starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
009.

Początkowo rozmowy z Ephraimem wpisywały się w harmonogram życia zarówno Larabel jak i samej Allison. Dziewczynka, gdy tylko słyszała, że mama rozmawia z panem kapitanem żądała wręcz włączenia trybu głośnomówiącego i zalewała go strumieniem pytań związanych z jego obecną lokalizacją. Czy syrenki mogły istnieć? Czy miał swojego delfiniego przyjaciela? Czy chorobę morską dostaje się z czasem, czy każdy ją ma? Jak czuje się Hotdog i czy on też może mieć chorobę morską? Pytania rozczulające w swojej abstrakcyjności z ciekawością zadawane przez siedmioletnią dziewczynkę. Lara - chociaż ciężko było się do tego przyznać - odczuwała jego nieobecność jakoś dotkliwiej, jakby z jakiegoś powodu teraz jego wyjazd dotyczył jej bardziej niż poprzednim razem.
Teraz? Teraz miała wrażenie, że te chwile należały do jakiegoś poprzedniego życia, wspomnienie Allie siedzącej ze swoim nowym kubkiem z marynarskim wzorem, w którym miała swój ulubiony sok i wyrzucającej pytania w stronę telefonu skryło się jakby za mgłą. A telefon przestał odpowiadać - czasem nawet nie wiedziała, czy miała go przy sobie i czy znowu nie zostawiła go w toalecie. Zrozpaczona w końcu zadzwoniła po pogotowie, kiedy w gorączce i odwodniona siedmiolatka zaczęła tracić przytomność. Trafiły do szpitala w Cairns, gdzie jedynie potwierdzono to, co powoli podejrzewali z Dionem. Białaczka. Diagnoza brzmiąca jak wyrok osiadła ciężko w jej żołądku, początkowo nie chcąc zakorzenić się w świadomości. Miała ochotę się rozpaść na milion kawałków - bo tak się czuła w momencie w którym sama siedziała naprzeciwko lekarza prowadzącego w jego gabinecie. Potakiwała wtedy głową, spoglądała na broszury informacyjne, słuchała planu leczenia, zadawała pytania, chociaż i tak na większość znała odpowiedź. Z perspektywy osoby trzeciej mogła wyglądać na osobę, która ze stoickim spokojem przyjęła diagnozę, która była ciężarem nie tylko dla zdrowia dziecka, ale także dla rodzica, który musiał stać się wsparciem dla swojej pociechy. Prawda była taka, że nie miała innego wyjścia - odcięła się od siebie i przybrała kompletnie inną rolę. Wróciła do dobrze znanych sobie mechanizmów, pewnego rodzaju zadaniowości, która pozwalała jej odsunąć od siebie destrukcyjne uczucia. Obrała cel i nie spuszczała z niego oczu, w sposób niemalże analityczny podchodząc do budowania planu na najbliższe tygodnie. Dużo łatwiej było jej myśleć o logistyce, o terminach kolejnych wizyt, o załatwianiu formalności związanych z dłuższą nieobecnością w szkole. Dużo trudniej było zachować te fasadę, kiedy mierzyła się z widokiem zapadniętej w szpitalną poduszkę Allison, której ciemne włosy rozsypały się na poszewce, która pytała co jej jest i kiedy będą mogły wrócić do domu. Wtedy żal ściskał jej serce i gardło, ale - nie wiedziała jakim cudem, może to ta sama siła, która kazała podnosić matkom samochody, biec niewiarygodne dystanse trzymała ją jakoś w szyku - starała się uśmiechnąć i wytłumaczyć jej co tak właściwie się stało. Twoja krew się popsuła skarbie, lekarze będą musieli ją naprawić. Nie dawała dojść do głosu poczuciu niesprawiedliwości, które próbowało wydostać się na powierzchnię. Bo przecież ona już to wszystko widziała, widziała podobne broszury, chociaż zamiast małego chłopca na obrazku znajdowała się wtedy kobieta w chustce na głowie. Chodziła na chemię, organizowała wśród znajomych i miejscowej społeczności akcję zachęcającą do zapisania się jako dawca szpiku. Było to okrutne - ta choroba już raz zabrała im ważną osobę, Christie. Czasem, gdy na chwilę zostawała sama pozwalała uchylić się złości - czy naprawdę jej zmarła przyjaciółka musiała być aż tak podła, aby siłą wyrywać Allison z ramion Larabel i zabrać ją do siebie? Innym razem prosiła w duchu, aby wstawiła się za nią i zainterweniowała, bo jeżeli niebo istniało to nie zasługiwało jeszcze na zabranie do siebie Allison.
Bardzo rzadko odstępowała od łóżka córki. Pierwsze tygodnie spędziły w izolacji, gdy podłączono Allie pod dożylną chemię. Lekarz mówił, że to konieczne, że agresywna pierwsza faza pozwoli im zniwelować najwięcej komórek nowotworowych. Trzymała ją za rękę, czytała książki i starała się obrócić to wszystko w zabawę. Zrobiły sobie zakupowy wieczór, kiedy wybierała sobie chustki na głowę, ponieważ pierwsze dawki chemii mocno uderzyły w kruchą siedmiolatkę. Allie zastanawiała się, czy przez podawaną chemię może dostać super mocy jak Hulk albo Spiderman. To była nadzieja - te przebłyski, w których dziewczynka wciąż przejawiała w sobie tę chęć życia i ciekawość świata, kiedy wciąż pytała i miała siłę by walczyć. Mówiła, że musi wyzdrowieć, bo przecież umówiła się z Jace'm, że razem wybiorą się na plażę szukać piorunów albo musi odwiedzić swoją ulubioną rybkę w akwarium i pokazać ją przyjacielowi. Właściwie przez cały ten czas odeszła od córki jedynie raz - przed zamknięciem w izolacji, aby położyć na stole swojego przełożonego zwolnienie chorobowe z uwagi na stan zdrowia córki, które indykowało, że w najbliższym czasie nie miała pojawić się w pracy. Nie protestował, nie pytał.
W końcu pojechały do domu, lekarze powiedzieli, że drugi etap walki z chorobą może spędzić w domu - chemie będą rzadsze i podawane w dłuższych odstępach przez co pobyty w szpitalu skrócą się do kilku dni. Lekarze kazali jej mieć nadzieję, mówili, że Allie jest silną dziewczynką, że zakwalifikowała się na leczenie za pomocą przeszczepu więc jest to dobry znak. Sama Lara wiedziała jak trudno jest znaleźć dawcę, ale nie mogła zrobić nic innego. Myślała, że w domu poczuje ulgę, ale nie było o tym mowy. Chociaż jej matka stała się nieocenioną pomocą to ani myślała zmrużyć oka. Nawet jeżeli złożyła głowę na poduszce to dosłownie na chwilę, bo gdy tylko słyszała cichy głos córki, zrywała się na równe nogi. Nie spała nawet wtedy, gdy Allie pogrążała się we śnie, jakby bała się, że coś się wydarzy, gdy straci ją z oczu. Mogłaby pozwolić sobie na słabość w obecności mamy, ale nie umiała. Wciąż działała, napędzana mistyczną siłą. Jednakże ile jeszcze miała dać radę walczyć z tym sama? Sama przez własny upór i nieumiejętność dzielenia się swoimi problemami? Może to dlatego, że czuła się odpowiedzialna za mamę, która poświęciła dla niej już tak wiele.
Allie spała w swoim pokoju, a Lara na chwilę usiadła w salonie ze szklanką wody. Takie chwile były najgorsze - sam na sam z własnymi myślami. Pochyliła się do przodu, ukrywając twarz w dłoniach, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. W pierwszej chwili pojawiła się konsternacja, w drugiej rozdrażnienie. Przecież nikogo się nie spodziewała. Ciężko podniosła się z kanapy, zakładając kosmyki włosów za ucho, bo te wyplątały się spod gumki. I o kimkolwiek myślała, na pewno nie spodziewała się tutaj jego. Przecież miał wrócić za kilka miesięcy, prawda? Ephraim przed tym wszystkim gościł w jej myślach zaskakująco często, później jednak wyparty całkowicie przez nową rzeczywistość. Czasem tylko pozwalała sobie na egoistyczną chęć posiadania go przy sobie, gdy przychodziły momenty, że traciła panowanie nad własnym oddechem, a łzy zbierały się pod powiekami. Na początku patrzyła na jego sylwetkę ze zmęczonym otępieniem w oczach. Kobieta, która otworzyła mu drzwi nie była tą, z którą żegnał się przed wyjazdem. Zawsze śniada cera niezdrowo pobladła. Policzki zapadły się w skutek nowej diety składającej się z kawy, wody i kromki chleba na siłę wmuszonej w zaciśnięty żołądek. Zmęczenie malowało intensywne cienie pod jej oczami. I nawet sprężyste loki zdawały się opaść. - Ephraim - wypuściła z ust jego imię wciąż zdziwiona jego obecnością, a w głosie tańczyła niepewność, jakby nie ufała już własnym zmysłom, jakby jego obecność tutaj miała być wynikiem fatamorgany. - W-wejdź, proszę - ocknęła się po chwili, robiąc miejsce w przejściu, po czym skierowała się w stronę salonu. W trakcie tego krótkiego spaceru próbowała poradzić sobie z nową falą emocji. Bo coś się zmieniło. Obecność jednego człowieka, który z jakiegoś powodu wydawał jej się dostatecznie silny, aby udźwignąć jej ciężar sprawiała, że czuła powoli rozluźniające się spięcie mięśni, jakby przez samą swoją obecność mówił jej spocznij, żołnierzu. Przełknęła ślinę. - Nie spodziewałam się, że ty... że tak szybko wrócicie - jeszcze starała się trzymać fasadę, z całych sił podtrzymując chwiejną konstrukcję. Jednakże gdyby zajrzał w jej oczy zauważyłby wszystko. Bo chyba przed nim nie umiała już udawać i chociaż ganiła się za to, to nie umiała chronić go przed swoim bólem, którego nie umiały ubrać słowa.

Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
fifty five
larabel & ephraim
Papo. To prawda, co mówili o Allison? Że nie wyzdrowieje?
Wypełnione łzami oczy Jonathana wpatrywały się w ojca, który — tak jak setki, a może nawet i tysiące razy wcześniej — kładł chłopca spać. Tym razem jednak pierwszy raz od długiego czasu znów w starym domu. Znów tam, gdzie być powinien. W ciepłej kołdrze z dogiem niemieckim wciśniętym obok i siostrą pod drugą ścianą. W jakiś sposób ta dziwna sytuacja Burnettów sprawiła, że Jace i Liberty zaczęli bardziej na sobie polegać i nie chcieli spać w oddzielnych pokojach. Ephraim posłusznie wstawił więc łóżeczko córeczki do pokoju starszego brata, gdzie współdzielili przestrzeń. Co prawda żadnym zaskoczeniem było, że ani jedno, ani drugie w tych łóżkach nie pozostawało — po półgodzinie byli już przy ojcu zajmując miejsce zarówno po lewej, jak i prawej jego stronie. We trójkę zasypiali prędzej, niż można było się tego spodziewać, a przynajmniej do czasu. Tym razem łzy zaschnięte na ciemnych policzkach syna nie pozwoliły marynarzowi odpocząć. Odkąd wrócił i zaczął myśleć o nowej rzeczywistości, w której nie miał już wracać tak szybko na wodę, minęło trochę czasu, a wraz z tym zaczęły do niego docierać aktualne wydarzenia Lorne Bay. Pani Jordan, mama jednego z kolegów Johnathana, a także dyrektorka szkoły na zebraniu rodziców poinformowała o chorobie Allison i o zbiórce, którą organizowali na leczenie. Był to pierwszy moment, w którym Ephraim w ogóle o tym słyszał, ale gdy tylko odrzucił pierwszy szok, wszystko zaczęło mieć sens. Brak telefonów ani informacji w ostatnim czasie ze strony Flemming mógł mieć wiele podstaw, ale Burnett nigdy nie pomyślał, że mogło chodzić o coś podobnego... Z dala od spojrzeń wszystkich przekazał odpowiednią sumę pieniędzy na zbiórkę, wiedząc, że gdyby chciał to załatwić bezpośrednio z Larabel, nie pozwoliłaby mu. Nieważne, jak bardzo potrzebowała tych pieniędzy. Zresztą... Nie chciał jej teraz zawracać głową takim tematem. Miała zupełnie inne, poważniejsze trudności na swojej drodze.
Dlatego też następnego dnia, gdy Jace udał się do szkoły, a Liberty do swojej grupy zajęciowej, przez jakąś dobrą chwilę Ephraim walczył sam ze sobą czy powinien był zakłócać rodzinny mir Flemmingów. Telefon Larabel już od jakiegoś czasu pozostawał głuchy i mężczyzna zwyczajnie zaczynał się niepokoić. Bo może nie chciała go widzieć. Może nie chciała z nim rozmawiać, może chciała być sama, ale mimo wszystko… Mimo wszystko chciał się przekonać o tym bezpośrednio. Szczególnie że choroba dziecka była czymś, czego nie mógł sobie wyobrazić. Ucieczka Jonathana była już wystarczająco ogromnym stresem dla rodziców i chociaż wszystko skończyło się dobrze, pozostawiło po sobie wyłom nie do naprawienia. Jak długo mogła wytrzymać Lara, zanim jej mur miał całkowicie się zawalić? Mur, którego nie mogła później naprawić? Nie. Ona nie zostawiła go samego w chwili próby i on nie zamierzał pozostać dłużny. W końcu nawet jakby wyrzuciła go za drzwi, wiedziałby, co się działo. Wiedziałby... Cokolwiek.
Miał co najmniej cztery godziny do końca zajęć Libbie i chociaż początkowo planował załatwić sprawy na mieście — jak zawsze po powrocie — odłożył je na kiedy indziej. Sklep ogrodniczy mógł odwiedzić innym razem. Szczególnie że tym razem jego rejs nie trwał tyle samo, ile poprzednie. Dwa miesiące zdawały się być niczym pstryknięcie palców w stosunku do sześcio- czy dziewięciomiesięcznych operacji. Od teraz wiedział, że już z tym koniec. Jego życie zmieniło się tak samo niespodziewanie, jak to Lary oraz małej Allison. Chociaż tych drugich z drastycznym skutkiem.
Gdy czekał pod drzwiami, nie był pewien, czy ktokolwiek był w domu. Jace wiedział tyle, ile mówiło się w szkole, a w szkole mówiło się tyle, ile wiedziano ogółem. Oczywiście — Larabel musiała utrzymywać kontakt ze szkołą, ale nie wierzył w to, że były to informacje upublicznione. Dlatego musiał pojechać, aby się przekonać. I chociaż początkowo nie wiedział, czego mógł oczekiwać, skłamałby, gdyby był gotowy na to spotkanie. Nie dlatego, że miał w myślach wizję niezniszczalnej, nienaruszonej chorobą córki policjantki, ale dlatego, że to, co zobaczył, łamało mu serce. Ona… Ona wyglądała źle. Miała rację — nie przypominała siebie z momentu ich ostatniego spotkania. Wręcz przeciwnie — wydawała się jak wychudzona, chorowita siostra bliźniaczka i Ephraim mógł się założyć, że właśnie widział gęstsze niż wcześniej siwe kosmyki w kruczych włosach Flemming. Postarzona przez brak snu, niedożywienie, z zapadniętymi policzkami wyglądała, jakby sama chorowała przez ostatnie tygodnie. Bez słowa wszedł za nią do wnętrza domu, rozumiejąc już, dlaczego nie dawała znaku życia. Wyglądała jakby była na granicy świadomości.
- Ściągnęli mnie wcześniej - wyjaśnił krótko, nie chcąc wchodzić w szczegóły. Wiedział, że mieli mieć na to czas później, ale chwilowo to nie miało znaczenia. Szybka informacja starczyła, bo cała uwaga mężczyzny była skupiona na kobiecie przed sobą. Bez słowa położył jej jednak dłoń na ramieniu, nie pytając, co się działo ani jak się czuła. Na pewno miała dość rozmów na ten temat i w żaden sposób nie miało jej to pomóc. A możliwość poirytowania mogła jedynie wzrosnąć. Nie po to tu był. Chciał dać jej znać, że wiedział — a przynajmniej słyszał — o tym, co miało właśnie miejsce i że troska kierowała jego ruchami. Nie sztuczna kurtuazja czy wypowiedzenie słów tak bardzo mi przykro. Nie teraz. Nie oni. W tym momencie to nie to miało mieć miejsce. Nie w ten sposób działali. Oboje wychowani przez wojsko oraz marynarkę wojenną wiedzieli, kiedy słabość ogarniała towarzysza broni i kiedy należało w milczeniu wykonać zadanie. Nie tylko przez obowiązek, ale przez silną więź zrozumienia. Bo nikt nie rozumiał walczących, jak ci, którzy również tam byli. Którzy to widzieli i wiedzieli, jak to wygląda. - Czego potrzebujesz, Lara? - Zakupy? Posprzątanie domu? Ugotowanie obiadu? Załatwienie innych naglących spraw? Był gotowy to zrobić i wesprzeć kobietę. Szczególnie że nie musiał się nazbyt rozglądać, by wyciągnąć wniosek, że potrzebowała pomocy. Opadnięte wyraźnie liście rozstawionych po domu kwiatów oznaczały jedno — że ich właścicielka umysłem znajdowała się daleko od spraw codziennych.
Przynajmniej jus się nigdzie nie wybierasz, papo.
Nie. Nigdzie się nie wybierał.
larabel flemming
easter bunny
chubby dumpling
starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
Prawda była taka, że zachorowała wraz z Allison. Choroba córki stała się i jej schorzeniem. Kiedy dziewczynka uchylała powieki, Lara starała się być dawną, zwyczajną sobą, byleby nie straszyć siedmiolatki. Uśmiechała się, żartowała, poruszała z nią tematy związane z przyszłością, jakby powrót do zdrowia miał być tylko kwestią czasu.
Nie poradziłaby sobie całkiem sama - to, że w lodówce coś się znajdowało było zasługą rodziców Larabel, którzy jak tylko mogli zaglądali do domu swojej córki i wnuczki. To jej mama koordynowała działania ze szkołą w sprawie zbiórki. Oczywiście Larabel wolałaby poradzić sobie sama, żyjąc w przekonaniu, że niepotrzebne jej jeszcze teraz były sztuczne akty altruizmu i patrzenie im na ręce w przypadku każdego wydanego dolara. Jednocześnie jednak musiała przyznać przed samą sobą, że nie jest w stanie udźwignąć z policyjnej pensji wszystkich wydatków związanych z leczeniem Allie. A przecież musiała jej zapewnić najlepsze metody z możliwych, wyjeżdżając choćby i na drugi koniec świata, jeżeli zajdzie taka potrzeba.
Może kiedyś jeszcze przejęłaby się tym, że nie rozpoznaje już kobiety, która patrzy na nią z lustra, że pewnie niedługo powinna zaprzyjaźnić się z farbą do włosów, aby zakryć kolejne pasma srebrnych loków. I z pewnością nie przejmowała się swoim wizerunkiem przy spotkaniu z Ephraimem. Zauważyła, że coraz mniej rzeczy ją obchodziło. Kiedy Allie spała, Lara przygotowywała jej posiłki zgodnie z wytycznymi od lekarza oraz zmiennością smaków dziewczynki, której żołądek był rozstrojony po intensywnej dawce chemii. Jeżeli już z tym się uporała, z maniakalną wręcz dokładnością czyściła każdy skrawek podłogi, po którym miała kroczyć Allie, bojąc się o odporność dziewczynki, chociaż było to absurdalne z uwagi na to, że nikt poza Larabel, Allison oraz matką Lary nie bywał w ich domu. Reszta? Pozostawała w opłakanym stanie. Z braku wygodnego miejsca do ułożenia się w salonie tam Allie spędzała raczej mało czasu, więc nie dbała o usychające kwiatki, czy nawarstwiający się kurz - o te części dbała jej mama. Bo Lara zwyczajnie nie miała siły już podnieść ręki, aby zetrzeć drewnianą powierzchnię. A jednocześnie niezmiennie nosiła swoją córkę na rękach, kiedy zaszła taka potrzeba bez zająknięcia się. Nawet jeżeli wieczorem kręgosłup dawał o sobie znać jeszcze po zabiegu pobrania próbki szpiku w celu przeprowadzenia badań. Szanse na to, że mogła stać się dawcą Allison i być może skrócić okres cierpienia swojej córki była naprawdę znikoma, ale jeżeli istniał chociaż jakiś mały procent to miała zamiar spróbować wszystkiego.
Nie chciała informować o wszystkim Ephraima przez telefon, szczególnie, że urządzenie w ostatnim czasie przestało dla niej istnieć. Trzymała je gdzieś przy sobie wyciszone jedynie do kontaktu z mamą oraz ze szkołą, ponieważ oprócz zbiórki musiała zacząć już składać aplikacje o domowe nauczanie, aby bez problemów Allie mogła wrócić w swój tryb nauczania kiedy choroba trochę odpuści i będzie w stanie chociażby usiąść bez bólu przy własnym biurku.
Właściwie dopiero pojawienie się Ephraima sprawiło, że trochę wróciła do rzeczywistości i na nowo zdała sobie sprawę z tego, że istnieje jakiś świat poza ich czterema ścianami. Starała się uśmiechnąć, podtrzymać jakąś marną iluzje normalności. - Dzieciaki pewnie muszą być zachwycone - zauważyła. Zdążyła zapałać ogromną sympatią do najmłodszych Burnettów. Szczególnie do Jace'a, z którym mogła spędzić więcej czasu przez wzgląd na przyjaźń z Allie, ale i mała Libbie chwytała za serce swoim uroczym usposobieniem. I przede wszystkim pamiętała, że nie tylko dla tej dwójki, ale także dla Ephraima rozłąka była trudna, a konsekwencje kumulujące się z ich obecną sytuacją rodzinną krzywdzące, takie raniące serce. - Napijesz się czegoś? - sama nie wiedziała skąd w niej ten upór, żeby zachować normalność. To nie tak, że wstydziła się Ephraima, przecież wiedziała, że był jedną z tych osób przed którym mogła obnażyć wszystkie swoje słabości. Chyba bardziej robiła to dla siebie, żeby jeszcze nie stracić zmysłów, żeby nie oderwać się aż nadto od otaczającej jej rzeczywistości. I żeby udowodnić samej sobie, że jest w stanie to udźwignąć. Upór godny pożałowania, nad którym jej matka załamywała ręce, powtarzając raz za razem, że to wina podobieństwa do dziadka. - Ephraim, przepraszam, że się nie odzywałam ja... - głos zadrżał jej na ostatniej sylabie, kiedy poczuła jego dłoń na swoim ramieniu. Zupełnie jakby tym jednym, prostym gestem miał zburzyć niestabilną w swojej konstrukcji fasadę, za którą próbowała się schować. Zwinęła usta w wąską linię, kiedy przeniosła spojrzenie na jego twarz. Nie wiedziała, co ma mu powiedzieć, jeszcze nigdy nie czuła się tak zagubiona, tak bezradna. Nie umiała sformułować prostej prośby, bo nigdy nie pozwalała sobie na pomoc w banalnych sprawach. Zresztą, one nie miały teraz znaczenia, nawet nie znajdowały miejsca wśród jej myśli. - Żebyś mi powiedział, że wszystko będzie dobrze - odparła po chwili, skupiając się wyjątkowo intensywnie na nitce wystającej z jej rękawa. Wiedziała, że to karmienie się złudzeniem, że choroby nie można było prześcignąć, że nie zawsze obrana taktyka przynosiła zwycięstwo, ale chyba właśnie tego potrzebowała. Objęła się w pasie jedną ręką, druga sięgając do zgięcia między szyją a barkiem, jak to miała w zwyczaju w chwilach największego dyskomfortu. A jednocześnie nie odrywała od niego wzroku. - Ja... ja nie mogę jej... - słowo stracić już nie przeszło jej przez gardło. Tak, jak oczy napływały łzami, które wystarczająco długo trzymała w sobie, tak traciła panowanie nad swoim głosem. Nie umiała na głos wypowiedzieć swojej największej obawy, którą z oporem próbowała zepchnąć w najodleglejszy kąt, zakopać pod piętrzącymi się obowiązkami. A jednak ta natrętnie wracała, przypominając o bólu, który teraz zakleszczył się w jej klatce piersiowej. Walczyła ze sobą, walczyła jeszcze z tym, aby całkowicie się nie rozpaść, nie w tym momencie, nie kiedy dopiero co przyjechał. Jednakże przegrywała z najsmutniejszy z możliwych sposobów, jej usta drżały, oddech nie chciał przedostać się przez narastającą kulę w gardle. Na to było już za późno, a gest dłoni ułożonej na ramieniu potraktowała jako zaproszenie. Czuła, że jeżeli nie złapie się go teraz, ugnie się pod ciężarem ostatnich tygodni, tych wszystkich emocji, obaw i niepewności, które trzymała blisko serca, nie pozwalając im wydostać się na powierzchnię. - Boję się - nie wyznała tego wcześniej, nie nazwała tej emocji wcześniej. I wraz ze zwerbalizowaniem tego co rozsadzało ja od środka krótkie prychnięcie wyrzuconego z trudem powietrza zapoczątkowało strumień łez cieknący z oczy brunetki. Nie czekała tym razem na gest z jego strony, nim się zorientowała chowała już twarz w jego klatce piersiowej, palce kurczowo zaciskając na materiale jego koszulki.
Trzymaj mnie, bo już dłużej nie dam rady.
Ratuj, bo tonę.


Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Świat stawiał rodziców w okrutnych sytuacjach. Kto mógłby wszak bez wzruszenia przetrwać chorobę dziecka? Ephraimowi zwykła gorączka podczas ząbkowania Jonathana czy krzyki podczas przewijania Liberty łamały serce. Nie chciał nawet myśleć o tym, co by było, gdyby znalazł się na miejscu Larabel. I to nie tak, że nie wiedział nic o strachu, jaki mogła przeżywać — wszak ucieczka Jace’a dała mu wyraźny posmak przerażenia związanego z życiem dziecka. Niewiedzą, niepewnością, własną bezsilność, które stanowiły okrutną mieszankę, od jakiej aż robiło mu się niedobrze. W końcu jak można było normalnie funkcjonować w takim stanie? On sam przekonał się już, że nie był do tego zdolny. Wszystko wszak kierunkowało się w jednym kierunku — kierunku wyratowania potomka bez względu na przeszkody. Bez względu na to, gdzie i z kim się znajdowało. Gniew, jaki w nim wrzał tamtego dnia, nie czynił z niego człowieka. Czynił z niego coś kompletnie innego. Coś, co powinno było przerażać nawet jego samego, ale tak się nie stało. Nie w przypadku tragedii, jaka się przed nim rozwijała. Czy jednak gniew sprowadziłby go do stanu, w jakim znajdowała się aktualnie Larabel? Czy palenie się ognia nienawiści wobec nieodgadnionej siły spaliłoby o całkowicie, pozostawiając jedynie popiół i zgliszcza? A może pędziłby go przed siebie, aż sam padłby z wyczerpania, by tylko umrzeć w pogoni za odpowiedzią? Może w jego życiu nie pozostałoby już nic innego poza szukaniem zaginionego dziecka? Walka z jego chorobą? Może zmieniłby się nie do poznania. Może...
Nie wiedział, czego miał i czego mógł się spodziewać po pojawieniu się w domu rodziny Flemming. Szybko jednak stanął twarzą w twarz z nagą prawdą o tym, co miało miejsce we wnętrzu delikatnej skorupy wytworzonej przez Larabel i zwanej „udawaniem”. Mogła stroić miny do sąsiadów i udawać, że wszystko miała pod kontrolą, kiedy tak naprawdę jej tarcza była niemalże zniszczona i jedyne, czym się chroniła, to słabą imitacją. I on to widział. Bo może nie znał jej przesadnie długo, lecz zdążył poznać to, co sprawiało, że Larabel Flemming była sobą. Dotarł do rdzenia, który zdawał się coraz lepiej poznawać. Szczególnie że poznawał w nim wiele wspólnych elementów z samym sobą. I dlatego też wiedział, że starała się zachowywać twarz. Ale nie musiała. Nie powinna tego robić przy nim. Nie, gdy obserwował ją uważnie, gdy wypowiadała kolejne słowa i odzierała z siebie ułudę, którą się owinęła. Nie odzywał się, pozwalając naturze działać, bo chociaż nie pozostawał bezduszny, widział, jak bardzo zagubiona była w aktualnej sytuacji. Żebyś mi powiedział... Nie mogę... Boję się... Te wszystkie naturalne ludzkie odczucia i pragnienia stanowiły część jej aktualnej rzeczywistości i były powierzone jego osobie. Wszak mógł jedynie domyślać się, że Flemming nie podzieliła się nimi wcześniej z nikim, ale przeczuwał, że podobne słowa nie uciekały z jej ust z łatwością. Czekał, obserwował i...
Przez pierwszy moment znieruchomiał. Bo nie. Nie spodziewał się tego, co nadeszło. Nie w tej relacji. Nie w stosunku do niego. Zbliżenie, jakiego jeszcze nie mieli; chwila jej słabości szukająca wsparcia i ochrony zbiła z tropu męską analizę sytuacji. Bo to było coś nowego. Coś znów boleśnie intymnego... Przez chwilę stał wciąż niczym porażony gromem, ale w końcu się poruszył. Jedno z jego ramion oplotło damskie plecy, podczas gdy wolna dłoń nieśmiało osiadła na oklapniętych, wysuszonych włosów. Pozwolił na to, by konwulsje spowodowane płaczem przechodziły na jego ciało, ale chciał, aby i Larabel odczuwała panujący od niego spokój oraz ciepło. Bo wraz z chorobą przyszedł również chłód — kobieca skóra była nie tylko niezdrowo blada, ale także zimna. Nie taka, jaką ją zapamiętał. I chociaż milczał, na jego twarzy widać było skupienie i stężenie — jak zawsze, gdy gotował się do czegoś, rysy jego twarzy wyostrzały się niczym zapowiedź nadchodzących zmian. Bo nie mógł tak po prostu pozwolić na to, co właśnie miało miejsce. Nie tylko na chorobę Allison, ale także na rozpacz, która pożerała ten dom i jego mieszkańców.
Dlatego też koniec końców — gdy kobiece ciało zaczęło odrobinę się rozluźniać — wrócił dłonią na ramię kobiety, by zrobić to samo z drugą ręką, po czym delikatnie ją od siebie odsunął. Niezbyt daleko, ale chciał, aby była w stanie swobodnie na niego patrzeć. Nawet jeśli nie chciała podnosić spojrzenia, nie zmuszał jej. Ale chciał, aby miała taką możliwość, szczególnie że to, co zamierzał jej powiedzieć, nie mogło być przedstawione w pozycji, w której znajdowali się wcześniej. I Larabel wkrótce miała pojąć dlaczego. I sam Ephraim nie wiedział, czy miała to przyjąć, ale był czas na smutek i był czas stanięcie twarzą w twarz z rzeczywistością, lecz nie w celu poddaństwa. Celowość zachowań kierujących mężczyzną była zupełnie odmienna. Dlatego też to zrobił — przełamał ich bliskość, odzywając się w sposób, który wielu mógł wydawać się niewłaściwy. Wyprostował się przy tym, obserwując wątłą sylwetkę przed sobą. A więc obawiała się, że miała stracić Allison?
- Ona wciąż tu jest. - Ton, który wydobył się z męskiego gardła, nie niósł w sobie słabości, rozczulenia czy pożałowania. Nie był także czuły. Przed Larabel nie stał już jedynie człowiek, któremu mogła zawierzyć, lecz stał wieloletni dowódca, który nie zamierzał pozwalać swoim podwładnym się nad sobą użalać. Nie, gdy jeszcze nie był na to odpowiedni czas. - Twoja córka nie odeszła, a ty marnujesz czas w ten sposób. - To jeszcze nie nadeszło. Może nigdy też nie miało. A ona? Dała zapaść się rozpaczy. Dała ześlizgnąć się w przepaść otchłani. Porzuciła wszelką nadzieję. - Wiem, że ciężko ci teraz o tym myśleć, ale nie możesz tak teraz wyglądać. - Czy był to kolejny cios? Czy mówiąc to wszystko, był okrutny? Bo może i był, ale nie z chęci pastwienia się nad nią. Nie. Robił to, bo wierzył. Wierzył w nią i to, kim była. - Sądzisz, że Allison będzie łatwiej, widząc cię taką? - Nikt inny by tego nie zrozumiał. Co zobaczyliby na wskazanym obrazku? Co powiedzieliby, widząc ich takich? Nieczuły, okrutny mężczyzna dobijający pogrążoną już w rozpaczy matkę? Może. Ale ludzie byli ślepi. Tak jak i ona w tej chwili. Bo tak. Miała rację, że chorowała razem z Allison, ale nie sądziła, że działało to w obie strony? Że jej cierpienie pozostawało tylko jej? Że należało tylko do niej? Że oddziaływało tylko na nią? Jak miała przydać się dziewczynce całkowicie zdruzgotana? Jak miała starać się ją ocalić w takim stanie? Co miała myśleć Allison, widząc matkę w takim stanie? Poddaną i zagonioną w kąt bez nadziei na przyszłość?
I tak. Może nic się nie zmieniło — wyniki, analizy, badania, stan świata — ale zmieniło się tyle, że nie była w tym już sama. Gdy upadała, nie mogła leżeć w miejscu. Nie mogła się poddawać. Dowódca, jak i współbracia mieli za zadanie postawić ją na nogi, włożyć jej w dłonie karabin, który wypadł jej z uchwytu i wskazać kierunek walki. Bo nie było czasu ani miejsca na płacz. Ten tylko utrudniał wizję tego, co znajdowało się naprzeciwko.
Strzelaj, do cholery. Stań i walcz, bo to jeszcze nie koniec.
larabel flemming
easter bunny
chubby dumpling
starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
Nie zauważyła początkowej sztywności w jego gestach. I pozwoliła sobie na wyrzucenie z siebie tego wszystkiego, co sprawiało, że czasem kolejny oddech stawał się zbyt ciężki. Może to nie było racjonalne, może kiedy emocje opadną zrozumie, że potrzebowała prostolinijnego podejście Ephraima do sprawy, żołnierskiego wręcz ustawienia jej do pionu. Teraz jednak odsunęła się jeszcze dalej niż na wymuszoną przez niego odległość czując mieszankę zażenowania swoją własną słabością i sposobem w jaki ją okazała. Przez chwilę chyba żałowała, że odsunęła od siebie iluzję, jaką w pierwszych zdaniach próbowała go nakarmić. Bo gdyby przy niej została, może nie czułaby tego, co czuła teraz. A w jej klatce piersiowej gotowała się złość.
Hipokryta.
Irracjonalna złość podsuwała jej obraz owładniętego furią Ephraima, który zdawał się nie zauważać nikogo na swojej drodze, gdy po kilku godzinach niewiedzy o stanie Jace'a, wtargnął do tego samego domu, w którym teraz stali. Wtedy nie śmiała nawet wlewać do jego uszu słów zapewnienia, próbować uspokoić bo widok wstrząśniętego złością Ephraima mógł jedynie zwiększyć strach ze strony małego chłopca. Nie miała pojęcia co miał na celu, czy złość jaka - paradoksalnie - rozświetliła jej spojrzenie. A właściwie zapaliła je chociaż policzki, wciąż były mokre od łez. Emocje zmieniały się jak w kalejdoskopie, a ona aby dać sobie chwilę na ochłonięcie - nawet w takich sytuacjach nie chciała pozwolić emocjom dyktować słów, których później nie będzie mogła odwołać, które już na zawsze wpiszą się w ich historię, jaka by ona nie była - przetarła dłońmi twarz, wplatając palce pomiędzy kosmyki włosów. - A ja myślałam, że zrozumiesz - zdała sobie sprawę, że nie mogli być w każdej kwestii podobni, że niektóre części ich osobowości różniły się aż za bardzo. I nie miała mu tego za złe, ale po raz pierwszy poczuła, że w jego oczach stała się słaba, że podobnie jak jej matka uznał moment słabości za oznakę tego, że się poddała. Po prostu okazali to w inny sposób. Pani Flemming w nieznośny wręcz sposób obchodziła swoją córkę na palcach, podczas gdy on chciał postąpić z nią jak z kolejnym marynarzem, którego przerósł ciężar noszonego munduru. To właśnie jednak żołnierskie wychowanie sprawiło, że odkładała te wszystkie emocje do pudełka, odsuwając je od siebie z daleka, nie umiejąc znaleźć sobie środowiska, w którym mogłaby je przeprocesować w zdrowy sposób. Bo musiała maszerować dalej, bo musiała zapewnić jej leczenie, pieniądze na kolejne sesje oraz leki, które nie były refundowane. To ono doprowadziło do mementu, w którym w końcu pękła, nie umiejąc już nieść tego pudełka, które stało się zbyt ciężkie dla niej samej. - Nie jestem jednym z twoich marynarzy, Ephraim i nie jesteśmy na statku - z każdą sylabą odzyskiwała panowanie nad swoim głosem. Ten przynajmniej nie drżał już od szlochu, który niedawno wydzierał się z jej gardła, chociaż pozostała po nim charakterystyczna chrypa. W pierwszej chwili poczuła tę potrzebę, podsycaną uczuciem niesprawiedliwego osądu, udowodnienia mu, że jakikolwiek obraz sytuacji stworzył sobie przez te kilkanaście minut ich interakcji i plotki, które z pewnością mieszały się z prawdziwymi informacjami przekazanymi szkole, nie miał odzwierciedlenia w rzeczywistości. - Nie mam czasu się przejmować tym jak wyglądam i nie wiesz jak mi ciężko - stwierdziła, jakby było to oczywistością. Bo czuła wstyd, za każdym razem, kiedy nie było jej przy Allison, kiedy nie przeczesywała stron internetowych w poszukiwaniu informacji. Zrozumienie, chyba tego ostatecznie chciała. Tylko tyle i aż tyle. Prawdziwego zrozumienia, które myślała, że otrzyma od niego bo przecież również był rodzicem, poznał przedsmak tego zjadającego od środka strachu o życie własnego dziecka i zmierzył się z bezsilnością wobec niewiedzy na temat jego przyszłości. Myliła się - bo chociaż mógł być najlepszym ojcem na świecie to wciąż nie będzie znał więzi jaka łączyła dziecko z jego matką. Z matką, która zmuszona okolicznościami pełniła dwie role, balansowała między działaniem zwyczajnym dla ojcowskiego racjonalizmu i czułością, która zwykle leżała po stronie matki. Przecież nie prosiła go o wiele, a jedynie głupie zapewnienie, które chociaż na chwilę miały uleczyć wciąż sączące się rany. Ranę po pękniętym sercu, którego kawałki wbiły się w każdą część jej ciała, sprawiając jej ból. - Jeżeli przyszedłeś tu po to, żeby mi powiedzieć, że poddałam się w walce o własne dziecko, to możesz już iść - nie było słychać w jej głosie złości, która próbowała się przedostać wcześniej, a raczej rezygnację. Bo ostatecznie pozwoliła chęci wykrzyczenia mu wszystkiego w twarz umrzeć wraz z kolejnymi oddechami przez nią zaczerpniętymi. Niezmiennie pozostawała kobietą dumną i niezwykle upartą, a poza tym chciała robić z siebie męczennicy. Bo w tej chwili jego słów nie odczytywała jako wsparcia dowódcy, a jako znak, że wciąż pozostawała sama. Chociaż po części miał rację - strach pożerał jej siły, które mogła przeznaczyć na inny cel, bo wiedziała do jakiego finału może prowadzić ta choroba. A ilekroć patrzyła na Allie widziała Christie w ostatnich miesiącach jej życia. I wiedziała, gdzieś pod tą złością, że tylko i wyłącznie pozwolenie sobie na opuszczenie blokady, wypuszczenie łez, które trzymała przez tyle czasu pozwoliło jej na poczucie tego gniewu, chwilowe zapomnienie o niedoborze snu, o zaciśniętym żołądku. Lara musiała być silna za nie obie. I chyba potrzebowała, aby ktoś był silny za nią.
Ogrom emocji przytłoczył ją za bardzo pomieszany z doświadczeniami ostatnich tygodni sprawił, że nie czuła się pewnie na własnych nogach, niepewnie wycofała się więc w stronę kanapy, sięgając po szklankę wody, która stała tam od początku. Pochyliła się do przodu opierając czoło na dłoni, jednocześnie zerkając na pozostawiony w bałaganie stolik nocny. Wyniki wraz z wypisem ze szpitala, harmonogram kolejnych wizyt w szpitalu w Cairns wraz z odpowiednimi skierowaniami. Lista leków, jakie miała przyjmować w domu. Notatki spięte w segregatorze; numery telefonów, adresy, daty. Kalendarz z opisaną każdą datą. Uniosła głowę nieznaczenie do góry, jakby chciała sprawdzić czy faktycznie wyszedł.

Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Słusznie można było mu zarzucać zbyt powierzchowne, zbyt mało dokładne zaznajomienie się w sytuacji. I może gdyby widział Larę po raz pierwszy; może gdyby nie znał jej wcześniej; może gdyby nie wiedział, co miało miejsce, zgodziłby się z takim sądem. Zgodziłby się, że wychodzenie w przód i nazywanie rzeczy w sposób, w jaki właśnie to zrobił, było niewłaściwe. Było krzywdzące i okrutne wobec rozpaczającej właśnie nad życiem swojego dziecka matki. Sęk w tym, że Ephraim patrzył na sytuację nie poprzez chorobę Allison, ale poprzez aktorów, osoby biorące w niej udział. A jedną z głównych ról w wydarzeniu grała kobieta, która stała się w ostatnim czasie dla niego bliska. Stała się kimś, kogo mógł nazywać kimś więcej niż jedynie znajomą. Bo widział ją w wielu stadiach rozpaczy — od tej spowodowanej tęsknotą za bliskością z drugim człowiekiem, do tej zlęknionej, gdzie naruszone zostały granice jej cielesności. Widział ją we łzach i widział ją z uśmiechem na ustach. Nie widział tylko jednego oblicza Larabel Flemming, jakie było dozwolone dla reszty ludzi. Dla niego, przed nim nie było masek, czym potwierdziła również i teraz odarciem się ze wstydu. Przyznaniem do strachu, do lęku, do bezsilności. Rozumiał, że widziała w nim kogoś zadanego, komu mogła ów słowa i wyznania powierzyć. Jego zachowane nie było więc skierowane chęcią skrzywdzenia jej czy odrzucenia tego, co mu ofiarowała. Nie chciał, aby się przed nim zamykała, ale równocześnie wiedział, że stan, w jakim była, był szczelnie zamkniętą pułapką rozpaczy — jakiekolwiek słowa, które dochodziły z zewnątrz, były traktowane jako wrogie. Dlatego nie zaskoczyła go swoim dorzuceniem i awersją. Bo potrafił to zrozumieć — fakt, że ciężko było przełamać się z pułapki strachu. Czarne myśli, czarne emocje, czarna rzeczywistość zalewały wszak nie tylko ciało, lecz także i umysł kobiecy od tygodni. Utknęła więc głęboko w tym gęstym oceanie negatywu. Zakopała się za słowami niewiedzy oraz delikatności, z jaką się wobec niej zwracano i z jaką się z nią obchodzono. Nic więc dziwnego, że jego ostre słowa oraz potrząśnięcie klatką sprawiło, że nie chciała na niego patrzeć. Że widziała w jego sylwetce zdrajcę, którego wpuściła do swojego życia, by finalnie nie przeszedł próby lojalności oraz zrozumienia. Bo przecież nie rozumiał. Nie chciał zrozumieć. Prawda była jednak taka, że Ephraim nie był w stanie dokładnie postawić się w sytuacji Larabel, bo te uczucia były tylko jej. Jej własne. Nikt nie był w takiej samej co ona sytuacji i ci wokół, którzy obserwowali rozwój, mogli sobie jedynie wyobrażać, próbować przybliżyć się emocjonalnie do stanu, jaki ogarnął kruche ciało kobiety. Tak jak i ona nie mogła zrozumieć, co odczuwał tak naprawdę Burnett z żoną, gdy Jace uciekł. Jak i ona nie mogła pojąć rozpadu ich rodziny, tak i on nie mógł całkowicie zatopić się w emocjach, które towarzyszyły jej samej.
I może miała rację. Może nie musiał jej ocalić. Może nie jego odpowiedzialnością było wyciągnięcie jej na powierzchnię, bo czym był wobec niej dłużny? Niczego jej nie obiecywał. Niczego od niej samej nie chciał i nic ich ze sobą nie wiązało prócz rozmów, jakie prowadzili. Nawet sytuacja z Allison nie była tak naprawdę ustalona. Była tylko i wyłącznie eksperymentem na krótki czas, który koniec końców mógł rozpaść się w ich dłoniach, by nigdy nie przejść dalej. Nie. Nie mogli tego wiedzieć. Tak samo jak nie mieli trwałych fundamentów do tego, aby mieć wobec siebie jakikolwiek dług czy poczucie uwiązania. A jednak Ephraim, patrząc na gesty i słuchając wyrzucanych z ust kobiety słów, nie mógł tak po prostu nie odczuwać wobec niej powiązania. Relacja, jaką współdzielili, nie była na tyle wątła, by przestraszył się jej rzucanymi w wielkich emocjach wyrzutami. Mogłaby mu nawet powiedzieć, że go nienawidziła i nie uwierzyłby jej. Bo nawet jeśli mogła odczuwać to w danym momencie, po opadnięciu emocji nie wierzył, by ta mądra, ciepła kobieta pozwoliła na trawienie się nienawiści. By nie zrozumiała, co miał tak naprawdę na myśli. I nawet jeśli mogła uznać, że był zbyt surowy, nie kłamał. Nie chciał jej krzywdzić. Nie chciał stawać naprzeciwko niej w postaci wroga czy zdrajcy, bo nim nie był.
Pozwolił więc, aby mówiła. Aby odsuwała się i patrzyła na niego, jak jeszcze nigdy przedtem. Nie zatrzymywał jej ani nie próbował uspokajać. Larabel trawiła inna choroba, bo choroba serca była najpewniej najgorszą ze wszystkich możliwych. Cierpiała i nie sprawiało radości Burnettowi uzmysławianie jej o tym, ale równocześnie nie mógł jej tak zostawić. Nie mógł jej pozwolić, aby znajdowała się w nienaturalnym dla niej stanie. Bo nie budowało jej to w żaden sposób. Nie motywowało. Nie widział w niej poddania, ale nie widział też siły, by iść dalej.
Gdy opadła na kanapę, milknąc, nie odezwał się od razu. Nie poruszył się również w żaden sposób. Zachowywał spokój, jednak nie było w nim oziębłego chłodu. Patrzył uważnie, lecz nie bez ludzkiego punktu widzenia. Nie widział w niej jedynie żołnierza ani jedynie matki. Widział ją w całości tego wszystkiego i tylko ona mogła zdecydować, czy zamierzała go w swej przestrzeni tolerować, czy anihilować. Nie czekał zbyt długo, aby znów zabrać głos, ale pozwolił ciszy wybrzmieć, zanim się odezwał.
- Więc mam mówić to, co chcesz usłyszeć?
larabel flemming
easter bunny
chubby dumpling
starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
- Czasem wystarczy tylko tyle - odparła unosząc zmęczone spojrzenie w jego kierunku. Wiedziała z czym się mierzy, jak nigdy wcześniej czuła odpowiedzialność za swoją córkę na swych ramionach. Pożerała ją jednak bezsilność, świadomość, że mogła robić to wszystko, mogła zjeździć cały kraj w poszukiwaniu najlepszego specjalisty dla Allie, szukając najlepszego sposobu leczenia, ale prawda była taka, że w obliczu tej choroby była bezsilna. Nie było czynności, którą mogłaby zrobić, aby zapewnić córce powrót do zdrowia. Musiała jedynie iść na przód i wierzyć, że wszystko będzie dobrze. A czasem trudno było wierzyć, trudno było się nie poddać bezsilności, kiedy ta ciężko opadała na klatkę piersiową, nie pozwalając zaczerpnąć pełnego oddechu. I trudno było zachować uśmiech, kiedy znało się inne zakończenie tej historii. Ten ciężar spadł na chwilę, kiedy pozwoliła sobie na wybuch kumulujących się od tygodni emocji, kiedy trzymała je blisko siebie, dla dobra wszystkich. Przecież Allie nie miała widzieć jak płacze. Podobnym żalem nie chciała zarzucać swojej matki, która była kobietą o wielkim i przede wszystkim wrażliwym serce. Nie chciała jej dokładać jeszcze swojego cierpienia. Bo w swoim świecie to ona grała rolę podobną do tej, którą Ephraim spełniał w swojej rodzinie. I kiedy ktoś wymierzał cios bezpośrednio w nią, nie było drugiej osoby, której ramienia mogłaby się złapać.
Aby dać sobie chwilę na złapanie oddechu, na pozbieranie myśli, które ostatnio trudno było pozbierać, gdy pozostawała z nimi sam na sam w swojej bezczynności, zacisnęła palce na jednym z segregatorów leżących na biurku, wcześniej sięgając po chusteczkę, aby w końcu doprowadzić się do porządku po tym wybuchu. Nie zaglądała jednak do środka, wyglądało to jakby po prostu chciała zająć czymś swoje palce, znaleźć dla siebie jakieś rozproszenie. - To nie tak, jak myślisz - powiedziała nieco zachrypniętych głosem, wciąż jednak skupiając się na granatowej okładce trzymanego przez siebie przedmiotu. Nie była zła na niego - przynajmniej nie tak całkowicie. Wiedziała, że sporo tej złości pochodziło z kompletnie innego miejsca, a słowa wypowiedziane wcześniej były jedynie małym wentylem przez który mogła spuścić z siebie całe ciśnienie i zapewne, gdy całkowicie wróci do równowagi będzie w stanie mu podziękować za stworzenie podobnej przestrzeni, gdzie mogła sobie na to pozwolić. - Jej mama zmarła z powodu tej samej choroby, kiedy byłam w Afganistanie - tego się bała, że podobnie jak podczas choroby Christie przegapi moment, w którym byłaby najbardziej potrzebna, w którym mogłaby zrobić cokolwiek więcej, aby zatrzymać ją tutaj na dłużej. Ale nie było jej na miejscu, kiedy Christie żegnała się z tym światem, kiedy została zmuszona do zostawienia tego świata, do zostawienia swojej córki w objęciach Larabel. Dlatego nie spała, nieważne czy Allison sama odpoczywała w swoim łóżku, czy jej oczy były otwarte i potrzebowały widoku matki w zasięgu wzroku. Ona nie spała i była przy niej. Gdy nie spędzała czasu z Allison grzęzła w internecie, szukając fundacji, które pomagają w takich sprawach, przygotowując się do akcji promującej zapisywanie się do bazy dawców szpiku czy szukanie lekarzy. To kiedy nie miała już czym się zająć, kiedy osiągała pewien próg i musiała zmierzyć się z samą sobą, traciła grunt pod nogami. Bo nagle nie musiała już wspierać Allison, która zaskakująco spokojnie spała tuż obok, nie musiała wisieć na telefonie z sekretarką lekarza, póki ta nie wcisnęła ich na najbliższą konsultację. Była tylko ona i jej strach powodowany bezsilnością. - Dlatego kiedy postawili diagnozę nie mogę spać, po prostu nie umiem. Siedzę przy niej cały czas, szukam fundacji, wydzwaniam po lekarzach, mama pomogła z organizacją zbiórki w szkole. Ja po prostu potrzebuję tego nawet pustego zapewnienia, że to się nie skończy tak samo jak z Christie, że ona nie zabiera mi jej w ten sposób do siebie- jeżeli miał ją oceniać, niech robi to mając pełen obraz kilku ostatnich tygodni, a nie jedynie swoje wyobrażenie postawione na momencie, w którym faktycznie pozostała sam na sam ze sobą i nie umiała tego unieść. Chociaż jej słowa były pełne emocji a głos drżał od nich lekko ona nie czuła już tej bestii wierzgającej w jej klatce piersiowej, dlatego mogła mówić, panując nad swoim głosem. I jednocześnie nie było osoby, której zaufałaby na tyle, aby po prostu naładować baterie. Bo żadne z nich nie umiało uratować Christie... Larabel zwracała się do różnych źródeł po pomoc, szukała lekarzy, ale tez modliła się codziennie o zdrowie dla swojej córki. Pościła sumiennie wierząc, że jeżeli medycyna ją zawiedzie, to pozostaje ten czynnik trudny do wytłumaczenia. Ten, w którym nagle choroba zawraca, kiedy lekarze nie potrafią tego wytłumaczyć, ale to ostatecznie się dzieje. Liczyła, że jej modlitwy będą usłyszane. Wzięła głębszy wdech, wytarła jeszcze nos w chusteczkę nim zgniotła ją w dłoni i ponownie wróciła do niego spojrzeniem. - Pytała o ciebie - zwróciła się bezpośrednio do niego, a kącik ust drgnął delikatnie do góry. - Pytała się, czy kiedy wrócisz, a ona wyzdrowieje będziemy mogli pojechać do oceanarium w Cairns bo musi wam pokazać swojego delfina - to chyba właśnie ta dziecięca nadzieja Allison jeszcze sprawiła, że nie zakopała się gdzieś całkowicie. Bo miała doprowadzić do tego, że pojawią się w tym cholernym oceanarium.

Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Patrzył na nią, rozumiejąc, że nie powinien był jej oceniać tak pochopnie. Wiedział przecież, że nie mogła się poddać. Nie ona. Jej stan po prostu zbyt mocno go dotknął. Za bardzo ciągnął w przestrzeń myśli, które zakłócały właściwe spojrzenie. Które sprawiało, że mógł dotrzeć myślami tam, gdzie i ona. W końcu co wydarzyłoby się, gdyby jedno z jego dzieci zachorowało? Co wówczas oznaczałaby jego rola jako rodzica, jako ojca? Dobre chęci nie wystarczałyby, a pozytywne nastawienie na niewiele by się zdało. Przecież nie był lekarzem. Nie mógł własnymi dłońmi sięgnąć po źródło choroby i wyrwać je z niewinnego ciałka, by odrzucić zło jak najdalej. Wiedział, że nie byłby w stanie pokonać w tej skomplikowanej formie skazy, jaka padłaby cieniem na jego rodzinę, ale zdecydowanie nie stawałby się tą bolesną wersją siebie. Nie zapomniałby o celu. I tak jak Pamela byłaby tą tętniącą częścią emocji, on postawiłby na działanie. Tak, jak wtedy, gdy Jace zniknął i nie wiedzieli, gdzie był. Zapewne nadszedłby taki moment, w którym pozostałoby mu jedynie tłuczenie głową w mur ze względu na brak dalszych możliwości, ale chciałby wierzyć, że działałby dalej. Aż do skutku. Walczył, szukał, naciskał tam, gdzie było trzeba. Chciał wierzyć, że nie poprzestałby na zamartwianiu się i poupadaniu na w zmysłach. W zdrowiu. W zwykłym życiu społecznym.
A patrząc na Larabel, tak bardzo nie chciał, aby utraciła w tym wszystkim siebie. Swój cel oraz zrozumienie, jakie wiązało się z jej rolą jako matki. Oczywiście, nie był w stanie jej zrozumieć pod tym względem w pełnej tego formie. Nie był kobietą. Nie był matką. I nawet jeśli zdawał sobie sprawę z faktu, iż Flemming nie nosiła Allison pod sercem przez dziewięć miesięcy, wciąż pozostawała bardziej zżyta na poziomie emocjonalnym z dziewczynką. Rozumiała ją, bo sama kiedyś była tak samo mała i tak samo w tym świecie dorosłych zagubiona. On był ojcem. I chociaż umiejącym być niesamowicie czułem, nie był matczyną figurą. Jak wiele bólu mogła znieść jedna osoba? Jak wiele zmagań w sobie nosiła? Czy w ogóle była możliwość stanięcia z nią twarzą w twarz, nie czując, że coś mu uciekało przez palce? Coś, co ona pojęła i musiała nieść na swoich barkach. Samotnie.
Nie podszedł. Nie zrobił kroku, chociaż wydawać by się mogło, że powinien. Szczególnie po ich ostatnim spotkaniu, gdzie pewna granica dotyku była przekroczona, a oni zdawali się być na poziomie znajomości, by być w stanie ponad to. A biorąc pod uwagę okoliczności, świadomość obecności jako takiej, na tym najbardziej podstawowym poziomie fizyczności powinna go usprawiedliwiać i niejako obligować do podjęcia danych kroków. Których nie poczynił, nie ruszając się z miejsca. Słuchał. Patrzył. Nie przerywał.
Zawiesił na dłużej spojrzenie jasnych oczu na tych ciemnych, należących do kobiety, gdy wspomniała o tym, jak jej córka wyczekiwała jego powrotu. Czy mógł inaczej przekazać poruszenie, jakie dokonało się w jego wnętrzu inaczej jak przez zwykłe spojrzenie? Lekko uniesione w rozczuleniu brwi, ciepło oraz czułość, które rozlały się po jego rysach. Wzruszenie obejmujące jego gardło. Jego jedynym pragnieniem była w tym konkretnym momencie możliwość złapania drobnego ciałka i ruszenie w wymarzonym przez nią kierunku. Razem z Jacem. Razem z Liberty. Razem z jej matką.
Wciąż jednak w męskich myślach, rozbijały się jej wcześniejsze słowa.
Jej mama zmarła z powodu tej samej choroby, kiedy byłam w Afganistanie.
Dlatego właśnie do nich wrócił, odsuwając od siebie na moment plany związane z oceanarium. Musiał się supić na kimś innej. Na Larze. - Allison nie jest swoją matką. A ty nie jesteś w Afganistanie. - Oczywistość. Banał. Irrelewantna uwaga wagi nijakiej. Stwierdzenie może dla kogoś błahe i idiotyczne, nic nieznaczące i tak samo nic niewnoszące. Jednak dla Ephraima było naprawdę ważne. Podkreślało różnicę między jednym a drugim. Podkreślało fakt, iż nic nie zdarzało się dwa razy tak samo i chociaż objawy zdawały się podobne, nie były identyczne. Nie odgrywali sceny sprzed kilku lat, lecz mierzyli się z czymś nowym. Patrzył na kobietę, starając się wyłapać zmianę nastawienia lub zwyczajną chęć otwarcia. Wiedziała, że puste słowa i niewyobrażalne obietnice nie były jego mocną stroną, ale jeśli chciała cokolwiek innego, był dla niej. Chciał być dla niej.
- Musi być cały czas w domu? - spytał po chwili milczenia, obserwując twarz matki wymęczonej walką z niewidzialnym wrogiem. Jak łatwo było im się z tej perspektywy zderzać z innymi ludźmi, zagrażającymi ogólnoświatowemu pokojowi. Jak ciężko było w bezsilności obejmującej łaknienie ochrony swoich najbliższych…
larabel flemming
easter bunny
chubby dumpling
starsza sierżant — police station
37 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
I've got a pain in my neck
Because I keep looking up
I'm searching what's coming next
But it won't come from above
And there's a hole in my chest
Like there's a hole in the sun
So tell me, what's coming next?
I'm searching what's coming next
Czasem miała wrażenie, że ta samotność była jej w pewnym wymiarze pisana.
Oczywiście miała rodzinę, miała Allie, jednakże były pewne aspekty, z którymi musiała poradzić sobie pojedynkę. Jak choroba córki - nie mogła całkowicie na barki matki zrzucić odpowiedzialności za opiekę nad wnuczką, kiedy ta sama jeszcze borykała się z problemami zdrowotnymi męża. I chociaż większość z nich niejako oswoiła się ze stanem zdrowia ojca, nie oznaczało to, że choroba zniknęła. A jedynie stała się częścią ich życia.
Czasem wznosiła oczy ku górze i pytała ile jeszcze?
Cokolwiek zgrzeszyła, czymkolwiek zawiniła, błagała o wymierzenie kary jej, a nie Allie. Siedmiolatce, która jeszcze nie zdążyła poznać świata na tyle, aby wyrządzić mu krzywdę. Ale czy to nie był odruch każdego rodzica? Ta nieodparta chęć przejęcia na siebie każdego ciosu, byle chociaż na chwilę ulżyć swojemu dziecku? Była pewna, że I Ephraim doświadczył tego więcej niż raz.
Tak nieprzyzwyczajona do jego obecności wciąż zapominała, że był tutaj on. Że w jakimś momencie ich znajomości wkradł się do jej życia i został na dłużej, swoją obecnością - nie słowem, nawet nie gestem, a po prostu tym, że zwyczajnie był - sprawiał, że chociaż cząstka tego ciężaru zsuwała się z jej barków. Bo w pewnego rodzaju poruszeniu, jakie wygięły jego rysy twarzy dostrzegła troskę. Zorientowała się, że jest jeszcze ktoś, komu zależało na Allie trochę bardziej. Emocje zmieniały się jak w kalejdoskopie, przynosząc jednocześnie ulgę od monotonnego wycieńczenia i walki z wrogiem, którego nie mogła dostrzec. Z drugiej strony sprawiło to, że czuła się jeszcze bardziej wyczerpana niż wcześniej. Mimo to usta drgnęły w czymś na pozór podobnym do delikatnego półuśmiechu.
Tak oczywiste w swojej naturze stwierdzenie wybrzmiało w jej umyśle jakby objawienie. Miał rację. To nie była ta sama sytuacja, to nie była ta sama walka, nawet jeżeli dostrzec można było zbyt wiele podobieństw. Podobieństw, na których nie powinna się absolutnie skupiać, powinna odrzucić je na bok i widzieć jedynie cel przed sobą. Mimo to była jedynie człowiekiem, który czasem mógł poddać się własnym słabościom. Poddać się wątpliwością, lękom, które miały atakować nieustannie, czekając na moment, w którym opuści gardę.
- Dzięki, wbrew pozorom czasem łatwo o tym pamiętać - wyznała. Bo strach, który jej towarzyszył był podobny, silniejszy jeszcze. I to cholerne poczucie niesprawiedliwości. Dlaczego właśnie Allison? Dlaczego nie ktoś, kto robiąc rachunek sumienia miał dużo więcej sobie do zarzucenia niż siedmioletnia dziewczynka? Wiedziała, że to irracjonalne i starała się te myśli odsuwać jak najdalej od siebie. A mimo wszystko czasem przebijały się przez postawioną przez Larę barierę.
Teraz opuszczała gardę, przed nim. Rozluźniała się, stawała się mniej ofensywna. Zmartwienie nie znikało, zmęczenie również nie. Ani ból, który trudno zamknąć w ramy utworzone ze słów.
- Na chwilę obecną tak, po pierwszej fazie chemioterapii jej układ odpornościowy jest mocno osłabiony, a każda infekcja może wszystko jeszcze bardziej skomplikować, dlatego na razie siedzimy w domu. Za jakiś czas ma się to ustabilizować bo chemia będzie podawana w większych odstępach. Teraz przez dwa tygodnie non stop była praktycznie podłączona i w izolacji - wyjaśniła, starając się panować nad głosem. Nadal to trochę surrealistyczne - kiedy nie patrzyła na Allie, kiedy mówiła o tym wszystkim to czasem miała wrażenie, że to nie do końca jej dotyczy. Jakby oglądała życie kogoś innego z naprawdę bliskiej perspektywy. Czasem miała wrażenie, że te dwa tygodnie wydarzyły się miesiące temu, a nie że dopiero niedawno wróciły ze szpitala. - Może, jeżeli oczywiście będziecie chcieć, wpadlibyście kiedyś z Jace'm? Kontakt z rówieśnikiem dobrze jej zrobi - oczywiście zostawiała Ephraimowi furtkę, może dziecko nie było jeszcze gotowe, aby zetknąć się z tematem tak obciążającym jak poważna choroba przyjaciółki. I Larabel nie miałaby tego za złe.

Ephraim Burnett
sumienny żółwik
lenna
ODPOWIEDZ