projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
leonie i tessie

Nie tak wyobrażała sobie powrót Ephraima do miasteczka. Właściwie fakt jest taki, że Leonie nie bardzo cokolwiek sobie wyobrażała, ale ze względu na swoją wrodzoną naiwność liczyła zdecydowanie na odrobinę więcej szczęścia... Blondynka przekonała się jednak dość boleśnie, że powinna porzucić te drobne nadzieje, bo były marne i niewiele warte. Nie mogła liczyć na nic.
Po ostatniej rozmowie małżonków Turner czuła się okropnie. Nie była głupia, doskonale zdawała sobie sprawę z tego kto jest tym złym. Kto doprowadził ich do tego punktu. Zawinił najbardziej, a może i jedynie. Nie miała odwagi odzywać się do Burnetta w żadnej innej kwestii niż te dotyczące Tessie oraz jej wychowania. Leonie unikała więc możliwości spotkania we dwoje, choć z drugiej strony pragnęła tego, by mieć ku temu okazję. Okazję do spokojnej rozmowy, możliwości wyjaśnienia i choćby niewielkiej, ale jednak, próby zrozumienia ze strony mężczyzny... Wstydziła się jednak o to prosić. Nie czuła takiego prawa. Uciekała więc w pracę, planowanie piątych urodzin Tessie oraz relaksujące kieliszki wina. Unikała też Huntera, a z wiadomością, oznajmującą, że jej małżeństwo przejdzie do historii oraz iż w odpowiednim momencie powiedzą Teresie, że to on jest ojcem zwlekała tak bardzo, że on wyjechał już do Stanów i tymczasowo nawet jako wujek nie mógł pojawić się w ich domu, by nawiązać jakąkolwiek więź z dziewczynką. Leo znów nawaliła. Czuła to w kościach, a poczucie winy przytłaczało ją coraz bardziej i pewnego samotnego wieczoru, kiedy Tessie nocowała u Ephraima, a ona znów szukała ukojenia w butelce wina, przeglądaniu starych zdjęć uderzyło wreszcie w nią jak bardzo żałosna się stała. I jak nic tym nie osiągnie. Musiała coś zmienić. I miała zamiar spróbować.
Może dlatego że podjęła pewne kroki dziś nie czuła się już tak spięta, jak zazwyczaj. Minął już miesiąc odkąd chodziła na swoją własną terapię, na którą chyba powinna była wybrać się lata temu... Nim wszystko skomplikowała.. Ale nie, nie będzie znów się obwiniać, nie mogła, nie dziś. Dziś najważniejsza była Tessie, Turner odrzuciła więc te zamraczające ją myśli gdzieś na bok. Przywdziała radosny uśmiech na twarz i zajęła się rozwieszaniem dekoracji, które częściowo kupiła ona, a resztę podrzucił Burnett. Razem z Teresą, zgodnie z jej życzeniem, ozdabiały babeczki - ich wspólne dzieło, przy którego tworzeniu miały całkiem sporo zabawy. I nawet wścibska matka wypytująca, kiedy wreszcie znów Leonie zamieszka razem z mężem zdawała się nie być tak męcząca, jak zawsze. A pojawienie się obojętnego względem niej Ephraima pierwszy raz od dawna nie sprawiło, że Leonie czuła się winna wszelkich grzechów tego świata. Mimo wszystko przywitała go uśmiechem, odbierając od niego ostatnie, potrzebne rzeczy, które dowiózł. Ona zajęła się kuchnią, a on szaleństwem w ogrodzie z dzieciakami, które zaczynały pojawiać się na przyjęciu. Ostatecznie i blondynka dołączyła do nich, a gdzieś w tych wszystkich zajęciach oraz całej radości tej małej, najważniejszej kruszyny to popołudnie wydawało się... Dziwnie normalne? Stabilne? Spokojne? Nie pełne nadziei, bo tej starała się nie pozwalać sobie mieć, ale... Czuła spokój. Taki, jakiego od dawna nie miała. I te drobne rozproszenia, jak chociażby obecność czujnego oraz krytycznego, matczynego spojrzenia nie sprawiały, że nastrój blondynki się pogarszał. Nie, kiedy widziała radość córki.
Wreszcie, gdzieś po torcie, gdy babcia uznała, że jest zbyt zmęczona radosnymi piskami oraz okrzykami dzieci, a jubilatka oraz jej gości zajęli się sobą na placu, małżonkowie zostali na chwilę sami, w bezpiecznej odległości od wrażliwych uszu dzieci. I wtedy nastąpił też ten niezręczny moment, bo co mieli sobie powiedzieć? Turner... Pragnęła wyrzucić z siebie wiele, ale nie miała odwagi. Ani przekonania, że cokolwiek z tych rzeczy uszy Burnetta chciałyby słuchać. Ale ostatecznie... Nie chciała kontynuować tej cichej wojny, która ją męczyła. Powtarzała sobie, że lepiej będzie porzucić ostatnią nadzieję, ale prawda jest taka, ze... Wrodzona naiwność nie pozwalały Leonie na dobre przekreślić tego, co zarówno ją niszczyło, jak i napędzało. Może ta cała praca nad sobą jednak nie dawały innych efektów oprócz tego, że już nie miała wysoko w szafce zapasowego wina, kiedy Tessie nocowała poza domem...?
-Dzięki, że się zaangażowałeś. Bez ciebie... Nie udałoby się tak dobrze - zaczęła więc pokracznie, tak bardzo nienaturalnie, posyłając zakłopotany, ale i pełen wdzięczności uśmiech w stronę Ephraima. Tak bardzo chciała zdobyć się na więcej, na te naturalne gesty, za którymi tęskniła, ale one stały się niewłaściwe. Musiała o nich zapomnieć, odgonić wspomnienia, odgonić te pragnienia potęgowane jedynie szeptaniem pobożnych życzeń rodzicielki na ucho Leonie, kiedy wciąż tu była.. -Dawno nie była taka zadowolona i beztroska - dodała jeszcze, patrząc z troską na jedyną córkę, która biegała z koleżankami, bawiąc się w berka. Bez zmartwień, bez tęsknoty. Wszystko czego ta mała istota potrzebowała miała pozornie tuż obok. Pozornie tak jak zawsze... Leonie chciałaby, żeby to nie były tylko pozory, ale z drugiej strony na pragnieniu się kończyło, bo mimo wszystko wciąż... Wciąż nie wiedziala jak miałaby zabrać się do tego, by cokolwiek "przełamać". Bała się rozprawy rozwodowej, bała się postawienia kropki nad i... Nie lubiła tego zawieszenia, ale i nie miała odwagi... Nie miała nawet odwagi zapytać, czy Ephraim zgodziłby się na pomoc w spełnieniu marzenia Tessie o zobaczeniu mamy na wybiegu, ba Leonie nie zająknęła się nawet o tej propozycji, którą dostała już ponad tydzień temu i powoli zbliżał się czas ostatecznej deklaracji... Choć zgodziła się z terapeutką, że to byłby jakiś krok - bez określania w jaką stronę, istotne, że zostałby wykonany - to i tak... Tkwiła w tym co znane, choć tak przytłaczające... Przytłaczające, bo jej spokój oraz beztroska z każdą sekundą tej pozornej osobności oraz dziwnej intymności, którą dzieliła z Burnettem wydawały się tak odległe... Tak bardzo odległe, jak on sam, gdy wypływał i pozostawał nieuchwytny dla niej na długie miesiące... Dłużące się w nieskończoność, a tym razem brak dystansu wcale go nie skracał... Wcale...

Ephraim Burnett
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
eighteen
leonie & ephraim
Jego powrót do Lorne Bay już dawno odszedł w zapomnienie. Teraz szykował się na wyjazd i powrót, ale ten do służby. Pół roku mijało niezwykle szybko i chociaż było to normalne, wcześniej Ephraim wiązał to z dobrymi czasami spędzonymi w gronie rodziny. Aktualnie były nerwy, rozkojarzenie i zwyczajny ból. Staranie się o to, żeby Teresa nie poczuła aż nazbyt wszystkich emocji rodziców. Trzymanie wszystkiego w ryzach, co wyglądałoby całkowicie inaczej, gdyby dziewczynki zwyczajnie nie było. Nie musiałaby żyć w nieświadomości, a Ephraim nie musiałby myśleć o krzywdzie, jaka była jej wyrządzana. Między innymi przez niego samego, bo przecież nie okazywał sobie czułości z Leonie, nie mieszkali razem, nie spędzali wspólnie czasu, co wcześniej było normalne. Wszystko się jednak zmieniało. I on sam również. Wysurowiał. Zdystansował się. Był o wiele czulszy na potknięcia. Nie w stosunku do swojego dziecka, ale nie można było tego ominąć, gdy Turner była w pobliżu. Nie wiedział, czy zdążyła już zauważyć, że nie nosił obrączki już od marca. Musiał nawyknąć, że pierścień nie znajdował się na jego palcu i czasami łapał się na tym, że jej szukał, dopiero później łapiąc się na tym, że przecież samoistnie z niej zrezygnował. Nie zaś zgubił. Po niecałych trzech miesiącach zaczynało to w nim wzrastać — przyzwyczajenie. Lub właściwie odzwyczajenie się po tylu latach związku, którego starał się nawet we własnych myślach nie nazywać małżeństwem. Rozwód w końcu nie był odpowiednim słowem na unieważnienie, o które zamierzał się starać. Zgodził się jednak odwlec rozmowę o wszczęciu prawnych dochodzeń po urodzinach Teresy. Przystał na współpracę, chociaż ograniczał się do zwykłego minimum — wymiana informacyjnych SMSów, zakup odpowiednich produktów i zajmowanie się ogrodem w celu przygotowań na przyjęcie. Nie żałował pieniędzy na możliwe atrakcje, ale nigdy nie był ojcem, który musiał wkupywać się w łaski córki. A mimo to dmuchany zamek całkiem sporych rozmiarów wywołał salwę pisku i ekscytacji. Z teściową wymienił kilka zdań. Nie rozmawiał z nią w sumie, odkąd wrócił z morza, ale nigdy nie mieli wybitnie zażyłej relacji. Oczywiście, zawsze była wyjątkowo uprzejma i Ephraim zdawał sobie sprawę, że widziała w nim kogoś odpowiedniego dla córki. Wiedział też, że chciała dla córki jak najlepiej, ale równocześnie nie mogła go zmusić do tego, aby do niej wrócił czy nie odchodził. Byłaś na moim miejscu, więc nie proś mnie o to. Czy ją to zabolało? Zapewne, ale Burnett nie zamierzał zmieniać zdania i chciał, żeby teściowa uszanowała nie tylko tę przestrzeń, ale także przestrzeń małżeńską. Sytuacja tyczyła się Leonie oraz kapitana — nikt więcej nie powinien był się tym interesować. A Williams i reszta byli czynnikiem zewnętrznym, nakładającym się na problemy, jednak sam związek i to, co mieli z nim zrobić, leżał w ich kompetencjach.
Przyjęcie w międzyczasie nabierało rozpędu — rodzice zaproszonych dzieci pojawiali się, aby podrzucić swoje pociechy i wymienić kilka słów zarówno z ojcem, jak i matką Teresy. W taki też sposób Ephraim musiał trochę opowiedzieć o swojej pracy oraz tym, co się aktualnie działo. Oczywiście wystarczyło wspomnieć o tajemnicy państwowej, aby nie musieć kontynuować tematu, ale gdy nie musiał, nie uciekał się do tej wymówki. Większość była naprawdę uprzejma i nienachalna. Również i sam kapitan chciał przynajmniej odrobinę poznać rodziców koleżanek i kolegów swojego dziecka, a niektórych znał nawet z jej wcześniejszej edukacji. Nawet jeżeli nie kojarzył nazwisk, ludzie znali jego, bo gdy już był w Lorne Bay, angażował się w to, co wiązało się z miasteczkiem i także edukacją Teresy. Zresztą… Był mężem znanej modelki. A ludzie zawsze byli ciekawscy.
Gdy zostali sami, milczał. Zajął się myciem upaćkanych resztkami tortu talerzy, by zająć czymś ręce, a równocześnie obserwował przez otwarte drzwi tarasowe ogród oraz biegające w nim dzieci. Przez cały czas trwania urodzin czuwał i pilnował. Czy to będąc obok, czy po prostu zważając na wszystko z dystansu. Niespecjalnie też wyczuwał napięcie tego konkretnego dnia, będąc obok Leonie. Nie zamierzał jej krytykować czy wywlekać żadnego z tematów związanych ze sprawami dorosłych, bo akurat to wiedzieli oboje, nie musząc się odzywać — urodziny Teresy były urodzinami Teresy i cała uwaga miała być skupiona właśnie na niej. I nikim więcej.
Dzięki, że się zaangażowałeś. 
Nie chciał jednak rozmawiać o sobie czy własnym zaangażowaniu w urodziny córki, bo przecież to było bardziej niż oczywiste, że chciał mieć w tym swój udział. Problemy małżeńskie wcale jednak nie przekładały się na jego relację z dziewczynką. - Bała się, że nikt nie przyjdzie. Mówiłem, że niepotrzebnie - zauważył, przypominając sobie rozmowę z dziewczynką jeszcze parę dni wcześniej. Lekki uśmiech pojawił się też na jego twarzy, gdy wesołe okrzyki bawiących się dzieci rozległy się ponownie. Dopóki nikt nie płakał, oznaczało to tyle, że wszystko zmierzało ku jak najlepszemu. Problemy związane z niewłaściwym zachowaniem Teresy jakby poszły w niepamięć i to było najważniejsze. Że mała w całym tym stresie i niewiadomej wciąż miała chwile oderwania. Ephraim ponownie wrócił jedynie do zmywania, nie zauważając nawet, że część piany osiadła mu na ubraniu. Milczał jakąś chwilę, zanim nie odezwał się ponownie. - W lipcu mam wizytacje w bazach koło Sydney. Nie będzie mnie pewnie tydzień. - Baza wschodnia, Albatross, Creswell, Harman, Kuttabul, Penguin, Waterhen, Watson — wszystkie musiał objechać zgodnie z procedurą, a to wiązało się z kilkudniową nieobecnością. Były to proceduralne wizytacje i nie pierwszy raz już tak się działo. Leonie znała tę rutynę. Czasem nawet była jego częścią, więc dobrze znała system. - Przed wyjazdem musimy porozmawiać. - Wiedziała o czym. Wiedziała, dlaczego było to dla niego ważne. Zanim miała dostać zawiadomienie na papierze, chciał ją uprzedzić. Bo przecież nie zamierzał mimo wszystko zachowywać się i robić jej już wszystko na złość. By ją ukarać. Nie zamierzał też rozmawiać o tym na urodzinach córki, ale musiała wiedzieć, że okno jego pobytu gwarantowanego się kończyło. A nie zamierzał wyjeżdżać ponownie, znajdując się w rozkroku. Nie. Sprawy musiały zacząć się toczyć.
leonie turner
easter bunny
chubby dumpling
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Czas uciekał, a blondynka nie zdawała sobie nawet sprawy z tego jak bardzo oraz jak olbrzymie to niosło za sobą konsekwencje, jak bardzo czyniło bezpowrotnym to, za czym tęskniła. Niełatwe pojawienie się Ephraima w Lorne Bay wcale nie zdawało się dla niej samej odległym wspomnieniem, ani ich rozmowa stawiająca wszystko z perspektywy mężczyzny sprawy jasno i klarownie. Turner zdawała się po każdym spotkaniu wracać do tamtych chwil pamięcią, zbyt żywo, a negatywne emocje zwyczajnie ją... Paraliżowały. Strach przed tym co nieuniknione, a czego tak bardzo nie chciała. Bezradność, bo nie mogła w żaden sposób temu zapobiec. Zmienić biegu tego, co miało nadejść. I może łudziła się, że oszuka czas, a może, że dane będzie znaleźć jej złoty środek, ale ostatecznie... Nie, nie czuła, że te tygodnie przeradzały się w miesiące i za chwilę on znów zniknie w ramionach zazdrosnej wody, która nie lubiła się dzielić z nikim. Która na nowo zaabsorbuje cały umysł Burnetta, wyłączy z tego co tu i teraz, zostawiając ją samą ze swoimi myślami, niepewnościami, kompleksami. Choć czy można mówić o jakimkolwiek znów, skoro już nie wracał do niej? Widziała brak obrączki, oczywiście, że to dostrzegła już przy ich pierwszym spotkaniu po tej zmianie, ale... Nie pytała. Taką strategię przyjęła. Nie pytać. Nie wyrażać swojego bólu. Chciałaby być względem męża tak obojętna, jak on względem niej... Pragnęła umieć nie rozmyślać o tym co za nimi, ale... Nie umiała. I jednocześnie czuła, że on nie chce tego słuchać, więc nie próbowała... I później znów żałowała swojej bierności. I tak toczyła to błędne koło, które zdawało się stawać trudnym do zniesienia więzieniem... Z własnymi myślami, uczuciami, zawodami oraz brakiem możliwości odpokutowania win, tyle że może sama sobie to wszystko ograniczała. Może.
Nie musiał zmywać. Leonie chciała go od tego powstrzymać, zabrać talerz, powiedzieć, że ona się tym zajmie, ale... Nie chciała też naruszać indywidualności mężczyzny oraz możliwości decydowania o tym, co teraz będzie robił, jak się odnajdzie w tej sytuacji. Założyła więc ramiona na piersi, wzięła głęboki oddech i starała się obserwować to, co działo się za oknem, korzystając z chwili wytchnienia. Nie robić nic na siłę, nie przekraczać granic... Po prostu być, choć całe wnętrze jak zwykle chciało krzyczeć obok niego. Krzyczeć, by się zlitował, by znalazł miłosierdzie, by... Nie przekreślał ich. Tego co tworzyli. Bo choć tamtej nocy wyraził się tak dosadnie, to ona wciąż... Wciąż miała nadzieję, naiwna.
Kiwnęła głową na wspomnienie o stresie dziewczynki związanym z brakiem gości. To było zrozumiałe, bo Tessie zachowania przez ostatni rok bywały różne, przeróżne, wiele z nich nie pomagało dziewczynce w zawieraniu nowych znajomości. Część zrażała inne dzieciaki, a może bardziej rodziców, którzy ograniczali kontakty z nieprzewidywalną Teresą, ale ostatecznie... O ile w takim wieku można mówić o prawdziwych przyjaźniach, wciąż miała na kogo liczyć, wciąż były osoby, których nie zraziła i chciały z nią bawić się w tak ważnym dla niej dniu. Zresztą dla koleżanek Tess była łaskawsza niż dla kolegów, o wiele. Leo nie wiedziała z czego to wynikało, starała się zrozumieć, ale może sama była zbyt zagubiona, by poskładać w całość wszystko to, co działo się z własną córką. Nie tylko złą żoną była, ale i matką... Nic jej nie wychodziło. Nic.
-Tak, pamiętam, że mamy się spotkać - odparła najspokojniej jak tylko mogła, ale bała się przecież tego spotkania. Ephraim mógł to dostrzec w błękitnych tęczówkach Leo bez najmniejszego problemu. Nie próbowała nawet tego ukryć, tak jak nawet w koszmarach nie domyślała się, że mogłoby chodzić o unieważnienie, a nie o rozwód... To drugie, ze świadomością, że tak naprawdę nie spróbowali nic odbudować, wystarczająco bolało Turner... A unieważnienie byłoby o wiele gorsze do zniesienia, ale na razie ono nawet nie istniało jako opcja w naiwnym umyśle blondynki. -Co do lipca... Chciałam cię zapytać czy... Dostałam propozycję od Zimmerman, żeby wziąć udział w ich jubileuszowym pokazie. Właśnie w Sydney. Pomyślałam, że może, jeśli się zgodzę, a ty nie miałbyś nic przeciwko przyjechać z Tessie, to mogłaby mnie zobaczyć na wybiegu... Nie wiem, może te wyjazdy się pokrywają, może poprosiłabym kogoś jeszcze o pomoc, bo oczywiście będziesz zajęty, ale ostatecznie... To chyba byłoby dobre dla Tess, prawda? Spełniłaby marzenie i nie traciła cennego czasu z tobą, bo miałbyś ją obok... Tak więc, co sądzisz o takim, hm, wyjeździe?.. - bo oczywiście, że sama Leonie chciała wziąć udział w tym pokazie. Wiele tej marce zawdzięczała i Burnett doskonale zdawał sobie z tego sprawę, bo w trakcie ich związku też zdarzyło się kobiecie dwa razy odpowiedzieć na ich zaproszenie. Wtedy bez zawahania, teraz... Starała się myśleć najpierw o tym co dobre dla ich córki. Ale też się bała. Odmowy ze strony Ephraima, kolejnego odtrącenia... A przecież... Jakkolwiek dla niego fałszywie mogłoby to nie brzmieć - nigdy nie chciała źle. Bolało więc, że... W jego umyśle była złą osobą, bo owszem, zgadzała się, podjęła złe decyzje, tragiczne w swoich konsekwencjach, narobiła bałaganu jakiego, by sama nie przyupuszczała, że jest zdolna, ale... Nie była złym człowiekiem. Nie chciała nigdy źle... Właściwie... Desperacko chciała posklejać to rozbite na drobne kawałeczki życie, ale nie wiedziała jak. I czas nie działał na jej korzyść, by gdy tylko wreszcie znajdowała w sobie choć odrobinę odwagi, Burnett przypominał Turner, że czas się kończył. A morze znów go jej zabierze, zanim wykona odpowiedni krok... W umyśle Leonie, nie wiedząc czemu, pojawił się zarzut wypowiedziany przez Huntera, że jest niesprawiedliwa, że Ephraim też znikał, że nie zawsze był i jest obecny, a mimo to... Wybierała jego, choć podawała jako argument przeciwny ich próbie zajętość oraz nieobecność Williamsa ze względu na karierę. Nie była sprawiedliwa względem nikogo, samej siebie również. Tak długo nie pozwalała sobie przyznać, że wbrew pozorom to jej przeszkadzało... Zwłaszcza teraz, gdy wszystko było w zgliszczach i samotnie stąpała po pogorzeliskach... Bo nie miała nawet jak spróbować tego zmienić...

Ephraim Burnett
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Od ich ostatniej rozmowy minęły dwa miesiące. A przynajmniej tej najbardziej dla Ephraima znaczącej. Gdzie pojawiły się argumenty, część kolejnej, ukrywanej jak dotąd prawdy; gdzie kurtyna opadła zarówno dla niego, jak i dla niej. On mógł zobaczyć oczami wyobraźni jej oczekiwania, a ona mogła zderzyć się z tym, czego chciał on sam. Gdzie wyznaczył kurs temu, dokąd zmierzali. Na przestrzeni tego czasu, jaki minął od tamtej nocy, mieli ze sobą tylko najpotrzebniejszy kontakt bez większych interakcji. Ich tryb relacji wyznaczała Teresa i kapitan właśnie pod dziewczynkę ustawiał harmonogram, nie musząc się wszak martwić pracą. W końcu nie było też żadnego dnia — gdy był w Lorne Bay — w którym nie zobaczyłby się z córką. Czasami trafiały się nawet tygodnie, gdzie mieszkała z nim, gdy Leonie potrzebowała przestrzeni i chociaż Ephraim ewidentnie wyczuwał brak kobiety w tej relacji, nigdy nie miał bardziej budującego czasu z małą blondyneczką, jak właśnie wówczas. Gdy byli sami i gdy mieli po prostu czas, aby jeszcze silniej pozwolić się sobie związać i poznać. Bo to nie tak, że żadne z nich nie ewoluowało. Zmieniali się każdego dnia i tak mogli to dostrzegać. W momentach, gdy śmiech przeradzał się czasem w płacz pełen smutku, wesołe przepychanki w poważne słowa. Gdy widział, jak jego córka zaskakiwała krok za krokiem. Jaki miała wyjątkowo wyostrzony umysł i jak bardzo myślała wciąż o nim. O tym, dlaczego aktualnie sytuacja wygląda, jak wygląda. I jak bardzo się równocześnie obwiniała…
To nie przez ciebie. Nawet tak nie myśl. Zarówno mama jak i ja kochamy cię. Mamy swoje problemy, ale ty w niczym nie zawiniłaś.
Nie ukrywał przed nią ani przez moment, że coś było nie tak. Teresa wszak doskonale radziła sobie nie tylko z wyczuwaniem, ale także samą obserwacją. Nie chował przed nią niczego, nie unikał pytań. Przy okazji dawał jasne komunikaty, które mówiły wprost, że to nie przez nią. Nic nie działo się przez nią. Bo przecież to też nie tak, że Ephraim kłamał. Oczywiście — nie była jego córką w sensie biologicznym i ta wiadomość rozpoczęła cykl problemów, ale to nie dlatego nie mógł patrzeć na Leonie. Nie przez istnienie Teresy. To czyny i obłuda, których dopuściła się kobieta, sprawiły, że wycofał się i zdystansował. Problem biologiczny był wyjątkowo w tle wszystkich innych, ale to nie tak, że całkowicie go to nie obeszło i nie zabolało. Że dziewczynka nie była jego. Nie. Bolało, ale nie zaczął kochać jej przez to mniej. Nie. Nawykł na przestrzeni lat, że wszyscy mówili, że Teresa była jak skóra zdjęta z matki, a z niego nie miała absolutnie nic. Lubił jednak te momenty, gdy wybierała jego bok, by wtulić się w jego ciepło przy wspólnie spędzanym czasie. Gdy czuł te delikatne rączki, zaciskające się na materiale jego koszuli. Nie. W dalszej perspektywie nieważne kto był jej ojcem, bo tych momentów nikt nie mógł mu odebrać. Ale odbierało mu to coś innego. Możliwość wyboru i poznania prawdy.
Tak, pamiętam, że mamy się spotkać.
Krótkim i delikatnym skinieniem głowy zaznaczył, że przyjął do wiadomości jej odpowiedź. Była ważna, dlatego też był zadowolony z krótkiej informacji, jaką otrzymał. Leonie mogła chcieć jakoś to spotkanie sabotować, jednak obrała najskuteczniejszą dla nich taktykę. I nie. Nie obserwował kobiety, ale wiedział, że obawiała się tego spotkania. Wiedział to, od tamtej nocy i wiedział to także i teraz. Dla niego to także nie miało być przyjemne, ale nie zamierzał tego odwlekać. Nie zamierzał trwać w tej sytuacji dłużej, niż to było konieczne. Gdy powiedział o swoim wyjeździe, dał blondynce przestrzeń na wypowiedź zgodnie ze starym zwyczajem. Po prostu taki był, gdy czekał, aż miała skończyć w spokoju to, co chciała mu powiedzieć. Zawsze zresztą posiadali tę dynamikę — on zdystansowany i milczący, ona kładąca więcej nacisku na potrzebę komunikacji i zwerbalizowania swoich potrzeb. Tutaj także — słuchał i rozważał wszystko, co padło z kobiecych ust i chociaż wciąż zajmował się pomywaniem, Leonie znała go na tyle, by wiedzieć, że uważnie śledził jej wypowiedź. Tak. Gdy nie mieszkali w Lorne Bay, a Leonie jeszcze nie zostawiła finalnie świata mody jako modelka, pojawiał się dość często na jej pokazach. Później jeździł z nią także, gdy pojawiała się któraś z jej kolekcji. Oczywiście wszystko w możliwości swojej profesji i dysponowania czasem. Słuchał, milczał. Analizował. Aż... - Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł - stwierdził w końcu, prostując się lekko, by zniwelować dyskomfort różnicy blatu. W ich oryginalnym domu wszystko było dostosowane odpowiednio do jego wzrostu. Tutaj musiał się nieprzyjemnie garbić. - Jak to będzie dla niej wyglądać? Raz spędzamy czas razem, raz nie? - Dlaczego w umyśle małej raz było w porządku, aby rodzice byli obok i się wspierali, a następnego dnia się unikali? - Pojedźcie z twoją mamą. Wbrew pozorom to dla niej też ważne. I dla małej. - Turner musiała wiedzieć, że miał rację. Nie musiała brać jego słów pod rozwagę, ale Sissi także potrzebowała bliskości swojej babci. W końcu kobieta była dobrą opiekunką — może nie była dobrą matką, ale babcią starała się być lepszą. - I Leonie...- Ephraim na chwilę przerwał tym, czym się zajmował i spojrzał na blondynkę po raz pierwszy, odkąd zostali sami. - Nie wykorzystuj więcej Teresy w ten sposób. - Nie, nie podobało mu się to, jak zawoalowała swoje pragnienie i dorzuciła do tego, że to byłoby dobre dla małej. Albo że spędziłby z małą cenny czas. Nie zamierzał się kłócić, ale nie zamierzał także zostawić zachowania kobiety bez komentarza. Ich córka nie była towarem, którym mogła go szantażować lub starać się na niego wpływać. Mężczyzna nie wiedział tylko, która wersja przerażała go bardziej — ta, w której kobieta zdawała sobie sprawę z tego, co robiła czy ta, w której pozostawała nieświadoma.
leonie turner
easter bunny
chubby dumpling
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Turner myślała, że Burnett ranił ją swoim milczeniem przed wyjazdem oraz ciszą, którą zaserwował jej, przebywając na morzu. Wtedy, gdy interesował się jedynie tym, co działo się z Tessie. Rozmowami głównie z nią. Och, jakże się Leonie pomyliła... To, co dostawała po powrocie było o wiele gorsze niż cokolwiek wcześniej robił, albo czego nie robił małżonek.
Nie było między nimi dialogu od dawna. Ephraim zamknął się na słyszenie czegokolwiek, skupiony na swojej własnej wizji rzeczywistości oraz motywacji, które kierowały Leonie. Pozostawał głuchy. Obojętny. Zdecydował za nich dwoje, jak wyglądała przeszłość, jaka jest teraźniejszość i, co najbardziej przerażające dla Leo - jaka będzie ich przyszłość. A raczej jej brak. Bez prób. Ostre cięcie.
Rzeczywistość dwóch domów oraz rozdarcia małej Teresy była męcząca i dla samej Leonie. To ona mierzyła się głównie z tęsknotą dziewczynki po wyjeździe ojca, ona też widziała tę ekscytację, kiedy pojawiał się w drzwiach, a także to blondynka mierzyła się z zawodem małej, gdy ojca nie było obok ze względu na zmiany jakie zaszły w dynamice ich rodziny. Nie działało to nigdy na odwrót, ale Leo nie odbierała tego w jakikolwiek sposób nastawiania małej przeciwko niej, a po prostu widziała w tym lęk, który i tak Tessie nosiła w sobie od zawsze - że tata znów wypłynie i będzie nieuchwytny. Teraz jednak zdawało się to być mocniej odczuwalne, co oczywiście miało swoje wytłumaczenie. Ale czasem... Czasem Turner zastanawiała się, kiedy córka przejmie od ojca tę surowość względem matki. Kiedy spojrzy na nią surowym, gorzkim spojrzeniem bez cienia nadziei na zmianę, kiedy zamknie się na wszelkie możliwości... I obawiała się tego dnia, cholernie. Bo to nie tak, że Tessie nic nie widziała... Widziała i to o wiele więcej niż komukolwiek z dorosłych się wydawało, a "problemy" tworzone przez nią to jedynie niemy krzyk, który miał być zauważony, ale wciąż... Nie robili tego najlepiej. Leonie, przynajmniej nie czuła, by robiła to dobrze.
Bez odpowiedzi Ephraima nie czuła, żeby to był idealny pomysł, ale uznała, że warto spróbować. Właśnie dla Tessie. Zdawała sobie sprawę, że dziewczynka nie jest głupia, umie liczyć i ostatnio chodziła nieco zamyślona. Na pewno przeczuwała, a zapewne i o tym sam Burnett jej wspominał, że zbliżał się czas rozłąki. Turner nie chciała więc zabierać małej z Lorne, kiedy ta mogłaby mieć tę cenną możliwość na chwilę z ukochanym tatą. Nosiła sobie w ten pomysł dłuższy czas, a zdecydowała się go wyjawić pod wpływem momentu, połączenia możliwości, uznania tego może za szczęśliwy zbieg, ale... Bardzo szybko Burnett udowodnił po raz kolejny Leonie, że jest lekkomyślna. I pokazał jak złe zdanie o niej ma. Po raz kolejny. Zacisnęła więc mocno usta, próbując uspokoić drżący podbródek. Nie chciała się kłócić. Nie teraz. Ale miała tak dość tego cholernego spokoju reprezentowanego przez mężczyznę, tego spokojnego tonu przekonanego o swojej racji i tej przeklętej niechęci względem niej... Tego całego negatywnego nastawienia... Tego wiecznego podcinania i tak kruchych skrzydeł...
-Jesteś dla mnie za surowy - nie wytrzymała po ostatnim komentarzu Ephraima, wypowiedziała swoje słowa cicho, ale zdecydowanie, a w tonie słychać było wyraźnie ogromny żal oraz rozczarowanie Turner. To samo mógł dostrzec Burnett w spojrzeniu małżonki, skoro wreszcie zaszczycił ją spojrzeniem swoich surowych, niebieskich, chłodnych niczym stal tęczówek, które kiedyś tak uwielbiała, a teraz nie mogła znieść ich oceny. -Gdybym była zepsuta tak bardzo, jak uznajesz, że jestem, to nie byłaby moja pierwsza próba. Ale... Po co ja to mówię? W końcu wiesz wszystko lepiej... - i chciała dodać tak wiele, jak bardzo ma dość tego, ze on wie lepiej. Jak cholernie ma dość jego autorytarności. Tego, że to on nadawał rytm ich życiu, zwłaszcza teraz, bez jakiejkolwiek próby negocjacji... Chciała wykrzyczeć tak wiele, ale oboje usłyszeli czyjś inny krzyk. Pełen ekscytacji oraz zniecierpliwienia.
-Mamusiu, tu jesteś! - krzyknęła nieco zmęczona od całodniowego biegania Teresa, która wpadła przez otwarte drzwi tarasu do środka, a za nią kilka koleżanek. -Jesyeś nam baldzo potrebna, bo Kelly chce tez, zebys ja pomalowala. Tez chce byc kotkiem - wyjaśniła zasapana dziewczynka, łapiąc dłoń matki, by pociągnąć kobietę w odpowiednim kierunku. Oczywiście bystre oczka zdawały się bacznie analizować całe otoczenie i nie umknęło im to, że w pomieszczeniu do tej pory byli tylko oni dwoje - mama i tata. Dawno ich tak nie widziała, dawno nie miała okazji, by choć przez chwilę jej małe tęczówki zapłonęły nadzieją... I gdzieś w środku miała nadzieję, że nic swoją prośbą solenizantki nie psuje.
-Już idę, idę - odpowiedziała ciepło Turner, starając się pozbyć z umysłu to, co jeszcze przed chwilą tak ją absorbowało. To nie było ważne, to w końcu było już przekreślone i choćby stanęła na głowie to nie mogła zmienić decyzji Ephraima... Wiedziała to od zawsze, ale wciąż się łudziła, że może jakoś do niego dotrze. Albo chociaż doczeka się chwili, w której on otworzy się na jakąkolwiek rozmowę oraz próbę zrozumienia tego co się stało, otwartości na to co mogliby zaplanować... Ale nie, on już zamknął dla niej drzwi do swojego wnętrza i bardzo silnie ich bronił. Tak samo jak własnych przekonań, wyciągniętych na rozmowach pełnych emocji. Nie chciał nic zmieniać. Wolał decydować po swoich własnych przemyśleniach, bez wszystkich faktów, zmiennych, nie biorąc pod uwagę nic więcej niż jego własne, zranione uczucia... A wbrew pozorom, nie tylko on cierpiał. Niemniej... Nie zdążył nic powiedzieć na zarzut Turner, bo Teresa zabrała matkę do ogrodu, gdzie wraz z koleżankami otoczyły Leonie wianuszkiem, kiedy ta malowała na twarzy koleżanki córki kocie wąsy, by zaraz po skończonym zadaniu próbować ją namówić do tego, by i ona sama dołączyła do ich kociej ekipy.

Ephraim Burnett Hunter Williams
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
muzyk — scena
35 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Dziewczyny go kochają, faceci mu zazdroszczą, ale i tak wszystkie jego piosenki są o Leo.
A tu nagle zabrał do Stanów Melis...
#5

Musiał wrócić do Stanów. Wbrew temu co wiele osób myślało, jego muzyka była jego pracą, a nie tylko hobby. Nie mógł tak po prostu sobie wszystkiego odpuścić i posiedzieć kilka tygodni w Australii. Był tu i tak dłużej niż planował. W końcu miał wrócić zaraz po pogrzebie. Ale całe to zamieszanie z Leonie i Tessie wybiło go z ustalonego harmonogramu. Telefon od menadżera przypomniał mu, że ma zobowiązania i terminy, spotkania i takie tam. Nie mógł więc dłużej czekać na decyzje Leo, spakował się w podręczny bagaż i wsiadł w pierwszy samolot do Stanów. Nie było go kilka dni i pewnie nawet nikt jego nieobecności nie zauważył, nikt jakoś specjalnie za nim nie tęsknił w Lorne. Nawet przeszło mu przez myśl, żeby już tam nie wracać. Tego i tak się po nim Leonie spodziewała. Sprzedaż domu matki mógł załatwić pośrednik, tak samo przywiezienie reszty jego rzeczy, czy urny z mamą. Fakt, mógłby pożegnać się z Julią jak należy, ale ona mu wybaczy. A Leonie... im szybciej zerwą ten kontakt na dobre, tym będzie lepiej dla każdego. Z tego założenia wybiła go jednak nadchodząca data... data która jeszcze do niedawna nic nie znaczyła, ale teraz już tak. Przypomniał sobie jak mała dziewczynka przeżywała, że będzie mieć urodziny. Przypomniał sobie jak widział Leonie z torbami pełnymi papierowych talerzyków i innych takich drobiazgów. Urodziny Tessie... niby nie był zaproszony, ale przecież był jej ojcem, mógł wpaść na chwilę. Może chciał coś udowodnić Leo, może chciał coś udowodnić sobie. Choć jeszcze chwilę temu chciał odpuścić, teraz chciał zabłysnąć jako ojciec. Bo wolał nie zmarnować szansy, jaką dawały mu urodziny dziewczynki. Nie miał nic do stracenia, mógł tylko zyskać. Pewnie źle się do tego zabierał, ale nie znał się na rodzicielstwie, nie wiedział jak to powinno wyglądać, jakie są priorytety i tak dalej. Wiedział jednak, że jeśli tam się nie pojawi, to pewnie przekreśli resztę szans na bycie ojcem Tess. Bo na bycie z Leo już powoli przestawał liczyć. Ona kochała tamtego, powiedziała to jasno. Będzie musiał się z tym w końcu pogodzić. Ale to nie znaczyło, że nie mógł być super tatą dla swojej córki. O ile Leo pozwoli mu nim być.
Próbował sobie przypomnieć o czym Tessie mu opowiadała, żeby znaleźć prezent idealny. Pamiętał, że opowiadała mu o zwieszakach i syrence. Postanowił pójść tym tropem.
I tym sposobem podjeżdżał właśnie pod dom w którym mieszkała Leonie. Nie sądził, że impreza będzie tak duża, że nie będzie miał gdzie zaparkować. Nie przypuszczał, że pięciolatki mogą mieć aż tylko gości. Sam swoich urodzin z tamtych czasów nie pamiętał, ale nie sądził, by były to imprezy z prawdziwego zdarzenia. Jego mamy nie było stać na zapraszanie całej okolicy. Wysiadł z samochodu i wziął głęboki wdech. Przecież go nie wyproszą, nie musiał mieć zaproszenia na urodziny własnej córki, prawda? Nie wiedział jakie są zasady. Poza tym Tessie go tak jakby zaprosiła, bo przecież pytała, czy przyjdzie do niej na urodziny. To przyszedł. A właściwie przyleciał. Jeszcze kilka godzin temu był w samolocie. Zdążył się tylko odświeżyć.
Pod pachami miał prezenty - z jednej strony duży zestaw lego ze zwierzętami, największy jaki udało mu się znaleźć, taki dla dziewczynek, zapakowany w papier z kucykami, z drugiej - wielkiego pluszowego delfina. Był tak duży, że pewnie jakby położyć go obok leżącej pięciolatki, to mógłby być od niej większy. Do tego w kieszeni miał dwa roczne karnety do sanktuarium - dla Tess i Leo. Sądził, że się spisał z tymi prezentami. Ich wielkość, zwłaszcza pluszowego delfina, sprawiała, że oglądało się za nim każde mijane dziecko. Nie próbował dzwonić do drzwi, bo widział, że goście dość swobodnie wchodzą i wychodzą, dlatego po prostu wszedł do środka. Zapytał jakąś kobietę, pewnie matkę jednego z dzieciaków, gdzie jubilatka, a tak wskazała dłonią na ogród. Trochę się w niego wgapiała, pewnie skojarzyła kim jest, ale to przecież nie była żadna tajemnica, że był z Lorne i że znał się z Leonie od dziecka. Byli przez lata przyjaciółmi i Tessie miała wszelkie podstawy by nazywać go wujkiem. Nawet jeśli był kimś więcej.
Ostrożnie więc skierował swoje kroki do ogrodu, nie chcąc wleźć na żadne dziecko, ani nic nie strącić delfinem. Był dość pewny siebie do momentu, kiedy zobaczył Leonie z pędzelkiem w ręku, malującą dzieciakom zwierzaki na twarzach. Wtedy stracił cały rezon i stanął w miejscu jak wryty. Przez myśl mu nawet wcześniej nie przeszło, że będzie tu też jego wróg numer jeden. Ale teraz dotarło do niego, że może zaraz stanąć z nim twarzą w twarz i będzie musiał być dla niego miły, bo to była jego żona i jego córka i jego dom, jego życie. Nie Huntera. On był tu intruzem. I nawet chciał się wycofać, udawać, że go tu nie było, zanim go ktokolwiek zauważy. Ale wtedy usłyszał głos Tessie:
- Wujek Hunter! - i był zgubiony.

leonie turner Ephraim Burnett
christmas time
nick
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
To prawda. Ephraim nie chciał i nie zamierzał rozumieć blondynki. Nie po tym, co zaprezentowała swoim zachowaniem. I nie chodziło jedynie o ten krótki moment wymiany informacji w czystej formie. Pomimo zewnętrznego chłodu wiele ukrytych emocji tliło się wciąż w kapitanie i nie ostygło. Zapewne ten stan miał trwać jeszcze długo i sam Burnett nie miał pojęcia, czy miał się kiedykolwiek skończyć. Bo i jakżeby miał? Postrzegał swoją aktualną sytuację na podłożu emocjonalnym w trybie całkowicie zanurzonym w teraźniejszości. Jakiekolwiek plany oraz domysły nie były możliwe — takowe mogły być snute na płaszczyźnie logicznym; nie zaś stricte uczuciowym. Nie można było zaprzeczyć, że jego wnętrze było nie tylko poranione, ale zwyczajnie w stanie destruktywnym. Podstawy budowane od ośmiu lat zostały zrównane z ziemią, na czym silnie ucierpiała psychika mężczyzny. Gdy traciło się wszak fundament, obudowana na jego podstawie myśl, przekonanie, również się waliło. Nic więc dziwnego, że Ephraim nie dostrzegał tego, co było kiedyś w formacie rodziny, małżeństwa. I nie można było mu tego zabronić. W końcu to nie tak, że nie próbował znajdować logicznego wyjaśnienia zachowania Leonie. Gdy był na morzu, brał wiele opcji pod rozwagę. Sytuacji, jaka się działa i dlaczego działo się to, a nie inaczej. Te radykalne i te mniej radykalne opcje. O jakiejkolwiek krzywdzie myśleć nie chciał, ale nie był w stanie nie brać jej pod uwagę. Analizował więc wszystko. Statystycznie ciąża podczas gwałtu była mało prawdopodobna z uwagi na biologiczne reakcje kobiecego ciała poddawanego stresowi oraz samemu systemowi obronnemu, jednak Ephraim go wstępnie nie wykluczał. Ale przecież dostrzegłby, gdyby po tamtym wieczorze Leonie była rozstrzęsiona, a nie przypominał sobie takowej scenerii. Nie przypominał sobie, aby wstrętny był dla niej jego dotyk. Nie przypominał sobie żadnych śladów przemocy wyrysowanych na jej ciele czy psychice. Pamiętał go z ich ślubu — był jednym z gości. Był w ich albumie pamiątkowym. Leonie mówiła o nim jako o przyjacielu z lat dziecięcych. Nie reagowała wobec niego inaczej. Lękowo. Później pojawiła się wiadomość, że Williams znów był w Lorne Bay. Do tego telefony od Teresy, że ma nowego wujka, mówiły niejako za siebie. A później to tak rozwiało wszelkie wątpliwości. Postąpiła tak, bo tego chciała.
Dlatego podjął decyzję o tym, że nie mieli co ratować. Dla własnego zdrowia psychicznego i ze względu na własne przekonania. Przecież znała go doskonale — w przeciwieństwie do niej nie kłamał, jaki był i Turner widziała w mężu pokłady tego, czego nigdy nie musiała się lękać. Jego gniew wszak nie sięgał ku niej. Mogła jednak widzieć, gdy praca wywoływała w nim falę wrogości, zdecydowania i braku miłosierdzia. Swoją zdradą sądziła, że ukorzy wewnętrzny sztorm? Że wystarczyło się unikać, by ten przestał niszczyć to, co znajdowało się w jego zasięgu? Nie. Ich związek był dla Ephraima wydmuszką, od której go mdliło i nie zamierzał udawać, że było inaczej. On nie zamierzał o niego walczyć, bo nie było o co. Jeśli zamierzała mu w tym przeszkadzać, nie zamierzał okazywać jej litości.
Jesteś dla mnie za surowy. Po co ja to mówię? W końcu wiesz wszystko lepiej...
- Jesteś niedorzeczna. - Nie uniósł głosu. Jego słowa były wypowiedziane tak, jak każde poprzednie. W końcu odciął się od wcześniejszych emocji, w momencie, w którym przekonał samego siebie, że nie miał za kim tęsknić. Leonie, która była jego żoną, tak naprawdę nie istniała — dlaczego więc miał czuć przywiązanie czy lojalność wobec obcej osoby? Dlatego też nie obchodziło go to, co mówiła. W końcu miał do czynienia z obcą sobie kobietą i tak też zamierzał ją traktować. Był obok jedynie ze względu na Teresę, a swoje oceny Leonie mogła zatrzymać dla siebie. W końcu ją irytowało to, co powiedział, ale jej nie przeszkadzało iść do łóżka z innym, gdy był poza domem. Gdyby miał inny charakter, zapewne dość głośno roześmiałby się na tę kobiecą histerię i hipokryzję. Najwidoczniej nie widziała żadnej przewiny we własnym zachowaniu. Nie. Nie oczekiwał od niej płaszczenia się. Nie oczekiwał przeprosin. Chciał po prostu, żeby dała mu przestrzeń na gojenie ran. Na sprzątanie tego, co zdewastowała.
Gdy Teresa wpadła do pomieszczenia z kilkoma koleżankami, na twarzy marynarza pojawił się ciepły uśmiech. W końcu naprawdę z tego się cieszył tego dnia — że jego córka czerpała z tego, co się działo. Była cudowna w swoich radościach. Posłał jej zatem pełne miłości spojrzenie, mimo że jeszcze przed chwilą wobec jej matki nie mógł wykrzesać nic podobnego. Bo to nie tak, że całkowicie się z niej wyprał. Musiał zaprzeć się samego siebie, aby nie utracić zmysłów. Musiał widzieć cel w dobrym, świadomym wychowaniu Teresy i tego się trzymać. Musiał trzymać się wyznaczonego kursu. Odprowadził więc zarówno dziewczynkę, jak i Leonie wzrokiem i przez chwilę przypatrywał się tym, co robiły. Gromadka rozchichotanych dziewczynek otoczyła blondynkę, przekrzykując się, która co chciała mieć wymalowane na twarzy i chociaż ten widok miał w sobie wiele z typowo rodzinnych zachowań, Ephraim poczuł się źle, że na to patrzył. Jakby ta oczywistość już nie była dla niego. Zajął się więc na powrót swoim zajęciem, tracąc poczucie czasu. Cóż... Przynajmniej do chwili.
Wujek Hunter!
Naczynie, które trzymał akurat w zlewie, pękło z trzaskiem i chociaż ostre krańce ominęły skórę, było całe do wyrzucenia. Na szczęście fakt, że znajdował się w domu, nikogo nie zaalarmował, ale Ephraim zdecydowanie miał problemy z dojściem do siebie. W końcu wydawało się to surrealistyczne i dłuższy moment zastanawiał się, czy naprawdę usłyszał to, co usłyszał, ale widok biegnącej przez ogród córki i wyraz twarzy Leonie, całkowicie pozbawiły go złudzeń. Wiedział, że prędzej czy później musieli się spotkać i omówić sprawę Teresy i nawet wtedy zapewne nie byłby na to przesadnie gotowy, ale teraz złapało go to całkowicie z zaskoczenia. Głos i śmiech córki finalnie jednak przywróciły go do pionu, rozbite kawałki talerza trafiły do kosza, a mokre dłonie Burnett wytarł w ścierkę i skierował się tam, gdzie działo się całe przedstawienie. Przystanął jedynie na moment w drzwiach na ogród i przez chwilę obserwował to, co się działo. Reakcje i działania. Finalnie ruszył przed siebie, aby zatrzymać się za podnieconą widokiem Williamsa Teresą i spojrzeć w twarz niższego mężczyzny. Momentalnie poczuł nieprzyjemny dreszcz przebiegający po jego plecach, bo przecież znał ten charakterystyczny nos i przenikliwie jasne oczy — należały do małej solenizantki, która szalała w ciasnej przestrzeni między nimi z wielkim, pluszowym delfinem. - Papa! Sobasz, kto pszyszetł! - zawołała blondyneczka, niemalże się przy tym zapowietrzając, gdy zdała sobie sprawę z bliskości ojca. Złapała Ephraima za nogawkę i mężczyzna na chwilę przeniósł uwagę na Teresę. Pozwolił, by blady i ciężki uśmiech wykrzywił jego wargi, gdy widział tę radość tak bardzo niczego nieświadomej dziewczynki. Tak bardzo nieświadomej prawdy i faktu, że stojący u jej boku kapitan nie współdzielił jej radości z przybycia niespodziewanego gościa. A skoro o nim była mowa... Twarz na nowo wysurowiała i pomimo pozornie głębokiego, spokojnego tonu, nie miał w sobie nic z serdeczności. - Burnett. Ephraim - przedstawił się i wyciągnął dłoń w kierunku Williamsa nad głową Teresy.
leonie turner Hunter Williams
easter bunny
chubby dumpling
muzyk — scena
35 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Dziewczyny go kochają, faceci mu zazdroszczą, ale i tak wszystkie jego piosenki są o Leo.
A tu nagle zabrał do Stanów Melis...
Czuł się tu totalnie nie na miejscu. Nie ogarniał świata dzieci i rodziców, ani tym bardziej imprez urodzinowych pięciolatków. W sumie żadnych imprez urodzinowych poniżej osiemnastki nie ogarniał. Nie sądził, że kiedyś na jakiejś będzie. Jego plan na życie nie uwzględniał potomstwa. A tu proszę, jakieś jednak miał. Szkoda tylko, że nawet nie mógł się zachowywać jak na ojca przystało, czy tak jak mu się wydawało, że jako ojciec by się zachowywał. Był tylko przyjacielem z dawnych lat matki jubilatki, czy solenizantki... nigdy nie wiedział które jest które.
Pojawienie się Ephraim'a nie powinno go zaskoczyć, w końcu był u siebie, na urodzinach swojego dziecka, wśród znajomych, rodziny i tak dalej. Ale i tak dziwnie się poczuł, gdy ten nagle się obok pojawił, wyprostowany i napuszony jak paw. Hunter zaśmiał się w myślach. Widział czasami jak faceci tak się zachowują, prostują się, wypinają pierś i za wszelką cenę chcą pokazać kim oni to nie są. Czasami gdy fanki przychodziły do niego po autograf ze swoimi chłopakami, tak właśnie się zachowywali ci goście. Nie ważne czy byli wyżsi czy niżsi od Huntera, silniejsi czy słabsi. Nagle próbowali pokazać, że są macho, epatujący testosteronem, wysocy jak drzewo, silni jak jakiś grecki bóg, męscy i tak dalej. A Huntera to zawsze śmieszyło, bo przecież nie zamierzał im podrywać dziewczyny. W przypadku Ephraim'a też mu nie zamierzał podrywać ani żony, ani nikogo. To się zadziało dużo, dużo wcześniej. Był z Leo jeszcze zanim pan kapitan, czy kim on tam był, pojawił się w jej życiu. I pewnie będzie też dużo później, w ten czy inny sposób. Ich losy były ze sobą powiązane, nawet jeśli nie było dane im być parą.
Udało mu się zachować powagę, kiedy wyciągał dłoń do swojego wroga numer jeden. Powstrzymał się przed rzuceniem "wiem kim jesteś", bo w sumie to by nic nie wnosiło do sytuacji.
- Hunter Williams. - przedstawił się, rezygnując z bondowskiego szyku przestawnego. Uważał to za kolejną próbę pokazania męskości przez Ephraim'a, ale to Hunterze nie robiło wrażenia innego, niż rozbawienie. Właściwie mężczyzna mógłby teraz zacząć walić pięściami w klatę i zachowywać się jak jaskiniowiec broniący jaskini, a Williams tylko by stał niewzruszony. - Tess mnie zaprosiła. - wyjaśnił swoją obecność tutaj, bo w sumie nie miał papierowego zaproszenia. Dziewczynka powiedziała tylko jakiś czas temu, że ma urodziny i że mógłby przyjść, więc potraktował to jak zaproszenie. - Wiem, że mnie tu nie chcesz, długo nie zabawię. Zjem tylko kawałeczek tortu. - uśmiechnął się po swojemu, z iskierką w oku, starając się nie zerkać w stronę Leonie. - Aaa zapomniałem. Mam tu jeszcze coś dla ciebie Młoda. - wyjął z kieszeni kopertę z wejściówkami do Sanktuarium dla zwierząt - Będziesz mogła iść z mamą, albo tatą. - pochylił się i wręczył dziewczynce kopertę. - Tylko nie zgub. - poinstruował małą, zerkając na Ephraim'a. Znał swoje miejsce, wiedział kogo mała uważa za tatę, ale i tak mówiąc "tata" jakoś dziwnie zaakcentował to słowo.

leonie turner , Ephraim Burnett
christmas time
nick
brak multikont
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Ephraim mylił się w swojej przesłaniającej wszystko złości, i to bardzo. Kobieta, którą pokochał istniała i miał ją tuż przed sobą. Teraz o wiele bardziej zagubioną niż przed ośmioma laty, ale identycznie zdolną do olbrzymich błędów. Nieumiejącą wyrazić właściwie swojej skruchy. Żałowała. Nie umiała w pełni żałować nocy, która dała im mimo wszystko Tessie - właśnie ze względu na dziewczynkę - ale cofnęłaby czas, by nie popełniać tego błędu ponownie. Nie zatopić się z bezsilności w tym co znane, dające na chwilę komfort... Brzydziła się sobą, że skorzystała z tego rozwiązania, jak naiwnie przekreśliła wszystko... Dla niczego. Chyba, że dla bólu oraz braku nadziei. Nie miała nawet tlącego się płomienia, iskry... Nie zostało nic, bo sama wszystko zdusiła. Nie umiała więc ani dać mu przestrzeni na gojenie ran, ani odpowiednio wyjaśnić swoje niejasne dla niej samej motywy działania. Miotała się jeszcze bardziej, ale nie ze względu na hipokryzję, a bezradność. Odepchnięcie. Czy dziwiła się decyzjom Burnetta? Nie. Czy chciała, żeby były inne? Pragnęła tego całym sercem, całą sobą... Ale nie mogła nic.
Zdobyła się więc na to, co wciąż pozostawało w zasięgu rąk, na spędzaniu czasu z córką, na sprawianiu, by na jej twarzy gościł uśmiech, kiedy dołączała do zabawy. I choć uśmiech Tess wynagradzał blondynce praktycznie wszystko, to od dawna, nawet w tak beztroskich chwilach, jak ta z malowaniem zwierzaków przy akompaniamencie dziecięcych piosenek, nie potrafiła zabrać tego przeklętego ucisku na dnie podbrzusza, który przypominał o poczuciu winy. O wstydzie. O tym, że to ona jest złoczyńcą... I choć łatwo było robić dobrą minę do złej gry, to nie mogła w pełni zapomnieć, ani uwolnić się... Nie mogła nic.
Tak, jak i nie mogła powstrzymać nadchodzącej katastrofy, której nie spodziewał się nikt. Nie spodziewała się usłyszeć dzisiejszego popołudnia z ust Teresy tego imienia. Nie podejrzewała, że Williams postanowi odwiedzić ich w urodziny dziewczynki, ba Leo nie sądziła, że mężczyzna jakkolwiek zapamięta tę datę. Początkowo więc Turner uznała, że może mała się pomyliła, może to kolejna piosenka jakimś cudem należy do zespołu Huntera i zagubiła się na dziecięcej playliście, ale nie... Blondynka obróciła głowę w kierunku, w którym pobiegła uradowana córka, praktycznie w podskokach. I faktycznie... Stał tam Hunter Williams, we własnej osobie, razem z prezentami, które śmiało starczyłyby dla kilkorga dzieci.
Zamroziło ją. Z odrętwienia wyrwał Leonie głos zniecierpliwionej koleżanki córki, która ponagliła Turner, by ta skończyła malunek. Przeprosiła więc cicho i wróciła do pracy, ale kątem oka obserwowała co działo się między Hunterem, a Tessie... Do których dołączył zdecydowanie za szybko Ephraim. Szlag, Ephraim. Leonie zdała sobie sprawę, że drgają jej dłonie, kiedy nieco za bardzo podkręciła koci wąsik. Znów przeprosiła dziewczynkę, starając się uratować sytuację. Może chociaż malunek uda się ocalić? Skoro wszystko inne... Pozostawiała w zgliszczach.
Nie słyszała o czym mówią, bała się też tam podejść, choć skończyła malować dziecięce twarze. Zajęła się czyszczeniem paletki, choć przecież nie musiała tego robić. Po prostu znów tchórzyła, drżąc wewnątrz ze strachu, co miałoby przynieść to spotkanie. O ile miała pewność, że Burnett nie zdobędzie się na odgrywanie żadnej sceny, o tyle nie była pewna dokąd może zaprowadzić ich wszystkich zbytnia pewność siebie Williamsa oraz za długi język... Zerkała więc co i rusz nerwowo w kierunku mężczyzn oraz blondwłosej dziewczynki, której entuzjazm nieco osłabł. Leo widziała niezadowoloną minę Ephraima. Wiedziała, że i mała Burnett to widzi, to w końcu bardzo inteligentny szkrab. ..
-Hm... - mruknęła Tessie, otwierając z ciekawością kopertę, gdzie znalazła karteczki ze znajomymi obrazkami. Dostrzegła też znajomą nazwę. Uśmiechnęła się, ale nieco krzywo, bo przecież... -Już takie mamy, wszyscy. Ja, mamusia i tatuś, ale może ty ze mną kiedyś pojdziesz, wujku? Dam mamie! - oznajmiła i pobiegła, by pokazać Leonie, co przygotował dla niej wujek Hunter. Po przekazaniu karnetów w ręce rodzicielki, została porwana przez stęsknione koleżanki, żeby razem mogły poskakać na dmuchanym zamku. Turner spojrzała na dwa karnety i pokręciła jedynie głową. Ruszyła w stronę mężczyzn, choć sama nie wiedziała po co... Wybrała miejsce obok Ephraima. Ramię w ramię, ale zachowując bezpieczny dystans. Dobrze pamiętała, że Burnett nie chciał żadnej bliskości. Ale mimo to... Chciała być obok niego, chciała jakoś dać mu znać, że tego nie planowała i przede wszystkim nie chciała... Tylko czy mogła?
-Cześć - mruknęła w stronę dawnego przyjaciela, kochanka, mężczyzny, który zawsze wyzwalał w niej to... Co najgorsze, niestety. -Nie wiedziałam, że... Skąd wiedziałeś? Tessie nie miała dla ciebie zaproszenia, a i ja ci nic nie mówiłam o przyjęciu. Mówiłeś, że masz sprawy, miałeś być w Stanach - wyraziła swoją konsternację nieco zdziwiona, ale jednocześnie zrobiła to spokojnie, nieco ściszonym tonem. Najbardziej opanowanym, jak tylko potrafiła. Nie chciała robić żadnych scen, ale... Nie mogła tak tego zostawić. Nie umiała przemilczeć pewnych spraw. Nawet jeśli okoliczności niezbyt temu sprzyjały... Zerknęła w stronę Burnetta, zastanawiając się co teraz działo się w jego umyśle... Sercu... Wnętrzu... Ale pozostawał nieodgadniony. Niczym przy ich pierwszym spotkaniu... Zamknięta księga. Niedostępna dla niej. Odwróciła wzrok, zawstydzona. Dlatego wlepiła go w ziemię, żałując, że w ogóle tam podeszła. Łatwiej było obserwować ten bałagan niż próbować go posprzątać... Nie umiała... Nie umiała... Tak jak i niezbyt dobrze szło blondynce utrzymanie równego, spokojnego oddechu, ale starała się z całych sił, obserwując obrany punkt, niewielkie wgłębienie w trawniku, by odegnać myśli od tego chaosu... Bo nie mogła wpaść w histerię. Nie teraz, nie tu. Nie miała do tego prawa, by jeszcze cokolwiek niszczyć w życiu Tessie. Obróciła głowę, by dostrzec uśmiechniętą dziewczynkę. Widok córki... Bawiącej się beztrosko... Pomógł i Leo odetchnęła z ulgą, wreszice, choć na moment.

Ephraim Burnett Hunter Williams
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Ephraim do czasu faktycznego pojawienia się na świecie Teresy, nie wiedział, czy z jego charakterem, będzie w stanie być pełnym ciepła ojcem. W świadomości miał obraz własnego rodzica, który — pomimo troski o dobro swoich potomków — pozostawał chłodny i zdystansowany. Wymagający i do szpiku kości przesycony rozsądkiem. Nieposiadający grama wątpliwości oraz słabości. Taki, jaki powinien być prawdziwy wiceadmirał. Burnett nie mógł zarzucić seniorowi niczego, ale jednak wobec własnych dzieci chciał był bardziej otwarty. Łagodniejszy w domu, gdy na zewnątrz pozostawał tak bardzo srogi. Sam tego potrzebował i wiedział, że i te drobne istoty potrzebowały podobnego działania od niego. Pozbył się jednak zmartwień w momencie, w którym dane było mu po raz pierwszy wziąć w ramiona delikatne, kruche ciałko blondwłosego noworodka. Sądził, że wystarczyło, aby nieco za mocno ją przysunął, a rozpadłaby się w drobny mak. Oczywiście były to nielogiczne lęki, ale dla mężczyzny, którego ogarnęło tak wiele emocji, których nie potrafił nawet nazwać, wówczas wydawały się niezwykle sensowne. Przespała w jego ramionach osiem godzin, co nie było często spotykane, ale pozwoliła nie tylko zacisnąć więzi z ojcem, lecz także zezwolić zmęczonej porodem matce na odpoczynek. Bo chociaż odbyło się bez komplikacji, wysiłek, którego się podjęła Leonie, był niewyobrażalnie wielki. Potrzebowała więc zregenerowania sił. Podobnie jak jej córka śpiąca w objęciach Ephraima. Pamiętał, że właśnie tamtego dnia jego uczucia wobec żony przeszły pewnego rodzaju zmianę. Transformację na wyższy poziom. Zakochał się w Leonie tak, jak zawsze powinien. Tak, że wiedział, że do tego momentu pozostawali niepełni. Wcześniej ich relacja nie była w stanie rozwinąć się z jego strony tak, jakby tego chciał. Zawsze gdzieś z tyłu pozostawał niedostępny. Wycofany. Zbyt poraniony wcześniejszymi doświadczeniami, aby móc całkowicie się oddać drugiej osobie. Teresa była więc katalizatorem nie tylko dla jego ojcostwa, ale także dla małżeństwa. Dla roli męża w formie, jaka była najbardziej Leonie potrzebna. Nie tylko cichego protektora, ale także kompana. Żal po dawnych dniach pozostał zmazany i czekała ich jedynie przyszłość bez oglądania się za siebie.
Prawda odebrała Ephraimowi coś więcej niż jedynie zaufanie. Chybotanie się od podstaw wiary we własne możliwości i słuszności otwarcia na tę konkretną osobę. Nie postrzegał więc danej sytuacji na tym samym gruncie, na jakim widział ją Hunter. Burnettowi daleko było do zazdrości, jeszcze odleglej do chęci dominacji. Nie rywalizował z nikim, a jedynie prowadził batalię we własnym wnętrzu. Sumienie, umysł i serce niczym platoński rydwan próbowały przejąć władanie — dwa narowiste rumaki i próbujący poskromić je woźnica. Niekończąca się walka mająca być zwieńczona jedynie śmiercią i ustaniem szalejącego trójpodziału. Wiedział także, że inni nie mieli pojąć tego toku rozumowania. Wszak życie było prostsze dla tych, którzy nie patrzyli na świat oczami kapitana. Od najmłodszych lat czy to rówieśnicy, czy osoby starsze zwyczajnie go nie rozumiały i Burnett wiedział, że nigdy nie miały tego zrobić. Nie oczekiwał tego po nich w żaden sposób, bo był przygotowywany do tego od urodzenia. Inni mieli swoje ścieżki, on miał swoją. Nie był także już chłopcem, któremu wybaczało się zachowanie nieodpowiednie dla mężczyzny.
- Jeśli Teresa cię zaprosiła, powinieneś spędzić z nią trochę czasu - odparł spokojnie, bo taka była prawda. Tego dnia to solenizantka posiadała władzę i jeżeli Hunter pojawił się dla niej, miał prawo, aby zostać. Wyrzucenie go za drzwi i tak nie miało większego sensu z wielu powodów. Poczynając od faktu, że Ephraim nie znajdował się w swoim domu, a kończąc na tym, że podobna sytuacja byłaby nie do zaakceptowania. Nie, gdy nie było zwyczajnie zagrożenia. Napięcie nim nie było. Było jedynie dyskomfortem, z którym dorośli ludzie byli w stanie sobie poradzić.
Wyczuł pojawienie się u jego boku Leonie, a podczas zabrania przez nią głosu, przypatrywał się stojącemu naprzeciw nich mężczyźnie. Patrząc na Williamsa, Ephraim zdał sobie sprawę, że właśnie dla niego Leonie zrezygnowała z ich małżeństwa. Skoro tak, musiał być dla niej ważniejszy, niż to, co budowała z samym kapitanem. Dlaczego więc finalnie nie związała się z blondynem? Wkrótce już miała jednak mieć taką możliwość, uwolniona od ciężaru bycia żoną Ephraima. Zamierzał zostawić parę samym sobie i niekoniecznie brać udział w tej wyjątkowo kanciastej wymianie zdań, ale zdecydował jeszcze tego nie robić. Stał więc obok kobiety dalej, chociaż jego spojrzenie co jakiś czas uciekało w kierunku bawiących się dzieci, kontrolując powody krzyków. Na szczęście te wynikały z radości i zabawy, pozostając w pełni akceptowalnymi.
leonie turner Hunter Williams
easter bunny
chubby dumpling
muzyk — scena
35 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Dziewczyny go kochają, faceci mu zazdroszczą, ale i tak wszystkie jego piosenki są o Leo.
A tu nagle zabrał do Stanów Melis...
Nie przypuszczał, że kiedyś będzie w centrum jakiejś telenoweli i to na dodatek takiej, w której będzie "tym złym". Okej, wiedział, że nie powinno sypiać się z zaręczonymi kobietami, ale serce nie sługa. Poza tym nie zmusił Leonie do niczego. A to co potoczyło się dalej, było całkowicie poza świadomością Huntera. Nie sądził, że po tej nocy na świecie pojawi się mały człowiek, że przez kolejne kilka lat nie będzie wiadomo, że nie jest do dziecko Ephraim'a.
Pojawiało się pytanie, czy rodzicem jest ten, kto był nim biologicznie, czy ten, który był nim na każdy inny sposób. Fakt, że po latach wyszło, iż Tessie ma w sobie kawałek DNA Huntera, a nie Ephraim'a, nie zmieniał tego, że to kapitan ją wychował. Nie przekreślało ich wspólnych lat, zabaw, wszystkiego co przeżyli. Mogło wpływać na relację Leo - Ephraim, ale nie musiało wpływać na relację Tessie - Ephraim. Tak przynajmniej sądził Hunter, który pewnie był trochę naiwny i nie do końca ogarniał jak to jest w rodzinach. Sam wychował się bez ojca i jeśli miał być szczery, to nie sądził, by umiał nim być na pełny etat. Pewnie bardziej nadawał się faktycznie na wujka. I rozumiał to z coraz większą świadomością, gdy tak stał wśród dzieci i ich rodziców, na urodzinach pięciolatki. Impreza jak z amerykańskiego filmu, dom na przedmieściach, dekoracje, tort i zabawy dla maluchów. Trochę mu się nie mieściło w głowie po co tak wielka impreza dla kogoś, kto za kilka lat nie będzie tego pamiętać, ale pewnie to było ważne. Po prostu on nie rozumiał tych rodzicielsko-dziecinnych spraw. Był tu obcym, intruzem, nie pasował tu. Nawet jeśli nikt mu nie mówił, że ma się wynosić, to czuł się nie na miejscu. Jak puzzel z innego kompletu.
Nie zdążył odpowiedzieć, że raczej z nią nie pójdzie, bo pewnie niedługo wróci do Stanów. Zresztą jak to wytłumaczyć pięciolatce, że więcej go pewnie nie zobaczy. Nie powiedział więc nic. Cóż... z tym prezentem nie trafił. Ale chociaż delfin się jej podobał.
- Raczej długo nie zostanę. - odparł nim przyszła Leonie. A gdy przyszła, zamarł na chwilę. Jej postawa, to gdzie stanęła, jak na niego patrzyła i nawet ton jej głosu sugerował, że go tu nie chce.
- Mówiła o urodzinach. A ty kupowałaś dekoracje. - wyjaśnił. Odkrycie daty też nie było wielkim wyzwaniem. - Przyleciałem na chwilę. Jutro wracam. - nie dodał, że prawdopodobnie na stałe, bo to wolał omówić sam na sam z Leo, bez towarzystwa jej męża. Czuł się szalenie niekomfortowo, jak na jakimś dziwnym przesłuchaniu. Rozpraszały go krzyki dzieci, ten chaos charakterystyczny dla takich imprez. Spojrzenie Ephraima i Leonie sprawiały, że czuł się mały i niemile widziany, a przecież nic takiego nie powiedzieli. Czuł się jak w pułapce kurtuazji i konwenansów, wymuszonych uśmiechów i niekomfortowych sytuacji. Pojedynek dwóch na jednego, nawet jeśli Ephraim i Leonie nie byli aż tak zwartym frontem, to po stronie Huntera nie było nikogo.
- Zjem kawałek tortu i pewnie będę się zbierać. Nie chcę przeszkadzać. - dodał.

leonie turner , Ephraim Burnett
christmas time
nick
brak multikont
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Właściwie... Chyba każdy dorosły uważa, że nie wie jak być rodzicem. Działa instynktownie, nieważne jak długo przygotowywałby się do roli matki bądź ojca, ostatecznie każdego weryfikowało życie. Codzienne sytuacje. Te mniejsze, jak i większe. Zarówno Leonie, jak i Ephraim starali się z całych sił, by Tessie czuła ich ciepło. Zawsze. Aktualnie może nieco przesadzali, by zrekompensować brak ciepła między nimi. Czy robili to celowo? Nie. Starali się ratować ile mogli z pożaru, chcieli ocalić to, co dla nich najważniejsze. Właśnie Teresę. I może nie byli w tym najlepsi, wyprawiając pięciolatce tak huczne urodziny, ale takimi gestami chcieli odgonić od niej to, z czym mierzyła się na co dzień. Skupić myśli dziewczynki na czymś innym, dać coś wartego zapamiętania... Coś, co dałoby jej nadzieję. Może nie robili tego umiejętnie, ale na pewno z miłością.
Może każdy z tej trójki był złym charakterem, może nie do końca. Wszyscy mieli swój bagaż, własną historię, a jej kręte ścieżki, podjęte czasem pochopnie, czasem w pełni przemyślane decyzje prowadziły ich do tego miejsca, gdzie nie wiedzieli co byłoby właściwe. Nikt nie czuł się dobrze. A Leonie zdawała sobie sprawę, że to jej lekkomyślność oraz impulsywność ich tu postawiła. To ona dokonała wyboru, kiedy Ephraim poprosił ją o rękę. Nie myślała wtedy o Hunterze, nie czuła straty lub tęsknoty, a jedynie nadzieję, że wreszcie będzie mieć swoje miejsce. Gdzie będzie mogła wrócić, gdzie będzie pasować, gdzie będzie na kogoś czekać, a ten ktoś zawsze do niej wróci... A później się zawahała, wystarczyło tak niewiele - alkohol, dawne sentymenty, kilka słów... Żałowała. Ukryła to, wyparła, na tak długo, jak tylko mogła. Żyła nieco skradzionym życiem, ale skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie było warto. I może to czyniło ją złym człowiekiem, ale nie miała zamiaru nikogo krzywdzić... Po prostu nie chciała tracić Burnetta przez jedną pomyłkę, która miała być nieznacząca... Miała pozostać nieodkryta... A ich szczęście niezmącone. I znów, była zbyt naiwna, że uda się jej mieć happy end kosztem oszustwa. Nie była z tego dumna, jak i z tego, jak zareagowała po powrocie Williamsa po latach w rodzinne strony. Znała aż za dobrze swoje grzechy, których dopuściła się pod nieobecność męża. Niewinne, niepozorne wsparcie przyjaciela, znów przerodziło się w coś więcej. Najpierw to były czyste rozważania, ale każda rozmowa, każde spotkanie prowadziło ich dalej. Aż wreszcie odkrył prawdę o Teresie i przez chwilę Leonie myślała, że popełniła kiedyś błąd... Ale tylko przez chwilę, bo Hunter nie był gotowy. Ani wtedy, ani teraz, ani nigdy nie będzie gotów, by tworzyć rodzinę. Zrezygnować z tego hałasu wokół niego. Sama Turner myślała, kiedyś, że nie będzie umiała bez tego żyć, ale całkiem niespodziewanie na jej drodze pojawił się właśnie Ephraim i pokazał całkiem inne ścieżki... Które o dziwo pasowały Leonie, choć nigdy nie spodziewałaby się, że będzie z utęsknieniem czekać, kiedy po raz pierwszy zabierze córkę na biwak. A teraz... Kuło ją na samą myśl o tym, iż nigdy więcej nie czeka ich taki rodzinny wypad, bo zniszczyła ich rodzinę. To ona była winną.
Była rozdarta, kiedy widziała zagubione spojrzenie Williamsa. Chciała jakoś go wesprzeć, ale jednocześnie Turner czuła tak olbrzymią złość, że pojawił się właśnie tego dnia w jej domu. Zakłócił tę i tak naciąganą harmonię. Skomplikował coś, co miało być perfekcyjne od początku do końca. Nie umiała więc okazać mu wsparcia, nie umiała...
-Aha - wymamrotała więc tylko, bo nie potrzebowała wiedzieć nic więcej. W końcu... Wszystko pozostawało niezmienne. Hunter pomyślał, że wpadnie do Tessie, więc wpadał. Skoro chciał, to mógł, prawda? Mógł wszystko... Był królem świata i co z tego, że zaraz zniknie? Zawsze znikał. Tak było mu wygodnie. I nie rozumiał, nie rozumiał, że z tą kruszyną nie mógł postępować jak z jej matką, że nie mógł jej zawieść, że nie mógł tak po prostu... Przewrócić jej świata i zniknąć. Ona na to nie zasługiwała, nie zrobiła nic złego... I nie powinna odpowiadać za przewinienia matki. -Nic nie zost... - Leo jednak nie dokończyła swojej wypowiedzi o tym, że tort zjedzony, więc nie ma co tu robić. Tessie przypomniała sobie dość szybko o wujku, który pamiętał, kiedy miała urodziny, choć nie dała mu zaproszenia. A może to dziecięcy umysł przepełniony radością nie tylko na widok Williamsa, ale i rodziców stojących ramię w ramię, po raz kolejny obok siebie tego dnia, bo czy mogła Tessie marzyć dziś o czymś lepszym? Nie, nie mogła. Niemniej, wracając do czynów pięciolatki, uradowana podbiegła do Huntera, złapała go mocno za dłoń i wykrzyknęła: -Musisz pomóc mi z tymi klockami, plooosee - i pociągnęła mężczyznę zdecydowanie w stronę stoliczka, gdzie dwie koleżanki dziewczynki próbowały dopasować elementy, by stworzyć odpowiednią zagrodę dla zwierzątek. Niestety, miały z tym trudności, konieczna była pomoc dorosłego, a kto byłby do tego lepszy od tego, kto prezent dał?
Turner obserwowała śmiałość córki z zapartym tchem, zerkając mimo wszystko z niepokojem na niewzruszonego Ephraima. Wiedziała, że to tylko pozory. Nie mogło być mu łatwo. Wyobraziła sobie... Chyba po raz pierwszy tak namacalnie, tak w pełni, że to ona... Stałaby tu, wiedząc, że Tessie... Tessie przy której porodzie była, która w jej ramionach czuła się bezpiecznie, która w jej oczach szukała potwierdzenia swoich myśli, która pytała o tak wiele rzeczy okazałaby się... Nie jej... A owocem zdrady. Leonie nie zapanowała nad sobą, nad własnymi odruchami, to był ułamek sekundy, w którym odnalazła dłoń Burnetta, by zacisnąć na niej własne palce. Chyba ten drobny gest zaskoczył ich oboje, bo nie zdążył tego uniknąć. Nie od razu, nie całkowicie. Pierwszy raz od roku zetknęła się z jego skórą... I poczuła, że robi coś złego. Niewłaściwego. Zabrała więc jeszcze szybciej tę dłoń niż ją w ogóle wyciągnęła. Zarumieniona. -Przepraszam - powiedziała cicho, patrząc w oczy męża, i może nie dodała za co przepraszała, ale chyba dobrze wiedział, że nie chodziło wcale o ten dotyk, który nie miał być niczym złym, a okazaniem wsparcia. Nie chodziło też o wizytę Huntera, a o wszystko. O całą tę popieprzoną sytuację, w której ich postawiła. A może i za wszystko to co zostało wymienione wcześniej z osobna. Nie chciała, nigdy tego nie chciała... Nigdy nie chciała go zranić, ani zranić ich rodziny. Nie chciała też ranić Williamsa, na którego teraz spoglądała też z pewną dozą skruchy. I tak nie czuł się tu dobrze, widziała to od chwili, w której podszedł do niego Burnett, a ona tylko mu dokładała do tego dyskomfortu. A to wszystko... Nie było do końca jego winą. -Przepraszam, muszę donieść wody - dodała jeszcze, jakby to tłumaczyło, dlaczego odeszła na bok, chwyciła za dzbanek i na krótką chwilę zniknęła w domu, by z bezpiecznej odległości obserwować zabawę córki. Jednak chyba wszyscy wiedzieli, że to jedynie pretekst do ucieczki. Kolejnej. Nawet to wychodziło Leonie niezgrabnie, a myślała, że jest mistrzynią w stosowaniu takich wybiegów... W końcu od lat unikała tak wielu konsekwencji własnych wyborów (nie tylko, jeśli chodzi o małżeństwo)...

Ephraim Burnett Hunter Williams
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
ODPOWIEDZ