lorne bay — lorne bay
28 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
[ 1 ]

Grząski nagrzany piasek osuwał się pod jej stopami, tworząc płytkie, jeszcze wilgotne koryta. W powietrzu unosił się zapach minionej burzy, po której zostało tylko kilka symbolicznych kałuż wzdłuż linii brzegowej. Gdzieniegdzie jeszcze kropił deszcz, delikatnie osuwając się spod ciemno szarych obłoków, prześlizgujących się sennie po nieboskłonie. Było na tyle gorąco, że krople wody wyparowywały, nim zderzyły się z piachem. To był jeden z wielu powodów, dla których postanowiła zostać w Australii, bez cienia żalu żegnając się z surowym klimatem Londynu. Choć miewał swoje lepsze chwile, pełne słońca i kaczek leniwie dryfujących na krańcach jeziora w Hyde Parku, wcale za nim nie tęskniła. Na pewno nie za miejscem, w którym się wychowała. Wśród ładnych, pomalowanych na pastelowe kolory domków, nigdy nie znalazła tego na co trafiła tutaj. Najczęściej zaś łapała się na wracaniu myślami do starszego brata. Matt z niewiadomych przyczyn szybko stał się jej oczkiem w głowie, zastępując wyszukane zabawki, potencjalne przyjaciółki z którymi najczęściej ograniczała się do wymiany kilku lakonicznych zdań i różnorodne zajęcia pozalekcyjne, których z całego serca nienawidziła. W przeciwieństwie do niego, jej wcale nie przeszkadzała różnica wieku. O ile będąc smarkulą z brakującymi dwójkami i wiecznie rachitycznie wygiętym ciałem nie miała predyspozycji do aspirowania na jego najlepszą przyjaciółkę, o tyle wkraczając w okres adolescencji szybko spostrzegła, że mimo ziemi za paznokciami i wiecznie łkającej przez jej wybryki matki za plecami, to ona z tej dwójki szybciej dorosła. Rozstawiała więc go po kątach mając lat naście, a on dla świętego spokoju na to pozwalał, raz na jakiś czas wszczynając ze zjadliwą premedytacją krótki bunt tylko po to żeby zobaczyć jak daleko jego młodsza siostra jest w stanie się posunąć balansując na granicy frustracji i czystego wkurwienia. Tak. Można spokojnie przyznać przed całym światem, że ta dwójka żyła ze sobą w pewnej symbiozie, testując się nawzajem w pełni gotowości do skoczenia za siebie nawzajem w ogień.
Najbardziej więc brakowało jej tutaj Matta, dlatego na wieść o jego przyjeździe, z początku myślała, że żartuje. Że po raz kolejny próbuje zakpić z niej w na swój sposób uroczy sposób (czego nigdy nie powiedziałaby na głos). Równocześnie nieco się zmartwiła, bo od dłuższego czasu wiedziała, że nie radził sobie najlepiej. W każdej chwili gotowa była kupić bilet powrotny tylko po to żeby trzasnąć go z pełnią mocy w głowę, ale koniec końców zawsze wyperswadowywał jej ten pomysł, twierdząc że jego klepki są na właściwym miejscu, w co akurat nigdy nie wierzyła. Kiedy jednak okazało się, że rzeczywiście i w pełni świadomości jej starszy brat znalazł się w Lorne Bay, najpierw rzecz jasna głośno wyraziła swoje zdanie, z żalem wytykając mu jak późno się o tym dowiedziała, następnie nakazała ruszyć swoje cztery litery i spotkać się na plaży przy wejściu numer cztery.
Spędzała tu niemalże każdy poranek, wdychając nasączone jodem i solą powietrze. Łapała fale o świcie, a przed wybiciem dziewiątej leniwie podnosiła się z wilgotnego piasku, wracając do swoich spraw. Dzisiaj wzięła wolne. Rozłożyła wzorzysty koc z organicznej bawełny na piasku, a w cieniu rzucanym z wydm nieopodal, schowała piwa, które ze sobą przywiozła. Na horyzoncie zamajaczyła męska sylwetka. Rozpoznałaby ją wszędzie, nawet będąc blisko utraty wzroku.
- Matt! - jej krzyk rozdarł powietrze, kiedy zrywała się do góry. Głos niósł się jeszcze echem w trakcie szaleńczego biegu do którego się zerwała, co raz potykając się pojedyncze kamienie i płytkie dziury, pozostałości po burzy. - Jezu, Matt, jak ty wyglądasz! - wcale nie wyglądał źle, ale na jego twarzy odbijało się zmęczenie minionych dni. Coś go wyraźnie dręczyło, a ona to czuła, ale nim o tym wspomniała, zarzuciła ręce na jego szyję i przez kilka sekund trwała w bezruchu, wdychając znajomy zapach jego ciała. - Nawet nie wiesz jak bardzo za tobą tęskniłam... Nie wiem czy powinnam cię teraz uderzyć czy ucałować, więc może po prostu poczęstuj się piwem zanim zdecyduję - powiedziała w końcu, wierzchem dłoni ocierając samotną łzę, która w przypływie wzruszenia, niechciana pojawiła się w kąciku oka. Ruchem głowy wskazała na koc, leżący kilka kroków dalej i wetknięte w lnianą torbę piwa.

Matthew Hammett
powitalny kokos
nick autora
brak multikont
fotograf — beast daylight photo studio
34 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
☾ 3 ☽


Od momentu przylotu tutaj minęło raptem kilka długich dni, które minęły mu głównie pod znakiem załatwiania najpilniejszych spraw - nie było mu jeszcze dane skupić się na całym otaczającym go pięknie, które tak bardzo różniło się od jego ukochanego Londynu. Nie było mu łatwo go zostawić mimo ostatnich dramatycznych przeżyć, które się wydarzyły powinno mu być ze wszystkim łatwiej: nie było. Wciąż tak naprawdę nie docierało do niego to co się stało i zajmując w ten sposób sobie głowę starał się udawać, że nad wszystkim panuje. Wychodząc z urzędu w którym udało mu się w końcu przenieść swoją galerię sztuki do jednego z pustego, nieużywanego od jakiegoś dłuższego czasu lokalu, który w najbliższym czasie zamierzał trochę podszlifować i odświeżyć. Mieszkanie w hotelu na dłuższą metę stawało się co raz bardziej uciążliwe i to zmusiło go do rozglądania się za czymś własnym. Nie przypuszczał, że szukając mieszkania tak naprawdę wypełni już część swojej misji: spotkania swojej dawnej przyjaciółki kiedy jeszcze to wszyscy mieszkali razem w Londynie. Wiedział, że naprawienie błędów z przeszłości będzie raczej niemożliwe do zrealizowania: na co liczył tak naprawdę wybierając się na drugi koniec świata? Szczerze wątpił, że uda mu się znaleźć choćby jedną czy drugą. Mawet jego siostra zostawiła Londyn. Mimo wszystko była zawsze przy nim, podążając niczym cień i niejeden raz go to irytowało: w zamian odpłacał się w częstych docinkach, choć miał po stronie ich najstarszego brata to jednak zwykle. Mała Li, bo tak pieszczotliwie lubił ją niekiedy nazywać przynajmniej wszystkich jej potencjalnych chłopaków odkreślał, nie mając szans z tym, że jego siostra miałby się z kimś związać. Oczywiście później już z tego wyrósł, chociaż oczywiście nie spuszczał z oka to kogo sobie wybierała: nie miał za grosz zaufania do jej wyborów. Ale w końcu musiał się pogodzić razem z ojcem i bratem, że kiedyś w końcu na pewno kogoś będzie miała. Ale nawet gdyby udało mu się je znaleźć to dopadały go kolejne wątpliwości: przecież po to zniknął na długie dwa lata aby się od nich odciąć. Pozwolił aby układały swoje życia bez niego. Wszystko zaprzepaścił pozwalając jednej jak i drugiej wyjechać bez pożegnania w Londynie: zanim pozbierał się do kupy było już po wszystkim. Został mu tylko Sasha, gdyby nie on ciężko by było mu znieść to jak potraktował obydwie dziewczyny. Przede wszystkim ani Pam ani Nef na to nie zasługiwały. Nie przyjechałby tutaj gdyby jego przyjaciel nie zginął: a jednak to był punkt zapalny, który spowodował, że w końcu podjął tą decyzję by tu się znaleźć. Choć do niego wciąż nie docierało, że ich Sashy już nie było. Wciąż łudził się, że za chwilę obudzi się i nadal będą razem w mieszkaniu w Londynie planować kolejny protest. Ale tak Biorąc sprawy w swoje ręce, niemal zapomniał, że właśnie w tym miasteczku ulokowała się jego młodsza siostrzyczka. Jak znał życie na bank będzie obrażona, ale w pełni nie mógł utrzymać w tajemnicy swojego przyjazdu do Lorne, tak jej w końcu musiał zdradzić swoje plany. Miała tą okropną tendencję do wtykania nosa w nie swoje sprawy i od razu udało jej się wyłapać, że coś kombinował. Udało mu się jednak zachować w tajemnicy jeszcze ten prawdziwy powód przyjazdu tutaj: choć był bliski tak naprawdę wypłakania się przez telefon w ostatniej chwili się powstrzymał. Dotarło do niego, że na razie nie miał najmniejszego pomysłu jak przekazać miał dziewczynom, że Sashy już z nimi nie ma.
Był naprawdę wdzięczny, że Lallie zaproponowała mu aby spotkali się na plaży: do tej pory jeszcze tutaj nie dał rady dotrzeć. Dopiero teraz mógł przez chwilę się rozejrzeć po rozległej plaży i uderzających o brzeg morskich falach. Wziął głęboki wdech czując w powietrzu smak minionej burzy. Już w oddali zobaczył biegnącą w jego stronę drobną postać, która po chwili rzuciła mu się na szyję - Cześć kochana - objął ją mocno ramionami, wtulając twarz w jej włosy. Ciężko było mu uwierzyć, że obydwoje byli właśnie w Australii. Obydwoje stali teraz na tej samej plaży i miał wrażenie, że nie widzieli się wieki. - To wiesz co może napijmy się tego piwa, młoda - uśmiechnął się, specjalnie niszcząc troszkę bardziej niż wiatr jej fryzurę, czochrając ją po włosach jak za dawnych lat. -Wiesz co, wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tej zmiany czasu.... - machnął ręką, aby nie przejmowała się aż tak bardzo jego wyglądem. Chociaż trochę był zaskoczony, że to aż tak bardzo było widoczne od pierwszego wejrzenia. -Nie moja wina, że uciekłaś z Londynu - burknął, dając kuksańca w bok kiedy wspomniała o tym, że tęskniła za nim. On za nią też, cholernie. Pociągnął Lallię za rękę i zapadając się w piachu usiedli w końcu na kocu a on objął siostrę ramieniem -Wiesz, wciąż nie wierzę, że tu jestem - westchnął ciężko wpatrując się z niedowierzaniem w morskie fale.
@Lalile Hammett
ambitny krab
Kama
hugo langford
lorne bay — lorne bay
28 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Cofając się lata wstecz, nigdy nie pomyślałaby, że któreś z nich porzuci skąpane deszczem ulice Londynu, na rzecz niewielkiego miasteczka, schowanego u wybrzeży Australii. Jeszcze tkwiąc w ciasnym pokoju, w akademiku, wyobrażała siebie w nieustannej podróży. Miała zwiedzać najdalsze zakątki świata, nie zatrzymując się nigdzie na dłużej niż to konieczne. Nie podejrzewała, że wyjeżdżając tutaj, tak szybko pogodzi się z utratą wyrytego w głowie przez lata marzenia, ale i zyska kolejne, nieśmiałe, wciąż rozwijające swoje płatki, jak pąk dopiero dojrzewającego kwiatu. Szybko dotarło do niej, że nie chce stąd wyjeżdżać i mimo, że jej bliskim ciężko było to zaakceptować, sama pogodziła się z tym niebywale szybko, urządzając się w niewielkiej chatce pośrodku rezerwatu.
Były zresztą jeszcze inne powody, które zdeterminowały ją do osiedlenia się tutaj, ale o nich milczała, pozwalając sobie na powściągliwość, której zazwyczaj nie dawała innym. Matt, w przeciwieństwie do niej, był ostatnią osobą, którą wyobrażała sobie spotkać na słonecznym kontynencie. Z mrokiem który go zalewał i problemami, z którymi sobie od dłuższego czasu nie radził, pasował do brukowanych, londyńskich uliczek, ale i do surowego klimatu Skandynawii, w której go sobie wyobrażała, błądząc czasem na granicy snu i jawy, w wieczornym zaciszu własnego łóżka. Czasami zastanawiała się, dlaczego tak uparcie tkwił tam gdzie go zostawiły. Jedna po drugiej, wyjeżdżały na inny kontynent, pozostawiając za sobą kurz rozpadających się wspomnień. Ale miał Sashę.
Trudno było nazwać to zdrową relacją. W zasadzie więzy pomiędzy nimi wszystkimi były trudne do opisania, zawiłe i pokręcone. Plamiły je skazy, drobne utarczki i rzeczy, bądź słowa, których będą żałować do końca życia. Choć trzymała się z całą piątką, zawsze krążyła na uboczu, dryfując jak samotna, zbłądzona chmura na nieboskłonie. Była widzem, nierzadko biorąc udział w przedstawieniu. WIDZIAŁA. Czasem zdawało jej się, że za dużo, ale to właśnie była jej rola. Czuwała nad starszym bratem, tak jak on czuwał nad nią, ale w pewnym momencie nawet ona nie była w stanie już mu pomóc.
Jeszcze raz oceniła wzrokiem stan Matta. Nie brakowało mu rąk, nóg, palców, nie nosił na sobie znamion ewentualnych bijatyk, nos był w porządku, zęby całe, czyli istniała szansa, że nie było tak źle jak zakładała.
- Czyń honory - uśmiechnęła się, skinąwszy w stronę puszek, a sama ułożyła się wygodnie na kocu, pozwalając żeby przypadkowe ziarenka piasku wdarły się na tkaninę. - Wiesz, że już to na mnie nie działa tak jak kiedyś? - miała na myśli czochranie włosów, które kiedyś rzeczywiście było pewnego rodzaju zapalnikiem, teraz kiedy to głównie wiatr suszył i czesał jej włosy, nie miało już tak wielkiego znaczenia. Uśmiechnęła się pogodnie, jeszcze raz ściskając go, tym razem już dłonią za ramię, jakby próbowała upewnić się, że aby na pewno istnieje, a nie jest tworem jej wyobraźni. Był. Z krwi i kości. To był jej Matt.
- Dobrze wiesz czemu to zrobiłam - spojrzała na niego, nieco smutniej niż wcześniej. Prawda była taka, że rodzice mimo, że chcieli dla niej dobrze, hamowali ją. Będąc w ich pobliżu nie potrafiła się rozwijać, tak jak tego potrzebowała. - Nie umiałabym już tam wrócić, nawet dla Ciebie, chociaż to za tobą najbardziej tęskniłam - westchnęła, sięgając po puszkę i z cichym sykiem otworzywszy ją, napiła się piwa. - Ja też w to nie wierzę, Matt, ale zajebiście się cieszę, że tu przyjechałeś... Ja... Może najpierw zacznij od tego co u ciebie co? - przeniosła teraz spojrzenie na brata, wdychając głęboko w płuca powietrze.

Matthew Hammett
powitalny kokos
nick autora
brak multikont
fotograf — beast daylight photo studio
34 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Miał wiele okazji opuścić Londyn - roztrzęsione emocje palące go od wewnątrz powtarzały mu w dzień w dzień, że to najlepsze rozwiązanie: już nic tutaj go nie trzymało. Nie potrafił ruszyć się z deszczowych uliczek, które o wszystkim mu przypominały, a przed czym próbował uciec w zapomnienie gdy opróżniał kolejną butelkę alkoholu spędzając kolejny wieczór w jakimś pierwszym lepszym barze? Nie musiał przejmować się swoją prężnie rozwijającą się galerią sztuki: mógł ją przenieść w dowolne miejsce. Jednakże im bardziej odwlekał tym trudniej było mu podjąć jakąkolwiek decyzje. Długo szukał odpowiedzi, zanim zrozumiał, że miejsce tak naprawdę nie miało dla niego większego znaczenia: mógłby je oczywiście zmienić, może łatwiej byłoby zacząć wszystko od nowa w Paryżu, które było jego drugim ukochanym miastem. A jednak nie potrafił, ilekroć wmawiał sobie, że wreszcie to zrobi. Nawet swojemu rodzeństwu pozwolił na ucieczkę z tego miejsca - było mu to wręcz na rękę gdy pod ich wścibskim wzrokiem musiałby się bardziej pilnować: mógł zająć się swoją wewnętrzną destrukcją, nikogo nią nie obciążając. Był to wyjątkowo desperacki krok jak na niego: ale odkąd przestał zwracać uwagę na to, że wystarczy za chwilę jedna butelka i będzie po wszystkim po prostu czuł poniekąd pewną ulgę. Wyczekiwał w pewnym sensie na to, aż stanie się ta ostatnia chwila: ale ona nie nadchodziła, gdy trochę nawet prowokował los hasając z ostatnim przyjacielem, który przy nim pozostał na niebezpieczne demonstracje. Rozbijali auta w nielegalnych wyścigach, wchodzili tam gdzie ich nie chciano. Nie wyobrażał sobie, że znów będzie musiał mierzyć się z czymś co już dawno minęło: czyli jego starania poszły na marne, skoro tak długo usilnie próbował rozmazać się we wspomnieniach wszystkich tych, na których mu zależało? Był przecież niemal pewny, po roku czasu nie będzie potrzebował już niczego. Rozdarty do ostatniego strzępka: to właśnie po to każdego z nich osobna trzymał od siebie jak najdalej. Prawdę mówiąc, nawet było mu na rękę kiedy dowiedział się o dalekosiężnych planach swojej młodszej siostrzyczki - nigdy mu się nie podobało to, że była tak blisko nich: nie chciał aby wchodziła w to uczuciowe bagno w jakim oni sami tkwili. Obserwując na uboczu Lallie przekonywał się, że mógł być o nią spokojny: choć czasami do nich wpadała miał poniekąd wrażenie, że nie potrafiła wtopić się w ich towarzystwo: nie zmuszał jej do tego. Oczywiście, że wolałby, żeby czuła się swobodnie chociaż cieszyło go to, że rzadko kiedy z nimi bywała. Był jak tarcza, która nie wpuszczała jej w to co on sam dał się wciągnąć.
-Nie patrz tak na mnie - mruknął kiedy aż przeciągnął nieco głowę czując na sobie przesiąknięty do szpiku kości wzrok badający jego samego. Chrząknął dając siostrze znać, że nie musiała doszukiwać się prób niszczenia samego siebie: dotarł tu w jednym kawałku, a jeszcze będąc w Londynie miał dość sporą przerwę od tego co pomagało mu zapomnieć. -Niestety....kiedy ta moja mała siostrzyczka tak wyrosła, co? - mruknął nieco się nachylając w jej stronę ze swoim typowym złośliwym uśmiechem, który w przeszłości dość często był widoczny. Teraz już nieco mniej, przygaszony rozdzierającymi wspomnieniami nie miał siły go już przywoływać. Za bardzo mu się kojarzył z przeszłością. -Wiem...i nie przejmuj się tym. W końcu mam idealną okazję do tego, aby ci wreszcie powiedzieć, jak bardzo jestem z ciebie dumny, że postawiłaś na swoim.... - zerknął na nią, chwytając za butelkę by wypić pierwszy łyk piwa po czym przybliżył ją do jej własnej puszki -A to mam nadzieję, że nasz nowy początek....tutaj? - nie chciał by brzmiało to jak pytanie, ale prawdę mówiąc zaczynał mieć obawy czy chciał wracać z powrotem do Londynu: cała ta 'wycieczka' tutaj była potwornym wyzwaniem, którego musiał się podjąć. -Obawiam się, że ze mną teraz będzie podobnie, Lallie... - westchnął ciężko, kiwnięciem głowy przyjmując słowa siostry - Wiesz, jak bardzo wzbraniałem się, żeby nie zostawiać Londynu. Do tej pory myślałem, że właśnie to jest moje miejsce, mimo...że to właśnie w nim wszystko się działo...ale - przełknął gorzką ślinę opierając się o ramię siostry. Dopiero teraz dostrzegał piękno Australii. Wpatrywał się w rozbijające o brzeg fale oceanu, nie mogąc uwierzyć, że w końcu widzi się z siostrą. -Ja za tobą też... - mruknął, spoglądając na nią z takim uśmiechem, jakim tylko ona jedyna mogła doświadczyć: tym najszczerszym na jaki było go stać. Nawet przy ich bracie nie potrafił się tak uśmiechać jak przy niej. Ścisnął jej dłoń, kiedy spytała co u niego, chcąc dodać sobie w ten sposób otuchy -Chciałbym ci powiedzieć, że wszystko w porządku, ale...wiesz...że tak nie jest...bo by mnie...tu wtedy nie było... - słowa z trudem przeciskały się przez gardło, dlatego pozwalał sobie na co raz to śmielsze łyki zbawiennego piwa. -Wiesz, że gdyby nie galeria, to prawdopodobnie bym nie miał po co oddychać, nie? Ona jedyna jeszcze sprawia, że mam na cokolwiek chęci...ale...wiesz...przyjechałem tu...do Pam i Neff, ale....wiem, posrane to jest, że odwlekam jak mogę spotkanie z nimi, prawda? - chociaż bedąc w towarzystwie siostry zawsze czuł, że jest jego własną opoką - jedyną, która była wstanie znieść najcięższe słowa tak teraz sam miał ochotę zakopać się w tym piasku, byleby się już więcej słowem nie odezwać -Właściwie...to mam do ciebie sprawę....zatrzymałem się jak dotąd w hotelu, ale wiesz jak to jest....szukam czegoś własnego i pomyślałem, że do momentu, aż nie znajdę czegoś dla ciebie, mógłbym ci się jednak...zwaliłbym ci się na głowę? - zerknął na nią ciekaw czy zgodzi się na jego propozycję - wiedział, że ułatwiłoby mu to całą resztę, ale pewności nie miał żadnej, czy będzie miała ochotę gościć zbłąkanego, marnotrawnego brata pod swój własny dach.
lallie hammett
ambitny krab
Kama
hugo langford
lorne bay — lorne bay
28 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Poniekąd obserwowanie jak brat, którego kochała nad życie doprowadza się do ruiny, sprawiało, że ona sama rozszczepiała się wtedy na atomy, desperacko, po omacku próbując je zebrać ze sobą do kupy, w obawie, że jeśli choć na chwilę pozwoli im sobie swobodnie dryfować, już nigdy do siebie nie wrócą, a nad Mattem nikt nie będzie czuwać. Odkąd odeszła od nich Pam, widziała jak osuwa się w przepaść, nie licząc się z nikim i niczym, a najbardziej - ze samym sobą. Długo walczyła z własnym sumieniem, nim zdecydowała się na tak radykalny krok, jak wyjazd do Lorne Bay, ale dłużej nie mogła więzić siebie w londyńskiej klatce wyłożonej ciasnymi uliczkami i tłumem przenikających przez siebie ludzi. Musiała to zrobić, choć ta decyzja rozdarła jej serce, a jego część została przy starszym bracie, licząc na to, że sobie poradzi. Dopóki miał Nef, czuła że ktoś jeszcze się nim opiekuje, mimo że to było ciężkie wyzwanie, dlatego nie miała jej tego za złe, że i ona w końcu zrezygnowała, przyjeżdżając do tej samej dziczy co reszta najważniejszych kobiet w jego życiu.
Do rodziny przyjeżdżała sporadycznie, niechętnie witając się w progu, a jeszcze bardziej niechętnie żegnając, z duszą na ramieniu, czując, że któregoś razu może wrócić i go nie spotkać. Robił rzeczy o które miała żal, bo niszczył przede wszystkim siebie, ale i każdego po trochu, komu na nim choć odrobinę zależało. Mimo to, nigdy nie użyła tego argumentu, w obawie, że i przed nią się zamknie, nie dopuszczając do siebie już nikogo, a tylko to go ratowało od całkowitego zatracenia.
Tego dnia poczuła ulgę jak nigdy dotąd, kiedy zmaterializował się przed nią, a puste słowa, którymi uraczył ją po przyjeździe zamieniły się w coś rzeczywistego, a nie blady obraz wyobraźni, który majaczył w jej głowie jak widmo. Nie mogła oderwać od niego wzroku, skanując jego ciało centymetr po centymetrze, jakby w obawie, że za chwilę wstanie i sobie pójdzie. Tak rzadko go ostatnio widywała, że zapomniała jak się uśmiecha. Choć jego twarz wciąż wyrażała skrępowanie i zmęczenie, zdawał się być bardziej rozluźniony niż widziała go ostatnim razem, mimo że widziała, że coś, co skrywa gdzieś głęboko, męczy go i powoduje wyraźny ból.
- No wybacz, gdybyś wcześniej mnie zaszczycił swoją wizytą, pewnie mielibyśmy to już za sobą - zaśmiała się serdecznie, wysuwając ostrożnie rękę w jego stronę żeby uścisnąć go za ramię. Kolejna próba sprawdzenia, czy to nie wyobraźnia płata jej figle. - Zdaje się, że jakieś dziesięć lat temu albo i więcej, jeśli liczyć okres w którym wyrosły mi cycki - w rzeczywistości bardzo szybko musiała dorosnąć. Mając tak liczne, starsze rodzeństwo żeby zaimponować któremuś z nich, potrzebowała czegoś więcej niż zalążków kobiecości, które dość niechętnie pojawiały się na jej ciele. Najbardziej jednak pomogła jej w tym chęć poczucia niezależności i wyrwania się z miasta, za którym nigdy nie przepadała, a przede wszystkim od rodziców, którzy mieli zgoła inną wizję przyszłości dla najmłodszej córki.
- Za naszą przyszłość? Tutaj? - głębokie nuty zaskoczenia wyrwały jej się z ust, kiedy ich puszki zetknęły się ze sobą z cichym brzdękiem. - Niczego na świecie bym bardziej nie pragnęła - dodała szybko, jeszcze raz chłonąc spojrzeniem zamyśloną sylwetkę starszego brata. Wiele razy myślała o tym, jak mogłoby potoczyć się życie ich dwojga, gdyby Matt tak uparcie nie próbował zostać w Londynie.
- Wiem, Matt... Dlatego wciąż nie mogę uwierzyć, że... Tu jesteś. Ale... Powiedziałbyś mi gdyby coś się stało, prawda? - tego najbardziej się obawiała, że coś musiało się wydarzyć, co ściągnęło go nagle do Lorne Bay, pozwalając na porzucenie miejsca którego tak bardzo nie chciał nigdy opuszczać. A jeśli rzeczywiście coś się wydarzyło, to właśnie to było powodem, dla którego wyglądał, jakby zżerało to go od środka. Najbardziej zaś martwiło ją to, że do tej pory nie wyznał jej o co w rzeczywistości chodzi. Z drugiej strony widziała jak jego twarz się rozluźnia, a zmarszczka na czole oświetlona zachodzącym światłem słońca, zanika. Nie chciała psuć tego momentu w otoczeniu lśniącego po burzy piasku i szumu fal rozbijających się o brzeg. Być może było to nieco samolubne, ale zdawało jej się, że i on potrzebuje takiej chwili zapomnienia.
- Przeniesiesz ją tutaj? Czy będziesz ją koordynować zdalnie? Wiesz, w sumie przydałaby się tutaj taka galeria - wciąż bała się, że zmieni zdanie i wróci z powrotem, ale pomysł z rozbudowaniem sieci galerii, zdawał się być całkiem dobrym pomysłem. - Wiesz... Między Bogiem, a prawdą... Tak długo nie miałeś z nimi kontaktu, że myślę, że kilka dni ich nie zbawi, a i tobie dobrze to zrobi, jeśli ułożysz sobie myśli zanim się z nimi spotkasz. Wiesz już co im powiesz? - pijąc kolejny łyk piwa, nie zdawała sobie nawet sprawy jak wielkie brzemię nosi na sobie Matt, a wkrótce będzie musiał się z nim zmierzyć. - Jeju, no pewnie, że tak głuptasie! Nie wiem w ogóle dlaczego szukałeś hotelu i czemu chcesz szukać czegoś swojego. To znaczy... No wiesz, pewnie będziesz chciał w przyszłości się wyprowadzić na swoje, ale jeśli nie przeszkadza ci średni dojazd, to w mojej chacie w rezerwacie jest mnóstwo miejsca dla nas dwojga! Tylko... Pam też mieszka w tej części wyspy - czuła się w obowiązku żeby uprzedzić go, że w zasadzie są dość bliskimi sąsiadkami.

Matthew Hammett
powitalny kokos
nick autora
brak multikont
fotograf — beast daylight photo studio
34 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Przyzwyczajenie się do braku ich braku z początku było niewygodne i trudne: gryzło go sumienie, które drwiło z niego każdego dnia, że sam był sobie temu wszystkiemu winien. Odtrącił każdą z nich po kolei. Pierwsza na oczy przejrzała Pam, ale to nie jej odejście bolało go najbardziej - jak później spędzał wieczory na pochłanianiu kolejnych szklanek z alkoholem docierał w końcu kogo tak naprawdę potrzebował przy sobie. Oprócz siostry, którą również musiał usunąć była to oczywiście Nef, dla jej własnego dobra. Tak sobie lubił tłumaczyć, że w ten sposób właśnie je chronił. Chronił przed samym sobą. Pozwolił każdej z nich po kolei odejść, aby mogły nie tracić resztek swoich sił na niego. Był pogodzony z myślą, że ich drogi rozejdą się i nie będzie szans na powrót: zresztą, nie byliby już wstanie odzyskać tego co mieli w tamtym czasie. Musiał pozwolić aby jego młodsza siostra robiła to co chciała: przekonanie rodziców było trudne, ale w końcu udało mu się namówić szczególnie ich matkę aby nie robiła jej kłopotów czy wyrzutów z podejmowanymi decyzjami. Oczywiście wiedział, że rodzicielka i tak nie pogodzi się z jej wyjazdem, ale przynajmniej udało mu się zahamować jej próby zatrzymania Lallie w Londynie. Miał nadzieję, że niczego się nie domyślała, że to on również przyczynił się aby zniknęła jak najdalej od niego samego - kiedy usłyszał, że wybiera się do Australii był z tego niemalże zadowolony.
Za każdym razem musiał przypominać matce, żeby nie namawiała do powrotu - było mu na rękę, że była tak daleko: nie był w końcu pod jej czujnym wzrokiem i dopiero wtedy robił to na co miał ochotę, a nie były to rzeczy, którymi chętnie się chwalił. Balansował na krawędzi tak długo, ale tylko dlatego, że to pozwalało mu nie robić innych głupich ruchów: jak chociażby próby odzyskania tych, których utracił. Za każdym razem był zły, kiedy zaglądała w ich rodzinne strony: oczywiście nie miał prawa jej bronić przyjazdów, ale wiedział z czym to się liczyło. Prawdopodobnie zapamiętywała go w co raz co gorszym stanie, co próbował oczywiście tuszować swoimi ironicznymi odzywkami. Prawda głęboko była zakopana w jego sercu, które niemalże zdusił, nie pozwalając sobie na szczerą radość z wizyt ( i tak niezbyt częstych) siostry.
Nie planował tutaj przyjeżdżać z własnej woli. Prawdopodobnie nigdy by się na to nie zdecydował, dalej pozostawiając siebie w Londynie, aby kurczowo trzymać się planu, który i tak legł w jednej chwili. Mając tak dużo czasu do przemyślenia, chociażby samym lotem, w jego umyśle zaczęły kreować się teorie, że być może Sasha wtedy specjalnie dał się do tego najgorszego momentu doprowadzić: znał go nie od dziś przecież i teraz zaczynało być to dla niego co raz bardziej czytelniejsze. Byłby wstanie przypłacić swoje własne życie, żeby on mógł zacząć swoje od nowa?
-Z początku zakładałem, że zostanę tutaj góra tydzień, może dwa i wrócę do Londynu...ale chyba to nie będzie takie proste... - im bardziej myślał o tym ile będzie spraw z tym wszystkim do ogarnięcia tym docierało do niego, że jego pobyt tutaj znacznie się przedłuży niż by tego chciał. A z drugiej strony czy miał już powody by tam wracać? Gdy wreszcie zrobił ten krok, na który czekał długie dwa lata. Dwa lata w których nie mógł się przemóc na przeprowadzkę. Choć wszystko mu przypominało to co zepsuł tak wolał być tam, niż tutaj. A jednak teraz będzie musiał przyzwyczajać się do ostrych barw jakie tutaj królowały, będące zupełnym przeciwieństwem tego do czego był przyzwyczajony do szarej codzienności. - I musieliśmy odpędzać od ciebie wianuszek kandydatów na przyszłego męża - wywrócił oczami, bo często zastanawiali się skąd miała takie powodzenie: ich matka była ładna, ale Lallile miała to coś, co sprawiało, że wiecznie ktoś się przy niej kręcił. A, że ich to zdecydowanie drażniło, mieli ręce pełne roboty.
-Chyba najwyższy czas zacząć w końcu od nowa, prawda? - westchnął ciężko, po wzniesionym toaście nie opierając się aby napić się kilka łyków, które przyjemnie schłodziły mu suche już gardło. Kiwnął głową, choć dość opornie. Planował z nią taką rozmowę, ale nie potrafił od razu o ich przyjacielu powiedzieć. Samo to wszystko wciąż do niego nie docierało, sam lot do Australii i samo to, że teraz siedzieli na plaży i rozmawiali po takim długim czasie nie widzenia się. -Postaram się już niczego nie schrzanić, Lallile - zerknął na nią, mając tą jedną z tych swoich poważnych min, kiedy rzeczywiście na czymś mocno mu zależało. Chciał aby miała pewność, że tym razem chciał wziąć się w garść i udowodnić tylko im, że bierze się w garść. -Obiecuję ci, że powiem ci, co tak naprawdę skłoniło mnie do przyjazdu tutaj...ale potrzebuję chwili czasu, dobrze? Nie jest mi łatwo o tym myśleć...ale dasz mi...góra trzy dni? Proszę..? - nie chciał mieć zresztą przed nią jakichś tajemnic, chociaż trudno będzie mu również rzucić leki, którymi się przecież wspomagał na co dzień, żeby jakoś normalnie funkcjonować. Powoli jego głowa oparła się o jej ramię, czując przy tym niemalże błogi spokój, którego dawno nie doświadczył. -Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem...ale pomyślę, dobra? Nie sądziłem, że zostanę tutaj jednak na dłużej... - uśmiechnął się blado, tak naprawdę będąc pochłonięty organizacją przyjazdu tutaj. Plan był prosty, wszak miał zaraz wrócić do Londynu, to nie byłaby głupia myśl.
-Nie - powiedział krótko, wzruszając ramionami. Prawdę mówiąc nie planował niczego, chyba liczył, że jak zwykle pójdzie na żywioł, ale być może będzie musiał teraz posłuchać rady siostry. Powinien się jakoś do tego spotkania przygotować, sam jego przyjazd tutaj może być dla nich dużym zaskoczeniem, a co dopiero mówiąc o jakiejkolwiek rozmowie -Nie oczekuję od nich wybaczenia, ale...muszą znać powód, tak jak ty, zresztą... - jego gardło znów się ścisnęło, czując, że jest co raz bliżej tego, czego nie chciał aby było oficjalne. A wydawało mu się, że puki im nie mówi o Sashy, to jeszcze obudzi się z tego koszmaru i wcale tak nie będzie.
-Wiesz...w planach miałem, żeby ten wyjazd był krótki, a jednak...będę musiał ci się zwalić na głowę...i wiesz co...nawet nie wiem co powiedzieć...po tym wszystkim co robiłem złego...ty...zawsze mnie wspierałaś...i masz ochotę jeszcze ze mną rozmawiać, a co dopiero wpuszać do siebie....nawet nie wiesz, jak cie kocham, Laille... - dawno nie mówił jej tych słów, ale tym razem przemógł samego siebie, obejmując mocniej siostrę swoim ramieniem.
lallie hammett
ambitny krab
Kama
hugo langford
lorne bay — lorne bay
28 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Zmierzyła go czujnym spojrzeniem, badając każdy cal jego twarzy w poszukiwaniu choćby cienia szansy na to, że miał jakiś ukryty plan. Ale to był Matt. Ostatnia osoba, którą mogła posądzać o intrygi , zwłaszcza w stosunku do niej. Niemniej ich rodzina nie należała do tych, które oglądało się na reklamach płatków śniadaniowych w przerwie przy oglądaniu filmów na youtubie, na których inni mieli gorzej. Każde z nich miało swoją przywarę. Mama zawsze powtarzała jej, że to właśnie te nietypowe cechy, wyróżniają każde z nich z tłumu. Lata później dopiero, Lallie odkryła, że to co uczono ją uważać za piękne, większość osób leczyła.
Przyjemnie było chociaż na chwilę zrzucić z siebie okutą zbroję i przede wszystkim opuścić fortecę, którą pieczołowicie budowała wokół siebie od długich tygodni. Potrząsnęła rękami, wprawiając piasek w wesoły taniec. Z biegiem czasu też zaczęła przyswajać inną wiedzę, a na przykład taką, że gdy robi się zbyt poważnie, można po prostu uciec. Od niezręczności, od zobowiązań na całe życie, a chociaż niczego bardziej nie pragnęła niż tego drugiego, to gdzieś tam po drodze się gubiła, a rozrzucone starannie okruszki na jej ścieżce znikały zjedzone przez ptaki, przez co gubiła się znowu, jeszcze mocniej. Krążąc w kółko, szukając rozpaczliwie wskazówek, a gdy te się nie pojawiały, porzucała wytartą ścieżkę, kierując się w gąszcze, w poszukiwaniu nowej, chociaż w rzeczywistości najbardziej na świecie pragnęła wrócić na początek tamtej z okruszkami.
Jeśli ktoś kiedyś zapyta ją chwilę w której zdecydowała się opuścić Londyn i jak się wtedy czuła, bez wahania odpowiedziałaby, że zupełnie tak jak przedstawiają to w kreskówkach. Kiedy nagle całą widoczność zasłaniają kanciaste obrazy, nachodzące jeden na drugi, a towarzyszy temu dramatyczny dźwięk, kończący się tym charakterystycznym zgrzytem zaciętej płyty. Nagle w jednej chwili osuwa Ci się grunt pod nogami, zasysając w głąb siebie, a Ty już jesteś niemalże pewien, że stworzysz jedność z płytkami na podłodze. Mimo to, nie żałowała. To była najlepsza decyzja w jej życiu i liczyła na to, że tak samo będzie w przypadku Matta.
Jego powód przyjazdu wciąż był dla niej enigmatyczny, a ona nie naciskała, licząc na to, że w pewnym momencie sam postanowi jej zdradzić, dlaczego tak nagle zdecydował się o zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i przyjazd na drugi koniec świata. Miała mgliste wrażenie, że wcale nie chodziło o odwiedziny młodszej siostry, ani zmianę otoczenia, a o coś poważniejszego, co mniej lub bardziej tyczyło się jego dwóch najlepszych przyjaciółek, z którymi od lat nie miał kontaktu.
- Czyli jednak tęsknota za mną była zbyt silna żeby spędzić tu raptem parę tygodni? - zażartowała, przywołując na twarz uśmiech, choć pod jego fasadą skryła zupełnie szczerą, najczystszą troskę. - A tak serio Matt, pamiętaj, że kiedy będziesz gotowy, w każdej chwili cię wysłucham, bo... Nie oszukujmy się. Gdybyś chciał mnie odwiedzić, wpadłbyś tutaj lata temu - uszczypliwość którą potraktowała ostatni komentarz, wcale nie była wymierzona w jego stronę. Nigdy nie obchodzili się ze sobą jak z jajkiem, a nie było sensu udawać, że wcale nie wie, że coś go trapi. Zresztą domyślała się, że i on zdaje sobie sprawę z tego, że jego młodsza siostra musi coś podejrzewać. W końcu niedaleko pada jabłko od jabłoni, a z całego rodzeństwa, to oni byli sobie najbliżsi od zawsze.
- Oj, wcale nie musieliście. Sama doskonale sobie radziłam - wyszczerzyła się dumnie, na wspominkę o adoratorach niejednokrotnie zakradających się nocą pod ich dom, tylko po to żeby nie trafić kamieniami w jej okno, a to sąsiadujące, należące do starszego brata. Choć schlebiało jej to, w tamtym okresie nieszczególnie była zainteresowana potencjalnymi kandydatami na męża. Nie tylko dlatego, że planowała jak najszybciej wyrwać się z Londynu i od rodziców, ale też dlatego, że jej myśli zaprzątał ktoś zupełnie inny.
- Wiesz... Niczego bym bardziej nie chciała, niż żebyś został tutaj, ze mną. Myślę... Że i tobie by to dobrze zrobiło, ale nic na siłę. Sam zdecydujesz, a ja, jak to ja, stanę za tobą murem niezależnie od decyzji - przyrzekła, robiąc dokładnie to samo co zawsze. Nieważne po której stronie barykady stał Matt, ona dotrzymywała mu kroku. Czasem tylko starając się go przeciągnąć na właściwą stronę. Ale zawsze razem.
- Jej... Braciszku, daj spokój... Wcale nie zwalasz mi się na głowę. Wręcz przeciwnie, to ja cię zmuszam żebyś się wprowadził! I wiesz co, ja myślę, że one to zrozumieją. Prędzej czy później... Takiej więzi jak wasza... Nie da się tak łatwo zerwać - zawsze zazdrościła im tego rodzaju relacji. Nie zawsze ją rozumiała, ale nieważne jak często i blisko bywała ich paczki, nigdy nie należała do tego ścisłego kręgu, który tworzyli.

Matthew Hammett
powitalny kokos
nick autora
brak multikont
fotograf — beast daylight photo studio
34 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Każde z nich różniło się od siebie diametralnie co było widoczne gołym okiem - w pierwszych latach podpatrywał swoich braci, mając nadzieję, że będzie kiedyś taki jak oni. To słowa ojca sprawiły, że nie ma co oglądać się za kimkolwiek tylko trzeba patrzeć na siebie, jednakże nie zapominając o innych. To one pozwoliły mu na wybranie własnej ścieżki, nie tej, którą podążali bracia. A mimo to te wszystkie różnice łączyły ich w rodzinę, która choć idealna nie była; miało się tą świadomość, że mogli na sobie polegać. Będąc na końcu świata mógł w każdej chwili poprosić o pomoc - choć tak naprawdę nigdy tego nie zrobił, nawet wtedy gdy było z nim naprawdę źle. Nie zasługiwali na to, żeby zawracać sobie głowy jego ćpuńskimi wybrykami. Tym bardziej się cieszył z wyjazdu siostry, choć w głębi serca wolałby, żeby była na miejscu. Był oczywiście rozdarty: z jednej strony naprawdę kochał to, jak próbowała wyciągać go z czarnej przepaści a z drugiej strony wolał, żeby trzymała się od niego jak najdalej, nie zasługując na najmniejszy gest słany w jego stronę. A musiał przyznać, że to właśnie jej wyjazd odczuł najboleśniej: długo nie potrafił się przyzwyczaić do jej braku. Zawsze była gdzieś obok, zawsze mógł zagadać, przyjść, a gdy opóściła Londyn, nagle to wszystko stracił: i wiedział, że długo nie będzie miał jej ciepła, za którym szybko przyszło mu zatęsknić. Co prawda co jakiś czas zwalał się na głowę braciom kiedy było już naprawdę źle i obydwoje jednym głosem twierdzili, że powinien coś z tym zrobić: dławienie się w Londynie działało na niego co raz gorzej.
A mimo to, to nie ona okazała się powodem porzucenia swojej przeszłości: choć o wiele bardziej by tego chciał, żeby to ona nim była niż to, co go tutaj ściągnęło. Wszystkie myśli były jak miliony małych igiełek, które kuły jednocześnie sprawiając że nie potrafił przez długi czas zrobić tego kroku, który już dawno powinien zrobić. Prawda, było mu po prostu wygodnie tkwić w tym bagnie uczuciowym: jedynym na czym mu już tylko zależało, gdy również dziewczyny odeszły to była praca. Zatracił się w niej tylko po to by być codziennym klientem barów i podejrzanych, ciemnych uliczek. Musiał w końcu zrobić ten krok do przodu, skoro chciał mieć jakiekolwiek szanse na odzyskanie tego wszystkiego co było dla niego ważne, a co stracił na własne życzenie.To Sasha jeszcze wyciągał go niemalże siłą na protesty gdy jemu już naprawdę przestawało zależeć - brakowało mu tej paczki, tej płonącej iskry, która w nich wtedy buzowała: żałował, że nie potrafił go tamtego razu zniechęcić na tyle, żeby poszli robić cokolwiek innego, nawet chlać do upadłego niż na ten przeklęty protest, który odebrał mu wtedy wszystko. Ostatnią czątkę, dla której jeszcze jakkolwiek się starał.
To wtedy postanowił wyłączyć się na dobre: wyłączył wszelkie uczucia, nie chcąc pamiętać czegokolwiek z tamtej chwili, która do końca zabrała mu resztki nadziei. Ten jeden ułamek sekundy był jak wybuch bomby atomowej, która roztrzaskała go na dobre: zanim zrozumiał, że chce to zmienić, że MUSI wyjechać z Londynu, zanim sesje z terapeutą nie potwierdziły tego jednego rozwiązania - musiał sam siebie przekonywać, że to już jedyne co mu zostało. Nim się przemógł do własnej decyzji złamania swojego planu, wielu przeprowadzonych prób za i przeciw, z myślą, że może już tam nie wróci. Zapierał się oczywiście, że to miał być krótki wyjazd i wróci do swojego ponurego Londynu, ale to była tylko jego żadna nadzieja.
Uśmiwchnął się kącikiem ust, nie mogąc oderwać oczu od swojej siostry: nie zmieniła się co prawda za bardzo, choć spodziewał się nawet jakiejś zaskakującej metamorfozy: była do wszystkiego zdolna, tak samo jak on. I trochę odetchnął z ulgą, że nie zastał jej z ogolonymi włosami do zera i z wielkim tatuażem na głowie, chociaż dredom nie miałby akurat nic przeciwko -A nie, byłem ciekawy tylko czy moja m ł o d s z a siostrzyczka nie szaleje na drugim końcu świata, gdzie nikt nie ma nad nią kontroli - pokiwał głową, zaznaczając specjalnie słowo młodsza, chociaż często miał wrażenie, że była o wiele bardziej rozsądniejsza niż on. Faktycznie, nie mógł zaprzeczyć: mógł już dawno się wyrwać, może nawet wtedy gdy ona podejmowała tą decyzje i razem z nią się tutaj przeprowadzić? Gydby nie był tak uparty i zapatrzony w kieliszki z burbonem, może teraz nie musiałby zaczynać wszystkiego od zera -Dobra, tym razem punkt dla ciebie. Mogłem już dawno tutaj przyjechać,...ale byłem tchórzem, który bał się załatwić do końca sprawy, które schrzanił....a teraz w sumie nie jest wcale lepiej... tylko fakt, że... - mógłby już tutaj wspomnieć o swoim prawdziwym powodzie i nerwowo przełknąć ślinę. Mógłby czekać kolejne trzy dni o które wcześniej prosił Lalille, ale nic by to nie zmieniło: dalej czułby się tak samo paskudnie źle, że tym razem musiał się przemóc, choć czuł jak z każdym następnym oddechem robi mu się co raz bardziej słabo -...wiem, że przed chwilą ci mówiłam, że potrzebuję 3 dni, ale uświadomiłem sobie teraz, że nie chce być tym tchórzem, o którym ci wspomniałem. Przepraszam, że dowiadujesz się w taki sposób, ale wolę to zrobić teraz, na trzeźwo niż...miałbyn sie znowu upijać...ah...przyjechałem tu...bo...po prostu..nie ma...z ..nami...już...S...- głos mu się załamał w jednej chwili, gdy próbował powiedzieć imię swojego przyjaciela, gdy Lalile mówiła coś o tym. Że ich więź jest nierozerwalna. Pękło w nim coś, co dusił od samego początku i przyjął sobie pięść do gardła by się w jednej chwili przywołać do porządku. Odwrócił się na moment, biorąc głęboki wdech, zmuszając siebie by znów na nią spojrzeć -Niestety nie mam dobrych wiadomości...chciałbym, żeby było inaczej...że przyjechałem tu dla ciebie, bo się stęskniłem...ale nie, kurwa, zawsze musi być źle...zawsze kurwa...i tym razem...nie mogę po prostu znieść tego, że...on nie żyje, kurwa...on pp prostu nie żyje...Sasha...nie żyje...- próbował za wszelką cenę ominąć to jedno zdanie, ten powód, dla którego tu sie znalazł. Ale teraz już wiedziała i cały ciężar w końcu zszedł, choć w środku czuł się znów tak jakby powrócićl do punktu wyjścia. -[Przepraszam....przepraszam, że nie od razu ci o tym powiedziałem....ale mam nadzieje, że teraz rozumiesz..dlaczego nie mogłem..-[/b] mruknął cicho, wiedząc już, że zbliża im się ciężka noc.
lallie hammett
ambitny krab
Kama
hugo langford
ODPOWIEDZ