stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce


Wszelkie niestłamszone uśmiechy, ciepłe słowa i otwartą wdzięczność traktował za coś bardziej wyuczonego niżeli szczerego. Dante Ainsworth był przecież prawnikiem. Podstępnym, przebiegłym adwokatem z szeregiem wygranych spraw na koncie i tą zależnością, że przy odrobinie silnej woli, potrafił przeniknąć do każdego środowiska. Gdy więc egoistycznie zapragnął zyskać zaufanie jakiegoś świadka, okazywał się nagle jego najlepszym, najbardziej wyrozumiałym przyjacielem. A gdy zapragnął odnaleźć naiwnego idiotę mającego wykonać za niego zakupy, z pewnością potrafił pokierować takową rozmową w sposób omamiający ów naiwniaka i sprawiający, że ten czuł się nagle wyróżniony, niezwykły, potrzebny w jego dalszym życiu. Mając to na względzie, Terence nie oszukiwał się, że brunet naprawdę darzył go sympatią i liczył na utrzymanie tej znajomości. Nie był przecież głupi. Mimo to jednak, zadowalał go fakt, że potrafili w ten konkretny sposób się porozumiewać - nieprzymuszony, swobodny, życzliwy. Potwierdzało to tylko, że on przecież wcale nie był potworem; wbrew temu, co sądził cały świat. Wbrew temu, co już wkrótce sądzić miał sam Dante.
- Jakie pytania - wyrwał się z natarczywego zamyślenia, niezupełnie przeobrażając swe słowa w pytanie, choć nim właśnie były. - Bycie niewidomym chyba nie skreśla cię od razu z gatunku ludzkiego, więc podejrzewam, że aż tak bardzo się ode mnie nie różnisz, żebym musiał pytać o cokolwiek ponad to, co jest mi potrzebne. Nie bardziej niż inni - objaśnił szerzej, nieznacznie wzruszając ramionami. Innych przecież nie pytał, jak czeszą włosy, choć istniało na to tysiąc sposobów. Dlaczego więc z Dante miało być inaczej?
Podążając alejkami miasta z kroczącym obok brunetem, zatrzymał się na moment, ciągnąc go na skraj trotuaru, by przepuścić starą kobietę z wózkiem, w którym to jednak nie dostrzegł żadnego dziecka. Cały dzień zdał mu się nagle wielkim absurdem, co przecież nieprędko miało się skończyć. Ruszywszy dalej, westchnął ciężko. - Miałem. Rodzinę, dziewczynę, chłopaka, przyjaciół i ich przeciwieństwo. Teraz po prostu staram się przeczekać najgorsze i nigdzie nie wychylać, a Lorne Bay… było najłatwiejszą opcją - wyjawił, zastanawiając się, czy jednak nie zdradził za dużo. - A ty? Nie wydajesz się szczególnie zadowolony ze swojego miejsca zamieszkania - zauważył, przy okazji odbijając piłeczkę. Biorąc później ochoczy udział w dyskusji na temat jego sąsiadów, spostrzegł w końcu, że dotarli pod osiedle bloków szybciej, niż podejrzewał, co lekko wykręciło jego żołądek. Z udawanym spokojem zapytał jednak o numer budynku i mieszkania, a po wpisaniu kodu i przekroczeniu progu drzwi wejściowych, kotłujące się w nim podenerwowanie było już nie do stłamszenia, co objawiło się całkowitą ciszą z jego strony, której to początkowo nawet nie zarejestrował.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Wzruszywszy ramionami odgonił od siebie wszelkie komentarze o beznadziejnym wydźwięku, którymi obdarzano go odkąd tylko wyszedł ze szpitala. Nie wystarczało ludziom przeświadczenie, jak bardzo cierpieć musi po tych wszystkich wydarzeniach; wytykano mu więc nie tylko popełnione błędy (mogłeś być rozsądniejszy), lecz dawano też upust swej ciekawości. Reakcja Terry’ego była więc dla niego poniekąd szokująca, odbierając mu tym samym zdolność przywołania w pamięci tych wszystkich wyświechtanych tekstów. Poczuł napływ żenady wobec tego, że sam na podobne pytania się nastawia — było jednakże to wszystko wyłącznie efektem przyzwyczajenia i niemego przyzwolenia na wszystko, bo sił na walkę od dawna już nie posiadał. — Ludzie lubią wiedzieć, jak do tego doszło — odparł spokojnie, niby obojętnie. Ot cicha zgoda na to, by pytał, by dociekał, nawet jeśli wcale nie chciał zdradzać mu prawdy. Być może rzeczywiście jego uprzejmość była wynikiem przyzwyczajeń wyniesionych z pracy, ale bardziej niż jej widmo, przemawiało za nim niezwykle wyraźne uczucie samotności. Dante lubił ludzi. Uwielbiał wśród nich przebywać. Kiedy więc otrzymał tego namiastkę, ciężko było zaakceptować fakt, iż jest to wyłącznie chwilowa, niewiele ważna przygoda. O ile przygodą nazwać można zakupienie kilku produktów.
Dziwne, że nie wpadliśmy na siebie wcześniej — ośmielił się jedynie stwierdzić, kiedy żar lejący się z nieba uzmysławiał mu, dlaczego spacerowanie w ciągu dnia jest nienajlepszym pomysłem. Jednakże ani hałasujące nieopodal samochody, ani mijający ich w chaosie ludzie, ani też sam upał nie dokuczał mu aż tak, jak nagły zlepek niekoniecznie odpowiednich myśli. Chłopaka. Dante starał się nie dyskryminować nikogo przez wzgląd na orientację, ale pewne sprawy wydawały się mu dziwne. Niepokojące. Nawet jeśli sam kreował wokół siebie kłamstwo, w które wmanewrował Achillesa, nie sądził, by ktokolwiek mógł tak na p o w a ż n i e. Zasłaniając się ciszą, chował się przed straszliwą prawdą. Bo czy nie potoczyło się to wszystko nazbyt głupio? Czy Terry nie dostrzega w jego życzliwości czegoś… nieodpowiedniego? Choć w końcu począł zadręczać go opowieściami o sąsiadach, usiłował cały ten czas wymyślić jakikolwiek powód, by się go pozbyć. Odnaleźć jakąś wymówkę, podziękować za pomoc i mieć tę sprawę już z głowy, ale nim udało się mu zaplanować cokolwiek, zdążyli dotrzeć do celu swej podróży. — Nigdy nie chciałem tu wracać. Nienawidzę Lorne Bay — wymamrotał, po czym podał mężczyźnie odpowiedni ciąg cyfr. Nie przeszkadzała mu także cała ta obustronna cisza — docierając do windy i wciskając odpowiedni przycisk czuł, jak w trzewiach jego zaciska się niewidzialna pięść. A to wszystko przez to jedno wyznanie. Krótkie, nieważne wtrącenie. — Mógłbyś otworzyć? — zapytał niemrawo, wyciągnąwszy lekko przed siebie klucze. Dlaczego tak ciężko było mu wskazać, że powinien już pójść? — Napijesz się czegoś? — rzucił wbrew sobie, gdy po chwili wkraczali już razem w głąb mieszkania. — Muszę cię prosić, żebyś niczego nie dotykał i nie przestawiał, nawet o milimetr — rzucił, kierując się do kuchni. Dwanaście kroków, przy dziewiątym lekki skręt w bok, by nie natrafić na szafkę.

terence burkhart
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Tyle, że on już przecież wiedział. Przeczytał na jakimś portalu, później usłyszał w wiadomościach, aż w końcu zadzwonił do rodziców i poznał więcej szczegółów, choć niekoniecznie mu na nich zależało. Najważniejsze i wtedy i teraz było to, że Michaela aresztowano, że nie było szans na apelację, że jego zbrodnia nie ulegała żadnym wątpliwościom. Pytać więc nie musiał i nie chciał, ale nie tylko przez wzgląd na własną wiedzę - gdyby wpadł na jakiegokolwiek innego niewidomego człowieka, okoliczności jego wypadku również za bardzo by go nie interesowały. Obecnie mało co tak naprawdę go obchodziło. - W sumie to rozumiem, rzadko przecież spotyka się szalonych naukowców z laboratorium - nawiązał do jego wcześniejszego kłamstwa, znów witając na twarzy lekkie rozbawienie. Bądź co bądź, Terry go nie okłamywał. Nie mówił może pełnej prawdy, ale zapytany o nią bezpośrednio, nie miałby oporów przed przyznaniem się do winy. Za to Dante… Cóż, może to błahostka, może część traumy powypadkowej, przed jaką na wszystkie sposoby szukał ucieczki, ale wciąż było to kłamstwo. - To było jakieś sześć lat temu, obracaliśmy się raczej w innym towarzystwie - zauważył, nie widząc powodów, dla których człowiek ledwo przekroczywszy lat dwadzieścia, mógłby natrafić na świeżo upieczonego trzydziestolatka. Inne priorytety, inni znajomi, inne miejsca spotkań. Po prostu.
- Dlaczego? - dopiero teraz zapytał o coś więcej, niż było potrzebne. Może i sam nie pałał do Lorne Bay szczególną miłością, ale nie darzył tego miejsca też nienawiścią. Było to tak silnym uczuciem, że nie sposób było przejść obok niego obojętnie nie zapytawszy o konkretną przyczynę, nawet jeśli wydawało się to dość wścibskim posunięciem. Wypadek pozbawiający go wzroku wydarzył się przecież w innym mieście, a więc co takiego, równie strasznego mogło przytrafić mu się tutaj?
Przekręcając klucz w zamku po raz kolejny odczuł, że to przegięcie, że tak nie wypada, że za bardzo go poniosło. Dziwiło go więc, że sam Dante nie zaprotestował, odsłaniając przed nim tak ochoczo jedną z ważniejszych części swojego życia. Znał już przecież jego adres, kod do mieszkania i tak wiele osobliwych szczegółów; jakie płatki jada, co przygotowuje na obiady, kto na co dzień go otacza i że dokucza mu samotność. Informacji tych, mimo wszystko, należało strzec przed osobami świeżo poznanymi, z czego doskonale zdawał sobie sprawę Terence i co zapewne wiedział też sam Dante, ale z jakiegoś przedziwnego powodu żaden z nich nie zamierzał tego przerwać. - Wody - odparł, normalnie by o nią nie prosząc, ale w tej sytuacji wydawała się wybawieniem. Nie musiał bowiem szukać absurdalnych powodów umożliwiających mu zostanie tu jeszcze chwilę, a chwili tej tak bardzo teraz potrzebował, by odnaleźć w sobie zagubioną odwagę. - I… jasne, nie planowałem. Aż do teraz - przyznał, marszcząc lekko czoło. - Znaczy, nie żebym chciał ci zrobić na złość, ale rozumiesz, czasem takie zakazy odnoszą przeciwny skutek - zaśmiał się, ku własnemu zdziwieniu i ostrożnie wkroczył w głąb mieszkania, które wertował czujnym wzrokiem. Nie wiedział, co dokładnie oczy jego próbowały namierzyć, ale z pewnością czegoś szukały. - Nie mieszkasz sam - to nie było pytanie, a po prostu obserwacja z jakiegoś przedziwnego powodu wypowiedziana na głos.

obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Poprzez krótki, serdeczny śmiech zakończył tenże nieznośny temat swojej niepełnosprawności. Wciąż dziwiąc się tak wielkiej obojętności, odetchnąć mógł jednak z ulgą; choć wymyślanie kolejnych barwnych opowieści na swój temat go bawiło, czuł się zawsze wtedy niezwykle strudzony. Pozwolił więc na to, by rozmowa zeszła na inne tory, by tyczyła się spraw błahych i rzekomo nudnych. Być może właśnie przez ten brak ciekawości Dante odczuł do mężczyzny nazbyt wielkie zaufanie, które dość mylnie połączyło się z sympatią. Choć naturalną konsekwencją całej tej historii z Michaelem powinna być przezorność względem nowo zawieranych znajomości, Ainsworth nie nauczył się niczego nowego. Jedynie tego, by nie ufać nikomu, kto podejrzany jest o dokonanie morderstwa.
Sześć? W takim razie nawet mnie tutaj nie było, wyjechałem zaraz po liceum i wróciłem dopiero niedawno — zdradził, choć zapewne nie powinien aż tak zagłębiać się w szczegóły. Mimo to cała ta znajomość była dla niego ekscytująca i przełamywała pewne schematy; mogąc ujawniać przed nim swoje życie, dowiadując się tym samym czegoś o nim, niszczył tę mdłą monotonię, jaka wkradła się do jego żałosnego życia. Tyle że tamta jedna, nazbyt zuchwale ujawniona sprawa stłamsiła jego zapał; nie potrafiąc go jednak odprawić, nie z powodu takiej głupoty, zmuszony był do kontynuacji tej nazbyt prywatnej już rozmowy. — Nie mam najlepszych relacji z rodzicami, o ile w ogóle możemy tu mówić o jakichkolwiek relacjach — zdradził, wzruszając ramionami. — Słyszałeś kiedyś o sprawie morderstw w Port Douglas, z dwa tysiące pierwszego? — dodał niepewnie, zanim jeszcze zdążyli wkroczyć do mieszkania. Zdawało się, że świat o tamtej sprawie zapomniał, ale w Dante wciąż była równie żywa i paląca, co wtedy. W końcu to właśnie tamte wydarzenia zadecydowały na zawsze o jego życiu, czego szczerze nienawidził. Nie miał jednak pewności co do tego, ile powinien mu zdradzić; choć psycholog radził mu bez przerwy, by się przed kimś otworzył, Ainsworth nie był pewien, czy osobą tą powinien być ktoś, kogo praktycznie nie zna.
Kiedy tylko znalazł się w kuchni, czując naraz otulające uczucie bezpieczeństwa, począł szukać szklanek, które po chwili napełniał już wodą. — Nie zabrzmiało to chyba najlepiej, co? Tyle że potrafię się tutaj poruszać tylko wtedy, gdy wiem dokładnie, gdzie co stoi — wyjaśnił z zażenowaniem, bo oto znów uderzyło w niego to, że nie jest normalny. Że jest chory. Że jest dziwakiem. Pokraką. Upił kilka łyków z jednej szklanki, a następnie niedbale odstawił ją na blat; pochwyciwszy w dłoń tę drugą, powędrował za głosem mężczyzny w stronę salonu.
Nie — rzucił w celu potwierdzenia, choć wydawało się mu to teraz nieistotne. W ogóle sam Achilles wydawał się mu nieistotny, bo doskonale wiedział, że przyjdzie mu się zmierzyć z jego wyraźną krytyką za to wszystko. — Terry — mruknął skrępowany, wyciągając przed siebie, jak idiota, dłoń ze szklanką. — Słuchaj, trochę mi głupio, bo teoretycznie to moja sprawa, ale no wiesz, wtedy, wcześniej, skłamałem. Nie pracowałem wcale w laboratorium, ale ten wypadek… No więc gdybym powiedział ci prawdę, wcale nie byłbyś na tyle miły, żeby mi z tym wszystkim pomóc — była to jedynie część pierwsza mowy, którą postanowił wygłosić. Druga miała wskazać, jak bardzo jest mu wdzięczny (na tyle, że zdecydował się wyznać mu prawdę), ale prosić musi, by wyszedł już, powrócił do swoich spraw, bo ogarniać go poczęło coraz większe zakłopotanie.

terence burkhart
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Zapewne należało doprecyzować, że sześć lat temu zwyczajnie po raz ostatni posmakował powietrza Lorne Bay, ale chłonął je przed tym niezmiennie od lat dziesięciu, tyle że nie był w nastroju na odkopywanie zakamarków tej boleśnie utraconej przeszłości. Faktycznie mogli natrafić na siebie w tamtym czasie, co zresztą, może nawet miało miejsce? Może mijając się na ulicy drasnęli w swoje ramię, później tonęli w tym samym tłumie duszącym się w windzie jakiegoś wieżowca, a nawet zamienili kilka słów w kolejce do banku, od razu jednak rzucając się w zapomnienie? I może, gdyby wówczas porozmawiali dłużej, wszystko teraz wyglądałoby inaczej i Dante nie straciłby wcale wzroku? Ale jakie to, tak naprawdę, miało teraz znaczenie, poza dobrze (jak na niskobudżetowe filmy) brzmiącą melodramatycznością?
- Cóż, ja z moimi także. Generalnie z całą rodziną - wtrącił, na myśli mając jedną osobę w szczególności. Takie to zabawne, pomyślał sobie, że teraz zapewne więzy krwi nie stanowiły dla Dante integralnej części człowieka, nie definiowały go i nie miały kontroli nad jego decyzjami, lecz gdyby tylko usłyszał o bracie Terence’a, od razu zmieniłby zdanie. Cóż za przeklęty hipokryta.
- Nie, morderstwa nigdy za bardzo mnie nie interesowały, właściwie to nienawidzę o nich słuchać - mruknął, teraz sam używając względem czegoś tak silnego słowa, choć nawet tego nie zauważył. - A co, twoja rodzina brała w tym jakiś udział? - zapytał jednak, nie ciągnąc tego tematu wcale wbrew sobie. Z jego głosu biło szczere zaciekawienie, choć raczej niedomagające się szczególnie długiej opowieści.
- Znaczy, podejrzewałem, o co w tym chodzi. Po prostu teraz… wszystko tak się narzuca i nagle mam wrażenie, że tu nie da się niczego nie dotknąć - prychnął z tejże absurdalności własnego umysłu i wywrócił oczyma. Przypomniały mu się chwile z wczesnego dzieciństwa, kiedy to idąc z najdroższą matczyną porcelaną powtarzał sobie nieustannie “tylko się nie potknij” i wtedy właśnie jego nogi zawsze same wiązały się w supeł, bez żadnej wyraźnej przyczyny.
Zaskoczyła go ta nagła, złowróżbna powaga i jej dalszy przebieg. Stał więc chwilę w całkowitym zawieszeniu, ślepo wgapiając się w tę wyciągniętą ku niemu szklankę, z którą nie wiedział, co zrobić. Cały jego organizm zdawał się sądzić, że zanim ją odbierze czy po prostu wykona jakikolwiek ruch, musi podjąć pewną decyzję - czy na objaw szczerości ze strony Ainswortha zareagować podobną śmiałością, czy jednak zostać w tym niewielkim mieszkaniu na dłużej z bliżej nieokreślonych powodów. Z jednakowym zdumieniem co wcześniej pojął, że to właśnie na tym drugim zależy mu bardziej. - Dzięki - odebrał szklankę, nie upijając z niej jednak ani łyka, tylko nerwowo ściskając w dłoniach. - I Dante… wiesz, ja to tak właściwie doskonale rozumiem - zapewnił, w zakłopotaniu drapiąc się po karku. - Wiem, czym jest taka uwłaczająca łatka, na którą nie ma się już żadnego wpływu, a która i tak skreśla cię w cudzych oczach. To głupie, prawda? Bo one zazwyczaj nie mają większego znaczenia - oczywiście, że usprawiedliwiał teraz wyłącznie swoje postępowanie. - Więc w sumie… słuchaj, może się mylę, ale wyglądasz mi na kogoś, kto też za bardzo nie ma z kim o tym wszystkim porozmawiać, więc może… Może zrobię coś do jedzenia i wtedy mi o tym opowiesz? Tak, w sumie to jest doskonały pomysł - odpowiedział prędko sam sobie, nie pozostawiając mu czasu do namysłu. Co z tego, że był w domu obcego człowieka - dlaczego fakt ten niby miałby przeszkodzić mu w rządzeniu się w jego kuchni? I to kuchni, w której nawet niczego nie mógł przestawiać. Ani dotykać. Chyba za bardzo tego nie przemyślał. - Bo wiesz, ja naprawdę rzadko z kimś rozmawiam. I rzadko cokolwiek gotuję, a ty masz do tego doskonałe warunki - mówił teraz cokolwiek, by tylko zapełnić swoim głosem całą przestrzeń - a raczej by przestrzeń tę odebrać Ainsworthowi, gdyż podejrzewał już, jaka miała być dalsza część jego słów. - I spokojnie, naprawdę tylko na rozmowie mi zależy. No i na sprawnej kuchence, nie ukrywam - zapewnił z rozbawieniem, dostrzegając wcześniej to urocze spięcie mężczyzny na wspomnienie o pewnym chłopaku, choć nie wiedział, czy odczytywał je słusznie i czy to aby na pewno się pojawiło. Uznał jednak, że nie zaszkodzi tej kwestii podkreślić.

obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Przy jego boku, choć to absurdalne, odnajdywał wytchnienie. Momentami nieomal całkowicie zagłuszał te swoje komiczne obawy, wśród których skrywał się zarówno strach, że może zostać źle odebrany (Dante nieco wściekał się na niego za to niepotrzebne obnażenie się i wyznanie, że posiadał c h ł o p a k a), jak i wrażenie, że w spotkaniu ich nie kryje się wcale żaden przypadek. Wielokrotnie jednak usłyszał od swego psychologa, że popada w paranoję, że przesadza. Że nie każda nowo napotkana osoba skrywa w sobie zło. Poza tym… W swoim życiu gościł obecnie wyłącznie swego brata, Achillesa oraz Elle, a więc nic dziwnego, że poszukiwał (nieomal rozpaczliwie) towarzystwa kogoś jeszcze. — Dlaczego? — spytał nieskrępowany, skoro szczerość coraz śmielej odznaczała się w prowadzonej przez nich rozmowie. Nie sądził, że popełnia jakikolwiek błąd, że narusza jego prywatność bądź do czegokolwiek zmusza — swą życzliwością wskazywał, że zadowoli go jakakolwiek odpowiedź, nieważne jak bardzo lakoniczna. — Nie będę ci przedstawiać całej tamtej sprawy, skoro nie jesteś takich historii fanem, ale tak, mieliśmy w tym swój udział. W sumie bardziej ja, niż oni — zdradził, przywdziewając do tej opowieści spore nakłady obojętności. Wmawiając sobie, że opowiada o fikcyjnej historii, a na pewno nie takiej, która go dotyczyła. — Moi rodzice uważają, że nie wszyscy są sobie równi i że, cóż, prawda nie zawsze jest najlepszą opcją. O tamto morderstwo oskarżony został mężczyzna, który był Aborygenem, a także młody zastępca burmistrza z Port Douglas. Jak się domyślasz, wszyscy, w tym moi rodzice, woleli dostrzec potwora w prostym, przeciętnym człowieku — sprecyzował, umyślnie pozbywając się wyjawienia własnej roli w tamtej sprawie. Do dziś Dante był pewien, że postąpił słusznie, ale niekiedy wzbierała w nim nienawiść do tamtych zdarzeń — gdyby nie był tego wszystkiego świadkiem, gdyby nie zeznawał w sądzie, najpewniej obrałby w swym życiu zupełnie inną drogę i nawet przez moment nie rozważałby tego, by wybrać się na studia prawnicze.
Przede wszystkim chodzi o same meble — odparł zawstydzony, nie dostrzegając wcześniej, że w ów prośbie skryje się tak wiele komplikacji. Terry był jego pierwszym gościem. I udowadniał mu tylko, że jeszcze nie jest gotowy na to, by obcych ludzi wpuszczać do swojego nędznego życia. Ta chwila samotności, której doświadczył w kuchni pomogła się mu więc uspokoić i podjąć odpowiednie decyzje: choć mimo swej kuriozalności rozmowa, jaką odbywali, była miła, Dante zamierzał pozbyć się intruza ze swojego mieszkania. Miało to jednak okazać się nazbyt trudnym zadaniem.
Przez długi czas myślał. Strach wymieszał się z zażenowaniem i zaciekawieniem, nieznośne uczucie samotności zdawało się poszukiwać dla siebie jakiejkolwiek szansy (przecież dzień ten, do późnego wieczora, spędzić miał zupełnie sam), ale Dante wiedział, cholera, że coś jest nie tak. Że musi być. Że zgadzając się na ten absurdalny pomysł (choć prawo odmowy zostało mu odebrane) wpakuje się w tarapaty, przedziwne sytuacje i być może w finale opuścić przyjdzie mu i to mieszkanie, bo przecież każda, najmniejsza rysa zmuszała go do ucieczki. Czy jednak tak samo panikowałby przed tym wypadkiem? Czy wówczas tego typu śmiała znajomość nie wydałaby się mu po prostu zabawna? Poza tym byli w Lorne Bay, nudnym i mdłym mieście. Terry, kimkolwiek był, wiedział, że Dante z kimś mieszka i że osoba ta w każdej chwili może wrócić. Nikt nie zdecydowałby się w takim układzie na jakkolwiek podłe działania. Nikt, tylko Michael. Ale to nie on tkwił w jego mieszkaniu. — Nie jesteś… — mruknął niewyraźnie na wdechu, dopiero teraz uświadamiając sobie, że zamarł wcześniej w bezruchu. I że serce jego rozszalałe ze strachu i paniki boleśnie obija się o jego ciało, jako jedyne chcąc mu wskazać, że powinien się na to wszystko nie zgadzać. — Nie jesteś chyba dziennikarzem? Bo ja… Nie możesz mi tego w żaden sposób udowodnić, ale jeśli… Jeśli chodzi ci tylko o tę historię, jeśli robisz to wszystko tylko dla niej to… — nerwowo przełknął ślinę, splatając tym samym dłonie na klatce piersiowej. Reporterzy, jeszcze w Sydney, często podstępem usiłowali zmusić go do udzielenia wywiadu. Dante naturalnie nie wypowiedział się publicznie na ten temat ani razu, więc nic dziwnego, że myśli jego powędrowały teraz w tym kierunku. — Jakoś się dogadamy, tylko błagam, przestań udawać — wymamrotał, wściekając się na siebie za to, że wraz z tamtym pieprzonym wypadkiem utracił swą pewność siebie. Że przez utratę wzroku wycofał się, nabrał pewności o potworności świata i podtrzymywał przy życiu łatkę, której nienawidził najbardziej: w tej konkretnej chwili było widać bowiem, że Dante Ainsworth jest ofiarą.

terence burkhart
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Skonstruowanie odpowiedzi na posłane mu pytanie nie było skomplikowanym zadaniem, a jednak zmusiło go do chwilowej ciszy. - Odkąd pamiętam mieliśmy inne podejście do świata i inne priorytety. Ignorowali to, co dla mnie zdawało się ważne i na odwrót, ostatecznie każde z nas marnie na tym wyszło - oznajmił beznamiętnie, doprawiając swe wyznanie wzruszeniem ramion. Naprawdę nie lubił rozmawiać o swojej rodzinie. Nie lubił zakładać, że w ogóle takową posiada.
Cisza towarzyszyła mu także później, podczas opowieści o okolicznym morderstwie sprzed dwudziestu lat, o którym, jak się wkrótce objawiło w jego umyśle, faktycznie niegdyś słyszał. Żył nim przecież cały stan Queensland. Jednak nie to go zainteresowało, co tylko potwierdzało, że mówił prawdę zaznaczając wcześniej, że tego typu zbrodnie niezbyt go absorbują. - Ty tak nie masz? - zapytał niespodziewanie, uczepiając się jego końcowych słów. - To chyba całkiem normalne, nie wierzyć w winę człowieka, z którym tak dużo cię łączy, nawet jeśli fakty świadczą przeciwko niemu - odważył się przyznać, wracając do swego bezbarwnego tonu. To wszystko było zbyt skomplikowane. - Ta sprawa w końcu się wyjaśniła, prawda? Ten prosty człowiek został zwolniony z aresztu, ale nic już nie mogło zwrócić mu jego dawnego życia, a zastępca burmistrza dostał pewnie łagodniejszą karę od tej, która zostałaby wyznaczona tamtemu. I powiedz mi Dante, co z tymi wszystkimi osobami, które naiwnie mu zaufały? Z przyjaciółmi i rodziną, z twoją rodziną. Powinni zostać wyklęci do końca życia? - sprawa ta ugodziła go personalnie, to oczywiste. Tyle że odbiegała znacznie od losu, który go samego spotkał, bo przecież on nigdy nie wierzył Michaelowi. Nie wierzył mu, nie utrzymywał z nim kontaktu, nie widywał się z nim nawet na przeklęte święta, a i tak płacić musiał za jego winy.
Proponując znaczne przeciągnięcie w czasie swych odwiedzin w tym miejscu, nie spodziewał się natrafić na tego typu reakcję. Nie spodziewał się poczuć tak, jak gdyby faktycznie był odbiciem lustrzanym swego brata. Przez moment był pewien, że Dante go rozpoznał i to właśnie przez jego zuchwałe zagranie, przywodzące mu na myśl wyłącznie jedną osobę. Czy tak właśnie przebiegło ostatnie spotkanie Ainswortha z Kemperem? Po raz kolejny jednak spotkał się z zaprzeczeniem tych podejrzeń, co tylko bardziej wszystko utrudniło. - Czyli brzmię ci na jedną z tych paskudnych pijawek - zaśmiał się sam do siebie, dość ponuro. - Jestem stolarzem, Dante. W tutejszej stoczni. To pewnie nawet da się wyczuć, bo tego przeklętego zapachu trocin nie da się tak łatwo pozbyć - oznajmił spokojnie, stawiając na komodzie otrzymaną przed momentem szklankę wody, z której nie upił ani łyka. - I naprawdę nie mam w tym wszystkim żadnego interesu, chciałem po prostu… porozmawiać, tak najzwyczajniej w świecie, bo wiesz, w Tingaree ludzie nie są za bardzo rozmowni, jeśli nie łączysz się z nimi odpowiednio więzami krwi i dlatego pomyślałem, że… To faktycznie był głupi pomysł, przepraszam, już wychodzę - bijąca z głosu skrucha nie była podrobiona, choć czaiło się za nią znacznie więcej powodów od tych przedstawionych przed momentem na głos. Po raz pierwszy bowiem czuł się tak silnie związany z Michaelem, że na samą myśl okrutnie go mdliło.

obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Zdumienie, które w delikatny sposób odznaczało się na jego twarzy, sięgało nieśmiało ku sercu, nadając mu jakichś nieomal idiotycznych nadziei. Bo czy było to w sposób zupełnie przypadkowy i niewymuszony możliwe, że tak wiele ich łączyło? Skinąwszy spokojnie głową nie tylko wskazał, że rozumie, ale że podziela to jego nastawienie względem rodziny. Co prawda Dante miał więcej szczęścia, jak przypuszczał, posiadając brata, któremu ufał w każdy możliwy sposób, ale nie chcąc drążyć i zmuszać go do nieprzyjemnych wynurzeń, nie śmiał spytać, czy aby na pewno cała jego rodzina leży w tych sferach, o których lepiej zapomnieć. Skupiwszy się na tej tylko sprawie zdziwił się niezwykle wobec reakcji i słowom tamtego, spodziewając się raczej kompletnego zbycia tematu. — Co? — spytał jedynie idiotycznie, nie potrafiąc uporządkować sobie odpowiednio usłyszanych słów. — To nie… ja nie… Ta sprawa jest dla ciebie w jakiś sposób ważna? — spytał zduszonym tonem, nie wiedząc, skąd to nagłe poruszenie. I to wyrażone w sposób, który ciężko było mu przyswoić, jako że odsłaniał nazbyt wiele poszczególnych etapów z jego nędznego życia. — Nie chcę ferować wyroków, Terry. Od jakiegoś czasu staram się już tego nie robić, ale… — wstrzymał powietrze, nerwowo zagryzł od środka wargę i szczelnie opatulił swe ciało dłońmi. — Tamta sprawa nie skończyła się dobrze. Zastępca burmistrza uniknął kary, a jego jedyną odpowiedzialnością była utrata pracy. Widzisz, jedynym naocznym świadkiem tamtejszych wydarzeń było małe dziecko, którego zeznania okazały się dla wielu osób, w tym moich rodziców, niewystarczające. Niepotrzebne. Jorge na zawsze został przez nich wykluczony, mimo że nie był mordercą. W końcu się zabił. Przez nich. Więc może tak, może w tym przypadku powinni do końca życia mierzyć się z ciężarem tego, do czego się przyczynili — mówił niepewnie, choć nadal płynęły w nim znamiona porzuconego zawodu. — Ale nie jestem w stanie nikogo obwiniać za to… za to, komu zaufali, bo ja sam… Zaufałem… komuś nieodpowiedniemu wydusił z siebie nerwowo, uzmysławiając sobie, że po raz pierwszy się przed kimś otwiera. Naturalnie nie licząc swoich psychologów, którzy to jednakże zgodnie twierdzili, że musi w końcu pokonać tę barierę. Czuł jednak, że w jakiś sposób zawodzi Terry’ego, choć nie potrafił odnaleźć ku temu jakiegokolwiek powodu. A potem wszystko się pogorszyło. Stojąc jak idiota w jednym miejscu, nie potrafiąc sobie już nawet przypomnieć gdzie dokładnie, wsłuchiwał się z przerażeniem w padające słowa. Choć zaledwie przed momentem chciał się mężczyzny pozbyć, uwalniając z tej przedziwnej sytuacji, wezbrała w nim nagle panika przed nagłą samotnością. Przed byciem potępionym. — Poczekaj — stanowczy głos rozbrzmiał w pokoju zdecydowanie zbyt desperacko, ale Dante pogubiony w swym ponurym świecie nie potrafił jeszcze nad pewnymi sprawami panować. — Dziennikarze męczą mnie od kilku miesięcy, między innymi dlatego musiałem tutaj przyjechać, uciec z Sydney i… Boję się, że pewnego dnia ktoś odkryje gdzie mnie znaleźć — wyjaśnił chaotycznie, mając wrażenie, że Terry i tak zaraz wyjdzie, że już teraz ma dość tych wszystkich słów i podłych oskarżeń. Nie miał jednakże pojęcia czy aby na pewno chce, żeby jednak został. Niczego nie wiedział. Wykonał jednakże bezmyślnie kilka kroków do przodu, bokiem podbrzusza zahaczając o ostry kant szafki — zduszając w sobie wyraz silnego, promieniującego bólu, pożałował naraz wszystkich podjętych tego dnia decyzji. — Tingaree, hm? Jakim cudem tam trafiłeś? — spytał mimo wszystko, choć doprawdy nie miał najmniejszego pojęcia, co wyprawia.

terence burkhart
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Nie potrafił wyjaśnić, co dokładnie kierowało nim w momencie, w którym zdecydował się podjąć dyskusję na tak zawiły i skomplikowany temat. Wzburzenie, jakie niespodziewanie go ogarnęło, zdziwiło nie tylko Ainswortha, ale i go samego. Odkąd bowiem na nowo osiadł w Lorne Bay, nic nie było w stanie wywrzeć w nim aż tylu intensywnych emocji. - Mówiłem ci - nie lubię tego typu opowieści - oznajmił tym razem z niezachwianym spokojem, zmuszając swe usta do delikatnego uśmiechu, nigdy niemającego spotkać się ze wzrokiem mężczyzny. Zamilkł następnie, próbując do reszty okiełznać swe nerwy i właśnie w tej ciszy obserwował bruneta, tak zauważalnie przeżywającego sprawę sprzed dwudziestu lat. Nie zajęło mu długo domyślenie się, że to właśnie Dante był tym dzieckiem skazanym na niezrozumienie i dożywotnie wyrzuty sumienia, co i samego Terryego chwyciło lekko za serce, choć później przypomniał sobie, że to właśnie przez ludzi jego typu teraz nie może znaleźć sobie nigdzie miejsca. - Tak, to jest właśnie ich punktem wspólnym; żadna z nich nie kończy się dobrze, a cały ten wymiar sprawiedliwości jest śmieszny i bardzo subiektywny - mruknął jedynie, sam teraz zastanawiając się, czy powinien pociągnąć tak niewygodny dla obu stron temat. - To musiało być ciężkie. Dla ciebie, twoich rodziców w pewnym sensie też. No i przede wszystkim dla tamtego mężczyzny, bo przecież niczym nie zawinił, po prostu miał pecha. Pomyślałbyś, że na jego przykładzie się nauczą, co? Że na przyszłość nie będą tak zuchwale wydawać swoich osądów w sprawach, o których nic nie wiedzą - zapytał ironicznie, jakże gorzko i myślał już tylko o tym mężczyźnie, który przedwcześnie zginął, bo śmierć wydała mu się najłaskawsza. Późniejsze słowa mężczyzny i każde najmniejsze drgnienie twarzy odnajdywało bezpośredni oddźwięk w sumieniu Terry’ego, wypełniając je kostkami ostrego lodu. Michael. Z każdą chwilą byli coraz bliżej tego imienia, coraz bliżej prawdy. - Niektórych po prostu nie da się tak od razu przejrzeć - zauważył tylko, niezwykle cicho, a potem miał odejść. Tyle że mu nie pozwolono, co było absurdem zważywszy na fakt, że wcześniej ten sam głos kazał mu opuścić ten niewielki, pedantycznie sprzątnięty apartament. - Brzmisz jak uciekający spadkobierca tronu brytyjskiego - przyznał tylko, w celu rozładowania zagęszczonej atmosfery. Stał tak w miejscu, nie wiedząc jeszcze, czy wciąż chce tu zostać, czy jednak nie lepiej byłoby wyjść. Decyzję pomógł mu podjąć ostatecznie rozsądek, zauważający to z pewnością bolesne zderzenie z jedną z szafek. - Jesteś zdenerwowany, Dante - westchnął, zbywając jego pytanie i przejechał dłonią po twarzy w taki sposób, jakby nie spał od ostatnich siedemdziesięciu godzin. - I nie jesteś gotowy. Na to, na jakieś nowe znajomości, na… nie wiem, czuję, że robisz to wszystko wbrew sobie - dodał, ponownie odwracając się w stronę drzwi.

obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Rozprawianie o tematach ściśle związanych z wymiarem sprawiedliwości przestało fascynować go jakkolwiek tego dnia, kiedy wybudziwszy się ze swego koszmaru w chłodnej, szpitalnej sali odkrył, że świat już zawsze pogrążony będzie w mroku. Że tych kilka niewłaściwie podjętych decyzji towarzyszyć będzie mu każdego dnia, wypominając te wszystkie pomyłki i błędy. Nie potrafił więc teraz zaangażować się w zaciekłe bronienie tamtej sprawy, jak i własnych przekonań, skoro nawet nie był ich wcale pewien. Niczego nie wiedział prócz tego, że tych dwadzieścia lat temu postąpił słusznie. Być może ten pierwszy i ostatni raz. Zwracając jednakże uwagę na emocje towarzyszące Terry’emu uznał, że wyjawienie mu prawdy o sobie — to jest przyznanie, jaką do tej pory odgrywał we wszechświecie rolę — nigdy nie wejdzie w grę. Posiadając tak nieliczne grono przyjaciół nie chciał doprowadzić do sytuacji, w której każda nowa szansa okazywałaby się zmarnowana, nawet jeśli cała ta burzliwa rozmowa tymże właśnie miała się zakończyć: zerwaniem znajomości, która nie zdążyła się nawet rozpocząć. — Ale nie lubisz ich z jakiegoś konkretnego powodu, prawda? To nie tak, że po prostu uważasz system karny za wadliwy, musiało się coś stać, musiałeś… — urwał jednakże, bo nie chciał wcale teraz rozdrapywać jakichkolwiek ran. Jego czy własnych, nie miało to znaczenia. — Zresztą nieważne, nie mów mi, nie opowiadaj, nie chcę wiedzieć. To znaczy, wolałbym nie, bo potrzebuję przed podobnymi sprawami uciec — rzekł w miarę przyjaźnie, mając nadzieję, że słowa te nie urażą w żaden sposób mężczyzny. Chciał choć na moment odciąć się w całości od przeszłości, tych wszystkich wyborów i decyzji, których skutki odczuwać miał przez całe życie. — Może nim jestem — zaśmiał się, naiwnie wierząc w to, że roztaczać musi wokół siebie dość intrygującą aurę niepewności przewlekanych licznymi tajemnicami. Skąd mógł wiedzieć, że Terry zna go lepiej, niż ktokolwiek inny? W tejże konkretnej sytuacji otuchy dodawało mu to, że może rozpocząć nową znajomość z czystą kartą i po raz pierwszy być kimś innym. Kimś lepszym, niż Dante Ainsworth, którego tenże paskudny świat ukształtował.
Owszem, jestem zdenerwowany. Dlatego, że nie miewam gości. Dlatego, że nie mam pojęcia jak wyglądasz i czy mnie zaraz nie okradniesz, ale Lorne to nie Sydney, prawda? — odparł z irytacją, poddając się wreszcie i masując obolałe miejsce na brzuchu. — Poza tym liczyłem, że wyciągnę od ciebie adres albo numer telefonu, żeby mieć pewność, że kiedy znowu wybiorę się do sklepu albo zgubię gdzieś w lesie, będę mieć kogo poprosić o pomoc — dodał z lekkim zawstydzeniem, bo był to tenże rodzaj śmiałości, którego nie praktykował od dawna.

terence burkhart
stolarz, właściciel — plane wood carpenter
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
nigdy nie byłem szalony, nie tak naprawdę; może z wyjątkiem chwil, kiedy wzruszało mnie serce
Prawda mijała ich sama, w jakiś zaskakujący, przedziwny sposób; tak jak ptaki i motyle mijające się z otwartym oknem, z jakiegoś powodu przeczuwające, że podążenie tą ścieżką nie może zesłać nic dobrego. Kiedy bowiem do uszu Terence’a doleciało to konkretne pytanie, zawierające w sobie całą wadliwość jego życia, gotowy był się przyznać. Wskazać, że to poniekąd Dante odpowiada za jego awersję względem spraw sądowych i wymiaru sprawiedliwości, że to z rąk jego własnego brata zasmakował powidoku śmierci i popadł w ciemność nazywaną utratą wzroku. Tyle że on znów w ostatniej chwili się wycofał, jasno wskazując Burkhartowi, że nie chce zajrzeć za tę uchyloną szybę; że lepiej mu w tej nieprzeniknionej, rozłożystej i świeżej nieświadomości. - Nie wiem nawet jak zareagować, jesteś jak ci dzwoniący ludzie, którzy na wstępie przepraszają i informują, że nie mogą rozmawiać - przyznał z rozbawieniem, kręcąc z dezaprobatą głową, co było kolejnym gestem mającym zaginąć w próżni nieświadomości już na wieki. Zastanawiał się, jak Ainsworth sobie z tym radzi - zdawało mu się, że rozmowy pozbawione wszelkich gestów wypadać muszą niezwykle pusto, bezbarwnie i bezosobowo. - Nie muszę, jeśli nie chcesz - zapewnił jednak, odnosząc się już bezpośrednio do sensu wypowiedzianych wcześniej słów. Głos miał już spokojny i beznamiętny, pozbawiony wszelkich znamion zapalczywości, znikającej niemalże tak prędko i przypadkowo, jak się pojawiła.
Stercząc wciąż przy drzwiach, obejmując klamkę i nabierając w płuca powietrza, ostatecznie powstrzymał się przed ucieczką i oparłszy czoło o drewnianą powierzchnię, bezwiednie pozwolił dłoni opaść. - Cóż, to faktycznie może być dość uwłaczające. W każdym razie nie, nie zamierzam podwędzić ci telewizora i pralki, spokojnie - zapewnił, znów tym samym rozbawionym tonem. Musiał jednakże przyznać, że dopiero teraz podobna myśl przepłynęła mu po głowie - że tak łatwo byłoby teraz dopuścić się którejś ze zbrodni. Choć jednak chatka jego pozbawiona była wygody takiej jak kablówka, czynna zmywarka czy właśnie pralka, choć bratem jego był seryjny morderca dzielący z nim krew, a złość wobec udziału Ainswortha w wydarzeniach z zeszłego roku rozpalała się czasem w sercu Burkharta, nie odczuwał potrzeby, by jakkolwiek się teraz zemścić. Ani tym bardziej, by podążyć ścieżką Michaela. - No i… jestem dość wysoki, ponad metr dziewięćdziesiąt. Mam ciemne włosy, jasne oczy, dziesięć palców u rąk i nóg i koszulkę ze spranym cytatem Hansa von Bulowa, którą powinienem już wyrzucić. Nic specjalnego. No i spokojnie, buty i spodnie też mam, oczywiście - objaśnił, nie czując się wcale aż tak idiotycznie, jak można by pomyśleć. Może tylko odrobinę… - I dlaczego Sydney? Tylko tam można spotkać złodziei? - zapytał po krótkiej chwili, nie mając pojęcia, dlaczego brnął w tę swoją rzekomą niewiedzę. - Jakbym dał ci swój adres, to faktycznie zgubiłbyś się w lesie - stwierdził, wolnym krokiem zmierzając w jego kierunku. - Masz przy sobie telefon? - odpowiedź była raczej oczywista, ale pytanie to miało raczej wskazać, by ów telefon po prostu mu podał.

obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Usta zaciśnięte w wąską linię drgnęły w końcu ku górze, przeobrażając się ostatecznie w pogodny i przepraszający zarazem uśmiech. Nie należało to z pewnością do typowych dla niego reakcji; sprawy, które wymagały od niego sporej dozy powagi i uporu, prowadzone były przezeń do samego końca, bez względu na to, ile w swym stanowisku niósł racji. Tym razem jednak gotów był przyznać własną porażkę, zagubienie pomiędzy kolejno wypowiadanymi słowami i prośbą ostateczną, jako że po prostu sam nie wiedział jeszcze, czego od tego nowego życia oczekuje. Czego chce. Pozostające w nim znamiona tego porzuconego świata, którego rytm wyznaczały kolejne krwawe sprawy, choć budziły się do życia, nie miały prawa zaistnieć — mógłby być wszystkim i każdym, tylko nie sobą sprzed kilku miesięcy. — Powinienem się jakoś wytłumaczyć, prawda? Do niedawna po prostu byłem ściśle związany z tym całym prawnym światem i bardzo nie chcę do niego wracać — rzekł z delikatną nieśmiałością, jako że cała ta ich rozmowa, ba, spotkanie! było wielce absurdalne i odrealnione, a on wciąż czuł zamiast paraliżującego strachu coś na kształt zawstydzenia.
A więc uśmiech. Uśmiech, w którym tkwił niepewnie, pozwalając co chwilę na lekkie drgania kącików ust, dyktowane naporem stresu. Nie był on w dodatku jedyną z występujących dziś aberracji — coraz dotkliwiej odczuwał to, że dręczony demonami przeszłości, nie jest w stanie w sposób normalny i typowy dla siebie uczestniczyć dłużej w tej rozmowie. Choć więc zatrzymywał mężczyznę, choć swymi żądaniami przeczył samemu sobie, odczuć miał swego rodzaju ulgę, gdy znów otulić miała go podła samotność. — Dzięki — rzucił więc jedynie, nie spodziewając się podobnych opisów. Nie zamierzał ich też poddawać jakiejkolwiek analizie, bądź przyznawać, że tego typu zabawa nie pomaga mu wcale; że jest wyłącznie zlepkiem pustych słów, przypominających mu jedynie, że może nigdy już nie dane mu będzie oglądać ludzkich twarzy. Czy z czasem zapomnieć miał tego w całości? Czy każda kolejno napotkana osoba miała jawić się jako bezkształtna zjawa, której barwy wynikać miały wyłącznie z tembru jej głosu? — Nie wiem, wydaje mi się po prostu, że w Lorne Bay tego typu sytuacje nie mają miejsca — odparł wzruszywszy ramionami, choć przecież wcale w to nie wierzył. Chodziło jednakże o to naiwne pragnienie zapewnienia samego siebie, że jest na świecie choć jedno dobre miejsce, w którym nie spotka go już nic złego. Absurd. Przecież właśnie od Lorne Bay to wszystko się zaczęło.
Nim cisza rozbrzmiała brutalnie w całym mieszkaniu, a on zatracił się w wątpliwościach, odważył się faktycznie wcisnąć w dłonie Terence’a swój telefon. Teraz, gdy numer jego figurował pośród niewielkiej gromady tych, które były dla niego niezwykle ważne, czuł się dość dziwnie. Czy to wszystko miało sens? I jeśli nie, dlaczego wiązało się z niezrozumiałym uczuciem szczęścia?

koniec
terence burkhart
ODPOWIEDZ