posterunkowy — lorne bay police station
39 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
od sześciu lat w Lorne i też od tylu zajmuje stanowisko zwykłego posterunkowego, próbując w sobie zdusić przynajmniej część ambicji na coś "więcej". należy do NA, żyje aktywnie, ma dwa psy i... syna, którego nigdy nie poznał
Drogi...
Wiesz co, od dobrej godziny siedzę i zastanawiam się, w jaki sposób zwrócić się do Ciebie w tym liście, ale nie wpadłem na nic, co nie odrzuciłbyś na starcie. Na pewno nie wiesz, kim jestem, ale ja
powinienem Cię znać. To śmieszne, że nawet nie wiem, jak masz na imię. Śmieszne, że nie wiem, jak wyglądasz. Śmieszne, że w portfelu nie trzymam Twojego zdjęcia, bo żadnego nigdy nawet nie widziałem. Śmieszne, że nie wiem, czy wlewasz mleko do płatków, czy wolisz sypać płatki do mleka. Śmieszne, że nie mam pojęcia, jaki lubisz sport, ani czy w ogóle jakikolwiek zdążył cię zainteresować. Że zagadką jest dla mnie, kim chciałbyś zostać w przyszłości. (Czy mam w ogóle prawo zakładać, że pójście do szkoły policyjnej choć na moment przyszło Ci na myśl?) Śmieszne, że nie wiem, czy powinienem być dumny z Twoich ocen z matematyki czy wieszać właśnie na lodówce Twoje kolejne wypracowanie z angielskiego. (Chociaż w obecnej sytuacji nie pozwoliłbyś mi pewnie na jedno ani drugie.) Zabawne, że nie wiem, jakie lubisz książki. Ani czy w ogóle lubisz czytać. (Czy to dziwne, że zaglądam czasem do działu dla młodzieży w bibliotece i szukam czegoś, co mogłoby Cię zainteresować?) Śmieszne, że w ogóle przychodzą mi do głowy te wszystkie pytania. Śmieszne, że dopiero teraz.
Tylko, że wcale nie jest mi do śmiechu z żadnego z tych powodów. Ale chyba powinienem zacząć od początku...
Do tej pory pewnie domyśliłeś się już (o ile w ogóle ten list wysłałem, prawdopodobnie jednak tego nie zrobię), że jestem Twoim ojcem, chociaż pewnie uznałbyś, że nie zasługuję na to miano. I pewnie masz rację. Na pewno masz rację. To nie tak, że chcę się wytłumaczyć. Wiem, jak się dorasta bez ojca i nie powinienem był pozwolić byś doświadczył tego samego. A jednak...
Miałem właśnie zaczynać szkolenie na policjanta, kiedy dowiedziałem się, że za kilka miesięcy masz przyjść na świat. Z Twoją matką już wtedy nic mnie nie łączyło, a jej rodzice i moja matka doszli wspólnie do wniosku, że nie ma sensu wmuszać w nas małżeństwa i wspólnego życia, kiedy już nic do siebie nie czuliśmy. Muszę przyznać teraz, że było mi to wtedy na rękę. Nie chciałem rezygnować z marzeń o karierze w służbach mundurowych i chyba nie do końca dochodziła do mnie powaga całej sytuacji. Nie chcę, żebyś zrozumiał mnie źle, to wszystko mnie nie tłumaczy, ale miałem wtedy ledwo 18 lat, czułem, że życie dopiero otwiera przede mną swoje możliwości i dotąd wszystko mi się udawało, nic mi nie przeszkodziło w dążeniu do celu. Twoja babcia zadbała o to, żebym nigdy nie musiał się o nic martwić. (Dopiero po latach zorientowałem się, że o
TO - o to, by Twoje pojawienie się na świecie nic nie zepsuło - również zadbała odpowiednimi, comiesięcznymi przelewami.) Przez nią nie czułem odpowiedzialności nawet za najgłupsze ze swoich błędów, bo wszystko zawsze potrafiła jakoś zamieść pod dywan. Zostanie ojcem w tamtym momencie mojego życia było dla mnie zupełną abstrakcją, więc nie czułem też odpowiedzialności za Ciebie.
Wyjechaliście z Twoją matką do zupełnie innego miasta i nie zawracałem sobie Tobą głowy podczas szkolenia. Myśli o Tobie nie zakłóciły pierwszych lat mojej pracy. Uwielbiałem tę robotę i byłem w niej naprawdę dobry, a to niespecjalnie pomagało w zejściu na ziemię. Pnąc się bez większego problemu po szczeblach kariery policjanta, a potem detektywa, czułem się niezniszczalny. Nigdy więcej nie związałem się z nikim na stałe - uważałem, że nie mam na to czasu, możliwości i chęci. Jednonocne
przygody wypełniały mi czas między kolejnymi dyżurami i odsuwały na moment myśli od kolejnych, coraz poważniejszych spraw. Trafienie do wydziału narkotykowego było tym, do czego przez te lata dążyłem i w końcu to osiągnąłem. Zabawne (wcale nie), że to właśnie tutaj nastąpił również mój upadek.
Miała na imię Philly i całe życie przed sobą. Sama się do nas zgłosiła, chciała się wyrwać z tamtego świata, zacząć życie od nowa. Nie ja jeden miałem złe przeczucia, ale w tamtym momencie była naszym jedynym możliwym łącznikiem z gangiem narkotykowym, który zaczął się panoszyć po naszych ulicach. Pierwszy przełom od dawna, na dodatek wtyka - nie mogliśmy tego przepuścić. Do dziś nie wiem, co się stało tak dokładnie i nie chcą mi tego wyjaśnić, tym bardziej utwierdzając mnie w tej pewności, że to była moja wina. (Parę miesięcy później okazało się, że
oni mieli również wtykę u nas, na posterunku, ale ani wtedy ani dzisiaj nie ma to dla mnie większego znaczenia.) Tylko ze mną miała się kontaktować, do mnie zgłaszać ze wszystkim, mi dawać znać, gdyby w pewnym momencie poczuła, że czegokolwiek się domyślają.
Jeden strzał, prosto między oczy, jakby już wtedy dawali nam znać, że nas obserwują, że wszystko
widzą.
Nie potrafiłbym Ci powiedzieć, kiedy sięgnąłem po narkotyki po raz pierwszy. Większość tamtego okresu zlewa mi się w głowie w jedną, błotnistą papkę. Może ciężko w to uwierzyć, ale śmierć Philly była moją pierwszą prawdziwą porażką. I nie mogłem sobie z nią poradzić. Oddanie się pracy nie pomagało, przygodny seks tym bardziej. Im mocniej starałem się nie myśleć, tym wyraźniej widziałem przed sobą jej wychudzone ciało, puste oczy i dziurę w głowie. A dostęp do chwili zapomnienia był na wyciągnięcie ręki... I początkowo naprawdę pomogły. Przynajmniej pozornie... Mam nadzieję, że nigdy nie doświadczysz tego na własnym przykładzie, ale z używkami wszelkiego rodzaju (a już szczególnie z narkotykami) jest ten problem, że w pewnym momencie to one zaczynają kontrolować Twoje życie. I wtedy już nie sposób tak po prostu
przestać.
Prochy odblokowały coś w mojej głowie. (A może to ta cała sytuacja z Philly?) Poczucie, że tak dużo straciłem i że powinienem to odzyskać, nim będzie za późno. Bo przecież życie jest za krótkie. Z (niezbyt legalnie) zdobytego wyciągu z konta mojej matki dowiedziałem się, gdzie wciąż przelewała co miesiąc pieniądze i tam pojechałem. Nie wiem, co próbowałem zrobić, czego chciałem. Zobaczyć Cię tylko? W końcu znaleźć miejsce w Twoim życiu? Przekonać się, czy naprawdę istniejesz? Twoja matka nie pozwoliła na żadne z powyższych. I miała rację. Ojciec czy nie ojciec, nie powinieneś mnie widzieć wtedy, kiedy byłem na haju.
Nie powinienem tego pisać, ale policjantom dużo się upieka. Szczególnie tym dobrym, chociaż nie tylko. Nikt nie chce dodatkowo dokładać do ognia, który już pali się z zewnątrz, więc moją historię z narkotykami też zamiatano pod dywan. Wysyłano mnie do pracy w domu, kiedy już nie dawało się ukrywać moich huśtawek nastroju pod wpływem ani drżącego jak osika ciała, kiedy próbowałem przestać. Zmuszano do wykorzystywania kolejnych zaległych urlopów, podczas których miałem dochodzić do siebie, ale samotność czterech ścian działała na mnie zupełnie odwrotnie. W końcu sam zgłosiłem się do dowódcy, mówiąc żeby robił co musi w takiej sytuacji, ale ja nie poradzę sobie bez porządnej terapii. Obiecał mi powrót do służby już po wszystkim, choć na pewno już nie w tym wydziale. To i tak było więcej, niż się spodziewałem.
Właśnie mija pierwszy rok mojej abstynencji. Sześć miesięcy spędzone w zamkniętym ośrodku i drugie tyle na stałych meetingach i rozmowach z psychologiem sprawiły, że przemyślałem sobie wiele spraw. Jedną z nich byłeś właśnie Ty. Chciałbym Cię poznać. Chciałbym, żebyś Ty mógł poznać mnie.
Chciałbym w tym liście zawrzeć o wiele więcej. Chciałbym móc go w ogóle wysłać. Ale niektóre rzeczy powinno się omawiać w cztery oczy. Może kiedyś przyjdzie na taką rozmowę odpowiedni moment...
~ Rufus


Kończę czytać i przez krótką chwilę nic się nie dzieje. Dłonie dopiero teraz zaczynają mi drżeć, więc zaciskam je mocniej na liście, którego nigdy nie wyślę. Na spowiedzi, której adresat miał nigdy nie otrzymać, choć tak naprawdę jako jedyny powinien ją usłyszeć. Odczytana na głos przed tym małym, siedzącym w okręgu zgromadzeniem, brzmi obco. Dziwnie jest patrzeć na własne życie, zawarte tylko w tych kilku akapitach. Jeszcze parę lat temu nie potrafiłbym się zamknąć, wymieniając swoje kolejne sukcesy w karierze detektywa. Teraz każdego dnia zastanawiam się, czy ma znaczenie, ile ludzkich żyć uratowałem, kiedy wciąż było tyle, które przeze mnie cierpiały i - kto wie - być może nadal cierpią.
Chwila mija szybciej, niż udaje mi się w sobie pozbierać i salę wypełnia salwa oklasków i słów wsparcia, uznania oraz zrozumienia. W tej grupie nie muszę wymuszać uśmiechu - niejedna osoba tutaj przeżyła cięższe historie - ale kąciki ust same rwą mi się do góry, gdy czuję kolejne klepnięcia po plecach. Po kolei podchodzą do mnie, żegnają się.
To mój ostatni dzień tutaj. Nie na spotkaniu NA, bo z tych nie zamierzam rezygnować nawet w zupełnie nowym miejscu, ale ostatnie tutaj, wśród ludzi, których tak dobrze poznałem przez ostatni rok. Już jutro będę praktycznie na drugim końcu Australii, w o wiele mniejszym mieście od Perth, na o wiele mniejszym posterunku, niż tutaj. Tam, gdzie planuję zacząć od nowa, z (prawie) czystą kartą...

Drogi synu,
Minęło trochę czasu, od kiedy próbowałem do Ciebie pisać. Podczas spotkań wciąż jesteśmy zachęcani do spisywania własnych myśli, ale chyba nie potrafię, jeśli moje słowa nie są w jakiś sposób skierowane do Ciebie. Tego listu też nie dostaniesz, tak jak wielu poprzednich, ale może rzeczywiście czas na kolejną
spowiedź...
Może to zabrzmi niedorzecznie, ale przez długi czas głupio mi było przyznać, że u mnie jest naprawdę dobrze. Że życie mimo wszystko jakoś mi się ułożyło, że wyszedłem na prostą i w gruncie rzeczy mógłbym się nazwać
szczęśliwym. No bo chyba nie powinienem, skoro siedem lat temu narobiłem sobie i innym takiego bałaganu? Nie powinienem, skoro przyczyniłem się do czyjejś śmierci? Nie powinienem, skoro nie było mnie nigdy w Twoim życiu? A jednak cieszy mnie każdy patrol i akcja policyjna, w której biorę udział jako najzwyklejszy posterunkowy, mimo że wciąż nienawidzę papierkowej roboty i czasem wyciągam tęsknie uszy w stronę fragmentów przypadkowo podsłuchanych rozmów detektywów. Cieszą mnie relacje z sąsiadami i resztą mieszkańców Lorne Bay, mimo że długo zajęło mi przekonanie ich, że ktoś po odwyku wciąż może być dobrym policjantem i strzec ich bliskich. Cieszy mnie ogólny spokój tego miejsca, chociaż zdarzają się momenty, kiedy brakuje mi tej adrenaliny i niepewności dużego miasta. Cieszy mnie, że nikt tu właściwie nie wie za wiele o mojej przeszłości, choć ukrywanie niektórych rzeczy podczas spotkań NA wydaje się mi czasem ogromnym oszustwem.
A jednak wciąż zdarzają się momenty, kiedy czuję się źle z powodu całej tej radości...


Urwany list odnajduje drogę do gorącej zapalniczki i powoli dołącza do swoich poprzedników w stercie popiołu. Nie planowałem tego nigdy robić, licząc chyba, że w końcu przyjdzie taki dzień, że będę mógł je przekazać odpowiedniej osobie, ale trzymanie ich teraz byłoby zbyt niebezpieczne. I to nie tylko dla mnie.
Wciąż nie jestem pewien, czy to wszystko to taki dobry pomysł. Jakby nie patrzeć, jestem tylko posterunkowym, ale podobno to właśnie na kimś takim im zależy. Na kimś z szerokim doświadczeniem, odpowiedzialnym i oddanym służbie, a jednocześnie na tyle nisko w całej policyjnej hierarchii, by nie wzbudzać niczyich podejrzeń. W końcu świadek koronny, którego mam pilnować i mu pomagać, zeznawał przeciwko jednemu z nas, policjantów. Nawet jeśli daleko w stolicy, to powiązania i lojalność często sięgały bardzo daleko.
Chyba powinienem się cieszyć, prawda? W końcu zadanie, przy którym mogłem się porządnie wykazać. Dreszczyk emocji, za którym zdawało mi się, że jeszcze tęsknie. Ale nie wiem... Czy jestem gotowy, by brać poniekąd odpowiedzialność za kolejne ludzkie życie? Tym bardziej, kiedy tak bardzo przypomina to, które kiedyś przeze mnie przedwcześnie się skończyło?
***
— Na co dzień to wesoły, towarzyski i pomocny facet, który wszelkie smutki i rozterki pozostawia w czterech ścianach swojego mieszkania (tylko częściowo otwierając się na meetingach NA). Pracę traktuje bardzo poważnie, choć to nie znaczy, że jest służbistą. Zdarza mu się czasem zaangażować trochę za bardzo, szczególnie w przypadku dzieciaków i młodzieży z biedniejszych i rozbitych rodzin. Zdając sobie sprawę ze stanu opieki społecznej, sam czasem zapuka po służbie do jednych czy drugich drzwi, oferując chociażby zrobienie zakupów lub by po prostu zorientować się w sytuacji i ewentualnie podjąć kolejne kroki. Już parę razy się na tym niestety przejechał, choć chyba tyle samo razy również pomógł. Robi wrażenie skrytego, bo niewiele zdradza ze swojej przeszłości. Z bycia NA jednak tajemnicy nie robi, po prostu nie wdaje się w szczegóły i utrzymuje, że tę część swojego życia pozostawił daleko za sobą. Jest czysty od siedmiu lat.
— Lubi czytać. Nie tylko kryminały, ale literaturę wszelkiej maści i rodzaju, a także komiksy. Zdarza mu się nawet wypożyczać bardziej młodzieżowe tytuły, śmiejąc się przy tym, że podczas ich czytania nie czuje, że wielkimi krokami dobija czterdziestki.
— Codziennie biega po plaży i kilka razy w tygodniu ćwiczy na siłowni. Po pierwsze nie chce wyjść z formy, ale też regularny wysiłek fizyczny był jednym z czynników, które pomogły mu wyjść z uzależnienia od narkotyków. Jest to też więc swego rodzaju rytuał, by do nich nie wrócić.
— W ciągu sześciu lat pobytu w Lorne Bay, zdążył zaadoptować dwa emerytowane psy policyjne - owczarka australijskiego i teriera walijskiego - którym poświęca większą część swojego wolnego czasu. Stale powtarza, że z chęcią przygarnąłby jeszcze kilka staruszków, ale wielkość mieszkania trochę go ogranicza. To poniekąd ze względu na nie rozgląda się za jakąś niedużą farmą w przystępnej cenie.
— Jednym z kłamstw, które utrzymuje od dnia przyjazdu do Lorne Bay jest to, że w Perth tylko się wychował, a większość dorosłego życia spędził przenosząc się z miejsca na miejsce, z posterunku na posterunek. Pomogło mu to poniekąd w zgrabnym przedstawieniu Diane - świadka, nad którym trzyma pieczę - jako starej przyjaciółki z czasów, gdy parę lat spędził w Sydney.
— Drugim kłamstwem jest prawdziwy powód, dlaczego w końcu osiadł właśnie w Queensland...
Rufus "Roo" Winthrop
15.04.1982
Perth
policjant - posterunkowy
LORNE BAY POLICE STATION
opal moonlane
kawaler, biseksualny
Środek transportu
Głównie autem - w czasie pracy radiowozem, po godzinach własnym starym pick-upem - lub pieszo.

Związek ze społecznością Aborygenów
Brak.

Najczęściej spotkasz mnie w:
Na posterunku lub na ulicach Lorne na patrolu, a po godzinach pracy głównie w mieszkaniu, na spacerze z psami, na plaży, w siłowni, w bibliotece, w schronisku, czasem w barze.

Kogo powiadomić w razie wypadku postaci?


Czy wyrażasz zgodę na ingerencję MG?
Tak.
Rufus Winthrop
Tom Hardy
Rufus Winthrop
ejmi
lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
witamy w lorne bay
Cieszymy się, że jesteś z nami! Możesz już teraz rozpocząć swoją przygodę na forum. Przypominamy, że wszelka niezbędna wiedza o życiu w niezwykłej Australii znajduje się w przewodnikach, przy czym wiadomości podstawowe odnajdziesz we wprowadzeniu. Zajrzyj także do działu miasteczko, by poznać Lorne Bay jeszcze lepiej. Uważaj na węże, meduzy i krokodyle i baw się dobrze!
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
Zablokowany