Bezrobotny — Nierób na garnuszku ojca
18 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Wesoła ciamajda, z mnóstwem pomysłów. Spontaniczna, życzliwa, energiczna!
Nastolatka miała tyle pytań, które pozostawały bez odpowiedzi... Chciała wiedzieć o nim wszystko, począwszy od tego skąd wzięło się tyle blizn na jego ciele, przez szemranych typków łażących po jego domu bo bardzo szczegółową historię jego rodziny, poprzednich związków, tego kim chciał zostać jak był dzieckiem, jak wyglądał jako bobas. Chciała zobaczyć jego żenujące zdjęcia z dzieciństwa, nie pokazując przy tym swoich. Chciała wiedzieć co lubi, czego się boi, co go uszczęśliwia, co sprawia, że jest smutny, a co go wkurwia i wyprowadza z równowagi. Ulubiony kolor, trunek, film - to też gdzieś tam w głębi chciała wiedzieć, ale broniła się przed tym rękami i nogami, nie chcąc znów wpuszczać go zbyt głęboko w swoje życie, choć wszystko, co się działo, temu kompletnie przeczyło.
Nie ma gorszego bólu niż być przy osobie, którą się kocha, patrzeć na nią, słuchać jej głosu, czuć zapach, a nie móc jej dotknąć, nie móc zrobić absolutnie nic bez obaw, że znów zostanie wbity w twoje serce sztylet, albo od frontu, albo z tyłu.
Jedyną osobą, jaka może robić jej pod górkę, jest w tym hotelu tylko Naomi, która akurat w tym tygodniu pracowała na dzienną zmianę i nie było ku temu żadnej sposobności. Ruda już knuła mroczny plan jak gówniarze utrudnić życie, jak sprawić by sama zrezygnowała z pracy i uciekła z płaczem. Kobieta wzgardzona i odrzucona jest w stanie posunąć się do wszystkiego, zwłaszcza jeśli jest tak mściwą i wyniosłą osobą jak Naomi.
Ufał jej... Ona jemu już nie, ale przecież mu tego nie powie, bo go zrani, choć pewnie zdawał sobie z tego faktu sprawę, dlatego był taki grzeczny i powściągliwy, nie chciał złamać danego jej słowa i ona to szanowała, nawet bardzo, ale to nie sprawiło, że znów mu zaufała. Śmieszna sprawa z tym zaufaniem...
Poznając nowych ludzi z automatu dajesz im duży kredyt jeśli chodzi o zaufanie i zawsze jakieś tam do nich masz i ono albo rośnie, albo spada. Najgorszej jeśli już zaufasz na mur-beton i ktoś to zaufanie zawiedzie. Uciekła gdzieś wzrokiem gdy powiedział, że jej ufa, wbiła spojrzenie w kieliszek z przepysznym szampanem i zatoczyła nim kółko, jakby nie chciała rozmawiać o zaufaniu. Dobrze, że szybko wyszedł temat opowiadania o tym co robiła przez calutki dzień więc się bardzo ożywiła.
Od zawsze mówiono jej, że jest wiercidupką, że nie potrafi usiedzieć długo w jednym miejscu, wiecznie coś robiła, kręciła się, a statyczne zajęcia w szkole, gdzie musiała siedzieć 90 minut na tyłku sprawiały jej trudność. Podejrzewano nawet, że ma ADHD, ale po diagnostyce okazało się, że taki ma już charakter i tyle. Okej, lubiła sobie poleniuchować, ale to było tylko raz na jakiś czas, kiedy umysł się męczył i potrzebował spokoju. Każdy czasami potrzebuje wyciszenia, ona też... Normalnie na co dzień działała jak pod wpływem silnych leków pobudzających i chyba właśnie wracała do siebie, jakby Ares był lekiem na całe zło tego świata, na jej przybicie po tym jak ją zostawił. Poniekąd tak było tylko czy to nie jest przyklejanie zabrudzonego czymś plastra na wciąż otwartą ranę? Tym sposobem może wdać się zakażenie i nic jej i jego w sumie też już nie uratuje.
- Nie umiem nic nie robić. Miałabym niby usiąść sobie nad basenem i patrzeć jak cała reszta pracuje? W życiu. To niesprawiedliwe. Nawet teraz mi głupio, że Melody nam podaje szampana i teraz to jedzenie...- zerknęła na stół, który powoli się zapełniał i dosłownie uginał od jedzenia. Światło w restauracji lekko przygasło, tworząc bardziej przytulny klimat.
Dziwnie było być obsługiwaną przez koleżankę z pracy, najchętniej by wstała i poszła jej pomóc, ale była pewna, że Ares jej na to nie pozwoli. To było słodkie, że tak jej słuchał i nie wchodził w słowo, jakby spijał z jej ust każde zdanie i się nim delektował.
- Dobrze, że nie ma tu bananów.- zaśmiała się lekko nerwowo. Jak ona nie lubiła bananów! Najgorsze owoce świata i nikt nie przekona jej do zmiany zdania choćby siłą. No dobra, może zjadłaby jednego czy dwa jakby ktoś jej zaoferował milion dolarów albo pokój na świecie, ale w innym wypadku: banany są na czarnej liście tak jak szpinak, karczochy i brukselka.
- Cardio? Ares... Rozmawiasz z osobą, której noga NIGDY nie postanęła na siłowni, a bieganie dla mnie to katorga i najgorsza kara na świecie. Ja mam na to inny sposób. Wpieprzał jak prosiaczek i modlę sie żeby poszło w cycki.- wzruszyła lekko ramionami i zaśmiała się radośnie. Taka była prawda, nie uprawiała żadnego sportu! Jeśli tańczenie w klubie można nazwać sportem to może... Ewentualnie jazda na rowerze z punktu A do B, ale wiodła raczej kanapowy tryb życia.
Nałożyła sobie czegoś, co przypominało jej palle z kurczakiem, oczywiście, że musiała coś spieprzyć, bo przy przenoszeniu jedzenia na talerz, odrobina spadła na biały obrus i zostawiła na nim czerwoną plamę, ale tego nie zauważyła.
Jak to nie będzie go potrzebować? Zamrugała zaskoczona, akurat gdy nabijała na widelec kawałek mięsa, spojrzała na mężczyznę skonsternowana. To przecież nigdy się nie stanie, zawsze będzie go potrzebować!
- Nie znasz dnia ani godziny jak zostaniesz bez hotelu.- zaśmiała się i dodała:
- Zawsze będziesz tu potrzebny. Ludzie wiecznie czegoś chcą. Ciągle potrzebują wsparcia kogoś silniejszego od nich. - wpakowała w usta kawałek mięsa i zaczęła przeżuwać jak krówka na pastwisku. Taka była prawda, nie powiedziała mu wprost, że go potrzebuje, zrobiła to inteligentnie, zawoalowany sposób, mając nadzieję, że nie wychwyci tego co miała w myślach, a mianowicie: CHOLERNIE CIĘ POTRZEBUJĘ, BO JESTEM PRZERAŻONA.
- Ekstra, lubię się bawić przy komputerze, to mega relaksuje. Kocham tabelki, wyliczenia, kalkulacje. Czekaj co? Wolne? Już? A to nie miała być praca 24 na ?- zaskoczył ją bardzo. Jasne, fajnie będzie gdzieś wyskoczyć, ale co jeśli będzie tu potrzebna? Co jeżeli coś się stanie a jej tu nie będzie i pracownicy sobie nie poradzą? Tia... Nie poradzą sobie bez dziewczyny, która pracuje w tym przybytku ledwie jeden dzień.
- To ty masz jacht? Nieźle... To już wiem skąd umiejętności porywania łodzi.- uniosła kącik ust w cwaniackim uśmiechu. Chyba się go od niego nauczyła, był taki zawadiacki i zadziorny! Posłała mu sugestywne spojrzenie i pokiwała głową. Brakowało tylko by z czubka głowy wyrosły jej różki.
Nim zdążyła się zorientować wypalił, że ma coś dla niej, myślała, że to jakaś plakietka z imieniem i pełnioną funkcją, którą będzie musiała nosić kiedy będzie schodzić do gości, ale bransoletki się nie spodziewała. Poczuła chłód błękitnych kamyków na swojej dłoni i słodki ich ciężar, jakby znów była cała, jakby odzyskała coś za czym tęskniła.
Spojrzała na bransoletkę, potem na Aresa, znów na bransoletkę. Tkwiła w zawieszeniu, zrobiło jej się zimno, a zaraz gorąco i znów zimno. Zaczęła spadać w jakąś otchłań. Nie chciała go ranić, ale nie chciała też ranić samej siebie. Źrenice jej niebieskich oczu się poszerzyły tak, że błękit oka niemal zniknął. Nie wiedziała, co ma zrobić, zapadła niezręczna cisza, a ona trwała z ręką uniesioną w powietrzu, na której spoczywała bransoletka. Chyba nie była gotowa na ten gest. Był miły, owszem, ale to było za szybko, jakby Ares właśnie wyrwał jeden ze szwów spajających ranę. Chciał chłop dobrze, naprawdę chciał i to tak szczerze, ale niestety to był błąd.
- Ares ja...
Nie wiedziała co ma powiedzieć, naprawdę było jej głupio. Ta bransoletka przypominała jej zarówno najpiekniejszą jak i najgorszą chwilę w jej krótkim życiu.
- Ja nie mogę jej wziąć... Nie mogę, przepraszam, naprawdę nie mogę...- przygyrzła mocno wargę i położyła biżuterię na stole między nimi. Zastanawiała się co powinna zrobić. Wstać i wyjść? Zostawić go tu samego takiego porzuconego i odtrąconego czy siedzieć tu i zjeść kolację jak gdyby nigdy nic.
Nagle coś w jej torebce zaczęło bzyczeć. Uratował ją telefon, nie możliwe, że miała takie szczęście! Otworzyła torebkę, wyjęła telefon i zobaczyła kilka nieodebranych połączeń i teraz kolejne przychodzące.
- Przepraszam na chwilę, to musi być ważne. - wstała od stolika i szybkim krokiem odeszła na bok. Rozmowa trwała może z minutę...
Dzwonił Joe, pytał gdzie ona jest, co się dzieje i czy nie potrzebuje przypadkiem podwózki na jego imprezę urodzinową. Zapomniała! Ona totalnie zapomniała o urodzinach przyjaciela, ale dała ciała... Joe się na nią śmiertelnie obraził, powiedział kilka gorzkich słów i się rozłączył.
Gabi stała chwilkę z boku i próbowała ochłonąć, gdy wróciła do stolika uśmiechała się lekko.
- To co my tu mamy na deser? - zapytała rozglądając się po stole, jakby chciała uniknąć zarówno tematu bransoletki jak i tej krótkiej rozmowy telefonicznej.

Ares Kennedy
rozbrykany dingo
Gabi
Książę Sycylijskiej Mafii — Właściciel Kuranda Hotel i studia tatuażu
36 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
I'm an Italian Mafia King who lives in Asutralia So baby don't smile to me if you don't like dangerous game
Obydwoje chcieli wiedzieć o sobie jak najwięcej, Ares też o tym myślał. Chciał mieć w Gabi najlepszą przyjaciółkę, a jednocześnie nie mógł powiedzieć jej prawdy. Nie mogła dowiedzieć się o jego Rodzinie praktycznie niczego, ani o nim, ani zobaczysz zdjęć z dzieciństwa, bo praktycznie żadnych nie posiadał. Nie mógł opowiedzieć jej swoich historii z młodych lat, bo dotyczyły rzeczy, których nie będzie potrafiła pojąć. Nie mógł dać się jej poznać, więc czy mogliby faktycznie zostać kiedyś przyjaciółmi? Nie miał pojęcia jak to jest, w końcu ludzie byli zdradliwymi kurwami i uważał, że w 100% mógł ufać jedynie swojej Rodzinie. Nie miał prawdziwych przyjaciół, tylko dobrych znajomych, albo członków Rodziny. Dopóki nie poznał Gabi, która przy bliższym poznaniu zdobyła jego niemal pełne zaufanie. Może ktoś z boku powiedziałby, że to głupota, w końcu była młoda, ale właśnie, była młoda i niezniszczona, okazała mu bardzo dużo zrozumienia i miłości, którą obdarzyła nie wykreowanego Aresa Kennediego, a Angelo Denaro. Tak uważał. Mimo, że okazywał się jej z jak najlepszej strony manipulował nią i wiele razy mówił to, co miała po prostu usłyszeć - wiedział, że go dostrzega. nawet teraz, po tym co zrobił, potrafiła mimo wszystko zaciągnąć u niego ten kredyt zaufania i nie z czystej głupoty, a przez uczucia, które gdzieś tam w niej wciąż krążyły. Wiedział o tym i musiał teraz zrobić tak, żeby nie przekraczać granic, nie obiecywać, że z nią będzie, że będzie tylko dla niej, a jednocześnie utrzymać dobre stosunki, bo może kiedyś faktycznie spojrzy na niego jak na przyjaciela? Nawet jeśli nie, postanowił dumnie i honorowo zawsze podać jej dłoń, gdyby jej potrzebowała.
To on to spierdolił i to on tą odpowiedzialność teraz na sobie nosił.
- Widzisz? Dlatego uważam, że będziesz świetnym menadżerem. - Rzucił ja gdyby nigdy nic, pokazując jej własnymi słowami, że nadawała się na ot stanowisko. Była zawziętym, małym pracoholikiem. Zawsze pilnowała wszystkiego na ostatni guzik, wszystko musiało być zrobione perfekcyjnie. Miał już okazje się o tym przekonać, gdy wręczała mu urodzinowe prezenty.
Banany, nie lubiła bananów.
- Nadal nie wiem jak to robisz, że tak wpierdalasz, a tak wyglądasz. - Zaśmiał się razem z nią. - Ale tym razem nie o takie cardio mi chodziło. - Chwile dłużej zatrzymał na niej porozumiewawcze spojrzenie i wrócił do jedzenia, jakby w cale nie insynuował jej, że może pomóc jej te kalorie dzisiaj spalić. Taki właśnie był grzeczny.
- Właśnie dlatego uczę ciebie, żeby mieli to wsparcie przy sobie. - Wiedział, co robiła, dlatego sprytnie pociągnął ten temat. - Chce zminimalizować swoją funkcje w hotelu do decyzyjności i zarządzania zdanego. - Wytłumaczył jej ,jakby dalej chciał, żeby si do tego przyznała i chciał, ale jednocześnie też nie kłamał.
- Nie da się pracować 24. - Zaśmiał się bezdźwięcznie i krótko, przepijając swoje słowa winem. - Przecież widziałaś, że normalnie funkcjonuje. Wystarczy mieć włączony telefon. - Dla niej, która dopiero wchodziła w ten świat pewnie ciężko było sobie wyobrazić, że tak to w praktyce wygląda. Na pierwszy rzut oka było naprawdę dużo do roboty, ale w praktyce wychodziło tak, że ja się jednego dnia zrobiło więcej, to drugiego miło się luz. Właśnie w taki sposób Ares ogarniał dwa biznesy na raz. A w zasadzie to trzy.
- Nie wiem czemu to cię tak dziwi. - Zdziwi to się dopiero pojutrze, jak zobaczy jego łajbę. I nie dlatego, że była jakoś wyjątkowo wypasiona, ale po prostu.... właśnie to nią pływali jakiś czas temu - Ale uznaję to za "super Ares to widzimy się pojutrze na opalaniu zadków". - Specjalnie zmienił głos, by brzmiał nieco bardziej kobieco, jakby chciał naśladować jej głos. Wyszło tragicznie, ale to nic, tylko ona to słyszała. Tylko przy niej mógł odpierdalać takie głupie rzeczy, które normalnie nie przeszłyby mu przez myśl przy innych ludiach.
I nagle wszystko się zmieniło.
Nie spodziewał się innej reakcji, jak zdziwienie, zmieszanie, zastanowienie. Jednak ona... czy ona? Zrobiła to naprawdę? Nikt nie odrąbał Angelo Denaro. Momentalnie wyprostował się, a jego szczęka zacisnęła. To byłoby na tyle z grzecznego Aresa? Ciskał spojrzeniem w bransoletkę, która leżała już na stole, ale nie sięgnął po nią. Skoro jej nie chciała, to on to pierdoli, niech ją obsługa wyrzuci, weźmie dla siebie, chuj go to już obchodziło. Aż się w środku zagotował. Jej reakcja ugodziła jego dumę i ostatkiem sił powstrzymywał się, żeby po prostu nie wstać i nie wyjść. Wiedział, że to przyniesie zupełnie odwrotny skutek, niż próbował osiągnąć.
Ale kosztem czego? Poczuł pewnego rodzaju.... poniżenie? Odtrącenie? Inni ludzie tracili za to palce, ręce, oczy, a nawet życie. Zacisnął palce na nożu, który niebezpeczjnei utkwił w jego dłoni. Na całe szczęście zadzwonił telefon Gabi, ale on ani drgnął, wciąż wbijając spojrzenie w bransoletkę i tocząc w głowie jedną z największych wojen w swoim życiu. Nóż opadł ciężkim dźwiękiem na talerz, a on w końcu poniósł swoje czarne ze złości jak smoła oczy na nastolatkę. Widział po niej, że coś się stało, że ten telefon to nie był zwykły telefon i mimo swojej wściekłości i tego dziwnego bólu, który pojawił się w jego klatce piersiowej, mimo to, zainteresował się tematem.
- Coś się stało? - Nie był już taki miły i rozluźniony jak jeszcze chwile temu. Jego głos brzmiał szorstko i oschle, musiał napić się więcej wina - zrobił to. Kompletnie ignorował już leżącą na stole bransoletkę, przestała dla niego istnieć. Z symbolu ich... czego? Przyjaźni? Toksycznej relacji? Nie wiem, ale była jednak kurwa dla niego ważna, a teraz przestała znaczyć cokolwiek. Walczył ze sobą wewnętrzna walkę - czy zdjąć tę zrobioną z muszelek, którą podarowała mu jakiś czas temu, a wisiała na jego nadgarstku i cisnąć nią w otchłań, tak jak zrobiła ona, czy jednak byłoby to zbyt wiele i znaczyło kompletny koniec ich porozumienia? Tak kurwa chciał to zrobić, a jednak jakaś siła go przed ty powstrzymywała.
Co on tu jeszcze robił? Przecież to nie ma żadnego sensu.

Gabrielle Glass
zdolny delfin
Twój koszmar
brak multikont
Bezrobotny — Nierób na garnuszku ojca
18 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Wesoła ciamajda, z mnóstwem pomysłów. Spontaniczna, życzliwa, energiczna!
W tym właśnie problem... Te wszystkie ograniczenia tkwiły w głowie Aresa. Bał się, że jak jej o wszystkim opowie, jak się przed nią maksymalnie otworzy i powie, że nie ma na imię Ares tylko Angelo i tak na serio wychował się gdzieś indziej niż w Australii, to ona go znienawidzi, przestanie się kompletnie odzywać, ucieknie krzykiem, płaczem, sprzeda go przez to glinom czy komu tam można sprzedać człowieka z kryminalną przeszłością. Jeśli tak myślał, jeśli tak czuł, i chciał ją bronić przed nim samym, to w ogóle Gabi nie znał i mimo iż mówił, że jej ufa, to wcale tak nie było. Strach go blokował, strach przed prawdziwym odrzuceniem i bolesną stratą promyczka słońca w jego ciemnym, popapranym życiu, w którym ona była normalnością, powiewem świeżości, kimś czystym i z natury dobrym, dającym ludziom to, czego potrzebują.
Mimo młodego wieku Gabrielle wiele przeszła, swoje przeżyła i mimo infantylności i dziecięcej wręcz radości potrafiła być poważna kiedy trzeba, tylko nie chciała taka być. Nie jeden człowiek nie udźwignąłby na swoich barkach, tyle ile dźwignęła ona. Ares jej nie doceniał, a raczej... Przeceniał jej wrażliwość i delikatność, z drugiej strony to było słodkie, bo w ten sposób o nią dbał, by ta biała kartka nie została zalana rozbryzgiem krwi po ciężkim postrzale, jakim byłoby wyrzucenie z siebie wszystkiego, co w życiu przeżył. Funkcjonował na tej planecie dwa razy dłużej niż Gabi, to logiczne, że miał sporo większy bagaż doświadczeń i ona w stu procentach przecież by to zrozumiała. Dla dziewczyny tak romantycznie — nie liczyło się to, co kiedyś, liczy się to, co jest teraz i będzie kiedyś. Po co żyć przeszłością, skoro jest teraźniejszość, a przed oczami rozpościera się niesamowity widok na bezkresne morze najróżniejszych możliwości? Trzeba złapać wiatr w żagle i przeć do przodu!
- Dobre geny, czy coś takiego. Ja też nie wiem, poważnie nie mam pojęcia.- rozłożyła bezradnie ręce i napiła się wina z kieliszka. Zamrugała kilka razy próbując zrozumieć aluzję, jakiej się Ares dopuścił. O jakie znowu cardio mogło mu chodzić, jak nie takie na siłowni? Jego mina mówiła wszystko... Faceci! Zaśmiała się kiedy wreszcie załapała sprośny żarcik. Oj tak, mogłaby sobie na nim poskakać jak na takiej wielkiej nadmuchiwanej piłce, ale odpędziła od siebie tą myśl bo aż jej uszy poczerwieniały.
Jak to zminimalizować funkcję i zarządzać zdalnie? To miałaby go oglądać tylko z daleka, przez kamerkę internetową, albo tylko dostawać suche maile i żyć tu jak pustelnik uwiązana do krzesła? Nie podobała jej się ta wizja ani troszkę. Może popracuje tu tylko miesiąc i pryśnie, żeby odzyskać wolność? Tak, to był całkiem dobry plan. Osiem tysięcy spokojnie wystarczy jej na kupno jakiegoś fajnego autka, ale przynajmniej na nie uczciwie zarobi! Co ciekawe w ogóle nie sprawdzała ile taki menadżer hotelu zarabia... Jest to o połowę mniej, bo około 4 tysięcy, ale po co się wdawać w szczegóły.
Parsknęła śmiechem słysząc jego udawany kobiecy głosik, boże jak ona się śmiała! Restauracja powoli pustoszała bo kuchnia już była zamknięta i nie wydawała posiłków, także ostatni goście dojadali swoje kolacje i wychodzili do swoich pokojów.
- A ja myślałam, panie tatuażysto, że dziarek nie wolno opalać... Nie zapomnij kremu z filtrem minimum SPF 50 to może mnie namówisz, żebym nasmarowała ci plecy.- pokiwała głową, dumna ze swojego pomyślunku i sprytu, że go trochę zagięła, ale i zaintrygowała tym smarowaniem pleców. Oj jak ona chciała to zrobić! Znów móc bezwstydnie wodzić rękoma po tych perfekcyjnych mięśniach, bez żadnych konsekwencji! Aż na samą myśl zrobiło się jej gorąco, ale oczywiście atmosfera musiał się zepsuć. Ona naprawdę nie chciała go skrzywdzić. Doskonale widziała, że poczuł złość. Znała go już troszkę i mowa ciała mężczyzny zdradzała bardzo wiele, walczył ze sobą. Wzrok Gabi trochę posmutniał, bo przecież nie chciała, żeby tak się czuł. Ten telefon był wybawieniem i przekleństwem w jednym. Ton głosu Aresa, gdy wróciła był zupełnie inny. Wbijał się boleśnie w uszy, szorował, trzaskał wręcz oschłością. Nie odrzuciła go, odrzuciła symbol swojego cierpienia i szczęścia w jednym. Bransoletka nadal tam leżała, nie schował jej.
- Nic takiego... Zapomniałam, że miałam gdzieś dziś być, ale to już nie ważne, nie jestem już tam mile widziana.- rozłożyła bezradnie ręce i sięgnęła po jedną z czekoladek spoczywającej na paterze ze słodkościami. Zrobiło się dziwnie, atmosfera kompletnie się zmieniła i to chyba była pora na to by się ewakuować, wyjść z tej trudnej sytuacji.
- Dziękuję za miłą kolację, i za te pyszne rurki z kremem, jak tylko wrócę do pokoju to zjem wszystkie co do okruszka. Wyssę z nich ten pyszny biały kremik z dziką radością.- nie miała pojęcia jak bardzo dwuznacznie to brzmi, uśmiechnęła się ciepło, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Wstała od stołu i podeszła do Aresa, położyła mu drobną dłoń na ramieniu i pochyliła się żeby złożyć na jego policzku delikatny, przyjacielski pocałunek, choć oboje mogli poczuć, że przyjaźni tam nie było żadnej, raczej tęsknota.
- Do zobaczenia jutro w biurze.- wyprostowała się i jeszcze chwilkę patrzyła na Aresa z góry, zerknęła też na leżącą na stole bransoletkę, jakby walczyła ze sobą czy by jej nie zabrać.
Nie mogła... Nie chciała, ale potrzebowała... Westchnęła i ruszyła do wyjścia z restauracji po to, by udać się do swojego pokoju. Dotarła tam bardzo szybko, ale nie była w stanie iść spać. Usiadła na tarasie i gapiła się w niebo, intensywnie myśląc.
Zasnęła tam na tym balkonie w sukience, szpilkach, taka odstawiona po kilkudziesięciu minutach wlepiania wzroku w bezkresną czerń nieba. Nie miała świadomości, że Melody sprzątając ze stołu, zauważyła bransoletkę i uznała, że Gabi ją zgubiła. Dziewczyna wpakowała biżuterię do małego woreczka i poszła go zawiesić na klamce jej pokoju, także finalnie, koniec końców i tak bransoletka odnalazła drogę do swojej właścicielki. To musiało być przeznaczenie... No i brawo za uczciwość Mel!

ZT x 2 Koniec, finito, di end.

Ares Kennedy
rozbrykany dingo
Gabi
ODPOWIEDZ