lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
była policjantką — jest właścicielką winnicy
28 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
My soul hit the floor and it hurt to the core
And I didn't have nobody to tell
- 1 -

Skrawki poprzetykanego jasnym światłem dnia, ginęły za nadciągającymi ze wschodu chmurami. Wzgórza zaczęły zachodzić mrokiem, a rozciągające się przezeń liście o głębokiej zieleni z daleka zdawały się być niewyraźną plamą. W powietrzu było czuć zapach wilgoci, jedynego śladu po chłodzie wobec wszechobecnego żaru, a wśród traw zaczynały budzić się świerszcze.
Nie tylko dzisiaj z nimi pracowała. Ubrana w poplamioną zielenią flanelową koszule w kratę, pomachała na odchodne pracownikom plantacji i wróciła do domu, wziąć szybki prysznic, nim wybierze się do winnicy. Mimo, że minął już prawie rok, wciąż nie mogła przyzwyczaić się do nowego trybu pracy. Ciężkiego, ale pozbawionego adrenaliny, która towarzyszyła jej w wozie policyjnym w Sydney. Przywykła już do tego, że zamiast zgiełku miasta i gwaru pod oknami mieszkania, budziły ją teraz kury i bezlitosne promienie słońca, które przedzierały się przez nieszczelne zasłony. Dalej nie wybrała się do sklepu żeby je wymienić. Wszystko wyglądało niemalże tak samo jak w dniu wypadku, kiedy rodzice po raz ostatni opuścili dom. Nie miała do tego ani głowy, ani serca. W zasadzie oprócz słońca, które zrywało się na nieboskłon o nieludzkiej porze, tak naprawdę nic innego jej nie przeszkadzało.
Z jeszcze wilgotnymi włosami wsiadła do zapakowanego po brzegi samochodu. Do furgonetki też nie potrafiła się przyzwyczaić. Drzwi skrzypiały, a wnętrze przesiąkło zapachem tytoniu. Ojciec lubił palić, nie kwapiąc się do otwierania okien. Z dyszy buchnął strumień klimatyzowanego powietrza, które przypominało o tym, że warto byłoby się udać na przegląd. Lorne Bay na szczęście nie należało do metropolii, więc dość szybko znalazła się w Cairns. Wysiadając z samochodu dostrzegła znajomą sylwetkę.
- Seth? Przyszedłeś tutaj po wino czy tylko mnie powkurwiać? - rzuciła z zaczepnym uśmiechem, oglądając się przez ramię. - Chyba nie zostawisz damy w potrzebie i pomożesz mi to wypakować? - choć jej ton sugerował złośliwość, w jej oczach błyszczała powściągliwa sympatia. Ruchem głowy wskazała na pakę, która załadowana była nie tylko skrzyniami z winem, ale i zakupami z wyposażeniem do domu, których od ponad miesiąca nie miała serca wyciągnąć. Musiałaby wtedy zastąpić wszystkie te istniejące niemalże od zawsze rzeczy, które choć powoli zaczynały niedomagać, wciąż wzbudzały w niej nostalgię. W zasadzie wyglądała jak ktoś kto nie tylko planuje rozładunek, ale i szybką wyprowadzkę z miasta.

Seth Reyner
ambitny krab
nick
bogacz/właściciel — LORNE BAY GYM
32 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
i've been looking love in you, but only thing i found was your angry and pain
3.


[akapit]

Przejażdżki po Lorne Bay i okolicy były ostatnio tym co lubił robić, szukając dawnych wspomnieć i historii z nimi związanych. Lubił wracać do czasów gdy był nastolatkiem, takim całkiem beztroskim - bez tych wszystkich zmartwień i trudów dorosłego życia. To co się wydarzyło na przestrzeni kilkunastu dni, powodowało w nim jakiś taki dziwny stan, który ciężko było zmienić a jedynie uprawianie sportu czy właśnie drobne podróże, odprężały go i odpychały przykre myśli. Zakończył się pewien etap w jego życiu, skończyło się małżeństwo, które w sumie miało być na zawsze, ale to było raczej do przewidzenia iż coś ustawionego od początku, nie ma racji bytu. Może to nie było to, może to nie była miłość, on sam nie wiedział i chyba dlatego tak uporczywie szukał jakiejś odpowiedzi, jakiegoś znaku.

[akapit]

Znajdując się blisko Cains, dostał od matki wiadomość, o tym gdzie jest i co robi bo ma dla niego misje. Reyner nie był chętny jak zwykle spełniać próśb swojej rodzicielki, choćby przez fakt iż widział w niej główny powód czy też właśnie ten zapalnik, który powodował iż psuło się wszystko w jego życiu. Matka zawsze wiedziała lepiej i zawsze wcinała swoje trzy groszy, ona sama też napierała na jego małżeństwo. A gdzie to ich zaprowadziło? Na salę rozpraw. Z niechęcią więc do niej zadzwonił z pytaniem co tam dokładnie od niego chce, jako restauratorka potrzebowała zaopatrzenia - to logiczne. Już od pierwszych słów dokładnie wiedział co chciała aby dla niej załatwił, skoro całkiem przypadkiem był w Cains, niedaleko znajomej winnicy. Zgodził się, bo dobrze znał ten biznes, ten teren i rodzinę, z którą w sumie miał dużo wspólnego. Pamiętał rodzinkę Trelawney w końcu, a raczej młode jej latorośli, czyli Sole i jej brata. Byli zgraną paczką lata temu, a aktualnie w sumie rozjechali się po świecie, albo i nie.. Sam Seth trochę dał ciała zatracając się we własnym życiu, potem i małżeństwu, przez co pewne dawne znajomości i kontakty zeszły na drugi plan.

[akapit]

Dzisiaj pewnie liczył spotkać, któreś z dwójki swoich znajomych, tak po prostu aby powspominać a przy tym też zabrać to wino o które prosiła matka. Podjechał więc po winnicę i wysiadając z samochodu, podążył znajomą mu ścieżką w poszukiwaniu żywej duszy. Nie wiedział ile i co tu się zmieniło jeśli w ogóle, ale coś tam miał w pamięci. Nie da się pewnie wszystkiego zapomnieć, a miejsca i ludzie to swego rodzaju niezła przypominajka. Dostrzegł auto i im szybciej się zbliżał tym pewnie łatwiej było też słyszeć drobny hałas, który powodowała ów osoba, której nie zauważył do momentu aż nie usłyszał samego głosu i postać nie wysiadła z auta. Sole. Bo kto by inny?
- Eee, pani mnie kojarzy? - zaczął, udając durnia który wcale nie wie o co chodzi, ale znała go - lubił się zgrywać jak zwykle i pewnie jego mina, pełna buzia która zaraz miała wybuchnąć śmiechem, zdradziła wszystko i nie wyszło mu to tak jak by oczekiwał. - Ouł, czyli jak zwykle chcesz mnie do czegoś wykorzystać, nic się nie zmieniłaś Sole. - rzucił z rozbawieniem podchodząc bliżej aby dać jej może buziaka albo jakiegoś małego przytulasa na przywitanie bo uznajmy iż nie widzieli się naprawdę szmat czasu i to mogło być ich takie pierwsze oficjalne spotkanie. - Przyjechałem po wino dla matki. Najlepiej tyle skrzynek ile zmieści się w bagażniku. Dla jasności to do restauracji. - wyjaśnił z uśmiechem, pewnie zaglądając na tą wspomnianą pakę aby ocenić co i jak, ile tego tam ma i ile sam weźmie. Trochę mu się nie widziało dźwigać jej to wszystko, ale przecież to zawsze jakiś trening, a on i jego bicepsy to raczej lubiły..

Sole Trelawney
sumienny żółwik
nick
brak multikont
była policjantką — jest właścicielką winnicy
28 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
My soul hit the floor and it hurt to the core
And I didn't have nobody to tell
Odkąd w jej ręce wpadły kolejno winnica i plantacja, nie wiedziała od czego zacząć. Poranki spędzała, chwytając w biegu naprędce przygotowaną kanapkę, by do południa kąpać się w świetle opadających na strome zbocze promieni słonecznych. Dłonie kąsały jej winorośle, a na wystającej kostce palca wskazującego powstało zgrubienie, którego wcześniej nie widziała. To od cięcia łodyg i przycinania liści ciężkimi, twardymi nożycami. Choć nigdy nie stroniła od ciężkiej pracy, to zajmowanie się plantacją miało zupełnie inny wymiar niż dotychczasowe obowiązki, z którymi się spotykała.
W dzieciństwie spędzała na zboczach dużo czasu, chowając się wśród gąszczu liści, który skutecznie odcinał słońce, tworząc coś na wzór schronu. To była jej baza, miejsce, w którym mogła się skryć przed rodzeństwem, rodzicami i całym światem. Z przykrością musiała je pożegnać, kiedy głowa zaczęła wystawać już ponad linię zarośli.
Inaczej miała się praca w winnicy. Tutaj wszystko było na pozór poukładane. Było jasne czego w danym momencie potrzeba, ale mimo to, zdarzały się momenty, w których chciała rzucić to wszystko i wrócić do Sydney. Najgorsi byli niektórzy klienci. Zamówienia, które pojawiały się na ostatnią chwilę i brak pomocnych rąk, kiedy zostawała z tym wszystkim sama. Dlatego nie wahała się skorzystać z okazji, widząc Setha w progu.
- Takiej twarzy nie da się zapomnieć - teatralnym westchnieniem powitała go, zwracając głowę w jego stronę. Nie widziała go lata, a przez ten czas zdołał zmężnieć, wyprzystojnieć, co wcale nie znaczyło, że teraz zamierzała resztę dnia spędzić na wzdychaniu do niego. Ona też zmieniła się przez ten czas. Nie była już tą małą dziewczynką z rozwianym włosem, krzywymi nogami i płaską klatką piersiową, którą usilnie przez pewien czas próbowała eksponować, by zniwelować różnicę między sobą, a starszym rodzeństwem.
- To boli, Seth. Naprawdę uważasz, że nic się nie zmieniłam? - zapytała z udawaną troską, łapiąc się za serce, jak gdyby to stwierdzenie ugodziło ją na dobre. Zaraz potem uśmiechnęła się raz jeszcze i też złożyła mu całusa na policzku, wspiąwszy się na palce, bo dzieliło ich dobre kilka centymetrów.
- W to nie wątpię, że do restauracji, ale wcale się nie zdziwię, jeśli połowa z tego trafi na twój własny użytek - nie żeby go miała za alkoholika. Tak naprawdę, niewiele wiedziała o tym co się u niego działo przez ten ostatni czas, ale nie szkodzi zażartować.
- Myślę, że jeszcze w środku coś się znajdzie, mogę dać Ci do wypróbowania kilka butelek, które trzymam dla najwierniejszych klientów, ale nie ma nic za darmo - dodała z błyskiem w oku, sugerując, że przydałaby jej się pomoc nie tylko we wniesieniu tego do środka. - Jeśli nie masz planów, zapraszam do środka na degustację - nie wątpiła w to, że jego bicepsy tutaj dzisiaj się przydadzą. Zwłaszcza, że przez ostatnie miesiące ciężkiej pracy, miała wrażenie, że kompletnie opadła z sił.

Seth Reyner
ambitny krab
nick
bogacz/właściciel — LORNE BAY GYM
32 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
i've been looking love in you, but only thing i found was your angry and pain

[akapit]

Pewnie coś tam słyszał z opowieści matki o tym co słychać o rodzinki Sole i tak dalej ale pewnie przez fakt iż wyjechała - między nimi ten kontakt się urwał. Trochę to było też słabe z jego strony iż pozwolił sobie na swawolne zapomnienie o tych wielkich przyjaźniach. Pewnie dostała zaproszenie na jego ślub ale kto wie czy w ogóle się pojawiła skoro była w Sydney czy też pracowała wtedy w policji, w końcu to było jakieś siedem lat temu. Tak czy inaczej jakiś okres czasu minął od ich ostatniego spotkania, a on sam też nie miał pojęcia że wróciła, bo tak jakoś nie odzywał się do rodziców jakiś czas, więc nie mógłby wiedzieć co i jak. Gdyby nie ten telefon łaskawy matki i próba kolejna załagodzenia konfliktu poprzez pretekst dobra restauracji i załatwienia czegoś dla rodzicielki, pewnie by go tutaj nie było. Nie chciał jednak już tak długo się boczyć na rodzicielkę za wchodzenie mu z butami w życie, ale trochę ją zdystansował przez te wydarzenia związane z rozwodem i rozstaniem z Heidi. To nie było łatwe ale z czasem docierało do niego iż matka miała przy tym sporo udziału.
Wracając do całej winnicy, jeśli sama wszystkim się ostatnio zajmowała to pewnie sporo miała na głowie a za mało rąk do pracy, bo wjeżdżając tutaj na teren posiadłości, nie widział za dużo ludzi. Może to też kwestia czasu i kryzysu powodował iż biznes kręcił się ale już nie z taką zażartością jak za sterami jej ojca.

[akapit]

- Czarujesz już na starcie, co? Ale rozumiem, rozumiem. Możesz być w szoku jak dobrze wyglądam aktualnie. - przyznał ze śmiechem, pewnie przeczesując palcami włosy jak jakiś kiepski żigolo z komedii, ale hej - przy niej zawsze miał ten luz, w sensie za dzieciaka. Ale teraz pewnie też wolał wrócić na ten luzny ton jaki zawsze mieli, a nóż odżyją stare dobre czasy. Na pewno był ucieszony na jej widok i sam badał jej figurę i twarz, szukając szczegółów które się zmieniły, poprawiły na lepsze. Zawsze uważał i był za tym iż z niej będzie kiedyś niezła laska i cóż nie pomylił się za bardzo.
- Oj no wiesz z charakteru. Jeśli o wygląd chodzi dostrzegam same plusy. W końcu coś Ci znacznie Trelawney. Na plus! - puścił jej oczko i z uśmiechem przyjął tego małego przytulasa z bonusem bo mały buziak w policzek też był mile widziany. A z racji tego iż aktualnie biedny Seth nie miał styczności z czułościami i innymi takimi był biedny i smutny. Ale fakt iż aktualnie był wolny i po rozwodzie miał pełno korzyści, takich jak brak wyrzutów sumienia przy flirtowaniu z kobietami i gapieniem się na ich tyłki na n jego siłowni. - Spokojnie nie jestem pijakiem. Po za tym nie lubię aż tak wina, co innego moja matka ale to chyba wpisane w zawód. - odparł, spoglądając ponownie na te kartony czy inne tam, co miała a co pewnie było fuchą na niego na dziś. Ale to nic, bo skoro już trenował i był właścicielem siłowni to żaden wysiłek fizyczny nie powinien być mu straszny, skoro nawet mógł za to otrzymać jakiś bonus od niej, w sensie wino jakieś zajebiste z pod tak zwanej lady. - Emm, nie wiem czy mogę tyle pić w końcu przyjechałem tutaj autem i co potem by z tego wyszło. Jedna lampka, potem druga. - parsknął śmiechem, ale za to ostatecznie pewnie za jej wskazaniem wziął pierwszy ładunek w ręce, czekając na dalsze jej sugestie gdzie to ma nieść i tak dalej - bo po co bezczynnie stać w miejscu i rozprawiać, jak mógł się wziąć do roboty.
- Kusisz mnie tą degustacją. Ale jak mnie opijesz to będziesz miała niespodziewanego lokatora na tą noc, bo jednak wiesz mało pijam. Jeszcze mi uderzy do głowy i wtedy cóż, zaoferujesz mi nocleg? - wolał dopytać w razie czego czy by się pisała na taki deal. Mogłaby go dodatkowo potem rano wykorzystać jeszcze do czego, ewentualnie jeszcze wieczorem - jeśli miała niecne plany - bo to też wszystko możliwe. Spoglądając na zegarek wiedział, że nigdzie mu się nie spieszy a i matka jak nie dostanie wina na czas też przeżyje. On jakoś przeżył fakt iż mu rozpieprzała życie od samego początku jego istnienia na tej planecie.

Sole Trelawney
sumienny żółwik
nick
brak multikont
była policjantką — jest właścicielką winnicy
28 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
My soul hit the floor and it hurt to the core
And I didn't have nobody to tell
Życie w tak niewielkim mieście jak Lorne bywało czasem przekleństwem. Wieści szybko się roznosiły. Między innymi ta o śmierci jej rodziców. Nim zdążyła się rozpakować, rankiem na ganku powitali ją sąsiedzi, składający kondolencje pod postacią makaronowych zapiekanek, za dużej ilości sałatek i różnego rodzaju zup albo placków, których przez następne dni próbowała się pozbyć, bo jej lodówka nie wyrabiała. Nic dziwnego, że skrawki na temat jej życia dotarły nawet do Setha, mimo, że odkąd wróciła, starała się być wystarczająco powściągliwa, unikając ciekawskich spojrzeń i ignorując szepty za plecami. Niewiele osób brało pod uwagę, że chciała chociaż na moment wrócić do normalnego życia, o tyle, o ile w ogóle norma jakkolwiek się w nie w tym momencie wpasowywała.
- Nie pamiętasz? Taka domena wiedźm - uśmiechnęła się, przypominając sobie beztroski czas dzieciństwa, kiedy z uporem biegała za nim i swoim starszym bratem, grożąc, że nałoży na nich klątwę jeśli nie zaproszą jej do zabawy. Ze smutkiem musiała jednak przyznać, że okrutne życie pozbawiło jej nadprzyrodzonych mocy, a żadna księga zaklęć, jaką znalazła w lokalnej bibliotece, nie była w stanie tego naprawić. - Prawda, myślałam, że znajdę u Ciebie już jakieś zakola i siwe włosy, a tu patrzcie jaki zakonserwowany! - zaśmiała się z własnego żartu, bo choć był niewiele od niej starszy, przekroczył dwa lata temu próg magicznej trzydziestki, więc nim do niego dołączy, miała jeszcze do dyspozycji trochę czasu żeby się podroczyć. Nie zmieniało to faktu, że rzeczywiście wyglądał bardzo dobrze i choć nie przypominał już tego młodego chłopaka, na którego względy kilka lat temu po cichu liczyła, zmężniał i wciąż zbyt długo zawieszała na nim oliwkowe, nakrapiane złotymi plamkami tęczówki.
- Wierz mi, że z charakteru też, ale jeszcze nie podpadłeś mi na tyle żeby się o tym przekonać - mruknęła przekornie, przekrzywiwszy głowę na bok, ostatni raz rzucając mu dłuższe spojrzenie, nim obróciła się na pięcie, ignorując wzmiankę o wyglądzie, która swoją drogą - mile połechtała jej ego. Niemniej nie dała tego po sobie poznać, zachowując kamienną twarz. Rzeczywiście w ciągu tych kilku lat z nieznośnej, naiwnej smarkuli, stała się dojrzałą kobietą, która potrafiła tupnąć nogą, a nawet zrobić o wiele więcej, kiedy coś jej się nie podobało. Być może przez pracę, którą porzuciła na rzecz winnicy, albo przez to co spotkało ją tuż przed wyjazdem do Sydney.
- Normalnie wspomniałabym coś o tym, że wino jest afrodyzjakiem, ale to chyba już Ci nie potrzebne? - nie wiedziała nic o rozwodzie. Rzeczywiście dostała zaproszenie na jego ślub, ale im więcej czasu mijało, tym bardziej kontakt się luzował. Nawet fakt, że Lorne Bay było niewielkie, nie pomagał. Całymi dniami zajmowała się pracą, a i wcale dawno nie wróciła. Przyjrzała mu się uważnie, jakby nagle doznała olśnienia, a cały ten niewinny flirt stał się w jednej chwili niestosowny.
- Wiesz, że istnieje coś takiego jak taksówki? A auta ci stąd nie zwiną do jutra. Poza tym jest taka ładna pogoda, że mógłbyś sobie zrobić spacerek - zaproponowała, unosząc brew do góry. Znowu się droczyła, trochę na żarty, a trochę serio, w jednym momencie zupełnie zapominając o wcześniejszych obawach. Tak naprawdę brakowało jej spędzania czasu z innymi ludźmi. Namiastki bliskości. W Sydney miała swoje życie, które tam zostawiła, a tutaj miała wrażenie, że otacza ją kompletna pustka i widma przeszłości.
- Tak się składa, że dom rodziców jest na tyle duży, ze nawet mogę zaproponować ci sypialnię zamiast kanapy - zanim zdążyła się zastanowić jak to zabrzmiało, mleko już się wylało. - To jest, wiesz, jest ich kilka, a teraz mieszkam tam sama, więc bez obawy. Obym tylko nie musiała cię wlec o własnych siłach na górę, bo wtedy być może zostanie ci do dyspozycji tylko dywan - nie żeby nie miała wystarczająco siły. Przeważnie radziła sobie z noszeniem ciężarów w postaci dostaw, skrzynek z winem i tak dalej, ale dzisiaj czuła, że powoli nadchodzi kres jej sił. A może po prostu miała ochotę się z nim podrażnić.

Seth Reyner
ambitny krab
nick
bogacz/właściciel — LORNE BAY GYM
32 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
i've been looking love in you, but only thing i found was your angry and pain

[akapit]

Seth coś na pewno słyszał od matki czy od znajomych ludzi, ewentualnie cała jego rodzinka wysłała dorodny wieniec czy inne takie. On sam pewnie nie miał pojęcia o całej uroczystości i dowiedział się po fakcie albo po jakimś czasie. Bo tak czasami bywa że te więzi się zacierają i potem jedna czy dwie wiadomości dochodzą z opóźnieniem do drugiej osoby. Na pewno jednak mu się to przypomniało w momencie jak zobaczył znajomą samą, która pewnie teraz doglądała biznesu - chociaż pewnie miała parę osób do pomocy albo coś. No to nie było jakieś łatwe aby wozić czy dostarczać komuś zapas wina czy inne takie. Sam wiedział co i jak bo jego matka często prosiła o pomoc gdy kierowcy nie wyrabiali, aby coś przywiózł do restauracji, albo zamówił tak jak na przykład teraz to wino.

[akapit]

- Moja pamięć mnie zawodzi, niestety. - no cóż jeśli chciała mu przypominać to zawsze jest okazja na te wspominki. Z wiekiem człowiek się zajmuje teraźniejszością, czasem myśli o przyszłości i inne takie a to co za nim schodzi na dalszy plan. Pamiętał jednak ich wojaże, może nie dokładnie każde kropka w kropkę ale jednak zawsze coś. Biedna młodsza Sole, które wiecznie za nimi ganiała, chcąc aby ją zabrali w kolejną młodzieńczą podróż czy przygodę. - To chyba dobrze? Jeszcze nie jestem stary aż tak. W sumie ty też się trzymasz, działasz bez laski i okularów. Więc chyba dobrze jest. - oczywistym były drobne podśmiechujki i uszczypliwości ale jak się kogoś trochę nie widzi, to potem trzeba się przyglądać też, napatrzeć i ocenić jak to czas wpłynął na człowieka. Zresztą on już dobił do tej granicy wieku kiedy już raczej może być już tylko gorzej a nie lepiej ale dzięki siłowni ćwiczył, miał fioła na punkcie sylwetki i zdrowia. Tego się trzymał aby jak najdłużej zostać pięknym i młodym, spróbować zatrzymać ten destrukcyjny mijający czas.

[akapit]

- Charakter zawsze można przetrawić, chyba że jest na prawdę słabo. - no nie wiedział czy zaraz nie wyjdzie z niej sucz w słowie, mowie czy geście. Ale nie ma co, każdy trochę się zmieniał, ewoluował - stawał się bardziej pewnym, odważniejszym czasem w tym co myśli i mówi. Ale to tam nic, kiedy mogli pogadać o tych zmianach to pewnie na przestrzeni kolejnych spotkań, kiedy coś by mogli dostrzec nowego w drugiej osobie. Na pierwszy rzut oka wiadomo w pierwszej kolejności były te zmiany widoczne gołym okiem, fizyczne.
- Potrzebne, potrzebne. Nie wiem czy słyszałaś dlaczego? - zapytał tak aby ją zaprosić do tego tematu jeśli cokolwiek słyszała a może miała opory w rzuceniu hasłem "rozwód". Jak jednak dalej mógł zobaczyć chyba nie wiedziała o tym, że Seth już panem swojego losu, wolnym strzelcem który teraz może wdawać się w flirty bez wyrzutów sumienia. To po części robił w jej przypadku, ładnie się uśmiechając czy rzucając aluzje o tym jak dobrze aktualnie wygląda brunetka.
- Hahah, no wiesz co jeszcze spacer? Ćwiczę dużo, nie potrzebuje go, ale z tymi taksówkami to masz w sumie racje, mam nadzieję że są w stanie tu do was dojechać? - nie był do tyłu z żartami czy śmianiem się, on też to potrafił robić teraz, jak i za dzieciaka. Nie było to takie tylko ciągnięcie za warkoczyki czy inne, jak to dawniej się bawiły dzieci.
- Dobra, dobra. Ja już wiem co chciałaś mi powiedzieć i zaproponować i nawet mi się to spodobało. Nawet po cichu narobiłaś mi nadziei. - odparł z poważną miną, bo jednak kurcze tego chyba potrzebował. Wieczoru przy winie z inną kobietą, który nie musiał wcale się nawet kończyć w jej łóżku, po prostu tak posiedzieć i porozmyślać nad życiem. Co prawda obiecywał iż pojawi się z paroma skrzynkami u matki ale zawsze mógł ściemniać że popsuło mu się auto, albo właśnie spotkał Sole i chce powspominać dawne czasy.

[akapit]

- Szczerze mówiąc, jak wspomniałem wcześniej pewne rzeczy są nieaktualne. Ściślej mówić moje małżeństwo i w teorii too.. Przydałby mi się taki wieczór przy winie, z kimś kto mnie pocieszy albo inaczej odciągnie od tego moje myśli. Piszesz się? - zapytał wprost, bo jak już miał być szczery, on to widział oczami wyobraźni ale wiadomo najpierw by jej wniósł parę tych butli z winem gdzie tylko mu karze. Bo potem gdy już coś wypije może być z tym problem a i lepiej nie ryzykować utraty kilku butelek, jakby miały się potłuc. Pewnie jak już jedną skrzynię złapał to go zaprowadziła w odpowiednie miejsce gdzie miał to wypakować czy co tam w końcu miała do zrobienia [już mi się zapomniałoo.. haha] Mniejsza jednak o to, to od niej zależało w sumie czy zgodzi się na wspólne spędzenie czasu, ale chyba Trelawney tego potrzebowała. Jeśli była ostatnio równie samotna jak Seth to nawet na pewno..

Sole Trelawney
sumienny żółwik
nick
brak multikont
była policjantką — jest właścicielką winnicy
28 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
My soul hit the floor and it hurt to the core
And I didn't have nobody to tell
- 4 -

Drewniane biurko przy którym siedziała zdobiły bordowe kręgi pozostawione przez wprawione kilka godzin wcześniej w ruch kieliszki. Praca w winnicy miała swoje plusy i minusy, ale o ile daleko było jej jeszcze do wkroczenia na ścieżkę alkoholizmu, o tyle na koniec dnia czuła wyraźne rozluźnienie po całodziennej harówce. Dzisiaj miała zostać do późna w towarzystwie jednej z na wpół opróżnionych butelek pinot noir. Przed nią widniała starannie ułożona kupka papierów, które przeglądała już od przeszło godziny, powietrze zaś było przesiąknięte wonią dojrzewających winogron, którą przyniosła ze sobą na upstrzonej drobnymi plamkami sukience.
Długo nie potrafiła się za to właściwie zabrać. Od ponad roku wszystko trzymało się wyłącznie stwarzając kruche pozory, gotowe runąć w każdej chwili, gdyby zawiał mocniejszy wiatr. Dopiero tamtej nocy coś się zmieniło. Coś ruszyło zastygłe trybiki w jej wnętrzu i sprawiło, że po raz pierwszy spojrzała na wszystko inaczej.
Nie planowała jeszcze wyjazdu. Być może nigdy się na to nie odważy, ale zaczęła powoli i skrupulatnie układać sprawy w miasteczku. Jeśli więc któregoś dnia stwierdzi, że pora na nią, będzie mogła odejść z czystym sumieniem, choć ten dzień jeszcze nie był w zasięgu jej wzroku.
Na pierwszy ogień wzięła ten nieszczęsny kran, pod którym od miesięcy stało plastikowe wiadro, zbierając drobne krople, które sączyły się przez nieszczelny zawór. Następne były kartony i mimo, że rozpakowanie ich w pewien sposób ją tutaj uziemiało, układała swoje życie krok po kroku. Stos piętrzących się pod ścianą w holu pudeł zniknął, dając możliwość zaczerpnięcia z pustej przestrzeni. Stare, ledwie pamiętające lata świetności firanki, zastąpiła zawartość sklepowych toreb, które woziła ze sobą na pace od kilku miesięcy.
Dopiero po jakimś czasie zdecydowała się zabrać za dokumentację i uporządkować wszystkie księgowe sprawy w winnicy. Dzisiaj żałowała, że nie zabrała się za to już wcześniej, utyskując na panujący wszędzie chaos. Coś podpowiadało jej, że jeśli w pewnym momencie nie powie sobie dość, zostanie tu do białego rana, pędząc prosto z winnicy na plantację. Okres wakacyjny nie sprzyjał szukaniu nowych pracowników. Zwłaszcza w tak małym miasteczku jak Lorne Bay, dlatego większość czasu spędzała na porośniętych winoroślami wzgórzach. Choć dzięki temu rzadziej nawiedzały ją czarne myśli, równocześnie tęskniła za chwilami oddechu, a te zdarzały się wyjątkowo rzadko.
Z zamyślenia wyrwał ją szmer przed wejściem. Mimo, że nie zdarzyło się nic przerażającego, po odsłoniętych, białych ramionach przebiegł chłodny dreszcz. Może to i lepiej. Może to właśnie była ta chwila, w której należało dosunąć chyboczące się krzesło do biurka i wrócić do domu?
Uchyliwszy drzwi, od których odbiła się tabliczka z krótkim napisem "zamknięte", wysunęła głowę na zewnątrz, pozwalając żeby wiatr zmiótł z jej twarzy cień zmęczenia.
- Ephraim? - jej głos przeciął panującą wokół ciszę, a spojrzenie wbiło się w tył oddalającej się głowy. Nie była na tyle rezolutna żeby go rozpoznać patrząc na plecy, ale stojący nieopodal motocykl wyrył się w jej pamięci. Poczekała aż mężczyzna się odwróci, taksując mimowolnie wzrokiem jego sylwetkę.
- Potrzebujesz czegoś? - choć pytanie zabrzmiało na pozór oschle, kryła się w nim troska i czysta ciekawość. - Dzisiaj wcześniej zamknęłam, ale chyba dość już siedzenia przy papierach. Zaraz mi głowa eksploduje, a muszę ze wstydem przyznać, że nie ruszałam tego odkąd tutaj wróciłam - robiła tylko rzeczy, które zrobić wypadało, ale dopóki nie trafiła tamtej nocy do samochodowego kina, budowała wszystko na oślep. - Wejdziesz? - skinieniem głowy wskazała na skrytą w pomroku sień, z której sączyło się żółte światło stołowej lampy.

Ephraim Burnett
ambitny krab
nick
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
nineteen
sole & ephraim
Był zmęczony. Zmęczony gromadzącym się i piętrzącym materiałem. I nie chodziło wcale o pracę, bo tej nie musiał wykonywać praktycznie wcale prócz telefonów czy kilku mniej istotniejszych spotkań. Chodziło po prostu o materiał egzystencjalny. Całkowicie niepotrzebny, zbędny, a jedynie utrudniający codzienne funkcjonowanie. Bo w końcu… Jeżeli coś miało się psuć, to wszystko na raz i brudy w życiu Ephraima dosłownie zaczęły wyłazić jeden za drugim. Zalewały go, dobijały, a on nie potrafił odnaleźć już tej wewnętrznej siły do walki z nimi. Czuł, jak ją tracił. Owszem — miał Teresę, którą chciał chronić, ale cała instytucja jego rodziny po prostu przestała istnieć i nie miał tego azylu, w którym czuł się bezpiecznie. W którym mógł czuć się słaby, aby później stać się silnym. A właśnie teraz, właśnie w tym momencie potrzebował tego niezwykle mocno. I nie chodziło jedynie o pojedynczą słabość. Zawahania się. Nie. Przecież rozmowa z Leonie nie sprawiłaby, że aż tak mocno nastąpiłoby jego wytrącenie z równowagi — bo i czym jeszcze mogła go w sumie zaskoczyć… Nie.
To miały być po prostu spokojnie spędzone urodziny małej Teresy. Zaplanowane w wyjątkowo spiętej i suchej atmosferze między dorosłymi, ale jednak z ogłoszonym na końcu sukcesem. Rozkrzyczane wesoło dzieciaki były tego żywym dowodem, podobnie jak uszczęśliwiona wszystkimi atrakcjami oraz przybyłymi gośćmi solenizantka. Ephraim naiwnie myślał, że tak będzie to trwało — pomijając jego i Leonie w sposób beztroski i nad wyraz wdzięczny. Nie spodziewał się jednak, że sytuacja stanie się w ułamku sekundy tak beznadziejna. Gdy gdzieś pod koniec, rozległ się dzwonek w drzwiach, kapitan sądził, że byli to pierwsi z rodziców, którzy przyjechali po swoje pociechy. Zamiast tego zobaczył znaną sobie doskonale twarz. Twarz, której nigdy nie chciał oglądać. Williams pojawił się niespodziewanie, wchodząc do domu, jak gdyby nigdy nic. Nie przejmując się tak naprawdę niczym. Czy Leonie wiedziała o przyjeździe swojego kochanka, nie chciał nawet specjalnie analizować. Nie chciał przebywać w towarzystwie tego człowieka dłużej, niż to było potrzebne. Dlatego Ephraim pożegnał się z córeczką i po zakończonej dziecięcej zabawie, po prostu wsiadł na motor i przyjechał pod ten konkretny sklep z winem, licząc na to, że spotka w nim jego właścicielkę. Nie przejmował się faktem, że do Cairns miał z godzinę drogi i żadnej pewności, że Sole tam właśnie będzie. To było głupie. W końcu nie musiała tam być, mogła mieć swoje plany, a jednak postanowił zaryzykować. I niespecjalnie też myślał nad sensem swoje postępowania. Po prostu… To zrobił.
Od ich spotkania minęły dobre dwa miesiące, a zadziało się pomiędzy wystarczająco dużo, żeby Ephraim stracił jakąkolwiek pewność siebie. Teraz chciał — być może mocno egoistycznie — pobyć w towarzystwie kogoś, kto nie był ani Leonie, ani Gemmą, ani nikim, kto miał związek z jego aktualnymi problemami. Soledad była właśnie kimś takim i co najlepsze, nie musiał przy niej uważać na to, co mówił i robił. Nie musiał bać się, że kogoś czymś urazi, zdenerwuje czy po prostu warknie nieprzyjemny komentarz zbyt zmęczony trzymaniem swoich emocji w ryzach. Obecność Williamsa i tak wyjątkowo na niego wpłynęła i chociaż spotkał faceta pierwszy raz, nie chciał oglądać go już nigdy więcej. I być może było to nieodpowiednie — to spotkanie, tamte poprzednie również — ale… Lekceważył to w pełni świadomie.
Zatrzymując się pod odpowiednim sklepem, dostrzegł od razu zawieszkę zamknięte, Po kaskiem przemknął grymas niezadowolenia. Cóż... Czyli wyprawił się na marne? Jadąc wybrzeżem, mógł przynajmniej obserwować powoli sunące ku zachodowi słońce, ale przecież nie o to chodziło... Odetchnął głęboko, czując zwyczajne rozczarowanie i pewną iskrę goryczy. Mógł wybrać się do jakiegoś hotelu, restauracji — po prostu przekoczować noc, bo do domu nie zamierzał w ogóle wracać. I chociaż sklep ewidentnie był zamknięty, Ephraim wyłączył silnik motoru, zsiadł z niego i zdjął kask. Potrzebował odpoczynku i świeżego powietrza, kątem oka równocześnie patrząc na gustowny Bouteille D'or. I... Czy mu się zdawało, czy widział w głębi palące się światło? Nie było jeszcze tak późno, żeby w sklepie nikogo nie było, nawet pracownika, sprzątaczki, kogokolwiek. Może mógł też dowiedzieć się, gdzie znajdowała się Sole? Brzmiało to dziwnie, ale naprawdę potrzebował jej towarzystwa... Pokręcił się chwilę przed wejściem, zapukał, złapał nawet za klamkę, starając się dojrzeć coś więcej w półmroku sklepu, a gdy nic się nie wydarzyło, zrezygnował. Wyglądało na to, że miał spędzić ten wieczór i noc samotnie. No, cóż... Nie dziwił się, bo jechał w sumie w głupiej nadziei, ale coś w męskim wnętrzu było zwyczajnie... Zawiedzione? Już miał na powrót zakładać kask, gdy usłyszał wpierw otwieranie drzwi, a później również znajomy głos.
Ephraim?
Delikatny, spokojny ton był chyba jedynym od długiego czasu, który nie był mu w niczym wrogi. Który nie oceniał. Ani nie oszukiwał. - Hej - rzucił cicho, jakby bał się, że obudzi kogokolwiek z sąsiadów, ale przecież było to całkowicie surrealistyczne w swej istocie. Mimo to jego głos nie był specjalnie dominujący. Był zwyczajnie zmęczony i smutny. Gdy właścicielka sklepu winniczego kontynuowała, podszedł do niej. Zatrzymał się w futrynie i oparł ramieniem o framugę, patrząc na stojącą przed nim kobietę. Nie wszedł dalej mimo zaproszenia. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Po prostu patrzył, gdy ciężki wzrok wyrażał więcej, niż mogły powiedzieć słowa. Mogło się to wydawać głupie. Jak tak na nią patrzył i czekał, ale po prostu nie chciał być sam. Nie chciał też siedzieć w domu czy gdziekolwiek indziej. Soledad mogła zapewnić mu towarzystwo i zrozumienie, których najzwyczajniej w świecie potrzebował. Chyba bardziej niż powietrza... - Twoja propozycja - siedzenia w ciszy, bez nikogo innego prócz nich - dalej jest aktualna?
Sole Trelawney
easter bunny
chubby dumpling
była policjantką — jest właścicielką winnicy
28 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
My soul hit the floor and it hurt to the core
And I didn't have nobody to tell
Choć mrok dopiero delikatnie otulał swoją aurą zabudowania okalające winnicę, światło latarni niosło w swoich żółtawych promieniach coś złowieszczego. Ciszę na zewnątrz przerywała melodia chóru cykad skrytych w zaroślach nieopodal. Poza tym było pusto. Ktoś mógłby stwierdzić, że nieroztropnie było wychylać się bez chociażby prowizorycznego uzbrojenia, zważywszy na to, że po pracowników przed kilkoma godzinami odprawiła do domu. Mimo to, wiedziona czystą, tak bardzo ludzką ciekawością, niewiele myśląc ruszyła przed siebie. Czarne myśli dopiero po chwili zaczęły nawiedzać jej głowę, gdy wzrok próbował odnaleźć w nadchodzącej ciemności chociażby jeden znajomy kształt. Na szczęście motor rozpoznałaby wszędzie.
Choć nie chciała pytać o powód wizyty, proste pytanie wyrwało jej się zupełnie mimowolnie z ust, jak powitanie i pożegnanie, zupełnie bezwiednie. Stał oparty o framugę, przyglądając jej się zupełnie tak samo, jak przed dwoma miesiącami i ona mierzyła wzrokiem każdy centymetr jego ciała, chłonąc detale z czystej przyjemności samej czynności. Owszem, od ostatniego spotkania minęło już na pozór dużo czasu, ale mimo że widziała go raptem trzeci raz, fala serdeczności rozlewała się po jej ciele, jakby spotkała starego przyjaciela.
Łączyło ich coś, czego nie potrafiła nazwać. Dziwna więź stworzona z milczenia i słów, których żadne z nich dotąd nie odważyło się powiedzieć na głos. Był kimś kto w krótkim czasie zdążył naoliwić trybiki w jej wnętrzu i wyrwać z bolesnej stagnacji. I chociaż każde z nich było w zupełnie odmiennej sytuacji, rozumieli się nawzajem, a do tego wystarczył krzyż spojrzeń i niema wymiana myśli, która znaczyła więcej niż słowa.
Delikatny uśmiech rozjaśnił jej twarz, kiedy w uszach rozbrzmiało jego pytanie. Zupełnie zbędne, tak samo jak to, które zadała chwilę wcześniej. Skinęła głową, sugestywnie spoglądając na wnętrze winnicy, z którego wylewała się złota posoka palącej się w kącie stołowej lampy.
Potrzebowała przerwy. Czuła jak głowa zaczyna jej ciążyć na boleśnie napiętym karku, a oczy odmawiają posłuszeństwa, gubiąc się wśród cyfr i literek, powtarzając te same wersy kilkakrotnie, nim zrozumie ich sens, a towarzystwo wina wcale nie działało na jej korzyść. Zamęczała się i było to czymś, czego do tej pory nie potrafiła albo po prostu nie chciała zmienić, w cichej obawie przed tym co mogłoby się stać, gdyby zabrakło jej zajęć. Być może zadziałałoby to wręcz leczniczo, pozwalając na swobodny przepływ myśli, ale im głębiej zapuszczała się w rozmyślania, tym bardziej chciała od tego uciec.
- Wiem, że czasem mówię dużo, ale jeśli coś proponuję to zawsze jest aktualne, zapamiętaj - odparła miękko, głosem zupełnie oderwanym od zmęczonego ciała, niepasującym do podkrążonych oczu i potarganych włosów. W jego towarzystwie czuła się lekko, jakby samą swoją obecnością odsuwał wszystkie problemy świata na boczny tor. Być może w rzeczywistości było to nieco przesadnym stwierdzeniem, ale w pewien sposób poczuła ulgę, kiedy dotarło do niej, że to właśnie on postanowił złożyć jej wizytę.
- I jeśli kiedyś postanowię się wycofać, obiecuję dać ci znać. Miasto nie jest duże - nie zakładała, że zostanie tutaj na stałe. Jego stanowcze, choć nieco enigmatyczne przedstawienie planu na przyszłość, kreowało ją z dala od Lorne Bay, do którego oboje pałali niechęcią. Mimo to wciąż tutaj był i choć kibicowała mu z całego serca, dobrze było go znowu spotkać.
Jej wzrok przykuło przygnębienie malujące się na jego twarzy. Choć jego sylwetka była postawna i daleko jej było do wątłości, czuła jak kapilarnym strumieniem uchodzi z niego powietrze.
- Chcesz o tym opowiedzieć? - nie musiał, wystarczyło, że był. Nie dodała nic więcej, znikając w sieni, umocowawszy po drodze drzwi, tak by do środka wpadał pozorny chłód przynoszony przez wiatr. W środku panował zaduch. Przez moment zastanawiała się, jakim cudem wytrzymała tutaj tyle czasu. Wysuwając podbródek, wskazała na krzesła ustawione nieopodal drewnianego biurka. - Jeśli masz ochotę, chętnie się podzielę - dodała po chwili wahania, zerkając w stronę wpół opróżnionej butelki wina. - Możemy też pomilczeć - już nieco cichsza propozycja, padła z jej ust, odbijając się w eter. Chociaż była właścicielką winnicy od ponad roku, wciąż czuła się tutaj jak gość, aniżeli gospodarz. Dało się to dojrzeć w niepewnych ruchach, niezdarnym choć krewkim odsunięciu krzeseł i wzroku, który wciąż błądził po pomieszczeniu, jakby wciąż poznawał je na nowo.

Ephraim Burnett
ambitny krab
nick
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Coś lub ktoś musiało mu dać w tym mieście jakieś znaczenie. Jakieś oparcie i wsparcie, bo nikt nie mógł długo wytrzymać bez sojuszników i Ephraim wiedział o tym lepiej, niż ktokolwiek inny. Był wszak marynarzem, odkąd tylko pamiętał. A to oznaczało zawierzenie swojego bezpieczeństwa w innych, ufanie drugiej stronie i wysoką harmonię między członkami załogi. Jeśli jedna osoba zawodziła, mogli wspomóc i przywrócić jej siły do dalszej pracy. Oczywiście, że byli tak słabi jak najsłabsze z ogniw, jednak równowaga na pokładzie Adelaide była najsilniejszą ze stron statku oraz tych, którzy na nim służyli. Burnett był kapitanem nieco ponad rok, jednak dyscyplina oraz skuteczność, jaką posiadał ze swoimi ludźmi, imponowała. Równocześnie jednak Ephraim wiedział, czym była samotność. Był kapitanem, a na szczycie zawsze panowała samotność. Co prawda jego załoganci ufali mu i mogli przyjść do niego z każdą ze spraw — wszak nigdy ich nie zawiódł — jednak nie rozmawiali z nim tak, jak ze swoimi kompanami z pryczy. Był wszak tym, który rządził. Który był najwyższym rangą. Był tym, który również odpowiadał za całą załogę oraz ich statek. Od jego złej lub dobrej decyzji zależało ich bezpieczeństwo, sukces lub porażka. Tam, na morzu był i musiał być kimś, komu niedozwolone były słabości. W zaciszu domowego ogniska mogło być jednak inaczej, ale tego luksusu go pozbawiono. Odebrano mu większość z fundamentalnych ludzkich potrzeb — bezpieczeństwo runęło pierwsze, a za nim poczucie przynależności, uznania oraz samorealizacji. Wszak Leonie ograbiła go ze wszystkiego, w co wierzył. I wydawać się mogło, że nie powinien tyle o ty myśleć, ale właśnie to było aktualnie jego życiem. Nieznanym terenem, którego nie rozumiał. Czuł się i był rozbity.
Przy obu spotkaniach z Sole zbierał jednak spokój. I chciał tego więcej, nie dziwiąc się sobie wcale, że do niej ciągnął. W normalnych warunkach dostawałby to i więcej od swojej żony, lecz nic z tego, co się aktualnie działo, nie było normalne. Zwyczajne. Typowe. Wszystko było po prostu szaloną anomalią i chaosem, który nie miał większego sensu. I ktoś taki jak Ephraim zwyczajnie potrzebował znaleźć właściwą ścieżkę nawet w najciemniejszej dolinie i zamierzał to uczynić za wszelką cenę. Wiedział wszak, że po drugiej stronie czekała na niego Teresa, a do przetrwania przez ciemności potrzebował pewności. Do pewności potrzebował spokoju. A do spokoju potrzebował tak bardzo obcej i równocześnie znanej sobie kobiety. I nigdy nie spodziewałby się, że porzuci tę część siebie — lojalności wobec Leonie na rzecz spędzania czasu z inną. Sęk w tym, że jego lojalność była lojalnością wobec kogoś, kto nie istniał. Do jego własnego wyobrażenia Turner i teraz już to wiedział. Teraz już to rozumiał.
Widział, jak na niego patrzyła, ale i on patrzył na nią. Ciesząc się, że jednak była i nie pozostawiła go na żer jego własnych rozmyślań. Uśmiech, jaki pojawił się na damskich ustach, lekko go zaskoczył, bo dlaczego by miała się cieszyć? Że przeszkodził jej w pracy. Mogła mieć zupełnie inne plany, ale ponownie go zaskoczyła. Znając już odpowiedź na swoje pytanie, niewerbalną zresztą, przekroczył próg sklepu, pozwalając, by Sole zamknęła za nimi drzwi. Na nowo odcinając ich od tego, co działo się na zewnątrz. I dobrze. Ephraim nie chciał być odnaleziony.
- Wybacz, że tak bez zapowiedzi, ale nie miałem innych tropów. - Nie musiał mówić nic więcej. W końcu nie wymienili się numerami telefonów. Znali jedynie swoje imiona oraz fakt, że Sole była właścicielką tego konkretnego sklepu. Ona znała jego adres, ale raczej nie zamierzała pojawiać się niespodziewanie na jego podjeździe, gdy jej potrzebował, dlatego też wziął sprawy w swoje ręce. I pozwolił się zaprowadzić w głąb uśpionego sklepu, równocześnie wyłapując wcześniej drobne detale jego właścicielki. Włosów uchwyconych gumką w lekkim nieładzie, zmęczonych powiek. Delikatnej, zwiewnej sukienki, której kraniec był pomarszczony, jakby od długiego siedzenia na jednym boku. Nie wyglądała na kogoś, kto migał się od obowiązków, a to, co już o niej wiedział, dostrzegł oddanie biznesowi, który niekoniecznie był jej życiowym powołaniem. Mimo to robiła wszystko, co mogła, w miejscu, w jakim się znajdowała. Było to pełne podziwu. - Ładnie tu masz - odezwał się, gdy przeszli na zaplecze — tam, skąd dochodziło światło i porozrzucane były w artystycznym nieładzie dokumenty. Butelka wina dopełniała widoku, a propozycja sprawiła, że Ephraim uśmiechnął się delikatnie. Tak. Zdecydowanie tego potrzebował i nie zamierzał odmawiać.
Możemy też pomilczeć.
- Nie - odpowiedział niemal natychmiastowo, bo chociaż wydawało się to lepszym pomysłem, niż wyrzucenie prywatnych spraw nieznajomej, wiedział, że nie mógł, nie chciał już dłużej tego w sobie nosić. Chciał przestać już w kółko to ukrywać i udawać, że mógł sobie z tym poradzić sam. Nie zajął jeszcze miejsca, tylko odetchnął ciężko, opierając się o drewniany blat i wbił w niego spojrzenie, przez chwilę zachowując milczenie. W końcu wyprostował się, a dłonie powędrowały do włosów, by przeczesać je w charakterystycznym ruchu. Oczy Ephraima odszukały tych należących do Sole i uśmiechnął się nikło. - Przepraszam. Wolałbym tego na ciebie nie zrzucać, ale... Jesteś tego pewna? - Wiedziała, że miał wiele do opowiedzenia i jeżeli nie czuła się na siłach, mogli to ominąć, jednak Burnett tego potrzebował. Mimo to nie zamierzał zrzucać na nią wszystkiego, co siedziało w jego wnętrzu bez jej wyraźnej na to zgody.
Sole Trelawney
easter bunny
chubby dumpling
była policjantką — jest właścicielką winnicy
28 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
My soul hit the floor and it hurt to the core
And I didn't have nobody to tell
Drzwi z głośnym trzaskiem zasygnalizowały, że nikt już nie przeszkodzi im w dalszej konwersacji. Nie spodziewała się zresztą nikogo więcej, tak samo jak przez myśl jej nie przeszło, że któregoś dnia spotka go pod osłoną nocy na brukowanym placu przed wejściem. Co w zasadzie, gdyby wziąć pod uwagę wcześniejsze spotkania, nie było niczym wyjątkowo dziwnym. W głębi duszy miała nadzieję, że znów na siebie wpadną, w typowy dla dwóch zbłąkanych umysłów sposób. Mimo to, nie śmiała zjawić się na podjeździe domu, na którym czekała tamtej nocy, skryta w cieniu budynku. Być może dlatego, że jeszcze nie ułożyła do końca swoich spraw, a może dlatego, że nie chciała go w pewien sposób zatrzymywać ze swoich czysto egoistycznych pobudek. Z dozą pewnej ulgi przyjęła jego wizytę, mając poczucie, że wciąż w tym mieście była osoba, z którą dzieliła ciężar noszony każdego dnia na barkach. On jeden doskonale rozumiał jej niechęć do miasteczka i utrapienie z jakim mierzyła się każdego dnia, rozchylając rankiem powieki.
Z głośnika przytłumionego oddzielającą zaplecze od części głównej zasłoną, leciało Bohemian Rhapsody przeżywając swój kulminacyjny moment. Pochłonięta myślami, prawie nie słyszała sączącej się zeń muzyki. Zupełnie jakby od chwili, w której odeszła od biurka minęło kilka godzin, a nie raptem parę, krótkich minut. Pomieszczenie było niewielkie, ale nie ciasne. Pozwoliła sobie powiesić na ścianach kilka fotografii, przedstawiających pejzaże, za którymi tęskniła i wnieść odrobinę ciepła, którego brakowało jej w surowym, urządzonym nad wyraz formalnie wnętrzu. Żaden projektant wnętrz prawdopodobnie nie wyraziłby się pochlebnie na temat wystroju, ale ta krótka, kurtuazyjna uwaga, sprawiła, że przez chwilę naprawdę poczuła się jak właścicielka tego miejsca, a nie intruz, który odwiedzał je każdego dnia, nie wiedząc w co wsadzić ręce.
- Dziękuję, skoro mam spędzać tutaj każdy dzień, chciałam żeby mniej tchnęło depresją - znowu uśmiech rozpromienił jej twarz. Wiedziała, że nie musiała odpowiadać na tą uwagę, ale miło było przez chwilę skupić się na czymś przyziemnym, na co w jakiś sposób miała wpływ. Zupełnie tak, jakby przez moment życie płynęło właściwym torem. Wyciągnęła ze ściennej szafki kolejny kieliszek i ustawiwszy go na blacie wypełnionym bordowymi okręgami, nalała do środka wina. - Częstuj się - dodała, zerkając na niego przelotnie i zajęła miejsce na skrzypiącym krześle. W milczeniu obserwowała go, kiedy błądził wzrokiem po pomieszczeniu, bijąc się z własnymi myślami. Widziała niemą wojenkę, którą toczył we wnętrzu, a która odbijała się zaledwie cieniem na jego twarzy. Obojgu dobrze szło zatajanie własnych problemów i chowanie emocji do kieszeni. Kiedy ich spojrzenie się ze soną skrzyżowało, przez kilka sekund trwała w tej niewerbalnej konstatacji, nim znów nie zabrał głosu. Chociaż nie mówił głośno, jego słowa odbiły się echem wśród ścian i zawisły na moment w eterze, jakby czekały na rozsądzający werdykt.
Skinęła głową niemalże od razu, tak samo szybko jak on zaprzeczył przed kilkoma minutami. Mimo, że widziała go zaledwie trzeci raz był dla niej kimś, kto wiele znaczył w świecie, w którym czuła się taka obca, a skoro już i tak dźwigała na swoich barkach wiele, była w stanie zmieścić na nich nieco więcej.
- A zrzuciłeś to do tej pory na kogokolwiek? - jej oczy rozszerzyły się, kiedy skanowała jego zmęczoną twarz. - Jasne. Jestem pewna - jeszcze raz kiwnęła z uporem głową. Nawet jeśli nie znajdzie złotego środka, dzięki któremu będzie w stanie nagle wszystko magicznie naprawić, wiedziała, że wyciągnięcie takich spraw na wierzch, przynosi ukojenie. Zwłaszcza, kiedy tak długo dusi się je w sobie.

Ephraim Burnett
ambitny krab
nick
ODPOWIEDZ