komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
one
leonie & ephraim
Dom. Kiedyś miejsce pełne hałasu i wrzawy w dniu, w którym wracał. Niekiedy wręcz kłamał, że przyjedzie tydzień później, by wiedzieć, że zaskoczenie i niespodzianka dla jego małych kobietek miała być jeszcze większa od tej początkowej, zaplanowanej. Uwielbiał te momenty. Gdy przekręcał klucz w drzwiach, a zaskoczone Leonie i Sissi wpatrywały się w niego początkowo całkowicie zdekoncentrowane. W końcu jak? Czemu? Miał przecież pojawić się kilka dni później? Szybko jednak nadrabiały te utracone sekundy zaskoczenia, by pozwolić sobie na radość. Pierwsza dopadała go córka, tuż za nią żona i gdy w trójkę byli razem, wiedział, że tak musiało być. Że trzymał to, co najważniejsze, we własnych ramionach i nic więcej się nie liczyło. Bo tak właśnie było. To nie tak, że kochał swoją ojczyznę ponad swoją rodzinę — służąc jej jednak, służył także ukochanym osobom. Bez ochrony, bez służby nie byłoby możliwości, aby i oni się utrzymali na powierzchni. W końcu znał swoją powinność i — chociaż była jeszcze malutka — Tessa powoli także zaczynała to rozumieć. Nie oznaczało to, że pojmowała. Miała w końcu tylko pięć lat. Ile razy musiał słuchać jej gorzkiego płaczu, gdy wyjeżdżał? Który z ojców nie chciałby wówczas zostać? Czy był bez serca? Wiedział, że nie. Że taka była cena posiadania rodziny oraz obowiązku. A ten ostatni znał aż za dobrze.
Podświadomie chciał cieszyć się z powrotu, jednak wiedział, że nie wracał już do tego samego miejsca. Wjeżdżając przez bramę, widział zapchane rynny dachowe, niezgrabione, opadłe liście na podjeździe. Brak drugiego samochodu. Brak jakiegokolwiek życia w posiadłości. Przez ostatnie miesiące, a tego dnia również nic się nie zmieniło — nie było w budynku nikogo. Jego torba uderzyła więc w ziemię z cichym łoskotem, gdy spojrzenie kapitana przesuwało się po pustych kanapach, pustych korytarzach. Cisza. I chociaż wiedział od dłuższego czasu, że tak będzie, dreszcz niepokoju przebiegł wzdłuż męskich pleców. Kiedyś jego powrót zawsze wiązał się z odpowiednią tradycją. Ze wspólną kolacją, którą przygotowywali razem z Leo, gdy Sissi siedziała na blacie kuchennym koło zajętego kulinariami taty. Z czytaniem bajek córce gdy leżeli wspólnie na jej małym, dziecięcym łóżeczku. Ze wpatrującą się w nich Leonie opartą o framugę sypialnianych drzwi. Aż w końcu przychodził czas na zdjęcie munduru. Zawsze w nim wracał. Białym i czystym. Nie miał przecież wielu innych ubrań. Nigdy także sam nie ruszał swojego munduru. To ona go zdejmowała. Pospiesznymi dłońmi, gdy zostawali sami, a on nie pozostawał dłużny, chcąc jak najszybciej dotrzeć do nagiej skóry kobiety. Gdy wielomiesięczna tęsknota wylewała się z nich całymi falami. Zawsze starali się być cicho, by nie obudzić córki, jednak złaknieni własnego towarzystwa, kochali się całą noc. A nad ranem do śpiących rodziców przychodziła Sissi, wiedząc, że następne dni mieli mieć tylko dla siebie i że tata miał być w domu.
Teraz tego nie było. Nie było Tess, nie było Leonie. Nie było kolacji, bajek na dobranoc. Był tylko on sam i torba porzucona przy wejściu.
Zastanawiał się przez chwilę, czy nie zdjąć munduru przed pojechaniem do Sissi. W końcu kiedyś kojarzyło się jej to z ojcem. Biel oraz marynarskie insygnia, którymi lubiła się bawić i chwalić w przedszkolu. Czy powinien był się przebrać, zanim... Nie. Nie mógł jej tego odebrać. Nie mógł odebrać tego sobie. W końcu uwielbiał, jak te drobne nóżki dreptały w jego stronę, gdy śmiech rozbrzmiewał w jego głowie, a delikatne rączki czepiały się jego szyi i nie chciały puścić. Niczym mała kapucynka. Była biel i ojcostwo. Nie rozpakowywał się nawet, tylko wziął ponownie klucze do samochodu i wyszedł z domu. Czapka kapitańska leżała na siedzeniu pasażera, gdy jechał pod adres, który podała mu Leonie przez maila. Nawet nie miała odwagi, żeby do niego zadzwonić, tylko kryła się za monitorem komputera, ale tak naprawdę już nie spodziewał się innego zachowania po swojej żonie. Miał sześć miesięcy, by myśleć o sytuacji, w jakiej się znaleźli. W jakiej go postawiła. I nie. Nie miał zamiaru ciskać się w zazdrości. To w końcu nie ich małżeństwo chciał ratować. Nie trwało jednak długo, nim znalazł się pod właściwy numerem, a znajomy samochód na chodniku powiadomił go, że jego właścicielka była na miejscu. Zaparkował więc po drugiej stronie i po przekroczeniu ulicy skierował się ku drzwiom wejściowym. Poprawił jeszcze mundur, zanim nacisnął dzwonek. Czuł, że dziwne napięcie budowało się w jego wnętrzu, a kołnierz stał się jakiś za ciasny. Bał się, że zmieniło się za wiele podczas jego nieobecności. Co jeśli Tess nie chciała go widzieć? Co jeśli podobało jej się życie takie, jakie podsuwała jej teraz Leonie? Natarczywe myśli zostały przerwane w momencie, gdy po drugiej stronie drzwi usłyszał poruszenie. Nie wiedział kogo i co miał zobaczyć, ale nie interesowało go to w żaden sposób — chciał po prostu spotkać się z Sissi. I w końcu stanął przed tą, którą ciągle kochał i nie mógł zapomnieć... Do której zawsze chciał wracać. Chciał... Nie pozwolił sobie na zachwianie. Nie pozwolił, by radość zakłóciła jego surową twarz. - Przyjechałem zobaczyć się z córką. - Bez witaj, kochanie. Bez naturalnego sięgnięcia dłonią ku niej. To nie dla niej wrócił i nie ją chciał widzieć. Nie jej radości pragnął.
leonie turner
easter bunny
chubby dumpling
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
leo & tessa look

Późne popołudnia w złudnej rzeczywistości braku zmian - z perspektywy Tessie - wyglądały te wszystkie popołudnia do siebie podobnie. O ile mała nie rozrabiała w przedszkolu, kopiąc jakieś dokuczające jej dziecko, co na szczęście zdarzało się dziewczynce coraz rzadziej, to po długim spacerze powrotnym, kiedy mogła opowiedzieć matce o wszystkim, spędzały czas w kuchni. Leonie starała się przygotować najlepszą kolacje, jaką była w stanie, choć nigdy mistrzynią gotowania się nie czuła, a Teresa rysowała swoje obrazki - raz były to wyobrażenia bądź wspomnienia szczęśliwej rodziny, innym sceny z minionego dnia, które z jakiegoś powodu mały umysł chciał utrwalić. Tak jak i te piosenki, których uczyła się w przedszkolu, a później tak wesoło nuciła pod nosem. Dziś była pora na tę o deszczu. Leonie kroiła warzywa, uśmiechając się pod nosem i starała się też zapamiętać słowa tekstu, kiedy córka postanowiła wcielić się w rolę nauczycielki.
Niespodziewany dzwonek do drzwi zakłócił więc poniekąd ten sielankowy obrazek. Raczej nie miewały niezapowiedzianych gości. Matkę Turner odwiedzały one, wszelkie ciocie raczej się zapowiadały, a Carter... Wycofał się na impulsywną prośbę blondynki, ale Leo nie robiła z tym nic. Trwała w tym zawieszeniu, które wydawało się stabilne. Bezpieczne dla Tessie.
-Zaraz wracam, rysuj dalej - mruknęła więc Turner, wycierając dłonie za pomocą pobliskiej ścierki, odłożyła na bok nóż. Dała córce buziaka w czoło i skierowała się do drzwi, nie czując się absolutnie gotowa na jakąkolwiek rozmowę z Bancroftem po takim czasie. Tak myślała, że to on przemyślał pewne sprawy, że może chciał wreszcie coś ustalić i faktycznie nieco bardziej zaznaczyć swoją obecność w życiu "ich" córki. Albo też i jej. Nie była gotowa na tego typu spotkanie, ale o wiele bardziej nie czuła się przygotowana na tego, kto tak naprawdę czekał za drzwiami.
Zdezorientowanie. Zaskoczenie. Niepewność. Wypisane idealnie na twarzy blondynki, która nie spodziewała się, że Ephraim wracał do Lorne już dziś. Ani tym bardziej nie podejrzewała, że chciałby odwiedzić je. Po ustąpieniu pierwszego "szoku", Leonie nieco się rozpromieniła. Uśmiechnęła delikatnie, bo pomimo wszelkich grzechów, które miała na sumieniu... Uradował ją widok całego i zdrowego męża w progu. Odetchnęła z ulgą. I równie szybko zgasła, gdy nawet się z nią nie przywitał.
-Jasne, oczywiście, wejdź - zaprosiła go do środka, chowając się za drzwiami. Czy chciała zniknąć? Może. Serce waliło Turner jak oszalałe i niezbyt sprawdzała się w roli gospodyni, a przecież dom dla Ephraima był kompletnie obcy. Wiedział o nim z e-maila, którego odczytał, ale nigdy nie odpisał. Nie winiła go za to, ale tamta cisza... Zabolała. -Właśnie robiłyśmy kolację w kuchni... - wyjaśniła i wskazała dłonią drugą stronę korytarza, gdzie zaraz mieli się skierować, ale zanim udało im się zrobić więcej niż pięć kroków, dość żwawo wybiegła stamtąd mała blondyneczka, rozpromieniona i uradowana.
-Tatusiu, wlescie jesteś! - pisnęła, rzucając się na mężczyznę bez żadnego ostrzeżenia, ale on nauczony doświadczeniem chyba była na to przygotowany. A Leonie ten widok niezmiennie wzruszył. Dziś chyba nawet bardziej niż kiedykolwiek przedtem, bo zdawała sobie jak słodko-gorzkie to było. Poniekąd. Z jej perspektywy. Bała się wielu konsekwencji swoich grzechów. Obawiała się między innymi, że więcej nie zobaczy ich takich zadowolonych z tego, że znów się widzą. A jednak... Jedna z pierwszych rzeczy, którą zrobił, to powrót do córki. Córki. Cholernie wiele to dla Leo znaczyło. I to nie tak, że miała Burnetta za złego człowieka. Wydawało się blondynce jednak, że nawet najbardziej przyzwoity człowiek może różnie zareagować na taką prawdę jak ta o prawdziwym pochodzeniu małej Teresy. -Nie możesz więcej wyjezdzać na świntta, ani nowy lok - od razu wypowiedziała swoje wielkie oburzenie. -Całe scęście, że zdonżyłeś dziś na kolację - dodała już mniej groźnie, a po chwili czułości, zmarszczyła swój malutki nosek i zapytała: -Gdzie twoja tolba? - niewiele można było ukryć przed tym małym Sherlokiem. Leonie poczuła nieprzyjemny dreszcz na całym ciele. Teoretycznie wyjaśniła Tessie czemu mają nowy dom, praktycznie, zwłaszcza w pierwszych tygodniach, mała wykazywała ogromne niezadowolenie, a ostatecznie... Wydawało się, że wyparła tę wiedzę. I to poniekąd przerażało Turner, ale znów... Nie winiła za to nikogo. Tylko siebie. Bo to ona postawiła ich wszystkich w tej sytuacji.

Ephraim Burnett
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Sądził, że Leonie znała go na tyle dobrze, aby wiedzieć, że bez względu na wszystko, bez względu na to, co mogło się wydarzyć, bez względu na to, co działoby się między nimi, mógł się wyrzec wszystkiego i każdego, ale na pewno nie Tessy. Będąc na morzu, nie obchodziło go, co robiła ze sobą Turner — według niego nie mieli czego ratować — ale nie przestawał pisać i dzwonić do swojej córki. To, co ujrzało światło dzienne, nie było w żaden sposób obciążające relację oraz więź, jakie posiadał z dziewczynką. Był jej ojcem bez znaczenia na okoliczności. Był obok, gdy Leonie musiała radzić sobie z zaawansowaną ciążą. Trzymał w ramionach nowo narodzone dziecko, gdy wymęczona zmaganiami matka musiała odespać trudną akcję porodową. Wychowywał blondwłose zjawisko. Uczył historii rodziny i zasad. Dzielił się miłością do morza, opowiadał o dalekich wodach, na których pływał. Patrzył, jak dorasta, a gdy wypływał, tęsknił, wracając, zastając o kolejne pół roku starsze dziecko. Tak wiele czasu przesypało się mu przez palce, podczas którego nie był obok niej, lecz zawsze starał się jej to wynagrodzić. Zawsze też dbał o to, aby pojawiać się w najważniejszych momentach jej życia, chociaż nie mógł wykorzystywać własnej pozycji bez końca. Był zresztą potrzebny swoim ludziom. Swoim statkom. Taki jednak był żywot marynarzy czy wojskowych — rozumieli swoje bolączki oraz rozdarcie między domem a ojczyzną. Aby chronić swoich bliskich, musieli wyjechać i to podtrzymywało ich przy życiu. To ich motywowało. I chociaż mogło wydawać się to kuriozalne, to akurat nie jego dziecko nie pozwalało mu pogrążyć się w całkowitej ciemności. Nie kobieta, której ślubował. Nie związek, który nigdy nie istniał. Nie rodzina, która była kłamstwem. Ona. Mała księżniczka SIssi. To do niej wracał. Do nikogo innego.
A drzwi otworzyła mu jego małżonka.
Spodziewałaś się kogoś innego? Nie spytał. Nie przeszło mu to przez gardło. Jej mina mówiła wystarczająco wiele, a on nawet nie chciał mówić więcej, aniżeli było to konieczne. Zawsze był taki — mówił niewiele, preferując działanie. Leonie mogła jednak z łatwością wyczuć, kiedy i jak miało zaboleć jego milczenie. Jego dystans. Nie był już ciepłym, kochającym mężem, a chłodnym nieznajomym. Rzadko widziała go surowego, ale na pewno pierwszy raz wyzbytego jakiegokolwiek ciepła w momencie, w którym prawda wyszła na jaw. Teraz wciąż kontynuował dalszą część tego, z czym wyjechał, a szczęka, kości policzkowe były niczym wykute z kamienia. Ostre i srogie, nieuznające słabości oraz niewybaczające. Był twardą ręką wśród wojskowych, lecz nigdy niesprawiedliwą. W domu mógł odpocząć. Opuścić gardę. Okazać więcej ciepła. Aktualnie ta wolność oraz poczucie bezpieczeństwa zostały mu odebrane, więc nie zamierzał pozwalać sobie, aby przestać być kapitanem. Czy to dziwne, że tysiące mil od Lorne Bay, chodząc po pokładzie, czuł się bardziej w domu, aniżeli tutaj i z nią? W końcu był kapitanem zawsze. Nawet tutaj i jedynie w starciu z niepohamowaną siłą własnego dziecka był całkowicie bezbronny.
Jego poważny, surowy wyraz twarzy momentalnie się zmienił, a szeroki uśmiech wykrzywił usta. Podobnie zresztą jak oczy metalicznie wyraziste zaiskrzyły się prawdziwą, szczerą radością, gdy kucał, aby otworzyć ramiona, w które wpadła mała dziewczynka. Od razu też podniósł się, nie puszczając Sissi i pozwalając, by jej zapach, bliskość oraz mocny uścisk dosłownie bombardowały jego zmysły. Jego mentalność. Jego psychikę. Jego szalejącą tęsknotę, której bronił zawsze twardy mur. Ten jednak zawsze legł w gruzach, gdy w końcu Ephraim stawał twarzą w twarz z własnym dzieckiem. Teraz nie było podobnie. Mocno zaciśnięte powieki, ramiona trzymające drobne ciałko i po prostu cisza. Nie mógł się odezwać. Nie był w stanie, gdy gardło odmawiało mu posłuszeństwa, a brutalna suchość jedynie dokładała trudności. W końcu jednak musiał przemówić, gdy ten ukochany głosik przerwał panującą przez wieczność ciszę. Która wcale nie była bolesna.
Nie możesz więcej wyjezdzać na świntta, ani nowy lok.
Parsknął lekko, odsuwając twarz z zagłębienia w szyi córki i patrząc na nią wilgotnymi ze wzruszenia oczami. Poprawił również wolną dłonią włosy, które spadły na jej oburzoną twarzyczkę. - Wiesz, że nie ode mnie to zależy. Już o tym rozmawialiśmy - mruknął, uśmiechając się kolejny już raz, nie wiedząc, czy przypadkiem zaraz nie miał wybuchnąć płaczem, czy może śmiechem. - Ale teraz jestem tutaj. Tata jest tutaj. - Przytulił dziewczynę ponownie do siebie, całując przy okazji po raz kolejny w ukryte pod włosami ucho i tuląc twarz do blond główki. Prawdę powiedziawszy, zagubił się w czasie i przestrzeni i spytany, powiedziałby, że nie wiedział, czy obok stała Leonie, czy też nie. Zaraz jednak ruszył przed siebie, gdy Sissi wspomniała o kolacji. Układ domu nie powinien być skomplikowany na tyle, że nie miał sam znaleźć drogi do kuchni. Zaraz też został spytany o torbę. - Została w domu - odpowiedział zgodnie z prawdą, lokując kolejny pocałunek na dziewczęcym policzku. - Czapkę jednak mam w samochodzie. Pójdziemy po nią później, co? - zagadnął, wiedząc, jak bardzo ukochała sobie mała Burnett tak charakterystyczny symbol oficerski. Często po jego powrocie chodziła w niej całymi dniami, a na jachcie nie rozstawała się z nią ani na chwilę. - Jutro wypłyniemy Cyrusem na morze. Co ty na to? - zagadnął, wiedząc, że jego córka uwielbiała ich łódź. Przez pół roku stała w porcie, oczywiście odpowiednio dopieszczana przez ekipę, jednak Burnettowie mieli popłynąć nią pierwszy raz od sześciu miesięcy na otwarte wody. - Tylko ty i ja. Pozwolimy mamie odetchnąć, bo i tak nie miałaby czasu z nami popłynąć - dodał, poprawiając sobie dziewczynkę na biodrze i stając w kuchni. Jego spojrzenie przesunęło się po pomieszczeniu w poszukiwaniu oczywiście bytności kogoś więcej. Nie byłby zaskoczony, gdyby tak właśnie było, ale na samą myśl żołądek wykręcił się mu boleśnie. - Co takiego gotowałyście? - zagadnął jednak pogodnie, poświęcając całą swoją uwagę Teresie. Na drugiej z mieszkanek wolał nie skupiać się więcej, aniżeli było to konieczne. - Kurczak ze szpinakiem? - spytał, czując znajomy zapach. Pamiętał, jak wpierw uczył tego przepisu Leonie, a później gotowali już razem z Sissi. Jedno z typowo marynarskich dań.
leonie turner
easter bunny
chubby dumpling
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Teoretycznie Leonie znała Ephraima dobrze, praktycznie fakty są takie, że ostatecznie lęk nad nią zawsze brał górę w kryzysowych sytuacjach. Tak było, kiedy uświadomiła sobie prawie sześć lat temu, jak bardzo go zawiodła i uznała, że lepiej będzie to przemilczeć. Podobnie, gdy zobaczyła pozytywny wynik tekstu ciążowego i uznała, że warto kontynuować to zatajenie prawdy, bo przecież to niemożliwe, żeby Tessie nie była Burnetta... Teraz też, choć spędziła z mężczyzną tak wiele lat, obawiała się, że mógłby ją zaskoczyć. Nic w życiu nie było, przecież pewne. Doświadczenia, które blondynka wyniosła z domu, właśnie tego ją nauczyły. Nie mogła mieć nigdy pewności... I może dlatego nie umiała jej mieć. Nie umiała trzymać się swoich deklaracji. Sama się w tym gubiła, chyba przestawała szukać odpowiedzi. Próbowała za to być lepsza, nie ranić ludzi dookoła siebie, ale czy jej to wychodziło... Szczerze w to wątpiła. Na naprawę pewnych kwestii, chyba zwyczajnie było za późno.
I to też sobie uzmysłowiła po raz kolejny, kiedy Ephraim skupił się jedynie na Tessie po przekroczeniu progu. Leonie miał za powietrze, tak więc kobieta jak na powietrze przystało, zniknęła bez słowa w kuchni, powstrzymując się całą sobą od wykazywania wszelkich zewnętrznych oznak smutku. Nie czuła, żeby miała do tego prawo. Nie chciała też córce psuć powrotu ojca. To nie o nią tu chodziło. Wolała więc zająć się dalszym przygotowywaniem obiadu, skupić się na odganianiu tych nieprzyjemnych odczuć i stanowić tło, bo chyba tak będzie im wszystkim najlepiej. I to nie była żadna kara, ani pokuta. Po prostu... Tylko tyle uznała, że może im dać. Na wszystko inne nie istniała teraz odpowiednia chwila.
Tessie nie wdawała się z ojcem w dalszą polemikę na temat tego co od niego zależało, a co nie. Nie była zadowolona z tej odpowiedzi, pokazywała to całą sobą, ale nie dyskutowała. W tym momencie radość z powrotu była o wiele silniejsza od złości za nieobecność.
-Ble, fuj! Caluj mamem, nie mnje! - mała blondyneczka skrzywiła się na kolejne cmoknięcie, otarła nawet ostentacyjnie swoją twarz, jakby faktycznie brzydził ją ten buziak do granic możliwości, ale to nie było nic złego wymierzonego w Ephraima. Niezmiennie, przecież wtulała się w silne ramię ojca. Szukała bliskości, ale na nieco innych warunkach. Zwyczajnie Tessie weszła w fazę, kiedy wszelkie całuski z bliskimi nie dawały jej żadnej radości, a może i nieco krępowały. To naturalne. Tak samo jak to, że on tego nie wiedział i nikt go nie uprzedził o tej zmianie w zachowaniu dziecka, bo nie tylko to się zmieniło... Wszelki porządek w rodzinie Burnettów został zaburzony. Całkowicie. -Tatol... Tu jest terlaz dom, nie wjesz? - zapytała mała Tessie, wzdychając ciężko, bo jacy to ci dorośli mogli być nierozsądni. I tak, do Leonie dotarło to pytanie, stwierdzenie małej. Tak, sprawiło, że miała gęsią skórkę na plecach, ale... Milczała. Jakby bała się wkraczać między ojca, a córkę. Jakby to miało zepsuć jeszcze więcej. I to chyba nie był tylko jakby lęk, a całkiem rzeczywista obawa, która znów paraliżowała działania Turner.
Co do pomysłu wspólnych, morskich wojaży Teresa wydawała się być bardzo entuzjastycznie nastawiona. Pamiętała ich ostatnią wycieczkę, kiedy mama zabrała kosz pełen pysznych przekąsek, mogła spędzić większość dnia na słońcu, a tata mówił na nią per pani kapitan, co bardzo się małej dziewczynce podobało. Nie tak bardzo ucieszyła ją wizja jednego rodzica, rzuciła więc: -Ale mammma telaz ma wolne - zaczęła, patrząc na plecy zajętej gotowaniem matki, jakby wbijanie tam wzroku miało jakoś pomóc zmienić zdanie ojca, które wydawało się takim faktem, który się ziści. I nie miała nic przeciwko temu, bo cieszyła się, że wrócił i chce się z nią bawić, ale... Pamiętała jak ostatnio było fajnie. I Teresa chciała, żeby znów było tak fajnie.
-Myślę, że to dobry pomysł. Wyprawa dla prawdziwych wilków morskich. Będę czekać z kolacją - zapewniła więc Leonie, kiedy sięgała po przyprawy. Posłała Tessie pewną, uśmiechniętą minę, więc nie pozostało dziewczynce nic innego jak powiedzieć: -No dobla - i przybić tacie piątkę na tzw. zgodę, przypieczętowanie umowy.
-Tak naplawde... to mama gotuje, ja lysuje, chcesz popatlec? - zapytała, ale to chyba powinno być stwierdzenie. Już w końcu wyswobodziła się z ramion ojca: -Pocekaj, mam wincyj - dodała tylko i pobiegła gdzieś indziej, zapewne do swojego pokoju, zostawiając rodziców samych. W przerażającej dla Leonie ciszy, która jednocześnie była zbawienna.
-Tessie nic mi nie wspominała, że dziś wracasz - mimo bezpieczeństwa, który dawał brak rozmowy Leonie się odezwała, czego szybko pożałowała, gryząc się w język. Co to niby miało być? Takie stwierdzenie, jakby nic się nie stało, kiedy... Tak wiele namieszała. Próbowała być naturalna, swobodna i neutralna, ale czy... W ogóle mogliby? Leo wiedziała, cholernie była tego pewna, po raz pierwszy od właściwie początku tego zamieszania, że chciałaby się dogadywać z Ephraimem najlepiej jak to tylko możliwe. Nie liczyła na ich "zejście się", a mimo świadomości panujących realiów... Czy nie o tym myślała od jakiegoś czasu? Że powinni dalej być rodziną? Wiedziała jednak, że choć takie myśli, wraz z przekonaniem o słuszności oraz w ogólnym rozrachunku plusach tego rozwiązania, chociaż tak intensywnie towarzyszyło kobiecie to wszystko, to nie dawała sobie prawa dzielić się tym głośno. Doskonale znała swoją pozycję, persona non grata, tak solidnie wypracowana.... I ta świadomość kazała Leo usuwać się w cień, być tłem, stawiać na neutralność choć... Czy to w ogóle możliwe? -Jesztem! - krzyknęła Tessie, mieszcząc ledwo w swoich malutkich dłoniach pokaźną stertę rysunków, a to wciąż nie były wszystkie prace blondyneczki. Na szczęście jednak nie skazywała dorosłych na jedynie swoje towarzystwo przez długi czas, a jedynie krótką chwilę. Nieświadoma bohaterka.

Ephraim Burnett
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Ble, fuj! Caluj mamem, nie mnje!
Gdyby nie musiał kryć się z własnymi odczuciami, skrzywiłby się wyraźnie. W końcu Sissi nieświadomie poruszyła najtrudniejszą z kwestii, z jakimi miało przyjść się im wszystkim zetrzeć. Doskonale wiedział, że czas przedstawienia minął. Przychodził upadek kurtyny. Dopóki był nieosiągalny, Leonie mogła ukrywać przed córką prawdę o tym, że ich ukochana rodzina przeżywała poważny kryzys. Ephraim wcale jej za to nie winił. Że nie powiedziała nic Teresie. On sam przez te pół roku zastanawiał się, jak winien był podejść do tej całej sytuacji, jak porozmawiać z córką. Jak nakreślić fakt, że wszystko się zmieniło i chociaż wciąż pozostawali w miasteczku, mieli żyć oddzielnie. I na dobrą sprawę wciąż był w punkcie wyjścia. Nie było na to idealnego sposobu. Oczywiście nie zamierzał jej zostawiać, ale nie mogła być w dwóch miejscach równocześnie — a ani Leonie, ani Burnett nie zamierzali grać dłużej niż byli w stanie. Nawet oni mieli swoje granice. Mimo jednak tego wszystkiego, co miało miejsce, wiedział, że kobieta robiła, co mogła, by osłonić ich dziecko przed reperkusjami swoich działań i że wyjaśnienie naprawdę co się działo, miało być przez nią starannie przemyślane. Z tego co zdążyła go powiadomić, Sissi wiedziała jedynie, że się przeprowadziły i... Co dalej? Czy to już było jego zadanie, by ruszyć to wiadro pomyj, z którego zaczęło się już wylewać? Poniekąd już to zrobił. Swoim powrotem i brakującymi elementami, które kiedyś były normą. Torba, dom. Brak sięgnięcia po Leonie. Musieli zacząć nad tym pracować, ale zdecydowanie nie ukrywać prawdy przed córką. - Mama kupiła sobie ten dom. Mój jest tam, gdzie zawsze - odparł, patrząc w którymś momencie na kobietę, ale czy podłapała spojrzenie męża? Jego usta jednak wykrzywiał uśmiech, którym obdarzał Teresę. Nie chciał kłamać, ale nie mógł też powiedzieć bezpośredniej prawdy. Nie było idealnej instrukcji postępowania w tym całym chaosie. Nie zamierzał także zostawać w domu Leo, bo... No, właśnie. To był jej dom. On do niego nie należał. Już sam fakt, że wchodził w interakcje z mieszkankami, które pasowały mu do dawnego obrazu, dezorientował. Robił jednak dobrą minę do złej gry, pozwalając, by dziewczynka wiodła we wszystkim prym. W planach na następny dzień, w mówieniu o kolacji, w ucieczce po rysunki, które oczywiście, że chciał zobaczyć.
Tessie nic mi nie wspominała, że dziś wracasz.
Podniósł spojrzenie na kobietę, gdy zostali sami. W swoim wnętrzu był w jakimś stopniu zaskoczony — nie podejrzewał, że przerwie panującą między nimi ciszę. Nie analizował jednak sytuacji w przesadny sposób, bo musieli jakoś rozmawiać. Nauczyć się na nowo egzystować w swoim otoczeniu i chociaż osoba żony wciąż wywoływała i miała wywoływać w nim całą plejadę uczuć, był w jej domu, a wyraźnie ją przytłaczał. Normalnie by przeprosił, spuścił z tonu, ale nawet to — nawet zwykłe przepraszam okazywało się ponad jego siły. Czuł się jak w pułapce, z której nie było wyjścia inaczej niż przetrwanie katuszy w całkowitym milczeniu. - Nie wiedziała - odparł jedynie, opierając się ramionami o blat kuchni i łapiąc parę winogron wyłożonych z typową dla Leonie dokładnością. A później pojawiła się znów Teresa i przez następne pół godziny Ephraim siedział z nią przy stole i oglądał oraz słuchał opowieści związanych z twórczością córki, angażując się w komentarze oraz uwagi. Gdy czas minął, nastał posiłek. Kolacja była pełna słów, jednak nie tych padających z ust dorosłych, a tych dziewczęcych. Sepleniących. Uroczo nieświadomych. Okrutnie rozbrajających. Boleśnie niewinnych... Wszystko pozornie było takie, jak zawsze. Pozornie... Tak jak zawsze wracał; tak jak zawsze kolacja; tak jak zawsze wspólny czas. I tak jak zawsze po jedzeniu poszedł czytać małej Odyseję, robiąc to tak długo, aż nie poczuł, że jej oddech stał się równomierny, a zaciśnięta na jego koszuli rączka odpuściła w uścisku. Wysunął się delikatnie z dziecięcego łóżeczka, na którym wspólnie leżeli z Sissi i skierował się na powrót do kuchni.
- Zasnęła - oznajmił, schodząc na parter, stając na ostatnim stopniu schodów i patrząc na krzątającą się jeszcze z oporządzeniem pozostałości po kolacji żonę. Lub właściwie na jej plecy, gdy zwrócona do niego tyłem, lawirowała wśród naczyń. Przez dłuższą chwilę po prostu się jej przyglądał i temu, co robiła. Wodząc wzrokiem za każdym jej ruchem. Kiedyś to był czas dla nich. Jego nagroda za całe miesiące odosobnienia. Jej wynagrodzenie za zajmowanie się w pojedynkę domem i dzieckiem. A teraz... Nie widzieli się, nie rozmawiali pół roku prócz urwanych momentów, gdy dzwonił na Święta i prosił do telefonu Teresę. To było oczywiste, że tęsknił. Nie tylko za ich intymnością, ale po prostu za świadomością i pewnością, że była jego bezpieczną przystanią, do której przychodził słaby i wymęczony. Której okazywał słabość i która wcale go nie oceniała, lecz sprawiała, że stawał się silniejszy. To dzięki niej nie bał się zostawać na lądzie i widział w tym sens. Czemu to wszystko stało się takie skomplikowane? Mentalność, psychika. Emocje. Ktoś mógłby im doradzić, by skupili się na fizyczności, niż próbowali przesadnie analizować swoją sytuację. Może. To byłoby takie proste. Podejść i dotknąć w sposób, który równocześnie oddawał mu nad Leonie całkowitą kontrolę. Stanąć tuż za nią, przesunąć nieśpiesznie ręką w talii, zagarniając ramieniem do siebie, tak, by wiedziała, że jej pragnął. Zacząć pieścić ustami delikatną skórę odsłoniętej szyi, ramienia, w międzyczasie mówiąc jej, jak bardzo tęsknił. Palcami rozwiązywać materiałowy pasek utrzymujący spodnie na jej biodrach. Zsunąć dłonią z nagiego brzucha niżej i usłyszeć jak zmieniał się jej oddech. Ile razy już to robili? Ile doceniali swoją obecność, zachowując się tak, jakby robili to po raz pierwszy? Znów chciałby to zrobić, ale teraz... Teraz nie byłby w stanie jej dotknąć. Bo chociaż całe ciało chciało sobie przypomnieć, jak to było mieć ją obok, umysł nakazywał wstrzemięźliwość. Po tym wszystkim nie był w stanie nie myśleć o tych wszystkim momentach ich bliskości, które — wraz z impaktem prawdy — posypały się niczym domek z kart. Nie umiał z miłością odnosić się do tamtych wspomnień, nasączonych już goryczą. W końcu w jego głowie to nie on był tym, którego nagradzała. Nie chciał się zastanawiać nad nią i innym mężczyzną, ale nie był w stanie powstrzymać natarczywych obrazów. Jego obie dłonie spoczywały w kieszeniach białych spodni munduru, więc nie mogła zauważyć, że zaciskał je w pięści. - Przyjadę po nią koło dziewiątej - wydobyło się finalnie z jego spiętego gardła, gdy w końcu wyrwał się z bolesnego paraliżu i zszedł z ostatniego stopnia schodów, szukając spojrzeniem swojej marynarki. Zdawało się, że chciał powiedzieć coś innego lub dodać coś jeszcze, prócz suchego komunikatu informacyjnego, ale nie odezwał się już ponownie. Chciał zabrać ostatnią część munduru i wrócić do pustego, wychłodzonego domu.
leonie turner
easter bunny
chubby dumpling
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Leonie nie chciała ukrywać niczego przed córką, ale doskonale zdawała sobie też sprawę, że nie mogła wszystkiego po prostu zrzucić na małą dziewczynkę. Kobieta starała się więc dawkować informacje, które przekazywała spostrzegawczej Tessie. Najpierw pojawiły się pytania czemu mama od razu oddaje telefon, kiedy dzwonił tata. Później Turner dostrzegała w tych niewinnych, dziecięcych oczach zdezorientowanie, kiedy nie siadała razem z nią przed monitorem. Widziała tak wiele pytań wymalowanych na twarzy Teresy. Starała się więc wyjaśniać powoli, że dorośli czasem potrzebują przerwy oraz ciszy, by móc przemyśleć sprawy dorosłych. To jednak nie miało wpływu na to co łączyło dziewczynkę czy to z tatą, czy mamą. A kiedy cała sytuacja posuwała się dalej... Leo naprawdę starała się, by ta przeprowadzka nie była szokiem. Tłumaczyła dość prosto, że będą w tym domu we dwie - bo czasem tak jest, że mama i tata choć bardzo kochają swoje dziecko, to niekoniecznie są w stanie dalej dobrze dogadywać się ze sobą i po prostu lepiej... Lepiej jest znaleźć inny dom. Tak, by nie psuć tego starego. Tak, by ten stary ciągle był tuż obok. Tak... Sama Turner chciała chyba wierzyć w te swoje bajki, ale jak widać na załączonym obrazku, niezbyt przekonująca była z niej aktorka, skoro nawet kilkuletnie dziecko nie potrafiło tego zrozumieć, przyjąć, zapamiętać. A przede wszystkim zaakceptować. Nieświadomość, którą Tessa właśnie prezentowała powinna być dla dorosłych może i sygnałem wyparcia... Jednak Leo tego teraz nie widziała. Zbyt pochłonięta wyrzutami sumienia oraz próbą ucieczki daleko od wszystkich niekomfortowych odczuć, które ta wizyta jedynie potęgowała z każdą kolejną sekundą, minutą... Nie spodziewała się, że powrót Burnetta do miasteczka będzie miał na nią tak ogromny, niezbyt pozytywny, wpływ... Przypominała spłoszone zwierzę, kiedy trzymała się na bezpieczną odległość, milczała. Wmawiała sobie, że to dyplomacja korzystna przede wszystkim dla Tessie, ale cholera... Leonie wiedziała w środku, że zachowywała się w taki sposób, w dużej mierze, ze względu na siebie. I za to chyba przeklinała się w duchu najmocniej. Tylko co to zmieniało? Absolutnie nic.
-Aha - idealna odpowiedź, nie wnosząca żadnej nowości, podobnie jak i pytanie, które rozpoczęło tę szaradę. A mimo tej gęstości dominującej w atmosferze blondynka uśmiechnęła się pod nosem, kiedy kątem oka dostrzegła typowe zachowanie męża. Nonszalancję, swobodę... Przypominało to czasy, w których podobne niespodzianki chciał przygotowywać, zarówno dla Tessy, jak i dla Leo. Chwile, za którymi i Turner zaczynała tęsknić, zwłaszcza w chwilach, gdy córka je żywo wspominała. Ale i teraz, kiedy choć Ephraim zdawał się być na wyciągnięcie ręki, a w rzeczywistości znajdował się o wiele dalej niż kiedykolwiek podczas swoich morskich podróży. Piekło, uwierało, bolało. To uczucie przepaści. Świadomość tego dystansu...
I znów Leonie zdecydowała się być jedynie tłem, uśmiechającym się z pozorną lekkością, choć tak wiele trudu sprawiało to kobiecie. Udawanie, że jest okej.
Pierwszy raz nie dołączyła do nich dyskretnie podczas wieczornej lektury. We własnym domu czuła się niczym intruz, który bardzo łatwo mógłby zepsuć te słodkie oraz wyczekane przez Tessie chwilę. Leo stąpała więc po obrzeżach całej akcji, niczym epizodyczna postać, starając się nie wcielać znów w zły charakter. Do niczego nie prowokować, niczego nie burzyć. Choć to było trudne. Bo chciała patrzeć na nich co wieczór. Ale już nie czuła, że mogłaby to robić. Że byłoby to właściwe. Co bolało najbardziej w tym kontekście? Świadomość, że wszystko to, za czym tęskniła tak dobitnie dzisiejszego wieczoru, odebrała sobie sama. To ona jest prawdziwym antagonistą dla nich, ale też dla siebie.
Wolno szło to sprzątanie pogrążonej w ponurych rozważaniach Leonie. Nie zarejestrowała nawet tego, że pomiędzy dwiema informacjami - o śnie córki oraz jutrzejszym poranku - minęła jakaś dłuższa chwila, którą Ephraim mógł poświęcić na obserwację jej sylwetki, zachowania oraz jakąkolwiek analizę. Ciałem znajdowała się tu, umysłem sama nie do końca wiedziała gdzie.
-Ephraim, Tessie budzi się w weekendy przeważnie około siódmej trzydzieści, może chciałbyś... Być wcześniej? Zjeść z nią śniadanie? - zapytała, dorzucając o wiele więcej do tego krótkiego komunikatu o odbiorze córki. To nie była żadna przesyłka, którą szybko się zabierze. Dzisiejszy wieczór oraz słowa dziewczynki pokazały, że tak łatwo im nie odpuści. Bo zwyczajnie nie rozumiała co tu się działo między dorosłymi. Leonie za to zdawała sobie dobrze sprawę z tego, że Burnett nie zamierzał przebywać w jej towarzystwie dłużej niż to konieczne. Dlatego tak zwinnie wykręciła się przed Tessą, dlatego też, kiedy teraz zobaczyła jego krążący pod pomieszczeniu wzrok, skierowała się bez słowa do części jadalnianej i bez słowa podała mu marynarkę. Dzielił ich dystans wyciągniętej ręki. Fizycznie. Mentalnie... Było im do siebie tak daleko, jak jeszcze nigdy. Ale Turner... Nie chciała w żaden sposób zmniejszać tych odległości. Bała się tego, co by to przyniosło. To nie tak, że nie pragnęła czegoś zmienić, ale obawiała się... Konsekwencji. Reakcji. A stuprocentowe przekonanie, że on tego sobie nie życzy, jedynie utwierdzało blondynkę w tym, że bycie tłem to najlepsze na co może się zdobyć. Dla wszystkich. Prawda?

Ephraim Burnett
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Siedząc przy stole i obserwując z ciepłym uśmiechem opowiadania Sissi, Ephraim naprawdę nie żałował lat spędzonych na tworzeniu ich rodziny. Nie wyobrażał sobie innego życia i nawet jeżeli znałby prawdę od początku, wiedząc, dokąd wszystko to zaprowadzi — do jego bólu, zdrady, rozpadu zaufania i małżeństwa — nie zrezygnowałby. Spytany dlaczego, odpowiedziałby bez wahania, że było warto. Jego uczucia, jego szczęście stały wszak na drugim, jak i nie na trzecim miejscu, gdy w grę wchodziła Teresa. Jej dobro, jej szczęście. Poświęciłby absolutnie wszystko, aby być przy niej i doprowadzić do pełnego, radosnego życia córki. Czy można było mu zarzucić patetyzm? Zbytnią emfatyczność? Niektórzy mogliby tego nie rozumieć, ale oznaczało to, że nigdy nie byli rodzicami. Nigdy nie odczuwali i nie stworzyli więzi z mniejszą częścią samego siebie ukrytą w innej osobie. Nie wiedzieli, co naprawdę oznaczało poświęcenie i gotowość do wyrzeczeń. Nawet własny przyzwyczajeń. Nawet niektórych cech własnego charakteru. Życie nie szło dalej, gdy przychodziło na świat dziecko, ale zmieniało się. Dostosowywało. Nie pogarszało. Rozwijało. To był piękny dar, jaki został mu dany i Burnett nie zamierzał nigdy go żałować. Prędzej znienawidziłby samego siebie, aniżeli wyrzekł czegokolwiek związanego z córką. I nieważne co myślał o swojej żonie, wiedział, że ona także to rozumiała i że dla dziewczynki była gotowa zrobić wszystko.
Gdy Sissi prowadziła go na górę, opowiadając kolejny raz o misiu Fuzzym, jej ojciec zdawał się doświadczać świadomej bilokacji. Był wszak częścią w tym konkretnym domu, ale także i zupełnie gdzie indziej, myślami zapadając się we własne przemyślenia. Nie mógł wszak nie analizować tego, że można było wiele mówić o ich rodzinie, ale zdecydowanie połączyła skutecznie dwa odmienne, a równocześnie podobne w wielu miejscach światy. Kto lepiej od Leo i Ephraima znał w końcu brak anonimowości? Wymagania stawiane od urodzenia? Ciężar pracy i obowiązku? Poszukiwania w tym wszystkim odrobiny normalności? Gdy się poznawali, byli być może jednymi z nielicznych, którzy nie mieli pojęcia o sobie nawzajem. On zapatrzony w morze, ona królująca na lądzie. On pewny swego, ona szukająca sensu we własnej rzeczywistości. I chociaż opinie o ich relacji były kwieciste i pełne kontrowersyjnych wypowiedzi, nie pozwolili im na siebie wpływać. Burnett robił wszystko, by chronić Leonie przed falą uderzeniową reszty świata, stając niezachwianie między kobietą a całą resztą, bo to nie opinia innych się liczyła tylko ich własna. W końcu gdy mówił, że ją kocha, naprawdę to właśnie miał na myśli. Albo to, że nieważne, co się działo przed nimi — dla niego ważne było to, że była obok.
Może chciałbyś... Być wcześniej? Zjeść z nią śniadanie?
- Z chęcią - skomentował jedynie, nie wiedząc za bardzo, co miał jeszcze powiedzieć. Zawsze stawiał przesłanie komunikatu nad jego długość i chociaż nigdy osobiście mu to nie przeszkadzało, teraz każde wręcz słowo wydawało się niewłaściwe. Źle dobrane. Pokraczne. Takie, które nigdy nie powinny pozostać wypowiedziane. Tak zresztą czuł się cały — pokraczny. Gdy wyciągnęła w jego stronę białą marynarkę od munduru, coś nieprzyjemnego opadło mężczyźnie na dno żołądka. Wpatrywał się przez chwilę w wierzchnią część ubrania zawieszoną między nimi, jakby zastanawiał się, czy po nią sięgać. W końcu jednak po chwili wahania wyciągnął rękę, odbierając marynarkę i... Patrząc w ziemię. Czy powinien był coś powiedzieć? Powiedzieć, że dobrze wyglądała? Że mimo wszystko jakaś część jego samego cieszyła się na jej widok? Ponad tym całym bólem, który wciąż osiadał na jego klatce piersiowej. A może spytać, czy wciąż była z nim? Zrobić to z wyrzutem czy udawanym życzeniem, by była szczęśliwa?
Nie odezwał się wcale. Głos uwiązł mu w gardle, podobnie zresztą wszystkie mięśnie były niczym sparaliżowane. Jedynie umysł był żywy aż do przesady. Nie czuł się dobrze w tym budynku. Wiedział przecież, że Bancroft był z Leonie na Nowy Rok — podczas ich praktycznie codziennych rozmów Teresa w dziecięcej nieświadomości opowiadała tacie w końcu wszystko, co działo się w ciągu dnia. Napomknęła jedynie, że przyjaciel mamy wpadł i poleciała zaraz z historią o tym, jak pobiła jakiegoś chłopca. Ale to wystarczyło. Jego żona napisała mu przecież też, że mężczyzna wrócił, więc fakt, że ze sobą sypiali, był oczywisty. Wiedział, że było to okrutne — myśleć tak o swojej małżonce, jednak prawda była taka, że jego małżonka istniała jedynie w jego głowie. Może była więc wytworem jedynie jego myślenia życzeniowego, w której widział ją tak, jak tego pragnął. Nidgy nie była prawdziwa. Była za to Leonie Turner. A tej nie znał wcale. Była twarzą dawnych bilbordów, których nie widział na morzu; twarzą gazet, których nie czytał. I to nie tak, że czerpał z tego chorą satysfakcję — z myślenia o niej w ten sposób. Nie było to dla niego przyjemne, bo uderzało we wszystko, co znał. Również w nią, a przecież nie chciał jej ranić. Nieważne co...
W końcu jednak poruszył się, by skierować się mimowolnie w stronę wyjścia. Z jego ust wydobyło się jedynie ciche dobranoc, z którego ostatnia sylaba wybrzmiała niepewnie. Zawahał się i chociaż nie powiedział już nic więcej, oboje wiedzieli, co czaiło się na krańcu jego języka. Do czego ją przyzwyczaił i w momentach największej czułości nazywał. Lwica w kolorze włosów, w imieniu i w gracji, z jaką się poruszyła. Kiedyś jego. Już nie jego. Było więc tylko ciche dobranoc i zapach jego wody kolońskiej zostawiony na poduszce Sissi.
easter bunny
chubby dumpling
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
-Bardzo się ucieszy - stwierdziła oczywistą rzecz dla nich obojga dotyczącą reakcji córki, uśmiechnęła się przy tym, ale to raczej karykatura uśmiechu niż oznaka szczerej radości. Trudno było mówić tu o pełnym szczęściu, które we wcześniejszych latach zawsze było wyczuwalne, wręcz namacalne w takie wieczory. Te ważne, bo powrotne. Ten był inny, nie można tego w żaden sposób ukryć. A mimo wszelki komplikacji Leonie odczuwała wdzięczność oraz radość - że wciąż tu był, przy ich córce. Wrócił. Częściowo, ale wrócił. Do tej, która była w tym zamieszaniu najważniejsza dla obojga. I to liczyło się najbardziej.
Przypadkowe, niewinne muśnięcie opuszków palców uruchomiło falę wspomnień. Dobrych momentów, które w bardzo przyspieszonym tempie, przewijając się przez umysł blondynki, potęgowały wyrzuty sumienia Leonie. Mogłaby się kajać, ale nie uważała, że to cokolwiek, by dało. Mogłaby się tłumaczyć, ale to znów brzmiałoby żałośnie. Sama podejrzewała, że nie chciałaby słuchać takich wyjaśnień. Mimo pewności, że wszelkie kroki wydawały się bezsensowne, to miała pragnienie, bardzo silne pragnienie coś powiedzieć. A jednak ostatecznie milczała, biorąc niemy udział w tej nowej rzeczywistości, cicho się na nią zgadzając.
To on przerwał to odrętwienie, kierując się ku wyjściu. Oczywiście, że się obróciła. Obserwowała. Chciała umieć go zatrzymać. Ale nie miała do tego prawa. Popełniła błędy, które zdawały się nie do naprawienia. Nie dało się ich też sensownie zrekompensować. Oddalili się od siebie. Ponad osiem wspólnych lat przerwane półroczną ciszą. Luką wprowadzające ich w nieznane, skłaniającą do kwestionowania wszystkiego, co znali, czego byli o sobie pewni. Tego już nie mieli. Nie mieli nic oprócz Tessie.
Turner czuła, że to właśnie o córce powinni porozmawiać. Jak ich życie zorganizują teraz, by ona nie była na tym jakkolwiek stratna. Nie mogli odkładać rozmowy na ten temat w nieskończoność, ale nie była jeszcze gotowa na to, do czego przygotowywała się ostatnie pół roku. Myślała, że wszystko już wie, jednak dzisiejsze pojawienie się Ephraima.... Tak jak było niespodziewane, tak i niespodziewane odczucia przyniosło blondynce.
-dobranoc - wymamrotała, ale Burnett tego już nie słyszał, bo zniknął za drzwiami równie niepostrzeżenie, jak kilka godzin wcześniej przed nimi się pojawił. Nie wiedziała, kiedy łzy zaczęły spływać po jej policzkach. Nie umiała też jasno stwierdzić czemu to się działo, dlaczego tak wielkie emocje wzbudził w niej miniony wieczór. Po omacku zamknęła drzwi, zostawiła niedokończone sprzątanie, sięgnęła pierwszy raz od dawna po kieliszek oraz wino. Obserwowała przez puste okno opustoszałą uliczkę, jakby miała nadzieję, że coś się zmieni. Że przestanie być tak ciężko. Pusto. Niepełnie. Kogo jej brakowało? Czego? Tak bardzo chciała wiedzieć. Wiedzieć na pewno. Móc skierować się we właściwą stronę. Może się odkupić. Tylko jak? Co było właściwe?
Dopiła alkohol, który sobie nalała. Naczynie dołączyło do pozostałych w zmywarce, którą ostatecznie nastawiła. Krótki prysznic, kontrolne zajście do pokoju córki, a wreszcie samotne znalezienie się w łóżku. Turner bardzo chciała zasnąć i wyłączyć myślenie, ale pierwszy raz chłód pościeli, a może brak drugiej osoby nie pozwalał kobiecie znaleźć ukojenia. Bezsenność też go nie dawała. Pozostały łzy, które nie zmieniały nic. Starała się więc je zatrzymać, zdusić. I znaleźć siłę na kolejny dzień, który zbliżał się nieubłaganie wraz ze swoimi cieniami...

/ztx2
Ephraim Burnett
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
ODPOWIEDZ