ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).

A więc świat się jeszcze nie skończył - mógłby powiedzieć Dillon Riseborough zawieszony w jakieś dziwacznej próżni, którą wypełniały ogromne ilości żalu przewalające się rytmicznie z niepokojącymi ilościami gniewu, na zmianę z czasem, który złośliwie wydawał się w ostatnich godzinach? dniach? zatrzymać, a przynajmniej zwolnił do swojego najmniej akceptowalnego standardu. On sam trwał w tym niczym wydarty ze swojego poprzedniego życia i siłą wciśnięty w to teraz, które na pewno nie należało do niego. W j e g o życiu przecież Desiree nie leżałaby w tym szpitalu, nadal w stanie ciężkim; on nie martwiłby się o nią tak bardzo, że zdawało mu się że traci już zmysły; przełożony nie forsowałby żadnego przymusowego urlopu (choć czy przy reputacji Dillona można się temu dziwić?); Julia nie dawałaby mu najbardziej bolesnego, werbalnego kosza a i pewnie odezwać by się miał do kogo, kogoś z kim mógłby wymienić więcej niż bezpieczny, pogodowy smalltalk. Technicznie rzecz ujmując jednak niespecjalnie wiele się zmieniło, bo tak samo jak wcześniej prawie w tym szpitalu mieszkał, tak wyglądało to i teraz - szczęśliwie oddział, na którym leżała Desi, a ortopedia były na tyle blisko, że w momentach dla siebie (których, jak nadal naciskał, wcale nie potrzebował) mógł się tam po prostu przejść i zdrzemnąć jakieś 3.5 minuty w dyżurce. Tym razem nawet nie przestraszył nikogo z rezydentów, a jak utrzymywała Bertie - był to już spory sukces. Cieszył się, że poczucie humoru tak się wszystkich trzyma, bo on nadal najbliższy był tego żeby przy pierwszej lepszej okazji strzelić sobie w łeb. Zamiast tego, jak za każdym jednym razem przegarnął się dość ogólnie w tej ciasnej, wspólnej łazience, przebrał w jakieś czyste rzeczy (komplet był zupełnie randomowy, zupełnie nie przykładał wagi do tego jak wygląda) i postanowił ruszyć z powrotem, doglądać swojej siostry. Która zresztą nie zostawała w sali sama choćby nawet na pół sekundy, Dillon bowiem owszem, poszedł po rozum do głowy (choć musiał przyznać, że duża była w tym zasługa słów Julii) i pozwolił, aby przez większość czasu towarzyszył jej ten jej, pożał się Boże, malarzyna. On sam wycofał się do drugiego rzędu i jedynie zdawał się obserwować wszystko z boku. Miał tą wątpliwą przyjemność być lekarzem i nawet bez monologu pana ordynatora mógłby zbyt szybko wiedzieć co i jak się dzieje, a przy jego reputacji równie wątpliwej jak ta przyjemność, cały personel musiał mu być za to wdzięczny.
Jak i tym razem, kiedy pojawił się na oddziale sporo przed umówionym czasem zmiany ze swoim przyszłym/niedoszłym szwagrem. Nie miał zamiaru nadmiernie nikomu przeszkadzać, wycofał się więc do korytarza, który był łącznikiem między kilkoma oddziałami i tutaj usiadł na jednym z wolnych krzesełek, wyciągając przed siebie nogi, a głowę odginając do tyłu, z przymkniętymi oczami, i oparł ją o zimną ścianę. Jak na tą porę dnia było tu zaskakująco wręcz spokojnie, nie musiał się martwić, że ktokolwiek się o niego potknie, z jednego prostego powodu - bo nikt zdawał się tędy nie przechodzić. Aż do momentu kiedy z tego głębokiego zamyślenia wyrwał go, owszem, dźwięk czyichś kroków i nagle poczuł się jak ci wszyscy ludzie z jakimś ukrytym talentem, albo wyostrzonym zmysłem. Nie musiał otwierać oczu, bo wiedział.
- Kogo to moje oczy widzą - mruknął więc, a zabrzmiało to tak jakby wypowiedział właśnie pierwsze zdanie wprost po przebudzeniu. Co w jakiś skomplikowany sposób wcale nie było kłamstwem. - Stęskniłeś się? Wiesz, jak chciałeś się ze mną umówić to trzeba było myśleć przed tym całym ślubem - Dillon w końcu nie byłby sobą, gdyby nawet w takich momentach na chwilę nie przypomniał sobie jak to jest być normalnym Dillonem.
Wyprostował się jednak i poprawił na tyle, by bardziej przypominać człowieka.
- Czego dusza pragnie? Stało się coś? - zwykle pytałby w tym momencie o to, kto umarł - wyjątkowo okoliczności jednak były na to zbyt chujowe. Zresztą, tak jak nigdy nie byłby w stanie swojemu przyjacielowi źle życzyć, tak tym razem był gotów wręcz modlić się, by chodziło o coś innego niż badanie jak on to wszystko znosi.
Skoro jeszcze nie padł, musiało być jedynie odrobinę lepiej niż fatalnie.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Widział brutalne rzeczy. Nie zwymiotował do pierwszego worka po zwłokach jak reszta chłopców, którzy dopiero zaczynali przygodę ze skrobaniem ofiar po jezdni. Pamiętał, że tylko zaskoczył go odór spalonego ciała, a tak to wzruszył ramionami. Tkanki, kości, skóra, która upieczona przypominała tę kurczaka. Nigdy nie był specjalnie wierzącym w życie pozagrobowe, więc docierało do niego, że to koniec, światła zgasły, trzeba zebrać to wszystko do foliówki i pochować. Nie miał z tym żadnych egzystencjalnych problemów, bo przecież- choć brzmiało to trochę jak prawo dżungli- ci ludzie nie pozostawali z nim w żadnej, emocjonalnej relacji. Nie mógł udawać żalu czy rozpaczy, skoro za życia byli mu cudownie obojętni. On nie był z tych, którzy uważają, że śmierć na tyle uszlachetnia, że z durnia robi mędrca, a z szaraka jakąś eminencję zachwytu.
Tak to nie działało.
Najwyraźniej jednak w tej całej układance życiowej nie przewidział, że oprócz braku działania chwały śmierci, popsuje i zrujnuje się też on. Tymczasem od czasu tej akcji z brutalnym gwałtem i pobiciem przyjaciółki swojej żony czuł się absolutnie przytłoczony. Nie, to było złe słowo. Można było być przytłoczonym obowiązkami, pracą, ale nie widokiem rozpaćkanego ciała, które Dillon próbował poskładać do kupy krzycząc, że to jego siostra. Nie wierzył mu na słowo, ale pozwolił mu się ogarnąć i działać, a sam zajął się raczej zabezpieczeniem tego grząskiego terenu.
Facet miał tupet- dziewczynę ledwo dało się wyciągnąć nie narażając pół jednostki na podróż w jedną stronę i w jednym kierunku. Może wówczas na serio uwierzyłby w jakiegoś Stwórcę, gdyby ich sobie przedstawiono. Na razie jednak zostało mu to oszczędzone, a on sam od czasu przywrócenia Desiree funkcji życiowych (ledwo, ale wciąż) czuł, że zaczyna pogrążać się w dziwnym drżeniu i coraz częściej powracają do niego rykoszetem obrazy, które nieudolnie wymazał gumką ze swojego życia.
Naprędce i bardzo skrótowo próbując długopisem przy okazji zapisać swój akt małżeństwa. Bez intercyzy ku zgrozie teścia Atwooda. Sam nie wiedział, czemu akurat o tym myślał w szpitalu i czemu kierował swoje kroki ku temu jednemu, konkretnemu miejscu. Pewnie powinien myśleć o sobie w samych superlatywach- taki był z niego oddany przyjaciel, ale to nie było takie proste. Nie, gdy cały wręcz chodził z tego dziwnego rozstroju żołądka. Tego maratonu wręcz, gdy czuł, że cała zawartość jego brzucha podjeżdża mu do gardła jak na rollercoasterze. Tak dobitnie, że żałował absolutnie wszystkiego, co kiedyś przyszło mu skosztować i nawet w pamięci robił sobie listę produktów do wykluczenia (spoiler: absolutnie wszystkie) szukając na korytarzu gwiazdy poprzednich dni.
Nie mógł przecież przeoczyć tych wszystkich komentarzy pielęgniarek, które opowiadały sobie szeptem o panu doktorze, który już wcześniej był niekonwencjonalny. To było jedno z tych ładnych słów, które określało, że Dillon zwariował. Nie teraz, już wcześniej i Dick nie był urodzony wczoraj, by tego nie zauważyć. Po prostu obecnie przybrało to na sile tak bardzo, że nawet postronni musieli to komentować, szarpać się z domysłami i wreszcie uciekać przed nim na przeciwległą ścianę. Zasłużył sobie na łatkę trudnego, a taka łata miała mu zejść razem ze skórą, więc Dick życzył mu serdecznie powodzenia.
Nie zamierzał jednak dołączać do chórku zaniepokojonych, zmartwionych czy dopytujących o blondynkę, zawieszoną beztrosko między życiem, a śmiercią. Samo to chyba było esencją samopoczucia jej brata, więc nie zamierzał jeszcze mu dokładać. Wróć, Dick Remington nie zamierzał dokładać sobie, więc po prostu klepnął na krzesełku obok niego.
- Chciałem zapytać czy dalej jesteś zawieszony. Potrzebuję obsady karetki, mam dość tego jełopa, który ze mną jeździ - poprawka znowu, ostatnio miał dość absolutnie każdego w swoim towarzystwie i nawet przed Ainsley uciekał zupełnie zrażony i zarażony potężnym wirusem, który rozprzestrzeniał się w jego organizmie i niósł spustoszenie.
Może powinien poradzić się doktora? Siedział tu z nim jeden, który wyglądał sam jakby przeszedł epidemię, ba, może nawet wykończyła go dżuma i wrócił zza grobu.
- I co, panna cię epicko rzuciła i nagle szukasz alternatywy? Kiepski adres, musiałbym patrzeć ciągle na twoją parszywą gębę - chyba nie myślał, że będzie z nim rozprawiać jak bardzo jest źle. Wówczas na oścież otworzyłaby się puszka Pandory, której Dick już by nie zakręcił.
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).

Był zadziornym dzieciakiem, kiedy uznał że może zostać panem życia i śmierci, lekkomyślnie założyć, że widział już wszystko. Najpierw były to sceny z sali operacyjnej, kiedy jeszcze jako student pierwsze godziny swoich praktyk na chirurgii musiał spędzić w towarzystwie urazowców i oglądać spektakl, który dla niedoświadczonego oka wyglądał jak używanie na żywym organizmie narzędzi pożyczonych od lokalnego mechanika. Potem pierwszy dyżur w karetce, na fajrant podsumowany wypadkiem, w którym rodzina, komplet dwa plus dwa, spaliła się żywcem. Tyle dobrego, że to była ta znamienna akcja, w trakcie której poznał Dicka, bo chyba jedynie towarzystwo kogoś tak samo znieczulonego na ludzką krzywdę pozwoliło mu nie zwariować. Albo nie pomyśleć, że coś przypadkiem jest z nim nie tak. Potem przyszła wojna, która nauczyła go widzieć śmierć tak skutecznie, że w końcu ta suka zapomniała zabrać go ze sobą. I kiedy myślał, że to jest już wszystko, przyszło mu ratować życie własnej siostry. Nie, nie mógł się dalej taplać w błocie tego żalu, bo niczym ruchome piaski zasysało go ono powoli wgłąb siebie i istniało niebezpieczeństwo, że pochłonie to doszczętnie. A tam już kostucha, suka jedna od kosy, musiałaby się nim zainteresować.
- Pytasz o mój u r l o p? Stary, jest cudownie, spójrz jak luksusowy hotel trafiłem - rozłożył dłonie bezradnie, trochę tak jakby serio mógł mu w tym momencie pokazywać jakieś ociekające złotem all inclusive w marokańskim hotelu, a nie wątpliwie przeniesiony do XXI wieku szpital w jednym z większych, australijskich miast. Cairns okazywało się jednak nadal być jakimś końcem świata, bo o ile ktoś skupiał się na tym, by sprzęt był nowoczesny a personel wykwalifikowany, kompetentny i doświadczony, korytarze straszyły niczym wnętrza z Columbia. A i ten scenariusz jakby znajomo chujowo napisany. W końcu z mocno gorzką miną pokiwał przecząco głową, przy czym zupełna rezygnacja zdawała się właśnie wychodzić z niego każdą jedną komórką ciała. Westchnął. - Miesiąc, ale naczelnik - złamany chuj - wszczął postępowanie dyscyplinarne, więc równie dobrze możesz rozpisać rekrutację. Browna też zawiesił, więc arrivederci, odwieś 0518 na kołek pewnie do końca następnego miesiąca - naprawdę się starał, naprawdę z całych sił wręcz próbował powiedzieć to jak to tylko Dillon miewał w zwyczaju - z największą możliwą wyjebką, jaką tylko można w takiej sytuacji mieć. Bo co innego mu zostało? Ktoś próbował wypierdolić cały jego dorobek zawodowy do kosza, bo śmiał uratować własną siostrę (do teraz nie docierało do niego, że procedury to chyba zostawił wtedy w domu), a jego życie prywatne było pasmem takich udręk, że najchętniej by je przespał. Dorobek po chuju fest, na dodatek w przeciągu ilu... jednego dnia? - Podobno naraziliśmy w a s. I podobno mieliśmy czekać na drugi zespół, chuj z tym, że sam wiesz gdzie byli - o mało się zresztą jednak nie zaśmiał, kiedy zdał sobie sprawę że opowiada o tym wszystkim dowódcy tamtej pierdolonej akcji, który go jednak nie powstrzymał, choć pewnie nawet gdyby próbował to zrobić to Dillon teraz skutecznie wyparł to z pamięci. Jeszcze trochę a uzna, że oszalał. - I że przeszarżowaliśmy, i że taka p r y w a t a nigdy się dobrze nie kończy. Czy ja oszalałem? - próbując dosłownie każdym możliwym kosztem uratować najbliższą sobie osobę? Dillon był nadal tak wkręcony w całe bagno smutku, które nadal pożerało go żywcem, że nie zauważył, że i z jego przyjącielem wcale nie jest najlepiej. Bagienko pochłaniało go tak bardzo, że zapomniał by nie ruszać jedynej świętości w życiu Dicka, czyli jego żony, więc odpalił się z najbardziej fatalnym pytaniem z kategorii fatalnych pytań: - A ty? - tak, o tym że Remington mu j e s z c z e w myślach nie czyta też zapomniał. Widząc jego zdziwioną minę, jednak ogarnął o co chodzi: - Co byś zrobił gdyby to była twoja żona, albo nie wiem, siostra?
I cyk, puszka Pandory została otwarta z hukiem.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Podrygi trzęsącego się ciała zdecydowanie były złym objawem. Wiedział, cholera, znał jak własną kieszeń te pierwsze skutki delirium, które wbrew pozorom, nie pojawiły się tylko po pierwszym odstawieniu. To było nawet znośne, bo gdy wyrzygało się już wątrobę, organizm wyłączał się jak światło po awarii i nagle okazywało się, że sen wszystko naprawia. Skubaniec, mózg dbał przecież o to, by w przypływie głodu nie odgryźć sobie z desperacji własnej ręki. Nigdy nie opowiadał nikomu tych bajeczek ku przestrodze, ale wspomnienia miał zacne. Nic jednak nie mogło równać się z tym, co właśnie teraz przetaczało się przez jego ciało jak echo każdej działki, którą kiedyś śmiał wziąć.
Dick widział to oczami wyobraźni swojej- skończonej, bo nigdy nie był dobry w te klocki- że to taki gospodarz, co zgarnia ludzi na party. Chodzi od tkanki do tkanki i szuka resztek tego toksycznego szitu, którym się przez lata szprycował. Ach, jak wtedy padał śnieg, teraz zdecydowanie nie ma takich zim.
To właśnie czuł i choć siedział obok Dillona, obserwował głównie własne ręce, które nagle przestały należeć do niego (pieprzone Halloween, czy to już?) i zaczęły poruszać się niesione przez jakąś magiczną siłę. Jak tak dalej pójdzie, to mu już całkiem odpadną.
Na razie jednak były obecne, więc powinien przynajmniej udawać, że wyciąga rękę do własnego przyjaciela, który przeżywał znacznie większą zgrozę niż on sam.
- Stary, za taki hotel to bym złamanego grosza nie dał, nawet jeśli macie tu łatwe pielęgniarki - i obejrzał się właśnie za jakąś, choć wiadomym było, że jako człowiek żonaty to sobie ewentualnie może pomarzyć. Co gorsza, wiedział, że nawet jako człowiek wolny teraz nie zwróciłby uwagi nawet na supermodelki, przechadzające się tutaj z wolna, chyba że któraś by mu w zębach przyniosła kokainę, to pewnie wybiłby jej je po kolei i zabrał się do wysysania.
Tak sobie wesoło dywagował praktycznie nie zwracając uwagi na jego słowa, choć i jemu cisnęło się kilka określeń jego przełożonych.
- Do kogo mam z tym iść? - zapytał wreszcie, Remington- człowiek ceniący konkrety i jasne rozwiązania. - Już jebać Browna, ale nie mogą cię zawiesić za to, że chciałeś wyciągnąć siostrę. Ona by się tam… - gdzie była ta jego dziewczyna, dlaczego od pewnego czasu nie widział ją w Shadow... Potem bezmyślnie rękaw swojej koszuli i spojrzał na niego jakby widział go po raz pierwszy.
Po co on go o to pytał, czemu nie mogli siedzieć tu dalej i rozprawiać o tym jak bardzo system jest lichy, a ten szpital należałoby załatwić jakąś porządną bombą.
- Nie mów tak. Nie mów o Ainsley - i chyba pierwszy raz jego ton był zimny, cedził kolejne słowa przez zęby czując jak powietrze wokół nich całe zastyga i zaczyna mu się lepić do tej drogiej koszuli, którą zapewne sprawiła mu jego żona. Nie wiedział czemu akurat to określenie tak wbiło go w parkiet, ale czuł, że zaraz złość rozsadzi mu czaszkę i wolał, żeby Dillon przestał, zanim obróci wszystko na swoją korzyść i to on wyląduje na ścianę.
To był tylko moment, nagła zmiana frontu, ale wiedział, że nie wytrzyma, że wszystko co dotąd miał i co był tylko jego nagle rozsypywało mu się jak pieprzony domek z kart i to jeszcze w towarzystwie zacnej osoby przyjaciela, który zapewne nie wiedział po jak cienkim i kruchym lodzie przyszło mu stąpać.
Najwyżej pozbawi go przytomności i zdymisjonują ich obu w tym hotelu z końca dwudziestego wieku.
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).

Bywały takie momenty, w których pewne rzeczy stawały się tak oczywiste, że gdzieś tam głęboko w środku, gdyby oczywiście jedynie dysponował aktualnie jakimkolwiek poczuciem humoru śmiałby się w najlepsze. Bo przecież teraz, gdyby nawet się poświęcił i spróbował jakiejkolwiek terapii, zapewne dowiedziałby się, że musi bardziej dopuszczać do siebie ludzi i z nimi r o z m a w i a ć, więc kiedy właśnie to czynił - dopuszczał do siebie człowieka i z nim rozmawiał, nawet w pewnym sensie otwierając się w wielu kwestiach, dumny był z siebie cholernie. Przecież w tej swojej zakutej głowie nie mógł się spodziewać, że tym samym mniej lub bardziej krzywdzi dwie osoby - siebie i swojego rozmówcę, gdzie w tym momencie tym wybitnym szczęśliwcem okazywał się być jego przyjaciel.
- Wiesz - mruknął, przywdziewając do kompletu zamyśloną minę. - Obawiam się, że przybytek z łatwymi pielęgniarkami nazywa się zgoła inaczej, ale zarządzenie jakby znajome, jakby kurwa takie samo - bo przecież wcale nie chodziło o to, że nadal wścieka się o całą sprawę z jego zawieszeniem - co, jak podkreślił kilkukrotnie naczelnik, powinni nazywać urlopem, aby uniknąć skandalu. Skandalem to było to, co ten ludzki śmieć zrobił z jego siostrą a nie hm, pewnie d e l i k a t n e naruszenie procedur. Jakoś nie widział by ktokolwiek kto był na tym jebanym klifie tego dna, miał lecieć do choćby inspektora BHP się pożalić. Choć może nie brał poprawki na to, że z Remingtonem jako dowódcą na głową to byłby bilet w jedną stronę w sprawie kariery pożarniczej?
- Z czym? - on doskonale wiedział o co zapytał Dick, ale miał wrażenie że nie było w branży takiej instytucji której w ostatnim okresie - bo sam już nie wiedział dokładnie ile już w tym szpitalu waruje - nie zdążył odsądzić od czci i wiary. - Ona by się tam przekręciła, owszem. I wy i tak musielibyście ją wyciągnąć, owszem, tak samo jak lekarz musiałby stwierdzić zgon. To według tych zjebów jest już normalne i w porządku. Służby, kurwa, ratunkowe - warknął i zaczął się macać po kieszeniach w poszukiwaniu papierosów. Kiedyś pasjami uwielbiał medycynę. Nie był może najjaśniejszą kredką w całym opakowaniu, jeśli przychodziło do wyników w nauce w trakcie studiów, ale nadrabiał to mocno zaangażowaniem, chęciami i podejściem. Ktoś śmiał się z niego, że będzie ostatnim przedstawicielem zawodu, który wykonuje go z powołania. Dobre sobie. Serce do leczenia najpierw zabrała mu wojna, a teraz na dodatek jacyś jebani służbiści z biura.
Szczęśliwie nie mógł nad tym dłużej dumać, bo coś przestało się mu składać i u jego przyjaciela. Przez ostatni rok zdążył się już przyzwyczaić do tego, że sufit mógł mu się walić na łeb, ale jego szanowna żona była niezmiennie jakimś bezpiecznym portem czy inną krainą szczęśliwości. Jak chciało się uspokoić Remingtona, wyciągało się temat jego żony, sprawa załatwiona, można się rozejść. Nagle więc złapał się na tym, że może niepotrzebnie wyciągnął temat Ainsley w takim ujęciu, bo w sumie pytanie wydawało się retoryczne - Dick bez żadnej jej krzywdy byłby w stanie za nią kogoś wykończyć, logicznym więc być powinno co zrobiłby z całym światem gdyby tylko ktoś podniósł na nią rękę, dosłownie lub w przenośni.
- Aha - mruknął porozumiewawczo, po czym wstał i kiwnął głową w stronę wyjścia na jakiś taras, od kilku dni będący jego prywatną palarnią. - Chodź, zapalimy, bo czuję że jest grubo - w końcu znali się nie od dziś, prawda? Pewne rzeczy powinien czuć - zabieg niezamierzony - jak pismo nosem. Zrobił dwa kroki w rzeczonym kierunku i dodał: - No chodź. Doktor Riseborough zaprasza na terapię, i należy się spieszyć, bo nie wiem jak długo tym doktorem jeszcze będę.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Chciałby w tym momencie być na miejscu Dillona i wcale nie chodziło o odnajdywanie swojej skatowanej żony czy siostry, ale o irytację na poziomie erupcji wulkanu z powodu zawieszenia w pracy. Wydawało mu się to jednym z tych zdrowych problemów i choć wiedział, że akurat siedzący obok niego mężczyzna do zdrowych nie należy (PTSD pukało jak Jezus do drzwi), to i tak mógł skupić się na czymś równie niedorzecznym jak procedury ratownicze. Które rozleciały się w szwach, bo nie było takiej siły- w tym całej jednostki straży pożarnej, łącznie z Dickiem- która by utrzymała tego chłopaka w ryzach, gdy przyszło do ratowania jego siostry. Nie mógł się dziwić temu ani trochę, że oczywiście znaleźli na niego haka. Pewnie już i tak wcześniej szukali, bo pan doktor do przyjemniaczków nie należał. Wszystko jednak było lepsze niż ten porażający głód, który właśnie miotał Remingtonem sprawiając, że nie umiał- choć bardzo chciał- uczestniczyć w tej zbiorowej histerii nad stanowiskowym rozlanym mlekiem.
- Jak dotąd chyba ciebie ten cały burdel cieszył. Może jednak faktycznie powinieneś znaleźć sobie kogoś na spuszczenie z emocji? - domniemywał i może był za chłodny, zbyt racjonalnie podchodził do tragedii, która ożywała na widok Dillona, ale wiedział, że to akurat jego sposób na przetrwanie i jeśli nie minie im ta karuzela bólu to prędzej czy później spocznie pod nią jak długi tankując do żył każde świństwo, jakie znajdzie w zasięgu ręki.
Do cholery, chyba powinien wyrażać się jaśniej, ale słowa przyjaciela jedynie go poirytowały, bo przecież usiłował mu pomóc, a w nagrodę otrzymywał jedynie coś w rodzaju biadolącego (na pełnym wkurwie, ale wciąż) nad swoim losem lekarza. Dotąd nie trawił tego gatunku i chyba po raz kolejny przekonywał się, że nie bez powodu, choć akurat za tym tutaj nie tylko by wskoczył w ogień. On ten płomień własnoręcznie by rozpalił nie bacząc zupełnie na procedury przeciwpożarowe. Teraz jednak potrzebował, żeby on się ogarnął i przestał tak irytująco zmieniać temat.
- Kurwa, JAK? Jak ja ci w tym mogę pomóc? - zapytał w końcu po raz kolejny i odkrył, że najgorsze w tym wszystkim jest to, że on wcale nie był wściekły na niego. Tak byłoby prościej i nie generowałoby to emocji, które wręcz go rozpieprzały od środka. On nie mógł już wytrzymać tego wszechobecnego uczucia głodu, czuł, że ciało ponownie łapie gorączka i zaczyna się trząść, a musiał siedzieć i ponownie wysłuchiwać historii o znalezieniu pobitej i zgwałconej dziewczyny. Coś ci dzwoniło, Dick? W którym kościele tym razem?
- Skończ, ja cię proszę - mruknął więc znowu nie potrafiąc opanować swojego tonu, który powoli zaczynał przypominać trzeszczącą zewsząd pułapkę. - Gadasz, gadasz i gadasz, ja się nie dziwię, że ta cała twoja Julia zmieniła front i pozwala się rżnąć temu innemu doktorkowi - i chyba powoli już zaczynał dostrzegać, a sam wypowiadał słowa, które nie powinny w ogóle paść, ale jego wkurw rozpędził się jak wygłodniałe zwierzę, którym właściwie sam był. Nie mógł przecież myśleć o niczym innym jak o żerze dla swojego organizmu, którego nie interesowała jakaś nikotyna.
Nie, to było jedynie placebo i to tak nieudane, że zacisnął powieki próbując uspokoić galopujące myśli. Po co ten kretyn wziął Ainsley i przełożył ją do szufladki ze swoją dramą? Wstał wreszcie i złapał za paczkę idąc na dziedziniec i rozglądając się po drodze za karetkami. Muszą mieć w nich przecież dobre środki, a on dziś nie będzie nawet kapryśny i weźmie dosłownie wszystko.
Jak na razie jednak oparł się o murek wydmuchując dym i licząc niepotrzebnie do setki. Przecież na niewiele się to zda, już powinien zadzwonić po swojego sponsora, a nie zaciskać palce w pięści szukając zaczepki ze strony ulubionego kumpla. Najwyraźniej do momentu jak kokaina weszła między nimi, ale do tego paradoksu powinien już dawno przywyknąć.
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).

Ich relacja nigdy nie należała do specjalnie wylewnych, zresztą oboje - zaczynając od tego, że gdyby wziąć ich oddzielnie specjalnie ciepłym typem człowieka nie byli. Nie dla nich najwyraźniej były rzewne przyjaźnie, gdzie jedno będzie głaskało drugie po główce i zapewniało o tym, jak to od teraz wszystko będzie dobrze. Nie tego więc oczekiwał, a co za tym szło wcale podjazdami w wykonaniu Dicka zaskoczony nie był. Bardziej - zerkał pytająco w jego stronę, próbując domyślić się czemu zatem miała w ogóle służyć ta wizytacja. Sprawdzeniu jak blisko jest tego, żeby w końcu strzelić sobie w łeb?
- Stary, złote rady. Przecież mogłem się spodziewać, że na Dicka Remingtona można liczyć jak na nikogo - w normalnych okolicznościach nawet by się pewnie z tego zaśmiał, bo faktycznie ta rada wydawała się być niczego sobie, ale niekoniecznie znajdował się w takim miejscu swojego życia, że choćby myślał o rżnięciu kogoś (tym bardziej jedynie w celu spuszczenia z krzyża, jak uroczo tytułował to jego przyjaciel), a co dopiero miał wprowadzić to w życie.
- Jak i jak, jak i jak - prychnął niczym zniecierpliwiony gówniarz. Nagle jednak rozchmurzył się jakimś rzadko spotykanym nawet dla tak zwichrowanej osobistości jak on uśmiechem godnym psychopaty i niczym jakiś podły, szpitalny Joker zaklasnął niemo w ręce. - Ty, ale ja już kurwa wiem jak! Zawsze możemy typa zajebać. Albo jeszcze lepiej, mam jedną bardziej odpowiednią kandydaturę. Ale nieważne. Co robisz w niedzielę? Starej powiesz, że idziemy na ryby, tylko wybierz czyj samochód bierzemy - zakończył i ponownie wrócił mu ten wisielczy wyraz twarzy. Zaciągnął się mocno, dmuchnął dymem i już zupełnie poważnie, chyba bardziej charakterystycznie dla ich relacji dodał: - Po prostu daj spokój. Jak tkniesz gówno to śmierdzi, a i tak wpierdoliłem w to już za dużo ludzi - cóż, to były prawdopodobnie jakieś ostatnie szczątki jakiegokolwiek trzeźwego myślenia, jeśli można było w ogóle powiedzieć, że takie jeszcze posiadał, ale naprawdę nie zamierzał dokładać jeszcze swojemu najlepszemu kumplowi. Który i tak wyglądał tak, jakby w ostatnim czasie przeżył co najmniej zderzenie z walcem drogowym, więc Dillon - trochę nagle - zdał sobie sprawę, że po cienkim lodzie stąpa.
Kiedy jednak w odpowiedzi za przeniesienie Ainsley do swojej szufladki z dramą, Dick zrobił to samo z Julią, spojrzał na niego odrobinę... gniewnie? Był w ogóle jeszcze w stanie wykrzesać z siebie takie uczucia?
- Ty, kurwa, ulżyło ci już? - spojrzał na niego tak, jakby właśnie obmyślał plan w jak najbardziej makabryczny sposób może go wykonczyć. Bo tej pory wykańczał, owszem, ale co najwyżej siebie - myślami co by było gdyby. Teraz do kompletu zakończeń tego pytania doszło jeszcze jedno: co by było gdyby Julia nie poznała tego swojego doktorka. Westchnął, ale nadal fatalnie wręcz wkurwiony dodał: - Czy masz dla mnie jeszcze jakieś radosne nowiny, którymi się ze mną za chwilę podzielisz? - w normalnych okolicznościach Dick pewnie odpowiednio odczytał by to jako podkreślenie, że temat jest ewidentnie za świeży do robienia sobie z tego pożywki, jeśli jednak dziś nie byłby w stanie tego załapać, dodał pewnie: - Mam wyborny pomysł. Ja nie ruszam twojej żony, a ty łaskawie odpierdol się od Julii. Będziemy kwita - nie wiedział jednak jeszcze dokładnie czemu temat miałby być takiej samej wagi, ale jeszcze chyba całkiem naiwnie zakładał, że tego specyficznego popołudnia uda mu się to ustalić. Nie wziął co prawda poprawki na to, że mając empatię kasztana (a raczej i z tej będąc już kompletnie odartym) będzie to w chuj trudne, ale dla kogo miałby się starać jeśli nie dla najlepszego kumpla? Kto więcej mu niby w końcu został?
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Zapewne był w tym momencie jednym z tych chłopców, o których mówiono, że przemawia przez niego uzależnienie. Tylko tym mógł tłumaczyć narastającą złość w stronę Dillona, który przecież niczego złego mu nie zrobił. Poza, rzecz jasna, zajmowaniem cennego czasu, gdy mógł obecnie zajmować się czymś bardziej przyziemnym jak na przykład, pudrowanie noska w toalecie. Nie był to jednak powód, by odczuwać tak silne pragnienie przyłożenia mu do krwi albo rzucenia go o przeciwległą ścianę. W końcu to nie tak, że był jakimś prymitywnym pieniaczem, który zazwyczaj wzniecał awantury bez powodu. Wręcz przeciwnie, zazwyczaj czuł tak wielki chłód, że był przekonany, że obcowanie z nim przypomina podróż latem do supermarketu z wielkimi chłodniami, które wręcz mrożą powietrze.
Najwyraźniej jednak nie miało to zastosowania obecnie, bo z każdym kolejnym słowem przyjaciela (musiał to słowo powtarzać, by wryło mu się w pamięć dostatecznie) czuł, że ma ochotę zobaczyć jego spływający mózg po ścianie. Najlepiej natychmiast. Zaśmiał się więc ponuro nieudolnie nawet kopiując gest Dillona.
- Czyś ty już na głowę upadł?! - i tyle było z fragmentów, w którym pociesza go delikatnie albo stara się nie drążyć tematu, którym żył cały szpital. - Jesteś na warunkowym, twoja siostra to praktycznie warzywo, ale jedyne o czym myślisz to TWOJA ZEMSTA. Bo oczywiście w tym całym zamieszaniu i potwornej patologii chodzi tylko o to, żebyś ty poczuł się odrobinę mniej winny temu, że wolałeś pierdolić się w Iraku z miejscową ludnością, by nie zauważyć, że twoja siostra ma śliwy pod okiem. Masz problem, bo będziesz czuł te wyrzuty do końca sumienia, ale to nie powód, by szukać tego skurwysyna i znowu sobie dokładać. Wtedy ci ulży? Bo cię zamkną i główka odpocznie? Świetnie to sobie wymyśliłeś - i bodaj to wciąż był najdłuższy monolog w karierze Dicka Remingtona i Dillon mógł tylko domyślać się, ile dla niego znaczy, skoro na taki się pokusił. Oczywiście liczył się z tym, że zadziała old school i raczej dostanie po mordzie za każde słowo, które wręcz wypluwał z nikotyną ze swojej krtani, ale nie mógł tego powstrzymać. Najwyraźniej raz uruchomione perpetuum mobile miało być dźwig, który z precyzją szwajcarskiego konduktora wyburza po kolei wszystkie ważne relacje w jego życiu. Nie mógł więc zamknąć jadaczki, choć podpowiadała jak pijany sufler same obelżywe słowa, a gdy nagle na tapecie znalazła się Ainsley, po prostu wiedział już, że nie powstrzyma się przed pójściem dalej.
- Z łaski swojej nie porównuj mojej żony do jakiejś zdziry, którą raz czy dwa przeleciałeś - zauważył zimno, bo jednak przy całej (zerowej, ale wciąż) jego miłości do Julii Crane, doskonale wiedział, że to wciąż była znajomość w ekspresowym tempie i bardzo szybka.
Może i dostrzegał jakieś chore uzależnienie kumpla od jej szpilek i chciał mu dopiec, ale przecież nikt po tej kolacji nie wątpił, że coś jest na rzeczy z tym doktorkiem. Jak i z faktem, że nadal Dillonowi walił się sufit na głowę, a on mu bezmyślnie jeszcze do tego wszystkiego dokładał czując, że przecież najwyżej przyjaciel nie wytrzyma i zacznie się znowu zachowywać jak chory pojeb z PTSD.
Na pierwszy rzut oka przypominało to raczej nękanie, ale przecież w tym szaleństwie była metoda. Tak sobie przynajmniej powtarzał czując jednak, że za chwilę nie będzie miał w co wkładać tego papierosa, bo pan ortopeda powybija mu zęby za jednym zamachem.
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).

Pamiętał jak jeszcze na studiach jeden z jego profesorów powtarzał jak mantrę, przy każdym spotkaniu - a zwykło to być w wyjątkowych okolicznościach poprawki - że Dillon wyrośnie jeszcze kiedyś na porządnego człowieka. Wtedy - choć nie przyznałby się na głos - w pewien sposób dotykało to jakieś czułej struny i robiło mu się ciepło na sercu, ale czas leciał i pewne rzeczy się zmieniały. Pan profesor zdążył wziąć się i umrzeć, jak i najwyraźniej resztki człowieczeństwa, jakie wtedy nosił w sobie jeszcze Riseborough. Nagle jednak miał wrażenie, że typ jakby zmartwychwstał w osobie jego oddanego przyjaciela, Richarda, i to w takiej wersji ze srogim pierdolnięciem. I najwidoczniej działało, bo najpierw poczuł się tak jakby ktoś wylał mu na łeb kubeł lodowatej wody, potem zapiekło tak jakby ktoś pierwszy raz przypieprzył mu prosto w ryj, i już oczekiwał tego znajomego, cholernego uczucia narastającej w nim złości, którą prędko będzie musiał gdzieś rozładować, ale... Ale chyba się zaskoczył. Był najwyraźniej tak wyeksploatowany tym wszystkim, tak cholernie zmęczony, że zamiast tego poczuł jakby nieznajomy mu do tej pory niepokój. I wcale nie chodziło o to, że Dick zapewne miał rację w każdym słowie i powinien się wziąć za siebie. Coś w całym absurdzie - tak, w tym momencie uważał to za absurd - tej sytuacji pozwalało mu zakładać, że coś jest nie tak i wcale a wcale nie będzie tutaj chodzić o jego podejście do życia.
- Ty, patrz, jakoś się nie chwaliłeś do tej pory specjalizacją z psychoterapii - pewnie powinien więc też zareagować bardziej pokornie, ale nadal był tym samym Dillonem, który mógłby ramię w ramię wystawać z kiziorami w bramach Sapphire River, wybrał więc i tak bezpieczniejszą z odpowiedzi - w tej pierwszej, gdzie szczęśliwie ugryzł się w język, sugerował że pewnie tego wymaga znoszenie na codzień tej całej jego zaobrączkowanej. Ortopeda jednak najwyraźniej zdążył się ze swoimi zębami zaprzyjaźnić i nie chciał ich stracić w momencie, kiedy jego kumpel będzie bronił czci i honoru swojej małżonki. - Już? Już kończymy dzień pod patronatem tyrania Dillona do upadłego? - dodał jeszcze, już trochę mniej pewnie, po czym się jednak odwrócił i przez dłuższą chwilę milczał, zaciągając się tylko papierosem jak jeden z tych chirurgów co to właśnie wypruł z bloku operacyjnego po szesnastogodzinnym przeszczepie serca. Zdawał się być zaskakująco spokojny, choć w głowie analizował chyba słowo po słowie to co Dick powiedział przed chwilą. Rezonowało mu w zwojach mózgowych paskudnie i był pewien, że dotychczasowa bezsenność to jeszcze nic, bo najlepsze dopiero przed nim.
Naprawdę był przez ten moment spokojny, aż do momentu w którym Remington nie niepokojony niczym m u s i a ł oczywiście porównać swoją ś w i ę t ą żonę do Julii, nazywając ją przy okazji zdzirą. Odliczył w myślach do trzech, bo i owszem, była to już wycieczka świadcząca o tym, że najwyraźniej i jego swędzą dziś zęby. Dobrze, musiał odliczyć najwyraźniej do dziesięciu i pogryźć się w język wręcz do krwi, po drodze odstawiając pewnie i festiwal z jakimś uspokajającym oddychaniem, ale najwyraźniej zadziałało.
- Nie jest żadną zdzirą - warknął. Cóż, jednak może przeliczył się z tym zadziałaniem. - P o p r o s i ł e m, żebyś się odpierdolił. Ja nie wpierdalam się jakoś do życia seksualnego tej twojej królowej śniegu, więc i ty się w końcu o d p i e r d o l od Julii - okej, może i nie był tak do końca spokojny, bo pewne słowa wręcz wycedził, ale w końcu gdzieś upchnął te swoje nienajlepsze emocje w zarodku, odwrócił się w stronę przyjaciela i trochę z takim vibem typowym dla wzburzonych gangsterów w starych, dobrych filmach zarzucił, trochę ściszając głos, jakby miała to być najdoskonalsza z tajemnic:
- I wiesz co? Tak pieprzysz o tym, że chcesz mi pomóc? To ja ci teraz powiem jak możesz mi pomóc. Posadź tą swoją wyszczekaną angielską dupę, pohamuj trochę emocje i powiedz mi co się i tutaj odpierdala, bo wiesz co? W chuj spokojniejszy bym był jakbym wiedział że c h o c i a ż u c i e b i e wszystko gra, a masz tak podły humor bo żona ci nie dała albo przerysowali ci samochód na parkingu. I nie mów więcej o Desi jak o warzywie. Nie jest dobrze, ale nie jest też już tak fatalnie. O dużo proszę? - rozłożył bezradnie ręce, bo po raz pierwszy od kiedy poznał tego zadziora miał wrażenie, że musi szyć trochę po omacku, a w temacie ich relacji była to nowość tak niepokojąca, że aż wywracało mu to żołądek na lewą stronę.
Skończył papierosa i rzucił go sobie gdzieś pod nogi, zgniatając go dodatkowo pod butem. Szkoda, że nie można było tak postąpić z każdą natrętną myślą, byłoby to najlepsze błogosławieństwo.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Przynajmniej jeden z nich miał zadatki na kogoś porządnego, bo Dick przecież od dziecka wiedział, że z tej mąki chleba nie będzie. Mogli go pakować na świecznik albo oddawać w ofierze najpiękniejszą dziewczynę i na dodatek dziewicę, ale po tym jak szanowna mamusia zamieniła jego życie w narkotyczny cug, wiedział, że wcale nie będzie dobrze. Nie, gdy sam z trudem radził sobie z coraz większymi epizodami agresji, sugerującymi, że raczej nie jest z gatunku tych normalnych. Owszem, Othello mógłby wtedy podjąć rękawicę i przyznać się mu do tego, że przekazał mu to niemal w genetycznym spadku, skutecznie podkręconym potem przez kokainę, ale jego ojciec zawsze był niedoścignionym ideałem i nie pokusiłby się o coś takiego jak błąd.
Wolał utwierdzać swojego pierworodnego i ponoć ukochanego syna, że to z nim jest problem. Prawdę odkrył dopiero po latach i było już nawet za późno, by się nią rozkoszować, bo już wiedział, że jest skazany na porażkę. Niewiele się od tej pory zmieniło, dalej czuł się jak rozkosznie wybrakowany problem, który na dodatek od kilku dni zderzał się ze wspomnieniem własnych win. Najwyraźniej to był rodzaj jakiejś dzikiej pokuty i powinien zwrócić się do nowych, kościelnych przyjaciół, by uzyskać diagnozę. Wszystko było lepsze od wyżywania się równo na mężczyźnie, który omal nie stracił siostry.
Tej samej, która jadła z nim kolację w lutym i uśmiechała się jak jakaś nietypowa anielica. Była uczulona na orzechy. Nie wiedział, czemu akurat te szczegóły teraz docierały do jego głowy, a wyrzucone nagle słowa z prędkością karabinu maszynowego odbiły się na nim rykoszetem i podchodziły do gardła sprawiając, że zaczęło go zbierać na wymioty.
To było dobre- fizyczne dolegliwości może i brały się z tych somatycznych, ale skutecznie je tłumiły i sprawiały, że mógł skupić się na swoim ciele. A ono przeżywało na nową współczesną wojnę z używkami, tak inną od tej, którą kiedyś Dillon toczył na froncie i zapewne w swojej głowie.
To zabawne, że dla odmiany Dick próbował nakarmić jego demony nie przejmując się tym, że na szali stawia relację z jedynym człowiekiem poza własną żoną, który tak cierpliwie go znosił. A teraz Remington wręcz błagał jak żebrak o wpierdol od niego.
- Nikt cię nie tyra, wyluzuj. Próbuję ci pokazać jedynie, że mógłbyś to wziąć na chłodno. Nie potrafisz? - i pewnie to było najgłupsze pytanie świata, skoro na sali leżała jego rodzona siostra, a ktoś ciągle zmieniał jej wodę jakby faktycznie była rośliną. Richard nie mógł jednak nic poradzić na to, że on zaplanowałby zemstę na zimno, byłby w stanie nawet przeczytać o tej sztuce pieprzonego tysiąca cięć, by potem dorwać tego zwyrodnialca i patrzeć każdego dnia jak błaga o śmierć. A potem sam musiałby rzucić się pod pociąg, by przyznać honorowo, że też zasłużył na taki sam los. Ba, gorszy nawet, bo jego nikt nie postawi przed sądem, o co zadbał jego kochany teść. Chyba najwyższa pora zacząć mu mówić tato.
Albo przynajmniej w ramach dobrego uczynku przestać traktować Dillona jako chłopca do bicia i zejść z tematu Julii Crane, którą nieopatrznie ten lekarz zestawił z jego żoną, zupełnie jakby to był sam kaliber. Osoba, z którą spędziło się lata i która ślubowała wierność z dziewczyną, z którą spędziło się jedną, w porywach do trzech nocy.
Uniósł brwi.
- Ty jej nawet nie znasz, więc skończ z byciem rycerzykiem - ostrzegł go lojalnie, bo przecież to nie było tak, że Dick Remington się zapalał, a potem schodził grzecznie z poziomu człowieka absolutnie wkurwionego i takie, którego doprawdy swędziały zęby. Nie, on musiał dociskać, przekraczać granice, wszystko po to, by adrenalina rozsadziła mu czaszkę i nie zostawiła miejsca na kokainę. I pewnie ucieszyłby się jak diabli, gdy Dillon skończył wreszcie pieprzyć i faktycznie rozłożył go na tym chodniku łącząc się z nim braterskim paktem krwi, ale jego cichy szept przynosił zgoła coś innego. Coś, co tak nim wstrząsnęło, że mało brakowało, a sam już by już wbiegł na ulicę pełną rozpędzonych aut.
Bo jeśli ktoś taki jak jego przyjaciel o empatii pieczonego ziemniaka tak łatwo go rozszyfrował, to co zrobi Ainsley, gdy wreszcie się zetkną?!
Jak bardzo zacznie drążyć i co wydrąży?
- Powiedzmy, że coś koło tego - mruknął więc, niechaj nawet myśli, że to żona, że to samochód, a nie głód, który właśnie zaczął dominować tak bardzo, że po kieszeniach szukał wizytówki, którą zawsze miał przy sobie.
Sponsora.
Odnalazł, ale nadal przyszło mu ją tylko obrać w dłoni, bo skupił się na jego słowach.
- A nie myślałeś przypadkiem, że dla niej śmierć byłaby lepsza? Z tymi obrażeniami i całą resztą? - zapytał może i brutalnie szczerze, ale hej, tym razem intencje miał najczystsze i skupione na tej blondwłosej istocie, która jeszcze kilka miesięcy śmiała się i popijała z nimi wino.
Czemu one zawsze tak łatwo wpadają do głowy i nie zamierzają z niej wychodzić?
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).

Kiedy już przyszło mu się w pewien choćby sposób pogodzić z tym, co od chwili powrotu do cywila najlepszego się wyprawiało w jego głowie, naiwnie zakładał, że będzie w stanie nad tym zapanować, nie po to w końcu zostawał lekarzem by nie być w stanie opanować takich drobnych problemów. Problemy jednak wcale nie okazywały się być drobne, ba - nie okazywały się nawet mieć jakiś konkretnych symptomów, zbliżając się do migreny i jej mitycznej aury. W zamian za to dostawał pakiet bliżej niezwiązanych z sobą objawów, a właśnie na tą listę powinien wpisywać drukowanymi literami - zaczynają mnie do szpiku kości wkurwiać najbliżsi. Nie miał w końcu tej ferajny niewiadomo jak rozbudowanej, prawda? Wiedział, że wszystko o czym mówi Dick może i ma dziś wyjątkowo podle opakowanie, ale jest w tym sporo prawdy, tyle że on sam nie był jeszcze w stanie usiąść z tym wszystkim na spokojnie i znaleźć w czymkolwiek jakiegoś głębszego sensu.
Zamiast więc przytaknąć i skończyć temat - w imię bądź człowieku mądrzejszy - postanowił drążyć wszystko dalej, pogodzony najwyraźniej z opcją tego, że pojawią się pewne tematy, za które może dostać w ryj. Czy nie tego potrzebował?
- Ty, kurwa, pewnie gdybym potrafił to bym po prostu to zrobił. Brzmi logicznie, czyż nie? - wywrócił oczami tak mocno, że gdyby było to tylko fizycznie możliwe, pewnie właśnie oglądałby własny mózg. Czy to była nadal kwestia niewyspania, głodu i świadomości chodzenia w pierwszych, lepszych rzeczach, czy może faktycznie Remington objawiał się tu dziś w roli wyjątkowego dupka? Cóż, kto jak kto ale akurat Dillon powinien wiedzieć, że ta wychodzi mu zwykle wręcz oscarowo i zamiast teraz reagować na niego alergicznie, powinien bić brawo w owacji na stojąco, w uznaniu dla dokonań aktorskich tego człowieka.
- Czy ja się wpierdalałem, kiedy postanowiłeś jebnąć wszystko i żenić się z księżną, której nie widziałeś ostatnie dwadzieścia lat? - mruknął wyraźnie całym tym tematem podenerwowany już, tak mocno że było to zauważalne na pierwszy rzut oka. - Nie? Nie. Więc się r y c e r z y k u odpierdol tak jak prosiłem - musiał przyznać, że tak właściwie to przecież nic do jego żony nie miał, ale jeśli Dick się za chwilę nie zamknie to od ręki znajdzie się kilka tematów tak niewygodnych, że może się okazać, że Dillon nawet nie ma na stanie tyłu zębów, żeby Dick mógł mu je po prostu wybić.
Na swój sposób więc ucieszył się, kiedy zrobiło się w końcu neutralnie. Choć czy na pewno?
- Coś koło tego czyli mam po prostu kiepski dzień, czy coś koło tego czyli coś się zjebało tylko sam jeszcze nie wiesz co? - pewne rzeczy należało w końcu uściślić. Może nie był w tym momencie najlepszym przedstawicielem gatunku najlepszego przyjaciela, który poklepie po plecach, potem zabierze na wódkę a potem jeszcze odstawi do domu. W tym momencie cała jego egzystencja ograniczała się do bytowania tutaj i walki o to, by z Desi było wszystko w porządku. Najwyraźniej ściągał temat swojej siostry już samymi myślami, bo kiedy Dick odpalił się z ostatnim, aż głośno westchnął, po czym dość mocno zacisnął zęby, żeby w pierwszej odpowiedzi znowu swojego kumpla nie obrazić. Nie byli w końcu tymi najlepszymi kumplami z jakieś ostatniej łapanki, dzielili podobne poczucie humoru, jak i zobojętnienia, nie dziwił się więc że to akurat Remington zadał takie pytanie. On dobrze wiedział. Wiedział, że Dillon myślał o tym już nawet na tym jebanym klifie, mógł wyczytać to w jego spanikowanych jak u zwierzątka oczach. I wiedział też teraz.
- Dobrze wiesz, że myślałem. I kurwa myślę za każdym jednym razem jak jej parametry postanawiają odstawić fajerwerki jak w sylwestra. Tylko że wiesz co? Ja chyba nie jestem bogiem i najwyraźniej nic mi do tego. Więc jestem, tyle mogę dla niej zrobić - wzruszył ramionami i wyciągnął z kieszeni paczkę papierów, a z niej kolejnego, którego odpalił szybko, zaciągając się mocno. Może by się w końcu ktoś do niego pofatygował z tym rakiem czy inną w chuj śmiertelną chorobą płuc i go stąd w końcu zabrał?
O jak wiele można, kurwa, prosić.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Powinien wziąć poprawkę na to, że wyżywa się na mężczyźnie, który kilka dni przeszedł przez piekło i on był świadkiem tego wydarzenia. Sam przecież odciągał go od siostry, bo uparł się, że jest najwłaściwszą osobą do reanimacji i nie zanotował faktu, że znaleźli się już w szpitalu i jest zespół, gotów do przejęcia tego przypadku. Widział w jego spojrzeniu tę panikę, gdy dziewczyna w karetce im się zatrzymywała i musieli stawać, by ją ratować. To wszystko siedziało zresztą w Dicku głębiej niż mógłby kiedykolwiek się przyznać.
Mimo tego jednak nie zawahał się go sponiewierać w myśl zasady, że przy kokainie trudno o jakichkolwiek przyjaciół.
To tak w ramach gratisu, bo przecież Remington nawet na trzeźwo nie był misiem, który zdobył czyjąkolwiek sympatię. Wręcz przeciwnie, miał wrażenie, że prochy w jego wypadku tylko potęgują to co i bez nich jest dość trudne w odbiorze. Nigdy jednak nie żałował swojego zachowania i ta szorstka rozmowa była bodaj pierwszym przykładem, gdy zdał sobie sprawę, że czasami warto było ugryźć się w język i być na tyle dobrze wychowanym Brytyjczykiem, by nie zwalać sufitu na głowę komuś, kto ledwo funkcjonuje. Najwyraźniej jednak jego wyrzuty sumienia albo refleksja były jednak dość powierzchowne, bo nadal cisnął swoje usiłując zrozumieć, co tu się podziało, że nagle Dillon tak zwyczajnie się poddał i teraz oczekiwał swojego powrotu z zawieszonych.
Tyle, że Dick Remington wiedział, że to było jak wilczy bilet i o powrót nie będzie tak łatwo.
- Ty ani trochę nie jesteś logiczny. Zachowujesz się sam jak obrażony książę, bo ktoś postanowił cię upomnieć - odpowiedział mu i wiedział już, że ta cała szarpanina chwilowo nie będzie mieć końca. Nie, gdy odczuwał tak przemożny głód, przewiercający do reszty jego trzewia i powodujący to całe zirytowanie. Łagodnie rzecz ujmując, bo przecież prowokował go tylko w jednym celu i był iście rozczarowany, że Dillon nie łapie tej gry i nie chce mu się odpłacić za pomocą pięści.
- Odpierdol się od Ainsley - powtórzył, gdy sięgnął do ich ślubu i do całego tego zamieszania. - Nigdy nie spotkasz nikogo takiego jak ona, bo się cholernie boisz, że wtedy musiałbyś się ogarnąć, a przecież wtedy musiałbyś przestać lawirować i przyznać się, że masz problem - wycedził. Nie musiał celować w jego złe samopoczucie, za wielu żołnierzy oglądał, zwłaszcza tych, którym psychika klękła już na dobre.
Zaśmiał się więc, gdy przyjaciel zwrócił uwagę na niego.
- Nie będę z tobą rozmawiać o tym, co się zjebało - odrzekł, choć jedyną słuszną odpowiedzią byłoby w tym przypadku to, że nie zamierzał rozmawiać z nikim, nawet ze swoją żoną, więc tak bardzo nie różnił się od Dillona. Ta świadomość chyba otrzeźwiła go na tyle, że pokręcił powoli głową i ręką wskazał, że to koniec, rozmowę już mieli załatwioną.
- To zajmuj się nią i patrz jak twoje życie się rozpierdala - cóż za osobliwe błogosławieństwo, ale nie było go już stać na inne.
Nie, gdy dosłownie cały dygotał i myślał już tylko o uśmierzeniu tego bólu w jedyny, dostępny sposób.

koniec <3
ODPOWIEDZ