architekt — c.w. construction
24 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
chodząca życiowa rewolucja. nie grzeszy nadmiarem pieniędzy, więc wyniosła się od matki. pracę na kilka etatów zamieniła na tą wymarzoną, architekta. a dużo dosyć przypadkowych znajomości na jedną najbardziej szczególną - to alfiemu oddaje całą swoją uwagę.

Już kilka dni (tygodni?) temu doszła do wniosku, że biorąc pod uwagę jej aktualny tryb życia - studia inżynierskie plus regularne dwa etaty, zupełnym szaleństwem było pisanie się jeszcze na studenckie praktyki. Owszem, dodawały na wydziale parę punktów do zajebistości, zwiększały zdecydowanie wysokość jej stypendium - w końcu Sage była jedną z najlepszych studentek, i trudno było sobie ich odmówić, tym bardziej jeśli była na tej wygranej pozycji, że jednemu ze swoich przyjaciół polecił ją sam dziekan. Przez moment poczuła się ważna i doceniona, to musiało zamroczyć ją tak skutecznie, że już któryś dzień (tydzień? nie liczyła) z rzędu, rezydowała w firmie Polanskich i udawała, że wcale nie jest zirytowana tym, że póki co wykazuje się głównie parzeniem kawy, przekładaniem i segregowaniem dokumentów oraz uśmiechaniem się do wszystkich najpiękniej jak tylko potrafiła. A potrafiła to robić jak nikt.
Najwyraźniej jednak jakiś nerw gdzieś głęboko w jej ciele zaczął dokuczać jej tak skutecznie, że nie wytrzymała i nagle doszła najwyraźniej do wniosku, że doba może być z gumy i rozciągnie się na tyle skutecznie, żeby miała jeszcze czas pisać się na nowy projekt młodego Polanskiego. I to wcale, ale to wcale nie było tak, że na jego korzyść przemawiał fakt tego, jak cholernie przystojnym mężczyzną był. Albo to, jakie spojrzenia czasem rzucał w jej stronę. Sage pewnych rzeczy nie trzeba było wcale dwa razy powtarzać, raz rzucona niewerbalna aluzja która w t e n jeden sposób docierała do najbardziej wrażliwych stref jej ciała, pozostawiając bieliznę odrobinę wilgotną wystarczyło, by od pewnego czasu na samą myśl o Adamie robiło się jej gorąco.
Była jednak dobrą dziewczynką i nie zamierzała z tym nic zrobić, prawda?
Sage Gilmore nigdy tak właściwie jednak żadną dobra dziewczynką nie była. Nie, kiedy w biurze młodego Polanskiego siedziała w najlepsze, zupełnie nonszalancko na biurku, z nogą zarzuconą na nogę, kiwając stopą w cholernie seksownej, czarnej szpilce, niczym znudzona zabawą dziewczynka. Przyglądała się jednemu z projektów, rozciągniętemu na blacie obok siebie, palce zajmując obracaniem w nich paseczka, idealnie wykańczającego buty, zalotnie zawiniętemu wokół kostki, przechylała się odrobinę w bok, tak że ktoś wchodzący do biura mógłby zauważyć zarówno to, że materiał sukienki podjechał zdecydowanie za wysoko do góry, oscylując już gdzieś między końcem niezobowiązującej elegancji a zaproszeniem do czegoś więcej, jak i to że jeden z guzików całkiem zalotnie się rozpiął, w ten sposób że wystarczyło jedynie odrobinę się przechylić, tylko całkiem niewinnie rzucić okiem, by ocenić jaką bieliznę miała pod spodem. Lub, że mogła nie mieć jej wcale.
Mogła przez moment czuć się jak najdoskonalsza uwodzicielka, jak jedna z tych femme fatale, w których sidła wpadnie każdy, nieświadomy zagrożenia mężczyzna, ale nadal była tutaj pod kimś i to wyjątkowo w tym niegodnym prawdziwej uwodzicielki sensie, kiedy więc drzwi gabinetu otworzyły się i stanął w nich Adam, poczuła się jak jakiś uczniak, przyłapany na gorącym uczynku kiedy rozpanoszył się tak bardzo, że przez moment rozkładał się w fotelu dyrektora. Zsunęła szybko tyłek z tego biurka, nerwowo poprawiając sukienkę, jakby w ten sposób mogła stać się może dłuższa, może mniej obiecująca, może mniej rozpięta na biuście? Słowo honoru, wręcz fizycznie zaczynała odczuwać jak bardzo zaczyna się rumienić.
Skinęła głową na biurko i z rozbrajającym uśmiechem oznajmiła:
- Przepraszam, nie wiedziałam że tak szybko... że tak szybko wejdziesz - jasna cholera, to wina tej sukienki, czy tego jego spojrzenia, że nagle wszystko stawało się takie dwuznaczne?
Znowu zrobiło się jej gorąco.
lorne bay — lorne bay
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I'm afraid of all I am
My mind feels like a foreign land
Silence ringing inside my head
Please, carry me, carry me, carry me home
Kochał swoją pracę. Utarty frazes, który w portfelu swojej intelektualnej i emocjonalnej zasobności nosił każdy człowiek z nadmierną skłonnością do uzależnień. Kochał, ale tylko to, co sprowadzało się do kreatywnych funkcji jego umysłu i wielogodzinnego ślęczenia przy desce kreślarskiej. Polański lubił oldschool. Zamiast wykorzystywać nowoczesną technologię i spędzać czas z poręcznym tabletem, ogromną przyjemność sprawiały mu ryzy papieru i palce wiecznie przybrudzone ołówkiem. Był absolutnym zwolennikiem tezy, że wszelkiego rodzaju programy zabijały ducha tego zawodu. Owszem, na pewnym etapie stanowiły konieczność, ale wszystkie pierwsze rysunki jego projektów powstawały odręcznie – z milionem zapisów i uwag na bokach, szalonych konceptów, które wpadały mu do głowy w trakcie oraz krótkimi notatkami dotyczącymi problemów życia codziennego, którymi powinien zająć się po pracy. Znajdowały się tam więc zarówno informacje dla biura wykończeniowego, że ściany powinny pozostać w surowym betonie, albo z uwagi na ekspozycję światła idealny będzie ten konkretny gatunek drewna czy zdania o tym, żeby zablokować kartę płatniczą u fryzjera Diany, której 16-letnie włosy z pewnością wypadną przy kolejnym farbowaniu czy tym, że umówił się z kimś na 20. Nie prowadził kalendarza, nie obsługiwał większości funkcji nowoczesnych smartfonów (telefon kazała zmienić mu Amanda, która tygodniami naciskała, że reprezentując firmę na istotnych spotkaniach, nie może wyciągać z kieszeni przedpotopowego Blackberry). Ugiął się więc, chociaż niechętnie.
Ostatnimi tygodniami bywał w firmie coraz częściej, pełen nieszczęścia związanego z tym, że tu w Australii nie miał osobnego biura, a cały dział architektoniczny stanowił część holdingu prowadzonego przez ojca i zajmował część piętra w biurowcu. Tęsknił za Londynem i za swoją samotnią. Głównie dlatego, że w tym pełnym mgły mieście, tak daleko od firmy-matki i nadzoru ojca czuł się wolny. Nikt nie zaglądał mu przez ramię do projektów, życia czy… łóżka.
Poza tym zdecydowanie czuł większy komfort w życiu, kiedy od Julii Crane dzielił go kontynent, a nie kilkanaście kilometrów. Od niej i od jej męża, którego samo istnienie powodowało nieprzyjemny ucisk w jego klatce piersiowej. Zazdrość? Na samą myśl potrząsną głową, wysiadając z windy. Jedna z sekretarek wzięła to za próbę przywitania, posyłając mu nieśmiały uśmiech, którego nawet nie zauważył. A szkoda, bo nie miał planów na dzisiejszy wieczór. Córka zapowiedziała mu, że spędza weekend ze swoją nie-matką, więc jego towarzyszką na najbliższe dni miała pozostać butelka 20-letniej szkockiej, którą dostał w prezencie od kontrahenta i wciąż spoczywała w jego biurku.
Zamyślony, otwierając drzwi do swojego gabinetu, nie od razu zrozumiał, co właściwie się dzieje.
Sage Gilmore. Oczywiście, że wiedział, kim jest ta dziewczyna. Nie był potworem, jak jego ojciec, który nie potrafił od 3 lat zapamiętać imienia swojej asystentki. Lubił wiedzieć, kogo ma na swoim pokładzie i jak umiejętności zespołu mogą zostać wykorzystane przy pracy. Przydzielił ją co prawda, jako stażystkę, do jednej ze starszych architektek, ale wydawało mu się, że to dobre rozwiązanie. Nie tylko dlatego, że mogła zdobyć cenne zawodowe szlify pod okiem kogoś z prawdziwym talentem, ale też… Nie wodził tym samym wzrokiem po jej kolanach. Znał swoje słabości. Wiedział, czego mu kategorycznie n i e w o l n o. Jak pozostać profesjonalnym i jak trzymać się w ryzach na tyle, by nie fantazjować o młodych dziewczynach opartych o biurko w jego gabinecie.
A teraz, nie musiał wytężać nawet swojej wyobraźni, kiedy brunetka sama i z nieznanego mu powodu sama usiadła na tym właśnie kawałku mebla w ascetycznie pustym gabinecie. Biurko, fotel, deska, jasny narożnik i ciemny prostokątny stolik. To wszystko, czego potrzebował. Poza niewątpliwą dekoracją, która ożywiła wnętrze nie tylko opalonymi nogami, ale też intensywnym rumieńcem.
Polański ściąga brwi i przygląda jej się na moment w milczeniu, nie odpowiadając nawet na jej pytanie. Po chwili jednak uśmiecha się delikatnie i robi kilka kroków w głąb pomieszczenia, zsuwając też z ramion marynarkę, która ląduje na kanapie.
— Gdybyś wiedziała, kiedy przyjdę, przygotowałabyś bardziej wystudiowaną pozę czy przemówienie? — pyta, podwijając mankiety koszuli. — Wiesz, tak dla doprecyzowania – rysuję kreski i rzuty, raczej nie kobiece akty. Jeśli miałoby to być przemówienie to… zgoda. Co sobie zażyczysz. Moja córka pofarbowała łeb na niebiesko i spędza weekend z kobietą, która ją wychowała, więc wróci w nastroju, który pozbawi mnie chęci do życia. Nie mam więc przestrzeni na negocjacje. Także zgoda. Ale jeśli petycja zakładała udziały w firmie, to musisz usiąść na biurku prezesa, to szybciej zadziała — mija Sage, przechodzi za biurko i schyla się, żeby wyciągnąć z szafki butelkę. Waha się przez chwilę, ale na ciemnobrązowym blacie stawia dwie szklanki. Zanim jednak otworzy alkohol, czeka na jej odpowiedź. Pytanie co w takim razie świętują.

przyjazna koala
warren444
brak multikont
ODPOWIEDZ