Latarnik — Latarnia morska
32 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Sprawuje pieczę nad latarnią morską w Lorne
1.

Kto by się spodziewał, że biednej, samotnej Irene przydarzy się coś takiego? Z pewnością nie ona sama. Oczywiście nigdy nie przestała fantazjować o tym, że kiedyś przeżyje historię jak bohaterka jakiegoś bestsellera. Kto wie, może tą ktoś zekranizuje i Caddle się dorobi? Nigdy nie wiadomo. Chociaż oczywiście jak zwykle wybiegała ze wszystkim na przód.
Wróciła właśnie od przyjaciółki, z którą przesiedziała całą noc. Kobiecie zmarł mąż i oczywiście Irene poczuła się jako odpowiednia osoba do tego, żeby ją wspierać. No i nie zawiodła. Upewniła się, że kobieta zjadła, pomogła jej zorganizować najważniejsze rzeczy odnośnie pogrzebu i stypy, a na koniec upewniła się, że ta się wyśpi. Irene zamiast jechać do domu postanowiła odwiedzić latarnię. Wyjęła pocztę i od razu skierowała się do części z kuchenką. Wstawiła sobie wodę na herbatę i zaczęła przeglądać korespondencję. Po paru chwilach trafiła na kopertę, która wyglądała jakby w życiu przeszła więcej niż ona. Była nieco pożółkła, gruba, pozaginana i ewidentnie zalana. Była pod wrażeniem, że listonosz odczytał adres, bo nawet ona nie potrafiła tego zrobić. Imię i nazwisko nadawcy odczytała z niemałym trudem. Zanim przystąpiła do zaglądania do zawartości, zalała sobie herbatę i z kubkiem w ręku zajęła miejsce na krześle, przy biurku, gdzie zazwyczaj pisywała raporty i dzienniki z latarni. Wyjęła nóż i delikatnie otworzyła kopertę, w której był kilkustronicowy list. Od razu zauważyła, że nie była adresatką. Zawstydzona tym, że mogłaby czytać czyjeś listy szybko odłożyła kartki na biurko. Rozejrzała się po pomieszczeniu spodziewając się tego, że ktoś ją obserwował i zostanie oskarżona o naruszanie czyjejś prywatności. Zrezygnowałaby z dalszego czytania listu, gdyby nie to, że poza imieniem adresatki, zdążyła zobaczyć też datę. List był opóźniony o parę lat. Nabrała powietrza, sięgnęła po korespondencję i tym razem nie odłożyła kartek dopóki nie skończyła czytać.
List był dokładnie tym czego się spodziewała. A właściwie o czym fantazjowała, że mogłoby ją spotkać. Historia miłosna dwójki ludzi, którzy zostali rozdzieleni przez zobowiązanie zawodowe mężczyzny. Na lądzie zostawił żonę, która spodziewała się ich pierwszego dziecka. Irene kilka razy chwytała się za serce (dosłownie), zazdroszcząc, że te listy nie są do niej. Mężczyzna darzący swoją kobietę takim uczuciem to prawdziwy skarb. Irene pod koniec listu wzruszyła się do tego stopnia, że musiała wysmarkać nos. No i jak tak smarkała to spoglądała na leżące na biuru kartki. Wiedziała, że odnalezienie kobiety graniczyłoby z cudem. Adres na kopercie był kompletnie rozmyty. Jeżeli listonosz sobie nie poradził to ona tym bardziej tego nie zrobi. Pozostawało jej tylko jedno. Tak. Tak zrobi. Irene Caddel odpisze na ten list sprzed paru lat.
Wzięła porządnego łyka herbaty, wyjęła z szuflady kartki i pióro i zaczęła pisać.

Dzień dobry panie Burnett,

Nie zna mnie pan, ale


Szybko skreśliła to co napisała. Brzmiało to naprawdę tragicznie. Jakby była bohaterką książki Jane Austen to na pewno nie napisałaby czegoś tak idiotycznego. Sięgnęła po nową kartkę.

Drogi Ephraimie,

Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że pisanie tego listu może być najgłupszą decyzją jaką podjęłam w życiu. Jest w końcu spora szansa, że nigdy go nie otrzymasz. Mimo wszystko postanowiłam zaryzykować. Niech stracę. Jedyne co może się stać to to, że zyskam opinię kretynki. Mimo wszystko, do odważnych świat należy. Podobno.

W kopercie dołączam list, który otrzymałam 19 lipca 2022 roku omyłkowo. Mam świadomość tego, że list jest sprzed paru lat. Po samej kopercie zobaczysz, że musiał dużo przeżyć. Jestem pewna, że po prostu zagubił się na poczcie. Zdarza im się to notorycznie. Nigdy jednak australijska poczta nie miała takiego opóźnienia. Tak mi się wydaje. To musi być jakiś rekord.

Na początek chciałabym Cię przeprosić za to, że go otworzyłam i odczytałam. Szczerze wierzyłam, że mógł być zaadresowany do mnie. Nie będę też kłamać, bałam się, że dostałam upomnienie o jakiś zaległy rachunek, którego nie opłaciłam te parę lat temu. Jak już go otworzyłam i zaczęłam czytać to przyznaję, że doczytałam go do końca. Właśnie to zainspirowało mnie do tego, żeby jednak spróbować zwrócić ci ten list. Adres twojej małżonki jest rozmyty, nie jestem w stanie zwrócić go jej do rąk własnych. Jedyne dane jakie mam to te twoje. Mam tylko nadzieję, że nadal pływasz na statkach i ostatecznie ten list „wróci do domu”.

Nie przewiduję nawet najgorszego scenariusza. Wierzę to, że wraz z małżonką jesteście cali, szczęśliwi i zdrowi. Mam nadzieję, że dziecko, którego oczekiwaliście kiedy pisałeś ten list jest waszym całym światem.


Zatrzymała się na chwilę myśląc o tym czy powinna coś opowiedzieć o sobie. Czy miało to sens? Czy było to ważne? Przecież sensem całej tej historii i pisania listu była chęć zwrócenia mu listu, który pisał do żony. Na tym historia miała się skończyć. Nie powinna drążyć tematu. Mimo wszystko sięgnęła po telefon i włączyła przeglądarkę. Nie była fanką social medias, więc nawet nie wiedziała gdzie mogłaby go szukać. Czy znajdzie go na Instagramie? Czy musi mieć profil na facebooku żeby go odnaleźć? Jeszcze raz spojrzała na to co napisała i na listy do tajemniczej kobiety. Czy naprawdę chciała zrujnować taką historię znalezieniem mężczyzny w Internecie? Odłożyła telefon i ponownie sięgnęła po pióro.

Naprawdę liczę na to, że moja ingerencja (w szczytnych zamiarach!) w Waszą prywatność nie zostanie odebrana negatywnie. Nie zrobiłabym tego, gdyby znalezienie adresatki było łatwiejszym zadaniem. Jak widzisz, nawet poczta zawiodła.

Jeszcze raz życzę wam zdrowia i szczęścia. Chciałabym, żeby każdy odnalazł taką miłość jaką macie wy.


Przez chwilę rozważała tego, żeby życzyć mu pomyślnych wiatrów, a jego małżonce przyjaznej pogody w australijskim klimacie, ale na szczęście zrezygnowała z czegoś tak tragicznego. Prawda mogła być taka, że żona mogłaby być już wdową, a jego ciała nigdy nie odnaleziono. Boże. Nie. Takie tragiczne myśli nie powinny jej nawiedzić. W jej ulubionych historiach rzadko kto umiera. Zawsze są szczęśliwe zakończenia. Tak też miało być teraz.
Z poważaniem,
Irene


Oddaliła od siebie list, żeby mu się przyjrzeć. Uznała, że nie będzie go czytała drugi raz, bo z pewnością go wyrzuci i zacznie pisać coś nowego. A dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że im dłużej będzie o tym myślała, to wyjdzie jej coraz większe gówno. List nie powinien być długi. Nie powinna przesadzać. Tak naprawdę to nei powinna pisać nic. Powinna zostawić notatkę, że list został do niej dostarczony omyłkowo. Nie. Powinna iść na pocztę i ich poinformować, że to nie jest jej i mają to zwrócić do nadawcy. Wewnętrzny głos jednak podpowiedział, że to będzie głupie rozwiązanie i ominie ją przygoda. Albo chociaż będzie miała anegdotkę, którą będzie opowiadała na strzelnicy, albo w klubie książki.
Otworzyła szufladę, wyjęła z niej kopertę, wsadziła tam wszystko upewniając się, że o niczym nie zapomniała. Starannie podpisała kopertę, dopiła herbatę i spakowała swoje rzeczy. Tym razem mogła już wrócić do domu. Wsiadła do swojego auta i po drodze zatrzymała się przy skrzynce pocztowej, do której wrzuciła kopertę.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
write me
irene & ephraim
Nie oszukiwał nikogo w momencie, w którym przyznawał, iż ponowne wypłynięcie stanowiło kolejne wyzwanie. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że jedynym żalem, jaki za sobą pozostawiał, było rozstanie z Teresą. Z chęcią wszak opuszczał Lorne Bay i pozostawione w nim problemy, które wcale nie zostały rozwiązane przez okres sześciu miesięcy. A przecież nie tak to sobie wyobrażał. W głowie kapitana sytuacja małżeńska miała być już do tej pory wyraźna oraz jednoznaczna. Pozostawiona za nim lub na wyraźnym półmetku. Dążąca, działająca, idąca naprzód. Tymczasem wszystko się jeszcze silniej skomplikowało. Do sprawy, która miała być tylko i wyłącznie małżeńska, dołączył kochanek Leonie, którego wpierw Ephraim musiał się pozbyć pod względem czysto zapobiegawczym. I nie chodziło o walkę o Turner, bo tej kapitan nie zamierzał się podejmować po tym wszystkim, co zrobiła mu dawna partnerka mu, ale jedyną podstawą była Teresa. Dziewczynka, jego córka, która nosiła jego nazwisko i która była jedynym, na czym mu zależało w całym świecie. To dla niej Burnett zamierzał wrócić i wywalczyć nie tylko podział władzy rodzicielskiej, ale także i przyszłość. Ich przyszłość. To była jedna strona medalu i problemów. Drugim było coś, ktoś, kogo zdecydowanie nie spodziewał się już spotkać. I nie podobało mu się to, w co grała Gemma. Ostatnie zaczepienie jak gdyby nigdy nic w barze za mocno biło czymś, czego nigdy nie chciał w związku z nią. Nie potrafił jeszcze tego określić, a może zwyczajnie nie chciał, ale ponowne spotkanie z Fernwell nie było pomocne na żadnej płaszczyźnie. Nie w momencie, gdy tego nie potrzebował. W momencie gdy jej nie potrzebował. Musiał i chciał skupić się całkowicie w walce z aktualnościami, nie zaś przeszłością. Przeszłością, która miała już nią pozostać na zawsze, ale najwidoczniej na przekór los miał dla kapitana zupełnie inne plany. Ephraim nie był jednak już chłopcem. Pomimo obudzonych, wcześniej zakurzonych emocji, które były wyjątkowo silne i znaczące, początkowa ekstaza opadała i zostawiała ponownie umysł mężczyzny w trybie analizy. Można było sądzić, iż od urodzenia taki był, działał tak jak zawsze, ale była to nieprawda. Burnett na przestrzeni lat zmienił się. Po narodzinach Teresy jego postawa złagodniała, aby w ostatnim roku stwardnieć niczym rozgrzany do bieli miecz, tuż przed zanurzeniem w lodowatej wodzie. Oto więc było ostrze, którym się stał i nikt nie mógł zaprzeczyć, że nie potrafił walczyć o swoje. I nie był zdolny do rozrywania tych, którzy stanęli mu na drodze. Szczególnie gdy cel był niepohamowanie istotny. Aktualnie miał za dużo do stracenia, aby dać się rozpraszać. Teresa była zbyt ważna, aby jej ojciec dał się rozpraszać.
Szczęście więc w nieszczęściu, gdy kolejny rejs przywołał kapitana do służby. Silna w gabarytach oraz mocy Adelaide na nowo stała się jego domem, a pełna zaangażowania załoga rodziną. Wśród oficerów brakło oczywiście obecności najdroższego przyjaciela, ale nie miało to w żadnym przypadku zatrzymywać Ephraima przed oddaniem siebie całego misji, jaką dostali. Wyjątkowo wypływali z zachodniego wybrzeża, czym mogli zaoszczędzić, aż dwadzieścia jeden dni rejsu. Mało tego — dzięki skróconemu dystansowi mogli nie tylko być prawie miesiąc prędzej w domu, lecz także płynąć szybciej. Adelaide mogła pokonać i dziewięć tysięcy mil, lecz przy zaledwie piętnastu węzłach. Mając do pokonania dwie trzecie tego dystansu, mogli pozwolić sobie nawet i na dwadzieścia węzłów. I mimo iż nie wypływali znów na pół roku, w porcie marynarze żegnali się ze swoimi rodzinami oraz bliskimi, jak zawsze. Z Ephraimem pojechała Melody i Leonie z Teresą i jako iż mieli do pokonania całą Australię, polecieli samolotem należącym do sił zbrojnych Związku Australijskiego. Gdy przyszło im się rozstać, kapitańska biel kontrastowała z eleganckim granatem sukienki małej dziewczynki. Jedno z odznaczeń tkwiących na piersi mężczyzny, którymi bawiła się Teresa, znalazło jednak swoją drogę do rączek drobnej blondynki. - Zachowaj to dla mnie - poprosił, wciąż kucając przy drobnej sylwetce i pozwalając, by zaraz delikatne ramiona zacisnęły się wokół jego szyi. - Zanim się obejrzysz, będę z powrotem - obiecał, po raz ostatni przed wejściem na pokład wtulając twarz w ciało córki. Oczywiście, że było to wyjątkowe uproszczenie, ale pozwolił, aby to uścisk mówił więcej. Finalnie przekazał jednak wyjątkowo poruszoną dziewczynkę jej matce. - Pilnuj jej - poinstruował krótko żonę, wyłapując jej spojrzenie i wiedząc, że na więcej nie było go stać. Na szczęście ten moment nie mógł trwać zbyt długo, bo miał jeszcze obok Melody. Ich uścisk był nieco dłuższy niż zawsze, ale młodsza Burnett nienawidziła, gdy jej brat wypływał na morze. - Uważaj na nie - zwrócił się cicho do siostry, wypowiadając te słowa do damskiego ucha, gdy i z nią przyszło mu się pożegnać. Zasalutował trzem kobietom i ruszył wprost na mostek, wiedząc, iż po wkroczeniu na pokład nie był ojcem, mężem ani bratem. A salutujący mu marynarze także o tym wiedzieli i tego po nim oczekiwali.
Był dzień drugi ich rejsu, gdy mógł na trochę zajść do własnej kajuty i zająć sprawami prywatnymi. Nie spodziewał się żadnej poczty, szczególnie tak wcześnie. Większość korespondencji prowadzona była drogą mailową, ale wiele osób — w tym jego własna córka — wciąż preferowało właśnie staromodną komunikację. Mimo iż „listy” od Teresy były głównie rysunkami i coraz odważniej spisywanymi koślawo słowami, Ephraim kochał je jednak dostawać. Przypominały mu o tym, jak bardzo ukochał sobie rodzinną więź oraz tradycję. Nigdy jednak tak wcześnie nie dostawał tychże artystycznych tworów. Zdziwił się więc, widząc nieznane sobie nazwisko z odniesieniem do miejsca adresata. Lorne Bay. Zmarszczył brwi. Widział także oznaczenia swojej dawnej jednostki oraz dawnego stopnia, które oczywiście zostały przekreślone najpewniej przez kogoś z poczty należącej do marynarki wojennej i zaktualizowane. Kto by jednak mógł pisać do niego przedawnionymi danymi? Rozpinając kołnierz munduru, Ephraim rozpakował napchaną kopertę i zauważył kilka złożonych stron. Jaki zaskoczeniem było zrozumienie, iż były to dwa różne listy w jednym. W tym jego własny! Usiadł na łóżku i na chwilę całkowicie oderwał się od aktualnej sytuacji, nie rozumiejąc kompletnie, co się działo. Czytając słowa nieznanej sobie autorki, co jakiś czas przerywał i wracał spojrzeniem do własnego listu sprzed kilku lat. Wymęczony papier wciąż trzymał jego tak bardzo nieaktualne słowa. Gdy skończył, nie wiedział, co miał myśleć. Chyba z pięć minut siedział nieruchomo, wpatrując się w nieistniejący punkt, gdy odłożył dokumenty na stolik i skierował się do łazienki, by obmyć twarz zimną wodą i liczyć na jakieś orzeźwienie. Gdy wyszedł, listy wciąż były na swoim miejscu i zdawały się eskalować dziwną energią. Jakby wymuszając na kapitanie reakcję... - Cholera - mruknął cicho pod nosem i zasiadł do stolika.
HMAS "Adelaide"
2 sierpnia 2022
Szanowna Irene,

Napisanie, że nie spodziewałem się czegoś podobnego, jest zdecydowanym umniejszeniem. Skłamałbym, twierdząc jednakże, iż ostatni czas nie obfituje w sytuacje podobnego typu — nie bądź więc dla siebie nazbyt surową. Doceniam Twoje wyjście wyzwaniu naprzeciw, pomimo oddalenia czasowego od listu, który spowodował tę całą sytuację.

Ta podróż w przeszłość, jaką mi sprawiłaś, jest zabarwiona wyjątkowo słodko-gorzką nutą. List, który dostałaś, pisał inny mężczyzna, z którym nie potrafię się już identyfikować ani utożsamiać. Pragnę Cię jednak zapewnić, iż moja córka jest najwspanialszym, co mogło mnie spotkać. Nie wszystko jednak ma dobre zakończenie.

Mimo wszystko dziękuję Ci, bo wiem, że Twoje intencje były szczere. Twoja postawa upewnia mnie w przekonaniu, iż na lądzie wciąż są ludzie, którym chcę służyć. Życzę Ci także, abyś znalazła spokój w tych niepewnych dniach,

Kapitan Ephraim Joseph Burnett,
Oficer Dowodzący HMAS "Adelaide"

Wrzucił list do skrzyni, która miała zostać opróżniona przez załogę najszybciej wylatującego na ląd helikoptera. Spodziewał się, iż miało się to wydarzyć dopiero w następnym tygodniu, chociaż nie mógł być tego całkowicie pewny. Mimo to nie spodziewał się odpowiedzi, rozstając się z Irene w myślach. Późnym wieczorem przechodząc się przez pięknie oświetlony pokład własnego statku, zatrzymał się przy bakburcie i wyrzucił do wody stary list, który kiedyś napisał do Leonie. I nie żałował.
irene caddel
easter bunny
chubby dumpling
Latarnik — Latarnia morska
32 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Sprawuje pieczę nad latarnią morską w Lorne
Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że Irene Caddel na ten list czekała z niecierpliwością. Czekała na odpis tak długo, że w końcu po prostu przestała czekać, zapomniała i uznała, że ot ominęła ją kolejna historia, która mogła być przygodą jej życia. Nic nowego. Przecież była przyzwyczajona do tego typu zawodów. Lubiła je nazywać zawodami, ale prawda była taka, że gdyby miała okazję do jakiejś przygody to ostatecznie sama by z niej zrezygnowała. Obawa przed działaniem i podejmowaniem ryzyka rujnowała jej wszystko. Chociaż to nawet nie były jakieś obawy. To było głupie analizowanie każdej decyzji. Pierwsze co zawsze się pojawiało w jej głowie to „a co się będzie działo z latarnią jak mnie tu nie będzie?”. I na tym kończyły się jej wszystkie „przygody”.
Pierwsze dni po wysłaniu listu, Irene jak głupia dziewucha, zaglądała do skrzynki właściwie codziennie. Zaglądała do niej już dzień po tym jak wysłała list. Nie miała pojęcia skąd wytrzasnęła pomysł, że ta sama, australijska poczta, która kilka lat temu nie potrafiła dostarczyć tego listu, ten od niej dostarczy w kilka godzin i jeszcze przyniosą jej odpis. Zawsze mogła tłumaczyć się tym, że dostanie list z powrotem z naklejką „Zwrot do nadawcy” albo „Podany adres nie istnieje” czy cokolwiek takiego. Niestety na taką wymówkę nie wpadła. Po prostu tak bardzo chciała poznać dalsze losy tej historii miłosnej, że nie chciała czekać. Tym bardziej, że czuła się jakby jej ulubiona autorka od romansideł dzieliła się z nią jeszcze nie wydaną wersją nowej książki. I to właśnie Irene dostąpiła zaszczytu, w którym mogła być pierwszą czytelniczką i pierwszym krytykiem.
W końcu jednak pochłonęło ją jej własne życie. A właściwie to śmierć przyjaciela i pomaganie przyjaciółce, która musiała radzić sobie z tą stratą. Irene poświęciła się jej totalnie. Nie miała z tym problemu. Bexley była przy niej kiedy Irene rozwodziła się z Jamesem, teraz mogła się odwdzięczyć tym samym. Jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że przyjaciółka była w znacznie gorszym położeniu. Irene, jeszcze kiedy była żoną Jamesa, bardzo dużo czasu spędzała w towarzystwie Bexley i jej męża. Często spotykali się na podwójne randki, krótkie wyjazdy, najczęściej weekendowe, bo przecież nic dłuższego nie wchodziło w grę z Irene. Właściwie to przez Jamesa Irene poznała kobietę, którą do dzisiaj uważa za swoją najlepszą przyjaciółkę. Strata przyjaciela była okropnym przeżyciem. Dodatkowy ból sprawiało jej oglądanie przyjaciółki, która ze stratą nie mogła się pogodzić. Irene jej nie pospieszała. Zdawała sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie Bexley nigdy się po tym nie pozbiera. Już na zawsze będzie nosiła w sercu ranę po jego stracie. Jedyne czego potrzebowała to czas i wsparcie. A to Caddel była w stanie jej zaoferować. A przynajmniej w małym stopniu. Po jakimś czasie kobieta rzeczywiście zaczęła dochodzić do siebie, na nowo się uśmiechała i odnajdowała się w świecie, w którym nie miała męża. Zadecydowały nawet, że Irene może wrócić do domu, a w razie gdyby była potrzebna to Bexley będzie się z nią kontaktować.
No i tak w końcu Irene wróciła do swojej latarni. I to nie tak, że na te ostatnie tygodnie ją olewała. Absolutnie nie, przychodziła do pracy wykonywać swoje obowiązki, ale część przekazała pomocnikowi, którego udało jej się zatrudnić, a na którego ja w końcu muszę napisać poszukiwania. Skupiała się jednak na pracy niezbędnej. Wszystko inne odkładała do momentu, aż wyprowadzi się od przyjaciółki i wróci do siebie. –No już was biorę. Spokojnie. – Zaśmiała się do psów, które zaczęły się wyrywać jak tylko Caddel zatrzymała auto. Wychyliła się do tylnego siedzenia, żeby przypiąć Phila i Eda na smycze. Z paki swojego pickupa wzięła torbę, zawiesiła ją sobie na ramię i podeszła do drzwi, żeby wypuścić psy. –Stać! – Nakazała, ale te absolutnie jej nie posłuchały. Już dawno myślała o tym, żeby oddać je na szkolenie, ale nigdy nie było czasu na takie pierdoły. Zawsze były ważniejsze rzeczy do zrobienia. Zamknęła auto i skierowała się do skrzynki na listy, z której żałośnie wystawały jakieś ulotki. Westchnęła ciężko, bo niestety nie wszystkie nadawały się do palenia w kominku. Owinęła sobie smycze wokół ręki żeby mieć pewniejszy chwyt i zaczęła wyciągać wszystko ze skrzynki i wrzucać to prosto do torby. Recykling zrobi już w środku, na spokojnie. A przynajmniej myślała, że będzie spokojnie.
Na kilka sekund zatrzymał jej się czas. Słyszała tylko i wyłącznie szum w uszach i naprawdę chciała to zwalić na uczucia, które ją zalały kiedy zobaczyła charakterystyczne imię na kopercie. Prawda jednak była taka, że był to szum wody, a czas dalej płynął. Irene była nic nieznaczącym pionkiem na tym świecie, ale od czasu do czasu lubiła wierzyć w to, że może kiedyś, świat rzeczywiście zakręci się wokół niej. Drżącą ręką (tego już nie udawała i nie wymyślała) sięgnęła do skrzynki po kopertę. Chwyciła ją, trzasnęła drzwiczkami skrzynki ignorując pozostałe listy i ulotki i ruszyła w stronę latarni. Dziękowała Bogu za to, że zatrudniła pomoc, bo dzięki temu nie musiała teraz walczyć z kluczami i zamkiem. Otworzyła drzwi do środka i zwolniła uścisk na smyczach. Pozwoliła na to, żeby psy pobiegły w swoją stronę. Naturalnie zapomniała o tym, żeby zdjąć smycze, a psom na chwilę obecną to nie przeszkadzało. –Już jestem! Możesz iść do domu! – Krzyknęła do pomocnika. W latarni nie było pracy, żeby dwie osoby musiały być tutaj w tym samym czasie. Podeszła do biurka, do szuflady schowała list jakby był jej największym sekretem i skierowała się w stronę pomocy, żeby posłuchać raportu i zamienić kilka słów. Irene pierwszy raz w życiu pozwoliła sobie na to, żeby nie słuchać tego co się do niej mówi. Mogłaby przysiąc, że słyszała jak list ją woła, ale wiedziała, że to już poważne omamy.
Pożegnała pomocnika i żeby przyspieszyć jej lub jego wyjście, wyszła nawet na zewnątrz, żeby wzrokiem odprowadzić go lub ją do auta, a później chwilkę poczekać, aż znikną za horyzontem. Przez cały czas z uśmiechem na ustach machała. Jak teren był bezpieczny to wróciła do latarni, zamknęła za sobą drzwi i prawie wpadając na torbę, którą zostawiła w niekorzystnym miejscu, rzuciła się w stronę biurka. Usiadła, wzięła parę głębszych oddechów, wyjęła kopertę z szuflady i drżącymi rękoma sięgnęła po nóż do kopert i delikatnie ją rozcięła. W międzyczasie zaczęła wymyślać czego mogłaby się spodziewać. Chciała nawet powąchać kopertę, ale uznała, że to przesada. W dodatku nie pisała z kobietą, a to kobiety raczej perfumują listy. Chyba, że… co jak list przyszedł od kobiety, do której Ephraim pisał? No trudno. Zrobiła to. Powoli nachyliła się i powąchała kopertę i zawartość. Nic. Zapach papieru, skrzynki na listy i plastikowych ulotek. Trochę się zawiodła. Typowa Irene. Wyjęła cieniutki list i zaczęła go czytać. Była tak podekscytowana wizją otrzymania odpowiedzi, że przeleciała przez cały tekst nie zwracając uwagi na nic. Musiała sobie przypomnieć o czytaniu ze zrozumieniem, więc ponownie powędrowała do pierwszych słów i tym razem czytała już uważnie słuchając tego jak w uszach pulsuje jej krew. Albo nadal szumi woda. Jedno z dwóch na pewno.
Była zła i zawiedziona. Tyle czekania i nie-czekania po to, żeby dostać odpowiedź, która okej, odpowiedziała na jej pytania, ale jednocześnie nie zdradziła nic? Odłożyła list i gwałtowanie wstała. Nie, z pewnością nie będzie na to odpisywać. Nie będzie się angażować. List nie był zaproszeniem do tego. Odeszła od biurka i skierowała się do torby, żeby ją podnieść i rozpakować to co przyniosła. Schowała mleko do lodówki, kawę do szafki, worki na śmieci do szuflady. Wyjęła też wszystkie ulotki i ułożyła je na blacie części kuchennej obiecując sobie, że zaraz się zajmie odpowiednią segregacją. Sięgnęła po ostatnie rzeczy i jak na złość chwyciła nowy kałamarz i tłoczek do pióra. Cholera. Będzie musiała wrócić do biurka. Zresztą… kogo ona oszukiwała? Odpisałaby na ten list tak czy siak. Rzuciła torbę obok lodówki i szybkim krokiem wróciła do biurka. Szybkim gestem sięgnęła po kartkę i pióro i zaczęła pisać.

Drogi Ephraimie.

Naprawdę nie spodziewałam się tego, że kiedykolwiek otrzymam odpowiedź na ten list. Zakładałam, że albo go nie otrzymasz, albo otrzymasz i podziękujesz w myślach. Wirtualne i mentalne przesyłanie myśli i pozdrowień jest teraz takie modne. Mimo wszystko cieszę się, że otrzymałam od Ciebie fizyczną odpowiedź.

Jest mi naprawdę przykro słyszeć o tym, że Wasza historia nie miała dobrego zakończenia. Szczerze liczyłam na to, że chociaż wam udało się przełamać statystyki. Przepraszam też, że nie porzucam tematu i zdecydowałam się na napisanie kolejnego listu. Jestem naprawdę ciekawską osobą i nie mogę przejść obok takiej historii obojętnie. W razie co to nie obawiaj się, nie jestem dziennikarką szukającą taniej sensacji. Chociaż właściwie to zastanawiam się czy nie byłaby to idealna profesja dla mnie.
Muszę jednak niechętnie przyznać, że otrzymanie tego omyłkowego listu było jedną z bardziej interesujących rzeczy jaka mi się przytrafiła ostatnimi czasy. Jak głupia wyglądałam odpowiedzi, choć nie ukrywam, na jakiś czas udało mi się utracić nadzieję, że kiedykolwiek doczekam się wiadomości zwrotnej. Cieszę się, że mnie nie olałeś.

Jeśli mnie pamięć nie myli to na liście do ukochanej, przepraszam, byłej ukochanej, podpisywałeś się inną rangą. Jeżeli mam rację to przyjmij moje gratulacje z okazji awansu. Poza tym dobrze widzieć, że nadal kontynuujesz swoją karierę. Po przeczytaniu listu od razu można było zauważyć jak poświęcony jesteś swojej pracy. Mam nadzieję, że moje wrażenie nie było mylne.

Jeszcze raz przepraszam, że postanowiłam kontynuować korespondencję. Jeżeli przekroczyłam jakiekolwiek zasady savoir vivre w temacie pisania listów – przepraszam. Nie było to moim zamiarem. Moja stara dusza, beznadziejnej romantyczki szeptała mi i podpowiadała, że powinnam poznać zakończenie waszej historii. Głupia nie spodziewała się takiego zakończenia.

Zakładam, że jesteś obecnie na statku także… życzę Ci pomyślnych prądów. Czy tak się mówi? Nie mam pojęcia.
Jeżeli zignorujesz ten list, będę w stanie to zrozumieć. Naprawdę. Potraktuj to jak natrętną ulotkę informującą o nowo otwartej azjatyckiej knajpie w pobliżu.

Pozdrawiam.

Z poważaniem,

Irene


Czytając list zaśmiała się na głos na wzmiankę o statystykach. Naturalnie musiała założyć, że tak jak i jej związek, ich miłość również zakończyła się rozwodem. W sumie to i tak było to pozytywne zakończenie. Przynajmniej nie myślała o śmierci jego żony. A przynajmniej teraz, bo podczas pisania pierwszego listu naprawdę zakładała, że któreś z nich może już nie żyć. No tak czy siak nie chciała już przepisywać całego listu, żeby usuwać zmiankę o statystykach. Najwyżej jej potwierdzi, albo zaprzeczy i wyzna prawdę, albo… po prostu jej nie odpisze, bo uzna ją za kretynkę, która będzie go nękała listami. Każda wersja była prawdopodobna, ale ostatnią Irene postanowiła wygodnie zignorować.
W pewnym momencie zastanawiała się czy używanie emotikonek w liście jest odpowiednie dla kobiety w jej wieku. Chciała dodać uśmieszek na koniec jednego zdania, ale później zauważyła jego podpis na liście, który brzmiał tak poważnie i oficjalnie. Nie chciała, żeby odniósł wrażenie, że koresponduje z jakąś napaloną nastolatką, albo internetowym pokemonem. Z drugiej jednak stronie nie miała pojęcia dlaczego tak bardzo zależy jej na tym, żeby nie miał jej za nastolatkę.
Złożyła list delikatnie, w równy prostokąt i wsadziła go ostrożnie do koperty. Zastanawiała się czy powinna go spryskać perfumami. Byłaby to dosyć debilna decyzja, ale naturalnie musiała mieć taką myśl. Mimo wszystko postanowiła tego nie robić. Zamknęła kopertę i starannie wypisała na niej adres Ephraima, a z drugiej strony swój. Zamknęła pióro i odkładając je na bok wpatrywała się w kopertę.
-Jesteś naprawdę durna, Irene. Przyrzekam. – Westchnęła ciężko zastanawiając się czy w ogóle powinna to wysyłać. Czy nie wplątywała się właśnie w coś co jest przepisem na tragedie? Oczywiście, że tak było. Wszystko dosłownie krzyczało, żeby tego nie robiła, a Irene, jak głupia, pierwszy raz postanowiła nie słuchać „wszystkiego”.
Kopertę ułożyła na stoliku przy drzwiach wyjściowych. Teraz nie mogła pojechać na pocztę, żeby list wysłać. Miała sporo rzeczy do zrobienia w latarni. W drodze do domu zatrzyma się przy najbliższej skrzynce i tam wrzuci list. Pomysł na odpisanie na list, który nie był zaproszeniem do dalszej korespondencji był prawdziwą głupotą. Caddel jednak powtarzała sobie, że szanse na to, że kiedykolwiek spotka mężczyznę z listów są tak niskie, że równie dobrze może się trochę „zabawić”.
I tak też zrobiła, wracając rano z latarni do domu, rzeczywiście wysłała list.

Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
„Clarice” to hasło, na które czekała pokaźna grupa komandosów SASR oraz New Zealand Special Air Service zebrana w maszynach, wśród których były cztery dwuosobowe śmigłowce wielozadaniowe MRH-90 Taipan, mogące dolecieć prawie wszędzie. Zasięg ośmiuset kilometrów robił wrażenie. Tym razem, po raz pierwszy Ephraim widział, iż wyposażono je w rakiety. Stojące najbliżej kapitana miały za zadanie wykonanie wstępnego przelotu nad celem, podczas gdy dwa pozostałe służyły jako wsparcie oraz ubezpieczenie przestrzeni na tyłach. Po bokach każdego helikoptera znajdowały się umocnione ławki, które miały wspomóc desant. Stłoczeni w nich komandosi nie wyglądali na przesadnie narzekających na komfort, ale Burnett wiedział, że nie po to tam byli. Nawykł — tak jak i oni — do życia w dyskomforcie. Na statku czy poza nim całą drogę do celu można było słyszeć narzekania. Jednak gdy docierali na miejsce, gdy osiągali cel, gdy byli przemoczeni do suchej nitki, przemarznięci i poranieni, uwięzieni i zdziesiątkowani, gdy walczyli o życie, wtedy nigdy nie było słychać narzekania. To łączyło ich wszystkich — to zrozumienie, którego nie mogli otrzymać nigdzie indziej.
Kapitan zerknął na zegarek. Helikoptery czekały na sygnał przeszło dwadzieścia minut i nie wiadomo, kiedy miał przejść rozkaz. Mogli tkwić w gotowości i nawet godzinę. Na lądzie, przy bazie, nad którą mieli lecieć, miały czekać na nich samochody ciężarowe oraz pomniejsze pojazdy związane z konwojem. Porucznik Thompson poinformował kapitana, że chodziło o wywózkę możliwych cywili oraz pochwyconych irańskich bojowników. Z lotniska Muharraq miały dołączyć jeszcze inne śmigłowce oraz drony, jednak Ephraim nie wiedział dokładnie jakie i ile — amerykańskie wojska były silnym sojusznikiem w walce przeciwko Państwu Islamskiemu, ale nie pierwszy raz komunikacja była... Nieidealna. Mimo to wiedział, że zarówno SASR jak i nowozelandzka grupa byli i bez tego wyjątkowo skuteczni. Dziadek opowiadał mu, że podczas wojny w Wietnamie miejscowi nazywali ich Widmami z dżungli, a ilość zabitych do ilości poniesionych strat można było porównywać z przesmykiem termopilskim. Aktualnie przyglądał się oporządzonym mężczyznom, przypominając sobie własne zadania. Nigdy nie był komandosem, ale członkowie RAN nie pracowali jedynie na wodzie — można było śmiało powiedzieć, że byli od wszystkiego. Prowadzili akcje na morzu, na lądzie, w powietrzu. Pamiętał, jak jeszcze przed swoim awansem na stopień kapitana, wysłano go tam, gdzie nie było wody. Gdzie znajdował się daleko od chociażby poczucia bryzy na skórze, na wysokości setek metrów nad poziomem morza, wśród pozbawionego drzew, księżycowego górskiego krajobrazu. W jednym z najbardziej wyludnionych miejsc na ziemi, gdzie nie rządziły żadne prawa. W Afganistanie.
W końcu coś trzasnęło na linii, a Ephraim wiedział, co to oznacza. Obsługa helikopterów sprawdziła, czy jego pasażerowie byli na swoich pozycjach, a potem ogłuszające silniki Taipana zaczęły wyć. Burnett obserwował, jak maszyny jedna po drugiej unosiły się, a potem skierowały nosy na północny zachód, prosto w pustynny wiatr wiejący z Półwyspu Arabskiego. Irak przypominał kapitanowi wcześniejsze lata służby, chociaż aktualnie nie walczyli już z ukrytymi po skałach Talibami. Al-Qaeda bombardowała otwarcie Irak, Syrię, Libię, Nigerię i sięgała swoimi wpływami wciąż do Afganistanu. Wciąż niepokojąca i nieprzewidywalna niczym rój pszczół. A mimo to niebezpieczeństwo związane z każdym kolejnym konfliktem, było znaczną część jego życia. Życia, którego drugi kraniec znajdował się w Lorne Bay... Kiedyś tak istotny i równoważący wszelkie zło. Aktualnie po prostu pusty. Owszem — znajdowała się tam Teresa i miłość do niej w Ephraimie wcale nie zmalała, ale jednak kłamstwem byłoby twierdzić, iż niczego nie stracił. Ta świadomość bolała.
Gdy śmigłowce zniknęły za horyzontem, pozostawił dowodzenie nad Adelaide swojemu zastępcy, wiedząc, iż nadszedł czas odpoczynku. Po prostu czasu dla siebie. Wiedział, że czekała na niego korespondencja, dlatego znalazł się w swojej kwaterze dość szybko. Nie spodziewał się jednak zastać tam jeszcze jednej, dodatkowej wiadomości płynącej z miasteczka. Obok tej najważniejszej wiadomości córki zaskakująco znajdowała się tam także druga. Od znajomo brzmiącego już nazwiska... Zostawił tę kopertę jednak na później. Wpierw zajął się sprawunkami związanymi z małą panną Burnett i chociaż słowa, które kreśliła małą rączką, były koślawe, pełne błędów i własnej finezji, zdecydowanie polepszyły mu nastrój. I nie chodziło jedynie o samopoczucie, ale... Świadomość, że wciąż o nim myślała. Wciąż go chciała jako swojego rodzica i mimo że nie znała prawdy, Ephraim ją znał. I kiedyś zamierzał odkryć przed nią wszelkie kłamstwa. Czy to było niewłaściwe, że bał się czegoś podobnego? Czegoś, co było nieodgadnionym punktem odległej przyszłości? Właściwie... A może niekoniecznie? Przegonił jednak te podejrzenia, pozostając już jedynie w świecie kresek, kolorów i kanciastych statków szybujących między chmurami dziecięcego obrazka.
Gdy skończył pisać list do Teresy, spojrzał na leżącą obok wciąż kopertę. O co tu chodziło? Dlaczego? Dlaczego mu odpisała? Nie było tam nic godnego kolejnych słów... - Irene Caddel.. - mruknął cicho pod nosem, zastanawiając się nad tym, czy kiedykolwiek mógł słyszeć to nazwisko. Myślał o tym wcześniej, ale nie odnalazł w pamięci podobnej zbitki liter. A więc przypadek? Odetchnął głęboko. Czy powinien w ogóle sięgać po tę wiadomość? Czy powinien był zaprzątać sobie głowę kobietą, o której nigdy nie słyszał? Kilka chwil tkwił w takowym zawieszeniu, jakby analizując to, co miał zrobić. W końcu jednak zaklął, pozwalając, by delikatne przekleństwo zniknęło na końcu języka. Specjalnym nożykiem otworzył kopertę i wyciągnął znajdującą się w niej kartkę papieru. Nie był przekonany co do wieku nadawcy za pierwszym razem, ale drugi list kazał mu się zastanowić. Po pierwsze… Kto z młodszego pokolenia pisywał listy i komu tak bardzo by zależało — lub kto by był tak szalony — aby odpisać na kilkuletnią wiadomość? Kto także używał takich zwrotów i dlaczego brzmiało to tym bardziej, jak starsza osoba? Kto też inny poświęcałby swój czas na podobne zmagania? Jestem naprawdę ciekawską osobą… - To na pewno, droga Irene - mruknął cicho pod nosem, ale nie przerywał, a spojrzenie śledziło dalszą część listu. Uśmiechnął się delikatnie pod nosem przy jednym fragmencie, a gdy dotarł do pozdrowienia, odetchnął. Złapał długopis, którym bawił się przez moment. Była to dziwna sytuacja. Jeszcze dziwniejszy fakt, iż kobieta mu odpisała, mimo że nie brzmiał, jakby zachęcał ją do dalszej komunikacji. Wręcz przeciwnie… A może było to wyzwanie, którego miał się podjąć? Nawet jeżeli nie zamierzała, może on tak chciał to poprowadzić? Sam przed sobą? Bo tak naprawdę… Co miał do stracenia?
HMAS "Adelaide"
10 sierpnia 2022
Szanowna Irene,

A Ty widzę, ponownie mnie zaskoczyłaś. Nie sądziłem, że odpiszesz. Nie sądziłem, że jest na co. Nie uważam jednak, że Twoja wiadomość była niegodna uwagi. Już dawno zapomniałem o istnieniu podobnego listu, który dołączyłaś do swojego.

Nie jestem człowiekiem, który dzieli się prywatnymi sprawami, a świadomość, że odczytałaś tamten list, wprowadza mnie — jeśli mam być szczery — w dyskomfort. Nie wiem, co powinienem był czuć, ale są to wydarzenia, które pozostają poza naszą kontrolą. Nie chcę, abyś czuła się przez to winna. Może jednak przez swoją ciekawość przypomniałaś mi o tym, co naprawdę powinno się liczyć i jak łatwo można pozbawić człowieka wszelkiej nadziei.

Uważam, że zasługujesz jednak — ze względu, chociażby na tę determinację — na kilka momentów, jakie jestem w stanie Ci aktualnie poświęcić. Gdy otrzymasz ten list, moje słowa nie będą już aktualne, ale jutro dobijamy do Kuwejtu. Jest to jeden z naszych celów zadaniowych. Nie wiem, czy byłaś kiedyś na Bliskim Wschodzie — nie mogę się jednak doczekać zapachu przypraw unoszących się w powietrzu. Ludzie, chociaż tak różni od tych z naszych stron, są życzliwi. Żałuję, że tak piękne miejsca są tak niszczone.

Też mi przykro z powodu mojego małżeństwa, jednak prawda zawsze zwycięży. Tak wiele błędów nie powinno się wydarzyć, ale jest to mój krzyż do dźwigania. Żałuję jedynie, że nie uchronię przed nim mojej córki.

Nie mylisz się co do mojego stopnia. Dziękuję za gratulacje. Staram się wykonywać swoje obowiązki jak najlepiej, jednak nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie otaczający mnie ludzie.

Liczę, iż pozostajesz w dobrym zdrowiu, a mój list w takowym Cię właśnie zastanie.

Życzę Ci wszystkiego, co najlepsze, Irene.

Ephraim Joseph Burnett

Tym razem zrezygnował z pełnej tytulatury, wiedząc, że nie musiał i chyba też nie chciał. Nie chciał, aby zostało to odebrane jako siła dominacji lub wywyższania się. Jeżeli miał do czynienia ze starszą osobą — a tak też zakładał w związku ze słowami, jakie otrzymał w liście — nie powinien był być przesadnie ostry i chłodny. Włożył papier do koperty, wiedząc, że wyśle wszystkie wiadomości już następnego dnia z Kuwejtu.
irene caddel
easter bunny
chubby dumpling
Latarnik — Latarnia morska
32 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Sprawuje pieczę nad latarnią morską w Lorne

Drogi Ephraimie,

Domyślam się, że listy ode mnie nie są czymś na co z niecierpliwością czekasz, mimo wszystko chciałabym przeprosić za zwłokę z wysłaniem tego. Tłumaczę się tylko dlatego, że nie chciałabym abyś obwiniał australijską pocztę o hipotetyczne opóźnienia. Bóg wie, że dostawę jednego listu zawalili, nie chciałabym, żebyś myślał, że i z tym tak było. Straciłam niedawno przyjaciela i nadal robię wszystko, żeby wspomóc przyjaciółkę, która straciła męża.

Wybacz. Naprawdę mam nadzieję, że moje listy nie sprawiają wrażenia ciągnięcia Cię za język. Ostatnimi czasy odnoszę jednak wrażenie, że ten zagubiony list to najciekawsza rzecz, która mi się przydarzyła. Taka, że chciałabym o tym opowiedzieć przyjaciółkom, ale jednocześnie nie chcę się tym z kimkolwiek dzielić. Nie wiem czy to ma jakikolwiek sens. Może zbyt intensywnie o tym wszystkim myślę. Jestem pewna, że tak. Zawsze wszystko analizowałam za bardzo.

Jeszcze raz, naprawdę szczerze przepraszam za przeczytanie tego listu. Uwierz mi, dla mnie to też nie było komfortowe doświadczenie. Nie jestem typem osoby, która umyślnie wściubia nos w nie swoje sprawy (napisałam umyślnie, bo od czasu do czasu zdarza mi się posłuchać plotek i nie przeszkadza mi to). Po prostu list był stary i głupio założyłam, że adresat czy nadawca liczą na to, że ten zostanie jeszcze dostarczony. Albo chociaż znaleziony. Oczywiście tak jak wspomniałam, naprawdę bym chciała, żeby okoliczności były inne. Niestety nie zawsze dostajemy to czego chcemy.

Kuwejt brzmi bardzo egzotycznie! Mam nadzieję, że nie zabrzmiało to rasistowsko. Podsłyszałam ostatnio rozmowę dwóch kobiet w markecie jak komentowały kasjerkę hinduskiego pochodzenia i nazywały ją egzotycznie wyglądającą kobietą. Wtedy pomyślałam, że to trochę rasistowskie, a teraz spójrz na mnie… sama tak mówię. I dodatkowo udowodniłam, że jednak wściubiam nos w nie swoje sprawy!
Wracając do Kuwejtu, schodzicie z lądu i tam odbywacie jakieś misje czy cokolwiek czy raczej czekacie na statku na odpowiednie oddziały? W sumie nie wiem nawet czy powinnam o to pytać, bo to pewnie jakaś sekretna misja.
A co do twojej zagwozdki, nie miałam przyjemności być na Bliskim Wschodzie. Prawda jest taka, że nie byłam nigdzie poza Australią. Naturalnie strasznie nad tym ubolewam, ale nie wiem czy nie jest już dla mnie za późno na dalekie podróże.

Mam pytanie o przebywanie na statku. Wybacz jeśli będzie za głupie, ale uznaje to za swego rodzaju przeznaczenie, że zastanawiam się nad tym już od jakiegoś czasu, a teraz mam przyjemność pisać z kapitanem. Widziałam ostatnio na Internecie filmiki i zdjęcia pokazujące jak ciemno jest w nocy na otwartej wodzie. No i człowiek nigdy o tym nie myślał tak naprawdę, ale jak już to zobaczyłam to nie mogę przestać o tym myśleć. Jakie to uczucie? Musi być naprawdę przerażające patrzeć się w nieskończoną ciemność. Poza tym czy to prawda, że przy pierwszej dłuższej podróży w dalekie wodne tereny najlepiej jest się sporo napić? Czy to prawda, że kołysanie jest tak potężne, że nawet osoby nie objawiające nigdy choroby morskiej są w stanie nawet stracić przytomność?
Jeżeli dalsza korespondencja nadal będzie powodować u Ciebie uczucie dyskomfortu to śmiało możesz ją zignorować. Chociaż wolałabym, żebyś nawet napisał wiadomość w stylu „Nie pisz więcej”, żebym się o Ciebie nie zamartwiała. Nawet jeżeli to brzmi głupio.

Powodzenia i dużo zdrowia.

Pozdrawiam,

Irene


Jak przysiadła do tego listu to nie przystała nawet na chwilę. Chciała go skończyć pisać. Naprawdę wątpiła w to, żeby Ephraim spoglądał na horyzont i wyczekiwał listonosza w kajaku (nie miała pojęcia jak dostarczają pocztę na statki, ale na poważnie myślała, że właśnie tak). Mimo wszystko skoro już znalazła chwilę na odpisanie to chciała to doprowadzić do końca. List przeczytała już dawno i cały czas miała go w głowie. Niestety jej życie prywatne trochę jej napsociło i nie miała czasu, żeby odpisać. Były nawet momenty, że szczerze się na to nienawidziła. Nawet jeżeli wiedziała, że kapitan na jej listy nie czeka. Chociaż naturalnie była tak beznadziejną romantyczką, że jednak zaczęła fantazjować o tym, że może i jemu pisanie z nią listów sprawia radość. Tym bardziej, że już zauważyła, że nie są jakoś specjalnie sztywne. A przynajmniej chciała w to wierzyć.
Odłożyła pióro i wpatrywała się w napisane przez siebie słowa. Nie czytała go ponownie wiedząc, że przynajmniej cztery razy zrobiła z siebie totalnego głupca. Nie chciała się umyślnie żenować po raz kolejny. A z drugiej strony… nie chciała popadać w jakąś histerię i tworzyć idealnych listów do mężczyzny, którego właściwie nie znała. Jeden list w przeliczeniu na współczesne czasy był z pewnością jednym smsem. To tak jakby wymieniła z nim cztery smsy i już wybierała suknie ślubną. Bóg wiedział i czuwał nad biedną duszą i sercem Irene świadom tego, że nie było trzeba jej wiele, żeby stworzyć w swojej głowie coś co dla niej byłoby romantyczne, a dla innych przynajmniej lekko przerażające. Nie mogła przesadzać i nie mogła sobie wmawiać, że te listy cokolwiek znaczą. Miałą je traktować jako przyjemny dodatek do swojego nudnego życia. Zapewne dlatego nikomu o tych listach nie opowiedziała. Gdyby zaczęła o nich gadać to stałyby się bardziej realne, a postać Ephraima zaczęłaby nabierać kształtów. Dodatkowo obawiała się tego, że ktoś może znać kapitana, albo jego małżonkę i cała jej przygoda, do której mimo wszystko się przywiązała, zakończyłaby się fiaskiem. Lorne Bay jest małe i dla samej Irene było zaskakujące to, że nie zna, albo chociaż nie kojarzy kogoś z tak specyficznym nazwiskiem. Teraz do niej dotarło, że może rzeczywiście przesadziła z tym nazywaniem Kuwejtu egzotycznym miejscem. Może była rasistką, a Ephraim był z jakiejś mniejszości? W najlepszym przypadku mogłoby wyjść, że jest Niemcem. Albo chociaż Skandynawem. W najgorszym przypadku okaże się, że jest Persem i Irene go uraziła. Wyprostowała się na tym krześle i z obrzydzeniem wpatrywała się w list.
-Mój Boże. – Skrzywiła się łapiąc się za klatkę piersiową. Jeszcze go nie wysłała, a już panikowała, że mogła urazić kapitana. Przynajmniej ma nauczkę. Nie będzie już podsłuchiwała starych kobiet w supermarketach. Wystarczy fakt, że sama jedną przypomina. Może nie z wyglądu, bo używała kremów +30, ale jej charakter i zachowanie pozostawiało wiele do życzenia. –Uspokój się. – Powiedziała sama do siebie. –Nie wszystko jest serialem Netflixa i nie wszystko ma podłoże polityczne. – Dodała i wiedziała, że nie było nic bardziej rasistowskiego niż porównanie życia do castingów seriali Netflixa. –Jezu. – Sięgnęła po telefon i wpisała w google „Jak poważne są śluby milczenia”. Po przejrzeniu kilku stron nie znalazła odpowiedzi na swoje pytanie. Wiedziała jednak, że dla dobra świata powinna na jakiś czas przestać się odzywać.
-Myślę, że potrzebujemy spaceru. – Powiedziała z uśmiechem i zwróciła się do swoich psów, które okupowały dół jej łóżka. Z poważnym wahaniem karciła je za każdym razem jak wskakiwały jej na łóżko, ale potrzebowała tej przestrzeni dla siebie. A dwa duże psy z pewnością szybko wykopałyby ją z łóżka. A ona naturalnie by im na to pozwoliła. Psy jak na zawołanie podniosły się i pobiegły w stronę drzwi wyjściowych. W tym czasie Irene zaadresowała kopertę i ją zapieczętowała. Co ma być to będzie. Najwyżej kapitan jej nie odpisze, a ona wróci do poświęcania się latarni i życia cudzym życiem. Standard. Nakleiła znaczek na kopertę i podnosiła się z krzesła. Chwytają smycze dołączyła do Eda i Phila i spacerkiem podeszła na pocztę gdzie upewniła się, że list zostanie nadany.

Ephraim Burnett
ODPOWIEDZ