Barman — Shadow
31 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Rasowa czarna owca rodziny, impulsywny nerwus, który po niespodziewanej wizycie biologicznej matki ponownie wpadł w szpony nałogu. W tej nierównej walce wspiera go Cami, którą Luke bardzo stara się nienawidzić po tym, jak od niego odeszła. Co wychodzi mu kiepsko, bo zbyt mocno ja kocha.
#25

5 lat. 5 długich lat bez pudrowania nosa, bez patologicznego towarzystwa, bez codziennej autodestrukcji. Taka rocznica zdecydowanie wymagała tego, aby sowicie ją oblać w doborowym towarzystwie. No chyba, że dodać do tego 5 lat bez Erin, którą co prawda mógłby wrzucić do worka z autodestrukcją, ale ostatecznie wylądowała w czarnym worku na zwłoki.
Nawet nie był na jej pogrzebie. Nie był w stanie tam się pojawić. Kiedy Erin była chowana parę metrów pod ziemią i opłakiwana przez najbliższych, Luke przeżywał największą delirkę w swoim życiu, podczas której nie był w stanie ruszyć małym palcem, nie wspominając o ruszeniu swojego dupska z mieszkania. W zasadzie nie był w stanie ruszyć się z niego przez kolejne miesiące. Ostatecznie dotarł na grób swojej byłej dziewczyny niemal rok po tym, jak przedawkowała i od tamtej pory przychodził tutaj w każdą rocznicę jej śmierci. Zazwyczaj pojawiał się tu o zmroku, parę minut przed północą. Liczył wtedy na to, że nie natknie się na nikogo z jej rodziny ani przyjaciół czy znajomych - choć ci ostatni, imprezowi znajomi, zapewne zapomnieli o niej dość szybko. On zresztą też nie miał już kontaktu z większością ich znajomych z tamtego okresu. Po części dlatego, że nie chciał, a po części z tego powodu, że albo już nie żyli, albo wylądowali na kolejnym odwyku.
W tym roku razem jednak - niczym porządny obywatel, którego starał się udawać - Winfield pojawił się tu w okolicach południa. Siedział właśnie na trawie przed nagrobkiem, wyjmując z kieszeni małpkę z mocniejszym alkoholem. Chyba nie byłby w stanie przyjść tutaj całkiem na trzeźwo. Sama obecność na cmentarzu, nad jej grobem sprawiała, że dopadał go ten mroczny mood, przez który przez parę miesięcy poważnie rozważał opcję zajebania się. Alkohol w tym przypadku okazywał się naprawdę najlepszym przyjacielem człowieka.
- Twoje zdrowie - prychnął ironicznie, po czym uniósł buteleczkę, po czym wypił kolejnego szota. W pewnym momencie usłyszał czyjeś kroki. W pierwszej chwili je zignorował, bo przecież obecność na cmentarzu innych zwiedzających była całkiem normalna. Wyczuł jednak, że ktoś zatrzymał się parę metrów za nim. Obrócił głowę w tamtym kierunku i na moment zabrakło mu języka w gębie. Cóż, nie mógł powiedzieć, że nigdy nie spodziewałby się spotkać w tym miejscu Madeline. Ale jej obecność w tym samym czasie, kiedy był tutaj on, wprawiła go w lekkie zakłopotanie.
- Cześć - rzucił nie mając pojęcia, w jaki sposób dziewczyna zareaguje na jego obecność tutaj. Sam nie wiedział, co zrobiłby będąc na jej miejscu, choć znając jego impulsywność, nie byłaby tu zapewne grzecznościowa wymiana uprzejmości.

madeline s. burnett
doktorantka antropologii — na james cook university
26 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Cut people out like
tags on my clothin'
I end up all alone
but I still keep hopin'
2.
Im dłużej o tym myślała, tym bardziej zaczynała się przekonywać o ironii tej sytuacji. Erin doceniłaby tę niedorzeczność. Pewnie by się nawet z niej śmiała. Nieporadnie wysiadającą z auta z wiązanką, czującą się niekomfortowo i nie na miejscu. Kto zresztą czułby się na miejscu na cmentarzu. Żołądek skręcał się w supeł, gdy mijała kolejne rzędy nagrobków, zastanawiając się jak to możliwe, że nie robi na niej wrażenia przebywanie sam na sam z ludźmi dosłownie jedzącymi innych ludzi, ale przeraża ją obecność zmarłych. Może dlatego, że dzikie plemiona oferowały wciąż jeszcze potencjału wielu nieodpowiedzianych pytań, szeroki horyzont tajemnic, czekających tylko na odkrycie. W śmierci nie było nic dającego nadzieję. Po prostu przychodziła.
Im mniejszy dystans dzielił ją od grobowca, tym bardziej oczywisty stawał się fakt, że nie będzie przy nim sama. Madeline spotykała zresztą mimowolnie wielu bliskich Erin, szczególnie po powrocie do Lorne na czas studiów doktoranckich. Zaglądała na grób przyjaciółki regularnie, sprzątała go i wymieniała kwiaty na nowe gdy tylko mogła. Pamiętała, ale też do pewnego stopnia nie mogła się pogodzić z tym co zaszło. To nie miało sensu, były jeszcze tak młode.
Zwolniła kroku, mierząc plecy Winfielda z rosnącą degustacją na twarzy. Dla wielu bliskich znajomych przyjaźń Burnett i Erin nie była czymś oczywistym. Od zawsze, nawet na pierwszy rzut oka widać było, że pochodziły z całkowicie różnych grup społecznych, nosiły się z inną wrażliwością i nie dzieliły absolutnie żadnego priorytetu w życiu. Ta pierwsza w towarzystwie innych sprawiała wrażenie dziwnej, odrobinę zadufanej w sobie i niezręcznej, a druga stanowiła jej doskonałe przeciwieństwo w postaci imprezowej duszy towarzystwa. Aż do skrajności. Madeline nigdy nie mogła pochwalić się mianem osoby spontanicznej i działającej pod wpływem chwili, ale tragedia jej przyjaciółki musiała złamać coś w środku kobiety, powodując nawet większe zamknięcie się na “trywialne” wygłupy.
- Wow, no tak, oczywiście. - Wywróciła oczami, zaciskając usta w kreskę. Postawiła kosz ze świeżymi zniczami na ziemi, zaciskając dłonie na bukiecie aż zbielały jej kłykcie. - Masz tupet, żeby chlać nawet na jej grobie. - Wysyczała z pogardą, przestępując z nogi na nogę, stopy obute w markowe botki od Michaela Korsa. Doskonale znała, a przynajmniej o tym była przekonana, że zna typów takich jak Luke. Rozszalałych, zawsze gotowych do podjęcia wyzwania nawet jeśli niosło ono za sobą konsekwencje. Kto by się nimi przejmował? A raczej, wiadomo kto, takie osoby jak Madeline. Wychowanie w rodzinie Burnettów, chociaż z zewnątrz mogło przypominać istny raj wysadzany pieniędzmi i wycieczkami na prywatnym jachcie, obdarzyło ją również niefortunnym brakiem zrozumienia potknięć innych. Wszystko musiało być idealne, do tego stopnia, że w swojej rozpaczy i żałobie przechodziła nawet etap złości na samą Erin za to co zrobiła. Albo, za fakt, że sama Madeline zdecydowała się działać gdy było już za późno.

Luke Winfield
niesamowity odkrywca
sobie
Barman — Shadow
31 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Rasowa czarna owca rodziny, impulsywny nerwus, który po niespodziewanej wizycie biologicznej matki ponownie wpadł w szpony nałogu. W tej nierównej walce wspiera go Cami, którą Luke bardzo stara się nienawidzić po tym, jak od niego odeszła. Co wychodzi mu kiepsko, bo zbyt mocno ja kocha.
Luke należał właśnie do tej grupy ludzi, którzy kompletnie nie rozumieli przyjaźni, jaka nawiązała się pomiędzy Erin i Madeline. Nie był co prawda świadkiem jej narodzin, ale już po pierwszym spotkaniu z Mad wyrobił sobie o niej zdanie snobki z bogatego domu. Erin stanowiła jej zupełnie przeciwieństwo - szybko skracała dystans i wręcz przyciągała do siebie ludzi. Tak samo, jak przyciągnęła jego.
Luke co prawda też wychowywał się w bogatej rodzinie - Winfieldów - w której starzy zapewniali mu wszystko co tylko chciał, ale życiowy vibe i priorytety zdecydowanie dzielił właśnie z towarzystwem, w jakim obracała się jego dziewczyna. Będąc razem czuli się królem i królową życia, tak chętnie się razem spalali każdego dnia, że kwestią czasu było to, że któreś się wreszcie wypali. Luke czasami zastanawiał się nad tym, dlaczego była to akurat ona - może w przyszłości miało czekać ją coś strasznie gorszego? Tylko, co takiego może być gorszego niż śmierć w wieku, w którym tak naprawdę nie zaczęło się jeszcze tak naprawdę żyć? A Winfield, cóż, zawsze spadał na cztery łapy. Jako dzieciak dostał już raz w gratisie nowe życie, po historii z Erin czuł się tak, jakby dostał je kolejny raz. Nie raz zastanawiał się, kiedy wyczerpie limit nowych początków, bo szczerze wątpił, że trafił na jakieś ich niewyczerpalne źródło.
Kiedy Madeline niemal zabijała go wzrokiem, komentując przy tym fakt chlania przez niego na cmentarzu, przez chwilę przerzucał wzrok z dziewczyny na butelkę. Czuł się tak, jakby został przyłapany na gorącym uczynku i w zasadzie nie miał zbyt szerokiego pola manewru na wybrnięcie z tej sytuacji z twarzą. Czując, że i tak jest już na spalonej pozycji, zareagował w najbardziej typowy dla siebie sposób. Czyli w skrócie - kiedy ktoś warczał na niego, on czuł potrzebę warknięcia jeszcze głośniej i dobitniej.
- Mhm. Chcesz trochę? Przyda Ci się, rozluźnisz się - wyciągnął w jej stronę rękę z buteleczką. Asekurscyjnie trzymał ją lekko za szyjkę, spodziewając się że dziewczyna może w złości wykopać mu ją z dłoni nowym Michaelem Korsem.
Zmierzył wzrokiem wiązankę, którą Burnett przyniosła ze sobą, a następnie zerknął na bukiet, który on przyniósł i który leżał już na nagrobku.
- Im większy wieniec, tym większy wyraża smutek? Tak to działa? - spojrzał na nią mrużąc oczy, bo stała w takim miejscu, że zza jej pleców wyłaniało się rażące słońce. - Muszę się doszkolić z cmentarnego savoir-vivre'u - dodał ironicznie. Ani trochę nie dziwiło go zdegustowanie malujące się na twarzy Madeline. Bardzo długo i starannie pracował na łatkę czarnej owcy, więc było mu w zasadzie już wszystko jedno, co ludzie o nim sądzili. No i było to jednak wygodne, bo kiedy coś spierdoliłeś, nikt nie był szczególnie zaskoczony i rozczarowany.

madeline s. burnett
ODPOWIEDZ