Barman — Shadow
31 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Rasowa czarna owca rodziny, impulsywny nerwus, który po niespodziewanej wizycie biologicznej matki ponownie wpadł w szpony nałogu. W tej nierównej walce wspiera go Cami, którą Luke bardzo stara się nienawidzić po tym, jak od niego odeszła. Co wychodzi mu kiepsko, bo zbyt mocno ja kocha.
Po wymierzeniu Joshowi ciosu parokrotnie poruszał palcami dłoni, z satysfakcją obserwując jak Martin niemal traci równowagę. Kiedy jednak Josh, po zbadaniu stanu uzębienia, spojrzał na Luke'a, ten już wiedział że będzie bolało. Nie minęła sekunda, kiedy sam dostał cios, po chwili poprawiony kolejnym. Josh przywalił mu z takim impetem, że Winfield wpadł na dwóch pracowników stoczni, z których jednemu nie udało się utrzymać równowagi i runął na ziemię. Drugi z pracowników, zszokowany całym zajściem, zrobił krok wstępując przed Luke'a i próbując zatrzymać go przed ponownym przywaleniem Joshowi.
- Ty popierdoleńcu! Przychodzisz tu sobie nagle jak gdyby nigdy nic? - krzyczał, próbując wyrwać się teraz już dwóm pracownikom, bo ten, którego wcześniej rykoszetem staranował, wstał i ciągnął go z tyłu za koszulkę. Co tylko bardziej go drażniło. - Zostawcie mnie, do chuja pana! - warknął na nich, ale ci wciąż go trzymali - jeden z przodu, drugi z tyłu.
Luke był pod wpływem takiej adrenaliny, że początkowo w ogóle nie czuł bólu spowodowanego uderzeniem. Dopiero po chwili zorientował się, że z łuku brwiowego poszła mu krew, którą otarł szybko przedramieniem.
- Panie Winfield, spokojnie... To... to tylko nasi dostawcy... - mówił pracownik, którego imienia Luke nawet nie znał. A Luke, jak to Luke, zamiast się uspokoić, na te słowa tylko jeszcze bardziej się wzburzył. Stracił w tym momencie umiejętność logicznego myślenia, liczyło się tylko to żeby wyładować się na Joshu.
- Jacy, kurwa, dostawcy? To jest Josh Martin, ten którego nie mogli zidentyfikować po tym wypadku 8 lat temu - zwrócił się do pracowników. Był przekonany że musieli słyszeć tę historię w TV albo natknąć się na nią w lokalnej gazecie. Następnie ponownie skierował się w stronę Josha. - Była u mnie ostatnio Keira, wiesz? Widziała Cię. Pamiętasz, chuju, że miałeś żonę, huh? - wykrzyczał, próbując złapać oddech, który pod wpływem ostrego wzburzenia gdzieś mu umknął.

Joshua Martin
pracuje w porcie — w Sapphire River
31 yo — 197 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę namieszał, narobił hazardowych długów i zniknął. Kilka lat temu został uznany za zmarłego. Nikogo nie wyprowadził z błędu. Teraz wraca do miasta. Ciekawe, jak zniosą to jego bliscy, zwłaszcza ojciec i żona.
Bardzo dobrze, że Luke odczuł uderzenie. Zasłużył sobie na to. Po co się na niego rzucał? Po co wygadywał takie rzeczy na jego temat? Nie mógł tak po prostu udawać, że go nie zna i dać mu spokój? Inni tak robili i nikogo więcej nie musiał bić, a Luke oczywiście musiał być inny, niż wszyscy inni. Boże, co za człowiek. Co za typ. Co za... kutas!
- Człowieku, co ty odpierdalasz? O co ci chodzi?
Oczywiście grał swoje - grał niczego nieświadomego Marka, który kompletnie nie rozumiał i nie ogarniał, dlaczego obcy typ wyskoczył do niego z łapami. A skoro wyskoczył, to biedny Josh... Mark... No, musiał się bronić!
- Nie znam żadnego Josha! - wrzasnął w pewnym momencie. - Panowie, możecie go zabrać? Bo zaraz tak mu wpierdolę, że będziecie go stąd zeskrobywać!
Naprawdę nie chciał go bić, ale jeśli tylko będzie musiał, na pewno to zrobi i nie zawaha się posłać go do szpitala, jeśli tylko będzie musiał jakoś obronić.
- Nie jestem Josh. Mam na imię Mark. Rozumiesz to? Nie mam pojęcia, z kim mnie mylisz, ale... Znaczy mam, ale TO NIE JA! - raz jeszcze podkreślił. - Posłuchaj, pogadajmy na spokojnie. Ja gadałem z Keirą, a ty? Ty wiesz o tym, że ja mogę być Joshem, ale mam dziurę w pamięci? Rozumiesz to czy jesteś kretynem?
Powinien pewnie spytać o to, jak wielkim był kretynem, bo to, że nim był, wydawało się jasne. Przynajmniej oficjalnie, okej? Oczywiście, że Luke miał rację, a Martin próbował się tylko bronić. Wydawało mu się, że robi to w całkiem niezły sposób, ale czy mógł tak do końca sobie ufać?
- Mam ci wpierdolić czy pogadamy?
Osobiście wolałby tę drugą opcję. Serio. Tyle tylko, że doprowadzony do ostateczności Josh zmiecie Luke'a z powierzchni ziemi. Przyjaźń przyjaźnią, ale jednak utrzymanie w tajemnicy własnego życia okazywało się nieco ważniejsze.

Luke Winfield
Barman — Shadow
31 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Rasowa czarna owca rodziny, impulsywny nerwus, który po niespodziewanej wizycie biologicznej matki ponownie wpadł w szpony nałogu. W tej nierównej walce wspiera go Cami, którą Luke bardzo stara się nienawidzić po tym, jak od niego odeszła. Co wychodzi mu kiepsko, bo zbyt mocno ja kocha.
Oczywiście, że Luke musiał naskoczyć na Josha. Tak samo jak musiał mu wykrzyczeć, że jest chujem i rzucić się na niego z pięściami. Taki był i kto jak kto, ale Martin doskonale o tym wiedział. Mark może mniej, ale jeszcze parę uderzeń w łeb i na pewno mu się przypomni!
- Kurwa, człowieku, co Ty pierdolisz? - aż przystanął na chwilę, wpatrując się zszokowany w swojego przeciwnika. Trzymający go pracownicy pewnie odetchnęli z ulgą, bo to tak jakby musieli trzymać ujadającego i wyrywającego się psa. I tak stał przez moment jak wryty, aż w końcu wybuchnął śmiechem. Takim totalnie niekontrolowanym, aż niemal zaczął się dusić. Pracownicy wymienili między sobą spojrzenia typu no pojebany.
- Jestem Mark. Mark z dziurą w pamięci - powtórzył za nim ironicznie, ciągle zanosząc się śmiechem. - Jezu, zrobiłeś to. Ty naprawdę to zrobiłeś - pokręcił parę razy z niedowierzaniem głową. Parokrotnie po pijaku wymieniali się przecież pomysłami, co by zrobili kiedy naprawdę zaczęłoby mi się palić koło dupy. Oczywiście padały hasła typu nowa tożsamość, zapadnięcie się pod ziemię, ale tak naprawdę Luke nigdy nie mówił tego na poważnie, ani na poważnie nie brał tego kiedy mówił to Josh. Winfield oczywiście nie miał żadnych dowodów na to, że odbywali takie rozmowy. Jednak był jednym z tych ludzi, którzy naprawdę znali Josha od tej najgorszej strony i prawdę mówiąc, nie byłby zdziwiony gdyby Martin faktycznie wprowadził te pomysły w życie.
- Okej. Pogadajmy - wzruszył nonszalancko ramionami. - Co u Ciebie, Josh? Jak Ci było na Belize? Czy gdziekolwiek tam się chowałeś jak ten szczur, huh? - uniósł pytająco brew, czując jak znowu z wkurwienia przyspiesza mu tętno. - Mogłeś chociaż wysłać jakąś pierdoloną pocztówkę. Trochę się martwiliśmy, kiedy Twoje auto wyjebało w powietrze - dodał z udawaną troską, przekrzywiając lekko głowę. Ponownie otarł krew z czoła, ledwo czując przez adrenalinę pulsujący ból. Był na niego wściekły. Wściekły za to, że wtedy zniknął, że nie dawał znaku życia, że teraz próbował zrobić z niego głupka. Bo nawet przez chwilę nie pomyślał, że to co teraz opowiadał Josh vel. Mark mogłoby być zgodne z prawdą.

Joshua Martin
pracuje w porcie — w Sapphire River
31 yo — 197 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę namieszał, narobił hazardowych długów i zniknął. Kilka lat temu został uznany za zmarłego. Nikogo nie wyprowadził z błędu. Teraz wraca do miasta. Ciekawe, jak zniosą to jego bliscy, zwłaszcza ojciec i żona.
Wpatrywał się w niego trochę tak, jakby chciał go zahipnotyzować, jakby zamierzał sprawić, że Luke naprawdę zacznie wierzyć w to, że Josh był Markiem i niczego nie pamiętał. Może to chore, może to pojebane, ale nikt, a już zwłaszcza Winfield, nie mógł wiedzieć, że Martin ściemniał. Nie tylko dlatego, że... No właśnie, że ściemniał, ale przede wszystkim z uwagi na bezpieczeństwo bliskich mu osób. Nie był do końca pewien, czy wszystkie jego demony z przeszłości odeszły od niego już na dobre i czy przypadkiem coś nie zagraża jego znajomym. Czyli... Wychodziłoby na to, że Josh był prawdziwym bohaterem!
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz!
Oczywiście, że miał, ale lata powtarzania wciąż tego, że nie ma na imię Josh, nie pochodzi z Lorne Bay i nie wkopał się w prawdziwe życiowe gówno, sprawiały, że sam poniekąd w to wierzył i wmawianie mu wszystkich innych wersji przychodziło mu z łatwością. Nawet nie zadrżała mu powieka, kiedy tak kłamał. Z pewnością nie drgnęła mu również, gdy mówił, że wpierdoli Luczkowi tak, że trzeba będzie zeskrobywać go z ziemi. Gdyby było trzeba, zrobiłby to, bo jednak krycie swoich własnych ciemnych sprawek było dla niego ważniejsze. Najważniejsze.
Na szczęście zostali sami. To znaczy prawie, bo jednak pracownicy stoczni wciąż byli gdzieś w pogotowiu, ale jednocześnie na tyle daleko, że nie mogli słyszeć ich rozmowy.
- Posłuchaj, rozumiem, że możesz mieć mnóstwo wątpliwości i pytań, ale nie mam na to wszystko żadnych odpowiedzi. Ja też nie wiem, co się tu dzieje. Jednego dnia słyszę, że jestem podobny do jakiegoś faceta, a teraz ty wpadasz tu z łapami i gadasz... No właśnie, co ty w ogóle gadasz? Co wyjebało w powietrze? - zaczął podnosić nieco głos. - Mogę być tym facetem, za którego mnie bierzesz i jeśli okaże się, że to ja, to umówimy się na solówkę, najlepiej od razu pod szpitalem, bo cię zniszczę, ale póki co naprawdę nie wiem, o co ci chodzi.
Gówno prawda. Doskonale wiedział, ale musiał w to brnąć.

Luke Winfield
Barman — Shadow
31 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Rasowa czarna owca rodziny, impulsywny nerwus, który po niespodziewanej wizycie biologicznej matki ponownie wpadł w szpony nałogu. W tej nierównej walce wspiera go Cami, którą Luke bardzo stara się nienawidzić po tym, jak od niego odeszła. Co wychodzi mu kiepsko, bo zbyt mocno ja kocha.
Luke z kolei cały czas posyłał mu spojrzenie pełne pogardy i nienawiści. Winfield po prostu znał go za dobrze, żeby teraz bez mrugnięcia okiem przyjąć jego ściemę. Inna sprawa, że nagle zaczął czuć na barkach jakiś ciężar - prawdopodobnie ciężar wyrzutów sumienia. Bo przypomniał sobie, w jaki sposób potraktował ostatnio Keirę. Wyśmiał ją prosto w twarz, kiedy powiedziała mu że widziała Josha. I co? I dupa, jak się okazało miała rację, a Luke jedynie przypieczętował swoją pozycję człowieka - skurwiela. A na koniec jeszcze kazał iść jej się leczyć, ugh.
Wypuścił głośno powietrze z ust, kiedy Josh popłynął z kolejną wymówką. Zaczynało do niego docierać, że Martin w życiu tu i teraz nie przyzna się do tego, co zrobił. Że będzie brnął w zaparte. Josh zawsze był mimo wszystko bardziej opanowany niż Luke, więc takie ściemnianie bez mrugnięcia okiem było dla niego czymś wręcz naturalnym.
- No trzymajce mnie, ja pierdolę - mruknął do stojących nieco dalej pracowników stoczni, choć wcale nie miał zamiaru znowu rzucać się na Josha. Ledwo już widział na oczy prawdę mówiąc, bo ciosy wymierzone przez Martina okazywały się być jednak silniejsze niż myślał.
- Twoje auto wyjebało. Ne dało rady nawet zidentyfikować ciała... Ja pierdolę, kto był wtedy za kierownicą? - spojrzał na niego niemal z przerażeniem w oczach, bo skoto Josh był tutaj, cały i zdrowy, a w jego aucie był wtedy ktoś inny... Luke zaczął sobie dodawać dwa do dwóch. Czy możliwe, że Josh z zimną krwią wsadził jakiegoś wspólnego znajomego na minę? - Nie wierzę w ani jedno Twoje słowo, chuju. A teraz wypierdalaj stąd, bo nie ręczę za siebie - co prawda Josh miał przewagę fizyczną, ale Luke z kolei wygrywał swoją impulsywnością i nieprzewidywalnością. Także nawet jeśli Josh nie odczuje jakoś bardzo ciosu Winfielda, to na pewno będzie co najmniej zaskoczony!

Joshua Martin
pracuje w porcie — w Sapphire River
31 yo — 197 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę namieszał, narobił hazardowych długów i zniknął. Kilka lat temu został uznany za zmarłego. Nikogo nie wyprowadził z błędu. Teraz wraca do miasta. Ciekawe, jak zniosą to jego bliscy, zwłaszcza ojciec i żona.
Oczywiście, że będzie w to wszystko brnął. Taki miał plan, taki miał zamiar, nie zamierzał zmieniać koncepcji, którą sama Keira całkiem nieświadomie mu podsunęła. Bo to przecież nie jego wina. On sam był gotowy zeznawać pod przysięgą, że to właśnie jej wina.
No i faktycznie, lepiej niech trzymają Luczka na dystans, bo inaczej zostanie z niego mokra plama.
- Nie umiem tego wyjaśnić, bo nic z tego nie pamiętam, okej? Nie pamiętam wypadku, nie pamiętam tego, co było później, do niedawna nie pamiętałem nawet, że ja w ogóle tu mieszkałem - zaczął się tłumaczyć. - Mam przebłyski, ale nie mam pojęcia, co się wtedy stało. Może ukradli mi samochód? Nie wiem, może wyjebało wtedy złodzieja?
Bo niby kogo innego? Tylko ta wersja miała sens i właśnie tego musiał trzymać się Josh. To nie on. To nie jego wina. To nie jego ciało. On nie miał z tym nic wspólnego, bo nie było go tam i o niczym nie wiedział. To spisek! Gigantyczny spisek, w środku którego był on sam. Taka wersja obowiązywała i mężczyzna będzie się jej trzymał tak długo, jak tylko będzie mógł.
Podszedł nieco bliżej do Winfielda, Tak blisko, że tylko on miał szansę go usłyszeć. Wydawałoby się nawet, że dopiero wtedy na jego twarzy pojawił się dziwny uśmieszek, ale znów, nikt inny nie będzie miał okazji go zobaczyć.
- A czy ktoś każe ci wierzyć? - szepnął mu do ucha, po czym oddalił się nieco. Nie dlatego, że bałby się jakiegoś ciosu od Luczka, po prostu zamierzał odegrać swoją rolę. - Chłopaki, zabierzcie go. On chce się ze mną napierdalać, chociaż kilak razy mówiłem mu już, że nie mam pojęcia, kim jest!
O tak. Zrobił to, co całkiem nieźle wychodziło mu przez te ostatnie lata. Odwrócił kota ogonem, by wyszło na to, że to Luke jest nienormalny, że ma obsesję, że leczyć się powinien, a sam puścił mu oczko, po czym poszedł sobie w swoją stronę. Ani trochę nie zamierzał rezygnować z interesów, które chciał dziś przeprowadzić. A Winfield... Kto przejmowałby się opinią ćpuna?

/ zt Luke Winfield
listonosz — poczta
28 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
ludzie, zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie!;
rozwozi listy i paczki, sprzedaje łaszki w sieci, dużo żartuje i pyka w kosza.
36.


Pan Goldsworthy od trzydziestu lat pracował w stoczni jachtowej i czasem, kiedy jego żona nie miała rano czasu przygotować mu drugiego śniadania, w miarę możliwości prosiła o przysługę swoje dzieci, aby te jakoś produktywnie wykorzystały wolne dzień i dostarczyły ojcu coś smacznego i pożywnego. Dlatego Otis zrobił stertę kanapek, owinął je w papier i schował do płóciennej torby, po czym udał się do miejsca pracy taty, ówcześnie namawiając młodszą siostrę, żeby mu towarzyszyła.
- A co masz lepszego do roboty? - zapytał, kiedy dreptali w kierunku hali, która była oddalona od ich wynajętej chatki o dwa kilometry z hakiem. Mamie dojechanie na miejsce zajęłoby o wiele więcej czasu, bo rodzice mieszkali na farmie, a że pani Goldsworthy zawodowo siedziała w krawiectwie, miała jeszcze kilka zamówień do wykonania. - Popatrz jak jest pięknie - Otis wykonał zamaszysty gest ręką, prawie przywalając siostrze płócienną torbą prosto w twarz. - Słońce świeci, ptaszki ćwierkają. No i te widoki! Tylko uważaj, w gąszczu po twojej stronie często lubią czaić się aligatory - nie ściemniał, w tych rejonach roiło się od niebezpiecznych stworzeń. Uroki mieszkania w najtańszej dzielnicy. Miało to swoje zalety, bo nie musieli wydawać miliardów na mieszanie, ale było to równoznaczne w ciągłym taplaniu się w błocie i rozglądaniu dookoła, żeby nie wpaść w paszczę jakiegoś zwierza albo nie trafić na celownik jakiegoś przydrożnego żula.
- Cholera - zaklął krótko, wymownie zerkając do środka torby, w której umieścił chyba z sześć dorodnych kanapek. - Do niektórych dodałem paprykę. To tata nie lubi papryki czy mama? - przerzucił spojrzenie na Chloe, licząc na jej ratunek. Jakby teraz to cokolwiek miałoby zmienić. Zresztą, jeśli tata nie lubi papryki, zawsze może ją wydłubać spomiędzy plasterka wędliny i liścia sałaty.
Otis naprawdę czasem za bardzo przejmował się mocno przyziemnymi rzeczami. Tak samo było w przypadku prujących się bokserek - ktoś inny po prostu wyrzuciłby gacie na śmietnik i kupił, ale on nie lubił takiego marnowania dobrych ubrań, więc skrupulatnie wszystko zszywał i bokserki były jak nowe. Smykałkę do szycia wyssał z mlekiem matki, ale równie dobrze sprawdzał się w innych obowiązkach, w których teoretycznie lepsze powinny być kobiety. Niby stereotypy, ale spośród rodzeństwa to on najlepiej gotował, on miał najlepszy gust w dobieraniu akcesoriów do garderoby i to on najwięcej pomagał mamie w rodzinnym domu na farmie, kiedy jego starsze siostry wolały grzebać z ojcem przy traktorze albo przerzucać snopy siana w starej stodole.

Chloe Goldsworthy
towarzyska meduza
-
sprzedaje kosmetyki — MECCA SKINCARE
24 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
~1~
Czasami miała wrażenie, że rodzinka wyciąga ją z domu nie dlatego, że potrzebują towarzystwa, tylko z obawy o to, żeby nie powtórzyła się sytuacja sprzed dwunastu lat. Od tamtej pory nie miała aż tak skrajnego napadu lęku, ale czasami miewała gorszy dzień i czuła ten dziwny, niewytłumaczalny niepokój. Nie rozumiała dlaczego tak się dzieje, co w jej mózgu nie działa jak należy, że w słabszy dzień trudno jej się nawet do kogokolwiek odezwać. Gdyby nie rodzina, pewnie byłoby jej o wiele, wiele trudniej. Była wdzięczna, ale czasami myślała, że może przejmują się aż za bardzo. Choć fakt faktem, nie mogłaby mieszkać sama, przynajmniej jeszcze nie.
Może się jednak myliła i to o towarzystwo w tym wyjściu chodziło. Lubiła spacery, przynajmniej na ogół, ale były rejony miasta których wolała unikać. Te w których czaiły się śmiercionośne bestie były wysoko na tej liście. Może i lubiła zwierzęta, ale niektóre wolała obserwować z daleka, zza krat, albo najlepiej w telewizji.
Spojrzała z niepokojem na krzaki i odruchowo zrobiła krok w stronę środka drogi. Pewnie niewiele by to zmieniło w ostatecznym starciu z aligatorem, bo raczej zbyt szybko nie biegała. Ciekawe czy z uciekaniem przed aligatorami było jak z uciekaniem przed zombie - wystarczyło uciekać szybciej niż najwolniejszy? Chociaż pewnie Otis był od niej szybszy. Chcąc nie chcąc jej myśli popłynęły w stronę "czy bardzo boli ugryzienie aligatora".
- Szkoda, że mi powiedziałeś o tych aligatorach. Teraz myślę tylko o nich. - złapała brata za ramię. Pytanie o paprykę wydawało się być abstrakcyjne w obliczu potencjalnej śmierci, ale i tak bez zastanowienia odpowiedziała "tata". - Chyba, że to ta pikantna. Tata woli pikantną, chociaż mu nie wolno. Mama woli tą słodką. - dopowiedziała, wciąż zerkając nerwowo w stronę krzaków. I co? Jesteście tam bestie przebrzydłe?
Chloe czasami miała wrażenie, że nie pasuje do rodziny, bo nie miała tego talentu sióstr do pracy na farmie, ani mamy i brata do gotowania. Była za to świetna w różne diajłaje, jak haftowanie czy szydełkowanie. Pewnie mogłaby spróbować na tym zarabiać, bo moda na amigurumi miała się świetnie, a Etsy było fajną platformą dla takich biznesów. Ale tu wkraczały jej lęki i ją blokowały. Wiedziała, że kiedyś będzie musiała się odważyć bardziej, bo nie da się wiecznie żyć w tej ostrożności i lęku, ale póki co tak było bezpieczniej, nie ryzykujesz to się nie sparzysz. To chyba było jej motto.

Otis Goldsworthy
serduszka
nick autora
brak multikont
listonosz — poczta
28 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
ludzie, zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie!;
rozwozi listy i paczki, sprzedaje łaszki w sieci, dużo żartuje i pyka w kosza.
Nie wychodził z Chloe wyłącznie z przykrego obowiązku. Jasne, martwił się o nią, w końcu była jego siostrą i nie chciał, żeby ponownie dopadły ją lęki, jak to miało miejsce w przeszłości. Ale oprócz tego, że była jego siostrą i kochał ją najmocniej, to bardzo lubił ją też jako człowieka. Dlatego chętnie spędzał z nią czas i wcale nie mieszali razem, żeby mógł mieć na nią oko. Tak właściwie, to ona częściej pilnowała, przypominała o śniadaniu i dbała, żeby zjadł coś ciepłego, kiedy wracał późno z pracy i przez cały dzień zapychał się tylko suchymi kanapkami. Nie można było tego nazwać matkowaniem, bo Chloe też pracowała i miała własne obowiązki. Otis bardziej określiłby to jako zwykłą troskę. Troszczyli się o siebie wzajemnie, jak na rodzeństwo przystało.
- Statystycznie rzadko rzucają się na ludzi - wyjaśnił, widząc jej zmartwioną buźkę. - W ciągu ostatnich dwóch lat były tutaj może dwa ataki - dodał, ale chyba nie powinien tego mówić, bo jeśli raz na rok przypadał atak aligatora na człowieka, to teraz mieli trzeci rok i żeby jego głupie statystki zgadzały się, to wypadało, żeby gad kogoś pożarł. - Nie patrz tam, nic nam nie grozi - zapewnił jeszcze, kiedy Chloe wciąż zerkała w kierunku zarośli, jakby w gęstwienie naprawdę czaiło się samo zło.
Ha, czyli jednak dobrze trafił z tą papryką! Normalnie syn na medal! Właściwie to poleciał z nią w ciemno, o czym świadczyły wątpliwości, ale na szczęście miał młodszą siostrę, która lepiej znała upodobania rodziców. Chyba była najlepszym obserwatorem pośród całej czwórki rodzeństwa. Miała dobre pamięć do detali i zapamiętywała szczegóły, o których Otis wcale nie myślał albo nie przywiązywał do niej większej wagi. Trochę był z niego taki marzyciel z głową w chmurach i zatracał się we własnym świecie.
I w tym swoim świecie grał zawodowo w koszykówkę, projektował ubrania dla największych marek i tworzył popularne aplikacje telefoniczne. W tej alternatywnej krainie był kimś, a nie tylko Otisem - listonoszem, który niewiele oczekiwał od życia, nie wspominając już o braku ambicji.
- Myślałaś już o świątecznym prezencie dla rodziców? - jakby nie patrzeć święta za pasem. więc trzeba było zrobić jakąś burzę mózgów, co nie wychodziło mu najlepiej, bo nie należał do zbyt bystrych osób. - Może zrzucimy się z dziewczynami na coś konkretnego? - w tym miejscu miał na myśli dwie starsze siostry. W zeszłym roku każde osobno sprawiło mamie i tacie po drobiazgu, jednak zdecydowanie praktyczniej byłoby zrzucić się na coś lepszego. Przynajmniej tak wydawało się Otisowi, mimo że on i tak zwykle nie miał zbyt dużo kasy. Chyba zresztą jak każdy w rodzinie Goldsworthych.

Chloe Goldsworthy
towarzyska meduza
-
sprzedaje kosmetyki — MECCA SKINCARE
24 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Wiedziała, że to zwykła braterska troska, ale czasami podejrzewała, że za zachowaniem czy Otisa czy kogokolwiek z rodziny, mogło kryć się coś więcej. Nie chciała być jak porcelanowa księżniczka, na którą trzeba dmuchać i chuchać i obchodzić się z nią jak z jajkiem, bo mogła łatwo pęknąć. Nie chciała być dla nikogo ciężarem. Pragnęła pozbyć się z głowy tych wszystkich myśli, lęków i niepokoju, ale nie wiedziała jak, nikt nie wiedział. Jedynym wyjściem mogłyby być ogromne dawki leków, ale wtedy by przestała być sobą. Musiała więc pójść na kompromis. Słabsze leki i ciągły niepokój, ale dzięki temu możliwość w miarę normalnego funkcjonowania.
Pomyślała dokładnie o tym samym, że skoro jeden atak rocznie, a w tym roku jeszcze nie było, to dziś może być ten dzień. Niby aligatory kalendarza nie mają, ale kto je tam wie, co się kryje w tych małych główkach o wystających niecnie oczach.
- Rzadko nie oznacza nigdy. A my wyglądamy na takich, co łatwo będzie ich upolować. - zauważyła. Byli drobni i mało groźni z wyglądu. Zwierzęta pewnie się z nich śmiały. Z niej na pewno. Już miała odwrócić wzrok, kiedy coś w krzakach zaszeleściło i aż podskoczyła. Na szczęście to był tylko jakiś ptak. - Czemu mi powiedziałeś o tych aligatorach. - jęknęła.
Chloe dużo obserwowała. Obserwacja i poznanie otoczenia pozwalały jej się uspokoić. Skoro wiedziała co ją otacza i kto i co się może zdarzyć, to nie było powodu do lęków. Niespodzianek nie znosiła. Nie można było się na nie przygotować i to ją wyprowadzało z równowagi.
Zwykle robiła coś sama, a to dziergała szaliki, albo robiła jakąś biżuterię. Miała dryg do takich manualnych rzeczy i uwielbiała DYI. Przeszła daleką drogę od makaronowego naszyjnika dla mamy, do zeszłorocznego zestawu biżuterii z eleganckich koralików. Kolczyki wyglądały co najmniej jak z sieciówki.
- Można by spróbować. Ale co? Jakąś rumbę? Czy raczej wycieczkę? - żadne z nich nie miało jakiejś wybitnie dobrze płatnej pracy, więc nawet przy zrzutce nie byli w stanie dać rodzicom czegoś na prawdę imponującego typu nowy samochód. A pewnie to by się przydało. Mogliby go obwiązać wielką czerwoną wstążką, a pod choinkę dać miniaturową wersję samochodu. Chciała móc rodzinie dać wszystko co najlepsze, ale na ten moment nawet nie było jej stać na samodzielne wynajmowanie mieszkania. Nie to, że by chciała mieszkać sama. Jeszcze nie teraz.

Otis Goldsworthy
serduszka
nick autora
brak multikont
listonosz — poczta
28 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
ludzie, zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie!;
rozwozi listy i paczki, sprzedaje łaszki w sieci, dużo żartuje i pyka w kosza.
Nigdy nie spostrzegał siostry w sposób, w jaki ona widziała samą siebie. Dla niego była bardzo dzielna, silna i doskonale radziła sobie z wszystkimi przeciwnościami ludzi. A jeżeli potrzebowała pomocy, był obok. Zresztą nie tylko on, bo mogła liczyć również na bezustanny doping ze strony sióstr i rodziców. Tata zawsze powtarzał, że rodzina powinna trzymać się razem, nieważne co by się działo i Otis bardzo wziął sobie jego słowa do serca.
- Ej, ja mam długie nogi i szybko biegam. Lepiej martw się o siebie - przy prawie dwóch metrach wzrost nie wyglądał raczej na drobnego, czego nie można było powiedzieć o Chloe, która ledwo sięgała do jego ramienia. - Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć, okej? To miała być taka ciekawostka - no cóż, Otis często najpierw mówił, a dopiero potem myślał. Młodsza siostra powinna dawno do tego przywyknąć. Tym bardziej, że nie należał do najmądrzejszych osób i teraz ewidentnie próbował zabłysnąć, chociaż wyszło jak zwykle.
U Goldsworthych prawie każdy miał jakieś manualne zdolności - mama i Otis szyli, Chloe tworzyła biżuterię, a Tata sam precyzyjnie wykonywał każdą pracę remontową, radząc sobie z najdrobniejszymi śrubkami. Starsze siostry również miały dryg do szczegółów, więc najwyraźniej mieli to w genach.
- Taka wycieczka kosztowałaby chyba fortunę, prawda? - skręcił w prawo, prosto na zacienioną przez drzewa ścieżkę. Powietrze było duszne i wszystkie znaki na niebie wskazywały na zbliżający się deszcz. - Chyba, że gdzieś niedaleko? Może do jakiegoś hotelu? Chyba dawno nigdzie nie byli - rzadko kiedy udawali się w podróże całą rodziną, bo zwyczajnie nie było ich na to stać. Zwykle były to jakieś kempingi, a kilka razy wszyscy pojechali do Cairns. Otis marzył, żeby kiedyś pojechać do Melbourne, nie wspominając już o wycieczce za granicę, ale to w ogóle nie wchodziło w grę. - Rumba też brzmi fajnie, ale chyba tata nie będzie zachwycony. Jest super tancerzem, ale nie lubi wyginać się przy ludziach. Myślałeś też o kolacji albo o jakimś SPA - możliwości mieli kilka, a jeśli zrzucą się we czwórkę, na pewno znajdą coś, z czego rodzice będą zadowoleni. Tym bardziej, że przed świętami pojawiały się różne promocje i można było dorwać vouchery w niezłych cenach.

Chloe Goldsworthy
towarzyska meduza
-
sprzedaje kosmetyki — MECCA SKINCARE
24 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Możliwe, że inni wierzyli w nią bardziej niż ona w siebie. I postrzegali ją lepiej, niż ona postrzegała siebie. Jej wydawało się, że jest beznadziejnym przypadkiem, że nie ma z niej żadnego pożytku i w gorsze dni miała poczucie, że do niczego się nie nadaje. I, że rodzinie byłoby bez niej lepiej. Nie chciała być dla nich ciężarem, dlatego starała się być jak najbardziej niezależna. Sama płaciła za swoją terapię od kiedy zarabia jakieś pieniądze. Bierze leki i pracuje nad sobą, byle tylko nikomu nie dokładać zmartwień, ani rodzicom, ani rodzeństwu. Marzyła o byciu normalną, bez lęków, bez tego wszystkiego co działo się w jej głowie. Może w alternatywnej wersji wszechświata Chloe była odważna i nie tylko bez lęku wychodziła z domu, ale też zarabiała miliony na swoim kanale na youtubie, dzięki czemu mogła pomagać rodzinie. Chloe często myślała o tej alternatywnej sobie i bardzo chciała ją poznać.
Otis był najlepszym bratem jakiego mogła sobie wymarzyć. Był przy tym uroczy w tym swoim roztargnieniu i miał najczystsze serce ze wszystkich ludzi na świecie.
- Wiem, przepraszam. - spuściła wzrok i mocniej chwyciła się jego ramienia. Była czasami jak mała dziewczynka, która podąża za starszym bratem wszędzie gdzie on pójdzie bo wie, że on ją obroni. Nawet przed aligatorem.
- Nie wiem. - wzruszyła ramionami. Akurat na cenach podróży się nie znała - Jakie wyginać przy ludziach? Głuptasie, mi chodzi o ten odkurzacz, co sam sprząta. - zaśmiała się. Praktyczne pomysły to był zawsze dobry pomysł. Ale rodzice faktycznie zasłużyli na jakąś przyjemność, coś na co by sobie sami nie pozwolili, bo szkoda by im było pieniędzy. - No to może faktycznie jakaś kolacja w eleganckiej restauracji, bilety do kina i jakiś masaż dla dwojga? To chyba nie będzie aż tak drogie, jeśli będzie tutaj. Najdroższy pewnie byłby nocleg. Więc gdyby udało się to zorganizować tutaj, to myślę, że uzbieramy kasę. - zaczęła podsumowywać. No trzeba będzie jeszcze skonsulotwać się z resztą rodzeństwa, ale to miało nawet sens.

Otis Goldsworthy
serduszka
nick autora
brak multikont
ODPOWIEDZ