projektant i muzyk — swoja głowa
29 yo — 179 cm
Awatar użytkownika
about
love never wanted me, but i took it anyway
001.

Nawet siedząc w samolocie do Australii nie mógł uwierzyć w to co robił. Naprawdę nie żartował kiedy twierdził, że uwielbiał swoje życie. Kochał pospać sobie nieco dłużej, bo swój dzień kończył o czwartej nad ranem. Kochał tą niestabilność nie wiedząc czy będzie miał zapłacone za jeden ze swoich występów. Zapewne nie miałby tego poczucia komfortu, gdyby brakowało tej świadomości, że w każdej chwili może uderzyć do swojej mamy, która z pewnością wsparłaby go finansowo. Nie robił tego. A przynajmniej nie za często, bo jednak był już dorosłym człowiekiem, który powinien mieć stałe źródło dochodu. Chyba nie chciał za szybko dorastać. Prawdopodobnie dopiero teraz odbijał sobie to, że wcale tego dzieciństwa tak naprawdę nie miał. Uczony w domu, przez swoją matkę, jego najlepszym przyjacielem był brat bliźniak, który ostatecznie przeprowadził się do Ameryki, żeby mieszkać z ojcem. Zawsze miał problemy z nawiązywaniem znajomości, ale ostatecznie trafiał na takich ludzi, którzy go rozumieli i mu pomagali. Miał stałą grupę przyjaciół, która znacznie uratowała mu życie. Teraz, wysiadają z samolotu, na lotnisku w Cairns zdał sobie sprawę z tego, że nigdy nie był tak samotny jak w tym momencie. Był sam, był w obcym kraju i był na swojej pierwszej misji, do której nigdy nie został tak naprawdę przeszkolony. Wiedział co powinien zrobić, miał w głowie ułożony plan, ale po zejściu na australijską ziemię czuł się jakby dopadła do amnezja.
Pierwsze co zrobił to skierował się do toalety, znalazł najbardziej odległą, pustą kabinę i tam zwymiotował. Zaczynały go zżerać nerwy. Co jeżeli się mylił? Co jeżeli nie będzie w stanie odnaleźć swojego brata. Wyszedł z kabiny i stojąc przy zlewie opłukał twarz zimną wodą. Czuł się tak samo jak wyglądał - tragicznie. Wrócił do miejsca odbioru bagażu i z ulgą dostrzegł, że jego toboły już są na taśmie. Chwycił plecak, gitarę i futerał z maszyną do szycia. Przeszedł do wyjścia i ruszył przed siebie. Dopiero opuszczając teren lotniska przypomniało mu się o wyłączeniu trybu samolotowego i poinformowaniu swojej mamy, że wylądował i jest w drodze po odbiór paczki, którą mu zostawiła na najbliższej stacji benzynowej. Dotarł tam po około dwudziestu minutach. Zgodnie z umówionym hasłem kupił paczkę gum do żucia oraz niewielką butelkę alkoholu. Całość dostał zapakowaną w brązową torbę. Podziękował sprzedawcy i wyszedł ze sklepu. Nie musiał zaglądać do torby, od razu wyczuł ciężar tego co miało mu zostać przekazane. Nawet jego mama nie była w stanie zorganizować tego, żeby mógł z Londynu do Cairns dostać się trzymając schowaną broń. Rewolwer musiała zorganizować na miejscu. Po dotarciu w dosyć odludne miejsce rzeczywiście w końcu tam zajrzał. Sięgnął po gumy, które schował do kieszeni, a następnie po rewolwer, który o dziwo, bardzo dobrze leżał mu w dłoni. Odblokował cylinder, żeby się upewnić, że broń jest naładowana. Broń szybko schował do kieszeni bluzy, a papierową torbę z butelką alkoholu rzucił w pobliskie krzaki.
Dochodziła trzecia kiedy zaczął dochodzić do Lorne Bay. Nie było żadnego środka transportu, który o tej godzinie mógłby go dowieźć z Cairns do małego miasteczka. Sam nie chciał tracić pieniędzy na żadne taksówki czy ubery. Poza tym lepiej nie było zostawiać śladów. Próbował łapać stopa, ale przez cały ten czas przejechały może cztery auta i żadne się nie zatrzymało. Musiał więc iść na pieszo walcząc ze zmęczeniem. Docierając do miasta nałożył na głowę kaptur. Ciemność mu sprzyjała, ale nie mógł ryzykować tym, że ktoś dostrzegłby w nim jego brata. A było to nieuniknione skoro wyglądają identycznie. Swoje kroki skierował do kościoła wierząc, że to jedyne, bezpieczne miejsce, w którym mógłby odpocząć i poczekać do rana. Szarpnął za klamkę, ale kościół był o dziwo zamknięty. Nigdy nie korzystał z ofert takich przybytków, ale zakładał, że te zawsze będą otwarte dla wiernych w potrzebie. Domyślał się jednak, że księża też muszą kiedyś spać. Już miał się poddać i ruszyć przed siebie kiedy kątem oka, z boku kościoła mignęło mu światło, które musiało się automatycznie włączyć. Ruszył w tamtą stronę i dostrzegł postać mężczyzny. - Hej! - Zawołał zwracając na siebie jego uwagę. Przyspieszył nieco kroku kiedy mężczyzna się zatrzymał. - O. Szczęść boże. - Przywitał się widząc, że mężczyzna jest księdzem. Przybrał przy tym australijski akcent, żeby za bardzo nie rzucać się w oczy. Przed przyjazdem tutaj mama pokazała mu dwie rzeczy. Jak przybrać australijski akcent i jak korzystać z tego rewolweru. Starała się trzymać swoje dzieci z dala od przemocy i korzystania z broni, ale tym razem sytuacja była wyjątkowa. - Nie wiem czy dobrze trafiłem, ale zastanawiałem się czy będziecie w stanie polecić jakieś miejsce na nocleg, proszę księdza. - Nie wiedział jak rozmawiać z księdzem, bo do kościoła raczej nie chadzał. - Nie mam pieniędzy. - Dodał, w razie gdyby ten miał go skierować do jakiegoś hotelu albo motelu.
diakon — kościół
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Spoko chłopak, który niedługo będzie zawodowym księdzem.
002.
{outfit}
Dzisiaj prowadzenie wieczornej mszy było niestety jego problemem. Nie był tym zachwycony, bo zazwyczaj o takiej porze było mało ludzi więc czuł się trochę tak jakby tracił czas robiąc full performance dla tych pary zabieganych dusz, które nie mogły wpaść na mszę o normalnej porze. No, ale trudno. Taka praca. Odwalił im takie kazanie, że aż wszystkim w pięty poszło i byli pewni, że pójdą do piekła jeżeli nie pojawią się na spowiedzi w przyszły piątek. Miał dar do straszenia ludzi piekłem, jeszcze nie wiedział, że piekło zamarzło, a szatan chodzi wśród nich. Olgierd naprawdę lubił tą swoją "pracę", sprawiało mu to przyjemność, opowiadanie o bogu, modlitwy i to poczucie wspólnoty i zrozumienia z ludźmi zgromadzonymi w kościele. To było coś pięknego, czego nie doświadczył nigdzie indziej. Po tym jak ukochana złamała mu serce myślał, że nigdzie nie zazna już spokoju i takiego ukojenia, kościół mu to dał, co być może było dziwne, ale naprawdę poczuł się wtedy lepiej. Po tym jak zaczął regularnie uczęszczać na mszę poczuł, że jest częścią czegoś większego i, że bóg nigdy nie miałby aż tak na niego wyjebane, jak to miała ta głupia pizda, która go porzuciła. Wciąż jeszcze się uczył przebaczenie okej? To, że miał być księdzem nie znaczyło, że był idealny. Nie był i pewnie nigdy nie będzie. Ważne było aby to wiedzieć i rozumieć, że jesteśmy tylko ludźmi i każdy popełnia błędy czy nam się to podoba czy nie. Najważniejsze to się umieć do tych błędów przyznać i prosić boga o przebaczenie, a ten w swoim miłosierdziu na pewno będzie litościwy.
Po zakończonej mszy nie udał się od razu na plebanię. Zamknął główne wejście do kościoła i poszedł do zakrystii, by zostawić liturgiczne szaty i wyczyścić kielichy, których potrzebował do mszy. O tej porze nie było w kościele ministrantów wiec musiał sobie radzić sam, jakkolwiek źle to może nie brzmieć. W każdym razie chwilę mu z tym zeszło, ale wszystko zrobił, zabrał ze sobą biblię i swoją księgę liturgiczną, a później wymknął się z kościoła bocznym wyjściem, które również zamknął i skierował się w stronę plebanii. Wtedy usłyszał jakieś wołanie. Od razu przystanął i odwrócił się. Zobaczył idącego w jego stronę chłopaka, który musiał być mniej więcej w jego wieku, tak mógł ocenić, gdy ten pojawił się bliżej niego. - Szczęść Boże - odpowiedział i kiwnął lekko głową. Zastanawiał się czego młody mężczyzna może od niego chcieć więc w spokoju wysłuchał jego słów i lekko zmarszczył czoło. Kryzys bezdomności doskwierał teraz tak wielu osobom, w jego gestii było udzielić schronienia komuś kto tego doświadczał. W końcu trzeba było miłować bliźniego. - Myślę, że coś się wymyśli - powiedział i uśmiechnął się do chłopaka. - Chodź porozmawiamy o tym na plebanii - dodał i poprowadził gościa do budynku stojącego w najbliższym sąsiedztwie kościoła. Otworzył drzwi wejściowe i wszedł pierwszy żeby zapalić światło w korytarzu. - Zapraszam - gestem dłoni pokazał mu że ma się nie krępować i wejść do środka, a gdy to uczynił to zamknął za nim drzwi. - Napijesz się czegoś? Jesteś głodny? - Zapytał prowadząc go do przestronnego salonu, z którego wyjście, obecnie zamknięte, prowadziło na obudowane i zadaszone patio, z którego Olgierd zrobił sobie swoją artystyczną pracownie. - Nazywam się Olgierd, nie musisz mi księdzować. - Przedstawił się wyciągając rękę w stronę chłopaka i posłał mu uśmiech żeby nieco go ośmielić.

farris knightley
ambitny krab
catlady
joshua - luna - zoey - eric - benedict - owen - bruno - judith - cat - cece - mira - mei
projektant i muzyk — swoja głowa
29 yo — 179 cm
Awatar użytkownika
about
love never wanted me, but i took it anyway
Farris, tak jak każda moja postać, ma problem z kościołem. Nie do końca ufał tym ludziom. Zbyt wiele złego o instytucji kościoła się słyszało. I najgorsze w tym wszystkim było to, że słyszało się o tym naprawdę wiele złego, ale było tak, jakby cały świat umówił się, że należy to tak naprawdę ignorować i pozwolić kościołowi na robienie złych rzeczy. Teraz jednak Farris, niestety, miał w to wyjebane. Miał na głowie swoje problemy i swoją misję i wiedział, że było to miejsce, którym mógłby otrzymać pomoc. Ksiądz wydawał się być miłym i pomocnym człowiekiem, ale Farris miał na uwadze to, że właśnie w taki sposób księża wabią swoje ofiary. Stwarzając pozory kogoś komu można ufać. Nie chciał rzucać wszystkich do jednego wora, ale no musiał być ostrożny. Chociaż wątpił, żeby dla księdza był idealną ofiarą.
- Nie, nie. Nie chciałbym, ojcu, zajmować zbyt wiele czasu. Jest późno i wystarczy mi adres. – Tutaj już nawet nie chodziło o jego uprzedzenia. Na poważnie nie chciał mu zajmować czasu. Poza tym czuł się niekomfortowo chodząc po mieście z bronią. Czułby się jeszcze gorzej, gdyby ktoś nakrył go na tym, że wniósł broń na teren kościoła. Mimo tego, że nie był osobą wierzącą, wydawało się to nieco… niewłaściwe. Może ze względu na to, że jednak do kościoła przychodzili ludzie w potrzebie, tak jak on teraz, a jednak on przyszedł z rewolwerem. – Okej. Dziękuję. – Nie zamierzał się z nim wykłócać. Był zmęczony. Potrzebował odpocząć. Nie mógł teraz nic działać. Potrzebował przemyśleć wiele rzeczy. Działanie pod wpływem impulsu nie byłoby dobrym rozwiązaniem. Poza tym Olgierd już ruszył w stronę plebanii. Poprawił ramiączko plecaka i ruszył za księdzem. Podziękował mu jeszcze raz, ale z lekką obawą przekroczył próg plebanii. Dodatkowo zestresował się tym, że Olgierd zamknął za nimi drzwi. Naprawdę liczył bardziej na to, że dostanie jakiś adres. Do przytułku dla bezdomnych czy coś.
- Chętnie. Nic nie jadłem. – Dobra, uznał, że musi się zdobyć na chociaż odrobinę zaufania do tego człowieka. Nie może traktować każdego jak swojego wroga. Nie mógł stać się swoimi rodzicami czy bratem. Nie każdy miał przecież złe zamiary, prawda? – Chętnie napiłbym się herbaty. I jeśli to nie problem to zjadłbym coś. – Poszedł za Olgierdem do salonu, po którym się rozejrzał. – Mieszka tu, ojciec? – Zapytał, bo salon był urządzony dosyć przytulnie i po domowemu. Odłożył na bok, w miejsce, gdzie nie będzie to nikomu przeszkadzało, swoje rzeczy. – Okej. Mam nadzieję, że to nie urazi tego u góry. – Zażartował i wyciągnął w jego stronę dłoń i złożył uścisk. – Farris. – Przedstawił się uznając, że nie będzie pajacował z fikcyjnym imieniem i nazwiskiem, bo i tak nie zagości tutaj na niewiadomo jak długo.
diakon — kościół
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Spoko chłopak, który niedługo będzie zawodowym księdzem.
Olgierd mógł mu podac adres i mieć w dupie, ale nie był tego typu człwiekiem. Było już późno, a ten młody człowiek chyba nie do końca znał Lorne Bay, tak się przynajmniej wydawało Olgierdowi. No i bez sensu jakby miał błądzić po całym mieście jak mógł po prostu przekimac się na parafii. – To żaden problem – odpowiedział więc pan ksiądz prowadząc tą zbłąkaną owieczkę na parafie. Van Horn był nie tyle spoko księdzem co po prostu dobrym, młodym chłopakiem, który chciał ludziom jakos pomagać, a że miał taką możliwośc to głupio byłoby nie skorzystać. Plebania miała jeszcze kilka wolnych pokoi, każdy mógł się tam czuć jak w domu, w końcu to było miejsce nie tylko dla niego ale tez i dla wiernych, albo i tych nie do końca wiernych. Gdyby wiedział jakie obawy ma chłopak to po pierwsze byłby lekko urażony, a po drugie nie mógłby się przestać śmiać. Trochę to było smutne, że ludzie tak podchodzili do księży, jakby każdy był zboczeńcem i jarało go wyrządzanie krzywdy innym. Wszędzie zdarzali się zjebani ludzie, nie tylko w kościele. Olgierd na przykład trochę był zjebany, ale bardziej w kwestii korzystania z życia. Chodził na imprezy, pił alkohol, umawiał się z ludźmi, oczywiście to wszystko do czasu, aż ostatnecznie większości z tego będzie musiał się wyrzec. Poza alkoholem, bo tego akurat nikt nie broni więc będzie mógł się piwa napić.
- Jasne, zaraz coś ogarnę – powiedział posyłając mu uśmiech i zaprowadził go do salonu. – Tak, ale dopiero od paru miesięcy. – Wyjasnił, bo nie wszystko było tu jeszcze tak jakby tego chciał. – I nie jestem jeszcze „ojcem” – istnieje możliwość, że nigdy tym ojcem nie zostanie, przynajmniej nie religijnym, bo biologicznym to kto go tam wie. Może się mu przytrafić. – Spoko, to mój kolega, nie będzie obrażony – odpowiedział ściakajć dłoń chłopaka. – Siadaj, zaraz Ci coś przyniosę do jedzenia i tą herbatę. W sumie to jak masz ochotę to łazienka zaraz na prawo w korytarzu. – No, bo może chciał ręce umyć czy się wysikać. Olgierd poszedł do kuchni i akurat tam umył dłonie po czym podgrzał Farrisowi obiad, pewnie miał zupe rybną iks de. Nie no, na pewno to było coś dobrego, a nie jakiś syf. Nastawił też wodę na herbatę, a jak to wszystko było już gotowe to wrócił z jedzeniem i piciem do salonu. Sobie nalał pepsi, bo nie będzie o suchym pysku siedział. – Proszę – postawił wszystko na stole i uśmiechnął się ponownie, a później usiadl sobie na kanapie. – Długo jesteś w Lorne? – Zapytał ciekaw czy chłopak był po prostu bezdomny, czy może nie miał gdzie przenocować, bo sobie nie zabookował hotelu czy coś.

farris knightley
ambitny krab
catlady
joshua - luna - zoey - eric - benedict - owen - bruno - judith - cat - cece - mira - mei
projektant i muzyk — swoja głowa
29 yo — 179 cm
Awatar użytkownika
about
love never wanted me, but i took it anyway
Dobra, to nie przedłużając niepotrzebnie Farris jeszcze raz podziękował Olgierdowi za to, że go przyjął w gościnę. Chamsko ze strony Farrisa, że zamiast być wdzięcznym za to, że Olgierd chciał mu tylko i wyłącznie pomóc, to w myślach go oceniał i to w naprawdę okropny sposób. Knightley powinien się wstydzić. Może gdyby był bardziej religijnym człowiekiem to nawet by się z tego wszystkiego wyspowiadał. W końcu tak wypadało, prawda? Zamiast tego postanowił jednak zaufać Olgierdowi i obdarzyć go zaufaniem. A to jednak o wiele więcej niż taka spowiedź. No chyba, że ktoś rzeczywiście był bardzo wierzący. Knightley na przykład nie doznałby pewnie jakiegoś specjalnego oczyszczenia po tym jakby wyspowiadał się ze swoich grzechów. Wierzył, że nawet jeśli miałby się spodziewać to jego grzechy są niczym w porównaniu do tego jakie grzechy są popełniane przez innych ludzi. Nie też, żeby jakoś się do tych innych ludzi porównywał.
- Dziękuję. – Pewnie będzie mu dziękował teraz przez cały czas. No, ale trudno. Tak go rodzice wychowali, żeby dziękować jak ktoś jest uprzejmy. No i żeby uprzejmość wynagradzać uprzejmością, a dziękowanie było uprzejme. – Wcześniej gdzie mieszkałeś? – Zapytał już porzucając „ojca” i „księdza” skoro pan bóg się na to nie obrazi. Czuł się nawet dzięki temu nieco swobodniej. Odnosił wrażenie, że Olgierd był od niego o wiele młodszy więc zwracanie się do niego w ten sposób było nieco dziwne. – Tak. Dzięki, pójdę skorzystać. – I zanim usiadł to rzeczywiście poszedł do tej łazienki. Skorzystał z toalety, a później umył ręce, ale ponownie też opłukał sobie twarz. Przez chwilę gapił się też w swoje odbicie. Widać było, że był zmęczony. Sama podróż nie była tak wyczerpująca jak to co się działo w jego głowie. Zaraz jednak wrócił do tego salonu czy pokoju wspólnego, bo nie chciał, żeby Olgierd sobie pomyślał, że Farris robi kupę. Pewnie kiedyś będzie musiał to zrobić, ale na razie wydawało się to nieco nieodpowiednie. Dopiero co tu przyszedł. Do salonu zdążył wrócić przed Olgierdem, więc zajął sobie jakieś miejsce i tam na niego czekał. Rozglądał się, ale nie robił tego zbyt natarczywie, bo nie chciał być dziwny. Jak van Horn wrócił do pokoju to Farris posłał mu nawet uśmiech i znowu podziękował za jedzenie. Napił się wody, a za chwilę zabrał się za szamkę. Jadł wolno i kulturalnie, ale dwa razy pochwalił, że bardzo mu smakuje to co dostał. Pewnie dorsz w sosie cytrynowym. – Parę godzin. Może cztery. – Wyznał między jednym kęsem, a drugim. – Dopiero co wylądowałem. Dosyć spontaniczna decyzja o przyjeździe, więc nie zdążyłem przemyśleć kwestii noclegu. – Głównie dlatego, że po prostu od razu planował rzucić się do akcji odnalezienia Cassiusa.
ODPOWIEDZ