obserwował jak drobna dłoń nastolatki sunie po umięśnionym i przerośniętym cielsku potężnego konia. Jego wzrok był łagodny, jak i bestii, którą ujarzmiła. Miała w tym doświadczenie, zaklinała je. Najpierw zrobiła to z Aresem, a teraz ze zwierzęciem.
- Zawsze wybierasz najniebezpieczniejszego konia ze stajni... Rzucił aluzją, a jego głos był spokojny, miękki. O dziwo nie bał się o jej bezpieczeństwo, nie widział, jakby była zagrożona... Może powinien się martwić, ale jego oczy pokazywały mu dość jasną sytuację - była bezpieczna.
- Myślę, że to dlatego, że masz niezwykle delikatną rękę, Gabrielle. Twój dotyk uspokaja wszystkie bestie. - Powędrował wzrokiem po koniu, zatrzymując go na kobiecie, która przy nim stała - Jakbyś go nazwała? - Wiedział, że zwierze nie ma jeszcze imienia i chciał, by to właśnie ona je nadała. Rozmawiał z nią tak, jakby nic złego się nie stało i nie działo. Jakby ta rozmowa miała być zasłoną dymną dla tej wiszącej nad nimi, odkąd ocknęła się ze snu. Chciał zapytać jak się czuje, dowiedzieć jakie ma przemyślenia i co w związku z ta całą sytuacją myśli. Jednak świadomość, że jutro może do niej nie wrócić sprawiała, że nie chciał rozmawiać z nią na niewygodne tematy. Pragnął, by spędziła z nim ten wieczór i noc, by była ostatnim, na co spojrzy przed jutrzejszą akcją. Chciał tylko przytulić ją do siebie i aby było jak zawsze.

Gabrielle Glass
rozbrykany dingo
Twój koszmar
brak multikont
Królowa życia — śpiąca na pieniądzach
19 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Wesoła ciamajda, z mnóstwem pomysłów. Spontaniczna, życzliwa, energiczna!
Kontakt z takim dużym, niebezpiecznym zwierzęciem sprawił, że Gabi się wyciszyła, chciała dać tej istocie poczucie bezpieczeństwa, którego teraz sama tak bardzo potrzebowała, i dzięki temu, że jej się to udało, odzyskiwała wewnętrzny spokój, choć to pewnie było złudne i chwilowe. Umysł już funkcjonował całkiem klarownie, złożyła sobie w nim wszystko do kupy i myślała, że jest gotowa, żeby porozmawiać z Are... Angelo. Ciężko było jej tylko z dwoma kwestiami, ale o tym później.
Ciepło ciała konie bardzo ją koiło, jego zapach i jedwabistość sierści. Przesuwając rękę spiętej szyi zwierzęcia, czuła jak bardzo wali mu serce i jak z każdą kolejną sekundą jego rytm zwalnia, praktycznie zgrywając się z jej.
Nie wiedziała, jak wyglądają ich zebrania, dlaczego nie mogła przy tym być, choć w sumie nawet nie chciała, ale bez mężczyzny u boku czuła ogromną pustkę, jakby była psem z lękiem separacyjnym. To były najdłuższe minuty w jej życiu, ale właśnie się skończyły. Gabi drgnęła niespokojnie, słysząc jego głos. Koń zarżał i zaczął znów grzebać kopytem w sianie, patrząc na Angelo, gotów go zaatakować. Spłoszył się i przestał pochylać głowę do Gabi, by mogła go głaskać.
- Nie jest niebezpieczny. On się boi, jest przerażony. Każdy by był na jego miejscu.- powiedziała spokojnie i odsunęła się o krok do tyłu. Nie spuszczała wzroku ze zwierzęcia, które autentycznie się bało. Wielki, potężny, silny, ale ekstremalnie wrażliwy.
- Skąd przyjechał?- zapytała zupełnie normalnie, jakby pytała o pogodę. Widziała, że koń ma dość, że to, iż jej zaufał i tak bardzo dużo go kosztowało, nie tylko emocjonalnie, ale i fizycznie. Stawał się coraz bardziej niespokojny, to obecność Angelo znów go spłoszyła, dlatego Gabi powoli się wycofała. Miała już do czynienia z końmi, dużo jeździła, jak była młodsza i wiedziała, że nie należy przeginać w żadną stronę.
Stanęła przy mężczyźnie nie zamykając boksu. Wiedziała, że ogier ich nie zaatakuje, nie tego chciał, nie to wyrażał. Spojrzała na Włocha, objęła go ręką w pasie i oparła o jego ciało, kładąc mu głowę na klatce piersiowej. Tego potrzebowała, jego bliskości, jego silnych ramion, ciepła, zapachu, potrzebowała słyszeć jego głos. Miała gdzieś czy jest z mafii, z kościoła czy z rządu (w sumie jeden pies, każde to mafia...), to był jej Ares i tyle. Żadne zło tego świata nie zmieni tej sytuacji. Nie porzuca się ludzi, których się kocha, gdy pojawiają się drobne trudności, choć te nie były wcale takie małe.
Zadarła brodę lekko ku górze, żeby spojrzeć na twarz partnera i posłała mu niepewny uśmiech. Nie miała pojęcia, że to może być ich ostatnia wspólna noc.
- Jak go zobaczyłam, momentalnie przyszło mi na myśl, że wygląda jak ten kryształ. Czarny Turmalin, więc chyba do niego pasuje, jak myślisz?- spytała z zaciekawieniem. Nie wiedziała, że koń nie ma imienia, nie miała pojęcia, że to ogier z jednej z najlepszych stajni na świecie, piękny, rozpłodowy koń do pociągnięcia wybitnych linii. Był warty grube miliony, a jego potomstwo z odpowiednią partnerką, będzie warte jeszcze więcej.
- Bardzo cię boli, moja bestio?- zapytała z troską, chodziło jej oczywiście o postrzał. Aż na samą myśl przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz i poczuła charakterystyczny skurcz w żołądku. Oblał ją chłód, kilka centymetrów z drugą stronę i kula nie trafiłaby w ramię, a w mostek i nie byłoby czego zbierać. Zdawała sobie sprawę, że kiedyś każdy umrze, życie nie trwa wiecznie, tylko po co pozbawiać się go w tak durny sposób?

Ares Kennedy
rozbrykany dingo
Gabi
Książę Sycylijskiej Mafii — Właściciel Kuranda Hotel i studia tatuażu
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
I'm an Italian Mafia King who lives in Asutralia So baby don't smile to me if you don't like dangerous game
Chwyciła jego język, mówiąc nim o strachu. Zrozumiał - sama też była jak ten koń. Potrzebowała spokoju i wyciszenia, potrzebowała przestać się bać, poczuć bezpieczeństwo. Mogła je czuć, tu była bezpieczna, ale nie, to nie wystarczy. On jej musi to zapewnić, stąd jego spokój. Przyszedł on jednak nie dlatego, że musiał, ale sam. Widząc ją, wiedząc coś, czego ona jeszcze nie wie, a co było w tym momencie kluczowe do jego zachowania. Wszystko przestawało mieć znaczenie, gdy zaglądało się śmierci w oczy, gdy wyruszało na misję, z której mogło się nie wrócić, a kiedy patrzyło się na ukochaną osobę, na cały swój świat, chcąc go chronić już zawsze. Jak będzie ją chronił, gdy zniknie? Nie chciał zostawiać jej samej, musiał przecież wrócić, ale jaką miał gwarancję? To wszystko co się stało,przestało mieć nagle znaczenie. Zjebał, jasne, doprowadziło to do przykrych skutków, ale to było bez znaczenia. Wiedziała wszystko, stało się to, co nieuniknione, poznała prawdę. W najgorszy z możliwych sposobów, ale nie musiał już tego ukrywać. Nie uciekła, to chyba samo w sobie było już dobrym znakiem. Patrzyła na niego bez wcześniejszej złości, znów nastał pokój. Właśnie tego potrzebował.
- Z Polski. Z Janowa Podlaskiego, to już nasz drugi koń z tego rejonu. Wiesz, ma ze mną więcej wspólnego, niż tylko bycie bestią... - Był gotowy powiedzieć jej o sobie wszystko. W końcu. Czuł w związku z tym zarówno strach, jak i ekscytacje. W końcu nie musiał niczego ukrywać, patrzeć na słowa i powstrzymywać przed nią prawdy. To było takie wyzwalające, jakby czekał na to od dawna.
Podeszła do niego, a on nawet nie drgnął, czekając na jej ruch. Aż przymknął oczy, gdy tak z delikatnością ujęła jego biodra, ale nie drgnął dalej. Wypuścił z płuc powietrze, czując ciepły polik na jego piersi. Zamknął oczy, uśmiechnął się pod nosem i wtulił w jej włosy, otaczając ramionami niespiesznie. Ciepło oblało całe jego ciało, a swoje źródło miało właśnie tam, gdzie kobieta opierała swój polik - w jego sercu. To było uczucie, które już znał, które zawsze przychodziło z zaskoczeniem i było bardzo intensywne, przyjemne, zapierało dech i sprawiało, że chciał śmiać się w głos. Był szczęśliwy, właśnie tego potrzebował. Nie bała się go, czego on obawiał się, że nastanie. Nie obrzydzał jej jego dotyk, wręcz pragnęła go, inicjując powstałą bliskość. Wdychał jej zapach, kręcąc się policzkiem po jej włosach i ucałował czubek głowy nastolatki i napotkał spojrzeniem jej spojrzenie. Niezbyt pewne, jak i jej uśmiech, który odwzajemnił. W jego oczach tlił się zadziwiający spokój i ciepło, jakby nie należały do niego. Nie poznałby swojego odbicia w lustrze, gdyby teraz w nie spojrzał.
- Bardzo. - Przyznał szczerze. - A więc Czarny Turmalin. - Jego uśmiech przybrał na sile, ale wciąż był delikatny. Angelo pragnął, by ten moment trwał, by się w nim zatrzymali i mogli tak na siebie patrzeć już zawsze.
Wrócę do ciebie mała. Wrócę i sprawię, że będziesz najszczęśliwsza a świecie. Już zawsze.
- To tylko draśnięcie. - Martwiła się o niego, co nie powinno być dla Aresa żadną nowością. Dla Aresa nie, ale dla Angelo może trochę... Patrzyła na niego tak samo jak zawsze, może nieco bardziej niepewnie, ale ten wzrok był niepowtarzalny i nikt inny go nim nie obdarzał. nie potrafił pod nim wytrzymać, dlatego bardzo delikatnie, jakby była z porcelany, ujął jej polik w swoją silną dłoń i powoli, jakby badał, czy może, zbliżył się do jej ust, całując je z lubością. Delikatnie, powoli, rozkoszując każdą sekundą tego pocałunku, choć nie trwał on długo. Oparł swoje czoło o jej, z przymkniętymi oczami napawając słodkim zapachem.
- Jesteś najlepszym co mi się w życiu przytrafiło, Kwiatuszku. - Wyznał cicho, głaszcząc jej policzek niemal niewyczuwalnie. Otworzył w końcu oczy i spojrzał w oczy Gabrielle Glass z ogromnym ciepłem.
- Zjesz ze mną i z moją rodziną kolację? A później pozwolisz, że uszczęśliwię cię w sposób, w jakikolwiek sobie zamarzysz? - Pragnął spełnić jej wszystkie życzenia, zrobić jej maseczkę na twarz, jeśli trzeba, masaż stóp i całego ciała. Wykąpie ją w mleku i obsypie płatkami róż, ucałuje każdy centymetr jej ciała i spełni każdą zachciankę jedzeniową, jaka tylko sobie wymyśli. Chciał być dla niej, pokazać, jak bardzo jest jej wdzięczny za wszystko co dla niego znosi... że ciągle patrzy na niego w ten sam sposób, choć zna już prawdę.
Nie zasługuje na ciebie, myszko, ale zasłużę. Nawet jeśli mam czas tylko do jutra. W zamian chciał tylko tego, by przy nim była. Do samego końca.
rozbrykany dingo
Twój koszmar
brak multikont
Królowa życia — śpiąca na pieniądzach
19 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Wesoła ciamajda, z mnóstwem pomysłów. Spontaniczna, życzliwa, energiczna!
Każdy, zwyczajny, szary człowiek by się bał po tym co zobaczyła. Strach był obezwładniający, a nie lubiła czuć się taka bezsilna. Teraz gdy była z daleka od domu, od tego co znała, od rodziny i przyjaciół w zasadzie, gdyby coś poszło nie tak, to miałaby tylko siebie i weź sobie człowieku radź. Na całe szczęście nie musiała. To było bardzo zaskakujące ile ciepła i serdeczności otrzymała od Marcello i Rosalii już na samy wstępie, byli tacy normalni, że aż nie do pomyślenia, że są częścią tak wielkiej organizacji, trzęsącej całym światem. Królowa Elżbieta i Króli Filip Włoch normalnie. Od czasu gdy zemdlała, w ogóle o nich nie pomyślała, a teraz naszła ją wizja królewskiej pary, nawet zaśmiała się w myślach, że powinna teraz całować ich po rękach na powitanie. O albo jak w Ojcu Chrzestnym powinna ucałować sygnet Marcello. To było takie zabawne w jej głowie, tak bardzo irracjonalne, ale okropnie śmieszne, ale o dziwo udało jej się nie zaśmiać w głos, do własnych myśli. Fajnie tak, niezbyt skomplikowanie, całkiem prosto, jasno i klarownie.
- Polska? To tam, gdzie białe niedźwiedzie chodzą po ulicach?- zapytała z rozbawieniem. Oczywiście, że żartowała, przecież znała geografię, nie jest głupią Amerykanką, tylko dumną Australijką!
Angelo toczył ze sobą wewnętrzną bitwę, biedny chyba pierwszy raz bał się, że może nie wrócić z akcji, a to tylko dlatego, że wiedział, że jeśli go zabraknie to Gabrielle już nigdy, przenigdy nie będzie taka sama. I tak się już zmieniła, ale jeśli coś mu się stanie, jeśli zniknie, jeśli jakaś zbłąkana kula dosięgnie jego serca czy głowy, ona tego zwyczajnie nie zniesie. Nic tak bardzo nie boli jak utrata ukochanej osoby, świat się wali, rozpada na kawałki i poskładanie go do stanu pierwotnego jest praktycznie niewykonalne. Dobrze, że ona jeszcze nie wiedziała, co się święci, bo w przeciwnym razie wróciłaby do stanu sprzed omdlenia.
Te kilkadziesiąt minut rozłąki dobrze im zrobiło, ona naprawdę potrzebowała czasu, co zaowocowało właśnie tym jej spokojem, czułością i delikatnością. Czasami trzeba zostać ze swoimi myślami w samotności, by jakoś je złożyć, porozmawiać samemu ze sobą i móc w jakiś sposób poradzić sobie z tym co trudne.
- Tak, zdecydowanie.... Też jest taki narowisty jak ty i piękny.- nie mogła się powstrzymać przed tymi słowami, pasowali do siebie idealnie. Nad każdym z nich trzeba było popracować, by wydobyć to co najlepsze.
Za każdym razem, jak tak silnie ją przytulał, czuła się tak jak w pancernej zbroi, której nic nie rozwali, jakby była kuloodporna, ognioodporna, cholera wszystko odporna. Nawet, teraz gdy już wszystko wiedziała i widziała jak z zimną krwią morduje człowieka, nic się nie zmieniło, choć powinno zmienić się wszystko. Przez chwilę miała wrażenie, że wali mu serce, zdecydowanie zbyt mocno, za głośno, za szybko, ale w miarę upływu czasu tego uścisku, zwalniało swój rytm do właściwego. Mogłaby tak sobie nagrać dźwięk jego bijącego serca i puszczać go gdy czułaby się źle, to było kojące. Tak ciepłego wzroku względem niej jeszcze nie miał, owszem, patrzył na nią podobnie już wcześniej, ale nie tak mocno jak teraz. W półmroku światła stajni jego oczy skrzyły się jak pancerzyki żuków, tańczyły tam ciepłe iskierki i ona naprawdę to wiedziała, czuła jak nic tą miłość bijącą ze spojrzenia. Słowa były tu zbędne, każda kobieta marzy o tym, by mężczyzna tak na nią spojrzał choć raz w życiu.
Gabi zmarszczyła śmiesznie ten swój zgrabny nosek. Czy ona właśnie nazwała konia? Nie mogła się nie uśmiechnąć bez ukazywania równych, białych ząbków. Ech, dlaczego takie miłe chwile nie mogą trwać bez końca i wszystko musi się pieprzyć w najmniej odpowiednim momencie? Samo życie, raz na wozie, raz pod wozem.
Draśnięcie... Już ona widziała to draśnięcie! Jak wszystkie jego blizny, które teraz miały znacznie większy sens. Ile kulek w życiu zarobił, ile razy ocierał się o śmierć, ile razy istniała szansa, że umrze i nigdy nie spotkają. To było przerażające, tak bardzo, że aż gęsiej skórki dostała, i nie było to spowodowane tą delikatnością i czułością z jaką gładził jej polik, zbliżając się do niej z niepewnościa, jakby wahał się nad tym czy ją pocałować czy nie.
Jakby byli na pierwszej randce i nie wiedział, czy przypadkiem nie dostanie z liścia.
Caaaaałuuuuuj co się czaisz, całuj jakby jutra nie było! - i pocałował, w tak cholernie dobrym stylu, że lepszego pocałunku to chyba nie było nigdy. W sensie Angelo świetnie całował tak ogólnie. Miał wyczucie, wiedział kiedy pogłębić pocałunek, kiedy być bardziej zachłannym, kiedy zastopować, ale to... To było jak jakaś obietnica, tylko czego?
Zamknęła oczęta z przyjemności i zrobiła coś, co zwykle dzieje się na tych wszystkich romantycznych filmach. Ugięła nogę w kolanie, którą przytuliła niemal do swojego pośladka, a to jest oznaką właśnie najbardziej romantycznych i emocjonalnych pocałunków. Nie mogła nie ułożyć dłoni na jego policzku, na którym wyczuła oznaki jednodniowego zarostu, był przyjemnie szorstki.
Nie chciała otwierać oczu, ale stało się to automatycznie gdy ich usta się od siebie odkleiły, a spojrzenia się spotkały.
Zarumieniła się słysząc jego słowa, to było takie miłe i piękne. Mieli widownie! Gapiły się na nich konie, włącznie z zestresowanym Turmalinem i trzy psy. Każdy ze zwierzaków się gapił. Konie wyglądały z boksów, a psiaki siedziały na zadkach.
- Nie możliwe, zobaczysz, że jeszcze spotka cię wiele dobrego i kiedyś coś, albo ktoś zmiecie mnie z piedestału.- zaśmiała się i odwróciła głowę lekko w bok, patrząc na psy. Dopiero teraz poczuła wzrok tych wszystkich zwierząt na nich i zrobiło jej się nieswojo.
- Umieram z głodu, nie pytaj dzika, czy robi kupę w lesie, jak mogłabym nie zjeść kolacji?- zapytała z lekkim oburzeniem i ni z tego ni z owego złapała Angelo zębami za nos, gryząc go delikatnie i natychmiast puszczając.
Z jego bioder, rękami zjechała na pośladki, gdzie zacisnęła lekko palce. Uwielbiała ten tyłeczek, zwłaszcza, że znała go dokładnie, wiedziała co kryje się pod materiałem spodni i bielizny.
- A ile mam życzeń? Jedno, dwa, trzy? Jak u dżina z Alladyna. Bo jeśli tylko jedno, to muszę się zastanowić, ale myślę, że po kolacji chyba warto porozmawiać, choć oboje jesteśmy zmęczeni.
Miętosiła sobie jego tyłek, jakby był zabawką antystresową, ot tak, bo chciała, bo mogła, bo należał do niej i już.

Ares Kennedy
rozbrykany dingo
Gabi
ODPOWIEDZ