prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
Zawsze istniała między nimi olbrzymia namiętność. Oddziaływali na siebie jak mało kto. Ich ciała zdawały się wołać wzajemnie i błagać o przynajmniej chwilę upojenia. Pytanie tylko czy pasja nie była gwoździem do trumny ich związku? Być może pozostawała fundamentem owej relacji a czy uda się stworzyć głęboką relację na równie chwiejnej podstawie? - Szaleńcy... - mruknąwszy pokręcił łepetyną. Niestety, z Deonne zdążyli dotrzeć do momentu związku, gdy niegdyś czarujące aspekty osobowości kobiety z czasem zaczęły doprowadzać detektywa do szału. Jej urokliwa czepialskość bądź marudzenie niegdyś postrzegane jako ujmujące później stały się szpilkami wbijanymi w mózg. Nawet głos dziewczyny sprawiał wrażenie bardziej skrzekliwego, kiedy zaczynała... Była to jedna z przyczyn tragedii jaka ich spotkała. Nie rozmawiali dostatecznie otwarcie i właśnie dlatego się od siebie odsunęli. Eamon nie umiał dyskutować o uczuciach, unikał tego.
Słysząc komentarz panny Britton z początku starał się odruchowo wcisnąć sztuczną dłoń w kieszeń. Prędko jednak przypomniał sobie, że nie jest to aktualnie możliwe i zwyczajnie przesunął ręką po nogawce. - Tak, jest wspaniała. - tylko tyle. Miał w sobie na tyle taktu, by nie rozwijać tematu Kareeny. Ponadto, po prawdzie nie wiedziałby co powiedzieć. Podziwiał ją jako matkę, panią doktor, siostrę - jako człowieka. Oczywiście, podobała mu się i nie potrzebował viagry; żeby uprawiać z nią seks, niemniej ich rodzaj bliskości nie był równie płomienny. Nie istniało w nim charakterystyczne podniecenie oraz wyczekiwanie. Korven się z tym pogodził, akceptował taki stan rzeczy. Więcej miał do powiedzenia o Stevenie. - Reena też się stara. - burknąwszy dokończył papierosa. - Pasuje do Ciebie. Taki golden retriever, huh? Tu zamerda, tam wyliże... - odchrząknął, naraz wbijając ciemne oczy w rozmówczynię i kręcąc łepetyną. Nieme: Nie komentuj. Wiem To alkohol.
Zaskoczenie Dei przyjął z widocznym zniecierpliwieniem, irytacją oraz... spokojem? Jak gdyby spodziewał się podobnej informacji. Że Angelina słówkiem o nim nie wspomniała. - Oczywiście... - mimo wszystko doświadczał rozczarowania. Tłukł się przez pół świata po to, aby Angie potraktowała go jak kompletnego śmiecia. - Nie dzwoniłem, ponieważ Ang kazała mi się odczepić... Przyleciałem do Ciebie, Dea. - wbił w nią poważny wzrok. - Kiedy tylko się dowiedziałem... Byłem tam... - palcem wskazującym gwałtownie wskazał jakiś kierunek, robiąc również krok w stronę blondynki. - Byłem w szpitalu, rozmawiałem z lekarzem. Byłem tam przez dwa dni. Trzeciego dostałem bardzo uprzejmą wiadomość od Twojej przyjaciółeczki. Kazała mi się pieprzyć. W skrócie. - tak to odebrał bo czy nie o to chodziło?

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Trudno było zaprzeczyć narastającej pomiędzy nimi pasji namiętności. Zapewne gdyby okoliczności im sprzyjały, dawno wybuchliby we własnych ramionach. Prawdą jest to, że wszystko wokół sprawiało wrażenie perfekcyjności - oni; sam na sam pośród gwieździstego nieba - niby oddaleni, a jednak w pobliżu siebie. Deonne czuła tą magię; choć umysł pisarki nie był zakrapiany alkoholem - całe otoczenie oddziaływało na nią praktycznie w identyczny sposób co na detektywa.
Nie chciała odczuwać takiego wpływu, bo nie po to tu przyleciała - robienie sobie nadziei, odnajdywanie w tym chaosie cząstki dawniejszych ich jak najszybciej potrzebowała zdusić w zarodku. Przyjechała by okazać wsparcie, wbrew oczekiwaniom wykazać się przyjacielskim czynem, być dobrym człowiekiem - a nie powiększać rozterki pana młodego. Rzecz jasna, nie uważała że ma jakikolwiek wpływ na jakiego decyzję, ale co jeśli...?
Kiedy tej nocy patrzył na nią tymi wielkimi szczenięcymi oczyma - mogłaby przysiąść, że powoli odkrywała w nim karty zawahania - być może był to zaledwie jej wymysł, być może sama w głębi swojej podświadomości chciałaby wierzyć, że jest przyczyną jego chwiejności - że gdyby poprosiła, gdyby cokolwiek powiedziała - choćby napomknęła; odrzuciłby wszystko w imię ich miłości. Dla niej, dla niego, dla nich... uciekliby. Mogliby wyjechać już teraz, w tej chwili - natychmiast; lecz tego nie zrobi, nie mogłaby - nie potrafiłaby zniszczyć mu nadziei na lepszy start. Niezależnie jak samo wyobrażenie stojącego Eamona przy ślubnym kobiercu z inną kobietą bolało - jak bardzo czuła się przez to osamotniona, wyniszczona - zgładzona; to pozwoliła mu odejść rok temu; wtedy - w Lorne Bay; teraz jego odejście ma być oficjalnie zapieczętowanie złotą obrączką.
Nie był jej od roku, to dlaczego wciąż rościła sobie do niego prawa?
Jasne tęczówki przesunęły się po znajomej twarzy, ręce opadały wzdłuż ciała - przez krótką chwilę bacznie obserwowała, by zaraz odwrócić spojrzenie przed siebie - mniej kuło serce - gdy tak obsesyjnie nie patrzyła. - Czasem brakuję mi oswajania samotnego wilka. - rzucone bardziej pod nosem, do siebie - ale na tyle głośno by doszczętnie usłyszał komunikat. Tym razem zrobiła to specjalnie, podniecało ją bazowanie na granicy - rozsądek zniknął na te kilka sekund; zapragnęła sobie przypomnieć jak flirt z Korvenem potrafił być orzeźwiający.
Dalszej, tak rozbudowanej sytuacji niestety nie była w stanie przewidzieć, wszystkie słowa wypadające ze słów arystokraty były niczym najpotężniejsze zaklęcia; nagle w jej umyśle powstał mętlik - nie przygotowała się na podobnego typu „wyznania.” Czuła jak opada, czuła jak się poddaję - bicie serca przekroczyło normę - boże, chciała teraz wszystkiego.
Przyjechał. Przyjechał. Przyjechał. Przyjechał. Przyjechał. Przyjechał. Przyjechał. Zostałby. Zostałby. Zostałby. Zostałby. Zostałby. Zostałby. Zostałby. Zostałby. Zostałby. Zostałby. Zostałby. Zostałby. Zostałby. Zostałby. Zostałby. Zostałby. Zostałby. Zostałby. Zostałby. Zostałby. Zostałby. Zostałby. Zostałby. Zostałby.
Wiedziała, że gdyby wtedy poprosiła zostałby dla niej.
- Nie powiedziała mi... - automatyczne zaprzeczenie łepetyną. - Nie wiedziałam. - dwanaście miesięcy, trzysta sześćdziesiąt pięć dni - tyle samo nocy, bez niego. - Jak mogłabym nie chcieć Cię zobaczyć? - pytanie retoryczne, nie oczekiwała odpowiedzi. - Gdyby cokolwiek powiedziała...- może to wszystko nie miałoby miejsca; nie myśląc, nie rozpamiętując - nie zważając na okoliczności zniwelowała pomiędzy nimi odległość; dłonie najpierw powędrowały na kark mężczyzny; następnie jedna z nich zsunęła się na przedramię; czoło zostało oparte o jego. Nie połączyła ich ust, lecz przez kilka sekund niemal na nim tego nie wymusiła.
Chyba potrzebowała tej bliskości, oby tylko odebrał to jako gest podziękowania.
A nie rozpoczynającej się pięciodniowej walki o względy detektywa, heh

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
Czy Eamon miał wątpliwości? Z pozoru - nie. Nie chciał ich mieć. Był przekonany, że z panną Britton tworzyli wybuchową parę. Niszczyli siebie wzajemnie i doprowadzali do ruiny. Obydwoje potrzebowali czegoś więcej. Kogoś, kto uleczy stare rany; zaoferuje nadzieję na przyszłość. Z trudem przychodził mu ten wniosek, ale Steve wydawał się właśnie taką osobą dla blondynki. Tak jak dla niego była nią Kareena. Zdawali egzamin. Zaleczali ich bóle, koili, snuli plany na przyszłość. Czego chcieć więcej?
Ostatecznie, on i pisarka mieli już dostatecznie wiele szans. Z każdym razem kończyło się tak samo. Nie. Z każdym kolejnym razem kończyło się gorzej. Staczali się, upadali niżej i boleśniej. Do czego doprowadzili w Lorne Bay? Prawda jest taka, że obydwoje pozostawali zapatrzeni we własne, samolubne pragnienia. Nie obchodziły ich potrzeby tej drugiej osoby. Przynajmniej żadne z nich nigdy nie okazywało tego w zdrowy, sensowny sposób.
Dlatego jakiekolwiek, zakorzenione na tyłach serca wątpliwości bruneta zniknęłyby - i zapewne znikną - wraz z najbliższą konfrontacją z Deą. A taka z pewnością się zbliżała. Ta dwójka nie umiała komunikować się bez kłótni, awantur, egoistycznych haseł i zgrywania ofiary raz przez jedno raz przez drugie. Takie były rozmyślania Korvena. - Oh? - równocześnie detektyw nie umiał odmówić sobie odrobiny przyjacielskich przepychanek słownych. Przyjacielskich. Choćby nie wiadomo co... - Podobno samotnego wilka nie da się oswoić. - oczyma powiódł po buzi dziewczyny.
Dotyk Deonne wydawałby się niestosowny, gdyby nie alkohol a nawet po pijaku; kiedy minęło paręnaście sekund (minuta? dwie??) do odpowiednich ośrodków w mózgu Brytyjczyka dotarło jak razem wyglądają. Jak wyklęci kochankowie. Para sekretnych ukochanych, którzy spotykają się pod smutnym drzewem; by ostatni raz przed ślubem jednego z nich wypowiedzieć sobie przyrzeczenia oraz obietnice miłości pokonującej śmierć. Zanim do tego doszło, brunet czerpał z owej chwilowej bliskości. Zanurzył w jasnych włosach nos, westchnął i przymknął powieki wmawiając sobie; że tym sposobem zaledwie odpoczywa. Brakowało mu tego, brakowało mu jej. Nawet jeśli tkwili w niezdrowym, toksycznym kole bez wyjścia. Wciąż był człowiekiem i tęsknił za nią.
Po paru uderzeniach serca odsunął się, ujął buzię kobiety w dłonie i przez moment wpatrywał się w błękitne oczy. Jak gdyby w nich czegoś szukał. Mrużył własne powieki, lekko przymarszczał brwi i szukał. Odpowiedzi. Powodu dla którego mogliby spróbować raz jeszcze. Ten ostatni, decydujący raz... Chyba nie znalazł tego, czego poszukiwał. Koniec końców do czoła pisarki przysunął wargi, musnął zroszoną potem skórę i puścił ją. Wrócił do utrzymywania dystansu. - Gdyby Ci powiedziała... Niczego by to nie zmieniło, prawda? - mruknął nieco innym tonem. Jakby w przeciągu tych kilku minut zdążał wytrzeźwieć. Bo czy ona byłaby wtedy skłonna porzucić Stevena? On nie znalazłby w sobie odwagi ani nawet... impulsu do porzucenia Reeny. Nie po tym co dla niego zrobiła. - Powinniśmy wracać. - unikał wzroku Dei.

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Ich relacja od zawsze była płomienna. Chaos, namiętność oraz pożądanie przeplatało się pomiędzy sobą - by w ostateczności wybuchnąć. Nigdy nie potrafili utrzymać swych emocji na wodzy, niezależnie od tego czy w aktualnej chwili towarzyszyły im pozytywne, czy też te mniej. Walczyli, rywalizowali - manipulowali; bezwzględnie musieli dopiąć swego - jakby nic innego nie miało znaczenia, jakby zapominali, że powinni tworzyć duet, a nie dwie osobne jednostki.
Każda kolejna próba zjednoczenia kończyła się fiaskiem. To zaskakujące, że nadal się nie pozabijali.
Za to później nachodziły takie chwile jak ta dzisiejsza, gdzie tęsknota, miłość (ukryta!); oraz poczucie straty przezwyciężało wszystkie troski i fanaberie - gdzie stali na przeciwko siebie, niczym poddani machając białymi flagami. Te momenty były najpiękniejsze, dokładnie w tych Deonne Britton zakochiwała się w samolubnym owianym mrokiem Brytyjczyku jeszcze bardziej; mocniej - obsesyjnie. Kiedy odczuwała pragnienie przynależenia do niego - nie musiała nic mówić, bo była pewna, że on już o tym wiedział.
Niestety obecna sytuacja zupełnie różniła się od tych poprzednich, nie mogła pozwolić by mógł to dostrzec te wszystkie miotające się w niej emocje. Z jednej strony chciała, z drugiej modliła się by nie zaszli za daleko; by rozruszone serca nie wymknęły się spod kontroli. Żadne z nich nie było samotne, nie kroczyli przez życia by na nowo odnaleźć do siebie drogę - spróbowali z innymi i wyszło; składane obietnice wyszeptywali w osobnych domach - do innych oczu. Na żal czy rozdrapywanie starych ran nie było tu miejsca, nawet jeśli umysł pisarki podpowiadał zupełnie sprzeczne informacje; ponieważ prawdą było to, że pod odsłoną nocy, podjęłaby się tego ryzyka - wystarczyło parę sekund by każda komórka w ciele blondynki zapragnęła wykorzystać tą okazję. Fatalnie. Poczucie winy narosło do maksymalnych rozmiarów.
Bystre oko dostrzegło furtkę.
Był teraz słaby, gdyby przekroczyła granicę - poddałby się. Wzięłaby go sobie; zamoczyła usta, wplotła palce - rozpięła ciemną koszulę, oraz równie czarne spodnie. Ilekroć o tym myślała popełniając grzech pod białą pościelą.
Fantazje całkowicie różniły się od rzeczywistości; zapytał inną o co przez lata sama chciała być zapytana. Kroczył przez życie przy boku Kaareny - a ta kobieta nie zasługiwała na takie zhańbienie.
Dlatego dobrze, że się odsunął - albowiem Dea nie posiadała na to wystarczająco dużo siły, serce wciąż łomotało - spojrzenie nadal utrzymywało wyraz rozczulenia, a umysł choć oddalony w skrycie odnajdywał ścieżki do ramion detektywa. Niestety, lecz Britton nie potrafiła tak szybko powrócić do codzienności; do chłodu - i narastającego wokół dystansu.
Wypowiedziane przez mężczyznę pytanie z początku oddaliło się niczym echo, nie odpowiedziała od razu - albowiem nie odnalazła odpowiednich słów. Co właściwie chciał usłyszeć? Potwierdzenie - nie zmieniłoby nic? Nie była pewna, gdyby zobaczyła go nazajutrz tuż po wypadku w swojej sali - potrafiłaby pozwolić mu odejść? Czy on w chwili gdyby ujrzał ją całą poobijaną, następnego dnia powróciłby do Anglii? Umiałby? Na twarzy dziennikarki zawitał cień delikatnego uśmiechu. Uspakajała się. Zapach i dotyk bruneta powoli przestawał mącić w jej głowie. - Nie myślmy o tym. - satysfakcjonująca odpowiedź, przynajmniej na chwilę - zanim nie wrócą do posiadłości, do łóżek - gdzie obok znajdują się aktualni wybrankowie. - Masz rację, zrobiłam się śpiąca. - nawet za specjalnie nie ukrywała tego kłamstwa.

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
***

Ranek przyniósł ze sobą nietypowe odczucia. Podekscytowanie, niepewność, ból głowy, suchość w gardle... Nade wszystko Eamon czuł się jednak podle. Szczególnie spojrzawszy na leżącą obok narzeczoną. Rozkopana kołdra w liliowym kolorze ładnie pasowała do ciemniejszego odcienia, gładkiej skóry. Satynowe spodenki przytulały spocone biodra a koszulka na ramiączkach (komplet królewskiego błękitu w paski) ledwo zasłaniała prawą pierś. Niejeden mężczyzna dostałby natychmiastowego wzwodu na ten widok, ale patrząc na czarujący i nienachalnie erotyczny obrazek detektyw nie doświadczał podniecenia. Widział w Kareenie piękną, niezwykłą kobietę; aczkolwiek nie wzbudzała w nim płonnych emocji. Dlaczego? Wszystko byłoby prostsze gdyby pożądał jej równie mocno jak wyczekiwał ich wspólnych rozmów o pracy bądź milczącego czytania w swoim komfortowym towarzystwie. Tyren będzie dobrą żoną, on zostanie dla niej dobrym mężem, ale w łóżku nigdy nie zaznają upojenia.
Ciekawe czy to tylko zasługa Deonne czy Kerie również ukrywała sekrety byłego małżeństwa. Może Derek był dla niej tym jedynym, idealnie dopasowanym seksualnie partnerem? Może postrzegała Korvena w podobny sposób i widząc w nim materiał na świetnego towarzysza życia oraz dobrego ojczyma - była gotowa zrezygnować z innych aspektów owej relacji? A może wyczuwała nastrój bruneta i współgrała z nim, nie doświadczając przymusu zbliżenia bądź chuci...? Nigdy nie robili niczego na siłę, nie starali się wzbudzić tego; co między nimi nie istniało. Całowali się, oczywiście. Brali kąpiele we dwójkę, uprawiali seks i śmiali się podczas tarzania po łóżku; ale zawsze -zawsze- było w tym więcej ciepłej sympatii niż zwierzęcych impulsów.
Detektyw zastanawiał się nad tym wszystkim powoli biorąc poranny prysznic. Później zakładając na siebie kolejne; świeże czarne jeansy oraz białą koszulę. Nawet, gdy stał już w kuchni z filiżanką ciemnej kawy i wpatrywał się w widok za oknem przeklinając obietnicę walki z papierosowym nałogiem. Nie chciał walczyć. Tym bardziej, skoro teraz przychodziło mu wchodzić w batalie ze znacznie gorszym uzależnieniem - Deą.
W blasku dnia trudno przychodziło mu usprawiedliwianie wczorajszego zachowania bądź nazywanie go przyjacielskim. Niewiele było w nim z przyjaźni. Zachowywali się jak kochankowie, co nie powinno się powtórzyć. Tak właśnie postanowił - zero ponownego ładowania się w dwuznaczne sytuacje. Zero... - EJ? - z zamyślenia wybudził go głos zaspanego siedmiolatka. Brytyjczyk automatycznie obrócił się przez ramię i posłał chłopcu lekki uśmiech. - AJ! Wystraszyłeś mnie. - częściowa prawda. Wybił go z rytmu. Była niedziela, więc dziś domownicy byli bezpieczni - zero paradujących dokoła projektantów wnętrz, robotników ani kucharzy ładujących na maleńkie talerzyki jeszcze mniejsze porcje dań do tysięcznego zaakceptowania. - Czemu nie śpisz? - Ajay (bo tak na imię wysokiemu, szczupłemu chłopakowi o skórze nieco ciemniejszej od karnacji mamy) doczłapał do kuchennej wysepki (w tym przypadku - wyspy) i wskoczył na stołek. - Ptaki mnie obudziły. A Ty? Czemu Ty nie śpisz? Grałeś na komputerze do późna? - prawa brew pomknęła mu do góry, kiedy po nalaniu soku do wysokiej szklanki przesunął ją w stronę dziecka. - Nie... - kłamstwo. Nie trzeba parać się detektywistyczną profesją, aby je wyczuć. Ciężar ciszy, która zapadła wystarczył; by oskarżony przyznał się do winy. - Ok, tak. Są wakacje. - Fakt. Są wakacje. Więc można wszystko, nie? - chłopak zmrużył oczy, ale nie przestał pić. Nawet, gdy Eamon wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. - Nie powiesz mamie, co? Ja będę krył Ciebie a Ty mnie, huh? Co Ty na to? Są wakacje... - Widać, że nie masz dziecka. - brunet wywrócił oczyma. - Daj spokój. Mam Ciebie! Więcej mi nie trzeba. - AJ otworzył usta w oburzeniu. - To komplement. Dobra, powiedz mi w co grałeś... - prędka zmiana wątku, celem odwrócenia uwagi. Choć ciemne oczy bezustannie wpatrywały się w trzymanego przez wkrótce-ojczyma papierosa.
Właśnie wtedy do pomieszczenia ktoś wszedł. Ajayem wzdrygnęło a Eamon automatycznie wrzucił fajkę do zlewu. Na widok Deonne obydwaj się rozluźnili. - Kurde, straciłem papierosa... - wyjąwszy wilgotne zawiniątko z westchnieniem wcisnął je do kieszeni (co by nie zostawiać dowodów rzeczowych w koszu!) i zabrał się za wyciąganie kolejnego. - Mniejsza o Twojego papierosa... Spójrz na moją koszulkę! - ok, jednak Ajay poniósł większe straty. Na twarzy pidżamowego Iron Mana widniała wielka plama z soku. Chłopak wbił w blondynkę wzrok. Ciskał z niego sztyletami. - Moja ulubiona. - dorzucił dobitnie. Korven tymczasem z teatralnie smutną miną kiwał łepetyną a jeżeli jego spojrzenie napotkało spojrzenie błękitnych tęczówek wyszeptał niby echo: - Jego ulubiona. I co teraz...?

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Nie spała. Niestety, lecz dana bezsenność nie była spowodowana jedynie różnicą czasu. Wodząc wzrokiem po wysokim (jak przystało na stare budownictwo) białym suficie coraz mocniej dochodziła do wniosku, że przylot do Anglii posiadał swój ukryty cel. Wcześniej nie zastanawiała się nad tym, a raczej unikała myśli związanych z tajemniczym, znajdującym się w drugim skrzydle Brytyjczykiem. A jednak nadal stanowił główne źródło rozterek sercowych biednej pisarki. Nie chciała go kochać, wielokrotnie sparzyła się na tych (zbyt!) intensywnych uczuciach, w końcu próbowali; nie raz, nie dwa - a dziesiątki razy starali się przezwyciężyć problemy dla swej miłości. Nie wychodziło, a każde kolejne rozstanie doprowadzało do jeszcze większych katastrof, musiała uwierzyć, że nie byli dla siebie przeznaczeni - gdyby los podpowiadał im prawdę wszystko powinno być o wiele prostsze. Związek, miłość - stworzenie czegoś na podobieństwo rodziny.
Narastała w niej chuć, na ciele wciąż odczuwała jego dotyk, zapach potu i wody kolońskiej detektywa przesiąkł przez jej skórę, miała mylne wrażenie jakby ponownie zaczęła do niego należeć. Zastanawiała się, jak spędziliby tą noc - gdyby go dopadła żadne z nich się nie pohamowało. Wiedziała, że też coś czuł; dostrzegała to w oczach mężczyzny, w niewinnym flircie - a także złośliwym przekomarzaniu się - spojrzenie powędrowało ku śpiącemu Steven'owi.
Boże, nie...
Poczuła się żałośnie, automatycznie starając się wypchnąć wszystkie fantazje z własnej głowy. Nie zasługiwał na to, aby jego ukochana leżąc obok we wspólnym łożu rozmyślała o seksualnych igraszkach z innym, na dodatek panem młodym. W milczeniu obserwowała nagie ciało Bradforda, gdy jego klatka piersiowa unosiła się podczas wydechu. Może powinna go obudzić i zaspokoić intymne fanaberie... nie dzisiaj, nie teraz... nie, kiedy myślała o Korvenie.
Na swym policzku poczuła delikatne łaskotanie, otworzywszy oczy dostrzegła nachylającego się nad nią Steve. - Długo spałaś. Dochodzi siódma. - przeciągając się w międzyczasie złapała za telefon położony na szafce nocnej telefon. - Jak się czujesz? - rzecz jasna, miała na myśli wczorajsze alkoholowe libację. - Lepiej, gosposia zrobiła mi smoothie. O której się położyłaś? - mężczyzna przysiadł na łóżku, palcami przeczesując jasne kosmyki włosów Dei. - Martha. - mruknęła Britton, składając drobne muśnięcie na wierzchu dłoni partnera. - Niecałą godzinę po Tobie. - nie cierpiała go okłamywać, ale przyznanie się do wczorajszej sytuacji związanej z (prawie!) migdaleniem wiązało się z niezbyt przyjemnymi konsekwencjami. Steve był niezwykle przewrażliwiony na punkcie Eamona, dlatego z czystej dobroci wolała o tym nie wspominać. Niestety na ten moment blondynka nie była jeszcze świadoma, że jej wymigiwanie się od prawdy - może pociągnąć za sobą o wiele więcej pokus. - Pójdę pobiegać. Dołączysz? - niczego nieświadomy weterynarz, podniósł się z łóżka z bacznością obserwując dziennikarkę. - Zjem śniadanie i Cię dogonię. - owa odpowiedź została zaakcentowana kiwnięciem głowy i wyjściem mężczyzny.
Niecały kwadrans później zeszła na dół, wprawdzie nie spodziewała się nikogo - dlatego niekoniecznie wyszykowana (na szybko założone krótkie spodenki i pierwszą lepszą bluzkę); z impetem weszła do kuchni. Ta prezentacja nie przebiegła najlepiej, widząc dwójkę chłopców - bezwarunkowo poprawiła swój niesforny kok, przez kilka sekund zupełnie zapominając o oddychaniu. - Boże... - rzucone po dłuższym namyślę, następnie szybko chwyciła za jedną z zawieszonych szmatek i mocnym ruchem zaczęła wycierać stół. - Przepraszam... - wzrok najpierw powędrował do chłopca, a na twarzy dziewczyny ukazał się drobny uśmieszek. - Jego ulubiona, huh? - dosadnie powtórzyła za obojgiem, a błękitne spojrzenie przesunęło się na te ciemniejsze, uśmiech bardziej się poszerzył - wyglądał dzisiaj tak dobrze. - Czy jesteś w stanie mi wybaczyć? - nie odwracała wzroku, poczuła w sobie napięcie - pięć, dziesięć - po piętnastu sekundach zerknęła na Ajaya. - Jeżeli ją spiorę? - powróciła do rzeczywistości, a buzia pisarki ewidentnie rozpromieniała. - Przebierz się, spróbuję uratować to co z niej zostało. - pół-żartem, pół-serio - teraz starała się nie patrzeć w stronę Korvena.

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
Brew Ajaya pomknęła ku górze. Chłopiec był niesamowicie pewny siebie. Zresztą, kto by nie był posiadając jednego z najlepszych pediatrów w kraju za matkę oraz wspaniałego prokuratora za ojca. Obydwoje pochodzących z rodów o głęboko sięgających, arystokratycznych korzeni. Zdawał się nieco zadzierać nosa, ale prawda jest taka; iż przygotowania do wesela dawały się we znaki również jemu. Miał dosyć ludzi paradujących po posiadłości (którą zdążył zacząć uznawać za swój dom) oraz codziennych porcji nowych, nieznajomych twarzy. Zdecydowanie wolał spokojne, odcięte od chaosu życie. Był w tym podobny do swojego ojczyma. Świetnie dogadywali się z Korvenem. - Jestem tuż obok. To, że jestem dzieckiem nie znaczy; że powinna Pani mówić przy mnie i o mniej w trzeciej osobie. - zmarszczone czoło wyrażało wielkie politowanie względem podejścia Deonne oraz braku znajomości podstaw savoir-vivre. Brunet był w tym wszystkim 'krajem neutralnym' i nie dorzucał swych trzech groszy. Ciekawiło go jak panna Britton wybrnie. - Plamę na koszulce czy ignorowanie mnie? Znamy się dopiero dwie minuty a już dała mi Pani dwa powody do bycia urażonym. Pani... - pytająco zerknął w stronę detektywa. - Panna Britton na pewno nie miała na myśli niczego złego. To moja dobra przyjaciółka. Ze Stanów. - AJ powoli kiwnął łepetyną. - Ah, Amerykanka... W porządku... Proszę się nie kłopotać. I skończyć z traktowaniem mnie jak dzidziusia. Wie Pani z kim rozmawia? - nieco zirytowany komendą przebierz się, chłopczyk zerwał się na równe nogi z zamiarem odejścia bądź wyzwania kobiety na pojedynek. Wnet... zawahał się. Ciemne oczy z plamy przesunęły się na blondynkę i na śledczego. - Moment... ta Britton? Deonne Britton? - zachęcony kiwnięciem przyszłego ojczyma lekko wybałuszył ślepia.
Przez ułamki sekund wydawał się zszokowany, potem zadowolony, potem przypomniał sobie; iż powinien wyrażać obruszenie by wreszcie zaprezentować lekkie... rozczarowanie. - Inaczej sobie Panią wyobrażałem. - AJ uwielbia Twoje książki. Choć nie powinien ich czytać. - Nie przesadzajmy. Nie -uwielbiam- po prostu doceniam, kiedy leją się flaki. Czy to prawda, że zamordowała Pani niewinnego faceta; który... - Ok, koniec. Teraz to Ty robisz się nietaktowny. Wyjazd. - reakcja Eamona była natychmiastowa. Odbił tyłek od lady, przeszedł do chłopca i pchnął go delikatnie w stronę wyjścia. Mały Tyren nie oponował. Najwyraźniej wiedział, że los skrzyżuje jeszcze jego ścieżkę ze ścieżką pisarki.
- Wybacz mu. - chyba łatwe zadanie, prawda? Ostatecznie, to nadal kilkulatek. Nawet jeżeli wybitnie elokwentny i zawadiacki jak na swój wiek. - Kac? - czekoladowe tęczówki powiodły po buzi Dei a głos nieco przycichł.

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Spojrzenie Dei nieco dłużej skupiło uwagę na siedzącym obok chłopca Brytyjczyku, wczorajsza noc ponownie zawitała w jej głowie - po raz pierwszy od dawna deszczowa Anglia skojarzyła się pisarce z niezwykle palącym ją ciepłem. Widząc ich dzisiaj we dwójkę (Jonathan podczas rozmów telefonicznych wielokrotnie wspominał o przyszłym pasierbie Eamona); w pewnej chwili poczuła pożałowanie - sobą i tlącą się w kobiecie nadzieją. Nie chciała postrzegać przyjazdu tutaj jako szansy - możliwości „odbicia” lub uratowania pana młodego przed popełnieniem życiowego błędu, ale te kilka minut razem - sam na sam wciągnęły blondynkę w wir rozmyślania o rzeczywistości „co by było gdyby...” - rzecz jasna, owe „gdyby...” nigdy nie mogłoby nadejść - nie zrobiłaby mu tego; nie zamierzała stawiać swoich własnych pragnień na pierwszym miejscu, nie - kiedy miał szansę na prawdziwe szczęście.
To chyba zabolało najbardziej.
Kiedy dostrzegała w jego oczach miłość do dziecka z którym nie posiadał pokrewieństwa, które nie odziedziczyło po nim tego ciemnego, mrocznego spojrzenia - delikatnego, lecz czułego uśmiechu - maniery, czy sposobu postrzegania świata. Kochał dziecko, które nie było jego - nie chcąc mieć własnego - bo czy to nie było głównym problemem ich rozpadu? W Britton narodziło się odrobinę zazdrości.
Na słowa Ajaya twarz dziennikarki przybrała wyraz przepraszającego uśmiechu, spojrzenie powędrowało ku niemu, z szczyptą nerwowości poprawiając swój niesforny kok. - Ostatnie czego bym chciała, to aby Panicz poczuł się ignorowany. - nie wypowiadała tych słów z sarkazmem, wbrew pozorom były one szczere - Deonne posiadała w sobie elegancję. - To było nietaktowne. - przyznanie się do błędu nie było dla kobiety dużym utrudnieniem (nie jak dla niektórych...); na kilka sekund wzrok powędrował ku detektywowi. - Amerykanka? - brew Britton powędrowała wyżej, a wyraz twarzy utworzył zaciekawienie. - Wnioskuję, że zostałam wrzucona do „jednego wora” wedle stereotypom. - Amerykanki są hałaśliwe, niekulturalne. Polacy kradną, a Brytyjczycy nie posiadają poczucia humoru. - Chętnie się dowiem, z kim rozmawiam. - automatycznie skrzyżowała ręce; wyglądała w tej chwili trochę jak nauczycielka, która miała wpisać zaraz uczniowi naganę.
- A jak mnie sobie wyobrażałeś? Jeżeli powiesz, że jako mężczyznę... to wtedy naprawdę się pogniewamy. - teraz ewidentnie żartowała, jednak rozbawienie całkowicie wyleciało gdy zostało zadane kolejne nietaktowne pytanie... Boże, dawno o tym nie myślała... Nie myślała o człowieku, któremu wycelowała prosto w głowę - i pociągnęła za spust. Zbladła, opuszczając ręce wzdłuż ciała - wpatrując się w jasną podłogę - jakby ze wstydu. - Nie, coś Ty... - wyrzuciła, pośladkami opierając się o jeden z blatów. - Potrafi być bardzo subtelny, ale wydaję się świetnym dzieciakiem. - krótka analiza, nie planowała mówić niczego więcej - nie o jego nowej rodzinie. - Nie. - przecież nie piła, wszystko czego wczoraj się dopuściła było wykonane z pełną świadomością.
Znowu ta cisza, znowu ta niezręczność. Wpatrywanie się głęboko w oczy, przyspieszony oddech, pragnienie... - Ale Steven ma. - ...najlepiej zmienić temat.

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
Uśmiechnął się. Szczerze i swobodnie. Ciemne oczy powędrowały ku drewnianemu łukowi prowadzącemu ku korytarzowi. Kuchnia na parterze była otwarta. Tak zdecydowała Rosie - kuchnia miała być rodzinna, wielka i otwarta. Wyciągnęła drzwi z zawiasów, zaleciła zburzenie ściany i... miała rację. W takiej formie pomieszczenie prezentowało się wyjątkowo przytulnie. Eamon wyglądał teraz spokojnie. Miękkość rysów niemalże nie pasowała do jego twarzy. Zdawał się zrelaksowany, zadowolony. Z westchnieniem przeniósł spojrzenie na pisarkę. Na ułamki sekund pojawiło się w nim wahanie. Błysk. Jakiś cichy płomień rozbłysnął w oddali; by powrócić do miarowego dogasania. Tym właśnie była ich wczorajsza przyjacielska interakcja. Drobnym płomyczkiem niezdolnym do wzniecenia pożaru. - W takim razie masz mocną głowę. Ćwiczysz w Australii? - przecież nie wiedział. Żył w przekonaniu, iż obydwoje byli pod wpływem alkoholu; obydwoje byli może i odrobinę zbyt przyjacielscy, niemniej poddawali się impulsom wywołanym procentami. Gdyby zdawał sobie sprawę z trzeźwości panny Britton... Chociaż... Czy na pewno zareagowałby w jakikolwiek, gwałtowny sposób?
Stary Eamon - owszem. Eamon sprzed kilku lat. Zgorzkniały, pragnący śmierci i mieszkający w ciemnościach. Czepiał się o każdą drobnostkę. Szukał w sobie nienawiści uważając; że miłością dokonuje zbyt wielu występków. Nie wyczekiwał niczego, nie obchodziły go skutki jego wybuchów. Ale co z nowym detektywem? Ten stojący przed blondynką nie rzuciłby jadowistym komentarzem. Zmieszałby się, uśmiechnął nerwowo, być może nagle zainteresował nalaniem sobie wody w szlankę a po cichej kontemplacji przy lejącym się strumieniu - odgrywałby nonszalancję. Nic się nie stało. Nic, nigdy się nie dzieje dopóki sami o tym nie zdecydują. Imię nowego partnera Dei uniosły brwi śledczego do góry. Wciąż nie podobał mu się Stevie. - Aha. - nie wiedząc co odpowiedzieć skrzyżował ręce na piersi i tkwił przez moment w bezruchu. Można nazwać ten moment niezręcznym. Oczywiście, brunet mógł zadać jakieś uprzejme pytanie o weterynarza. Zaproponować remedium na kaca...? Mimo wszystko jedyne co przyszlo mu do pustego łba to: - Trzeba znać swoje granice. - zupełnie jak gdyby on sam wczoraj nie przekroczył pewnych malowanych palcem na piasku granic przyzwoitości. - To co wczoraj powiedziałem... Mówiłem na poważnie. - zamarł na parę sekund. - Zakręciłem kurek. Zero alkoholu do wesela. I nie wiem o czym tam Ci mówił, kiedy poszliście na bok; ale... Gdybyś mogła być głosem rozsądku Johnathana? Stopować go? Nie mam pojęcia jaką 'niespodziankę' szykuje i znając jego jest to niespodzianka dla niego samego nie dla mnie czy Reeny. - bardzo się nie myli, hehe. - Ale jeżeli cokolwiek Ci mówił albo będzie mówił... Zniechęcaj go, dobrze? Proszę...? - oho, nadeszły szczenięce oczka! - Lubisz go, wiem... Ale dużo się zmieniło podczas Twojej nieobecności. - Jon nie był już przyjacielem Brytyjczyka. Znaczy... wciąż się za niego uważał. Nie chciał i nie potrafił odpuścić. Im bardziej starał się udowodnić swoją lojalność - tym gorzej wypadał.

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Rzucone pytanie zastanowiło Deonne. Czy piła często? W trakcie ciąży absolutnie, dbała o siebie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej (a jak na bogatą paniusię przystało posiadała wygórowane kubki smakowe); nie tykała alkoholu, jadała śniadania - porządne, idealnie skonstruowane obiady i łykała witaminy; wszystkie które mogły wzmocnić jej organizm. Mimo to, że ciąża okazała się wpadką - Britton nie była kilkunastoletnią dziewczyną, która uznała, że zabezpieczenie daję stuprocentową gwarancję - miała trzydzieści cztery lata; i choć niektórzy dopiero wtedy decydują się na założenie rodziny, to jednak utrzymanie promiennego stanu kwalifikuję się do bardziej skomplikowanych niż u młodych mam; wolała być czujna. Dmuchała na zimne; jak widać na próżno.
Po wypadku i stracie - łapała za kieliszek częściej, by ochłonąć, odpocząć - lub nawet popić deser wytrawnym czerwonym winem. Znajdowała wymówki, ale wciąż była na tyle rozważna - by nalewać sobie podczas nieobecności Bradforda. Nie można tego nazwać alkoholizmem, być może zaledwie jego początkiem - albowiem przestała - niecałe cztery miesiące temu zrezygnowała z ratowania się procentami - prawdopodobnie było to spowodowane decyzją o postaraniu się spłodzić kolejnego potomka. Deonne Britton chciała dziecka najmocniej na świecie - i tylko Steven mógł te marzenie spełnić. - Nie. Chyba nie. Postanowiliśmy rzucić alkohol, przynajmniej na jakiś czas... Stevie wczoraj złamał obietnicę nawet kilkukrotnie. - tym razem to ona się uśmiechnęła, delikatnie - naiwnie uważała, że rozmawianie o aktualnych partnerach tworzy pomiędzy nimi niewidzialny mur, jeżeli bezustannie będą wspominać o ukochanych to będzie świadczyło o ich oddaniu. Musiała udowodnić sobie, że obecność Eamona niczego nie zmienia - choć podświadomie zmieniała prawie wszystko.
- Czasem jest zabawniej jak łamiemy te granice... - odpowiedziała bez głębszego namysłu, by zaraz znowu nieco głupkowato się uśmiechnąć. - Albo chociaż jak je naginamy. - stwierdziła, ponieważ prawdą jest to, że nie do końca zgadzała się z detektywem (co za zaskoczenie!) - oczywiście, to jego ślub i mógł decydować o wszystkim, lecz ludzie chcieli się bawić - cieszyć jego szczęściem, nic dziwnego że dla niektórych zabawa łączyła się z wysokoprocentowymi drinkami - sam zapewne niegdyś szedł tą samą drogą, nim dojrzał i zamienił się w pełnoprawnego samotnika. - To zabawne, że uważasz, iż mam na niego jakikolwiek wpływ. - oboje doskonale wiedzieli, że Jonathan potrafił być nieprzewidywalny - i jeżeli czegoś naprawdę chciał nic innego (ani nikt!) nie miało znaczenia. - Ale dobrze, postaram się przemówić mu do rozsądku. - chociaż tyle mogła zrobić, nawet lepiej że dał jej zadanie; dzięki temu istniała możliwość, że te wszystkie sprośne myśli odejdą - gdy skupi się na innym celu. Innym niż Eamon. - Co właściwie się zmieniło? - zainteresował ją, poza tym uważała, że dana prośba usprawiedliwią ją do poznania prawdy. - Nie ciężko zauważyć, że jesteś dla niego oschły. - bo choć to był cały Korven; cała sposobność - to jednak nigdy nie zachowywał się w taki sposób do Brightona - ich przyjaźń wydawała się naprawdę prawdziwa.

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
Kiwnął łepetyną absolutnie nie interesując się historią ukrytą za słowami o tajemnicznym postanowieniu. Taka alkoholowa abstynencja nie bierze się z niczego. Coś musiało się za tym kryć, aczkolwiek w trwającym momencie Eamona nie interesowała owa niewiadoma. Starał się oddzielać co ważne od tego, co ważnym nie było. Dla niego. Od tego, co ważnym być nie powinno. Życie prywatne Dei i Stevena nie wchodziło w zakres jego zainteresowań. Wcale. Wcale, wcale, wcale... Im dłużej to sobie powtarzał tym łatwiej było w to uwierzyć. - Co innego lekko naginać granice, co innego kompletnie nie szanować własnego gospodarza. Jon ma szczęście, że Kareena trzyma jego stronę. - Tyren rzeczywiście usilnie załagodzała irytację partnera. Starała się utrzymać jego nerwy w granicach normy - aby przynajmniej do dnia ślubu ten wulkan niegatywnych emocji nie miał szansy wybuchnąć. Domyślała się skąd awersja bruneta względem niedawnego najlepszego przyjaciela. Pojawienie się Deonne oraz wielka miłość Brightona do Amerykanki wyłącznie utwierdzała panią doktor w jej przekonaniu. Jonathan wielbił Britton. Zdecydował wolał ją od wybranki śledczego. Stąd gwałtowne wzburzenia oraz kłótnie kumpli. Nie chodziło wcale o niestosowne prowadzenie się Brighty'ego ani również o jego grzeszne skłonności. Szło o kibicowanie... niewłaściwej drużynie. Nawet dziś, nawet na parę dni przed ślubem Korvena. Rzecz jasna podobne opinie Reena wolała, by Jonny zachował dla siebie; lecz nie chciała, aby zrujnowały wyjątkowy dzień. O dziwo, nie lubiła Jona mniej ani więcej; raczej wzruszała ramionami na jego preferencje.
W odpowiedzi na pytanie z początku EJ tylko prychnął. Potem w zrezygnowaniu przesunął dłonią po twarzy i wydał z gardła niecierpliwe westchnienie. - Jonathan to nieodpowiedzialny kretyn. I nie miałbym przeciwko temu nic przeciwko, gdyby na dodatek nie niszczył innym życia. Złożył ojcu obietnice, których od samego początku nie planował dostrzymać; a kiedy wszystko się posypało i ojciec autentycznie odciął go od rodzinnej fortuny przylazł do mnie... - wyraz twarzy mężczyzny wskazywał na resztki empatii względem nieciekawego położenia Brightona. Zaraz jednak oblicze bruneta przysłonił chłód i surowość. - Sabotował mój zwiazek z Kareeną. - ciemne oczy zerknęły na rozmówczynię i przez moment badały jej ewentualną relację. Domyślała się? Wyczuwała o co szło? - Wspominał o Tobie. Podkreślał przy Reenie, że gustuje w blondynkach... Usiłował nakłonić mnie do zadzwonienia do Ciebie. Robił absolutnie wszystko celem zrujnowana jedynej rzeczy; która utrzymywała mnie przy życiu... Równocześnie nadużywając mojej gościnności. Toleruje go przez wzgląd na stare czasy, ale nasza przyjaźń się skończyła. - sposób w jaki to powiedział zdawał się ostry, jednoznaczny. Klamka zapadła.

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Zastanawiające, co by było gdyby zapytał... czy Deonne wykazałaby się prawdomównością, czy ukryła powód wspólnej abstynencji? Cholera jasna, żenił się! To była ewidentna odpowiedź na brak jakichkolwiek zamiarów detektywa; nie miał najmniejszego prawa osądzać dawnej kochanki - mogła decydować o swoim życiu, o chęci założenia rodziny - nawet jeśli nie z nim - poza tym nigdy nawet nie spróbowali, a każde rozmowy na ten temat kończyły się wojną domową fiaskiem. Za to Steven nadawał się na ojca, chciał nim być; chciał tego z nią. Chciał jej. Przez miniony rok, bezustannie wykazywał się lojalnością - był prostszym wyborem, w ich relacji nie górowało ryzyko - stanowili jedność niżeli rywalizację - a jednak, niczego nie powiedziała - nie napomknęła, zachowała swą tajemnicę - jakby nieświadomie podtrzymywała pomiędzy nimi furtkę przed całkowitym zatrzaśnięciem. Przecież jeszcze się nie ożenił...
A ona nie zaszła w ciążę.
- Od kiedy przestałeś mu wybaczać? - brew blondynki pofalowała do góry, przez moment spojrzenie przybierało wyraz zaskoczonego - w końcu to nie był pierwszy raz gdy Jonathan narozrabiał, dla Dei (cóż, do tej pory nie była w samym środku jego „psot”) wydawało się to jako uroczo-zabawne - uważała wygnanego dziedzica za chłopca, który nie poznał do końca świata - i to sprawiało że odczuwała do niego jeszcze większą sympatię. W przeciągu sześciu lat złapali wspólny „vibe” - posiadali ciepłą relację, poniekąd pisarka traktowała go jako młodszego braciszka, według niej nie było to nic zaskakującego - dobro Eamona zawsze ich zbliżała. - A do kogo miał przyjść, Eamon? - nie zamierzała bronić Brightona, a tym bardziej wpychać się pomiędzy emocjonalny rollercoaster mężczyzn - aczkolwiek odczuwała maleńką potrzebę naprowadzenia Korvena na drogę, która nie kończy się agresją. - Spieprzył po wielkiej linii, wszyscy wiedzieliśmy, że do ślubu nie dojdzie, ale myślę że łapał się ostatniej deski ratunku... jesteś dla niego najważniejszy. - zapewne gdyby Johnny odważył się zapytać, sama Britton przyjęłaby go bez wahania; a jednak nigdy tego nie zrobił - nieważne co się działo, stawiał Eamona na pierwszym miejscu; to oznacza prawdziwe oddanie.
Sabotował mój zwiazek z Kareeną.
Zamilkła, wzrok ponownie skupił się na oczach bruneta, a każde jego kolejne zdanie
wprawiało blondynkę w odrobinę zakłopotania.
Tak domyślała się. Wiedziała, że jest główną przyczyną tej rozterki, Jonathan zachowywał się jak dziecko w trakcie rozwodu własnych rodziców - dla Dei również nie pozostawał dłużny. Pchał ją, namawiał - mącił; do takiego stopnia, że raz pod wpływem wszelakich trunków - nagrała się na pocztę ex-partnera. RAZ. JEDYNY. Wiadomość została skasowana, bądź do tej pory błąka się w chmurze - nie będąc nigdy gotowa do odczytu. Wierzyła Była pewna, że ją usunęła - a śledczy przenigdy nie pozna najgłębszych zakamarków umysłu dziennikarki.
Nie dało się nie dostrzec wypowiedzianych przez detektywa słów, które ugrzęzły w głowie Britton; Kareena nie pełniła jedynie roli narzeczonej, to ona przyjęła wyzwanie utrzymania (obu pań...) ukochanego przy życiu i podołała zadaniu. W tej jednej sekundzie blondynka odczuwała jakby jego pięść zaciskała wszystkie jej narządy.
Kochał ją? Czy mógł ją pokochać bardziej?
Przyjrzała się baczniej, wręcz obsesyjnie - z sekundy na sekundę zmieniając swój wyraz twarzy, zarzekała się że nie przyjechała tu o niego walczyć i choć nawet nie zaczęła odpowiedź na powyższe pytanie miało świadczyć o oddaniu go walkowerem. - Nie martw się, porozmawiam z nim. Obiecuję. - jedynie tyle potrafiła wykrztusić, pewność siebie odleciała; oddaliła się nalewając do dwóch szklanek wody. - Steven powinien wrócić z porannego biegu, zobaczymy się na obiedzie. Trzymaj się. - tym razem starała się zachować jako typowy gość weselny, a nie była-zakochana-obsesyjna-miłośćżycia.

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
ODPOWIEDZ