weterynarz oraz opiekun lwów — cairns zoo
33 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Weterynarz i opiekunka lwów w Cairns zoo. Przeszło trzy lata temu wróciła z długoletniego pobytu w Kenii, gdzie pracowała ze zwierzętami w Parku Narodowym Nairobi. Aktualnie myśli o założeniu własnej fundacji, a poza tym próbuje zbudować swoją przyszłość z Clayem.

[akapit]

DWADZIEŚCIA DWA

Była głupia, cholernie głupia, a to przeświadczenie towarzyszyło jej od… No właśnie, od kiedy? Czy stało się to w momencie, w którym niefortunnie i przypadkowo dopuściła się zdrady? Czy pojęła to w chwili, kiedy na jej drodze stanął jeden z demonów odległej przeszłości, a ona tak po prostu straciła rozum i cofnęła się do czasów, kiedy jej uczucia były jeszcze żywe i bardzo intensywne? A może uświadomiła to sobie, kiedy wszelkie problemy postanowiła odreagować zbliżeniem z mężczyzną, który akurat znalazł się blisko i jako pierwszy zapewnił jej swego rodzaju komfort? Nie miała pojęcia kiedy, ale naprawdę zaczęła uważać się za idiotkę, w dodatku niemożliwie nieostrożną, skoro w ciągu ostatnich dni jej myśli oscylowały głównie wokół możliwości nieplanowanego rodzicielstwa. Kiedy stała się kobietą, która dopuściła do czegoś takiego? Nawet jeżeli był to jedynie fałszywy alarm, kiedy stała się osobą, która w ogóle nie panowała nad tym, co działo się w jej życiu? Nie miała pojęcia, ale wiedziała, że ledwie poznawała samą siebie. Ledwo poznawała kobietę, która uciekając przed problemami generowała sobie kolejne. I z nimi też nie umiała sobie poradzić.
Dziś dotarło do niej, jak wiele sama sobie utrudniała. Zrozumiała, że nieświadomie, chcąc choć w minimalnym stopniu i na krótko poprawić sobie samopoczucie, doprowadzała do sytuacji, w których później czuła się jeszcze gorzej. W pewnym sensie była jak narkoman, który sięgał po uzależniające środki tylko po to, aby przez jeden wieczór zapomnieć o kłopotach, a kolejnego dnia obudzić się w jeszcze większym dołku. Nie tego dla siebie chciała, dlatego dzisiaj, na krótko po tym, jak wyszła z gabinetu lekarskiego, wybrała się na krótki spacer, podczas którego wszystko sobie poukładała. Choć zdawała się rozumieć własne błędy, czego obiecała się wystrzegać, potrzebowała jeszcze czegoś, co pomogłoby jej poprawić podły humor. Potrzebowała czegoś, co pomogłoby jej zapomnieć o Hardenie, o Ephraimie, czy nawet o Clayu. Miała skupić się już tylko na sobie.
Wizyta w barze nie była może najrozsądniejszym posunięciem, ale właśnie tego obecnie potrzebowała. Kilku kieliszków mocniejszego alkoholu, który w oka mgnieniu sprowadziłby ją na ziemię. Jednocześnie łudziła się, że po raz kolejny jej nie zawiedzie. Nie jest bowiem tajemnicą, że często to właśnie on prowadził do rzeczy czy zachowań, których później się żałowało. I choć Gemma pragnęłaby powiedzieć, że była od tego lepsza – że zawsze trzymała się w ryzach i kierowała rozsądkiem, nie jest to prawdą. Nawet ona postępowała głupio, a w ostatnim czasie zdarzało jej się to nad wyraz często.
Miała za sobą już dwie kolejki, a także jedną taktyczną ucieczkę przed facetem, który najwyraźniej poczuł się w obowiązku, by uratować ją przed samotnością. Gemma szczerze tego nie znosiła – sztucznego zainteresowania, którym mężczyźni obdarzali kobiety, byle tylko postawić im kolejnego drinka, a wieczorem dobrać im się do majtek. Miała wrażenie, że prawdziwej, szczerej rozmowy można było szukać w takich miejscach na próżno, co cholernie ją frustrowało. Ale czy tego obecnie szukała? Czy rzeczywiście chciała, żeby ktoś poświęcił teraz czas jej problemom? Niekoniecznie. I na pewno nie chciała też, aby któryś z nich odnalazł ją tutaj, więc kiedy po powrocie z toalety jej spojrzenie spoczęło na znajomej sylwetce, zaklęła pod nosem. Dlaczego zawsze pojawiał się gdzieś niespodziewanie? Dlaczego na przełomie kilku ostatnich miesięcy w ogóle nie dawał jej o sobie zapomnieć? I, co ważniejsze, dlaczego pomimo upływu czasu, ona nadal nie umiała skutecznie wyrzucić go ze swojej głowy?
Chciała wyjść, naprawdę. Chciała obrócić się na pięcie i udać, że w ogóle jej tu nie było, a jednak po raz kolejny to chyba właśnie ta głupota wzięła nad nią górę. A może była w jakimś stopniu ciekawa tego, dlaczego był tutaj sam i czy teraz, w tych okolicznościach, dalej będzie między nimi tak niezręcznie? Może też znów była całkowicie nieodporna na dawne uczucia, które przebijały się przez nią tym silniej, że miała za sobą już dwie kolejki? Cokolwiek za tym nie stało, Gemma miała pełną świadomość tego, jak głupią decyzję podejmowała, kiedy do niego podchodziła. Wiedziała, że prawdopodobnie był to błąd, a jednak zrobiła to, ponieważ nie potrafiła inaczej. Chyba naprawdę była uzależniona, ale nie tyle od popełniania błędów, co od uczucia, które pozostawiła po sobie ich dawna relacja.
Wciągnęła głębiej powietrze i zaplotła niesforny kosmyk włosów za ucho. Nie bez cienia zawahania, ale bez słowa zajęła miejsce na barowym stołku tuż obok. Machnęła dłonią na barmana i po raz kolejny zamówiła to, co piła dotychczas. Dopiero wtedy obróciła się i spojrzeniem omiotła jego twarz. Zabawne, ale do tej pory w barze oglądała go głównie wtedy, kiedy sama za nim stała. - Chcesz mi opowiedzieć, jak to się stało, że skończyłeś w Lorne Bay? - odezwała się ni stąd, ni zowąd. Nie siliła się na powitania, ponieważ wszelkie utarte grzeczności i tak nie wychodziły im najlepiej. Zresztą, przy nim nigdy nie miała w zwyczaju udawać czegokolwiek, dlatego nie widziała powodów, dla których obecnie miałoby się to zmienić. Po raz pierwszy zagrała jednak w pełni szczerze. Odkąd po raz pierwszy trafiła na niego w okolicy swojego miejsca zamieszkania, było wiele pytań, które pragnęła mu zadać, ale przed każdym z nich powstrzymywała się, ponieważ wydawało jej się, że nie wypadało. Może miała rację; może rzeczywiście nie powinna wypowiadać ich na głos, ale była zwyczajnie ciekawa. Teraz postanowiła tę ciekawość zaspokoić.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
thirty
gemma & ephraim
Zdawał sobie sprawę z faktu, jak bardzo zwiększył ilość wizyt w lokalach z alkoholem od ostatniego powrotu, lecz nie ciągnęło to za sobą drastycznych konsekwencji. Znał przecież swój umiar i nigdy nie wychodził pijany. W końcu nie stawał się alkoholikiem i nie pijał samotnie w zaciszu domu. A biorąc pod uwagę, że nie pił tak na dobrą sprawę wcale, kilka wyjść w przeciągu ostatnich miesięcy faktycznie wystrzeliwało ponad średnią. Za każdym razem miał jednak powód, aby sięgnąć po kolejkę lub dwie. I za każdym razem ten powód był taki sam. Śmierć Nate’a bolała. Bolała na tyle silnie, że nie mógł sobie pozwolić na normalną żałobę po bracie. Wszak Collins nie był kimś przypadkowym — był towarzyszem broni dla Ephraima, odkąd tylko się urodzili. I nawet wcześniej. Ich rodziny łączyła nie tylko wspólna historia, ale także tradycja, jaką mało która australijska familia mogła się pochwalić. I chociaż niektórzy tak sądzili, między dwójką marynarzy nigdy nie było współzawodnictwa. Nie było ukrytej zazdrości ani zadry. Nikt nie chciał być lepszy od drugiego. Najlepiej pracowali razem, a gdy nie było to możliwe, zapewniali się nawzajem o wsparciu. Nathaniel był nie tylko drużbą na ślubie Burnetta, ale także chrzestnym Teresy. Byli powiązani silniej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Tęsknota za nim była więc czymś stosunkowo nowym i zaskakującym dla samego Ephraima. Nie wiedział, jak sobie z nią poradzić. Była w końcu… Nie do zakończenia. Powroty do domu zawsze łączyły się z reunionem. Śmierć była końcem jednego.
Dlatego pojechał do Cairns. Wsiadł na yamahę i wyjechał z Lorne Bay, kierując się na znajomy cmentarz. Uszkodzenia motoru uniemożliwiły mu podróżowanie tym konkretnym środkiem transportu przez kilka dni, jednak nie było to nic przesadnie inwazyjnego. Musiał jedynie zakupić sobie nową szybkę do kasku, a tak to ścigacz był niemalże nienaruszony. W końcu naprawił wszelkie usterki. Te nowe silniki nie miały za wiele wspólnego ze starymi — teraz wystarczyło, że jeden bezpiecznik się przypalał i cala maszyna przestawała działać. Upierdliwe, ale i tego się nauczył. Musiał wszak wiedzieć, jak działały. Taki już był. Po prostu… Nie wiedział tak naprawdę ile czasu spędził przy grobie Nate’a. Te czasy już minęły — gdy we dwójkę wsiadali na swoje motory i udawali się na przejażdżki. Niezbyt dalekie, ale także nieprzesadnie bliskie. Już nigdy więcej. W pewnym momencie jednak Ephraim musiał wracać, ale wcale nie zamierzał spędzać swojej ostatniej nocy przed rejsem w pustym domu w Pearl Lagune. Dlatego też zdecydował się na bar naprzeciwko Riley Hotel. Nie zamierzał przecież ryzykować i jechać pod wpływem. Nawet niewielkiej ilości.
Nie było elegancji co zawsze. Nie było garnituru. Czerń wymieszana z paryskim błękitem na motocyklowym stroju odznaczały się na tle innych, typowo wyjściowych strojów dnia codziennego. Wśród klienteli baru także się wyróżniały. Szczególnie z białymi napisami Yamaha na klatce piersiowej oraz rękawach. Z otarciami od ostatniego upadku. Oraz z ciężkim kaskiem motocyklowym leżącym na siedzeniu hokera obok właściciela. Kapitan zamówił to, co pijał ostatnio. Zimne whiskey po krótkiej chwili zaogniło jego gardło. Nie potrzebował tego dnia towarzystwa i miał nadzieję, że tym razem nie miała do niego podejść żadna dziewczyna szukająca przygody na jedną noc. Tamto spotkanie było… Dziwne. Szczególnie gdy patrzył na tę młodą twarz wyzbytej całkowicie samoświadomości młodej kobiety. Była czyjąś córką. Być może siostrą. Wymowne i pozbawione wszelkiej woalki pragnienia, które wypowiedziała w jego stronę, sprawiały, że chciał uciec. Tego się szukało. Tego się pragnęło. Bezmyślnego, pornograficznego wynaturzenia z kimkolwiek z baru. Tęsknił za bliskością drugiej osoby, ale nie był zdesperowany. Wiedział, że gdyby się zgodził, gdyby z nią poszedł, straciłby do siebie szacunek. Czym więcej różniłby się od Leonie, która nie szanowała żadnych granic? Co to by znaczyło? Nie znaczyłoby nic, prócz samego, czystego, bezmyślnego aktu dwóch zdesperowanych ludzi. Nie oszukiwał się jednak. To było ciężkie i wcale nie ukrywał faktu, iż tak długi okres całkowitego wyzbycia się intymności, nie stanowił dla niego wyzwania. Chciałby powiedzieć, że był ponad to, ale skłamałby. Ephraim Burnett wszak był człowiekiem, jak każdy inny. Miał więc swoje słabości. Nie spodziewał się jednak spotkać ich personifikacji tak bardzo... Trafionej.
Chcesz mi opowiedzieć, jak to się stało, że skończyłeś w Lorne Bay?
Nie teraz
, przemknęło mu przez myśl, gdy tylko rozpoznał nie tylko ruch, ale także i zapach. Nie teraz. Był… Zmęczony. Tak cholernie zmęczony wszelkimi interakcjami, że naprawdę cieszył się, że następnego dnia miał wyjeżdżać. Żałował, że nie mógł zabrać ze sobą Teresy i nigdy nie wracać, ale… Tak. To był jego jedyny żal związany z rozstawaniem się z miasteczkiem. Lorne Bay zdawało się kisić w sobie dawne życia, utrudniając oddychanie. Marzył już tylko o dniu, w którym je na dobre opuści i zamieszka w jakimkolwiek innym miejscu. Jakimkolwiek. Gdziekolwiek. Z Teresą u boku. A teraz jeszcze ona... Kurwa.
- Co ty robisz? - spytał, ale dopiero po dłuższej chwili przeniósł wzrok na siedzącą obok kobietę, by po skrzyżowaniu z nią spojrzeń, wrócić do patrzenia w swój nieistniejący punkt za barem. Kazała mu dać sobie spokój i nagle jak wpadali na siebie, musieli udawać, że nic się nie stało? Nie mogli być po prostu nieznajomymi? I tak już udawali wystarczająco. A on… Nie chciał się z nią przyjaźnić. Zmuszać się do ugrzecznionych rozmów. Nie zapomniał. Pamiętał gorycz i żal, jakie się z niej wylewały tamtej nocy. Tak żywo podobne do momentów rozstania. Dobrze więc — zamierzał się odsunąć ponownie zgodnie z jej życzeniem. A teraz? O co chodziło? Naprawdę chciała słuchać o jego małżeństwie, dziecku? Tym, co to za sobą niosło? Wątpił. Naprawdę szczerze w to wątpił. Sam zresztą nie chciał sobie przypominać faktu, jak bardzo to, dlaczego znalazł się w Lorne Bay, było pierdoloną fikcją.
Gem Fernwell m
easter bunny
chubby dumpling
weterynarz oraz opiekun lwów — cairns zoo
33 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Weterynarz i opiekunka lwów w Cairns zoo. Przeszło trzy lata temu wróciła z długoletniego pobytu w Kenii, gdzie pracowała ze zwierzętami w Parku Narodowym Nairobi. Aktualnie myśli o założeniu własnej fundacji, a poza tym próbuje zbudować swoją przyszłość z Clayem.
Kiedyś wszystko było prostsze. Kiedyś potrafiła precyzyjnie określić, czego tak naprawdę chciała od życia. Przed laty sprawiać mogła wrażenie, jakby nosiła głowę w chmurach, ale w rzeczywistości już wtedy jasne było dla niej to, że małe miasteczko w Australii nie miało być miejscem, w którym odnalazłaby swoje marzenia. Już wtedy wiedziała, że to było dla niej zbyt mało, ale nawet przez sekundę nie zwątpiła, że kiedyś swój cel osiągnie. Z wiekiem jedynie odwlekała go w czasie, aby później, za sprawą miłości, zdobyć się na odwagę i w końcu zawalczyć o to, co, jej zdaniem, było jej pisane. Wtedy, kiedy była jeszcze dziewczyną zdolną, by marzyć, ułożenie perfekcyjnego planu na przyszłość nie stanowiło dla niej problemu. Kiedyś wszystko było prostsze. Włącznie ze spoglądaniem mu w oczy.
Czego chciała obecnie? Na to pytanie nie potrafiła odpowiedzieć. Nie różniła się od reszty osób, które na ślepo gnały za własnym szczęściem, ale teraz nie potrafiła określić, jaki kształt miało to szczęście. Wiedziała jedynie, że znajdowało się gdzieś daleko, poza zasięgiem jej dłoni, przez co od długich miesięcy tkwiła w miejscu, nie będąc w stanie po nie sięgnąć. Znajdowała się w takim punkcie własnego życia, kiedy nie miała pojęcia, którą ze ścieżek powinna obrać. Jej pewność siebie podkopana została nie tylko zawodowo, ale też i osobiście. W ciągu ostatniego miesiąca miało bowiem miejsce tak wiele rzeczy, które nie mieściły się w jej idealnym planie, iż zupełnie zboczyła z toru. Znajdowała się w miejscu, którego nie znała. I nie umiała się w nim odnaleźć.
Co ty robisz?
Odpowiedź na to pytanie była zarazem banalnie prosta, jak i szalenie skomplikowana. Ta pierwsza, dosłowna, nie była jednak tą, która mogła Burnetta zainteresować. Co więc robiła poza tym, że próbowała zacząć rozmowę, której oboje najpewniej się obawiali? Na krótką chwilę zamilkła, zatapiając się w myślach, które krążyły po jej umyśle. Ilekroć znajdowała się w jego towarzystwie, traciła zdolność logicznego myślenia. Traciła rozsądek, który powinien trzymać ją w ryzach. Jeden raz, dokładnie wtedy, kiedy wpadli na siebie przy Devil’s Pool, była w stanie zachować się tak, jak powinna. Tamten jeden raz była w stanie odepchnąć go, całkowicie zamknąć się na to, co pociągała za sobą jego obecność, ale wystarczyło kolejne, przypadkowe spotkanie, aby zwątpiła w słuszność tej decyzji. Dlaczego poddawała ją w wątpliwość? Dlatego, że tak samo jak on i wszyscy dookoła, Gemma była tylko człowiekiem. Była osobą podatną na szargające nią uczucia, natomiast w towarzystwie Burnetta towarzyszyła jej cała wybuchowa mieszanka. To właśnie przy nim, po niespełna dziesięciu latach, potrafiła jednocześnie wściekać się i tęsknić. To właśnie przy nim potrafiła trzymać się na dystans, jednocześnie łaknąć przełamać wszystkie bariery, by choć na krótką chwilę przypomnieć sobie to, co mieli kiedyś. Bywało więc, że w niepamięć puszczała rozsądek i przeciwwskazania, stawiając czoła temu, co było silniejsze. Ciekawość. Ciekawość tego, czy nadal był tą samą osobą. Ciekawość tego, jak w ciągu ostatnich lat zmieniło się jego życie. A przede wszystkim ciekawość tego, czy mówił szczerze, kiedy deklarował, czy nadal czuł to, co przed kilkoma laty. Tak, Gemma była wyłącznie człowiekiem i z łatwością ulegała pokusom, które się w niej budziły.
Koniuszkiem języka zwilżyła dolną wargę. Jego pytanie powinno być dla niej jasnym sygnałem ku temu, aby się wycofać, ale nie zrobiła tego. Nie wysłuchała jego niemej prośby, zamiast tego wzrokiem śledząc każdy ruch barmana, który wyjątkowo powolnie sięgał po butelkę z alkoholem, by już moment później napełnić nim szklaneczkę. Szkło przesunęło się po blacie, odnajdując drogę wprost w dłonie Gemmy, która palcem wskazującym przesunęła po jego brzegu. W milczeniu bawiła się szklanką, jakby nagle straciła zainteresowanie rozmową – nic bardziej mylnego. - Złamałeś mi serce, Ephraim. Wiesz o tym? - odezwała się po chwili. W jej głosie brakowało jednak goryczy, którą obdarzała go z reguły. Miała do niego żal, w tej kwestii niewiele się zmieniło, ale tak długo próbowała udawać przed samą sobą, iż jego obecność w miasteczku w ogóle jej nie ruszała, że chyba powoli czuła się tym zmęczona. Powoli też przestawała się przejmować tym, co on miał pomyśleć sobie o niej. Mogła zagrać z nim w otwarte karty, ponieważ ich relacja była już wyłącznie mglistym elementem przeszłości. - Chciałabym po prostu zrozumieć, jak to się stało, że ze wszystkich miejsc na ziemi, wybrałeś sobie akurat to - odparła, po czym wzruszyła ramionami. Nie chciała wierzyć, że mógłby zrobić to celowo – po co? Nie miała go przecież za kogoś, kto na dziesięć lat po tym, jak ich drogi się rozeszły, zapragnąłby rzucić jej w twarz swoim szczęściem. Nie wierzyła, że ta decyzja miała cokolwiek wspólnego z nią, dlatego chciała wiedzieć, jakie zrządzenie losu odpowiadało za to, że po tak długim czasie ich drogi skrzyżowały się ze sobą. Po prostu choć trochę chciała zrozumieć, ponieważ w ostatnim czasie miała wrażenie, że gubiła się we wszystkim. Gubiła się najwyraźniej również w tym, czego od niego chciała, skoro raz sama go odpychała, a teraz nagle dążyła do tego, aby się przed nią otworzył.
Kiedyś określenie własnych pragnień naprawdę było łatwiejsze.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Miała rację. Życie kiedyś zdawało się prostsze. Mniej skomplikowane. Bardziej przystępne i mające znaczenie. Mające znaczenie tam, gdzie aktualnie ten sens się gubił. Bo w końcu kiedyś jego małżeństwo miało istotę. Wierzył w to, że była to właśnie jego droga. Jego wyznaczona i obrana, właściwa. Aktualnie jednak ta istota rozpierzchła się. Zanikła. Stała się własną karykaturą. Nieśmiesznym żartem. Gdyby nie małe ciałko drobnej pięciolatki kapitan czułby, że wszystkie te lata były po nic. Istniały dla niczego. Dla nikogo. Aktualnie jednak tylko w Teresie dostrzegał istotę swojego życia w zakłamaniu. Bo gdyby nie ono, kłamstwo, nigdy nie miałby z nią tych momentów. Nigdy by jej nawet nie poznał. Nigdy nie dowiedziałby się o jej istnieniu… Ten fakt nie usprawiedliwiał zachowania Leonie. Ephraim nie widział dla dawnej partnerki — w końcu ciężko było mu ją nazywać własną żoną — wytłumaczenia. Wolała taić własne grzechy, aniżeli postawić na prawdę. Aniżeli więzić go we własnym strachu. Aniżeli dać mu wybór... Echo słów Turner obijało się w jego umyśle, gdy równocześnie miał świadomość jej pieprzącej się z Williamsem. I to bolało. Za każdym razem. Za każdym cholernym razem. Brzydziło go zachowanie kobiety. Dotykanie jej, przebywanie z nią, słuchanie jej sprawiało, że nie mógł zapomnieć. Nie mógł wybaczyć. I zamierzał być bezwzględnie brutalny w egzekwowaniu swoich praw. W końcu nie za to chciał walczyć. Nie do tego chciał wracać. I wiedział, że jak długo nie był w stanie żyć z Leonie, tak Teresa nie miała już szansy dorastać w ich pełnej rodzinie. Odbierał jej to, czego pragnęła najmocniej. Nie mógł jednak zapewnić tego córce. Nie mógł...
Złamałeś mi serce, Ephraim. Wiesz o tym?
Jego ciało nie zareagowało gwałtownie, ale ciężkie spojrzenie osiadło na grubym szkle, w którym znajdował się zamówiony wcześniej przez kapitana alkohol. Nie trwało to jednak długo, gdy trwał w ciszy. W końcu znał odpowiedź. Znał ją bardzo dobrze. Jasne spojrzenie niebieskich oczu przeniosło się na siedzącą obok kobietę, a ciężar męskiej sylwetki przesunął się odrobinę na tę konkretną stronę. Nie był w tym nachalny. Zachowywał dystans. Zachowywał to, co konieczne. Nie miał jednak siły z nią walczyć. Czy dlatego o wiele łatwiej było mu dzisiaj wytrzymywać jej wzrok? Czy dlatego nie obchodziło go to, że mogła nim gardzić? Czy dlatego szalejący wcześniej w nim zamęt jeszcze się nie odzywał, utrzymywany na smyczy przytłoczenia, zmęczenia? - Wbrew temu, co myślisz, wiem. Zawsze wiedziałem. - Wiedział to, zanim jeszcze pojawił się pod jej drzwiami, by powiedzieć to, co należało. Jeśli w to wątpiła, musiała w ogóle go nie znać i podważać ich relację. Ale czy powinno go to dziwić? Po tylu latach, po ostatnim roku nie powinno go dziwić już nic. Nigdy. Nie po tym wszystkim, co się wydarzyło… Znów się wyprostował, wracając postawą i wzrokiem przed siebie. Odetchnął ciężko, a ból w lewym barku oraz obtłuczonych żebrach dał o sobie znać. Nieprzyjemny grymas wykrzywił na moment męską twarz. - Nie chciałem tego robić - stęknął delikatnie przy wypowiedzi, ale zaraz też przejechał dłonią przy bolącej części ciała, rozmasowując dyskomfort. - I wiem, że nie powinienem - dodał, zerkając krótko na siedzącą obok kobietę, jednak nie patrzył na nią błagalnie. Chciała odpowiedzi, więc przekazywał jej informacje. Nie oczekiwał także wyrozumiałości w aspekcie swoich działań. W końcu to było kiedyś, a przeszłości nie można było zmienić. Należało się z nią pogodzić lub pozostać zgorzkniałym do końca życia. A on? Pogodził się z tym czy pozostał zgorzkniały?
Chciałabym po prostu zrozumieć, jak to się stało, że ze wszystkich miejsc na ziemi, wybrałeś sobie akurat to.
- Nie wybrałem. Leonie… - umilkł na chwilę, bo przywoływanie imienia żony wciąż sprawiało mu trudność. A w obecności Gemmy zdawał się ten ciężar jedynie nasilać. - Leonie wybrała - dokończył ciszej. Nie była to intencja. Nie była to perfidnie wykalkulowana sytuacja. Tak naprawdę, gdyby wiedział, że miał spotkać w Lorne Bay Gemmę, zapewne odciągnąłby blondynkę od pomysłu zamieszkania w miasteczku. Nie dlatego, że nie chciał nigdy spotkać Fernwell, ale właśnie z tego powodu, że chciałby. A to ciągnęło za sobą mnogość komplikacji, z jakimi aktualnie musiał się zmagać. Nie tylko on. Ona również. W końcu widział, jakąś wściekłość w niej wywoływał i jak bardzo dręczyła ją jego obecność. W końcu gdyby sobie z tym poradziła, nie zatrzymywałaby się przy nim. Nie poświęcała mu czasu. A on... Może już dawno rozstałby się z Turner... Przy żadnej z nich nie mógł myśleć klarownie i przy każdej powód był zupełnie inny. A jednocześnie taki sam w formie, jaką przybierał. Ani z Gemmą, ani z Leonie nie był sobą, bo musiał uważać. Bo nie ufał temu, co robił. Nie ufał własnym zmysłom, które prowadziły go na manowce. Tak jak i w miejscu zamieszkania... Ile Lorne Bay było w całej Australii? Małych miasteczek zapomnianych przez czas i ludzi? Dziesiątki, jeśli nie setki? - Nienawidzę tego miejsca - dodał jeszcze po dłuższej chwili ciszy, tuż przed tym jak wziął kolejny łyk alkoholu. Sądził, że miał w nim wszystko. Sądził, że Lorne Bay dało mu dom, dało mu rodzinę, dziecko, przyjaciół. Żonę, która zawsze na niego miała czekać. Tak naprawdę nie dało mu nic, a zabierało wręcz. Ograbiało. Oszukiwało przez cały ten czas. Kryło w sobie sekrety i gdy te ujrzały światło dzienne, nie przestawały się namnażać. Wylewać i niszczyć. Wpływały na przeszłość i odbierały radość.
Nie wiedział, na jak długo się zamyślił. Gdy złapał się jednak na tym, musiał rozluźnić uchwyt na szklance. Uciekł też palcami, by przeczesać nimi w tak charakterystycznym dla siebie geście włosy. Zawsze robił to, gdy czuł się niepewnie lub gdy intensywnie myślał. Teraz sam nie wiedział, czym to było spowodowane. Wiedział tylko, że finalnie przerwał milczenie, jakby wbrew sobie. W końcu początkowo nie chciał z nią rozmawiać, ale teraz... Teraz sam nie wiedział, czy robiło mu to większą różnicę. I tak jutro czekał go inny świat. Przeniósł więc na nią spojrzenie po raz kolejny, jednak odwrócił go, gdy skończył pytać. - A ty? Dlaczego wróciłaś? - Wiedziała, o czym mówił. Mogła zostać w Kenii. Pamiętał jej zachwyt Afryką i pragnienie, by się tym z nim dzielić. Widział, jak kochała to miejsce, a skończyła w zoo w Cairns, walcząc z biurokracją? Zamieniła marzenie na... W sumie na co?
Gem Fernwell
easter bunny
chubby dumpling
weterynarz oraz opiekun lwów — cairns zoo
33 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Weterynarz i opiekunka lwów w Cairns zoo. Przeszło trzy lata temu wróciła z długoletniego pobytu w Kenii, gdzie pracowała ze zwierzętami w Parku Narodowym Nairobi. Aktualnie myśli o założeniu własnej fundacji, a poza tym próbuje zbudować swoją przyszłość z Clayem.
Kiedyś wydawało jej się, że znała go dobrze. Wydawało jej się, że potrafiła odgadnąć jego myśli bez szczególnego wysiłku. Potrafiła rozpoznać, kiedy jego oczy śmiały się, a kiedy kryły za sobą frustrację, którą natychmiastowo koiła ujęciem jego dłoni we własną. Wiedziała także, kiedy powinna zagłuszyć jego obawy pocałunkiem, a kiedy nie ciągnąć go za język, tylko po prostu być obok. Ciepłem własnego policzka, który opierał się o jego ramię, przypominała mu o tym, że była dla niego, a żadne zło nie było w stanie dosięgnąć ich tak długo, jak byli razem. Znała go dobrze, ponieważ znała go na pamięć, ale tak było jedynie kiedyś. Tak było wtedy, kiedy jeszcze mogła nazywać go swoim. Od tamtego momentu minęło jednak wiele lat, wiele rzeczy się zmieniło, włącznie z nimi samymi. Najpewniej zmieniły się również jego potrzeby, a może i przyzwyczajenia, skoro o te pierwsze dbał teraz ktoś inny. Przez moment zastanowiła się nad tym, czy jego obecna partnerka dostrzegała w nim dokładnie te same sygnały. Czy także widziała, jak delikatne zmarszczki w okolicy oczu powiększały się nieznacznie, kiedy się nad czymś zastanawiał? Czy dostrzegała to, jak nerwowo wbijał w stolik palce, kiedy kontrola nad sytuacją nie znajdowała się w jego rękach? A może ona dostrzegła coś innego? Coś, co było ich własnym kodem, czyniąc go jeszcze bardziej intymnym? Nie miała pojęcia, podobnie zresztą jak nie wiedziała, czy Burnett rzeczywiście miał świadomość tego, jak skutecznie złamał jej przed laty serce. Wiedziała natomiast, że jej Ephraim wiedziałby. Jej Ephraim nie zrobiłby tego jednak, dlatego mężczyzna, który siedział teraz obok, choć na twarzy wymalowane miał jego rysy, w oczach Gemmy nie był tym samym młodym chłopakiem, którego kochała przed laty. Nie był nim od chwili, w której postawił na nich kreskę. Właśnie wtedy przestała go poznawać.
I wiem, że nie powinienem.
Czerwona lampka zapaliła się w jej głowie. Czy żałował? Czy czasami wracał myślami do ich wspólnych chwil i zastanawiał się nad tym, jak wyglądałoby ich życie, gdyby wtedy jej nie zostawił? Choć tym razem to ona nie powinna, po raz kolejny popełniła przy nim błąd, tym razem dość poważny. Pozwoliła bowiem, aby jej myśli podążyły w tamtym kierunku, zapoczątkowując głośny mętlik. Mógł żałować, ale czy to cokolwiek jeszcze zmieniało? Nie. Minęło zbyt wiele czasu i zbyt wiele zmian zaszło w jego rzeczywistości. Tak, jego, ponieważ Gemma zdawała się nadal tkwić w tym samym miejscu, w którym była przed niespełna dekadą. Co więcej, obecnie wydawała się jeszcze bardziej pogubiona, zupełnie tak, jakby w jej przypadku proces dorastania odwrócił się całkowicie. W końcu to wtedy była rozsądniejsza; wtedy miała bardziej ukierunkowane pragnienia; wtedy potrafiła ruszyć dalej. Teraz, odkąd wróciła w rodzinne strony, przez cały ten czas poruszała się po omacku. I z tego samego powodu miała ochotę zadać mu to jedno pytanie – czy żałował. Kiedy jednak rozchyliła usta, w jej pamięci pojawił się obraz uśmiechniętej, blondwłosej dziewczynki, która towarzyszyła mu przy ich ostatnim spotkaniu. Właśnie ze względu na nią, ze względu na jego córkę, nie mogła zadać tego pytania. Nie mogła rozdrapywać ran, którym w końcu musiała pozwolić się zabliźnić.
Leonie. Skinęła lekko głową, mimowolnie tracąc ochotę na to, aby jeszcze kontynuować ten temat. Wystarczyło, aby wspomniał imię swojej żony, a plaga dziwnych, ciężkich do zinterpretowania uczuć zalała jej wnętrze. Dlaczego aż tak jej to przeszkadzało? Czemu wzdrygała się na samą myśl o kobiecie, która była nieodłącznym elementem jego życia, skoro sama już go nie stanowiła? Nie potrafiła tego zrozumieć, ale pomimo to, że bezustannie ganiła się za to w myślach, nie umiała też odpuścić. Znów uczucia brały nad nią górę.
Dlaczego wróciła? Znała odpowiedź na to pytanie, a jednak ta nigdy nie chciała przejść jej przez gardło. Nawet teraz, zanim cokolwiek powiedziała, musiała sięgnąć po swoją szklankę, z której pociągnęła spory łyk. Dopiero gdy odstawiła szkło na blat baru i zawiesiła spojrzenie na znajdujących się za nim butelkach, zabrała głos. - Kochałam Afrykę - stwierdziła, po czym lekko wzruszyła ramionami. O tym wiedział doskonale, najpewniej i bez dosłownego stwierdzenia tego faktu. Wystarczyło przecież, by cofnął się wspomnieniami do chwil, kiedy opowiadała mu o tym miejscu. Nie trzeba było być detektywem, aby w oka mgnieniu pojąć, iż była nim oczarowana. - Ale Kenia od dłuższego czasu była paskudnym miejscem. Myślałam, że jeśli będę trzymać się rezerwatu, to mnie to nie dotknie - kontynuowała, w dłoniach obracając szklaneczką z alkoholem. - Ale dotknęło moich znajomych - wyznała, a w ślad za tymi słowami, szkło znów poszło w górę. Zamachy w Nairobi były rzeczą powszechną – tak powszechną, iż Gemma przez długi czas myślała, że nauczyła się z nimi żyć. Dopiero później, kiedy kilka bliskich jej osób znalazło się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, posypał jej się cały świat. Nie umiała wyobrazić sobie tego, aby jeszcze tam zostać, dlatego w końcu spakowała walizki i wróciła. Wróciła do miejsca, którego i ona szczerze nienawidziła, aby tu udawać, że cieszy się tą imitacją szczęścia, którą zyskała. - Nadal pływasz? - zapytała, a to pozornie proste pytanie niosło za sobą więcej, niż mogłoby się wydawać. Była ciekawa tego, czy udało mu się poukładać sobie życie pomimo tego, że bezustannie je ryzykował. Była ciekawa tego, czy dla swojej żony zdecydował się złamać zasadę, którą stworzył, kiedy był jeszcze z nią. W oczach Gemmy miłość, którą czuł do Leonie, stałaby się wtedy silniejsza. Silna na tyle, iż nie przeszkadzało mu nawet to, że czekała na niego wtedy, kiedy on mógłby nie wrócić. Silna na tyle, że poprosił tę kobietę o coś, o co jej nigdy nie miał odwagi poprosić. Myśl o tym z jakiegoś powodu wprawiała ją w dyskomfort.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Czuł na plecach dech nadchodzących wydarzeń. Niepewności, winy i żalu. W końcu owe konkretne emocje towarzyszyły mężczyźnie od tak długiego czasu, że zdawał się powoli przyjmować je wraz z codziennością. A przecież pamiętał, jak to było być szczęśliwym. Z Teresą, która stała się dla niego całym światem, nie mógł udawać, że nie był. Że nie potrafił cieszyć się dniem ani czerpać z tego, co otrzymał od życia. Bez względu na to, jakie decyzje podejmował w przeszłości i jak wiele sprawił cierpień, nie topił się w dawnych dniach. Nie wyrzygiwał sobie popełnionych grzechów, nie pozwalając sobie na wyrozumiałość względem teraźniejszości. Jak bardzo nieobecnym ojcem byłby dla Teresy, gdyby żył inaczej. Nie chciał taki być. Nie chciał być tym, który jeszcze pomimo pracy, nie dawał sobie czasu na to, aby poznać swoje własne dziecko. Aby nie interesować się rozwojem, aby nie uczestniczyć w jej dorastaniu. Pamiętał ich pierwsze badanie, które miało zdecydowanie potwierdzić ciążę. Pamiętał wysyłane do Leonie wiadomości pełne podniecenia z licznymi pytaniami o jej samopoczucie. Telefony, dzięki którym blondynka mogła słyszeć jego podekscytowany i równocześnie zatroskany głos. Gdy nie był obok, czuł, że nie mógł znaleźć swojego miejsca. Gdy znajdował się przy żonie, czuł, że robił za mało. A gdy Teresa przyszła na świat, podjął decyzję o dłuższym zakorzenieniu się na lądzie. Wyrzekł się wody na dwa lata. Codziennie latał do Melbourne, gdzie jako jeden z oficerów przynależących do sztabu zarządzającego bazą. Nie mógł kłamać — praca była dobra, ale gdy zatęsknił za morzem, na nowo pojawiły się w nim obawy, że nie będzie mógł połączyć tego życia z życiem rodziny. Nie trwały jednak długo, a swoje źródło jawiły w sytuacji z Fernwell. I chociaż rozstanie z Gemmą było bolesne, nauczyło go determinacji. I faktu, że gdyby tego nie zrobił, żałowałby. Że gdyby nie wypłynął, zostawiając za sobą żonę z dzieckiem, już na zawsze czułby niedosyt. Że byli w stanie ponieść to poświęcenie. W trójkę. Już raz popełnił błąd i nie chciał tego robić już nigdy więcej. Przetrwali, a on wracał. Zawsze wracał. Do domu. Do nich. Jego żona, jego azyl pieprząca się z innym na kilka dni przed ich ślubem. Jego żona, jego azyl pieprząca się z innym, gdy był na morzu. Jego żona, jego azyl mistrzyni manipulacji. I jego córka… Jego córka.
Badany Ephraim Burnett. Badana Teresa Burnett. Brak zgodności.
Kochał Teresę. Nie udawał jednak, że był szczęśliwy. Bo nie był. I w tym momencie nie wyobrażał sobie, aby podobny stan powrócił. Na pewno nie teraz. Na pewno nie wówczas, gdy myśli kapitana pochłaniało tak wiele innych spraw, ważniejszych od niego samego. Boleśnie go przytłaczających.
Myślałam, że jeśli będę trzymać się rezerwatu, to mnie to nie dotknie... Dotknęło moich znajomych.
Spojrzenie Ephraima zawiesiło się na dłużej na kobiecym profilu, gdy słuchał, jak opowiadała o Kenii. I nie tylko dostrzegał w tej mimice żal za utraconym rajem, ale także coś jeszcze. Coś więcej, co niosło za sobą świadomość straty. Nie wiedział... Nie chciał... Błękitne oczy mężczyzny po raz pierwszy od początku ich spotkania błysnęły szczerą troską i współczuciem. I nie tym żałosnym, żenującym. Daremnym. Tym prawdziwym. Jedynym słusznym. - Przykro mi - powiedział cicho, łagodniejąc. Zmiękczając wypowiadane dwa słowa. Jego ręka przesunęła się po barowym blacie w stronę tej należącej do niej, w geście wyraźnego otulenia, jednak zanim dotarła do celu, wycofał się z tego zamiaru. W końcu to wciąż wydawało się tak naturalne i oczywiste — chęć wsparcia. Nawet jeżeli sytuacja, o której mówiła, mogła mieć miejsce kilka lat wstecz. Teraz, w tym momencie odżyła. I to obudzona, poruszona przez niego samego. I co gorsze rozumiał ją. Rozumiał ją lepiej, niż mogła podejrzewać i fakt, że ta sama strata dotknęła również i ją, bolała mocniej. Nie chciał tego dla niej. Nigdy by jej tego nie życzył, a przebijająca się myśl, że powinien tam dla niej być, nie chciała odejść. I dopiero gdy spytała o to, czy wciąż był marynarzem, odciągnęła go na tyle, by oderwał się od tego wibrującego coraz silniej poczucia winy. Skinął w milczeniu głową. Tak po prawdzie nie wyobrażał sobie innego życia. Bo co innego mógł robić? - Jutro wypływamy do Iraku - oznajmił, przypominając sobie, że za dwadzieścia cztery godziny miał znajdować się już na wodzie. Na pokładzie swojego okrętu otoczony na nowo swoją załogą. Wiedział, że tam także miał poczuć przepływającą mu przez żyłę adrenalinę, przypominającą mu o tym, że liczyło się tylko tu i teraz. Nie ze względu na bitwy morskie, które we współczesnych czasach nie miały już miejsca, skupienie leżało w innym miejscu. Wiedział w końcu, dlaczego wypływali i co miało się tam dziać. Międzynarodowa interwencja przeciwko Państwu Islamskiemu trwała nieprzerwanie latami, a Australia brała w niej udział. Pamiętał, jak pojawił się tam po raz pierwszy w miesiąc po zakończeniu Britannia Royal Naval College w dwa tysiące piętnastym. Pamiętał, jak zwiększające obroty silniki helikoptera MH-60R Seahawk wprawiały powietrze w drżenie, a krew w żyłach krążyła coraz szybciej. Wraz z dwoma innymi załogantami obładowani granatami oraz amunicją do świeżo naoliwionej broni czuli, jak pod kuloodpornymi kamizelkami serca waliły im jak młotem. Ephraima przepełniała nadzieja przemieszana ze strachem. Powtarzał bezgłośnie plan działania, ktoś obok odmawiał modlitwy, sprawdzali broń i ćwiczyli w myślach taktykę. Robili wszystko, co w jakikolwiek sposób mogło przygotować ich do zdarzenia. W końcu Burnett wiedział, że misja ratunkowa, do której zostali przypisani, mogła okazać się trudna, a znajdujący się na ziemi SARSi nie mieli nikogo innego prócz nich. Ich celem był kamienny, pobielany wapnem dwupiętrowy dom – stojący w jednym z niewielu nieokaleczonych jeszcze przez wojnę skupisk większych zabudowań. W labiryncie gruntowych dróg. Nie było żadnej dokładnej mapy okolicy. Istny Dziki Zachód. A teraz... Od jutra miało być tylko ciężej.
Normalnie powinien być w domu. Normalnie gdy był z Gemmą, noce przed jego rejsami były czasem szczególnym. Normalnie gdy pojawiła się Leonie również, a gdy na świat przyszła Teresa, wykorzystywali czas, jaki im pozostał do maksimum. Aktualnie Ephraim był sam i chociaż równocześnie tylko tak widział się w tym określonym momencie, samotność bolała. I świadomość, że ten czas nie był jedynie czasem przejściowym. Trwającym już od roku i nie wiadomo jeszcze jak długo...
- Nate nie żyje. - Jego głos przerwał trwającą dłuższą chwilę ciszę. Dziwny. Surrealistyczny, jak i słowa, które ze sobą niósł. Jakby sam autor nie wierzył w ich przesłanie. I może po prawdzie tak właśnie było. A jednak informacja o śmierci Collinsa wydawała się dla kapitana czymś, co powinno paść w tej rozmowie. Skoro już szli w to dalej... Nie mówił tego absolutnie, aby poczuła współczucie wobec niego. Lub aby się nad nim litowała. Nie. Gemma dobrze wiedziała, kim był Nathaniel i jak bliskim przyjacielem, praktycznie bratem był dla Burnetta. Spotykała go parokrotnie, gdy obaj pływali na tym samym statku i na przestrzeni lat znała siłę więzi między dwoma potomkami marynistycznych tradycji. - Pochowali go tutaj. Sektor F linia czternasta. Jakbyś chciała… - urwał, nie musząc kończyć. Zresztą nie był w stanie. Po prostu wziął łyk whiskey, pozwalając, by gorycz rozpaliła mu gardło i zamknęła na trochę usta. W końcu w sektorze F w linii czternastej sześć stóp pod ziemią została zakopana część i jego samego.
Gem Fernwell
easter bunny
chubby dumpling
weterynarz oraz opiekun lwów — cairns zoo
33 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Weterynarz i opiekunka lwów w Cairns zoo. Przeszło trzy lata temu wróciła z długoletniego pobytu w Kenii, gdzie pracowała ze zwierzętami w Parku Narodowym Nairobi. Aktualnie myśli o założeniu własnej fundacji, a poza tym próbuje zbudować swoją przyszłość z Clayem.
Pierwszą rzeczą, która popchnęła ją ku Afryce, była miłość. Miłość od pierwszego wejrzenia, którą poczuła do tego miejsca, kiedy tylko się tam pojawiła. Nie od razu była w stanie to uczucie zinterpretować, ale im więcej czasu mijało, tym silniej utwierdzała się w przekonaniu, że to właśnie miłość była tym, co względem tego miejsca czuła. Trudna, nieidealna, pociągająca za sobą tęsknotę miłość. Drugą rzeczą, tym razem taką, która jeszcze głębiej popchnęła ją w to uczucie, była samotność. Samotność, z którą zmuszona była zmierzyć się, kiedy to właśnie Burnett postawił na ich relacji kreskę. Kiedy zdecydował się wypłynąć, odbierając jej szansę na to, aby zaczekała na niego tak, jak robiła to przez kilka poprzednich lat, naprawdę złamał jej serce. Nie, wyrwał jej je, sprawiając, że Gemma musiała stawić czoła pustce, która rozdzierała ją od środka. Starała się jakoś ją wypełnić. Starała się znaleźć coś, co stałoby się substytutem miłości, którą poczuła do niego, dlatego z dnia na dzień podjęła decyzję o wyjeździe. Wówczas to właśnie Afrykę obdarzyła jeszcze głębszym uczuciem, nie bacząc na to, że tam również czuła się samotna. To uczucie mijało stopniowo, a kolejne, przyjazne twarze skutecznie umilały jej codzienność. Przywiązała się do nich, ponieważ pod wieloma względami dzielili ze sobą doświadczenia. Część była przykrych – rozstania, inny rodzaj straty, albo inne nieszczęście, które spotkało ich w rodzinnych stronach. Kolejna część czuła natomiast tę samą miłość; tę samą fascynację miejscem, które dla Gemmy stanowiło ratunek. Miejscem, które jeszcze pewien czas wcześniej było domem jej marzeń. Nie tylko dla niej, ale także dla rodziny, którą chciała zbudować z Burnettem. W pewnym stopniu to, iż pozwolił jej uwierzyć w realność takiego scenariusza, sprawiło, że czuła się tam jeszcze bardziej samotna. A później właśnie taka się stała. Gdy wszyscy jej znajomi zginęli, nie umiała już wyobrazić sobie tam życia, ponieważ obok nie było nikogo, w czyje ramię mogłaby się wypłakać. Wróciła, właśnie tutaj znajdując kogoś, kto pomógł jej się z tym uporać. Kogoś, kto pokochał ją za to, jaka była. To jednak nie potrwało wiecznie, a kiedy zaczęło się psuć, to właśnie ona popełniła błąd, który to wszystko przekreślił. Nie chciała tego, a jednak nie mogła wyprzeć się tamtego błędu.
Podświadomie uważała chyba, że nie może być szczęśliwa. Wydawało jej się, że życie chciało zrobić wszystko, aby jej w tym przeszkodzić, dlatego nagle zaczęła sabotować to, co dawało jej szczęście. Wystraszyła się, że Harden zrani ją; że złamie jej serce, tak jak przed laty zrobił to Ephraim. Dlatego to zepsuła. I z tego samego powodu niszczyła tę dziwaczną przyjaźń, która zaczęła rodzić się między nią, a Claytonem. Psuła relacje, które w jakimś stopniu stawały się dla niej ważne, ponieważ nie chciała po raz kolejny ucierpieć. Nosiła w sobie tyle żalu, że kolejny cios zwyczajnie mógłby ją pokonać. Odbierała sobie szczęście, aby w inny sposób go nie stracić.
Dostrzegła jego ruch. Dostrzegła tę dłoń, która powędrowała w jej kierunku, a chwilę później wycofała się. Prawdopodobnie powinna to zignorować – udać, że w ogóle nie zwróciła na to uwagi, a jednak właśnie wtedy podniosła na Burnetta spojrzenie. W jej oczach kryło się nieme pytanie, a w zasadzie kilka pytań, ponieważ było wiele rzeczy, których chciałaby się teraz dowiedzieć. Chciałaby też móc tak po prostu po tę dłoń sięgnąć i na moment zapomnieć o wszystkim, co wydarzyło się między nimi i było złe, ale nie mogła. Nie mogła, ponieważ to byłoby równoznaczne z przekroczeniem granicy, którą narzucała znajdująca się na jego palcu obrączka. Gdy o tym pomyślała, odruchowo powiodła spojrzeniem w kierunku jego dłoni i właśnie tam się zatrzymała. Nie dostrzegła nic. Ani śladu złotego pierścionka, który wszem i wobec krzyczałby, że miała przed sobą zajętego mężczyznę. To poskutkowało kolejnym pytaniem, ale i ono trafiło fo grona tych, których Fernwell nie chciała mu zadać. Nawet teraz, kiedy dla odmiany zdawała się być przy nim tak bezpośrednia. Własną ciekawość mogła zdusić, ale czy byłaby w stanie zatrzymać to, co ujrzałoby światło dzienne, gdyby go o to zapytała? Nie miała odwagi się o tym przekonać.
Rozproszyła się dopiero na dźwięk jego późniejszych słów. Wypływał. Myśl o tym sprawiła, że parsknięcie ironicznego pół-śmiechu samoistnie wyrwało się z jej ust. Mimowolnie uciekła myślami do przedednia ostatniego rejsu, który w jego wykonaniu pamiętała. To właśnie wtedy sprawił, że cały świat się jej zawalił. Właśnie tego dnia nie umiała tak po prostu przeboleć. Wtedy po raz pierwszy zmierzyła się ze stratą wywołaną przez śmierć – Ephraim zabił bowiem ich uczucia. Zabił marzenia o wspólnej przyszłości i wszystko to, co mogliby mieć, gdyby tylko podjął inną decyzję. Wszystko to, co on miał, a przed czym ona bezustannie uciekała.
Zacisnęła usta w wąską linię. Nagle zdała sobie sprawę z tego, że bezustannie myślała tylko o własnym bólu, podczas gdy dookoła również było go pełno. Egoistycznie sprowadzała wszystko do krzywd, które przed laty jej wyrządził, nie dostrzegając tego, że sam mierzył się z czymś, co ciężko było mu zaakceptować. Nie mógł więc uniknąć współczucia, które mimowolnie się w niej obudziło. Podobnie jednak jak w jego przypadku, nie miało ono w sobie ani krzty sztuczności. Było szczere i pociągało za sobą tę dziwną potrzebę chronienia go przed każdym złem tego świata – nawet tym, na które nie miała żadnego wpływu. Rzecz w tym, że to nie była już jej rola. - Przypilnuję go, dopóki nie wrócisz - odparła, po czym pociągnęła łyk alkoholu z własnej szklanki. Nie była do tego zobowiązana, a martwy przyjaciel zdecydowanie nie był kimś, kogo trzeba było niańczyć, ale przecież znała kiedyś Ephraima. Wiedziała, jak bardzo był z nim związany i mogła tylko domyślać się, jak często odwiedzał cmentarz. Czy jednak rzeczywiście potrzebował tego, aby ktoś robił to za niego? W końcu wypływając, będąc na morzu, mógł poczuć z przyjacielem jeszcze większą więź. To właśnie tam mógł wydawać mu się najbardziej żywy. - Uwielbiałam jego poczucie humoru - przyznała po chwili, myślami uciekając w kierunku mężczyzny, którego sama nie znała szczególnie dobrze, a jednak wtedy, spotykając się z Burnettem, miała okazję spędzić z nim kilka wieczorów. Nie mogła powiedzieć, że wspominała je źle. - Potrafił rozśmieszyć nawet ciebie - przypomniała, po czym spojrzeniem wróciła do twarzy mężczyzny. Po raz pierwszy cofnęła się przy nim do wspomnień, które nadal sprawiały, że na sercu robiło jej się cieplej. Uśmiechnęła się, przypominając sobie o tym, jak bardzo lubiła kiedyś oglądać jego uśmiech. Uwielbiała go, ponieważ ten nie pojawiał się na jego twarzy przesadnie często. Czasami myślała o nim, jak o jakimś drogocennym artefakcie, do którego wyłącznie ona miała dostęp. Straciła go jednak i raczej nie istniało nic, co mogłoby sprawić, że jeszcze kiedyś go odzyska.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Nie trzeba było specjalnie znać Gemmy, aby widzieć — wówczas gdy opowiadała o Afryce — jak bardzo sobie to miejsce upodobała. I mimo iż minęła ponad dekada od tamtego czasu, Ephraim pamiętał dokładnie, jak cała jej postawa, gestykulacja, twarz, nastrój zmieniały się pod wpływem tego jednego słowa. Jednej myśli. Ciemne oczy błyskały lśniącym maźnięciem ekscytacji, zamknięte usta rozszerzały się w grymasie szczerego rozmarzenia, a słowa… Słowami płynęła w oddali tak, jak on sunął w realnym życiu po tafli nieskończonych oceanów. W tym jednym momencie byli sobie bliżsi niż kiedykolwiek — bliżsi w zrozumieniu, co czuło drugie, robiąc to, co sobie ukochało. Właśnie dlatego też nie chciał jej nigdy przerywać, gdy mówiła o swoich planach. Stawała się wówczas taka… Bezbronna. W końcu otwierała się na niego i pozwalała być częścią tej intymnej sfery marzeń, w której zrobiła dla niego miejsce. Pozwalała zajrzeć dalej, niż sięgały granice aktualnej sytuacji w materialistycznej swej formie. Uwzględniała go tam. Wiedział, że tam był. Nie musiał pytać. Nie było ja i ty. Kończyła wszystko na my. Znaczyło to, że czuła go jako część samej siebie. A i on nie pozostawał pasywny pod tym względem. Może nie mówił wiele, ale czynami umacniał ją w swoim do niej uczuciu. Gdy była w pomieszczeniu, wodził za nią spojrzeniem. Gdy czuła dyskomfort, starał się stawać między nią a owym stresogennym czynnikiem. Gdy potrzebowała dotyku, nie szczędził jej delikatności. Nigdy jednak nie traktował i nie patrzył na Gemmę jako na obiekt tylko i wyłącznie własnych, erotycznych pożądań. Początkowo była wszak osobą, która ukazała mu miasto i w której towarzystwie naprawdę czuł się właściwie. Nie musiał uważać na to, jaki był i na to, iż jego wrodzona zachowawczość była odbierana na opak. Później wrócił do niej, samemu nie rozumiejąc dokładnie dlaczego. I wrócił znowu... I nie dlatego, bo liczył na wspólną noc. Wręcz przeciwnie. Uwielbiał osobowość, którą stworzyła i osobę, jaką była. Gdy poprowadziła jego dłoń na swój policzek po raz pierwszy, czuł niepewność. Niepewność bliskości, do której nie nawykł. To samo spięcie towarzyszyło mu wcześniej, gdy łapała go za rękę. Nie potrafił zareagować i nie mógł jej powiedzieć, czy miało się to zmienić. W końcu przypominał wówczas nieco spłoszone zwierzę. Nieufne wobec nieznanego. Wyswobodziła go z tego. Pozwoliła na to, aby przeszli również i to. Zakochał się więc w tym, kim była, a kochał całość, jaką sobą tworzyła. Nie bał się bycia z nią, jak i wspólnego życia. Bo całkowicie wyzbyła go z tamtego nieznanego.
A jednak teraz ta niepewność ponownie występowała między nimi, jednak nie było już siły, jaka mogła pozwolić im na przełamanie barier. Nie było nikłego oddechu, który przyspieszał ani zamglonego spojrzenia oznajmiającego, że to był ten czas. To był ten moment, aby zapomnieli o zdrowym rozsądku i zanurzyli się w trwającej chwili, czerpiąc z niej garściami. Prychnięcie było doskonale słyszalne i wcale nie mniej bolesne. Udał wówczas, że zerkał na telewizor zawieszony w przeciwnym od Gemmy kierunku. Przecież nie był idiotą. Dobrze wszystko pamiętał. Pamiętał tamten dzień i pamiętał, jak bardzo nie mógł spać i jak szybko biło mu serce. Jak każdy odgłos poruszał nim i kazał mu czuwać. Był zmęczony, ale nie mógł, nie chciał spać. Nie, kiedy zostało tak niewiele czasu. To nie tak, że w Afganistanie ludzie padali jak muchy, ale nie wracali. Zdziesiątkowani, a siły Talibów oraz al-Qaedy wciąż rosły w siłę. A równocześnie tak bardzo bolała go świadomość, że miał zdeptać nie tylko to, co tworzyli i co mogli mieć. Gula w gardle zacieśniała się, gdy myślał o tym, co miał jej zrobić. Jak bardzo skrzywdzić. I pamiętał, że to zrobił. I jak bardzo się za to znienawidził...
Przypilnuję go, dopóki nie wrócisz.
Dopóki nie wrócisz.
Wrócisz.
Nie?

- Nie wiem, czy chcę wracać. - Lakoniczne, wyjałowione z emocji słowa, chociaż wypowiedziane na głos, nie były do końca zwrócone do siedzącej obok kapitana kobiety. Było to coś, co mógłby powiedzieć Nathanielowi z daleka od wszystkich. Skrytego nawet przed samym sobą. Bo nie był pewny, czy chciał wracać. Nie pod względem własnego życia, lecz tego, co czekało na niego w Lorne Bay. Niczego bardziej nie pragnął, jak tego, aby zabrać Teresę i nigdy się za siebie nie oglądać. Nigdy nie przypominać tego miejsca. I uchronić ją przed nim. Czemu wyjechaliśmy, tato? Wiesz, kochanie — trzeba oddalać się od zła. Słyszał w głowie podobną wymianę zdań i wcale nie była ona taka nierealna. Mógłby ją przeprowadzić. Mógłby zrobić wszystko, aby tylko zapewnić córce bezpieczeństwo oraz ucieczkę od zakłamania i cierpienia. Widział przecież, jak na nią to wszystko działało. Jak bolało. Jak stresowało. W końcu bez zastanowienia przejąłby na siebie wszystkie jej lęki i zmartwienia. Byle tylko nie Teresa. Tylko nie ona...
Uwielbiałam jego poczucie humoru.
Potrafił rozśmieszyć nawet ciebie.

Zamyślił się, milknąc i reflektując kobiece słowa. To prawda. Z Natem było inaczej. Ephraim zachowywał się przy nim inaczej, bo nie ukrywał się. Nie czuł takowej potrzeby, a i Collins nie był kimś, za kogo można było się wstydzić. Pomimo poczucia zażenowania, które wprowadzał dość często w szatynie, szczególnie gdy byli w towarzystwie Gemmy, uwielbiał go. Kochał w końcu i uważał za brata. To były pełne dobra wspomnienia i zapewne dla samego Burnetta bardziej wartościowe niż dla Fernwell, ale nie miało to znaczenia. Nathaniel żył w Ephraimie, podczas gdy Ephraim umarł razem z Nathanielem. Czy nie było to żenujące, że zginął nie ten brat? To w końcu Nate miał kochającą żonę, dzieci, które były jego. Otaczali go ludzie, którzy mieli już zawsze nieść w sobie wspomnienie jego osoby. RAN stracił wybitnego oficera, a Australia obywatela. A on? Co on robił? Co on teraz robił?
Nie wiedział, ile trwał w tym zawieszeniu, gdy w pewnym momencie, po tej dłuższej chwili milczenia sam parsknął krótko śmiechem, chociaż był to pełen bólu dźwięk. Podobnie jak emocje czające się na kapitańskiej twarzy i w oczach miały w sobie wiele z goryczy oraz żalu. Surrealizmu tego, co właśnie miało miejsce. Tego, co robili... - Jakiś czas temu kazałaś mi spieprzać ze swojego życia, a teraz to? Pytasz, czemu Lorne Bay? Rozmawiamy o tym, co było? Wiem, że to nie jest proste, ale nie mam pojęcia, czego chcesz. Może sama tego nie wiesz, ale skoro ja nie mam prawa mieszać w twoim życiu, chociaż ty nie szanujesz swoich własnych rozkazów, pozwól, że powiem ci jedno. - Męskie spojrzenie przeniosło się na damską sylwetkę, odnajdując z łatwością jej twarz i równocześnie przymuszając do tego, by i ona skupiła się na nim. Miała na niego patrzeć czy tego chciała, czy nie. Nie było odwracania wzroku. Już nie. - Nie zrobiłem tego, bo cię nie kochałem, Gemma. Nie zamierzałem kazać ci czekać. Nie, gdy wiedziałem, dokąd mnie wysyłają. Napisałem jednak do ciebie list po wypłynięciu z przeprosinami, wyjaśnieniami i prośbą o to, żebyśmy mimo tego, co powiedziałem, zostali razem. Gdy wróciłem, szukałem cię, ale koniec końców wyjechałem do Anglii. To był błąd, że wtedy zrobiłem to, co zrobiłem i uwierz mi — ponoszę tego konsekwencje. - Nawet nie zwrócił uwagi, że lekko pochylił się w jej stronę i chociaż jego ton głosu mieścił się w tembrach spokoju, nie mógł ukryć wyraźnego rozstrojenia. Jak na niego i ludzi, którzy go znali, widocznego. Było to wszak coś, co chciał jej powiedzieć dekadę temu i nie miał okazji. - Taka jest prawda - dodał ciszej, po czym wyprostował się i po raz setny już wbił spojrzenie przed siebie, wiedząc, że za dużo aktualnie się w nim wezbrało, aby usiedział na miejscu. Nie wiedział, co miał myśleć, ale wiedział jedno — mogła go już całkowicie znienawidzić za to, że przekroczył granicę, którą mu wyznaczyła przy Devils' Pool, ale nie czuł się z tym źle. Sama wszak nie przestrzegała swoich żądań. Do tego powiedział jej to, co w nim tkwiło i chociaż nie wylewał szczegółowo historycznych detali, nie miało to większego impaktu. Liczyła się prawda, a prawda była jedna. Wiedział, że tamtego dnia coś w niej zabił, ale chciał to wówczas naprawić. Sęk w tym, że los nie chciał, aby tak się stało. Czy miało to jednak teraz dla niej znaczenie? Nie miał pojęcia. Najważniejsze, że mógł być szczery sam ze sobą.
Dlatego też podniósł się ze swojego miejsca, dopił resztę alkoholu, po czym sięgnął po kask motocyklowy, wcześniej kładąc na blacie banknot. - Reszta dla ciebie - mruknął jedynie, wyłapując spojrzenie barmana, który skinął głową w formie zrozumienia. I tak pieniędzy było co najmniej dwa razy więcej, niż być powinno, ale Ephraim nie zamierzał się o to martwić. Skierował się po prostu do wyjścia, pozwalając także, by nogi zaniosły go do motoru. A szedł w dziwnym transie. W końcu dopiero gdy przystanął przy swojej maszynie, zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo trzęsły mu się ręce i wszystkie mięśnie. Do tego mroczki przed oczami kazały mu po prostu oprzeć się dłońmi na siodle i czekać. Oddychać. Uspokoić ciało i walące serce. Zaciskające się gardło i coraz bardziej szczypiące oczy. Czy to właśnie tak wyglądało dziesięć lat czekania? Czy tak właśnie wyglądała rzeczywistość? Przyszłość i przeszłość, których nigdy nie miało być... - Kurwa...
Gem Fernwell
easter bunny
chubby dumpling
weterynarz oraz opiekun lwów — cairns zoo
33 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Weterynarz i opiekunka lwów w Cairns zoo. Przeszło trzy lata temu wróciła z długoletniego pobytu w Kenii, gdzie pracowała ze zwierzętami w Parku Narodowym Nairobi. Aktualnie myśli o założeniu własnej fundacji, a poza tym próbuje zbudować swoją przyszłość z Clayem.
Na temat jego obecnego życia posiadała jedynie jakieś zdawkowe informacje, ale i to nie przeszkodziło jej w stworzeniu dość dokładnej, a jednocześnie też bolesnej dla niej wizji. Była bowiem pewna, że codzienność Burnetta musiała być wypełniona rodzinnym szczęściem, za które odpowiadała nie tylko jego żona, ale też ta wygadana blond kruszynka, w towarzystwie której zwykła go widywać. Zakładała, że byli tylko we trójkę – nigdy przecież nie spotkała go w towarzystwie innego dziecka, a kiedy Teresa ostatnim razem próbowała opowiadać jej co nieco, ani razu nie wspomniała o rodzeństwie. Gemma z jakiegoś powodu zwracała uwagę na takie szczegóły, choć jednocześnie wiedziała, że te nie miały już żadnego znaczenia. Najważniejszy był bowiem fakt, że jego życie obecnie różniło się od tego, które wspólnie wiedli przed laty. Różniło się, ponieważ miał wszystko to, czego ona pragnęła dla nich razem. Miał żonę, w której ramionach mógł skryć się po długim i męczącym dniu, i której mógł zwierzyć się z najskrytszych, najbardziej dręczących go problemów. Miał też córkę, którą do woli mógł rozpieszczać, troszczyć się o nią i zapewniać jej wszystko, co najlepsze. Gemma naprawdę mu tego zazdrościła, ponieważ dla siebie także pragnęła kiedyś takiego scenariusza, a choć początkowo pragnęła zrealizować go z nim, teraz żałowała, że nie miała tego po prostu. To jednak obecność Ephraima była tym, co rozbudziło w niej tęsknotę za dawnymi marzeniami. To on był tym, co ściągnęło na nią nostalgię.
A teraz nie chciał wracać?
Spojrzała na niego wyraźnie zagubiona. Wydawało jej się przecież, że jego życie musiało być idealne, a jednak teraz wcale nie brzmiał jak ktoś, kto potrafił się nim cieszyć. Brzmiał na zmęczonego, niezainteresowanego dalszą sielanką, a przede wszystkim nie brzmiał jak ktoś, kto był szalenie szczęśliwy. To w pewnym stopniu burzyło wizję, którą Gemma sama zdołała sobie stworzyć, ale nie miała odwagi zapytać go o to, dlaczego tak było. Nie chciała przekraczać granicy, która powinna między nimi powstać, a poza tym nie chciała być aż taką egoistką, aby dawać mu do zrozumienia, że jego szczęście sprawiało jej przykrość. Nie była idealna, a myśli, które błąkały się po jej głowie od czasu, gdy Ephraim ponownie stanął na jej drodze, sugerowały, że miała w sobie sporo egoizmu, a jednak nie było go w niej aż tak dużo, aby mogła spróbować wejść z butami pomiędzy niego i jego rodzinę. Pogodziła się więc z ich losem. Pogodziła się z tym, że ich wspólna przyszłość była już tylko marzeniem, które zostało pogrzebane w przeszłości. I choć jego widok sprawiał, że to marzenie znów nabierało barw, Fernwell potrzebowała czegoś, co mogłoby skutecznie sprowadzić ją na ziemię. Bo nie, ich historia nie miała mieć żadnej przyszłości – nawet tej przyjacielskiej. Nie zniosłaby bowiem myśli o tym, że był obok, ale pełnił wyłącznie taką rolę.
Rozchyliła usta, by poprosić go o to, aby przestał mówić, ale nie zdołała. Nie weszła mu w słowo, ale wcale nie dlatego, że sam zdołał ją zakrzyczeć. Gdyby chciała, z łatwością poprosiłaby go o to, aby nie otwierał się bardziej, ale i tym razem odezwała się w niej egoistka. Chciała wiedzieć. Chciała poznać jego myśli, a także chciała, żeby połechtał jej ego wspomnieniem o tym, że wcale nie przestał kochać jej tak szybko. Wpatrywała się w niego intensywnie, z każdym kolejnym słowem czując się tak, jakby zalewała ją coraz intensywniejsza fala gorąca. Jego bliskość, zapach, a także to wyznanie – to wszystko sprawiało, iż w umyśle Gemmy znów rozpoczynał się chaos, za którym nie potrafiła nadążyć. Przez długi czas chciała to usłyszeć, a jednak to wyznanie wcale nie sprawiło, że poczuła się szczęśliwa. Nie, pociągnęło za sobą kolejną dozę żalu, która przypominała jej o tym, że przed laty życie naprawdę z nich zakpiło. Powstrzymało ich przed szczęśliwym zakończeniem, ponieważ to najwyraźniej nie było im pisane, a Gemma potrzebowała właśnie tych słów, aby to zrozumieć. Teraz wiedziała, że to nie oni byli kłopotem. Nie był nim również brak uczuć, ponieważ te przez długi czas były w nich żywe. Nawet teraz dawały o sobie znać, zmuszając ją do tego, aby spojrzenie na moment powędrowała na jego usta. Wystarczyłoby, aby przyglądała mu się jeszcze przez chwilę, a w końcu zamknęłaby je w pocałunku. Przed tym jednak powstrzymał ją Burnett. Oderwał od niej spojrzenie, a Gem potrzebowała jeszcze dłuższej chwili, aby zapanować nad zagubieniem, które ją ogarnęło. Momentalnie też zganiła się w myślach za to, że w ogóle wzięła coś takiego pod uwagę. Nie mogła dać się porwać chwili słabości, wcale nie dlatego, iż uważała, że dwa razy do tej samej rzeki nie powinno się wchodzić. Nie, powinna zachować rozsądek głównie przez to, że w jego życiu był ktoś inny. Było również dziecko, które nie zasługiwało na to, aby ktoś odebrał mu ojca. Niczego więc nie mogli już odkręcić i lepiej miało być dla nich obojga, jeśli w końcu by się z tym pogodzili.
To właśnie Gemma zamierzała zrobić, dlatego nie zareagowała, kiedy zdecydował się wyjść. Sama nie ruszyła się z miejsca, intensywnie wpatrując się w szereg rozstawionych za barem butelek. Już przychodząc tutaj czuła się dziwnie, ale teraz w jej głowie panował jeszcze większy chaos. Nie mogła przestać myśleć o tym, co powiedział jej przed kilkoma minutami, a jednocześnie nie potrafiła też wyrzucić ze swojego umysłu myśli o tym, że to musiał być koniec. Musiała zamknąć ten rozdział i wyprzeć ze swojego umysłu to, że ktoś taki, jak Ephraim kiedykolwiek istniał. Musiała wyprzeć wątpliwości, które nawiedziły ją po raz kolejny, ponieważ te niczego nie miały zmienić.
Zamówiła kolejnego drinka, w ten sposób chcąc uśmierzyć ogarniający ją ból. Czuła się tak, jakby zostawił ją po raz kolejny, jednocześnie dostrzegając ironię sytuacji. Znów miał przecież zniknąć. Znów miał zostawić ją na lądzie, aby kolejnego dnia wsiąść na statek i wspólne chwile wrzucić do worka wspomnień. Nieistotnych wspomnień, bo przecież teraz już nie znaczyła dla niego nic. I tak miało już pozostać.

[akapit]

KONIEC

Ephraim Burnett
ODPOWIEDZ