pani psycholog — gabinet zwierzeń
35 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie mogła sobie na to pozwolić.
Z jakiegoś powodu utrata Gabe'a - szczególnie w obecnym scenariuszu - sprawiała, że paraliżował ją strach. Dlatego nie umiała otwarcie przyznać się, że tamta noc mogłaby znaczyć coś więcej, że w pewnym sensie dla niej to było coś poza głupotą, przemawiającą przez alkohol samotnością, którą z pewnością oboje odczuwali. Wmawiała sobie, że błędnie interpretowała podszepty zbyt wielkiej ilości wina, na jakie sobie pozwoliła.
Dobrze było w końcu być sobą. Gabe w końcu znał ją w każdym wydaniu, widział ją kiedy wodziła rozmarzonym wzrokiem po boisku i kiedy wypłakiwała oczy po kolejnym rozwodzie. I kiedy dobrą miną próbowała go przekonać, że na rozwodzie z Noel świat się nie skończył. Dobrze było w końcu odetchnął pełną piersią, nawet jeżeli po chwili śmiechu pozwoliła sobie na odpłynięcie na te mniej przyjazne wody, które od dłuższego czasu targały jej osobą. Bez zbędnych protestów zbliżyła się do niego, wdzięczna za to, że nie musiała mówić nic więcej. Oparła skroń o jego ramię, sama przerzucając rękę za jego plecami, w tym momencie słabości potrzebując przyjacielskiego ramienia. - Pewnie masz rację, czasem... czasem chyba lepiej po prostu powiedzieć to wszystko na głos- odparła. Wtedy mogła się usłyszeć, zmierzyć się z problemem, który tworzyła w swojej głowie. A zapewne tak było - powinna zawalczyć o swoje szczęście, nawet jeżeli było to cholernie trudne. Problem leżał w tym, że sama już się zgubiła i nie wiedziała gdzie miała go szukać. - No tak, zapomniałam, że jesteś na mnie skazany - rzuciła i chociaż gdzieś śladowe pozostałości po wcześniejszym, raczej nostalgicznym i ponurym rozważaniu wciąż pobrzmiewały w jej głosie, to brzmiał on już trochę lepiej, trochę mniej depresyjnie. Ale to prawda - nie wyobrażała sobie, żeby miała go zostawić, zniknąć z jego życia. Ten incydent był anomalią, której nie chciała powtarzać. Bo zbyt mocno odczuła jego brak w swoim życiu, kiedy skończyły się niezapowiedziane wizyty, rozmowy o wszystkim i niczym, czy chociażby wspólne przesiadywanie na plaży. - Dzięki, Gabe - zwróciła się do niego, podnosząc głowę z jego ramienia. Właściwie sama nie była pewna za co mu dziękowała. Za te słowa? Za obecność? Za wykonany gest? A może za to wszystko po trochu? Bo ostatnio udawała, że umiała pozbierać się sama, kiedy ewidentnie potrzebowała w tym pomocy.

Gabe Flemming
ambitny krab
lenia
abraham | ernest | larabel | novalie
rządzi i uczy surfingu — surf shop
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Rządzi w Surf Shopie i uczy surfowania, a prywatnie mega się pogubił i nic nie wskazuje na to, żeby prędko miał się odnaleźć.
Przy nim niczego nie musiała się obawiać. Choć odsłonienie się przed drugą osobą często bywa bolesne, Priscilla przy nim nie musiała obawiać się niczego. Znali się kupę lat, a on nadal trwał przy jej boku, co musiało sugerować, że niezależnie od okoliczności, Gabe wcale nie zamierzał jej oceniać. Była jedną z tych osób, na których zależało mu bezgranicznie, dlatego tak bardzo wystraszył się tego, co zaszło między nimi przed kilkoma miesiącami. Bał się tego, jak dobrze smakowały jej usta oraz tego, jak przez pewien czas po ich zbliżeniu, miał ochotę powtórzyć to za każdym razem, kiedy na zbyt długo zawieszał na niej wzrok. Wiedział, że nie powinno to wyglądać w ten sposób - przyjaźnili się przecież, a w przyjaźni nie było miejsca na tego rodzaju błędy. Nie było miejsca na lądowanie w swoich ramionach, ponieważ właśnie to mogło zniszczyć to, co oni przez długie lata budowali. Tego rodzaju poświęceń nie chciało chyba żadne z nich.
Nie chciał, żeby się smuciła i wcale nie chodzi o to, że dziś było jej święto. Jasne, zależało mu na tym, aby dzisiejszy dzień był dla niej szczególny, ale poza tym chciał też po prostu, żeby była szczęśliwa. Miał więc zamiar pocieszać ją tak długo, jak tego potrzebowała, aczkolwiek miał nadzieję, że nie będzie to trwało w nieskończoność. Była tak dobrą osobą, iż zasługiwała na to, żeby na jej twarzy gościł wyłącznie uśmiech. - Dokładnie tak. I strasznie z tego powodu cierpię - dodał z przekąsem, a w międzyczasie przycisnął ją mocniej do swojego ramienia i zerknął na nią z rozbawieniem. Zgrywał się, a wątpliwości nie powinno ulegać to, że kiedy miał ją obok siebie, był znacznie weselszy, niż kiedy się między nimi nie układało. Czy można się temu dziwić? Odkąd się rozwiódł, Priscilla była jedną z nielicznych osób, na które naprawdę mógł liczyć, bowiem z jakiegoś powodu to właśnie przed nią otwierał się bardziej, niż przed swoją rodziną. Właśnie tak bardzo jej ufał. - Za co? Przecież to ty przyniosłaś dzisiaj alkohol, a ja… Cholera, chyba zostawiłem twój prezent w domu - zreflektował się nagle, starając się przypomnieć, co zrobił z drobnostką, którą kupił dla niej przed kilkoma dniami. Choć nie był mistrzem prezentów, to jednak starał się, aby nikt z jego bliskich nie musiał czuć się pominięty. - Chyba dzisiaj będę musiał wystarczyć ci ja - dodał, bo nie, nie zamierzał wyrzucać sobie tej gafy w nieskończoność i strasznie się z tego powodu zadręczać. Nawet jeżeli nie prezentowało się to super dobrze, czy to przypadkiem nie tak, że mógł wręczyć jej prezent po czasie? Dziś i tak nie zdołałaby się na nim skupić, a poza tym… No, byli już dorośli. Oboje powinni wiedzieć, że najbardziej liczyło się to, iż mieli się do kogo zwrócić ze swoimi problemami.

pani psycholog — gabinet zwierzeń
35 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Oboje zakładali najgorsze, że przekroczenie granicy skończy się katastrofą, że później nie ma już nic poza zgliszczami ich przyjaźni. A co jeżeli to ich szansa na szczęście? Oboje zagubieni w plątaninie uczuć, podejmując jedną decyzją głupszą od drugiej, krzywdząc przy tym nie tylko siebie, ale także osoby, które ich otaczały.
A czy najlepsze partnerstwa nie są budowane na przyjaźni? Przyjaźni, która już dawała im komfort poznania się, zaufanie, którego nie musieli budować od podstaw, obawiając się zranienia podczas tego procesu. Nie. Zbyt wiele razy wpatrywała się w plecy tego, który miał być tym jedynym, żeby pozwolić sobie na snucie wizji o szczęśliwym zakończeniu. Zamiast tego szukała substytutów szczęścia, czyjejś bliskości, samej do końca nie będąc pewną, czy to prawdziwe uczucie, czy tylko iluzja, którą się karmiła, aby nie czuć się samotnie.
Te myśli strzepnął niczym niechciany kurz jednym, prostym zdaniem, uśmiechem malującym się w gęstym zaroście. Zadarła głowę do góry, żeby spojrzeć na niego i w niebieskich oczach zabłysnęła iskra rozbawienia, którą widać było nawet w półmroku rzucanym przez lampy oświetlające boisko. Całe ich światło skupiało się przecież na murawie. - Właśnie widzę. I cierpieć będziesz, przynajmniej później ogłoszą cię męczennikiem z Lorne Bay - zawyrokowała, poddając się dobremu humorowi, który chciał jej podarować w ramach prezentu urodzinowego. Byli przy sobie. On był przy niej. I wtedy, kiedy z szerokim uśmiechem odbierała dyplom i wtedy, kiedy potrzebowała ramienia do wypłakania się po poronieniu (zarówno pierwszym, jak i drugim). I ona była przy nim - za każdym razem, kiedy tego potrzebował. Bo ostatecznie oto w ich relacji chodziło, prawda? Mogli ze sobą nie rozmawiać. Mogli zamykać się na siebie, pozostawać bez kontaktu przez tygodnie. Jednakże nie miała wątpliwości - gdyby zadzwoniła w środku nocy, to właśnie Gabriel odebrałby telefon. - Nie wiem, za wszystko, cierpiętniku? - rzuciła pół żartem, pół serio.
Na wieści odnośnie prezentu wzięła teatralnie urażony wdech, odsuwając się na chwilę od niego i dłoń kładąc na klatce piersiowej. - Jak mogłeś? - karykaturalne oburzenie i przerysowany grymas jednoznacznie wskazywały na to, że niezbyt przejęła się podarkiem, który spokojnie leżał gdzieś u niego w domu. - Pewnie znowu zostawiłeś w kuchni na szafkach - rzuciła, wywracając oczami. Oczami wyobraźni widziała zapakowany (albo nawet nie, kto by się chciał w to bawić) prezent leżący gdzieś w kuchni. Ostatecznie jednak podniosła się i w przypływie jakiejś wylewności ucałowała go w policzek. - Przecież wiesz, że jesteś bardziej niż wystarczający. Poza tym, raczej z Naną bym tej flaszki nie mogła rozpracować - z pewnością wiedział kogo na myśli miała Priscilla. Grainne była równie stałą osobą w życiu Priscilli co Flemming, mimo iż charakterem odbiegała od niej tak, jak odbiegać od siebie mogły. - Ale zobacz jak niewiele się zmienia. Kiedyś piliśmy alkohol co prawda gorszej jakości pod ławkami, teraz stać nas na lepszą whisky i miejsca w pierwszym rzędzie na... cóż puste boisko.

Gabe Flemming
ambitny krab
lenia
abraham | ernest | larabel | novalie
rządzi i uczy surfingu — surf shop
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Rządzi w Surf Shopie i uczy surfowania, a prywatnie mega się pogubił i nic nie wskazuje na to, żeby prędko miał się odnaleźć.
Gabe nie znosił samotności. Nie potrafił wyobrazić sobie tego, że któregoś razu obok miałoby zabraknąć kogoś, do kogo mógłby się zwrócić, a jednak obecnie właśnie tak wyglądała jego codzienność. Co ciekawe, to właśnie ten strach przed samotnością popchnął go ku temu, aby w przeszłości popełnić błąd, jakim była zdrada kobiety, której ślubował miłość i wierność. Kiedy zaczął czuć, że Noel nie poświęca mu się dostatecznie, uwagi zaczął szukać u kogoś innego, a kiedy już ją otrzymał, egoistycznie próbował za wszelką cenę ją podtrzymać. Zachowywał się jak małe dziecko, które niewiele wiedziało o uczuciach innych i pragnęło wyłącznie zaspokoić własne, infantylne potrzeby. Dopiero po czasie zrozumiał, co nawyprawiał i jak bardzo zaszkodził w ten sposób jedynej rzeczy, na której realnie mu zależało. Czy czegoś się w ten sposób nauczył? Niekoniecznie, skoro później znów popełnił ten błąd, jednocześnie na szwank narażając własną przyjaźń. Ale może jednak z tego mieli wyjść wspólnie silniejsi?
Uśmiechnął się, ale nie powiedział już nic. Naprawdę za nic nie musiała mu dziękować, ponieważ tak, jak on był tu dla niej, podobnie ona była dla niego przez długi czas, kiedy zmagał się z własnymi demonami. Pomagała mu w najgorszych momentach, dzięki czemu nie musiał czuć się tak, jakby rzeczywiście wszystko zaprzepaścił. Co ważniejsze, Priscilla zdawała się nigdy go nie oceniać, a to znaczyło dla niego więcej niż jakiekolwiek słowa otuchy. - A może celowo zostawiłem go u siebie, bo w środku jest coś dobrego, a ty w końcu zapomnisz i będę mógł zająć się tym sam? - rzucił i zaczepnie poruszył brwiami. Nie był dobry w prezenty, ok? Często też całkowicie o nich zapominał, zatem większość jego znajomych musiała być świadoma tego, że w przypadku Flemminga największe znaczenie miało to, że w ogóle się pojawiał. Na więcej zwyczajnie nie należało liczyć. - Jesteś pewna? Wydaje mi się, że obie dałybyście sobie z tym radę świetnie - zażartował, szturchając ją przy tym lekko ramieniem, a kiedy odezwała się po raz kolejny, zerknął na nią kątem oka, najwyraźniej wpadając na pomysł, który mógł wydać się trochę głupi. - A nie wydaje ci się, że tam smakowało wtedy lepiej? Może teraz byłoby tak samo? - zagaił, chyba właśnie to jej proponując. Jak widać, powrót do młodzieńczych czasów mógł zrobić im dobrze i w przypadku Gabe’a z całą pewnością działał – humor bowiem nie dopisywał mu do tego stopnia już od dawna, zatem dziś miał ochotę po prostu to wykorzystać.

mechanik w stoczni — i tata małej tui
27 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
1
- I jak tam sprawa z surfingiem jutro? Dalej aktualne?
Głowa Ozziego zdawała się być zdecydowanie gdzie indziej, dlatego właśnie Kitowi zależało na tym, aby otrzymać odpowiedź, która była świadomą odpowiedzią. W końcu ostatniego czego chciał, to pojawić się jutro w umówionym miejscu i nie zastać kumpla. To nie tak, że nie wiedziałby, co zrobić z czasem — mógł sam pływać, ale nie po to się zgadywali na wspólnie spędzony czas, aby został z niczym. Szczególnie że w ostatnim czasie obaj byli zawaleni robotą i dzisiejszy mecz był pierwszą możliwością na spotkanie od dobrych trzech tygodni. Hayworth oczywiście nie chciał iść — marudził, że co mają robić na meczu gówniarzy i to jeszcze z dzieckiem, ale Waititi lał na jego pieprzenie. Tui była częścią Kita i przyjaciel musiał się z tym pogodzić. Życie dawnego gracza rugby zmieniło się drastycznie, odkąd na świecie pojawiła się dziewczynka, ale to nie znaczyło, że było mu gorzej. Wręcz przeciwnie. Było inaczej, a satysfakcja płynąca z dorastania małej była o wiele większa niż wygrywanie kolejnych sezonów. Kiedyś nie wyobrażał sobie, aby było cokolwiek, co mogło pokonać atak euforii po zdobytym punkcie, wygranym meczu czy trzymaniu pucharu przed pełnym stadionem fanów. I to nie tak, że odrzucał swoje sukcesy czy radości — były wspaniałym elementem jego jako osoby, ale jeśli miał je oddać dla Tui, zrobił to. Nie rozumiał więc dlaczego jej matka nie chciała tej odpowiedzialności. Tak jak i nie rozumiał Amosa...
Ale nie chciał teraz osądzać przyjaciela. Poprosił, tylko aby wybrali się na mecz ogłaszany w całym miasteczku, by nie tylko spędzić razem czas, ale też poczuć dawny powiew szkolnych lat. Nie spodziewał się specjalnie niczego szczególnego, ale jednak wspomnienia czasów liceum i własnych gier ściągały go na rozgrywki dzieciaków z Lorne Bay. Niekiedy sam wpadał na boisko, by potrenować w samotności (oczywiście z siedzącą na trawie Tui) lub łapał się na mecze dorosłych. Ci, którzy niespecjalnie interesowali się rugby union i tak kojarzyli ważniejsze nazwiska, dlatego też Kit był dość rozpoznawalny. Rodzinna miejscowość była jednak idealnym miejscem, aby uciec przed karierą — małomiasteczkowość, chociaż zaburzana przez turystów, wciąż pozwalała wychowywać małą Tui we względnym spokoju.
Waititi przeniósł spojrzenie z boiska, na siedzącą mu na butach córkę, po czym znów wrócił uwagą na to, co rozgrywało się na murawie.
- Załatwiłem już, że niania zostanie z Tui nieco dłużej. - Zabranie małej z przedszkola miało odbić się na jego kieszeni, ale nie zamierzał narzekać. Szczególnie że dziewczynka wydawała się mieć dobry kontakt z Diane i zawsze opowiadała o tym, co robiły każdego dnia, podczas gdy Kit pracował w stoczni. A do tego cena nie była przesadnie wysoka. Na pewno też nie zamierzał żałować na to, aby jego córka czuła się bezpieczna. Nieprzyjemna sytuacja z nowym opiekunem, przez którego Kit zabrał Tui z przedszkolem, zdawała się nieprzesadnie oddziaływać na małą. Oczywiście, że tęskniła za swoją grupą, ale była na tyle zachwycona nowością niani, że jeszcze nie płakała za kolegami i koleżankami. Waititi miał tylko nadzieję, że jeśli tak się miało stać, to dawna przedszkolanka wróci już z urlopu zdrowotnego i znów do grupy dzieciaków wróci ktoś zaufany. A nie jakaś głupia pizda, która nie wie, czym jest haka i ile znaczy dla tradycji Nowej Zelandii.
amos hayworth
kolczatka
nick autora
mechanik, ogarnie ci też rupiecie — bo ma za domem złomowisko
27 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
ja zawsze ponad - mnie nie przekonasz
twoja culpa, jeśli ze mną tańczy Twoja żona
three. kit waititi


Wbrew powszechnie panującej opinii, Hayworth nie był idiotą.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że szczenięce lata, gdy wydawało im się, że mają więcej praw niż obowiązków, już dawno minęły! Choć mógł sprawiać odwrotne wrażenie… Dorosłość przyszła szybciej niż by sobie tego życzył, dokładnie chwili, gdy dotarło do niego, że przyszłość, którą żył przez ostatnia lata nigdy nie nadejdzie. Przyszłość, pod którą podporządkował całe swoje życie, nie dopuszczając do siebie myśli, że mogłoby się nie udać. Gdyby tylko posłuchał, gdy mówili, że potrzebuje planu B…
I to przecież nie tak, że miał coś przeciwko obecności małej Tui, jeśli tak myślał, to Amos mógł tylko zachodzić w głowę, skąd ten pomysł. Jeśli już, chodziło mu o dzisiejszy mecz, bo nie uważał, że to miejsca dla małego dziecka. To, co prawda mecz małej ligi, ale niech ktoś spróbuje to powiedzieć ludziom siedzącym na trybunach, którzy w emocjach co chwilę podrywali się z miejsc i rzucali przekleństwa na prawo i lewo. Bardzo możliwe, że miał na myśli siebie. I miał na względzie jedynie własne żebra, bo wyobrażam sobie, że brunet za każdym razem, już niemal z odruchu, ładował łokieć w jego bok, gdy zapomniał ugryźć się w język!
Zapytaj mnie jeszcze cztery razy, jakbyś wcale nie liczył, że zmienię zdanie — odparł, rzucając mu wymowne spojrzenie, by po chwili wrócić spojrzeniem na murawę. Powiedzieć, że łatwo się irytował, to jakby nie powiedzieć nic, ale dobrze wiedział skąd te pytania — zbyt wiele raz dał ciała, by teraz wierzyć mu na słowo. Cóż, ostatnimi czasy przyjacielem był marnym, ale nie było w tym ani grama premedytacji, jedynie to, że czasem… głowę miał zupełnie gdzie indziej, dobrze powiedziane.
I świetnie, czyli popływasz nawet jak nie przyjdę — powiedział z udawaną radością i wyszczerzył zęby w uśmiechu, ale zaraz spoważniał. — Daj spokój, będę. Pogoda ma być świetna — dodał, bo tak, zdążał już sprawdzić. Sam ostatnio nie miał zbyt wiele wolnego, więc perspektywa dnia spędzonego na plaży bardzo mu się podobała. W przeciwieństwie do przyjaciela, od dawna nie postawił nogi na boisku, ale woda to zdecydowanie jego żywioł. Przede wszystkim, dlatego, że wszystko jakby… boli mniej, a to naprawdę dużo!
kukabura
the boy next door
mechanik w stoczni — i tata małej tui
27 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Kit wcale nie uważał swojego przyjaciela za idiotę. Oczywiście, to nie tak, że żaden z nich nie podejmował debilnych decyzji lub zachowywał się bez zarzutu. Nie. Amos nie był typem człowieka, który gubił się w słowach czy wykazywał jakiś zmniejszony iloraz inteligencji. Waititi znał go od wielu lat — jak nie całe ich życie z przerwami — i wiedział, że Ozzie był cholernie inteligentnym facetem. Czy było to jednak jego winą, że uzależnił się od leków przeciwbólowych w momencie, w którym jeszcze się o tym tak nie mówiło? Przecież nie jeden młody, jak i doświadczony zawodnik zmagał się z problemami natury zapotrzebowania na wszelkiego rodzaju painkillery. W swojej karierze Kit widział wiele. Zresztą gdyby nie sytuacja związana z Amosem, być może sam wpadłby w tę pułapkę. Szczególnie że zawodowi gracze jeśli nie byli w stanie wyjść z kontuzji lub nie mogli brać udziału w meczach ze względu na ból, odpadali. A możliwość doznania urazu na boisku była niesamowicie wysoka — w końcu kto przynajmniej raz widział mecz rugby, to wiedział, jak poważnie kontaktowy był to sport. I nie w aspekcie tanecznym...
- Na laski się zapatrzyłeś czy co? Pytam cię pierwszy raz - odparł, słysząc odpowiedź przyjaciela. Parsknął przy tym krótko śmiechem z niedowierzaniem, ale nie komentował dalej, tylko skinął głową. Z ich dwóch to Amos był tym, który łatwiej popadał w irytację, gdzie Kit po prostu płynął z prądem. Nie przejmował się tym, co mówili inni ani nie pozwalał, aby w jakikolwiek wpłynęło to na niego samego. Nic w końcu dobrego nie mogło przyjść z przewrażliwienia. Jedynie irytacja samego siebie oraz innych. Dlatego miał do tego dystans. Wiedział jednak, że jego przyjaciel był inny i miał szanować jego granice. Oczywiście bez przesadyzmu, bo czasem lubił poirytować Amosa, ale nie zamierzał przesadzać.
I świetnie, czyli popływasz, nawet jak nie przyjdę.
- No, oczywiście. Co ty? I zepsuć sobie popołudnie, bo nie przyszedłeś? - rzucił bez żadnego skrywanego żalu, ale z uśmiechem na ustach. Zaraz jak skończył mówić, krzyknął, widząc dobrą passę na boisku. Tui widząc reakcję ojca, podniosła się i też coś krzyknęła, oczywiście jeszcze nie do końca wiedząc dlaczego. Zaraz jednak oparła się o siedzącego tatę, wpatrując się w biegających graczy i nie zwracając uwagi na wujka czy rodzica. - Słyszałem, że na południowej rafie mają być dobre fale. - Kit zamilkł na dłuższy moment, wodząc wzrokiem po boisku i obserwując popierdalających w tę i z powrotem chłopaków. Od czasu do czasu tylko podkradał popcorn, który kupił dla Tui. - Słuchaj. Brakuje mi kilku części do tego mojego rupiecia - rzucił w pewnym momencie, nie odrywając spojrzenia od murawy. Kit nie musiał uświadamiać przyjaciela, co miał na myśli — Waititi od paru miesięcy zbierał elementy do zbudowania motoru. - Mógłbym się rozejrzeć za czymś u ciebie?
amos hayworth
kolczatka
nick autora
mechanik, ogarnie ci też rupiecie — bo ma za domem złomowisko
27 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
ja zawsze ponad - mnie nie przekonasz
twoja culpa, jeśli ze mną tańczy Twoja żona
Gdyby wiedział wtedy to, co wiedział dziś… Nie zrobiłby z tą informacja absolutnie nic.
Nie oszukujmy się, wówczas jedyne, o czym myślał, to by choć na moment uciszyć rozrywający ból, który przytępiał wszystkie inne zmysły, sprawiając, że nie był w stanie czuć niczego innego, całymi godzinami, całymi dniami, miesiącami… Miesiącami, które minęły, bóg jeden wie kiedy, z których nie pamiętał wiele, zaledwie strzępy — urywki rozmów, które równie dobrze mogły nigdy nie mieć miejsca, rozmazane twarze, które z trudem rozpoznawał, nawet dzisiaj, choć mógłby przysiąc, że patrzyły na niego z politowaniem…
Nie myślał o konsekwencjach, nawet jeśli, te miały przyjść później. Dużo później. A myśląc o nich, nie nazywał ich konsekwencjami tylko… efektem, skutkiem, wyczekiwaną ulgą, która z czasem przychodziła, co raz dłużej, na krócej, albo wcale — to wtedy zaczął sięgać po więcej, po coś innego, po cokolwiek. Gdyby jego historia trafiła na kolorowe ulotki przestrzegające przed uzależnieniem wśród sportowców, brzmiałaby tak samo jak dziesiątki innych, bo wszystkie zaczynają się tak samo — nie konsekwencje, nie jutro czy za pięć lat, tu i teraz.
A tu i teraz nie zawsze było takie oczywiste…
Już pytałeś — odparł, ledwo odwracając wzrok od murawy, choć fakt, że zmarszczył brwi z lekką konsternacją, świadczył o tym, że nie był tego taki pewny jak jeszcze chwilę temu. Może zwyczajnie miał to już gdzieś z tyłu głowy, że znowu będzie pytał, upewniał się i drażnił jego sumienie, jakby spodziewał się, że znowu nawali. Nie, inaczej, jakby nie spodziewał się niczego innego. — Nieważne — dodał po chwili, na moment odwracając się w stronę przyjaciela, nim ten zdążył cokolwiek odpowiedzieć, doskonale wiedział, że mogliby przerzucać się słowami, kto ma rację do ostatniego gwizdka!
A może i dłużej…
Nie będziesz miał kogo winić za to, że spierdoliła Ci fala — mruknął, obracając się na niego z uśmiechem równie bezczelnym, co wypowiadane słowa, ale zwyczajnie nie mógł sobie darować. — Prawda Tutu? — zapytał, nachylając się ku niej na moment, po czym wyciągnął płasko dłoń w jej stronę, a dziewczynka bez wahania zamachnęła się jak to zwykle dzieci, by z całej siły przybić mu piątkę. Na co oczywiście, skrzywił się przeokropnie, jakby rzeczywiście bolało, co wywołało spodziewany wybuch śmiechu! To jedna ze sztuczek, której udało mu się jej nauczyć — zawsze zbijała piątkę z wujkiem, tak? Nieważne czy się z nim zgadzała albo czy w ogóle docierał do niej sens tego, co mówił, piątka musi być! Cokolwiek mówił Waititi, Amos w roli wujka spisywał się na medal, w końcu, ktoś musi ją tego wszystkiego nauczyć! Tego, czyli… tego czego nie nauczy tata, tak?
Jasne, nie krępuj się. Mi casa es su casa… — odparł, postanawiając przymknąć oko na to, że chyba nazwał właśnie złomowisko swoim domem, ale jakby nie patrzeć, to by się zgadzało… — Jak Ci idzie w ogóle? Wyjedziesz nim w tym roku jeszcze? — Amos z pewnością oferował swoją pomoc, i to nie raz, choć wcale nie musiał, by przyjaciel mógł na nią liczyć, ale zgadywał, że to jedna z tych rzeczy, którą musiał czy może raczej chciał zrobić samo, o.

kit waititi
kukabura
the boy next door
ODPOWIEDZ