malarz, tapeciarz, wiejski filozof — buduje, remontuje, naprawia
34 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
To miała być prosta robota… I w zasadzie nawet była. No bo co to za problem naprawić niewielki kawałek dachu, który nie tak dawno z przyczyn zupełnie naturalnych przestał spełniać swoją funkcję? Zerwanie kilku starych dachówek, zaizolowanie kawałkiem papy, przybicie dachówek na nowo i koniec filozofii, można zejść na dół, odmeldować się grzecznie sympatycznej pani domu, życzyć jej miłego dnia i ewentualnie gdzieś po drodze liczyć na to, że zaproponuje mu ciastko, nie tyle w ramach bonusu do zapłaty co ze zwykłej ludzkiej uprzejmości – bo przecież proponowanie ludziom ciasta jest totalnie ludzką uprzejmością, prawda? Prosta sprawa. Wszystko wskazywało na to, że obędzie się bez większych komplikacji. Wprawdzie Rhys nie miał wcześniej przyjemności przyjmować żadnych fuszek w domu Callawayów, ale kojarzył jego mieszkańców. Cała rodzina wydawała mu się w porządku. Nie żeby z natury uważał, że większość ludzi była po prostu w porządku…. No dobra, bywał totalnie naiwny, jeśli chodziło o wiarę w ludzi, ale czy to rzeczywiście coś złego? Zresztą, nikt z Callawayów nigdy nie nadepnął mu na odcisk, nie zalazł za skórę nikomu z jego rodziny, a na dodatek ktoś, kto profesjonalnie zajmował się winem, zwyczajnie nie mógł być zwykłą mendą. Proste. A tak w ogóle to on tutaj był od przybijania papy i dachówek a nie od psychologizowania.
Dlatego przybijał w najlepsze, nie przejmując się ani trochę słońcem, które coraz wyżej wspinało się ponad horyzont. Przyszedł z samego rana i wiedział, że powinien wyrobić się przed południem, bo inaczej nie wysiedzi na tym dachu w pełnym słońcu. Tu nie było czasu na zbędne zastanawianie się i filozofie. I pewnie wszystko byłoby w porządku, robota szła zgodnie z planem i założeniami, udało mu się wyrobić przed najgorszą, najbardziej gorącą godziną, zebrał swoje narzędzia do podręcznej skrzyneczki i już chciał schodzić (być może na to ciasto)… Kiedy odkrył, że nie ma po czym. Kiedy wchodził na dach, drabina stała tuż obok. Kiedy chciał zejść, drabiny nie było. Co za czary?!
Na moment zwątpił we wszystko, w co kiedykolwiek widział i wierzył. Potem uznał, że zastanawianie się zbyt dużo i w tym wypadku nie przyniesie mu niczego dobrego. Tu trzeba było działać.
- Eee… - palnął inteligentnie. - Halo? – dodał, rozglądając się za najbardziej sensowną drogą w dół. Czy w ogóle ktokolwiek mógł go usłyszeć? Czy był sens, żeby darł japę? Nie miał pojęcia. Nie wpadał jeszcze w panikę. Pewnie dlatego jeszcze tej japy nie darł. Jeszcze

Jenny Callaway
gospodyni domowa, krawcowa — Dream Sewing Supplies
54 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Matka szóstki dorosłych już dzieci, wzorowa żona właściciela lokalnej winnicy, perfekcyjna pani domu. Najlepsza gospodyni w całym Carnelian Land. Od niedawna prowadzi niewielki zakład krawiecki z córką zmarłej przyjaciółki.
/ po grach

Rhys zdecydowanie nie brał wcześniej fuch u rodziny Callaway, bo nigdy nie było takiej potrzeby. Wszystkimi naprawami zajmował się Salvador, pan domu, ale ostatnio miał sporo na głowie, w dodatku zdrowie już nie to, nie było więc sensu, żeby w tym wieku łazić jeszcze po dachach. Szkoda tylko, że żaden z synów nie mógł się tym zająć, a na horyzoncie nie było żadnego zięcia. Trzeba było posiłkować się kimś z zewnątrz. Padło na Rhysa.
Jenny wiedziała, że ktoś przyjdzie, że wszystkim się zajmie, więc nie wyglądała specjalnie przez okno, kiedy na zewnątrz coś zaczęło hałasować. Uznała, że to człowiek od dachu, więc spokojnie oddawała się jednej ze swoich ulubionych rozrywek - gotowaniu obiadu w ilości ogromnej, przeznaczonej chyba dla wszystkich mieszkańców dzielnicy. Może powinna wystawić jakiś wielki gar tuż przy wjeździe na farmy, żeby każdy mógł się częstować? Tak, to jest jakaś myśl.
Gotowała więc. Zdążyła nawet coś zjeść przy tej okazji, bo czasem trudno nie najeść się posiłkiem, który przygotowujemy i którego musimy spróbować. Nic dziwnego, że gdy skończyła, nie była już głodna. Postanowiła więc wynieść garnek na ganek, by całość nieco ostygła (i postała trochę obok przygotowanego wcześniej ciasta, bo owszem, takowe zdecydowanie było w planach). Mniej więcej wtedy też usłyszała jakieś krzyki.
- Halo? - zawołała w podobnym tonie. Nie miała pojęcia, skąd dochodził głos, bo gdy rozglądała się po najbliższym otoczeniu domu, nikogo nie widziała. Dopiero po dłuższej chwili uświadomiła sobie, że ktoś pracował przecież na dachu! Może potrzebował młotka? Może spadły mu gwoździe? Może chciał dopytać, w jaki sposób dokonać naprawy? Oby nie, bo jednak w tym Jenny kompletnie mu nie pomoże.
- Ojej, tam pan jest! - uśmiechnęła się. - To pan wołał? Myślałam, że to któreś z dzieci - a że było ich sporo, to jej argumentacja była całkiem sensowna. - Czegoś potrzeba? Bo mąż będzie dopiero za jakąś godzinę, a najlepiej będzie, jeśli to z nim pan porozmawia. Ja kompletnie nie znam się na tym dachu. W zeszłym roku coś przy nim poprawialiśmy, ale to z drugiej strony, od ulicy.
Musiała lekko przysłaniać sobie oczy dłonią, by nie raziło ją słońce i może właśnie dlatego nie zdawała sobie jeszcze sprawy z tego, jaki dramat odbywał się właśnie na wysokości.

rhys cartwright
malarz, tapeciarz, wiejski filozof — buduje, remontuje, naprawia
34 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Glupia sprawa, bo niestety już po czasie zorientował się, że to działanie, na które tak się napalił (jak szczerbaty na suchary albo jak naiwny budowlaniec na ciasto), niekoniecznie w pierwszej kolejności powinno polegać na wołaniu o pomoc a raczej na skupieniu się na zrobieniu czegoś konkretnego. Znacznie bardziej konkretnego. Nie był przecież żadna dama w opałach, księżniczka czekającą na swojego rycerza ani innym baśniowym stereotypem, nie powinien oczekiwać na księcia z bajki na białym rumaku, który wybawi go od złego. O nie! To on w tej bajce byk księciem, do cholery! To on powinien ratować niewiasty, zabijać smoki i polować na pająki kryjące się w rogach pryszniców! Ale niestety było trochę za późno, bo już zdążył wydać z siebie to idiotyczne "halo" jak jakiś frajer lub inny miękiszon. Najgorzej.
Korzystając jednak z tego, że lepiej późno niż później, nie zamierzal mimo wszystko czekać aż pomoc przybiegnie mu na ratunek i łaskawie podstawi drabinę, aby książę mógł zleźć z dachu jak księżniczka. Nie, nie. Rhys wiedział, że do tego dachu przymocowana jest rynna. Rynna biegnie do ziemi po ścianie budynku. Kto nigdy nie widział filmu, gdzie ktoś zlazi po rynnie, niech pierwszy rzuci kamieniem. Poszedł w tamtą stronę, znalazł rynnę, przyklęknął przy krawędzi dachu i próbował wystawić stopę za nią, szukając punktu podparcia... Dopiero wtedy przeszła mi przez głowę myśl, że być może przecenił nieco swoje możliwości i coś, co wyglądało łatwo w filmach, mógło wcale nie byc tak łatwe w rzeczywistości... Chciał się wycofać, spróbować jeszcze raz... Ale wtedy usłyszał głos z dołu. Stopa, która znalazł podparcie na ścianie osunęła się, a on stracił zaczepienie i osunął się niżej, teraz tylko gorna połowa ciała znajdując się na dachu, podczas gdy ta dolną zwisała znad krawędzi. A do tego rynna, na której częściowo wisiał, trzeszczała nieprzyjemnie.
- Eee - zaczął inteligentnie, z jakiegoś powodu stwierdziwszy, że zaczeka z próbami podciągnięcia się, jak nie będzie na widoku. Jeszcze by mu się nie powiodło na oczach pani Calloway i byłby przypał. - Tak tylko chciałem się przywitac... - palnal głupio. - I trochę szukałem drabiny - dodał, licząc, że zabrzmi to nonszalancko i jak gdyby nigdy nic, a nie od razu zdradzając, że te drabinę zgubił i nie wiedział, jak zejść na dół. Głupia sprawa faktycznie...

Jenny Callaway
ODPOWIEDZ