Lekarz oddziału ratowniczego — Cairns Hospital
33 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Lekarz oddziału ratunkowego, który przez lata jeździł na misje z ONZ.
001.
Once Upon a December
Someone holds me safe and warm.
{outfit}

Dawno, dawno temu. Za górami, za lasami, za morzami i oceanami. Eric siedział na miejscu pasażera w rozklekotanym vanie, który jechał przez somalijskie drogi w kierunku portu. Drogi w tym kraju były tragiczne, a auto bez dobrych amortyzatorów dawało porządnie odczuć swoim pasażerom każda wyboistość na drodze. Na tylnych siedzeniach usadowieni byli jego pacjenci, gównie kobiety i dzieci, które wymagały bardziej specjalistycznej opieki, niż ta jaką Eric mógłby im zapewnić jeżdżąc od wioski do wioski. Skala niedożywienia i chorób, jaka była w tym kraju naprawdę go przerażała i nie mógł sobie wyobrazić miejsca, w którym jego pomoc byłaby równie potrzebna. Każdego dnia utwierdzał się w przekonaniu, że decyzja o studiach medycznych, a później o wyjeździe była słuszna. Miał możliwość ratowania ludzkiego życia, czy było coś bardzie cennego?
Może uczucie? I to wielkie słowo, którego tak bał się użyć. Miłość. Czy coś byłoby w stanie sprawić, by rzucił wszystko i wyjechał w Bieszczady? Tak, to właśnie miłość, którą darzył pewnego jegomościa. Nigdy mu jeszcze tego nie powiedział wprost, chociaż bardzo chciał, ale nigdy nie było odpowiedniego momentu. Może dzisiaj? Bo wiedział, że się spotkają. Zawsze trochę się stresował i siedział nieco poddenerwowany próbując to ukryć za zawadiackim uśmiechem i żartami, którymi zabawiał cały samochód.
Do portu dobili dopiero nad ranem. Z wioski, w której obecnie stacjonował było tu dość daleko i spędzili całą noc w drodze, by się tu pojawić na czas. Port dopiero budził się powoli do życia, blask słońca odbijał się w wodzie, a także raził dość mocno przez przednie szyby samochodu... Eric jak zwykle zapomniał okularów więc musiał mrużyć oczy i robić sobie daszek z dłoni, by coś zobaczyć. Ludzie krzątali się po drogach rozkładając stragany z lokalnym jedzeniem i rybami, przez co ciężko było przejechać samochodem wzdłuż ulicy i dość często musieli używać klaksonu. W końcu wśród kilku innych statków zobaczyli ten, do którego zmierzali.
Gdy wyszedł z samochodu pierwsze co go uderzyło to zapach słonej wody wymieszany z obrzydliwym zapachem ryb. Od razu można było poczuć, że rybacy, którzy spływali właśnie do portu mieli dość udany połów. Obrzydliwe. Gdyby był teraz w Australii to na każdym roku widziałby Świętego Mikołaja surfera, albo sztuczne choinki, bo ludzie powoli przygotowywali się już do świąt. Tutaj tego nie było i absolutnie nie mogło być. Somalia była krajem mocno muzułmańskim, nie dość, że nie było tu świętego Mikołaja, to Eric na pewno nie mógłby być w stu procentach sobą, bo skończyłby gdzieś ukamieniowany jako sodomita. Okropne. Nie zamierzał jednak stąd wyjeżdżać, jeszcze przez najbliższe kilka tygodni i niestety na święta do Lorne Bay nie wracał.
- No drogie panie... jak tam samopoczucie po podróży? - Zagadał do kobiet, które powoli wychodziły za samochodu. Pomógł im też z jakimiś bagażami. Co prawda większość z tych osób nie znała angielskiego, ale to mu nie przeszkadzało się w jakiś sposób z nimi dogadywać. Radził sobie. Nie żeby miał jakieś wyjście. Serce zabiło mu mocniej, gdy zobaczył, że Robin czeka na nich przy wejściu na statek. Jak zwykle punktualnie, w nienagannym mundurze... piękny. Nie mógł oderwać od niego wzroku, a jednak musiał, bo prowadził pod rękę swoją pacjentkę, która prawie zabiłaby sie o krawężnik.
- Dzień dobry oficerze - przywitał się najbardziej profesjonalnie jak tylko mógł i, gdy puścił już swoją pacjentkę to wyciągnął rękę w jego stronę. - Chciałbym ich ulokować w kajutach tak szybko jak się da, mieliśmy długą podróż, a to ich zdrowiu nie służy - wyjaśnił puszczając jego dłoń, chociaż bardzo nie chciał tego robić. W myślach już tulił go do siebie i całował na powitanie, niestety musiało to zostać tylko w jego głowie. Całe szczęście, że mógł sie chociaż do niego uśmiechnąć, chociaż też nie w sposób w jaki by chciał to zrobić. Na razie tyle musiało wystarczyć. Wkrótce później pojawili się jacyś ludzie, którzy pomogli wszystkim pacjentom wejść na pokład. Eric poszedł razem z nimi, by pomóc im ulokować się w kajutach i zrobić jeszcze ostatni obchód przed podróżą zapewniając, że są w dobrych rękach.
Zawsze gdy pojawiał się na statku zgłaszali się też do niego niektórzy ludzie z załogi, z jakimiś swoimi niewielkimi dolegliwościami. Badał wiec ich, mierzył ciśnienie i czasem dawał tabletki, jeżeli była akurat taka potrzeba. - Przepraszam, gdzie mogę znaleźć pana oficera? Miałem go przebadać. - Zapytał jednego z pracowników, który wskazał mu drogę. To, że był lekarzem zawsze dawało mu solidną wymówkę, by się z kimś zobaczyć... a szczególnie, by zobaczyć się z Nim. Gdy stanął pod drzwiami do jego kajuty to wziął głęboki oddech i zapukał. Wszedł do środka dopiero jak dostał na to pozwolenie, był dobrze wychowany. - Dzień dobry - powiedział ponownie i tak używam tego specjalnie. - Nie przeszkadzam? - Zapytał, bo może był jakoś zajęty. Nie czekał jednak na odpowiedź, bo podszedł do niego i przytulił go na powitanie stęskniony za jego obecnością.

Robin Callaway
sumienny żółwik
catlady#7921
Luna - Joshua - Zoey - Cece - Bruno - Cait - Mira - Mei - Olgierd - Hannah - Owen - Benedict
Starszy oficer mechanik — lorne bay
36 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
I'd rather die tomorrow than live a hundred years without knowing you.
2.



Ta praca była jego marzeniem. Podrozowal w otoczeniu wielkch maszyn, za które był odpowiedzialny. Nikt nie rozumial ich tak jak on. Nikt nie posiadal tej wiedzy, która posiadal on. Oczywiście miał swoich zastepcow i ludzi pod soba, ale wiedzial, ze na tym etapie nikt nie dorownywal mu wiedza. Wiedzial, ze gdyby się rozchorowal, a potrzebna bylaby naprawa, albo konserwacja jakiejs maszyny to musialby wziąć się w garsc i pomagac. Pasowalo mu to. Lubil uczucie bycia potrzebnym i przede wszystkim niezastapionym. Wiedzial, ze dla tej pracy poswiecilby swoje zycie. Nie myslal o zadnej przyszlosci, nie myslal o zakladaniu rodziny czy nawet o budowaniu jakiegokolwiek zwiazku. Wiedzial, ze prawdpodobnie nic nie przetrwaloby odleglosci. W sumie odleglosc jeszcze jako tako mogla być do przetrwania. Najgorsze było to, ze z Robinem często tracono kontakt. Polaczenia były ograniczone, nie mogli uzywac rzadowych urzadzen do prywatnych polaczen, chyba ze były to jakies wyjatkowe przypadki. Na szczescie dla Robina nie było to zmartwieniem. Poza rodzina, która miala swoje zycia, nie miał nikogo z kim moglby chcieć regularnie się kontaktowac. Z Callawayami kontaktowal się tylko krotkimi wiadomosciami informujac ich, ze zyje i ewentualnie gdzie w danym momencie przebywa, ile tutaj będzie i gdzie wyplywa dalej. A pozniej wracal do domu, spedzal z nimi czas, ale podczas ostatnich dni wolnego, zawsze z utesknieniem spogladal w strone wody.
Nigdy nie czul się samotny z powodu tego, ze nie miał zadnego stalego zwiazku i ze nie wracal do nikogo konkretnego. Czul wieksze przywiazanie do wielkich statkow niż do ludzi. Moglo mieć to zwiazek z tym, ze ostatnim razem jak pozwolil sobie na to żeby się zakochac, to skonczyl ze zlamanym sercem. Nie było to jednak cos co sprawialo, ze plakal po nocach. Było to “dobre” zlamanie serca o ile cos takiego istnialo. Rozstali się, bo ich drogi zyciowe zmienialy w dwoch roznych kierunkach. Ona miala przed soba kariere, a on był kims kogo ludzie braliby za ciezar, który powstrzymywal ja przed osiagnieciem wielkiego sukcesu.
To nie tak, ze chronil swoje serce przed bolem. To nie tak, ze obawial się przechodzenia po raz drugi przez to samo. Po prostu nie było mu to na reke. A przynajmniej tak myslal. Może rzeczywiscie czekal na odpowiednia osobe i na odpowiedni czas i miejsce. Może po prostu czekal na kogos kto zrozumie i dla kogo dystans nie będzie przeszkoda, a po prostu normalna rzecza. Czyms niezauwazalnym.
Dzisiejsza noc była niespokojna. Nie mogl skupic się na snie, bo wiedzial, ze zobaczy się z Ericiem. Eric był kims kogo Robin się nie spodziewal. Pojawil się nawet nie jako wspolpracownik, ale ktos z kim jego sciezka kariery się przeplatala. Wspolpracowali pare razy zanim w koncu mogli ze soba porozmawiac dluzej. Kilka godzin rozmowy z Ericiem i Robin był zafascynowany. W ten sam sposób kiedy zaczynal durzyc się w jakiejs dziewczynie. Poczatkowo myslal, ze wbrew temu co czul, rzeczywiscie był samotny, a Eric stal się przyjacielem, a dodatku kims kto pochodzil z tego samego miasta co on. Po kilku kolejnych rozmowach dotarlo do niego, ze nie była to relacja tylko i wylacznie przyjacielska. Kazdego kolejnego spotkania z mezczyzna wyczekiwal bardziej niż rozmow z rodzina. Tego dnia ubral się w mundur i staral się wygladac najlepiej jak potrafil. Niemozliwym było dostrzezenie Erica na brzegu z pokladu statku, ale w sposób oczywisty (który probowal ukryc) co jakis czas podchodzil do burty i wypatrywal ukochanego.
Kiedy zacumowali, naturalnie z reszta zalogi wyzszej ranga podszedl do trapu, żeby pokierowac przyblych i ich przywitac. Usmiechnal się do siebie na widok Worthingtona, ale jednoczesnie robil wszystko żeby ten usmiech ukryc.
-Doktorze. - Przywital się i uscisnal dlon Erica. Nie chcial go puszczac. Dlonie Worthingtona w porownaniu z jego dlonmi były delikatne, gladkie. Poczul jak przyjemny dreszcz rozchodzi się w dol jego plecow. Nie chcial, ale musial go puscic. Wolnymi rekoma wskazal im kierunek, w którym powinni się udac. W tym samym czasie ktos inny z zalogi statku pomaszerowal z Ericiem oraz pasazerami, żeby im pomoc w dotarciu do przestrzeni przeznaczonej do transportu pacjentow. On sam, po przywitaniu pozostalych przybylych, ruszyl w strone swojej kajuty. Nie musial się z niczego tlumaczyc, jego rola na ten moment zostala zakonczona. Po przeudzeniu posprawdzal wszystko i przygotowal statek do kolejnego rejsu. On miał kilka dni wolnego, a nastepnie przesiadal się na inny statek. Te dni miał zamiar spedzic z Ericiem. Krecil się po swojej kajucie wyczekujac przybycia Erica. Był niecierpliwy. Nie widzial go tak dawno.
-Dzien dobry. - Przywital się, bo rzeczywiscie ten dzien wlasnie taki był. Dobry. Nawet bardzo dobry. -Ty? Nigdy. - Odpowiedzial i w tym samym momencie zblizyl się do Erica, żeby wpasc mu w ramiona. Pozwolil sobie na to, żeby to przytulenie trwalo nieco dluzej niż jakiekolwiek inne. W koncu jednak odsunal się od niego nieznacznie, żeby mogl spojrzec na jego twarz. Ulozyl dlonie na jego policzkach i delikatnie go pogladzil. -Opaliles się. Slonce ci sluzy. - Zauwazyl z usmiechem. Po Ericu było tez widac zmeczenie, ale tego postanowil nie komentowac, bo i po co? Worthington miał ciezka prace. -Brakowalo mi ciebie. - Żeby potwierdzic swoje slowa ucalowal Erica. Delikatnie i cieszac się smakiem ust, których był tak spragniony.
eric worthington
Lekarz oddziału ratowniczego — Cairns Hospital
33 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Lekarz oddziału ratunkowego, który przez lata jeździł na misje z ONZ.
Jego cały wyjazd skupiał się na dwóch rzeczach. Po pierwsze miał przywieźć pacjentów do "ewakuacji", a po drugie miał spotkać się z Robinem. Wiedział, że istotniejszą rzeczą powinno być dla niego zdrowie i życie pacjentów, ale musiał się przyznać sam przed sobą, że jego egoistyczne pobudki były równie istotne... nawet być może nieco przewyższały te altruistyczne. Nie mógł doczekać się spotkania z Robinem. Tęsknił za nim, tak po prostu. Wiedział, że na razie nie będą mieli innej możliwości niż spotykać się trochę po kryjomu i to tylko od czasu do czasu, więc chciał wykorzystać te momenty, by spędzić z nim jak najwięcej czasu. Oczywiście musieli się z tym wszystkim kryć i wymyślać różne wymówki, tak jak właśnie ta, którą zmyślił Eric.
- To chciałem usłyszeć - powiedział przytulając Robina. Nie umiał teraz opanować uśmiechu, który zagościł na jego twarzy jak tylko zobaczył mężczyznę. Potrzebował tej chwili, w której mogą pobyć razem. Mógł się teraz napawać ciepłem jego ciała, gdy był tak blisko niego. - Mówisz? Hmmm to dobrze, będę mógł sobie odpuścić opalanie natryskowe - zażartował sobie cały czas wpatrując się w chłopaka. Nie mógł oderwać od niego wzroku, bo tak dawno go nie widział. Już widział siebie oczami wyobraźni jak będzie taki pomarańczowy chodził po tej somalijskiej wiosce. - Ja za Tobą też - odpowiedział odwzajemniając pocałunek układając jednocześnie dłonie na barkach mężczyzny. Mógłby zostać w tej małej kajucie przez kolejne miesiące byle tylko mieć możliwość spędzać z nim czas. Chyba pierwszy raz czuł coś takiego do mężczyzny, od dawna wiedział, że faceci też go kręcą, ale do tej pory jeszcze do żadnego nie czuł takiego przywiązania jak do Robina i chociaż z jego ust nie padła żadna większa deklaracja uczuć to jak na dłoni było widać, jak wiele ich żywi względem Callawaya.
- Mam nadzieję, że będziesz mieć chwilę wolnego przez następne dwa dni, zanim będę musiał wrócić do pracy - mruknął gładząc go delikatnie po policzku, a później przeszedł przez pokój i usiadł sobie na jakimś wolnym krześle. - Jak się czujesz? - Zapytał, bo jednak tygodnie spędzone na morzu mogły wpłynąć negatywnie na stan zdrowia człowieka, zarówno tego fizycznego jak i psychicznego.

Robin Callaway
sumienny żółwik
catlady#7921
Luna - Joshua - Zoey - Cece - Bruno - Cait - Mira - Mei - Olgierd - Hannah - Owen - Benedict
Starszy oficer mechanik — lorne bay
36 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
I'd rather die tomorrow than live a hundred years without knowing you.
Przy Ericu, Robin czuł jak odchodzą z niego wszystkie troski i zmartwienia. Przez ostatnie miesiące chodził zestresowany i napięty. Teraz? Czuł jak jego ciało się rozluźnia i relaksuje, jakby fizycznie reagowało na bliskość Erica. Nie był z natury człowiekiem złym, agresywnym, czy trzymającym się negatywnych emocji. Po prostu wszystko to z czym zmagał się w trakcie pracy odciskało na nim piętno, którego na co dzień nie dostrzegał. Dopiero przy Ericu odczuwał jak ciężar tego wszystkiego go opuszcza. Czuł się jednocześnie zmęczony, jakby teraz zaczynał się czuć wystarczająco bezpiecznie, żeby odpocząć. Ułożył dłonie na twarzy mężczyzny i z troską i miłością w oczach przyglądał się mu i delikatnie gładził jego twarz. Zupełnie jakby chciał nadrobić czas, który spędzili osobno.
-Zdecydowanie możesz sobie odpuścić pomarańczową opaleniznę. – Zaśmiał się i może nie do końca wyobraził sobie somalijskie wioski, ale przez chwilę miał wizję Erica, który chodzi i się dumnie pręży prezentując sztuczną opaleniznę. Zdecydowanie lepiej mu było w takiej. Niewymuszonej, naturalnej, muśnięty słońcem.
-Tylko dwa dni? – Od razu dało się wyczuć, że był zawiedziony tym jak mała ilość czasu była im dana tym razem. Był oczywiście przyzwyczajony do tego, że widują się krótko, ale za każdym razem liczył, że tym razem może będzie inaczej. Oczywiście nie wymagał tego, żeby Eric rezygnował ze swojej pracy, albo opuszczał swoich pacjentów. Wiedział jak praca była dla niego ważna. Po prostu… czas jest tym czego nigdy nie mieli i nad tym Robin zawsze ubolewał. –Całe dwa dni jestem tylko dla ciebie. – Dodał po chwili i tym razem już się uśmiechnął. Nie było sensu w narzekaniu na to czego nie było. Wolał się cieszyć tym co było im dane. Marzył tylko o tym, żeby te dwa dni trwały nieskończenie długo.
-Znudzony. – Odparł zgodnie z prawdą. Poluzował też krawat przy swoim mundurze. Nie musiał się już prezentować idealnie. Wystarczyło, że przywitał ludzi w porcie prezentując się w ten sposób. Teraz miał wolne i mógł już przejść do swobodnego ubioru i zachowywania się. –Spokojny rejs. Za dużo się nawet nie napracowałem. A poza tym to dobrze. Poza tym, że umierałem z tęsknoty. – Posłał mu jeszcze uśmiech i zaczął rozpinać guziki marynarki, którą zaraz zdjął i odwiesił, żeby się nie wygniotła. Tak to właśnie było. Szykował odświętny strój, żeby ubrać go tylko na chwilę. –A jak ty się czujesz? Masz czas, żeby odpocząć i się wyspać? Nawadniasz się? – Wiedział, że Eric wiedział o takich rzeczach, ale będąc zajętym ratowaniem somalijskich żyć, mógłby przez przypadek zapomnieć o dbaniu o siebie. A tego Robin by nie chciał. –Długo jeszcze tutaj zostajesz? – Zapytał wcale nie myśląc o tym, że jakby to był jakiś krótszy odcinek czasu to mógłby zostać z nim i mogliby wrócić do Australii razem. Rozłąki jednak były ciężkie do zniesienia i zdawał sobie sprawę z tego dopiero jak widział Erica. Podszedł do niego i kucnął przy jego boku, ujął jego dłoń w swoją.
Lekarz oddziału ratowniczego — Cairns Hospital
33 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Lekarz oddziału ratunkowego, który przez lata jeździł na misje z ONZ.
Westchnął. Jemu też nie podobało się to, że mają dla siebie tak mało czasu. Nie mógł jednak nic na to poradzić. Musiał się dostosować do ludzi, którzy go tutaj przywieźli. Nie jeździł sam po kraju, żeby za bardzo nie ryzykować, szczególnie, że nie znał zbyt dobrze tych terenów. Wolałby spędzić z Robinem więcej czasu i pomachać mu chusteczką, gdy będzie odpływał z portu, ale niestety, nie było mu to dane. Przynajmniej nie teraz, być może kiedyś to się zmieni i zamiast tych paru wspólnych godzin wyrwanych z pracy, będą mieć dla siebie całe życie. Eric trochę po cichu na to liczył, miał nadzieję, że za kilka lat życie będzie dla nich łaskawsze. - Też wolałbym żeby to było dłużej - powiedział z wyraźnym bólem, który był odzwierciedlony za równo w jego głosie jak i na twarzy. - Ale na razie cieszmy się z tego co jest - dodał wymuszając uśmiech, którym chciał jakoś osłodzić sobie fakt, że mają naprawdę mało czasu dla siebie. - W takim razie muszę wykorzystać te dwa dni maksymalnie żeby się Tobą nacieszyć - powiedział i ponownie go pocałował. Pragnął tego, by każdy ich dzień wyglądał w ten sposób, chciał się budzić i zasypiać przy nim, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę, że nie mógłby zrezygnować z pracy. Nawet jeśli zrobiłby to i zaczął pracować stacjonarnie w jakimś szpitalu, to Robin i tak pływałby po świecie. Dochodził jeszcze do tego fakt, że musieliby przyznać się przed rodziną do swojej relacji, a Eric nie był pewien jak ten fakt przyjęliby jego religijni rodzice. Zdawał sobie jednak sprawę, że nie chce żyć w kłamstwie i udawać, że jest kimś innym niż jest. Chciał być sobą w stu procentach, nawet jeżeli to mogłoby mu popsuć relacje z rodziną. Jednak na razie nie musiał jeszcze o tym debatować, nie chciał też skupiać się na tych myślach, gdy miał obok Robina. Na wszystko przyjdzie jeszcze czas.
- Powinieneś się cieszyć, że obyło się bez ekscesów - powiedział przyglądając mu się z uśmiechem. Był przystojnym mężczyzną i Ericowi ciężko było oderwać od niego wzrok, nawet w momentach, gdy nie byli sami i zdecydowanie powinien być bardziej profesjonalny. - Nie chciałbym usłyszeć, że mój ulubiony oficer zaginął gdzieś podczas sztormu - Eric cieszył się, że Robin się nudził, bo to oznaczało, że jego rejs był bezpieczny, a to dla Worthigtona było najważniejsze. - Nie Ty jeden - dodał, bo jemu też nie było łatwo z tą rozłąką. - Odliczałem dni do momentu, aż w końcu będziemy znów mogli się zobaczyć - chciałabym kiedyś zobaczyć moment, w którym jakakolwiek moja damska postać będzie aż tak ckliwa jak Eric. Na chwilę obecną on wygrywa. - To zależy od dnia - przyznał szczerze i westchnął opierając się bardziej o oparcie fotela. - Czasem jest spokój i niewiele się dzieje, wtedy mam trochę czasu dla siebie, ale zazwyczaj jest zapierdol. To co się dzieje w tych wioskach to... tragedia. - Nigdy chyba nie widział takiej biedy. Chciał jakoś tym ludziom pomóc i robił co mógł, ale było ciężko. - Niedawno musiałem amputować nogę jakiemuś chłopcu, bo zranił się w pracy i oczywiście nikt mu tego nie opatrzył przez co wdarła się gangrena. - To nie były łatwe decyzje, wiedział, że ten chłopiec pewnie będzie miał teraz naprawdę zjebane życie, ale z drugiej strony, nie mógł mu pozwolić umrzeć. Nie tak został wyszkolony. - Jeszcze trzy tygodnie, później wracam na chwilę do Lorne. Matka już mnie dręczy o przyjazd - uśmiechnął się lekko, gdy Robin złapał go za rękę. Uniósł ich splecione dłonie i pocałował chłopaka w wierzch dłoni. - Jestem zmęczony, ale wystarczą mi dwa dni w towarzystwie rodziny żeby zatęsknić za wyjazdem - przyznał z uśmiechem. Kochał swoją rodzinę, ale czasem byli straszni. - Nie możemy kupić jakiejś chaty po środku niczego i po prostu tam zostać żeby nikt niczego od nas nie chciał? - Zapytał, bo chyba to było teraz jego marzenie. Bycie z Robinem, bez problemów, bez ciężkich decyzji. Spokojne i proste życie u boku osoby, którą kochał. Nawet jeżeli jeszcze tego nie potrafił powiedzieć wprost.

Robin Callaway
sumienny żółwik
catlady#7921
Luna - Joshua - Zoey - Cece - Bruno - Cait - Mira - Mei - Olgierd - Hannah - Owen - Benedict
Starszy oficer mechanik — lorne bay
36 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
I'd rather die tomorrow than live a hundred years without knowing you.
Obserwując twarz ukochanego jednocześnie cierpiał, ale też cieszył serce. Cierpiał, bo widział smutek wypisany na twarzy Erica. Oddałby wiele, żeby być na tyle odważnym, żeby zaproponować Worthingtonowi wspólne życie. Na statku zarabiał naprawdę dobre pieniądze. Miał już odłożoną taką kwotę, że równie dobrze mógłby sobie odpuścić pracę na kilka miesięcy jeśli nawet nie na parę lat i byłyby w stanie wyżyć. Myślał o tym niejednokrotnie, żeby porzucić pracę i zostać u boku Erica. Nieważne gdzie, jeździłby za nim. Byłby z nim. Może i nie miał żadnego wykształcenia medycznego, ale był pewien, że i dla niego znalazłaby się jakaś praca, która opierałaby się na pomocy tym, którzy tej pomocy najbardziej wymagali. Nie był jednak pewien, czy jego pragnienia są dzielone. Czuł się z Ericiem bezpieczny, był szczęśliwy, ale czy to co czuł w sercu było odwzajemnione?
-Nie biorę nawet ze sobą żadnego telefonu. Już postanowiłem, że przez te dwa dni będę nieuchwytny. – Posłał mu szeroki uśmiech. Uknuł to sobie wczoraj. Sięgnął po telefon i pokazał go Ericowi. –Zobacz, nawet jak go wezmę to bateria jest ledwo żywa. – Nawet jakby ktoś się bardzo do niego dobijał, to telefon szybko by się wyłączył. Jedyne czego Robinowi by brakowało to możliwość robienia zdjęć. Ale nawet w przypadku nie wszystko jest stracone. Miał przecież aparat, który jednak na statku nie jest zbyt często używany. Poza tym, miał ciche marzenie sfotografować Erica. Chciałby mieć jego fotografię przy sobie.
-Ze względu na ciebie nie było ekscesów. – Zażartował, bo jednak nie miał wpływu na takie rzeczy. Nie ukrywałby jednak tego, że myśl o Ericu utrzymywała go przy życiu i zdrowych zmysłach. No dobra, może przy życiu nie, bo to przecież nie tak, że Robin planował umrzeć czy coś. Po prostu statek mimo wielkich wymiarów, nadal jest metalową puszką, na której człowiek zostaje zamknięty na długie tygodnie. –Nie mógłbym umrzeć z myślą, że mnie wyczekujesz. – Takiego zawodu nie chciałby sprawić drugiemu człowiekowi. A zwłaszcza ukochanemu. Ucałował usta mężczyzny i nie przestawał się uśmiechać.
-Przykro mi, że musisz oglądać takie rzeczy. Wydawać by się mogło, że człowiek się przyzwyczai, ale chyba do takich widoków ciężko się przyzwyczaić. – Robin nie mógłby pracować w sytuacji, gdzie oglądałby cierpiące dzieci. Praca na farmie i okazjonalne zabijanie zwierząt w towarzystwie ojca sprawiało mu trudność. Oczywiście Salvador nie robił tego, żeby zrobić mężczyznę ze swojego syna. Po prostu tak się żyło na farmie. Poza tym tata nie wiedział o orientacji swojego syna. Nie wiedziałby jak rodzice by na to zareagowali. –Mam nadzieję, że chociaż na te dwa dni oderwiesz myśli od tego wszystkiego. – Nie miał za bardzo okazji do tego, żeby zaplanować jakieś atrakcje. Nie wiedział czy w okolicy w ogóle są jakieś atrakcje. Wystarczała mu swiadomość tego, że będzie mógł spacerować przy boku Erica.
-Miniemy się. Ja wracam za około miesiąc. – Nie był w stanie na tym etapie stwierdzić kiedy będzie w mieście. Różnie mogło się potoczyć życie. –Ale cieszę się, że wracasz. Przyda ci się odpoczynek. Chociaż rodzina pewnie cię zmęczy. – Sam wiedział, jak dla niego były męczące powroty kiedy musiał zadowolić każdego żyjącego członka rodziny. A często i nieżyjącego, bo musiał chodzić na cmentarz kwiaty składać jakimś babciom i ciotkom.
-O niczym innym nie marzę. – Spoważniał na chwilę i właśnie skończył dopinać czystą koszulę, bo już zdążył się ubrać w coś luźniejszego.Mówię poważnie. – Spojrzał na Erica wyczekująco, ale sam nie wiedział czego oczekiwał. –Nie chciałbyś czasami od wszystkiego uciec? – Posłał jeszcze delikatny uśmiech, żeby niby zbagatelizować swoje pytanie. –Chodź. Jak nie wyjdziemy teraz to już nie będzie sensu stąd wychodzić. – Głównie dlatego, że nie byłby w stanie oderwać się od Erica. Przełożył przez ramię pasek aparatu, chwycił w rękę okulary przeciwsłoneczne i poprowadził Erica przez statek, żeby zeszli na ląd. Po drodze jeszcze tylko Robin potwierdził godzinę wypływu, żeby nie przegapić statku. Chociaż jakby przegapił to by nie płakał.
-Teraz ty musisz prowadzić. – On to się tylko po porcie mógł tutaj wozić.
Lekarz oddziału ratowniczego — Cairns Hospital
33 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Lekarz oddziału ratunkowego, który przez lata jeździł na misje z ONZ.
Pokręcił głową z wyrazem rozbawienia, ale też od razu na jego twarzy było widać to ogromne uczucie jakim go darzył. Nie byłby w stanie tego udawać, zdecydowanie nie należał do dobrych aktorów. - Ale Ty się dla mnie poświęcasz - powiedział. Nie przeszkadzałoby mu to żeby miał ze sobą telefon, na wypadek gdyby coś się stało, albo zadzwonił do niego ktoś z rodziny. Eric rozumiał jaką istotną sprawą była właśnie rodzina, zawsze gdy sobie o tym pomyślał, to było mu strasznie smutno, że nie bierze bardziej czynnego udziału w życiu swoich bliskich. Miał niby z nimi dobry kontakt, ale był pewien, że nie mówią mu o wszystkich problemach ze względu na dzielącą ich odległość. Dodatkowo nie wiedział jak rodzina zareagowałaby na jego uczuciowe rewelacje, czy by go zaakceptowali? Miał co do tego małe wątpliwości. W końcu jego rodzina była bardzo religijna, ojciec był pastorem i wcale bym się nie dziwiła gdyby to właśnie on udzielał później ślubu Robinowi.
Sama myśl o tym, że Robinowi mogłoby się cos stać sprawiała mu ból. Nie chciał nawet myśleć o tym, że jego ukochany mógłby umrzeć, to łamało mu serce. Wiedział, że gdyby coś takiego się wydarzyło to sam nie byłby w stanie normalnie funkcjonować. Robin był jego powietrzem, nawet jeżeli dzieliły ich setki kilometrów. Gdyby go zabrakło to nagle nie miałby czym oddychać. - Nie mógłbyś umrzeć. Kropka. - Nie tylko ze względu na niego, ale też i na rodzinę Robina, która byłaby zrozpaczona jego stratą. - Masz szczęście, że wierzę w Twoje żeglarskie zdolności, bo inaczej bym Cię przywiązał do jakiegoś drzewa i musiałbyś tu ze mną zostać - miał nadzieję, że to nie byłaby dla niego jakaś wielka kara. Eric byłby szczęśliwy z takiego obiegu spraw.
- Jest to ciężkie, nie będę udawał, że nie... ale taką pracę dla siebie wybrałem. Nie powinno to już na mnie robić aż takiego wrażenia, ale jednak... tu jest inaczej. Wszystko tu jest inne. Gdyby taka rzecz stała się w Australii to aż ta bym się tym nie przejął, bo wiedziałbym, że pewnie ktoś się tym człowiekiem zajmie i będzie miał jakąkolwiek perspektywę na przyszłość. A tutaj... pewnie wszyscy go zostawią i skończy jako żebrak gdzieś na ulicy - westchnął, bo to było dla niego autentycznie ciężkie przeżycie i sama rozmowa o tym sprawiała, ze robiło mu się niedobrze z nerwów i stresów. - Przepraszam, mamy dla siebie mało czasu, a ja Cię tu zanudzam czymś takim - nie chciał im psuć nastrojów. Nie dzisiaj. - Przy Tobie? Nic nie będzie miało znaczenia. - Powiedział posyłając mu uśmiech, a gdy Robin się zaczął przebierać to Eric wcale nie odwracał wzroku, wręcz przeciwnie. Cieszył oczy widokiem mężczyzny i aż przygryzł lekko dolną wargę, nie mógł się doczekać jak będą sami, z dala od tego statku, gdzie jednak ludzie mogli im przeszkodzić. - Mógłbym uciec chociażby dziś - byle z nim. Gdziekolwiek, byle mógł być obok niego. Eric przez swoje mlodzieńcze lata nie wiedział czego chce od życia. Wyjechał na misje pokojową sądząc, że tu odnajdzie jakiś swój cel i cóż, dokładnie tak się stało. Znalazł Robina, który stał się centrum jego świata. Kiedyś wątpił w to, że dane mu będzie zakochać się w kimś tak bez pamięci, obdarzyć kogoś bezwarunkową miłością. A tu cóż. Uczucie zwaliło się na niego jak grom z jasnego nieba i nie chciał z tym walczyć, poddał się temu całkowicie i przez ani jedną sekundę tego nie żałował.
- Masz rację - kiwnął głową i wstał z fotela, a później razem z Robinem zeszli na stały ląd. - Okej, myślę, że możemy przejść się portem. Tam dalej jest taka ciekawa rybacka dzielnica. Później możemy pójść do centrum, tam powinna być jakaś restauracja. Tylko się nie przestrasz, tu wszystko jest jeszcze w ruinie i pełno wojska na ulicach - to było coś co też go nieco smuciło. Mogli spędzać razem czas, a nawet nie dane im było złapać się za rękę w miejscu publicznym. No, ale postanowił cieszyć się z tego co mają. Przeszli więc sobie kawałek deptakiem, a później zeszli na plażę. Nie było to może najpiękniejsze miejsce na ziemi, ale miało swój klimat. - Takie widoki potrafią zmienić człowiekowi perspektywę. Nagle się docenia ten spokój i nudę jaka jest w Lorne - Powiedział patrząc na opuszczone budynki, które chyba kiedyś były hotelami. - Skoro miniemy się w Lorne, to może mi powiedz jakie jest tam Twoje ulubione miejsce, gdzie byś chciał żebyśmy razem poszli, gdybyśmy mieli taką możliwość. - Eric wtedy odwiedzi to miejsce, sam niestety, ale myślami będzie przy Robinie... zresztą tak jak zawsze.

Robin Callaway
sumienny żółwik
catlady#7921
Luna - Joshua - Zoey - Cece - Bruno - Cait - Mira - Mei - Olgierd - Hannah - Owen - Benedict
Starszy oficer mechanik — lorne bay
36 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
I'd rather die tomorrow than live a hundred years without knowing you.
Robin na chwilę obecną nie myślał o swojej rodzinie. To nie z nimi miał spędzić następujące dwa dni. Poza tym jakby do niego dzwonili to tylko i wyłącznie wtedy jakby to było jakieś emergency. A takim emergency byłaby pewnie śmierć członka rodziny. No, a że będąc w Somalii Robin nie mógłby nic z tym zrobić, to równie dobrze taka wiadomość mogłaby te dwa dni poczekać. Jak są martwi, to będą też martwi za dwa dni. Poza tym miał umowę z rodzicami i w ogóle z rodzeństwem, że nie będą mu dawali znać o czymś takim telefonicznie, bo przecież on i tak nie sprawi, że cały statek zawróci i dowiezie go do najbliższego brzegu, żeby mógł wrócić do domu. A przykładowo zostałoby mu jeszcze parę tygodni na wodzie to siedziałby te tygodnie w żałobie i nie mogąc się skupić na pracy. Niestety takie były konsekwencje jego pracy. Także dla Robina nie było żadnej szkody w tym, że nie brał telefonu ze sobą. Były małe szanse na to, że statek dostanie wezwanie i będą musieli wypłynąć wcześniej. Coś takiego jeszcze się nie zdarzyło. Ruch na wodach był bardzo skomplikowany i statek nie mógł sobie odpływać kiedy mu się tylko chciało.
-Nie planuję umierać. – Odpowiedział spokojnie i pewnie i nawet sięgnął po dłoń Erica. –Całe moje życie czekałem na kogoś takiego jak ty. W końcu mam po co i dla kogo żyć. Śmierć teraz byłaby po prostu głupotą. – Nigdy nie był dobry w wyrażaniu swoich uczuć. Nawet nie przepadał za robieniem tego. Z Ericiem jednak wszystko przychodziło mu tak łatwo. Nic dziwnego, że dosyć szybko ugryzła go myśl, że Eric jest jego przeznaczeniem. Warto było przez ostatnie lata żyć w samotności, żeby być teraz wynagrodzonym tak cudownym człowiekiem jakim był Eric. –Niestety nie mam wpływu na sterowanie statkiem, więc jak ktoś uderzy w górę lodową to nie miej pretensji do mnie, okej? – Zażartował i w sumie raczej były małe szanse na to, że teraz uderzą w górę lodową. A nawet jeśli to Robin umrze z imieniem Erica na ustach.
-Nie mogę sobie nawet wyobrazić przez co przechodzisz każdego dnia w pracy. – Podziwiał Erica za to, że tak się poświęcał. Poświęcał się do tego stopnia, że zostawił rodzinny kraj, rodzinę, żeby pomagać ludziom na obcym kontynencie. Cieszył się, że podjął taką decyzję, bo gdyby Eric nigdy nie opuścił Australii to pewnie nigdy by się nie poznali. Co jest niesamowicie zabawne biorąc pod uwagę, że są z tego samego miasteczka. –Nigdy mnie nie zanudzasz. Kocham słuchać twojego głosu. A o pracy opowiadasz z taką pasją. Miód dla moich uszu. – Miał ciężką pracę, ale widać było, że ją kochał. –Ja też. – Odpowiedział cicho i cieszył się z tego, że mieli to samo zdanie. Niby coś ich trzymało przed ucieczką, ale ostatecznie byli na nią gotowi.
-Jasne. Jak będą miejsca, gdzie nie powinienem robić zdjęć to daj mi znać. – Nie chciał wyjść na niewrażliwego na cudzą krzywdę. Nie chciał też zostać napadnięty, bo wiadomo, że ludzie zabijali za mniej. Chciał porobić zdjęcia, ale równie dobrze mógł z nich zrezygnować.
-Zdecydowanie. Nawet najbardziej nudne miejsce w Lorne jest niebem w porównaniu do tego. – Patrzył na widok, który w pewnym sensie był piękny, ale jednocześnie serce się łamało jak patrzyło się na te ruiny. –To były kurorty? – Zapytał, bo jednak wszystko wyglądało jak okolica idealna dla hoteli i kurortów.
-Z takich wiesz… codziennych to bardzo lubię kawiarnię Hungry Hearts. Zawsze mi się podobała nazwa, ale ostatecznie zacząłem tam chodzić dla przepysznego sernika z brzoskwiniami. – O tak, to było jego ulubione ciasto. I chyba każdej mojej postaci, bo nigdy nie mam pomysłu na coś innego. –A tak poza tym to… uwaga… uwielbiam port. Stocznię. Ogólnie wybrzeża. Zawsze mnie ciągnęło do wody. Z tymi portami i stoczniami to potrafiłem jeździć na randomowe wycieczki do Cairns, żeby z bliska oglądać wielkie statki. – No miał obsesję od małego, więc teraz tylko mógł cieszyć się z tego, że żył swoim marzeniem. Zwłaszcza teraz kiedy miał u boku mężczyznę, którego kochał. Co jakiś czas pozwalał sobie na to, żeby przy spacerze jego dłon musnęła dłoni Erica.
Lekarz oddziału ratowniczego — Cairns Hospital
33 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Lekarz oddziału ratunkowego, który przez lata jeździł na misje z ONZ.
Nie powinien musieć już nic mówić. Jego wzrok i wyraz twarzy wyrażało więcej niż tysiąc słów. Był w nim zakochany po uszy, nie mógł oderwać od niego wzroku, którzy przepełniony był miłością, czułością i niesłabnącym oddaniem. Jego słowa doprowadziły tylko do tego, że oczy zaszkliły mu się od łez, wpatrywał się w niego, a gdy skończył mówić to nie mógł się powstrzymać, by go nie pocałować. Złączył więc ich usta ciesząc się ich słodkim smakiem. – Tylko spróbuj, a będziesz mieć do czynienia z bardzo wkurzonym mną, nawet po śmierci – odpowiedział, gdy się od niego odsunął, co zresztą zrobił dość niechętnie. Za bardzo był stęskniont za jego bliskością. Nie mógł się doczekać dnia, w którym będą mogli już ze sobą zostać na zawsze. – Pamiętaj, że na drzwiach zmieszczą się dwie osoby – tym razem rzucił już nieco żartobliwie, bo na razie nie było co się zasmucać. Powinni się cieszyć z tego co mają.
- Dobrze, ale jak kiedyś będziesz już miał mnie dosć, to mi nie mów. Wolę żyć w przekonaniu, że jestem zawsze interesujący – wiedział, że tak nie jest, bo nie każdy lubił słuchać o amputacjach nóg. Niektórzy nie mieli na to aż tak mocnych nerwów. Całe szczęście, że Robin nie miał go dość, bo Erickowi zdecydowanie zrobiło się lżej na sercu, gdy mu opowiedział co nieco o tym traumatycznym przezyciu. Nie mówił o tym swojej rodzinie, bo nie chciał ich martwić swoim stanem psychicznym. Rozmawiając z nimi zawsze starał się być najbardziej pozytywny. Tak jak i teraz. Chciał cieszyć się tymi dwoma dniami spędzonymi w towarzystwie ukochanego. Nic więcej się nie liczyło.
W końcu wyszli na zewnątrz i szli sobie spokojnie mijając zrujnowane budynki. – Tak, kiedyś miały nimi być. Teraz w większości są schronieniem dla bezdomnych. – współczuł im, a najgorsze było to, że zdawał sobie sprawę z tego, że nie ma możliwości, by jakoś im pomóc. Kraje, które ciągle ogarnięte były wojnami, biedą i chorobami, nie miały możliwości rozwijać się tak jak powinny. Jedyne co Eric mógł zrobić to poświęcić swój czas, by leczyć tych, którzy tego wymagają.
- Ummm sernik – nagle sobie zdał sprawę, że tak dawno nie jadł pysznego, domowego ciasta, że aż zapomniał jak to smakuje. Zdecydowanie będzie musiał to nadrobić jak wróci do Lorne Bay. – Przejdę się tam i ocenię czy ten sernik jest serio taki dobry. Wyślę Ci później ocenę od 1 do 10. – Dodał posyłając mu uśmiech i gdy przekonał się, że w okolicy nikogo nie ma to na chwilę złapał jego dłoń. Dosłownie trwało to 30 sekund, bo jednak na dłużej się nie odważył. Nie było to bezpieczne miejsce. – Port? Nie spodziewałem się. Zupełnie mnie tym zakoczyłeś. – Trochę ironicznie może rzucił i zasmiał się. Gdzie indziej mógłby przebywać marynarz jak nie w porcie. To tak jakby Eric powiedział, że jego ulubionym miejcem jest przychodnia. – Ja chyba najbardziej lubię to jezioro rzeczne w Tingaree. Lubiłem tam przychodzić i uczyć się do egzaminów. Był tam taki spokój. – A czesto tego mu właśnie brakowało. Teraz, gdy będzie w domu, pewnie też to miejsce odwiedzi żeby po prostu sobie usiąść i pomyśleć patrząc przed siebie na piękny krajobraz.


Robin Callaway
sumienny żółwik
catlady#7921
Luna - Joshua - Zoey - Cece - Bruno - Cait - Mira - Mei - Olgierd - Hannah - Owen - Benedict
Starszy oficer mechanik — lorne bay
36 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
I'd rather die tomorrow than live a hundred years without knowing you.
Odwzajemnił pocałunek chwytając Erica, żeby przyciągnąć go do siebie. Chciałby, żeby ta chwila trwała wiecznie. Nie widział świata, w którym Erica nie ma przy jego boku. Przy nim, Robin był kompletny. Niczego nie brakowało, za niczym nie tęsknił, miał wszystko, a nawet więcej. Nigdy nie śmiał nawet marzyć o rzeczach, które miał i czuł będąc z Worthingtonem. –Nawet bym nie śmiał. – Zapewnił go. Śmierć nie wchodziła teraz w grę. Nie było żadnej siły, która mogłaby go odciągnąć od Erica. Skupiał się tylko na nim. Istniał tylko on.
-Nawet jak na starość będziemy siedzieć naprzeciwko siebie i nie będziemy mieć sobie nic do powiedzenia to i tak będę cię miał za najbardziej interesującego człowieka na świecie. – Tak. Robin wyobrażał sobie przyszłość u jego boku. Był jej nawet pewien. Widział dom, który dzieliłby z Ericiem jak już zdecydują się na to, żeby gdzieś osiąść na stałe. Reszta życia? Spędziliby je na podróżowaniu i poznawaniu świata. Jak będą już na tyle schorowani, że będą zmuszeni do siedzenia w domu to Robin nie miałby nic przeciwko temu, żeby Eric czytał mu skład chleba tostowego, żeby tylko utrzymać rozmowę. Nadal byłby mężczyzną z marzeń i miłością życia.
Obserwował kurorty, które wręcz straszyły i żałował, że nie może nic zrobić. Chciałby móc pomóc, ale nie wiedział jak. Dla niego już i tak ironią było to, że zakochał się w człowieku, który jeździł do państw ogarniętych wojną, a sam w tym czasie pływał maszynami, które były stworzone do tego, żeby w czasie wojny dawać wsparcie morskie. Zastanawiał się jak to możliwe, że Eric zakochał się w kimś takim jak on. Co prawda Robin był przeciwny wojnie, nie lubił agresji, nie miał krwi na rękach, ale prawda była taka, że gdyby wybuchła jakaś wojna to zostałby powołany i musiałby walczyć.
-Będziesz musiał mi dać więcej niż tylko taką ocenę. – Zaśmiał się. –Będę chciał, żebyś mi opisał co czułeś jedząc ten sernik. Czy przypomniało ci się coś miłego z dzieciństwa? Czy pomyślałeś o mnie? Czy zatęskniłeś? – Spojrzał na niego bokiem i dyskretnie szturchnął jego dłoń. Podczas tych trzydziestu sekund kiedy Eric zaryzykował, Robin splótł swoje palce z jego palcami i cierpiał na myśl, że nie może trzymać jego dłoni dłużej.
-Mam nadzieję, że będziemy mogli odwiedzić to jezioro razem. – Mówił poważnie. Może nie był gotowy do tego, żeby przyznać się całemu światu do tego, że jest szczęśliwy u boku mężczyzny, ale z drugiej strony… nie miał nic do stracenia. Kochał Erica. Nic innego nie powinno mieć znaczenia. Przecież jego rodzice się go nie wyrzekną. A przynajmniej miał taką nadzieję.
Pozostała część tych dwóch dni zleciała im na ciągłych spacerach i cieszeniu się swoim towarzystwem. Prawie nie spali. Nie mogli. Chcieli być ze sobą przez cały czas i chcieli wycisnąć z tych dwóch dni jak najwięcej. Robin nie mógłby zmrużyć oka wiedząc, że mógłby się obudzić bez Erica przy swoim boku. Pożegnali się jeszcze w hotelu chociaż wiedzieli, że Eric odprowadzi Robina do portu. Tam jednak nie mogliby sobie pozwolić na okazanie uczuć. Callaway nie krył łez, wiedział, że miną długie miesiące zanim po raz kolejny ujrzy miłość swojego życia.
Żaden z nich jednak nie wiedział, że przyjdzie im się spotkać dopiero za kilka lat.

/ztx2
ODPOWIEDZ