komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
two
odette & ephraim
Początkowo był zraniony, ale im dłużej był na morzu, tym nabierał dystansu wraz z kolejnymi milami. A teraz... Teraz robiło mu się niedobrze na samą myśl. Na myśl o tym, że Turner przysięgała miłość i wierność, patrząc mu prosto w oczy i łżąc bez zawahania się. Cóż. Przynajmniej nie miało być trudno unieważnić ich związek, który od początku był budowany na kłamstwie. A więc nieważny. Wielokrotnie zastanawiał się, czy nie zmarnował tych lat spędzonych u jej boku, ale — ku ironii — Teresa nadawała temu wszystkiemu sens. Bez tego ślubu, który okazał się być wydmuszką, nigdy nie miałby okazji poznać, wychowywać, być przy dziewczynce. Nigdy nie mówiłaby mu tato. I chociaż ona także była niejako początkiem rozpadu małżeństwa Ephraima i Leo, równocześnie sprawiała, że Burnett nie widział sześciu ostatnich lat jako pozbawionych wartości. I była kimś, o kogo chciał walczyć. Umówił spotkanie z prawnikiem, będąc gotowym na długofalową argumentację. Wiedział, że przez następne minimum pół roku miał zagwarantowany urlop i nie zamierzał go zmarnować — dwa wyraźne cele kształtowały się przed jego oczami. Po pierwsze, rozwód. Po drugie, opieka nad Tess. Nie chciał sobie nawet wyobrażać tego obrzydliwego zachowania Turner, która nie dość, że zabrała jego dziecko z domu, to jeszcze miała czelność pieprzyć się z obcym facetem w okolicy córki. Ku jego szczęściu sama sobie kopała grób. Kiedyś nie posądziłby swojej małżonki o głupotę, ale dobrze się przekonał, że w ogóle jej nie znał, więc przestał się dziwić. Przynajmniej nie utrudniała spędzania czasu dwójki Burnettów. Takim też sposobem Ephraim wraz z córką jechali razem do szpitala na kontrolne badania przedszkolaków.
Mężczyzna spojrzał w lusterko, by skontrolować to, co robiła dziewczynka, ale ta wciąż trzymała w dłoniach pluszowego osiołka, którego jej przywiózł z Brazylii. Uśmiechnął się do siebie, zatrzymując równocześnie auto blisko wejścia. Znalezienie miejsca pod szpitalem nie stanowiło większego wyzwania, szczególnie że godzina była bliższa południu, a wszelkie kontrolne badania w większości ludzie załatwiali przed pracą. Zabawne. Przecież bliźniacza sytuacja miała miejsce tuż przed wyjawieniem prawdy o zdradzie Leonie. Tak. Bardzo zabawne... Potrząsnął głową, zamykając drzwi od strony kierowcy i kierując się do tych, za którymi siedziała mała, urocza blondyneczka. - No, chodź tu, koleżanko - mruknąl, odpinając Teresę z fotelika i biorąc ją na ręce. Zdecydowanie odczuwał różnicę w wadze i nie mógł się tak łatwo przestawić. W końcu pomijając tych kilka dni, które minęły od jego powrotu, trzymał córkę w ramionach ostatni raz sześć miesięcy wcześniej. A dzieci w jej wieku rosły szybko. Za szybko jak na jego gusta... Zdjął okulary przeciwsłoneczne i włożył je do kieszonki rozpiętej marynarki, gdy tylko znaleźli się we wnętrzu szpitalnego budynku. Po odpowiednich instrukcjach skierowali się do windy, a drobna rączka wciąż trzymała tę większą, ojcowską.
- Tatcio, piąte pientolo! - rzuciła dziewczynka, gdy tylko rozsunęły się drzwi windy, a on, nawet nie pytając, podniósł ją lekko nad ziemię, by wcisnęła odpowiedni guzik. Kolejny lekki uśmiech wkradł się na jego twarz. Wiedział, że nawet przekładanie faktur Sissi uznałaby za coś niesamowicie porywającego, jeżeli tylko byłby obok. I vice versa. Na drugim piętrze wysiadł sporych rozmiarów mężczyzna i dosiadła się młoda kobieta. Ephraim nie zwrócił specjalnie na nią uwagi, chociaż nie mógł zaprzeczyć, że zapach perfum, jaki rozniósł się po jej dołączeniu, był miłym orzeźwieniem w wyjątkowo, wyprutym z wszelkiej oryginalności szpitalu.
Odette Overgaard
about
She never looked nice. She looked like art, and art wasn’t supposed to look nice; it was supposed to make you feel something.
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Ephraim Burnett
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Był zmęczony. Zmęczony brakiem odpoczynku, jakiego nie zaznał tak naprawdę od długich siedmiu miesięcy, a każdy kolejny tydzień jedynie dokładał mu zmartwień. Były to całkowicie nowe doświadczenia, z którymi jeszcze się nie oswoił, biorąc pod uwagę, że całe jego życie było niczym ciąg właściwych decyzji, a aktualnie zdawało się być odarte z maski. Odarte z nieszczerych uśmiechów i pozwoliły spojrzeć mu wprost na to, co się działo w rzeczywistości. Bo to zatrząsnęło jego wiarą nie tylko w samego siebie oraz własne wybory, ale także w zaufanie wobec innych. Skoro jedna z osób, której ufało się najbardziej, tak okrutnie to rozegrała i tyle lat zachowywała zafałszowany uśmiech na swojej twarzy, co innego mogło się wydarzyć, gdyby zdecydował się ulokować własne zaufanie w kimś innym? Może właśnie nie mógł tego robić? Może musiał iść ścieżką tak dobrze znaną w średniowieczu, gdzie odcinano zdrajców gwałtownie i bez litości? Można było powiedzieć, że fortuna odbijała się na swoim księciu, którego stworzył sobie Machiavelli, a może właśnie w samym centrum było coś innego? Może konieczność, przypadek, okazja miały stworzyć silniejszy jego obraz? Może miały naprawdę przetestować czy książę zawsze tym księciem był? Na okręcie wszystko było prostsze. Ephraim wiedział, w jakiej kondygnacji stał i jakie decyzje musiał podejmować. Wiedział, że podwładni mu ludzie nie buntowali się, bo był dobrym dowódcą. Te zasady nie przekładały się już jednak na ląd. Tutaj było inaczej aniżeli tam. Tutaj nie był kapitanem, a mężem i ojcem. Dynamika relacji drastycznie różniła się z bycia organem decyzyjnym od partnerstwa. A tym ostatnim było właśnie małżeństwo. Małżeństwo, w którym jedno ogniwo całkowicie zapomniało, co przysięgało. Miłość. Wierność. Uczciwość małżeńską.
Nieśmieszny żart. Tym właśnie było to wszystko i chociaż nie mógł zaprzeczyć, że był w czasach nieświadomości szczęśliwy, nie było to szczere. Nie było zbudowane ani na miłości, ani na wierności, ani na uczciwości. A teraz.... Udawał. Oczywiście, że udawał. Widząc Teresę, widząc Leonie. Udawał również i teraz, nie mówiąc córce, co naprawdę się wydarzyło i co wciąż się działo. I czuł się z tym okrutnie. Trzymając w niepewności nieświadome niczego stworzenie, które podskórnie wyczuwało zmiany, bało się, ale nie wiedziało dlaczego. A przecież ich dom się rozpadał. Dom, który powinien być ostoją bezpieczeństwa, spokoju. Azylem. W tym momencie nawet budynek uległ zmianie, podczas gdy Ephraim mieszkał oddzielnie. Ale nawet dla Teresy nie byłby w stanie zatrzymać się na dłużej w miejscu, które oznaczało podjętą już decyzję.
Szarpnięcie windy kazało mu zejść na ziemię. Skrzywił się, słysząc przekleństwa wypływające z ust stojącej obok kobiety i momentalnie pożałował, że otyły mężczyzna, który wcześniej zniknął na piętrze, jednak nie został tam zamiast niej. Wyglądał raczej na kogoś bardziej okrzesanego pomimo swojej tuszy.
- Nic się nie dzieje - powiedział za to, wyprzedzając reakcję swojej córki, która w chwilę później przeniosła pytające spojrzenie na ojca. Jego dłonie spoczywały na drobnych ramionach dziewczynki, by czuła, że nie musiała się niczego bać, gdy był przy niej. I miał rację. Poczuł, jak spięte mięśnie odpuszczały. - Czasem tak się zdarza. - Jak często w Lorne Bay? Sam nie wiedział, bo jeszcze nie miał takiej sytuacji, ale nie kłamał. Obserwował w międzyczasie poczynania nieznajomej. Chyba każdy na jej miejscu miałby nadzieję, że zwykłe wciśnięcie przycisku piętra coś zdziała. Nawet gdy racjonalnie było to oczywiście nieuzasadnione. Zaraz jednak odezwała się w ich stronę, a zaproponowana słodycz spotkała się z pewnym wahaniem samej Teresy. W końcu była to niezwykle kusząca propozycja...
- Nie moźna brać od opcych - powiedziała w końcu, upewniając się w swojej dziecięcej decyzji i by wzmocnić przekaz, pokręciła głową.
- Otóż to - upewnił ją w swojej decyzji ojciec i chociaż kobieta z windy nie musiała mieć żadnych złych zamiarów, jak wytłumaczyć dziecku, że od jednego obcego mogła wziąć czekoladę, a od innego już nie? W końcu jednak przeniósł wzrok na kobiecą twarz, odpowiadając na wcześniej poruszoną kwestię. - Nie spieszymy się, ale to nie ułatwia sytuacji. A pani? - Byli w szpitalu. Wiele mogło się wydarzyć. Nie wyglądała na osobę z klaustrofobią czy ciężkimi chorobami, ale te nie uzewnętrzniały się w wyglądzie fizycznym. Zresztą... Nikt nie chciał marnować swojego dnia w zamkniętej, metalowej klatce. Pochylił się do przodu i wcisnął dłużej przycisk z dzwonkiem, czekając na odpowiedź po drugiej stronie. W końcu była to sytuacja awaryjna. Po kilku sekundach w głośniku odezwał się głos.
- Obsługa techniczna. Co się wydarzyło?
- Winda zatrzymała się w zachodnim skrzydle między trzecim a czwartym piętrem - odpowiedział, omijając kurtuazję i spoglądając na znacznik wysokości, na jakim się znajdowali. Jego głos jednak był spokojny i informatywny. - Jestem z dzieckiem i jeszcze jedną osobą. Kiedy to naprawicie?
Przez moment trwała cisza, po której rozległ się kolejny trzask po drugiej stronie głośnika.
Odette Overgaard
Nieśmieszny żart. Tym właśnie było to wszystko i chociaż nie mógł zaprzeczyć, że był w czasach nieświadomości szczęśliwy, nie było to szczere. Nie było zbudowane ani na miłości, ani na wierności, ani na uczciwości. A teraz.... Udawał. Oczywiście, że udawał. Widząc Teresę, widząc Leonie. Udawał również i teraz, nie mówiąc córce, co naprawdę się wydarzyło i co wciąż się działo. I czuł się z tym okrutnie. Trzymając w niepewności nieświadome niczego stworzenie, które podskórnie wyczuwało zmiany, bało się, ale nie wiedziało dlaczego. A przecież ich dom się rozpadał. Dom, który powinien być ostoją bezpieczeństwa, spokoju. Azylem. W tym momencie nawet budynek uległ zmianie, podczas gdy Ephraim mieszkał oddzielnie. Ale nawet dla Teresy nie byłby w stanie zatrzymać się na dłużej w miejscu, które oznaczało podjętą już decyzję.
Szarpnięcie windy kazało mu zejść na ziemię. Skrzywił się, słysząc przekleństwa wypływające z ust stojącej obok kobiety i momentalnie pożałował, że otyły mężczyzna, który wcześniej zniknął na piętrze, jednak nie został tam zamiast niej. Wyglądał raczej na kogoś bardziej okrzesanego pomimo swojej tuszy.
- Nic się nie dzieje - powiedział za to, wyprzedzając reakcję swojej córki, która w chwilę później przeniosła pytające spojrzenie na ojca. Jego dłonie spoczywały na drobnych ramionach dziewczynki, by czuła, że nie musiała się niczego bać, gdy był przy niej. I miał rację. Poczuł, jak spięte mięśnie odpuszczały. - Czasem tak się zdarza. - Jak często w Lorne Bay? Sam nie wiedział, bo jeszcze nie miał takiej sytuacji, ale nie kłamał. Obserwował w międzyczasie poczynania nieznajomej. Chyba każdy na jej miejscu miałby nadzieję, że zwykłe wciśnięcie przycisku piętra coś zdziała. Nawet gdy racjonalnie było to oczywiście nieuzasadnione. Zaraz jednak odezwała się w ich stronę, a zaproponowana słodycz spotkała się z pewnym wahaniem samej Teresy. W końcu była to niezwykle kusząca propozycja...
- Nie moźna brać od opcych - powiedziała w końcu, upewniając się w swojej dziecięcej decyzji i by wzmocnić przekaz, pokręciła głową.
- Otóż to - upewnił ją w swojej decyzji ojciec i chociaż kobieta z windy nie musiała mieć żadnych złych zamiarów, jak wytłumaczyć dziecku, że od jednego obcego mogła wziąć czekoladę, a od innego już nie? W końcu jednak przeniósł wzrok na kobiecą twarz, odpowiadając na wcześniej poruszoną kwestię. - Nie spieszymy się, ale to nie ułatwia sytuacji. A pani? - Byli w szpitalu. Wiele mogło się wydarzyć. Nie wyglądała na osobę z klaustrofobią czy ciężkimi chorobami, ale te nie uzewnętrzniały się w wyglądzie fizycznym. Zresztą... Nikt nie chciał marnować swojego dnia w zamkniętej, metalowej klatce. Pochylił się do przodu i wcisnął dłużej przycisk z dzwonkiem, czekając na odpowiedź po drugiej stronie. W końcu była to sytuacja awaryjna. Po kilku sekundach w głośniku odezwał się głos.
- Obsługa techniczna. Co się wydarzyło?
- Winda zatrzymała się w zachodnim skrzydle między trzecim a czwartym piętrem - odpowiedział, omijając kurtuazję i spoglądając na znacznik wysokości, na jakim się znajdowali. Jego głos jednak był spokojny i informatywny. - Jestem z dzieckiem i jeszcze jedną osobą. Kiedy to naprawicie?
Przez moment trwała cisza, po której rozległ się kolejny trzask po drugiej stronie głośnika.
Odette Overgaard