lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Indonezja to był spokój, mimo wiecznych rozmów chłopców. Indonezja to była samotność, mimo ciągłej obecności kogoś. Indonezja to był wiatr w lichych włosach. Indonezja to było ciepło uderzające w bladą twarz i opalające chude ciało. Indonezja to było wszechobecne piękno, którego nie dało się nie zauważyć. Indonezja to była droga, która nie miała prawa być tą ostatnią.
Chłopcy się przekrzykiwali, Gaia już wyjechała. Znosili chrust do ogniska kolejny już dzień. Brudna menażka stała gdzieś niedaleko bo nikomu nie było po drodze by ją umyć. Śpiwory niezaścielone, a w co poniektóre wepchnięte były brudne skarpetki bo chłopakom trzeba było ciągle przypominać by je odłożyli w jedno miejsce. Emaliowany kubek, w którym w resztce herbaty pływała jeszcze kora brzozowa. Obozowisko, któremu bliżej było do burdelu niż ładu. Ale to nie było ważne. Nic nie było ważne, gdy siedziała na nagrzanym piasku obserwując uśmiech swojego brata, gdy ten spoglądał na Caspera. Wciągnięci w rozmowę nanosili tak wiele drewna, że mogło spokojnie wystarczyć na kolejne kilka dni. Nie miała zamiaru im przerywać.
Utkwiła wzrok w słońcu unoszącym się nad oceanem.
Byłabyś zachwycona tym widokiem.
Rozmawiała z Orchid prawdopodobnie częściej niż powinna, może zakrawało to o bycie niezdrowym, ale dla niej to właśnie była droga do zdrowia. Wierzyła, że, gdziekolwiek teraz była Castellar, wysłuchiwała jej. Toczyła monolog, ale wiedziała, że była słuchana. Nawet jeśli była to jedynie ułuda.
Odgarnęła włosy, które niesione wiatrem zakręciły się na jej twarzy, podniosła się z piasku, na chwilę przepadła w namiocie. Wygrzebała z niego swoją nieśmiertelną skórzaną kurtkę, w której kieszeni nadal spoczywała paczka kolumbijskich papierosów.
-Rozpalcie ogień, ja idę się przejść. Nie czekajcie na mnie jeśli jesteście głodni. Zjem później.- to nawet nie było do końca kłamstwo. Ostatnio zaczynała jeść, a przynajmniej starała się. Przy Isaacu nie chciała okazywać swojego zagubienia, więc sięgała po posiłki coraz częściej, byleby ten nie podejrzewał jak źle z nią było jeszcze niedawno. Czasami dziękowała Losowi, że Isaac nie miał świadomości o wszystkim co się wydarzyło na przestrzeni ostatnich miesięcy. W końcu będzie musiała mu powiedzieć, że ciocia zmarła, ale odwlekała ten moment najdłużej jak potrafiła.
Zarzucając kurtkę na ramiona, poprawiwszy sznurówki w butach trekkingowych ruszyła przed siebie. Nie wiedziała dokąd idzie, ale wiedziała, że potrzebuje momentu samotności. Tym razem w innym znaczeniu niż przez ostatnie miesiące, gdy zamykała się w przyczepie odcinając się tym samym od świata. Teraz chciała tego dla siebie.
Szła przed siebie myślami odpływając coraz dalej, a jednocześnie pozostając nigdzie. Miała wrażenie, że jej głowa była wypełniona wszystkim i niczym. Odchodziła daleko od obozowiska, w pewnym momencie straciła z oczu ogień, który rozpalili chłopcy. Poradzą sobie, są duzi. Jej wzrok błądził między falami uderzającymi o brzeg, a słońcem, które zaczynało się powolnie chylić ku zachodowi.
Było ciepło, zatrważająco gorąco. Kurtka była zbyteczna, ale potrzebowała jej dla samej siebie. To właśnie w nią odziana poznała Castellar na polu pełnym koki. Sentymentalizm, którego nie potrafiła się wyzbyć. Kurtka, papierosy i pierścionek, te kilka rzeczy, bez których nie potrafiła się teraz obyć, te kilka rzeczy, które miały w siebie wdrukowane Jej imię.
W pewnym momencie stanęła wbijając wzrok w słońce, nie bacząc na to jak ją oślepiało. Przysiadła na piasku tuż przy brzegu oceanu, ściągnęła buty i skarpetki odkładając je za siebie, a bose stopy pozwoliła obmywać oceanicznej wodzie. Wyciągnęła z kieszeni paczkę papierosów, obróciła ją kilkukrotnie w rękach przypatrując się kolumbijskiej akcyzie, wyciągnęła jedną z fajek i wsunęła w usta, które już przestały być spierzchnięte z chronicznego odwodnienia. Odpalając papierosa ułożyła się plecami na piachu wpatrując się w nieboskłon.
-Tutaj mogłybyśmy wziąć ślub. Jest cudownie.- wyszeptała w eter wiedząc, że i tak nie ma w około nikogo i może na głos mówić do Orchid.
To miała być jej droga ku Niej i, choć nie była tak makabryczna jak w pierwotnym założeniu, to poniekąd faktycznie nią była. Nie chciała już znaleźć dilera i zaćpać się na tym gorącym piasku. Nie mogła zostawić chłopców samych, nie mogła pozwolić by to Isaac znalazł jej ciało. Czuła na ramieniu dotyk Jej delikatnej dłoni. Nieomal była w stanie ją złapać. Gdy przymykała oczy widziała Jej uśmiech. Lecz, gdy je otwierała dostrzegała, że była sama. Jednak postrzegała to jako pojednanie. Nie takie, jakie planowała, ale takie było chyba lepsze. Takie pozwalało jej żyć dalej.
-Nie mogę się doczekać, kiedy znowu poczuję się sobą.- wymówiła między kolejnymi zaciągnięciami się papierosem.-Ale chyba jestem coraz bliżej tego, wiesz?

surfer boy
amalia
lachmaniara